Znów to robiła. Ponownie spędzała w pracy znaczną część każdej mijanej doby i nawet tego nie zauważała. Badania nas Skrofungulusem pochłaniały ją całą, miała wiele do stracenia i jeszcze więcej do udowodnienia, więc zapominała o całym merlinowym świecie. Zapominała o swoim
mężu, zapominała o Nathanielu, zapominała o wszystkich błędach, które nieustannie popełniała. Ale te nie dotyczyły pracy. Właśnie dlatego tak lubiła tu przebywać, czuć, że w istocie była
wybitna, niezależnie do tego ile razy Gallagher próbował jej udowodnić, że było inaczej. Mógł ją co najwyżej pocałować w dupę.
Sprawdzała właśnie karty po praktykantach – bo przecież nie ufała im za grosz – kiedy do pokoju uzdrowicieli wpadła Shana, mówiąc przejęta o tym, że córka Meropy trafiła do Munga. Thalii zajęło dobra chwilę zrozumieć o kim do cholery mówiła ciotka. Ledwo pamiętała swoją kuzynkę, która wybyła z kraju na długo przed Thalią, a kiedy młodsza uzdrowicielka zadomowiła się w Kanadzie – ich kontakt całkowicie się urwał. Nic więc dziwnego, że z początku nie pamiętała nawet o tym, że kuzynka miała córkę, choć przypomniała sobie, że przecież właśnie to było powodem jej wyjazdu.
Głupia, trzeba było wykorzystać rodzinny majątek, by dać dziecku dobry start. Choć może to jedynie Thalia miała tak egoistyczne podejście do sprawy. Ale czy na pewno takie samolubne?
Weszła do sali i przystanęła w progu. Nie do końca czuła się na miejscu, nie znały się, ani trochę. Nie była nawet pewna czy dziewczyna w ogóle będzie wiedziała kim jest Thalia. Stała tu teraz tylko i wyłącznie dlatego, że Shana miała nagły wypadek i ją o to poprosiła. Nie chciała, żeby Lyssa – bo tak miała na imię – była sama, kiedy się obudzi.
Nastolatka wyglądała tragicznie. Blada skóra, zapadnięte policzki, wychudzone ciało. Były rodziną, nawet jeśli młodsza z nich nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy. Uzdrowicielka nie zostawiała swojej rodziny w potrzebie.
O ironio! Przysiadła z kartami na fotelu obok szpitalnego łóżka i zajęła się tymi nieszczęsnymi kartami, by nie marnować czasu. Kiedy skończyła ze swoimi pacjentami, sięgnęła po pergamin opisujący stan zdrowia swojej… kogo tak właściwie? Relacje rodzinna zawsze wydawały jej się wybitnie skomplikowane. Niemal sapnęła kiedy spojrzała na badania toksykologiczne, Merlinie…
Jej uwagę zwrócił minimalny z początku ruch – mało co umykało uwadze uzdrowicielki takiej jak Thalia, dlatego opuściła pergamin z kartą i skrzyżowała ramiona na piersi.
—
Nie podnoś się, będzie gorzej — powiedziała, ale młodsza Heartling już wymiotowała. Thalia westchnęła pod nosem i machnęła różdżką, by szybko pozbyć się bałaganu. Nie znosiła wymiocin. —
Wiesz gdzie jesteś? Ja jestem Thalia — przedstawiła się, celowo pomijając swoje nazwisko, zbyt wiele informacji nie byłoby wcale dobre, te rewelacje mogły poczekać, najpierw musiała się dowiedzieć w jak tragicznym stanie była dziewczyna.