C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Osoby: Maximilian Brewer, @Nakir Whitelight i @Camael Whitelight Miejsce rozgrywki: Rezydencja Whitelightów Rok rozgrywki: Początek lipca 2024, przed wyjazdem na wakacje Okoliczności: Po tym, jak szydło wyszło z worka i dziadek Nakira nie przebierając w słowach wyjawił prawdziwe pochodzenie Maxa, przyszła pora na poszukanie wszelkich możliwych śladów po Eleleth.
Nie sądził, żeby miał tutaj wrócić, a jednak nie mógł się powstrzymać. Nie wiedział, czy kierowała nim ciekawość, odwaga, czy skrajna głupota, ale skoro już mleko się rozlało, skoro zapewne wszyscy wiedzieli o jego istnieniu, nie było sensu dalej tego ukrywać. Poza tym naprawdę chciał wiedzieć, kim był, chciał przekonać się, co kryło się za jego historią, co kryło się za opowieścią jego babki, która była ostatnim ogniwem, jakie łączyło go z Whitelightami. Nie wiedział, czy miał myśleć o sobie tak, jak o nich, czy jego baba by sobie tego życzyła, ale z drugiej strony nie sądził, że gdyby pragnęła całkowicie zerwać kontakt z rodziną, porzuciłaby sposób nazywania dzieci. Nie rozumiał, skąd to się wzięło, nie był w stanie pojąć, co Eleleth chciała tym osiągnąć, ale nie chciał również się poddawać. Być może Nakir miał rację twierdząc, że na strychu domostwa można było znaleźć skarby, że można było tam znaleźć ślad pewnej dziwki, jaka próbowała żyć po swojemu, jaka próbowała wyrwać się z zasad, jakie tutaj panowały, chcąc być sobą, chcąc być wolną. Może chodziło o coś zupełnie innego? Max nie sądził, żeby Chamuel mógł mu opowiedzieć radosną historię o swojej siostrze, nie sądził, żeby w ogóle chciał na niego spoglądać, chociaż z drugiej strony uzdrowiciel odnosił wrażenie, że starszy mężczyzna z przyjemnością pluł jadem. Dla zasady, dla własnej przyjemności, a może z innego powodu, jakiego w ogóle nie był w stanie zrozumieć. Bo prawda była taka, że w ogóle nie rozumiał, co się tutaj działo i czego od niego oczekiwano, czy tego, żeby całkiem zniknął, czy może wręcz przeciwnie. Nie rozumiał również, o co dokładnie chodziło Chamuelowi, który z taką prostotą wyjawił prawdę o jego pochodzeniu, czerpiąc z tego jakąś dziwną przyjemność, co do tego nie miał najmniejszych nawet wątpliwości. - Jestem prawie pewien, że wszystko zniszczyli, chyba że bardzo lubią się wkurwiać i bawi ich spoglądanie na pamiątki po kimś, kogo wyraźnie nienawidzili - mruknął, kiedy znaleźli się na strychu, a on wsunął dłonie w kieszenie dżinsów, mając świadomość, że obrazy, które tylko ich widziały, szeptały z wielkim przejęciem. Może wiedziały coś jeszcze, może słyszały coś jeszcze, o czym Max nie miał pojęcia, ale nie wiedział, czy może się do nich zwrócić, więc jedynie na razie łypnął z zaciekawieniem na te, znajdujące się przy drzwiach, a postaci na nich odpowiedziały mu tym samym.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Nie zamierzał naciskać na przyjaciela w kwestii poszukiwań, ale musiałby skłamać, gdyby miał powiedzieć, że sam nie był tego wszystkiego ciekaw. Z wielu różnych powodów, jak tego, że jednak najstarsi również mieli swoje sekrety, które wpływały na tak ukochaną reputację. Oczywiście, wiedział, że nikt nie był idealny, ale właśnie tego oczekiwano po członkach ich rodu i zobaczenie na własne oczy ich wad było wyzwalające. Dodatkowo, a może przede wszystkim, wiedział, że Max od dawna mierzył się z pytaniem o to, kim był i dlaczego miał dar jasnowidzenia. Miał pełną świadomość, jak trudne to było dla drugiego Gryfona i skoro miał możliwość pomóc mu znaleźć odpowiedzi, zamierzał to zrobić, ale czekał, aż przyjaciel sam do niego przyjdzie. Kiedy ostatecznie dał znak, że jest gotów szukać na strychu różnych pozostałości po Eleleth, Nakir z radością zaczął planować zakradnięcie się tam. Wejście Maxa do rezydencji nie mogło już być tak ciche, jakby chcieli, ale auror nie z takimi problemami sobie radził. Kiedy więc udało im się po cichu zakraść do środka, dotarcie na strych było łatwiejsze. Portrety wciąż plotkowały, żyjąc tym co się wydarzyło nie tak dawno temu, ale nie zwracały na nich większej uwagi, nie rozpoznając od razu Maxa, którego wygląd Nakir nieznacznie poprawił za sprawą transmutacji. Wiedział, że Camael zrobiłby to lepiej, ale jego nie mogli poprosić o pomoc. Teraz, cóż, działali mimo wszystko wbrew jego woli, ale dzięki temu mogli ochronić Lailah, a przecież na tym im wszystkim zależało. - Możliwe, że zniszczyli jej portrety i wzmianki o niej w rodzinnych kronikach, ale przecież nie usuną wszystkich portretów, które tylko o niej pamiętają. Przykład miałeś na schodach, gdy wszystkie wiedziały, o kim mówił dziadek - odpowiedział, spoglądając na Maxa z krzywym uśmiechem. - Musimy tylko odnaleźć w kronikach kogoś, kto żył w tym samym czasie, a tak dobrze nie pamiętam rodzinnego drzewa… I wtedy zobaczyć, czy portret jest tutaj - dodał jeszcze, podchodząc do jednego z zakurzonych regałów z wielkimi księgami, które wyglądały, jakby wszyscy całkowicie o nich zapomnieli. - Wiesz, dziadek jest wściekły, że po śmierci Gabriela to nie on został głową rodu, jako najstarszy członek, tylko tytuł spadł na jego bratanka. Zastanawiał się, jak powinien przekonać wszystkich, że wujek jest niezdolny do dbania o dobro rodu, a tu pojawiłeś się ty. Jest wściekły, jasne, ale jednocześnie czeka, co wujek z tym zrobi, zakładając, że wszyscy przybiegną do niego, żeby jednak to on dbał o cały ród - wyznał nieco zmęczonym tonem. Osobiście nie interesował się tym, kto dokładnie był głową rodu, czyja linia była tą główną i cieszył go status kuzyna. Księcia, który nie ma możliwości sięgnąć po koronę, jak już raz to powiedział…
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Dom – nigdy nie określił tym słowem rodzinnej posiadłości. Miejsca, z którego uciekał wiele razy i cóż, zawsze wracał. Czuł się dziwnie, stąpając po znanych sobie kamieniach, mijając znane na pamięć zakręty i ignorując szepty obrazów, które w przeszłości często szeptały o nim. Wrócił tu, choć sam nie wiedział dlaczego, nie mógł jednak znieść domu, który kiedyś dzielił z byłą żoną, do własnego nie wracał, bo oddał go rodzeństwu, więc wrócił do murów, z których kilka lat temu histerycznie wręcz próbował się wyrwać. Osobliwe uczucie nie opuszczało go ani na moment od śmierci Gabriela, wciąż miał wrażenie, że oczy były skierowane na niego, choć główną rolę grał Jahoel. Cam nigdy tego nie chciał, nigdy nie pragnął być dziedzicem, nigdy o to nie prosił. Wyglądało jednak na to, że pogodził się ze swoim losem. Miał wrażenie, że wyczerpał już limit szczęścia, choć od dwóch lat dokładał wszelkich wysiłków, by wyjść na prostą. Rozstanie z Nią dało mu w kość i tylko ich córka sprawiała, że nie stracił jeszcze resztek dawnego siebie. Niedorzeczne poczucie, że niegdyś daleka wizja odziedziczenia obowiązków głowy rodu, wydawała się teraz na wyciągnięcie ręki. Stąd nie dało się uciec, zrozumiał to późno, ale jeśli nie mógł odejść, bo przecież wszystkie jego drogi ostatecznie prowadziły do rodzinnej rezydencji, to pozwalał sobie na małą myśl, że może uda mu się coś zmienić. Może kiedyś absurd przestanie gonić absurd. Szedł po schodach z zamiarem wyjścia na zewnątrz, potrzebował oddechu, tego dla siebie charakterystycznego, który obfitował w papierosowy dym. Wyciągał już nawet z kieszeni marynarki swoje ulubione Lordki, kiedy dotarło do niego co dokładnie słyszał od obrazu swojej nieżyjącej już od dawna prababki. Szumowiny, zdrajcy krwi, plugawiący mury domu moich dziadów – powtarzała raz za razem. Camael zmarszczył brwi, prababka zwykle nie przebierała w słowach, ale tym razem wydawała mu się wybitnie wzburzona. Szybko wyciągnął od obrazu wuja Dumaha o co dokładnie chodziło i z westchnieniem zamiast w dół na ogród, udał się w górę – aż na sam strych, ukryty w kociej postaci, w której przemknął po korytarzach bezszelestnie. Zastał ich pogrążonych w rozmowie, przeszedł przez uchylone drzwi i równie cicho zmienił postać. — A potem mnie przypadnie ten padół — powiedział, wyciągając ponownie Lordki i tym razem bez skrupułów odpalając papierosa w pomieszczeniu, bo i tak to nikogo tu nie obchodziło — Ja bym raczej szukał w bibliotece i tak tam już nikt nie zagląda, albo w gabinecie mojego ojca, kto wie ile rzeczy ukrył tam Gabe, z kolei wchodząc na strych sprawiliście, że cały dom słucha od obrazu prababki o, cytując, zdrajcach krwi plugawiących dom jej dziadów — powiedział z nieznacznym przekąsem i zaciągnął się nikotyną, aż przymknął na chwilę powieki — Miałem nadzieję, że dałeś sobie z tym spokój — tu zwrócił się do Maxa — Ale wracam z Francji, a obrazy plotkują bardziej niż kiedy Gabryś prawie wyrzucił mnie z domu, więc stąd moje pytanie – co do cholery się stało? — był przekonany, że szambo by wylało niezależnie od wszystkiego, ale dokładał wszelkich starań, by opóźnić to możliwie jak najbardziej. Śmierć Gabriela naprawdę odsłoniła wiele goryczy i nienawiści, którymi ród Whitelight karmił się od pokoleń.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę powiedziawszy, Max nie wiedział, co czuł w związku z tym, co się działo. Nie wiedział, jakim sposobem stał się głównym tematem plotek, nie wiedział również, czy świadomość, kim dokładnie była jego baba, była dla niego aż tak wyzwalająca, jak sądził, choć jednocześnie miał wrażenie, że wiele to zmieniało. Nie był już nikim, był częścią czegoś wielkiego, czegoś, co znali inni, czegoś, co po prostu trwało przez pokolenia i chociaż nie było wspaniałe, o czym zapewniał go Camael i o czym słyszał nie raz od Nakira, trwało. Nie był nikim, nie był sierotą, pochodził z rodziny, która od pokoleń szczyciła się swoją czystą krwią i Merlin raczy wiedzieć, czym jeszcze. Był bękartem i wyrzutkiem, a jednocześnie był częścią czegoś większego, w jego żyłach płynęła naprawdę magiczna krew, pełna minionych pokoleń, które niewątpliwie ofiarowały mu dar, z którym nie umiał żyć. Przynajmniej do niedawna. Do niedawna nie zastanawiał się również, skąd właściwie go miał, ale pytania Nakira, jego przypuszczenia, to wszystko obudziło w Maxie coś, czego się nie spodziewał, przypomniało mu o czymś, co chciał wiedzieć, o kiedy trafił do Hogwartu. Był jak kawałek układanki, który pozornie nie pasował, a jednak trafił we właściwe miejsc, był tam cały czas, tylko nikt nie chciał przyznać, że istnieje. Im dłużej myślał o własnych papierach w Ministerstwie, im dłużej myślał o słowach dziadka Nakira, tym mocniej był przekonany, że Chamuel i Gabriel doskonale wiedzieli, co stało się z Eleleth, doskonale wiedzieli, że miała córkę i wnuka, choć nie chcieli przyznać tego na głos, zapewne uważając, że było to poniżej ich godności. - Nie wiem, nie jestem pewien. Skoro tak bardzo jej nienawidzili, to może tylko obrazy jeszcze coś pamiętają - stwierdził nieco sceptycznie, marszcząc przy okazji brwi, przyjmując nieco bierną postawę, bo mimo wszystko nie był przekonany do tych poszukiwań, chociaż jednocześnie wydawały mu się właściwe i absolutnie sensowne. Zerknął zaraz na Nakira, kiedy ten wspomniał o swoim dziadku i miał nawet coś powiedzieć, kiedy usłyszał głos, jakiego w ogóle się nie spodziewał. Nic zatem dziwnego, że odwrócił się pospiesznie w stronę Camaela, by spojrzeć na niego z cieniem niedowierzania, a później, kiedy zadał pytanie, jakiego mógł się spodziewać, kiedy wspomniał o szumowinach, na co niemalże pokłonił się ironicznie, zaśmiał się cicho. - Dziadek Nakira uznał, że to najwyższa pora powiedzieć wszystkim, że jego siostra była dziwką i doczekała się wnuka. Aż dziwne, że nie nazwał mnie skurwysynem - stwierdził spokojnie, czując nagłą potrzebę zapalenia i podświadomie spojrzał na papierosa, którego trzymał Camael. - Wygląda na to, że wiedzieli od dawna, a tylko ja sądziłem, że nie mają o tym pojęcia.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Był przekonany, że odpowiednio zabezpieczył wejście na strych, ale rzeczywiście nie wziął pod uwagę animagii. Nie było wielu spośród kuzynostwa, którzy mieli tę zdolność, a Camael był przecież we Francji… Nie spodziewał się zobaczyć go w rezydencji w najbliższym czasie, więc kiedy tylko mężczyzna odezwał się, Nakir spojrzał na niego z mieszaniną zdziwienia i podejrzliwości. Ostatecznie na moment upodobnić się do kogoś też nie było łatwo… Szybko jednak odpuścił, orientując się, że rzeczywiście kuzyn wrócił szybciej, niż podejrzewano i z pewnością było to spowodowane śmiercią jego dziadka. - Większość portretów udało nam się minąć, a prababcia zawsze wszystkich wyklina, więc uznałem, że nie będzie to wielkim ryzykiem – wyjaśnił, zamykając trzymaną księgę i odłożył ją na miejsce. – Plus część z nich raczej stara się ignorować moją osobę po tym, jak ostatnio je zrzuciłem, gdy właśnie dziadek powiedział co powiedział i zaczęły swoje szmery – dodał jeszcze, uśmiechając się kącikiem nieco niepewnie i przeciągnął dłonią po karku. Nie chciał stwarzać większych problemów, niż już były, ale nie uważał, żeby zostawienie wszystkiego było najlepszym wyjściem. Uważał, że Max zasługiwał na poznanie prawdy, która zdawała się nie być tak wielkim tabu, skoro najstarsi z rodu o tym wiedzieli. Chociaż tyle byli mu winni, zwłaszcza, że nic nie zrobili w Ministerstwie, aby usunąć swoje nazwisko z jego dokumentów, utajnić je, jakkolwiek sprawić, żeby rzeczywiście nie dowiedział się nigdy o swoim pochodzeniu. Skoro tego nie zrobili, albo lekceważyli taką możliwość, albo zwyczajnie chcieli, żeby kiedyś wrócił i prosił o włączenie go do rodu. Jednak Max taki nie był, to Nakir wiedział doskonale i teraz starszym z rodu przyszło wypić piwo, które nawarzyli. - Cam, ty tak poważnie z tym, żeby dał sobie spokój? Mogłeś odsunąć się od tego, udawać, że z nim nie rozmawiałeś, żeby chronić Lailah, ale naprawdę doradziłeś komuś, kto szukał odpowiedzi, żeby zwyczajnie odpuścił? – popatrzył z wyrzutem na starszego kuzyna, krzyżując ramiona na piersi. Czuł się zawiedziony i choć wiedział, że nikt o zdrowych zmysłach nie nakłaniałby do dołączenia do ich mentalnie tkwiącej w średniowieczu rodziny, tak nie mówiłby nikomu, żeby odpuścił. Żeby nie próbował niczego się dowiedzieć, skoro i tak miał już nazwiska, miał imiona i wystarczyło zapytać, aby poznać odpowiedzi. - Teraz, dzięki temu, że nie wiedziałem, że przyprowadzanie do domu Maxa może być problemem, mamy wojnę podjazdową mojego dziadka i twojego ojca. Już się zaczyna walka o tytuł… Jak już dojdzie do ciebie to nie masz co się martwić, mi odpowiada boczna linia – dodał jeszcze, wzruszając lekko ramionami.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Stał oparty o framugę drzwi, spokojnie paląc papierosa, który był przedłużeniem jego ręki. Papierosy były jego nieodłączną wadą, której miał się nigdy nie pozbyć. Wodził spojrzeniem to po kuzynie, to po, cóż, też kuzynie jak już się okazało. Nie był szczególnie zaskoczony, że chłopak go nie posłuchał, ale doprawdy mogli to zrobić mniej ostentacyjnie. Przez parę chwil milczał, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Nie wiedział od czego zacząć, by nie wyjść na pacana. Skierował więc paczkę Lordków do młodszych mężczyzn, widząc wzrok Maxa. Westchnął, zbierając myśli. — Trzeba było je spalić — machnął ręką, bo nienawidził tych obrazów, a może ludzi, których przedstawiały i którzy zawsze mieli bardzo dużo do powiedzenia. Było mu żal, że tak to wszystko się rozwiązało, a może dopiero miało się rozwiązać. Nie było go na miejscu od kilku miesięcy, ale musiał wrócić, czy mu to się podobało, czy nie. Nie wrócił dla ojca, choć ten raz po raz wysyłał mu listy, w których groził, że jeśli nie pojawi się w Anglii w odpowiednim czasie, to może już wcale nie wracać. To nie był pierwszy raz, kiedy Jahoel odgrażał mu się w ten sposób, więc na żaden z listów nie odpisywał. Ale atmosfera byłą coraz bardziej napięta i nawet linia rodziny, przesiadująca pod Paryżem to odczuwała. Wrócił, na wypadek gdyby musiał interweniować i zdawało się, że miał idealne wyczucie. Z początku obawiał się konieczności interwencji w imię swojej córki, ale najmłodsza z Whitelightów na razie nie miała się czym martwić – póki Camael żył. — Oczywiście, że wiedzieli i oczywiście, że próbowałem go nakłonić by rzucił to w cholerę — odparł, jakby nigdy nic, dopalając papierosa, a niedopałek spalając niewerbalnym zaklęciem — Życzę Maxowi znacznie lepiej niż syf, w którym się wychowaliśmy, Nakir — dodał, patrząc na blondwłosego — Wierzę, że miałeś ciężką przeprawę w życiu, Max, ale wspominałem już wcześniej i powtórzę to znowu – tutaj nie znajdziesz niczego, co przyniesie ci ulgę, niczego co pozwoli ci odetchnąć, znajdziesz tu tylko więcej niedopowiedzeń, bólu i bałaganu — obrócił na palcu sygnet, nieczęsto go nosił, ale teraz w tym domu czuł, że było to konieczne. Miał z ojcem trudne relacje, po śmierci Twyli były jeszcze trudniejsze, ale Camael grał w tę grę całe swoje życie. Mógł udawać, że nie ma z tym nic wspólnego, ale lata przebywania w tej rezydencji pozostawiały trwałe ślady. Dlatego wiedział, że teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej musiał zaznaczyć swoją pozycję, niezależnie jak niedorzecznie to brzmiało. Musiał, jeśli chciał dać córce dobre życie. I właśnie dlatego musiał też wrócić z Francji wcześniej niż planował, o ile w ogóle planował wrócić. — Do tego i tak by doszło, prędzej czy później, władza to rzecz, którą pielęgnuje się w tej rodzinie najbardziej — powiedział z grymasem obrzydzenia na twarzy, trochę zawiedziony, że Nakir nie był zainteresowany przejęciem tego bałaganu, Camael oddałby mu to z przyjemnością — Czego szukacie? — zapytał — A może – czego ty szukasz, Max? Znalazłeś już przecież swoją odpowiedź, wiesz skąd pochodzisz, teraz nie szukasz swojej historii, szukasz historii swojej babki i mogę ci już powiedzieć co znajdziesz, po słowach obrazu Gadreel łatwo wywnioskować, że Eleleth uciekła z Mugolem, tylko tyle, albo aż tyle — uśmiechnął się ze smutkiem, bo tej części swojego dziedzictwa szczerze nie znosił i miał mdłości ilekroć o tym myślał. Czystość krwi nie miała dla niego żadnego znaczenia, ale dla większości, z którymi dzielił nazwisko, była największą wartością.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie skomentował sprawy z portretami, przynajmniej na razie, po prostu przyglądając się pozostałej dwójce i sięgając po papierosa, kiedy Camael mu go zaproponował. Zdecydowanie potrzebował w tej chwili zapalić, potrzebował czegoś ciężkiego, czegoś nie do końca dobrego, bo sytuacja, w jakiej się znajdowali, była na wiele sposobów chujowa i nie mógł nic na to poradzić. Widział, że Nakir się irytował, wiedział również, ze Camael naprawdę nie chciał, żeby tutaj był, ale pewnych spraw nie dało się tak po prostu zmienić. Poza tym Max miał już za sobą dostatecznie wiele doświadczeń i problemów, żeby wiedzieć, że nie wszystko zawsze układało się po myśli danego człowieka, że nie wszystko było takie, jak być powinno i chociaż czuł teraz również, że zaczyna się gdzieś tam podświadomie wkurwiać, zachował spokój, bo zwyczajnie czuł się ostatnimi czasy zmęczony i pokonany. - To nie do końca tak, Camael. Przyniosło mi to ulgę, w chuj pokręconą i pewnie nie umiesz sobie tego wyobrazić, ale ty zawsze wiedziałeś, kim jesteś, wiedziałeś skąd pochodzisz, kim są twoi rodzice, a ja nie wiedziałem nic. Jedno wielkie gówno, które nie dawało mi nigdy spokoju, bo przecież nie mogłem wziąć się znikąd. Przez jakiś czas wystarczyło mi to, że wiedziałem, że mama była czarownicą, ale przecież daru jasnowidzenia nie rozdają w cukierkach, prawda? Więc skądś muszę go mieć. Od kogoś, kto nie był pierwszym lepszym zgniłym jabłkiem z przypadku. Chciałem wiedzieć, teraz wiem, skąd jestem i kim właściwie jestem i w dupie mam to, czy to podoba się mojemu wielce szanownemu stryjecznemu dziadkowi, czy nie - stwierdził, odpalając w końcu papierosa, żeby się nim zaciągnąć, bo mimo wszystko wychodził z założenia, że zarówno Camael, jak i Nakir zasługiwali na to, żeby go zrozumieć, a przynajmniej żeby spróbowali zrozumieć to, co się z nim działo i skąd to wszystko się wzięło, chociaż wcale takie proste nie było. - Wiem, że uciekła, to raczej oczywiste. Pytanie, kim była, dlaczego dała swojej córce takie, a nie inne imię i dlaczego ja też je dostałem. Nie wydaje ci się, że musiała coś, nie wiem, wiedzieć? Nakir zasugerował, że może ona też widziała przyszłość, więc uznałem, że to ostatnia rzecz, jaką chcę sprawdzić, czy został po niej jakikolwiek ślad, który chociaż częściowo odpowiedziałby mi na to pytanie. Może po prostu chciała, żebym kiedyś się dowiedział, bo miała bardzo pojebane poczucie humoru albo też marzyła o władzy, nie wiem. Ale nie martw się, nie zamierzam pojawiać się tutaj na rodzinnych herbatkach - stwierdził, odwracając na moment spojrzenie, pozwalając na to, by słowa po prostu zawisły w powietrzu. Bo ostatnie, czego by się w ogóle spodziewał to to, że ktokolwiek z rodu uza, że jednak chce mieć z nim do czynienia, skoro do tej pory tak wspaniale się na niego wypinali.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
- Następnym razem nie będę się powstrzymywał - zapewnił w kwestii portretów, samemu nie mając do nich wielkiego sentymentu. Był zdania, że wiele z nich powinno być przynajmniej ukrytych na strychu, albo zamkniętych w jednym pokoju, do którego zgubionoby klucz i pozostałby na zawsze zamknięty, niezdolny do otwarcia za pomocą zaklęć. To było jednak zbyt piękne, żeby mogło kiedykolwiek się ziścić i Nakir o tym wiedział. Zaraz też wzniósł oczy w górę, próbując zapanować nad swoją irytacją, kiedy słyszał, jak Camael bez skrępowania przyznawał, że wolał trzymać Maxa z dala od odpowiedzi, jakich ten potrzebował, bo uważał, że tak będzie dla niego lepiej. To nie było wyjście i już miał zacząć mówić, kiedy odezwał się Max i Nakirowi nie pozostało nic innego, jak jedynie przytaknąć, wskazując na nowego kuzyna dłonią. Zaraz też zaczął chodzić w kółko, próbując jakoś rozładować irytację, adrenalinę, ekscytację - wszystkie te skomplikowane emocje, jakie czuł w związku z nowym odkryciem, z tym, że jego przyjaciel był jego kuzynem, a drugi kuzyn, którego szanował, próbował to wszystko ukryć tak długo, jak tylko byłoby to możliwe. - Doszłoby czy nie, teraz dziadek zastanawia się, jak wykorzystać sytuację, że pojawił się Max, by pogrążyć twojego ojca. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby sam chciał udzielić nam odpowiedzi na pytania Maxa, byle tylko w jakiś sposób bardziej namieszać - dodał, krzywiąc się, aby po chwili zaśmiać, zasłaniając dłonią oczy. - Wiesz Max, ty mozesz nie chcieć pojawiać się na rodzinnych herbatkach, ale to nie znaczy, że nie będziesz na nich oczekiwany. Zależy, co sobie wymyślą, ale po zamieszaniu, jakie powstało, raczej nie będą dłużej udawać, że nie istniejesz. Mój ojciec i siostra przecież pracują w szpitalu i podejrzewam, że to o tobie mówili w pogardliwy sposób, że pupilek Montgomery’ego, który leczy pacjentów wróżąc z fusów… Kto wie, co teraz będą gadać - dodał, przeciągając dłonią po twarzy, aby zaraz spojrzeć na Camaela, wyraźnie zastanawiając się nad tym, co mówił wcześniej. Żeby szukać kronik w bibliotece? Logicznym wydawało mu się ukrycie wzmianek o wydziedziczonych na strychu, ale ostatecznie nox kryło się zawsze za lumos, prawda? - Mówisz, że w bibliotece możemy znaleźć podobne informacje? Mamy tam rodzinne kroniki, czy coś podobnego? - zapytał w końcu, dając upust swojej ciekawości, wsuwając dłonie w kieszenie, gotów ruszyć choćby zaraz we właściwe miejsce. Ostatecznie sprzeczać się o to, czy to co robili było właściwe, mogli w każdej części rezydencji.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Stłumił w sobie dźwięk irytacji, miał wrażenie, że młodzi mężczyźni nie mieli pojęcia z jakim ogniem zaczęli igrać. Patrzył na Maxa przez kilka chwil, słuchać co ten miał do powiedzenia, ale jednocześnie kręcąc głową. Uświadomił sobie również jak różni od siebie byli, ile to razy Camael marzył niemal o wydziedziczeniu, o wymazaniu z kart rodziny, o zupełnie czystym pergaminie? Czy naprawdę brak koneksji był taką wadą? Nie potrafił zrozumieć jak ktoś dobrowolnie oddawał się w szpony Whitelightów, mimo ostrzeżeń, mimo próśb, by tego nie robić. Stłumił też irytację, słysząc Nakira. Nagle przypominając sobie siebie sprzed kilku lat. Nie mógł go winić, wtedy też miał jeszcze nadzieję, choć zdawało się, że jego pokłady były znacznie mniejsze, skoro wyjechał w świat, zostawiając wszystko za sobą. Był naiwny i Nakir też taki był. — To bez znaczenia — powiedział, zanim Max podjął swoją wypowiedź — Nie ma najmniejszego znaczenia czy masz to w dupie, w nosie, czy w trzewiach. Próbowałem cię ostrzec, zniechęcić, teraz to już nie ma większego znaczenia. Możesz nie chcieć, możesz nic nie oczekiwać, ale rzuciłeś swoje karty i teraz naucz się nimi grać, zanim to też już będzie bez znaczenia. Machnął różdżką, pozbywając się kurzu z jakiegoś starego krzesła i rozsiadł się na nim wygodnie. Nonszalancko wyciągnął przed siebie nogi, a ręce położył pod głowę. Szybko pojął dlaczego krzesło było na strychu, kiedy sprężyna wbiła mu się w plecy, zignorował to jednak. Miał wrażenie, że chłopak źle go zrozumiał. Camaelowi nie zależało na tym, by Max trzymał się od tego domu z daleka, bo go tu nie chciał. Nie, na swój własny, pokrętny sposób starał się go chronić. Choć ten uparcie twierdził, że tej protekcji nie potrzebował. — Teraz są dwa wyjścia, albo mnie posłuchasz, albo nie, bo Nakir ma rację. To co chcesz nie równa się już temu, co będzie od ciebie oczekiwane. Rozgrzebaliście historię, która miała być ukryta i nie twierdzę, że to źle, ale nie sądzę, że oboje w ogóle przez choćby ułamek sekundy pomyśleliście o konsekwencjach. — uniósł leniwie brew — Równie dobrze mogła być wierna tej jednej, głupiej tradycji, wierz mi, wiele ich tu, mam nadzieję, że już zacząłeś lekcje francuskiego — prychnął pod nosem, bo upartość tego chłopaka dorównywała hipogryfom. Niezależnie od tego czy mu się to podobało, czy też nie – kości zostały rzucone. Nie wiedział jeszcze co zrobi, nie wiedział jak wykorzysta fakt, że sam został wciągnięty w sam środek, ale wiedział, że w końcu się przekonają. Musiał podjąć decyzję, czy wykonać pierwszy ruch, czy czekać. On, nie te podlotki, które rzucały mu spojrzenia. Westchnął i oparł łokcie na kolanach, a głowę na dłoniach. To będą ciekawe miesiące. — Twój dziadek zawsze będzie próbował pozbawić mojego ojca pozycji, niezależnie od wszystkiego, więc to akurat nie powinno być waszym problemem — było Camaela, ale teraz nie o to się rozchodziło — W bibliotece jest wiele rzeczy, jeśli wiesz gdzie szukać — odparł. Kiedyś przesiadywał tam długie godziny, korzystając z tego, że oprócz matki rzadko kto się tam zapuszczał. A po jej śmierci i jego opuszczeniu tych murów? Zakładał, że gdyby nie praca skrzatów domowych, już dawno wszystko byłoby przykryte grubą warstwą kurzu. — Pytanie jest jedno – czy chcesz Max, żeby mój ojciec cię uznał? — spytał prosto z mostu, nie bawiąc się dłużej w podchody. Odpowiedź miała zaważyć na wszystkim, co stanie się później.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę mówiąc, Max nie sądził, żeby tak naprawdę wsadził kij w mrowisko. Nie sądził, żeby jego zachowanie miało prowadzić do czegoś, od czego nie było ucieczki, nie chciało mu się również wierzyć, żeby naprawdę był tak istotny, żeby ktokolwiek chciał coś z tym zrobić. Skoro jednak zostały ślady, nie chciał ich pomijać, nie chciał o nich zapominać, zwyczajnie chcąc wiedzieć, kim był. Dla kogoś, kto całe życie to wiedział, coś podobnego było niezrozumiałe i nie sądził, żeby Camael był w stanie go zrozumieć, żeby kiedykolwiek pojął, jak istotne było zrozumienie, skąd właściwie wzięło się na tym świecie. To było męczące, bo chociaż teoretycznie wiedział, kim była jego matka, nie wiedział o niej nic wielkiego, nic szczególnego, nic, co dawałoby mu odpowiedzi, a teraz okazywało się, że tajemnic było zdecydowanie więcej, co plątało go, cisnęło, męczyło, a jednocześnie jasno pokazywało, że to był dopiero początek. Chociaż, z drugiej strony, jego zdaniem nie musiał tym być, bo przecież nie był laufrem, żeby liczyć się w jakiejś rozgrywce. Z tego też powodu nie do końca rozumiał, do właściwie Camael chce mu przekazać, dlaczego był w tym wszystkim tak stanowczy, a nawet, cóż, ironiczny. Nic zatem dziwnego, że Max zmarszczył brwi, zakładając ręce na piersi. - Uważasz, że nagle po prawie dwudziestu dwu latach mogę okazać się dla nich na tyle istotny, że cokolwiek zrobię, to nie dadzą mi spokoju? Przecież to jest bez sensu. Nic nie zmienia to, że wiem, bo zupełnie niczego nie oczekuję. Zakładasz, że nagle zrobią sobie ze mnie jakieś danie główne, które będą chcieli rozszarpać? Jeśli mam ci cokolwiek powiedzieć i podjąć jakieś decyzje, to muszę wiedzieć coś więcej, niż to jest zła rodzina - stwierdził spokojnie, panując nad gniewem, jaki na chwilę wypłynął na powierzchnię, odbijając się w jego ciemnych oczach, wskazując na to, że zwyczajnie nie chciał i nie zamierzał być jakimś kamieniem, jakim można było sobie rzucać z miejsca w miejsce. Nie lubił tego, szukał wiecznie własnej drogi, szukał własnych wyjść, starając się dotrzeć tam, gdzie mu to najbardziej odpowiadało. - Chcę wiedzieć, kim była moja babka, to wszystko. Może to po niej mam swój dar, może to właśnie dlatego noszę takie, a nie inne imię. A czy chcę, żeby twój ojciec mnie uznał? Nie wiem, bo nie mam najmniejszego pojęcia, z czym się to wiążę. A przede wszystkim, czy ty naprawdę uważasz, że ktoś chciałby mnie uznać po tym, jak moja babka spierdoliła i urodziła dziecko mugolowi? Chcesz, żebym cię słuchał i mogę cię posłuchać, ale muszę wiedzieć, w co my tutaj w ogóle gramy, bo na razie czuję się, jakby komuś odbiło i to nie koniecznie chodzi o mnie - mruknął, zerkając na Nakira, bo mimo wszystko nie rozumiał, o co chodziło w tej rodzinnej rozgrywce między pokoleniami, w tej rozgrywce o bycie głową rodu i inne problemy, więc zwyczajnie potrzebował, żeby mu to wytłumaczyli. Jak krowie na rowie, zanim powie cokolwiek więcej.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Temu jednemu akurat Nakir całkowicie się nie dziwił - temu, że Max był uparty i szukał, a w końcu znalazł odpowiedzi. To, że nic z tego nie wydarzyło się w sposób, jaki odpowiadałby zarówno samemu zainteresowanemu, jak i jego rodzinie pozostawał inną sprawą. Teraz nie miało już znaczenia to, co się wydarzyło i że mogłoby do tego nie dojść, gdyby tylko Nakir też był częściowo wtajemniczony… Przynajmniej nie wprowadzałby Maxa do rezydencji głównym wejściem, a próbowałby się z nim teleportować prosto do pokoju. Choć z pewnością wtedy grzebałby od dawna w rodzinnych zapiskach, pamiętnikach, a może nawet próbowałby przepytać portrety. Portrety… Większość rodu pracowała w Ministerstwie Magii, a skoro przodkowie w ramach w ich rezydencji dostali świra po tym, jak okazało się, kim Max jest… Nakir mimowolnie przeciągnął dłonią po karku, w tym momencie orientując się, że wieść, jaka poszła, zaczynała przypominać lawinę. A przecież zaczęło się od jednej śnieżki. - Na to, żeby uznał i tak jest za późno. Ostatecznie nawet jeśli sprzeciwią się uznaniu go za członka doru, nazwisko i tak może zmienić, może nosić je, skoro było nazwiskiem jego babki, panieńskim jego matki. Nie uciszą też portretów, które z pewnością zaczynają przekazywać sobie historię powrotu syna marnotrawnego. Pytanie jest, co twój ojciec postanowi z tym zrobić Camael. Wiem, że mój dziadek będzie próbował wtedy zrobić coś przeciwnego - wtrącił się Nakir, zaczynając przeglądać kolejne przedmioty, jakie znajdowały się an strychu, byle zająć czymś ręce. Znalazł śliczną drewnianą szkatułkę, która była pusta w środku - wyściełana materiałem, jakby w oczekiwaniu na biżuterię. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy mógłby zabrać ją do swojego pokoju, nieznacznie poprawić zaklęciami i mieć na swoje drobiazgi. Jednak co innego było teraz ważniejsze. - Max… Jakby ci to wyjaśnić… Uczysz się uzdrawiania i znasz chyba wszystkie zaklęcia, prawda? A gdyby nagle okazało się, że istnieje jeszcze jedno, wyjątkowe, ale wątpliwej reputacji. Nie można byłoby powiedzieć, że to zaklęcie nie istnieje, nie można byłoby dłużej udawać, że go nie ma, ale nie jest powiedziane, że byłoby w użyciu. Jednak część uzdrowicieli mogłaby chcieć korzystać z niego na własny użytek… Ty jesteś takim zaklęciem dla naszych staruszków - powiedział, wznosząc się na wyżyny swoich zdolności metaforycznych, zastanawiając się, czy teraz Max zrozumie kim jest w oczach jego dziacka i ojca Camaela. To było naprawdę pojebane i Nakir wiedział o tym, a jednocześnie czuł cień zadowolenia, że choć raz coś nie szło idealnie po myśli starszych z rodu, którzy mieli cudowny talent do nie liczenia się z niczym, ani nikim.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Bawił się smoczą zapalniczką w długich palcach dłoni, którą zdobił rodowy sygnet. Wrócił do jego noszenia, choć sam nie wiedział dlaczego. Jeszcze kilka lat temu sam sobie strzeliłby w łeb avadą, a jednak przez te parę lat zmieniło się, cóż, wszystko. Teraz stawką nie był on sam, nie, stawką byłą tez jego córka. I choć nienawidził większości rodzinnych tradycji, to wiedział, że mało kto zapewni Lailah tak rzetelną edukację, jakiej on sam doświadczył. Mało kto da jej taki start, na jaki w pełni zasługiwała. Nie był głupi, zdawał sobie z tego sprawę i chyba dlatego sam wrócił w to miejsce, by móc kontrolować przebieg tego wszystkiego, co dotyczyło jego córki. To wszystko wymagało od niego poświęceń, na które jeszcze te kilka lat temu nie był gotów, ale teraz nie miał już wyboru. Dla swojego dziecka poświęciłby nawet swoje życie, choć chyba to właśnie robił. Nie w tym znaczeniu, które wszyscy znają w tej frazie, ale w innym, znacznie bardziej skomplikowanym. — Nie chciałby — odparł jakby nigdy nic, nie było co owijać w bawełnę, zresztą Camael nie zwykł tego robić — Ale masz prawo, by się o to ubiegać, mojemu ojcu może się to nie podobać, ale to twoje niezbyte prawo, krew to krew, a ona jest ważna w tej rodzinie, o czym zresztą mogłeś się już przekonać — wzruszył ramionami — Zakładam, że walka ze staruszkami będzie brudna, bo oni nie potrafią grać czysto, ale jeśli właśnie tego chcesz – prawa do nazwiska twojej babki i, no cóż, majątku tej rodziny, to o to zawalcz. A jeśli tego nie chcesz, to dowiedz się Merlin jeden wie co jeszcze chcesz wiedzieć i módl się, żeby dali ci spokój, zanim staniesz się tu czymś w rodzaju zwierzątka w zoo. Nie pamiętam, kiedy ostatnio pojawił się Whitelight z darem jasnowidzenia, co rzecz jasna tłumaczy wymazanie twojej babki z drzewa genealogicznego, ale teraz pojawiłeś się ty w tym miejscu i dokładnie jak mówi Nakir, nikt już dłużej nie może udawać, że nie istniejesz. Próbował, wciąż próbował przekonać chłopaka do porzucenia pomysłu dalszego grzebania. Mimo, że Max miał rację – Cam nie był w stanie tego zrozumieć. Rozumiał jednak jaki syf był w tym domu, w tej rodzinie. Miał do czynienia z tym błotem od zawsze, poruszał się już tu całkiem sprawnie, ale chłopak po omacku. Whitelight co raz otwierał i zamykał smoczą zapalniczkę, obserwując zaczarowanego ognistego smoczka i myślał. Nie wiedział jak to ugryźć, nie wiedział czy lepsze będzie wparowanie z Maxem do gabinetu ojca, czy czekania aż to Jahoel pierwszy wykona jakiś ruch. Wciąż pozostawał też Chamuel, któremu dupa się paliła, bo to nie on przejął ród po swoim bracie.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max już teraz czuł się, jak zwierzę w zoo. Nie umiał pojąć tego, o czym mówiła ta dwójka, bo nigdy czegoś podobnego nie doświadczył. Był niszczony, poniżany, znieważany i ignorowany, był uważany za szaleńca i nie zaznał miłości ze strony własnego ojca, więc nie spodziewał się, żeby tutaj miał otrzymać choćby jej namiastkę, tym bardziej że rodzony brat jego babki nazywał ją kurwą. Nie brzmiało to ani trochę dobrze, nie było czymś, po co ktoś normalny naprawdę chciałby sięgnąć, ale jednocześnie Max wiedział, że - dokładnie tak, jak mówili - miał do tego prawo. Bo, choć jedynie jako piąta woda po kisielu, był jednym z nich. Nie mógł ukrywać tego, że faktycznie posiadał w sobie krew Whitelightów, nie mógł udawać, że nie wie, skąd się wywodzi, tym bardziej że portrety już swoje zaczęły gadać, a jego wuj pracował również w szpitalu i wkrótce, jak uważał Nakir, jego życie miało się z tego powodu jeszcze bardziej skomplikować. - Nie potrzebuję pieniędzy - powiedział dość ostro, kiedy Camael wspomniał o majątku Whitelightów. - Prawdę mówiąc, to na nie sram, ale nie umiem do końca udawać, że nie wiem, kim jestem. Nie wiem tylko, czy jeśli uprę się by nosić to nazwisko, by przyjąć swoje drugie imię, tak jak chyba chciała tego moja mama, to będą mieć nade mną władzę. Bo nad wami, chociaż obaj twierdzicie, że mają, nie są w stanie do końca zapanować. Jeśli mam się z nimi o to szarpać... Całe życie szarpałem się o to, żeby istnieć, to mnie nie przeraża, nie chcę tylko, żeby ktoś próbował grzebać w moim życiu prywatnym - zaczął mówić, starając się, żeby to wszystko dobrze wybrzmiało, śmiejąc się jednocześnie cicho z porównania Nakira, unosząc głowę, by spojrzeć w stronę sufitu, jakby na nim znajdowała się odpowiedź na jakieś pytania, jakich nie umiał zadać. Później zaś przeniósł wejrzenie na Camaela, marszcząc przy okazji brwi, mając wrażenie, że od tego wszystkiego wypali całą paczkę papierosów na raz, bo naprawdę czuł się, jakby znalazł się w samym środku jakiegoś cyrku, który wcale go nie bawił. - Co tłumaczy jej wymazanie? - zapytał, bo nie do końca wiedział, co Camael ma na myśli. - Nic o niej nie wiem, chciałbym... Myślałem, że może znajdę jakikolwiek ślad, że może faktycznie dowiem się, że była jak ja, że mój dar nie jest... że nie jestem aż tak pieprzniętym dziwakiem. Kiedy całe życie wmawiano ci, że jesteś chory psychicznie, bo widzisz rzeczy, jakich nie ma, trochę trudno oswoić się z tym waszym gadaniem, że dwójka podstarzałych facetów zacznie sobie wyrywać cię z rąk, bo masz coś, czego oni nie mają. Ciebie też sobie tak wyrywają, Cam? - rzucił, uciskając nasadę nosa, próbując to wszystko zebrać w całość, oddychając z trudem, bo miał ochotę w coś pierdolnąć i pewnie było widać, jak mocno naprężyły się jego mięśnie, gdy paląc, próbował jakoś poradzić sobie z tym, co się działo. - Jeśli mam prawo do bycia częścią tej rodziny, to chociaż jest pierdolnięta, jak twierdzicie, to nie chciałbym tego zostawiać, bo chciałbym w końcu być sobą. I pewnie tego nie zrozumiecie, bo dla was to jakieś pojebane gadanie, ale kiedy całe życie nic o sobie nie wiesz, kiedy nie umiesz zrozumieć, skąd masz dar, dlaczego nie pasujesz do innych, to kiedy to znajdujesz... Po prostu nagle... Nagle, kurwa, wiesz, kim jesteś. I może dlaczego. I... To wszystko. Chyba. Ale nie chcę, żeby ktoś próbował ustawiać mi życie i to pewnie ze sobą koliduje - dodał.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Źle słuchało się tego przerzucania słowami, gdy Max zdecydowanie nie rozumiał, w co wszedł, a oni nie byli w stanie mu tego wyjaśnić. Próbowali, a jednocześnie nic z tego nie wychodziło, choć czy na pewno? Nakir oparł się w końcu o regał, wpatrując to w przyjaciela to w kuzyna, uśmiechając się nieznacznie, gdy słyszał, jak Max jasno tłumaczył, czego chce od ich rodziny. - Będą w nim grzebać, Max. Będą twierdzić, że skoro jesteś Whitelightem masz dbać o dobre imię tej rodziny, a skoro jesteś po części mugolem, masz starać się bardziej. Będą próbowali mówić ci, z kim możesz się spotykać, z kim możesz być… Albo dadzą ci z tym spokój, jeśli będziesz posłusznie pojawiał się na balach i wróżył z ręki co ważniejszym gościom, ale tak, żeby ich nie obrazić ani nie nastraszyć. Czyli będą chcieli, żebyś tańczył do ich muzyki w zamian za odrobinę wolności - odpowiedział od razu, kręcąc przy tym głową. - Jasne, pewnie nie będzie im łatwo tobą manipulować, skoro pojawiłeś się nagle i nie wiedzą jeszcze o tobie nic, ale to nie znaczy, że nie będą stale próbować wywrzeć nacisku, żeby coś osiągnąć. Jednak nie sądzę, żeby było to wystarczające do rezygnacji z posiadania swojego miejsca, co? - dodał jeszcze, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Wiedział, że do ich rodziny nikt nie wchodził w taki sposób, tak bardziej chętnie, a wiele małżeństw było zwyczajnie opłacalnych. Jednak nie pamietał aby był ktoś, kto chciał naprawdę stać się częścią tego rodu, wiedząc, jaki był… A tu proszę. Pojawił się odważny lub głupi, chcący znaleźć swoje miejsce i Nakir, choć dopingował Maxa i uważał w gruncie rzeczy, że ten robi właściwy ruch, nie mógł powstrzymać się przed cieniem niedowierzania. Liczył na to, że nic z tego, co się działo, nie odwróci się przeciw jego przyjacielowi w najmniej oczekiwanej chwili. - Na pewno lubią porównywać do Cama, mówiąc, że miałem się bardziej uczyć, skoro nie jestem jak siostra - powiedział z cieniem goryczy, ale zaraz wzruszył ramionami na znak, że tak naprawdę nie przejmował się tym. A kiedy Max powiedział ostatecznie, czego chciał, uśmiechnął się szerzej, bijąc krótkie brawo, aby spojrzeć ostatecznie na starszego kuzyna, czekając na jego ocenę. W jego odczuciu… Była to może okazja pokazać starszym, że tak naprawdę skończyły się czasy, gdy mogli wszystkimi dyrygować.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Już w trakcie tej rozmowy doszedł do wniosku, że właściwie ta rozmowa prowadziła ich donikąd. To wszystko już nie miało żadnego znaczenia, nie liczyło się to czego chciał Max i czego nie chciał, nieistotne było to co próbował i czego nie próbował Camael. To wszystko było nieważne, ponieważ mleko już zostało rozlane i teraz powinno się liczyć tylko jedno pytanie: co dalej? Próbowanie przewidzenia co zrobi jego ojciec na więcej niż dziewięćdziesiąt procent skończy się porażką, Jahoel miał swoje ukryte asy, o których żaden z nich nie wiedział i pewnie jeszcze więcej tajemnic w zanadrzu. Czy Cam był gotowy, by je odkryć? Dla niego pieniądze nie miały większej wartości. Od zawsze dorastał w dobrobycie, nigdy niczego mu nie brakowało i miał setki galeonów na każde życzenie. Dlatego nawet nie pomyślał o tym, że chłopak może różnorako odebrać jego słowa. Zmarszczył więc nieznacznie brwi i kiwnął głową, uświadamiając sobie swój błąd. Nie w jego intencji było posądzenie Maxa o chęć przynależności do rodu ze względu na pieniądze, choć musiał przyznać, że nie uznałby tego powodu za głupi. Galeony może i szczęścia nie dawały, ale otwierały wiele drzwi i tylko głupiec by ich nie chciał. A może miał skrzywiony obraz. — Wybacz, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało — powiedział więc, bo przecież sytuacji i tak już była zaogniona, a Camael chciał, by chłopak mu zaufał. W mniejszym bądź większym stopniu, ale była to jego najlepsza możliwość. — To, że nic nie wiemy o Whitelightach obdarzonych jasnowidzeniem, to tłumaczy. Niespiesznie odpalił kolejnego papierosa, próbując zebrać myśli i to co chciał jeszcze powiedzieć. Ale niewiele już słów zostało do powiedzenia. Wiedział, że Max podjął decyzję, jeszcze zanim ten wypowiedział te słowa głośno. Być może ta skończona upartość wyjdzie mu jeszcze na dobre, a już na pewno pomoże mu w najbliższych tygodniach, nawet miesiącach. Zaciągnął się nikotyną i powoli wypuścił duszący dym spomiędzy warg. Nie przerywał Nakirowi, kiwnął jedynie głową na znak, że się zgadza. — Nie Max, ale moje życie zaplanowali jeszcze przed moimi narodzinami, a twoje zaczną planować teraz. Masz rację – nie rozumiem cię, od lat uciekam od tego wszystkiego, od ojca, który chciał mnie wydziedziczyć już parokrotnie, a raz za to, że pokochałem kobietę, która mu nie przypasowała. Więc nie rozumiem, bo ja nie mam już wyboru, ilekroć próbuję uciec zawsze tu wracam i nigdy nie wiem dlaczego. Mam nadzieję na jakąś zmianę, ale ta nigdy nie nadchodzi. Buntuję się odkąd byłem szczeniakiem i nic to nie daje. A teraz ty przychodzisz tutaj, przyszedłeś też do mnie i mówisz mi beztrosko, że chcesz wejść w to bagno, przed którym ja całe życie uciekam, a jednocześnie w które wbiegam ilekroć widzę, że cios przypadnie mojemu rodzeństwu, albo nie daj Merlinie córce. — powiedział całkiem szczerze, kręcąc bezradnie głową — Porównują do mnie, bo to mnie ma przypaść ten zaszczyt prowadzenia rodu, ale w tym samym czasie dostaję listy od wujostwa i ojca z pogróżkami, bo pojechałem do posiadłości we Francji i na kilka miesięcy się odciąłem. Wszystko tutaj to pozory, wszystko co widziałeś i myślałeś z zewnątrz jest nieprawdą. Nie przekonam cię do wycofania, wiem o tym, ale chcę żebyś wiedział, że pchasz się w kolejne gówno, a twierdzisz, że wiele ich już w życiu widziałeś. I ja tobie wierzę, ale zastanów się czy na pewno chcesz kolejnego. — o ile miał jeszcze pole do jakiejkolwiek decyzji, w co Camael szczerze już wątpił.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max patrzył na nich spokojnie, chociaż zdawało się, że każda kolejna uwaga powodowała, że coraz bardziej się jeżył, że szykował się do obrony, a kącik jego ust uniósł się lekko w ironicznym geście. Wiedział, że ludzie, którzy mieli władzę, mogli robić naprawdę wiele, że mogli wszystkim manipulować, ale spokojnie zapytał Nakira, czy nie uważa, że w takim wypadku to właśnie jego ojciec nie zacznie szukać w Mungu ścieżek poparcia, czy nie zrobi wszystkiego, żeby zostać najlepszym wujkiem na świecie, skoro już i tak był tam dość znaną jednostką. To nie była żadna tajemnica i Max zdawał sobie z tego sprawę, potem zaś pokręcił lekko głową. - Och, jak bardzo musi się im nie podobać, że nie jestem do nich podobny, że jestem podobny do swojego dziadka i ojca, ale nie będą się przynajmniej musieli martwić, że moje dzieci też wezmą ich krew, bo nie będę ich miał, straszne. Sądzicie, że zechcą wyrzucić mnie z pracy? Co tak naprawdę realnie mogą mi zrobić? – zapytał, spoglądając na nich, bo chociaż usilnie próbowali mu to wyjaśnić, on nadal nie był do końca pewien, czego właściwie mógłby się spodziewać, bo manipulacje były czymś, w czym żył. W poniżeniu, w poczuciu, że jest szalony i nic nie osiągnie. Pokręcił lekko głową, a później spojrzał uważniej na starszego mężczyznę. - Więc sądzisz, że mogłem faktycznie przejąć ten dar po niej? – zapytał powoli, nim westchnął, przeczesując włosy palcami. - Może właśnie o to chodzi, Cam. Przez całe życie nie wiedziałem, kim jestem, a kiedy wiem, nie umiem od tego uciec, to po prostu jest ode mnie silniejsze, zupełnie, jakby ta jedna kwestia zmieniała dosłownie wszystko, jakbym dopiero teraz mógł powiedzieć, że w końcu wiem, kim jestem, zupełnie, jakby… Zupełnie, jakby to było dopełnieniem jakiejś wizji, jaka prześladuje mnie od zawsze, ale nie do końca zdaję sobie z tego sprawę. Nie umiem zapomnieć tego, że mam inne imię, nie umie powiedzieć sobie, że to tylko krew, bo gdyby było inaczej, gdyby moja mama nie została wciągnięta w waszą tradycję, gdybym ja też… może patrzyłbym inaczej, ale to jak kotwica, jak potwierdzenie, że to jest miejsce, którego brakowało mi całe życie. Wiem, że jest gówniane, wiem, że nie rozumiem tej całej zabawy politycznej wielkich rodów, wiem, że macie pewnie rację, ale sam mówisz, że ciągle tu wracasz. Tak samo ty, Nakir, mógłbyś stąd spierdolić, mógłbyś uznać, że nic cię tutaj nie trzyma, skoro jesteś taką porażką, skoro to Cam albo twoja siostra są lepsi, a ciągle w tym siedzisz – zauważył, a jego głos zdawał się lekko falować, jakby przechodził od gniewu do zrezygnowania, jakby tkwił w zawieszeniu, jakiego nie umiał zmienić, jednocześnie wiedząc, że znajdował się w miejscu, z jakiego tak naprawdę nie było odwrotu i wyglądało na to, że jego kuzyni również zdawali sobie z tego sprawę. Oni siedzieli w tym gównie zawsze, on należał do niego w zupełnie inny sposób, a jednak nie mógł udawać, że to nic nie zmieniało. - Poza tym, mówisz, że mam się zastanowić, ale chyba obaj wiecie, że skoro wszystko już pierdolnęło, to nie ma odwrotu. Siedzieli cicho, ale chyba niektórym się to znudziło i po tym, co mówicie, podejrzewam, że już teraz jestem pionkiem w grze twojego dziadka – stwierdził, zwracając się w stronę Nakira, unosząc przy okazji brwi, będąc przekonanym, że z miejsca, w którym właśnie stał, nie było już żadnej ucieczki. – Mam grać w tę grę z nimi, czy zostać nieświadomym pionkiem? Mówiłeś, żebym cię posłuchał, Cam, więc powiedz mi, czy mam po prostu posłusznie czekać, czy pokazać im, że mną nie mogą manipulować tak łatwo, bo nie obchodzi mnie to, czy mnie wydziedziczą. Już to zrobili, pozbywając się własnej siostry, bo nie chciała tańczyć, jak jej grali.
______________________
Never love
a wild thing
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
- Zależy od tego, co postanowi ojciec Camaela i jakie to będzie mieć dla niego korzyści. Obecnie nie wyraźają się na twój temat ciepło… Ale jeśli uzna, że chwalenie ciebie da mu poparcie, jakiego szuka, aby wygryźć Marshalla, albo kogokolwiek innego, w tym twojego szefa - odpowiedział wzruszając ramionami. Był zdania, że jego ojciec potrafił iśc po trupach do celu i nie krył się z tym. Czy będzie zgrywać kochanego wujka? Było to całkiem możliwe. Im bardziej reszta rodziny będzie narzekać, a Max będzie się pokazywał ze strony idealnego uzdrowiciela, tym większe były szanse, że stary Nakira będzie dla niego miły. Jednak jeśli pozostali będą uprzejmi, on zrobi wszystko, żeby Brewer zrezygnował ze stanowiska, to również było dla Nakira pewne. Nie był w stanie w tej chwili przewidzieć ruchu ojca, który mógł działać także na przekór dziadkowi, aby jemu utrzeć nosa. Ostatecznie większość relacji opierała się na pokazie sił i wzajemnym utrudnianiu życia. Słuchał co Camael mówił, rozumiejąc go za dobrze. Skrzyżował ramiona na piersi i opuścił nieznacznie głowę, wsłuchując się w rozmowę. Nie było z niej wyjścia, jakie satysfakcjonowałoby wszystkich. Osobiście cieszył się, że Max podjął decyzję dobrą dla siebie, bo dzięki temu będzie mógł pozbyć się części problemów, z jakimi się mierzył, ale miał świadomość, że jego wybór odbije się na wszystkich z rodu. Czy miał o to pretensje? Zdecydowanie nie. Czy spodziewał się, że będzie teraz porównywany z kolejną osobą? Oczywiście, że tak. Po chwili uśmiechnął się gorzko, gdy Max wskazał na jeden błąd w jego zachowaniu - wciąż tkwił w miejscu, pośród ludzi, których nazywał rodziną, choć bliżsi byli mu znajomi, czy nawet obcy ludzie. - Nie tak łatwo jest odejść od rodziny, kiedy nie chcą puścić. Czym innym jest mówić komuś, że nie nadaje się do niczego, a czym innym pozwolić, żeby pozostałe rody widziały, że odcinamy się od kogoś. Sprawa z twoją babką z pewnością była w tamtym czasie skandalem, albo zdołali ją świetnie zatuszować. Żeby mi udało się uciec, musiałbym wyjechać poza Europę, a to nie jest coś, czego bym chciał - powiedział, zaraz też dodając, że Camael próbował, co sam przyznał, a też nie był w stanie. Byli spętani i być może odpowiednie małżeństwa mogłyby ich nieznacznie wyrwać z tych okowów, choć i tego Nakir nie był pewien. Miał wrażenie, że wszystkie kobiety, które wżeniły się do ich rodu jedynie podzielały podejście mężczyzn, dopingowały ich, podpowiadały kolejne zagrania. Na słowa Maxa, wspomnienie, że dziadek mógł już traktować go jak swojego pionka mógł jedynie skonać głową. Z pewnością już tak było, a co miało z tego wyjść, tego auror nie był w stanie przewidzieć. Z tego powodu sam również spojrzał na starszego kuzyna oczekując od niego jakiejś porady, która naprawdę niosłaby za sobą coś więcej niż przekonanie, że są straceni.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
W tej rodzinie absurd gonił absurd, niedorzeczności były codziennością, a archaiczne zasady wciąż miały się świetnie. Znał odpowiedź i decyzję chłopaka, zanim ten się odezwał i mógł tylko nieznacznie, z rezygnacją, pokręcił głową. Nie był w stanie odwieść go od tego pomysłu, tego był już pewien, ale nie żałował, że próbował. Spróbowałby raz jeszcze i kolejny, gdyby miał choć dzień nadziei, że jest w stanie go przekonać. Ale ta iskra zgasła wraz ze słowami Maxa. Camael mówił szczerze – nie rozumiał. Całe życie walczył ze swoja rodziną, na każdym kroku toczył swoją własną małą wojnę to z ojcem, to z dziadkiem, to z innymi. Ale u niego było to na porządku dziennym. Był przekonany, że Max nie do końca wiedział na co się pisze, jeszcze. Słowne potyczki, intrygi chowane po kątach w nieustannej walce o władzę i wpływy. Bo to nazwisko miało znaczenie, niezależnie od wszystkiego ród Whitelightów wyrobił sobie odpowiednie koneksje i stołki na ważniejszych stanowiskach. Byli wszędzie tak, gdzie zwęszyli choć odrobinę korzyści. — Tak, ja czy Nakir nie znamy innego życia, a ty owszem — powiedział, choć zaraz wzruszył zrezygnowany ramionami — Myślę, że mamy impas, ale macie rację, decyzja należy do ciebie Max, a ja postaram się jakoś pomóc niezależnie od wszystkiego — nie mógł decydować za niego, choć tak szalenie chciał. Ale czy wtedy nie byłby dokładnie tacy jak inni w tej rodzinie? Maximilian nie był jego pionkiem, nikt nie był i nikt nigdy nie będzie. Właśnie to go wyróżniało, może właśnie to kiedyś przyniesie w te mury postęp. Wstał, kierując się powoli do drzwi. Przystanął jednak w progu, zbierając jeszcze myśli. Podświadomie obracał rodowy sygnet na małym palcu swojej ręki. Nie miał pojęcia co teraz się stanie. W głowie już miał dziesięć różnych ruchów, które mógł wykonać Jahoel, ale żadnego nie był pewien. Nie był też przekonany do tego, by to on, czy Max lub Nakir wykonali pierwszy ruch w rozpoczętej grze. Zgrają jeszcze w tym przedstawieniu pierwsze skrzypce, co do tego nie było wątpliwości, ale jeszcze nie teraz. Jahoel był piekielnie inteligentny i szalenie sprytny, mimo wszystko. — Tak, poczekaj, obaj poczekajcie aż mój ojciec zdecyduje na cokolwiek. Nie próbujcie go przechytrzyć, bo to się nie uda, mój ojciec ma asy w rękawie, o których nawet ja nie wiem. Dlatego poczekajmy, nie wiem ile, ale nie sądzę byśmy mieli czekać w nieskończoność, jego cierpliwość też się kiedyś skończy — powiedział, rzucając im ostatnie spojrzenie — Rodzinne albumy są na regale przy drzwiach prowadzących z biblioteki do prawego skrzydła, może coś przeoczyli — wskazał jeszcze, doskonale wiedząc gdzie leży każda książka w rodzinnej bibliotece, w której kiedyś spędzał tyle czasu i wyszedł, zostawiając ich na zakurzonym strychu, będącym świadkiem początku rozłamu czy pojednania?