Niewielki gabinet wystrojony w ciemne barwy. Charakterystyczne jest duże okno skierowane na szkolne jezioro i duży stojący zegar, który głośno tyka gdy tylko zapadnie cisza. Panuje tu pedantyczny porządek. Znajdą się tu rośliny w wielkich donicach, kufry, manekin treningowy oraz wielkie obrazy przedstawiające krajobraz. Na żerdzi przesiaduje sowa nauczyciela i łypie spode łba na każdego interesanta.
Dziewczynka nie ociągała się z przybyciem do gabinetu Bazory'ego. Pod tym względem była równie sumienna, jak podczas szkolnych zajęć. Zwłaszcza, że chwila spóźnienia mogła całkowicie uniemożliwić jej wykonanie powierzonego przez Annę, zadania. A tego przecież nie chciała. Nauczyciel zapewne został już poinformowany o tym, że zjawi się tu ktoś, kto mu pomoże. Myśl o tym, iż Anna mogłaby wyjść przez to na niesłowną, zdecydowanie motywowała pierwszoklasistkę do pracy. Jak zawsze, zamierzała dać z siebie sto procent. Nawet, jeśli otrzymane zadanie polegało na rozpakowywaniu rzeczy. Stanęła przed gabinetem profesora i zapukała. Dopiero po usłyszeniu odpowiedzi, weszła do środka. - Dzień dobry - przywitała się z nauczycielem. - Przyszłam, aby pomóc panu się rozpakować. Pamiętała doskonale o słowach Anny. Jeżeli chciała się czegoś ciekawego dowiedzieć, chociażby o samych patronusach, śmiało mogła zadawać mu pytania. A je mimo wszystko miała. Niemniej jednak, nie zamierzała zasypywać mężczyzny lawiną pytań już na wstępie. Zwłaszcza, że na ten moment wypadało zająć się tematem kary. Poza tym, w odczuciu pierwszoroczniaczki, coś takiego nie byłoby zbyt grzeczne. - Od czego powinnam zacząć? - zapytała. Z oczywistych względów, zamierzała podejść do problemu w iście mugolski sposób. Nie znała żadnego magicznego zaklęcia, które mogłoby przyspieszyć pracę. Choć to nie kwestia sposobu rozpakowywania rzeczy, chodziła teraz dziewczynce po główce. Ta cały czas zastanawiała się nad sprawą tajemniczego patronusa.
Istotnie, czekało go rozpakowywanie swych prywatnych pomocy dydaktycznych, jak i również książek, które w domu zajmowały za dużo miejsca. Te, które mieściły się w kufrze były niezwykłą kolekcją dotyczącą wszelkich odmian i rodzajów Zaklęć, jak i znajdowały się również pozycje dotyczące sposobów docierania do młodzieży. Oczywiście poza kufrem były tu jeszcze dwie walizki jednak te czekały na swoją uwagę w innym terminie. Otrzymawszy wiadomość od prefekta Hufflepuffu dotyczącą ukarania jedenastolatki szlabanem był z niemała zaskoczony. Przewinienie wydawało się poważne jednak z drugiej strony cóż mogło skłonić pierwszoklasistkę i to na początku roku szkolnego do łamania jednej z podstawowych zasad szkolnych? Odesłał wiadomość z pomocą Razmesa - uradowanego, że w końcu spełni swą sowią rolę- iż zajmie się rozpatrzeniem szlabanu i prosi o obecność siódmego września z samego rana. Zaprosił miłym słowem dziewczynę do środka niewielkiego gabinetu. Przez okno wpadało świeże zimne powietrze, jak i jaskrawe słońce hojnie oświetlające nieco ciemne pomieszczenie. Zegar głośno tykał. - Witam, panno Mitchelson. Zapraszam, zapraszam. Z tego co się orientuję jesteś pierwszą uczennicą w tym roku, która otrzymała tak szybko szlaban. - zagaił, posyłając jej badawcze spojrzenie. Głos miał głęboki lecz całkiem łagodny. - Proszę bliżej. Tu w kufrze znajduje się moja prywatna biblioteka. Każdą z książek należy ubrać w tę czarno-złotą okładkę i umieścić w formie alfabetycznej od górnej półki, aż do tej najniższej. - skinął dłonią i wieko kufra otwarło się. Wewnątrz znajdowało się około sześćdziesięciu książek. Nie miały największego formatu, nie były opasłe lecz lśniły nowością choć data ich wypisania świadczyła, że miały swoje lata. Czarno-złote okładki machnęły swym materiałem niczym skrzydłami i przepłynęły pod sufitem z sąsiedniej komody prosto na biurko profesora, lądując tam lekko i układając się w pokaźną górkę. - Z racji, że jest to forma szlabanu proszę o nieużywanie różdżki, panno Mitchelson. Ufam, że ta metoda pracy zachęci pannę do ponownego przemyślenia swego kroku przed potencjalnym wychodzeniem w godzinach nocnych poza dormitorium. - mówił oficjalnym tonem lecz jego intensywnie niebieskie oczy spoglądały łagodnie na dziewczynkę. Przeszedł przez niewielki gabinet i wyciągnął z szafy niewielką drabinę, która to zaraz zajęła miejsce obok pustego regału. - Trzeci schodek chichocze. - ostrzegł i zrobił dziewczynce miejsce, a sam zajął się otwarciem prywatnego kufra. Różdżkę zostawił na swoim biurku lecz to nie przeszkodziło mu aby użyć odrobiny magii do wyciągnięcia ze skrzynki swych szat pracowniczych i starannym umieszczaniu ich w szafie.
Na wieść o tym, że pobiła szkolny rekord w dziedzinie najszybciej zdobytego szlabanu, zapał pierwszoroczniaczki gdzieś uleciał, a ona sama zrobiła się bardziej przybita. Chciała zaprezentować się w Hogwarcie z jak najlepszej strony, aby jej mama mogła być z niej dumna. Tak samo, jak na ulicy Pokątnej. Zamiast tego, złamała szkolny regulamin już w pierwszym tygodniu nauki, narażając puchonów na utratę kilku punktów. Na całe szczęście, Anna nie wymierzyła pierwszoroczniaczce aż tak brutalnej, z perspektywy jedenastolatki, kary. - Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy - obiecała, szczerze wyrażając skruchę. Nie wiedziała nawet, kogo powinna z tego powodu przeprosić, toteż przeprasza niemal każdego, kogo mogło to w jakiś sposób dotyczyć. Bazory nie był wyjątkiem. Wszak to do niego została wysłana, co niemal od razu powiązało go z zaistniałą sytuacją. Ponadto należał do kadry nauczycielskiej. Podeszła bliżej profesora, spoglądając to raz na kufer, raz na wciąż pustą półkę, wyczekującą zapełnienia. Najwięcej uwagi poświęciła jednak latającym okładkom, zachwycając się tą odrobiną magii wokół. Nawet, jeśli powoli powinna przyzwyczajać się do faktu, że pośród czarodziei, martwe przedmioty potrafią być naprawdę ruchliwe. - Nie będę używać różdżki - oznajmiła, składając kolejną obietnicę. Akurat tę nie trudno było spełnić. Nie znała się jeszcze na zaklęciach, nawet tych najprostszych. Miało to jednak swój urok, gdyż wszystko wokół, wydawało się pierwszoroczniaczce fascynujące. Nawet wspomniany przez profesora schodek, któremu teraz bacznie się przyglądała. - Dlaczego chichocze? - zapytała z dziecięcą wręcz ciekawością. W pierwszej kolejności wzięła się za wyciąganie książek z kuferka, w celu przyodziania ich w czarno-złotą okładkę. Odkładała je na biurko, pilnując kolejności alfabetycznej. Uznała, że łatwiej będzie ułożyć je już podczas ubierania i po prostu przenieść na półkę, niż szukać ich ponownie i przekładać we właściwe miejsce. - Będzie pan uczył zaklęć? - zadała kolejne pytanie, tym razem nawiązując do tematyki wyciąganych książek. - Patronusy to też zaklęcia? Zaczęło się. Ciekawość pierwszoroczniaczki zwyciężyła, a ta właśnie rozpoczęła swoją kaskadę pytań. Zaczęła od patronusa, tak mocno interesującego ją tematu praktycznie od zeszłej nocy. Jednak ich było znacznie więcej. Począwszy od latających okładek, a na duchach i portretach skończywszy. Na tą jednak chwilę, uświadomiła sobie jedną, dość istotną rzecz, nie poprosiła o szczegóły związane z samym zadaniem. - Panie profesorze, mam układać te książki alfabetycznie nazwiskami autorów czy po prostu tytułami? Zaczęła układać je tytułami, ale na całe szczęście, dopiero rozpoczęła swoją pracę i zmiana kolejności, nie wpłynęłaby jakoś drastycznie na czas spędzony w gabinecie nauczyciela.
Barnaby Bazory
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : czarna mitenka na prawej dłoni niezależnie od okoliczności, pospieszny chód, intensywny kolor oczu;
Widział po spojrzeniu tej dziewczynki, że recydywa w łamaniu regulaminu jest dla niej obca. Nie wydawała się chętna do wpadania w kłopoty. Dopiero rozpoczynała swoją przygodę w Hogwarcie zatem musiała poznać zasady panujące w zamku. Sam fakt, że otrzymała szlaban był w jego osobistej ocenie dosyć drastyczny. Dla początkujących zaoferowałby słowną pogadankę i pojedyncze ostrzeżenie, z dołożeniem do tego pracy domowej w postaci zapoznania się z regulaminem szkolnym. Nie planował jednak wchodzić w paradę prefektom póki nie uważał, że drastycznie przesadzają. Zadba zatem aby młoda Puchonka odpracowała to, co konieczne aby formalności stało się zadość. Nie planował jej tutaj męczyć wszak cóż mogłaby niegodziwego uczynić aby zasługiwać na surowy szlaban? Skinął głową gdy najpierw przepraszała, a potem zapewniała o braku użycia magii w trakcie powierzonego zadania. - Cóż zatem skłoniło cię, panno Mitchelson, do wyjścia z Pokoju Wspólnego w godzinach nocnych? - zapytał luźno bo jednak informacja od prefekta nie zawierała motywów postępowania. Odstawił drabinę, a zainteresowanie magicznym schodkiem wzbudziło jego zaskoczenie bowiem zapomniał, że na początku ruchome martwe przedmioty mogły wzbudzać zaintrygowanie u początkujących uczniów. - Śmiem przypuszczać, że ma łaskotki. - odparł prosto a w jego głosie zabrzmiało rozbawienie. Kolejne skinięcie dłoni a wyjęte nauczycielskie szaty zawiesiły się grzecznie na wieszakach. Bez użycia magii wyjął zatem swoje teczki i notatki, tak samo plan Hogwartu, list od pani Wang, od swego młodszego dziecka, jak i podrzucony przez małego Jamesa pluszowy dementor. Wszystko to postanowił przełożyć luźno do komody. Powrócił dziarskim krokiem do biurka aby zaklęciem niewerbalnym oczyścić stojący tu globus z wszelakiej rdzy. - Zgadza się, panno Mitchelson. - odparł jednocześnie na dwa pytania. - Objąłem wakat po poprzednim profesorze Voralbergu i liczę, że zagrzeję tu miejsca na dłużej niż kilka semestrów. Odnośnie zaklęcia, to tak, jest ono potężne i należy do grona białomagicznych czarów obronnych. To niezwykłe pytanie jak dla początkującej uczennicy. - popatrzył na nią znad globusa i szeptał w międzyczasie zaklęcia, dzięki któremu globus odzyskiwał swój blask i przede wszystkim nie skrzypiał przy obrotach. - Według autorów, proszę. - odparł luźno na pytanie, zauważając w niej nietypowy zapał jak na kogoś ukaranego, kto musi poświęcić wolny czas na odbębnienie szlabanu.
Poczuła się głupio na samą myśl o tym, jak bardzo błahy powód przyczynił się do złamania jednej ze szkolnych zasad. Choć nie tak dawno temu, w jej odczuciu była to nad wyraz istotna kwestia. Teraz jednak, nawet pierwszoroczniaczce wydawało się to irracjonalne, gdyż poszło o kubek mleka. - Chciałam być na dzisiaj wyspana, bo dostałam zaproszenie na poranny trening. Tego sportu czarodziei na miotłach. Ale nie mogłam zasnąć, a podobno mleko z miodem pomaga, a że kuchnia znajduje się bardzo blisko dormitorium... Chciałam po prostu wziąć kubek mleka, aby łatwiej było mi zasnąć. Nie wiedziałam, że obrazy mogą wychodzić z ramek. Było to dość chaotyczne tłumaczenie, ale niezwykle szczere. Nawet wspomniała o jednej z form komunikacji, którą poznała dzięki rozmowie z Anną. Niestety odrobinę za późno. Niemniej jednak, zdołała wynieść coś z tamtej lekcji. - Każdy szczebelek jest inny? - zapytała, aby po chwili zastanowić się bardziej nad tą magiczną sprawą. - Każdy szczebelek jest osobnym szczebelkiem czy wszystkie są po prostu drabiną? Nie wzięła pod uwagę tego, że tak skonstruowane pytanie było bardzo chaotyczne. Przynajmniej dla kogoś, kto nie miał wglądu w jej umysł. Z perspektywy pierwszoroczniaczki, całe to sformułowanie miało znacznie więcej sensu i było wręcz logiczne. - Dlaczego? Młodsi uczniowie nie pytają o patronusy? Ta informacja wyraźnie ją zaskoczyła. Na dłuższą chwilę, wszystkie myśli dziewczynki krążyły wokół tego tematu. Zastanawiało ją, co niezwykłego było w tym jednym pytaniu oraz dlaczego tak niewiele pierwszoroczniaków, interesowało się patronusami. Poruszony jednak temat, nawiązał do czegoś równie istotnego, o czym chciała dowiedzieć się znacznie więcej. - Powiedział pan, że patronusy to jedne z zaklęć białomagicznych. Istnieją zatem zaklęcia biało i czarnomagiczne? Jest znacznie więcej podziałów czarów? Anna doskonale wiedziała, co robi, wysyłając pierwszoroczniaczkę do odbycia "kary" u profesora Bazory'ego. Młoda puchonka zdawała się być w swoim żywiole. I tak jak chwilę temu towarzyszyły jej te nieco mniej przyjemne emocje, tak teraz zdecydowanie odżyła na nowo, wykazując się naprawdę dużą ciekawością. A raczej nikt nie mógł zaspokoić jej na tyle skutecznie, co nauczyciel. Poprawiła poukładane książki, sugerując się zarówno autorem, jak i tytułem poszczególnych dzieł. Dopiero wtedy wzięła się za kolejne z nich, ostrożnie zakładając na nie przygotowane przez nauczyciela, okładki. - Dlaczego czarodzieje tak bardzo lubią ożywiać przedmioty nieożywione? Nawet słodycze. Czekoladowe żaby na rozpoczęciu roku szkolnego, były na przykład bardzo żabie. Wskakiwały do kielichów z napojami.
Poznawszy powód opuszczenia dormitorium jak i nałożenie szlabanu... cóż, zdecydowanie było to przesadą. Nie komentował tego jednak na głos, uznawszy, że pierwszy lekki szlaban sprawi, że dziewczyna szybciej opanuje zasady rządzące Hogwartem. To pomoże jej uniknąć podobnych sytuacji. - Najlepiej zwrócić się wówczas do prefekta swego domu. - poradził inne rozwiązanie, które pomogłoby rozjaśnić sposób myślenia - potrzebujesz czegoś, nawet tak niewinnego jak mleko z miodem, to wystarczy odnaleźć tych, którzy sprawują pieczę nad daną częścią dormitorium. Z tego co się orientował, zawsze w Pokoju Wspólnym lub okolicach musiał znaleźć się prefekt danego domu. Pytanie uczennicy było intrygujące. Przywodziło mu na myśl tysiąc tych, które otrzymywał niegdyś od swych dzieci. Nie miał problemu aby odnaleźć się w tym chaosie. - Każdy szczebelek jest inny lecz nie każdy jest na tyle śmiały aby magicznie zareagować na naszą obecność. Wszystkie razem tworzą drabinę bo bez siebie nawzajem, są tylko zwyczajnymi szczebelkami. - odparł w podobnym tonie lecz mówił lekkim słowem, jakby był przyzwyczajony do omawiania tak prozaicznych rzeczy jakimi są szczebelki starej drabiny. Zaklęcie patronusa czuł w swoim sercu. Minęły lata odkąd nauczył się spoglądać na czar nie jako zlepek inkantacji i gest dłonią - w zaklęciu dostrzegał wzór, początek w sercu, koniec w mrowiącej na koniuszkach palców magii. Samo wspomnienie o nim sprawiało, że rozmyty w jego duszy obrońca drżał, gotów odpowiedzieć na wezwanie. - Nieczęsto się zdarza. Ten czar sprawia trudność niektórym dorosłym. To kwintesencja dobra uformowana w kształt nadany przez twój charakter, twą moralność i sposób odbierania świata. - dodał, ochoczo dzieląc się wiedzą. Rzucone raz na jakiś czas spojrzenie na ubierane książki niejako podtrzymywało "odhaczanie szlabanu". Wskazał jej dłonią fotel, aby skorzystała i usiadła w trakcie przygotowywania książek. Podszedł do jednej z szafki, wyciągnął dwie przezroczyste i wypolerowane na błysk szklanki. Nalał do nich soku dyniowego i podsunął w stronę dziewczyny jedną z nich, samemu chwytając własny. - Książki, które ubierasz w okładki opowiadają właśnie o wszelkich odmianach czarów. Lektura na lata. - nie odpowiadał tak szczegółowo jakby tego potrzebowała, nakierowując zainteresowanie do tych okładek, które trzymała w dłoniach. Kolejne pytanie padające z ust uczennicy wywołało uśmiech na jego twarzy. Miała masę pytań i z tego co się orientował, niewiele wiedziała o magii. Być może pochodziła z niemagicznej rodziny i stąd pojawiało się jej zainteresowanie. Trafiła w idealne miejsce, aby je zaspokoić. - Czarodzieje emanują mocą magiczną. Podszyte emocjami potrafią wywoływać reakcje pobliskich przedmiotów nieożywionych. Powiedz, w jaki sposób objawił się twój dar magiczny, zanim otrzymałaś list z Hogwartu? - nakierowywał jej myślenie na odpowiedni tor, aby zrozumiała w jaki sposób płynąca z niej magia potrafi wpływać na otoczenie. Upił łyk soku i naprawiwszy globus, skinął obiema dłońmi w stronę opartego o ścianę obrazu. Folia ochronna zaszeleściła i odsunęła się od błyszczącej ramy, a samo płótno - najwyraźniej chwilowo puste - przedstawiało fotel, małą komódkę z podręcznym kandelabrem. Szept czaru uniósł ostrożnie ramę i zawiesił ją w wolnym miejscu na ścianie. Nie opuszczał dłoni, podtrzymując zaklęcie, i próbował wyprostować obraz tak, aby pedantyczny umysł był zadowolony.
Przytaknęła. Wyraz jej twarzy zdradzał, że doskonale zdawała sobie sprawę z istnienia i takiej alternatywy. Niemniej jednak, wolała wymienić tą mniej oczywistą. Powód tego był stosunkowo prosty. - Czasem może się tak zdarzyć, że nie będzie nikogo w pobliżu lub część będzie spała. Gdybym wiedziała, że obrazy mogą przechodzić na inne obrazy, poprosiłabym o pomoc Annę. Wtedy nie musiałabym nikogo budzić. Albo samej chodzić po zamku. Przedstawiła mężczyźnie swój punkt widzenia, gdyż tak samo jak Anna, pominął dość istotną kwestię. Przynajmniej z perspektywy pierwszoroczniaczki, która zdołała już zapytać o alternatywne rozwiązania samą Brandon. Teraz mogła jedynie zwrócić uwagę na potencjalne ewentualności. - Czyli szczebelki razem tworzą drabinę, ale drabina nie jest żadnym szczebelkiem? Wolała się upewnić, nawet jeśli rozmawiali o tak nieistotnym obiekcie jak drabina. A wszystko przez to, że zaczarowany przedmiot zaintrygował pierwszoroczniaczkę do tego stopnia, iż musiała poznać odpowiedź na to, czy ożywiona została cała drabina, czy może każdy ze szczebelków po kolei. Temat ożywionego przedmiotu zszedł na dalszy plan, gdy zaczęli rozmawiać na temat patronusa. To zaklęcie z każdą chwilą, stawało się dla młodej puchonki coraz bardziej intrygujące. Zwłaszcza, gdy przedstawiono jej, czym ono dokładnie jest. - Dlaczego tak się dzieje? Ten czar po prostu jest bardzo trudny czy wielu dorosłych ma w sobie za mało dobra? Nad tą kwestią musiała zastanowić się nieco dłużej. Z jednej strony miała przyjemność poznać naprawdę wielu miłych nauczycieli. Z drugiej, rodzice wielokrotnie ostrzegali ją przed obcymi, którzy mogliby zrobić jej krzywdę. Nie potrafiła jednak oszacować, jak duże było takie ryzyko. No i co ważniejsze, czy pokrywało się ono z trudnościami w opanowaniu tego konkretnego zaklęcia. - Jak będę ciężko pracować, będę w stanie opanować zaklęcie patronusa? W tej chwili nie marzyła o niczym innym. Patrzyła na profesora pełnym nadziei spojrzeniem. Może nawet poniekąd proszącym, by ten zdradził coś więcej, dzieląc się z nią odrobiną posiadanej przez siebie wiedzy. Nie zważała przy tym na swój nikły poziom umiejętności. Wpatrywała się w profesora wyczekująco, przez moment zapominając o powodzie swojego przybycia. Szybko jednak dostrzegła ten błąd i powróciła do pracy. - Będę mogła przyjść tutaj później i spisać tytuły tych książek? Wiedziała, że nie zdoła zapamiętać ich wszystkich, a skoro to właśnie one skrywały tak bardzo pożądane przez nią odpowiedzi, prędzej czy później musiała do nich zerknąć. Otrzymawszy pytanie, zamilkła na chwilę, wyraźnie zamyślona. Przejechała palcem po jednej z nałożonych okładek, starając się wrócić wspomnieniami do tamtego okresu. I choć znała odpowiedź na to pytanie, zaczęła zastanawiać się nad tym, czy nie było niczego więcej. - Kiedy się zdenerwowałam, wszystkie balony pękły. Mama powiedziała przy gościach, że zepsuł się mechanizm... Ale później wyjaśniła mi, że jestem czarodziejką. I że musiała tak powiedzieć, bo osoby niemagiczne, nie mogą dowiedzieć się o istnieniu świata magicznego... - tutaj na chwilę urwała, zastanawiając się raz jeszcze nad tym, czy niczego więcej nie zauważyła. - Powiedziała też, że zaczęła się tego domyślać, bo gdy miałam nieco gorsze dni, przedmioty w domu zmieniały swoje miejsce. Niczego jednak nie ożywiłam. Chyba... Wróciła do pracy, wciąż układając ubrane książki na biurku. Już miała z dobrą połowę skończoną. Przy rozmowie zawsze pracowało się lepiej. Pogawędka z nauczycielem nie była tutaj wyjątkiem.
Wystarczyło trochę rozmowy z uczennicą aby utwierdzić się w przekonaniu, że musiała żyć w nieświadomości związanej ze swoim darem. Podobała mu się jej ciekawość - kiedyś sam na taką cierpiał, nie potrafiąc jej dostatecznie zaspokoić. Teoretycznie dziewczyna powinna w ciszy odpracowywać szlaban jednak póki książki otrzymywały okładki nie zwracał na to uwagi. Była małą gadułą - zupełnie jak on, będący niekiedy utrapieniem dla dorosłych rozmówców. - Drabina spaja szczebelki w całość bo bez nich jest jedynie pustym słowem. - odparł cierpliwie na słowne zagadki i nie wyglądał na kogoś kto miałby z tego tytułu jakiś problem. Szanował ciekawość uczennicy i te detale wypowiedzi, które wydawały stanowić dla niej istotę namysłu. Usiadł za biurkiem i leniwym gestem porządkował szufladę w swoim biurku. Żaden róg kartki nie mógł być wygięty, pióra były poukładane kolorystycznie i rozmiarowo, okulary do czytania lśniły czystością, a różdżka - ledwie używana - spoczywała na specjalnym stojaku, niczym eksponat gotowy do podziwiania. - Czar wymaga pracy nad sobą i własną mocą magiczną, panno Mitchelson. Łatwiej jest wyczarować mgiełkę będącą ułamkiem obrońcy jednak pełen kształt czaru musi być nasycony dawką autentycznego szczęścia. - wyjawił spokojnie, rad z jej zainteresowania. - Ograniczenia tkwią tylko w naszych głowach, panno Mitchelson. Samodyscyplina i praca nad sobą są kluczem do sukcesu. Patronus jest w każdym z nas, jest jedynie nieukształtowany, ciasno scalony z naszymi duszami i sercem. - uśmiechnął się i wyciągnął dłoń ukierunkowaną wnętrzem do sufitu. Zmarszczył brwi i koncentrował się na swoich palcach. Na liniach papilarnych pojawił się jasnobłękitny błysk, potem ukształtował się w kilkanaście iskier, które to z kolei scaliły się w płomień. Ten zaś obracał się tuż nad jego dłonią i zaczął przeistaczać. Wyrosły piękne rozłożyste skrzydła, ukształtował się dziób, a cała energia wirowała wewnątrz formy, emanowała nią, buchała niczym przyjemnie ciepły kominek. Po paru sekundach sowi patronus odbił się od jego otwartej dłoni i wzleciał wysoko pod sufit aby zatańczyć, nasycony pięknem i dobrem. - Nie przestawaj szukać wiedzy a kiedyś i ty to osiągniesz. - zamknął dłoń i wyprostował się, a patronus w tym samym czasie prysnął - akurat wtedy gdy miał poszybować z powrotem w ich stronę. Kontynuował porządkowanie biurka jak gdyby nigdy nic. Ba, sama myśl ile sił i energii kosztowało go nauczenie się tego czaru i to bez skupiania energii za pomocą różdżki... warto było. Jego ambicja została zaspokojona. Sięgnął po jedną z książek - tom pierwszy, liczący ledwie 300 stron, a noszący tytuł Podstawowe różnice między standardowymi odłamami czarów i ich użytkowanie. - Proszę, zacznij od tej. Mogę ci ją pożyczyć. - skoro chciała zgłębić wiedzę to jego rolą przedstawiciela oświaty było umożliwienie jej, włącznie z użyczeniem treści z własnego księgozbioru. Słuchał opowieści o jej pierwszym kontakcie z magią. Pokiwał głową na znak, że istotnie jest to interesujące. - Im będziesz starsza tym przypadkowa manifestacja bezróżdżkowa będzie coraz rzadsza. Fakt faktem, emocje, jak i siła woli są ich silnym katalizatorem. - wyjawił, wprowadzając ją w ogólny zarys jak to ogólnie wygląda.
Zastanowiła się nad jego słowami i całą złożonością drabiny. Bo choć wcześniej temat dotyczył jedynie samego ożywienia, tak teraz spojrzała na całość z nieco odmiennej perspektywy, której nie brała wtedy pod uwagę. - To prawda. Drabina bez szczebelków byłaby jedynie deskami, tak samo jak szczebelki bez drabiny. Każda z tych części jest różna i dopiero wspólnie tworzą coś większego, uzupełniając siebie nawzajem. Bo szczebelki byłyby za krótkie, aby się po nich wspiąć, a same części boczne nie zapewniałyby już takiego bezpieczeństwa podczas wspinaczki. I pomimo tego, że osobno mają wiele słabości, razem pomagają nam wejść wyżej. Podsumowała swoje przemyślenia na temat przedmiotu martwego, wesołym, pełnym zadowolenia, uśmiechem. Wszak zdołała zauważyć w nim coś więcej, niż tylko zlepek zbitych ze sobą desek. I nawet tak z pozoru mało istotny obiekt, mógł zainspirować do znacznie większych, bardziej poważniejszych przemyśleń, na temat ludzkiej natury. - Z ludźmi jest tak samo, prawda? Wspólnymi siłami można osiągnąć znacznie więcej, niż działając w pojedynkę, bo ludzie, jak te szczebelki w drabinie, uzupełniają siebie wzajemnie. Ceniła sobie możliwość swobodnego przekazywania własnych myśli, toteż rozmowę z profesorem Bazorym, uważała za niezwykle udaną. Zwłaszcza, że sam zachęcał ją do patrzenia z nieco szerszej perspektywy, co z resztą czyniła. Nie potrafiła spojrzeć na czas spędzony tutaj, jak na karę za swoje przewinienie. Z każdą chwilą coraz bardziej zapominała o tym, że przyszła tu w konkretnym celu, choć niemal bez przerwy ubierała książki w okładki. Jedną z takich przerw zapewniła sobie w momencie, gdy mężczyzna wyczarował swojego patronusa. Przyglądała się sowie z niemałym zachwytem, podziwiając zarówno jej piękno, jak i grację. Nie mogła oderwać oczu od tego jaśniejącego ptaka, toteż z wielkim żalem obserwowała, jak wyczarowane stworzenie znika na gest swego stwórcy. - Jak mogę się przygotować do nauki tego zaklęcia? Od czego powinnam zacząć? Z niezwykłą uwagą słuchała każdego słowa Barnaby. W jej dziecięcych oczach tliła się chęć do nauki, nawet jeśli samo zaklęcie pozostawało poza zasięgiem pierwszoroczniaczki. Niemniej jednak, otrzymana od profesora nadzieja, napełniła to puchońskie serduszko determinacją! - Dziękuję! Oddam ją zaraz po tym, gdy skończę czytać! Nie kryła radości z pożyczonej książki. Tak niewiele wystarczyło, aby uszczęśliwić pierwszoklasistkę, która jeszcze nie utraciła swojego zapału do nauki. - Czy taka manifestacja bezróżdżkowa może być groźna dla otoczenia, czy są to jedynie drobniejsze rzeczy jak znikające przedmioty? - zapytała, ubierając już ostatnią z książek. Teraz czekało ją tylko odpowiednie ułożenie ich na półce, korzystając przy tym z pomocy drabinki i jej śmiejącego się szczebelka.
Barnaby Bazory
Wiek : 32
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : czarna mitenka na prawej dłoni niezależnie od okoliczności, pospieszny chód, intensywny kolor oczu;
Dziewczynka miała w sobie mądrość, której brakowało jej rówieśnikom. Nie patrzyła na drabinę jako na element wyposażenia tylko na poszczególne części, które dzięki współpracy tworzą bardzo ważną całość. Popatrzył uważnie na dziewczynkę i uśmiechał się słysząc jej dedukcji. Spoglądała na świat z typową dla osób w jej wieku niewinnością lecz doszukiwała się tego, czego niektórzy dorośli nie potrafi dostrzec. - Współpraca, istotnie, może wspomóc w dążeniu do wielkości. Ważnym jest aby jednak opanować zasady rządzące magią - do tego służy oparcie wśród nauczycieli, którzy pokazują jak wyciągnąć z siebie potencjał i użytkować go w prawidłowy sposób. - nawiązywał rzecz jasna do omawianej konstrukcji drabiny, która osobno jest niczym, a zbudowana w jedność, pomagała sięgnąć to, co jest poza zasięgiem ręki, a także dostrzec to, czego oczy nie są w stanie dostrzec. - Samotna nauka nie zawsze jest czymś dobrym. Można utrwalić w sobie niepoprawne nawyki. - zachęcał ją tymi słowami, aby nie popadła w taką ambicję jak on, będąc niewiele starszym od niej. W pewnym momencie zakrwawiał o paranoję. Opanował potęgę jednak kosztem było wiele lat młodości, którą mógł przeznaczyć na zabawę i rozwijanie relacji z przyjaciółmi. Założył rodzinę lecz z powodu pragnienia samorozwoju, tak późno dostrzegł problemy swej małżonki, które ostatecznie zapędziły ją do grobu. Nie pozostało mu nic innego jak przeznaczyć resztę życia, aby efekty swego rozwoju przekazać młodzieży. Wszystko po to, aby samemu sobie wybaczyć, że nie zareagował w porę, zaślepiony własną ambicją. Wyrwał się z zamyślenia słysząc głos uczennicy. Spodziewał się tego pytania. - Odkryj potencjał rzucanych przez siebie zaklęć. Spraw, by różdżka była magicznym przedłużeniem twej dłoni. Poczuj moc inkantacji i wibracje, gdy skupiasz swą energię w imię kształtowania otoczenia. - mówił spokojnie, nawet nieco leniwie, przez moment nieobecny myślami. - Innymi słowy, panno Mitchelson - osiągnij wyższy poziom tkania magii zaklęć a gdy poczujesz, że jesteś gotowa, drzwi tego gabinetu będą dla ciebie otwarte. Zważ jednak, że nauka może trwać latami, a samodyscyplina i zaangażowanie zdecydowanie przyspieszą ten proces. - nie wiedział czy Puchonka dobrze włada różdżką. Nie pamiętał wszystkich uczniów bo jednak nie opanował setek nazwisk w ciągu miesiąca. Przedstawiony przez nią zapał sugerował dobry początek dążenia ku wielkości. Uzbrajał ją również w cierpliwość, wszak Merlin nie od razu został potężnym czarodziejem. Kolejne pytanie przypomniało mu jak wiele dzisiaj ich padło. Wbrew oczekiwaniom, nie przeszkadzało mu. Obrócił się na krześle, gdy miała wejść po drabinie gotów reagować, gdyby coś poszło nie tak. Sięgnął po okulary i mimo, że były czyste, leniwym gestem wycierał je lnianą chusteczką. - Warto ci wiedzieć, że dane miejsce przesycane jest magią, która jest w niej rzucana. Im więcej tej magii, tym aura miejsca adekwatnie się zmienia i wpływa na obecne tam przedmioty. - nie odpowiadał w pełni na jej wątpliwości tylko wskazał jej tor myślenia. Niech samodzielnie doda dwa do dwóch. Hogwart jest bezpiecznym zamkiem jednak ma w sobie komnaty, które mogą płatać psikusy. Są jednak na świecie miejsca złowrogie i niebezpieczne tylko i wyłącznie z powodu panującej tam aury. Nie śmiał pokazywać uczennicy jak ma myśleć. Wskazywał azymut i puszczał ją tam samą, aby samodzielnie wyciągnęła wnioski.
Zamyśliła się nad słowami profesora, starając się zinterpretować je na swój własny, dziecięcy sposób. Szczególnie, że w samej wypowiedzi tkwił ten istotny element, którym był drugi człowiek. Z sensu przekazywanej przez Bazory'ego myśli, wywnioskowała iż jest on zawsze potrzebny w życiu, niezależnie od tego, do czego dążyłby taki czarodziej. To wszystko zrodziło w głowie pierwszoroczniaczki jeszcze jedno pytanie. - Czy nauczyciele powinni jedynie nauczać, czy zachęcać też uczniów do samodzielnego poznawania poruszanych przez nich zagadnień? I co w sytuacji, jeśli nasz nauczyciel utrwalił sobie niepoprawne nawyki i przekazuje je dalej? Temat drabinki przerodził się we współpracę, a następnie rozwój osobisty. Rozmowa płynnie przechodziła z tematu na temat, dając pierwszoroczniaczce pole do rozważań i co ważniejsze - zadawania pytań. Tym razem tyczyły się one prawidłowego nauczania. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że prawidłowe wyłapanie złych nawyków u nauczyciela, graniczyło z cudem. Szczególnie, jeśli miało się nikłą wiedzę w danym temacie. - Wyższy poziom tkania magii? - powtórzyła, zastanawiając się nad tymi słowami. - Czym dokładnie jest magia? Skoro wpłynęłam na otoczenie samymi emocjami, różdżki i słowa nie są potrzebne, prawda? Więc co stanowi taki trzon zaklęć? Jak go opanować? Największy problem miała właśnie z pojęciem samej istoty magii. Chciała zrozumieć to, czym dokładnie ona jest oraz jak prawidłowo ją opanować. Samo wyuczenie się gestów czy inkantacji, nie wystarczało tej dziewczynce. - Czyli to trochę jak z wodą? Wystarczy, aby sączyła się po kropelce, aby szklanka po pewnym czasie stała się pełna? Tak samo jest z magią? Wystarczy niewielki, ale stały wyciek, by stało się coś niezwykłego? Można jakoś nad tym zapanować? Czas płynął, a pytań przybywało. Sama nawet nie zauważyła, kiedy coraz to kolejne półki, zapełniały się poubieranymi tomami. Nie wiedziała, ile czasu poświęciła na wykonanie powierzonego jej zadania, jednak wszystkie książki znalazły się w końcu na odpowiednim miejscu. Kiedy tak się stało, wyciągnęła tytuł, który miała pożyczyć od profesora, aby o nim nie zapomnieć. - Skończyłam, wszystkie książki znalazły się na półce! - oznajmiła z zadowoleniem.
Potok pytań Puchonki zaczynał robić na nim niemałe wrażenie. Właśnie pokonała jego córkę jeśli chodzi o ich ilość. Ambicję miała zdecydowanie bardziej widowiskową, nie mógł zaprzeczyć. Nie trafiła jednak na byle jakiego nauczyciela - a na osobę cierpliwą i cały czas skłonną do udzielania odpowiedzi. Tak czy siak widział po zegarze, że minęła już dobra godzina, dziewczyna nie przerywała pracy więc "wykonywanie szlabanu" chyliło się ku końcowi. Sięgnął po puchar i upił soku dyniowego, przypominając sobie, że gdy tylko Puchonka wyjdzie, będzie musiał przygotować sobie swoją leczniczą miksturkę. Ach, jakże on tego nie lubił robić! Mus to mus, niestety. - Każdy nauczyciel ma swoje własne metody nauczania, panno Mitchelson. Istotną kwestią jest uzmysłowić sobie, że dany nawyk jest błędny. To już krok do sukcesu i poprawnego samorozwoju. Im dłużej jest się nieświadomym błędu, tym później ciężej jest się z niego wykaraskać... - a mówiąc te zdanie, odpływał myślami, najwyraźniej odnosząc je do czegoś związanego z własną historią, co do tej pory spędzało mu sen z powiek. Kolejny raz nie odpowiedział klarownie dziewczynce, czując, że szczegółowa odpowiedź mogłaby namieszać jej w głowie. - Sama odpowiedz sobie na swoje pytanie - pragniesz by nauczyciel tylko cię uczył czy może wskazywał ścieżkę, którą odkryjesz samodzielnie? - przekierował zatem pytanie za pytanie, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Niech zabrzmi w jej głowie, niech się formułuje samodzielnie, bez jego opinii. Uśmiechnął się szerzej, gdy dopytywała o trzon magii. Co za niezwykła osóbka z tej dziewczynki! - Różdżka pomaga czarodziejowi skupiać swoją energię magiczną. Można się obyć i bez niej, czego jestem żywym dowodem. Inkantacja jest jednak istotna bo jednak ma znaczący wpływ na kształtowanie magii. Przekazujesz tym samym co chcesz osiągnąć, nazywasz to, co próbujesz wyczarować. - nie był w stanie streścić jej wszystkiego w trakcie jednej rozmowy. Wiedzę na temat zaklęć zbierał latami, podróżował po świecie i wypytywał o to najstarsze duchy. - Aby zrozumieć sens składowych zaklęcia trzeba przestać patrzeć na nie jak na słowo i gest nadgarstka. Dojrzenie w nich formy, esencji, wibracji, a także idealne ukierunkowanie własnej magii do swych dłoni, nie do różdżki. To wymaga lat ćwiczeń i mnóstwa przeczytanych woluminów. - nabrał powietrza do płuc i skinął dłonią, a okiennice uchyliły się szerzej, wpuszczając do gabinetu więcej powiewu. - Można tak to zinterpretować. Aby nad tym zapanować trzeba nad sobą pracować. - podniósł się zza biurka i odebrał list od sowy, która akurat przysiadła na parapecie. Uczennica przez ten czas korzystała z drabiny i układała odpowiednio książki na półce. Przeanalizował treść wiadomości, złorzecząc w myślach na autora, który nie potrafi chyba wysłać klasycznego wyjca, i zwinął rulon w dłoniach. - Znakomicie. Spodziewam się, że masz masę kolejnych pytań ale pora już na ciebie, panno Mitchelson. - skinął brodą w kierunku zegara, który zwiastował rozpoczęcie się obiadu i to dobre piętnaście minut temu. Jeśli chciała zdążyć na coś ciepłego to powinna ruszać już teraz.
Słowa profesora były bardzo trudne, rodziły znacznie więcej pytań, nad którymi warto było się zastanowić. Nawet to dotyczące złego nawyku u profesorów. Zastanawiało ją, jak może rozpoznać, czy nauczyciel popełnia gdzieś utrwalony u siebie błąd, skoro sama nie zna się zbyt dobrze na poruszanych w szkole, tematach. Jest nowa w świecie magii, a pochodząca z magicznej rodziny matka, również nie czarowała. Nie mogła zatem wynieść cennej wiedzy z domu. Kolejne pytanie, choć także skłaniało do przemyśleń, wydawało się pierwszoroczniaczce znacznie łatwiejsze. Nie wymagało bowiem wiedzy z zakresu poruszanego tematu, a bazowało bardziej na jej własnych odczuciach i preferencjach. - Myślę, że potrzeba wszystkiego po trochu. Nauczyciel jest od tego, aby przekazywać wiedzę. Ale fajnie, kiedy pozwala nam tą wiedzę zaobserwować czy zrozumieć na swój sposób, a dopiero wtedy poprawić, jeśli gdzieś popełnimy błąd. Zwykłe przedstawianie faktów, zazwyczaj bywa trudne. A samo eksperymentowanie spowalnia naukę, bo popełnia się te same błędy, co inni kiedyś. Kiedy Bazory wspomniał o istocie różdźki, dziewczynka na chwilę przerwała pracę, aby lepiej przyjrzeć się swojej. Wiele pytań zrodziło się w tej małej, borsuczej główce. Część z nich dotyczyła samej historii magii. Kto stworzył pierwszą różdżkę. Skąd czarodzieje wiedzieli, że to im pomoże. Czy pierwsi czarodzieje czarowali bez różdżek, czy właśnie z ich pomocą udało im się okiełznać magię. Dlaczego różdżki pomagają w skupieniu magii. Czy różdżki muszą być drewniane, czy te z tworzywa sztucznego byłyby równie skuteczne. Jednak to dalsze tematy bardziej zaintrygowały dziewczynkę. - Jak czarodzieje odkryli to, jakie słowa będą zaklęciami? Wymieniali je po kolei, aż nie zgadli, czy może sami nadali tym słowom znaczenie i ukształtowali zaklęcie? Ciekawiła ją geneza pierwszego zaklęcia. I choć zdecydowanie był to temat do poruszenia u innego z nauczycieli, pierwszoroczniaczka nie byłaby sobą, gdyby nie poruszyła tego tematu tutaj. Schowała jednak swoją różdżkę, aby kontynuować pracę. - Czyli magia to nie tylko słowa? Zastanowiła się nad tym, brzmiało to znacznie bardziej skomplikowanie, choć pobudzało żądny wiedzy umysł młodej Puchonki. Dodawało magii tego całego mistycyzmu i zmuszało, do spojrzenia na nią pod zupełnie innym kontem. Choć różdżki były ważne podczas tkania zaklęć, ich rola ograniczała się jedynie do wspomagania naturalnych zdolności czarodzieja. Nie ulegało zatem wątpliwości, że magia tkwiła także w niej. Choć nadal nie do końca rozumiała, czym jest a siła i jak prawidłowo ją wykorzystywać. Bez wątpienia miało to związek z jej nikłym doświadczeniem oraz wcześniejszym oderwaniem od tej magicznej części świata. - Jak taka magia może się objawiać? Można ją wyczuwać? Miała praktycznie zerowe doświadczenie z magią, jednak słowa nauczyciela sprawiły, że zamierzała patrzeć na to z zupełnie innej perspektywy. Zamierzała zwracać większą uwagę na to, co działoby się podczas rzucania zaklęć. Zarówno jej własnych, jak i rzucanych przez innych uczniów czy nauczycieli. Chciała na własną rękę spróbować ją "odczuć". Jedynie poprzez praktykę mogła to osiągnąć. Chciała zapytać o sposoby pracy nad sobą, aby w znacznie lepszym stopniu móc kontrolować swoją magię i nie doprowadzać do powstawania wycieku, jednak mężczyzna zdołał ją ubiec, a jego słowa jasno dały do zrozumienia, że ta rozmowa, choć niezwykle przyjemna i angażująca, musiała zostać zakończona. Spojrzała na zegar i kiwnęła głową. - Dziękuję za rozmowę, panie profesorze. Do widzenia. Zabrała ze sobą książkę, którą ten zgodził się jej pożyczyć, po czym opuściła gabinet.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł się, jakby szedł na jakiś egzamin, czy coś podobnego. Demonstracja zaklęcia przed profesorem, w sytuacji jeden na jeden było na pewno łatwiejsze dla Maxa niż wymyślanie jakiś esejów i przede wszystkim zajmowało mniej czasu. Polazł więc pod gabinet, ze starą paczką po szlugach w ręce, bo nie będzie szukał przecież czegoś na siłę, jak zwykły przedmiot miał w pobliżu, a gdy przyszła jego kolej wszedł do pomieszczenia, gotów pokazać, jak opanował zadane zaklęcie. Wszedł, przywitał się i wyjął różdżkę, najpierw obracając ją w dłoniach kilka razy, by się mentalnie przygotować. Musiał się skupić, bo zmęczenie nie pozwalało mu za dobrze funkcjonować, a te kilka sekund zwłoki pomogło mu to osiągnąć. Wycelował więc w kartonik, wymawiając inkantację i zaklinając w nim zaklęcie Confundus. Musiał przyznać, że do perfekcji to było mu daleko, ale ostatecznie wyszło mu to poprawnie wystarczająco, by nie ośmieszyć się kompletnie. Jak na fakt, że się z zaklęciami nie lubił specjalnie, to i tak był dla niego sukces. Podziękował, przyjął ocenę i wyszedł, wracając do lochów.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Nie lubiła gabinetów, odkąd chodziła do magiopsychologa takie miejsca wydawały jej się pełne uścisku i przymusu odkrywania swoich demonów. Nawet gabinet nauczycielski wyszykowany w taki ciekawy sposób, jak profesora Bazorego odpychał ją. Na chwile zatrzymała spojrzenie na roślinach umieszczonych w wielkich donicach. Denerwowała się, jeszcze nie wiedziała czym, ale nie wiedziała, czy uda jej się zademonstrować zaklęcie za pierwszym razem. Zwłaszcza że używała magii niewerbalnej od niedawna tak intensywnie. Była zmuszona i chociaż nie zawsze czary jej wychodziło to też, nie mogła powiedzieć, że w sztuce zaklęć była beznadziejna, a jednak im dłużej rozglądała się po gabinecie — chciała uciec. Nie zrobiła jednak tego, chociaż miała wrażenie, że oddycha za głośno, nawet jeśli się nie słyszała. Ściskało ją w gardle, lecz przecież nie zamierzała nic mówić. Uśmiechnęła się do profesora, starając się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest zdenerwowana. W końcu Barnaby nie był O'Malley'em i daleko było mu do Craine'a. Chciała na chwile przymknąć oczy, żeby się skoncentrować i uspokoić, ale obawiała się, że wtedy on dostrzeże, jak bardzo jest zdenerwowana, a także że nie zauważy słów napisanych w powietrzu jeśli będzie chciał jej coś powiedzieć. Lekko obróciła różdżkę w dłoni, czując jej ciężar i gładką strukturę. Dokładnie przypominała sobie, jak należy rzucić zaklęcie, jaki ruch wykonać i wypowiedzieć inkantacje, dla niej jednak miała ona wybrzmieć w myślach. Położyła przed nim przedmiot, który przyniosła ze sobą. Była to pluszowy smok, całkowicie zwyczajny, niemagiczny od Aiyany, którego dostała. Fern naprawiła go za pomocą magii i wyglądał teraz jak nowy. Miała nadzieje, że nie zepsuje go Arcanum Adscribo. Nie wiedziałaby, jakby się wtedy wytłumaczyła swojej małej przyjaciółce. Uniosła różdżkę, wykonała płynnie ruch nadgarstkiem, ale dłoń lekko jej zadrżała. Poczuła przepływającą moc, ale nic się nie stało, jakby czar rozprysnął się, za nim jeszcze wydostał się z brzozy 14 i ¼ cali. Dziewczyna przeniosła zakłopotane spojrzenie na nauczyciela, aby zakomunikować mu, że spróbuje jeszcze raz i tak też zrobiła. Odpowiedni ruch dłonią, zaszczepienie intencji zaklęcia silverto, które suszyło, a następnie wypowiedzenie w myślach Arcanum Adscribo. Poczuła, jak magia wibrowała w jej ciele, wyrywała się przez prawą dłoń i skierowała się do katalizatora w postaci różdżki. Pluszowy niemagiczny smok teraz powinien po dotknięciu suszyć ubrania niczym magiczny pluszak. Przeniosła wzrok na profesora Bazorego, czekając na jego ocenę, a następnie pożegnała się z nauczycielem lekkim skinieniem głowy i wyszła.
zt
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Praktyczna praca domowa była czymś, co było dla niego dość męczące. Lubił odrabiać zadania w swoim czasie, móc poczytać, pomyśleć, napisać coś i wtedy nawet mu nieszczególnie przeszkadzała potencjalna długość zadania. Na pracach praktycznych musiał stawić się o określonej porze, robić dokładnie to, co mu pokazano palcem jak osioł i nie mógł wspierać sie materiałami dodatkowymi, toteż kiedy przyszedł pod gabinet Bazorego, westchnął, widząc jaka jest kolejka. Kolejny minus, bo pracę pisemną można sobie było wysłać i zapomnieć, a nie stać jak po bilet na premierę filmu, koczowniczo, z kanapkami. Kiedy już wszedł do salki, postawił na stoliku pudełko po zapałkach. Miał nadzieje, że wymyślność przedmiotu nie była składową zadania, bo ani posiadał fajne przedmioty, ani szczególnie umiał się z tymi wartościowymi rozstawać. Postanowił zakląć w pudełku zwykłe herbifors, założone tak, by wybuchało przy jego rozsunięciu. Poświęcił chwilę, by opowiedzieć nauczycielowi o swoich doświadczeniach w nakładaniu i zaklinaniu różnych zaklęć i funkcjonalności w przedmiotach, jako, że spędził spory kawał czasu robiąc zegarki u Thìdley'ów, a teraz pracował na własną rękę właśnie w temacie biżuterii magicznej, w której zamykał różne zaklęcia. - Pracuje teraz nad nowym projektem, chętnie Panu pokaże, jak już będzie co pokazywać. - podsunął, kiedy już skończył swoją prezentację. Rozmowa z Bazorym mogła mu pomoc rozwiązać różne aspekty założonego sobie zadania. Podziękował za ocenę i wyszedł z gabinetu.
Magia nie szła dziewczynce tak dobrze, jak chociażby eliksiry. Nie zniechęcała się jednak i dzięki swojemu uporowi, koniec końców osiągała sukces w tej dziedzinie. Tak było podczas zaklęć transmutacji, kiedy to we współpracy z innym Puchonem, udało jej się przekształcić deszcz w śnieg. I nie inaczej stało się podczas samej lekcji zaklęć. Choć potrzebowała aż trzech prób, ostatecznie zdołała zdjąć jeden z nałożonych na Fern, efektów. I nawet, jeśli w porównaniu z innymi uczniami, wypadła całkiem słabo, była dumna ze swojego małego zwycięstwa. - Dzień dobry! - przywitała się ciepło z profesorem. Weszła do gabinetu z promiennym uśmiechem na ustach, wyraźnie gotowa do ukazania swojego postępu. Nie stresowała się jednak. Zdążyła już polubić mężczyznę, toteż podchodziła do wszystkiego bardziej swobodnie, licząc przy okazji na to, że otrzyma cenne rady, które usprawnią jej przyszłe rzucanie tego zaklęcia. Na biurku postawiła drewnianą, kolorową figurkę ptaka, ozdobioną różnymi wzorami. Otrzymała ją od ciotki, gdy ta wróciła z Meksyku. Przedmiot nie posiadał w sobie żadnej magii, stanowił jedynie zwykłą pamiątkę, zakupioną przez mugola. Przystąpiła do działania. Za pomocą zaklęcia Arcanum Adscribo, postanowiła zapieczętować we figurce zaklęcie Avis. Zdecydowała się na pracę z tymi mniej wymagającymi zaklęciami, które zdążyła już poznać, a nawet rzucić podczas ostatnich zajęć. To zwiększyło jej szansę na powodzenie nowego zaklęcia. I rzeczywiście, udało jej się! Wciąż nie było perfekcyjne, ale zadziałało. Po dotknięciu figurki, ta uwolniła z siebie stadko przypominających kanarki, ptaków. Wprawnie oko potrafiło jednak wychwycić to, że samo zaklęcie utraciło odrobinę na swojej mocy. Niemniej jednak, dziewczynka była dumna ze swojego osiągnięcia. Cierpliwie poczekała na werdykt nauczyciela oraz potencjalne uwagi, a kiedy już je otrzymała, podziękowała za nie i opuściła gabinet, robiąc miejsce dla kolejnego ucznia.
Skończyć to, co rozpoczął. Nawet, jeśli wcześniejsza lekcja wytrąca się w nim niesmakiem (tarcze łusek opinające szczelnie powierzchnię cudzej skóry, strach podchodzący do gardła, serce uderzające pięścią w balustradę żeber), nawet, gdy nie należy do miłośników zaklęć i przede wszystkim próbuje się ich nauczyć wyłącznie powierzchownie decyduje się na dodatkową aktywność w postaci sprawdzianu praktycznego. Czuje się źle, oplatając klamkę gabinetu uściskiem swojej dłoni, drzwi uchylają się po nieznacznym naciśnięciu. Zdenerwowanie niczym przed teatralnym wystąpieniem, obawy, że profesor Bazory będzie patrzeć na niego pogardliwie przez pryzmat wcześniejszego wydarzenia, gdy zerwał się niczym zwierzę stroszące ostrzegawczo źdźbła sierści na swoim karku, odchylające czarne jak smoła wargi aby ukazać zęby, gdy upadł nagle przerażony Imogen (dlaczego, właśnie, dlaczego?), tak, jak patrzyła się na niego rodzina, tak, jak dostrzegał za każdym razem ich niechęć ukrywaną w zagłębieniach źrenic. Palce zesztywniały na różdżce. Pierwsza próba okazała się nie do końca właściwa, miał trudność się jeszcze skupić. Musiał zacząć ponownie. Nie chcąc się znów ośmieszyć, przyłożył się do zaklęcia. Wypowiedziane Arcanum Adscribo zapieczętowało w pustym kałamarzu Rideo (myślał o prostym i stosunkowo nieszkodliwym czarze), ruch przegubem nadgarstka i intonacja okazały się właściwe podobnie jak poziom jego koncentracji. Opuścił gabinet profesora Bazory'ego nie kryjąc zadowolenia, że ukończył ćwiczenie, nawet gdy jego wykonanie pozostawało dalekie od perfekcji. Nie wymagał od siebie wiele, nie w tym przypadku, nie teraz.
Po zajęciach dostał kilka wskazówek od wuja odnośnie tego jakie błędy popełniał podczas prób zdjęcia uroków i klątw z Holly. W dużej mierze jego niepowodzenia wynikały z pewnej niepewności i rozproszenia efektami, które wciąż na nim ciążyły. Nie był najlepszym uczniem w tej dziedzinie, ale sądził, że krótki trening w domu przed podejściem do zaliczenia zaklęcia, wystarczy by wyeliminować zaistniałe trudności i otrzymać ocenę przynajmniej zadowalającą. Podchodząc do drewnianych drzwi, naciskając chłodną klamkę i przekraczając próg, czuł pewną tremę. Uważał się za studenta nienajlepszego w tej dziedzinie, a swoją obecność na zajęciach argumentował tylko chęcią poprawienia się. W trakcie zajęć zdążył już zauważyć, że uczniowie prezentują wyższy od niego poziom, przez co w pewien sposób czuł się niewystarczający i nieodpowiedni w tamtym miejscu. Jego pewność siebie uratował fakt, że miał pewien prosty plan do zrealizowania. Po przywitaniu profesora, przystąpił do zaprezentowania wcześniej ćwiczonego zaklęcia. Przed sobą położył zwykłego landrynka, jakiego nie trudno było dostać w Miodowym Królestwie za parę sykli. Zmarszczył lekko brwi, skupiając się na zaklęciu, którego słowa już dobrze znał. Podjął próbę zapieczętowania zaklęcia Levatur Dolor w tym niewielkim słodyczu, tworząc coś w podobnego do mugolskich lekarstw. Arcanum Adscribo rozbrzmiało stanowczym, choć nieco cichym tembrem głosu, w pomieszczeniu. Krukon zawsze daleki był od wykrzykiwania, nadmiernej gestykulacji i pełnego przejęcia rzucanym zaklęciem, co też można było i w tym przypadku zauważyć. Mimo to starał się je rzucić je starannie, dbając o odpowiednie ruchy różdżki i nadgarstka. Spojrzał uważnie na landrynkę, która lekko drżała pod naporem zaklęcia. Sądził, że rzucenie go mogło się udać, ale by się o tym przekonać musiałby za pewne zjeść cukierka. By nauczyciel mógł mieć pewność, że zadanie powiodło się, musiał to jakoś sprawdzić. Benjamin nie szczędząc komentarza, postanowił zaproponować pewien sposób. - Skusisz się? Na pewno potrzebujesz po tym przedstawieniu. - pewnie powinien udawać, że nie tak powinien odnosić się student do nauczyciela i pewnie w przypadku każde inne osoby odpowiedni dystans zostałby przez niego zachowany, ale w zaistniałych okolicznościach, gdzie nikt nie patrzył, mógł sobie pozwolić na pewne odstępstwo od ogólnie przyjętych zasad. Minęło kilka minut podczas których słuchał komentarza nauczyciela odnośnie swojej pracy i pewnie swojego zachowania, po czym opuścił gabinet, czując ulgę, że ma już to za sobą.
zt
Lilian Eldridge
Rok Nauki : VII
Wiek : 17
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : unikatowy styl ubioru, artystyczny makijaż, wymyślne fryzury, przekłute septum, unoszący się za nią zapach Błękitnych Gryfów
Tak jak radziła sobie dobrze z naukami abstrakcyjnymi, tak przedmioty wymagające skupienia, odpowiedniego poziomu wiedzy i umiejętności, a przede wszystkim ćwiczeń z użyciem różdżki były dla Lilian wielkim utrapieniem. Na szóstym roku nauki zaklęcia sprawiały jej wielki problem i praktycznie ledwo co z nich zdała. Dotychczas funkcjonowała na zajęciach w imię zasady: zakuć, zdać, zapomnieć. Była też przekonana o tym, że nie do końca była w stanie zawładnąć nad swoją różdżką i że jej kapryśne parametry sprawiały, że to ona władała swoją właścicielką. Teraz jednak nadszedł czas, gdy Krukonka ocknęła się i zdała sprawę ze swojej pomyłki, a do korepetycji dodatkowo nakłonił ją profesor Bazory, który po jednej z lekcji cierpliwie wytłumaczył jej sytuację i zaoferował ewentualną pomoc. Toteż nadszedł ten piękny dzień, w którym miała zjawić się w jego gabinecie na pierwszych ćwiczeniach. Była ciut zestresowana, wiadomo, chyba każdy uczeń zrozumiałby jej położenie. Zapukała cichutko i wślizgnęła się nieśmiało do gabinetu, niechcący zamykając za sobą drzwi nieco głośniej, niż powinna. - Dzień dobry. Przepraszam za ten hałas - zreflektowała się w momencie formalnego powitania. - Postanowiłam skorzystać z pańskiej propozycji i wziąć udział w korepetycjach. - Po pozwoleniu profesora usiadła na krześle naprzeciwko niego i odchrząknęła nierwowo. - No więc... Cały zeszły rok wkładałam jedynie minimalny wysiłek w zaklęcia, co oczywiście miało opłakany rezultat w postaci ocen Nędznych i Okropnych. Nie chcę, żeby przeistoczyły się w Trolle - wytłumaczyła. - Może z pańską asystą byłaby szansa nawet na podniesienie stopni. - Zakończyła swoją wypowiedź i oczekiwała dalszej decyzji profesora.
Niestety nie był w stanie wygospodarować dostatecznie dużo popołudniowego czasu na przeprowadzanie korepetycji. Odkąd poduczał Nicholasa, starczało mu możliwości na maksymalnie jedną dodatkową osobę. Nie mógł tu spędzać całych wieczorów bo jednak codziennie wracał do domu, do rodziny. Bardzo łatwo przyszłoby mu poddać się nauczaniu w pełnym wymiarze dnia - dwadzieścia cztery godziny na dobę - lecz przełożyłoby się to negatywnie na jego relacje z dziećmi. W trakcie jednych z lekcji dostrzegł, że panna Eldrige starała się z całych sił uzyskać zamierzony efekt lecz bezskutecznie - brakowało jej prawidłowej formy skupienia, drobiazgowości, jak i wyczucia omawianego czaru. Zerknąwszy na jej dotychczasowe oceny, poczuł się w potrzebie napomknięcia jej, że jest na prostej drodze do uzyskania kiepskiego wyniku semestralnego. Zaprosił ją słowem, gdy usłyszał pukanie. Nie robił nic nadzwyczajnego, siedział za biurkiem i sprawdzał klasówki. Szczerze powiedziawszy, nienawidził tego robić lecz była to niezbędna część roli nauczyciela. - Witam, zapraszam. - wskazał dłonią krzesło naprzeciwko. Zebrał wszystkie pergaminy do obu dłoni i wygładził ich krańce, aby wszystkie ułożyły się w równym rządku. Żaden róg nie mógł wystawać ponad miejsce, które sobie zażyczył. - Hmm... w zeszłym roku nauczał profesor Voralberg, jeśli dobrze kojarzę. - zamruczał pod nosem bardziej do siebie niż do studentki. Z tego co się orientował to jego poprzednik miał również wysokie wymagania w kwestii nauczania, co dla niektórych uczniów i studentów było frustrujące. - Chęci są niezbędne do poprawy ocen. Odpowiedz jednak sobie najpierw na pytanie, czy poprawa ocen to twoja jedyna motywacja, czego oczekujesz po edukacji w zakresie Zaklęć i Uroków, jaki poziom chciałabyś opanować i na ile jesteś w stanie rzeczywiście poświęcić uwagę i prywatny czas na poprawę swoich umiejętności. Oczywiście jestem tu po to, aby ci pomóc, pokierować, wyjaśnić lecz w głównej mierze będzie to leżeć na twoich barkach. - oczywiście nie był klasycznym nauczycielem, który nakazywał przeczytać kilka rozdziałów książki po to, ab w trakcie spotkania szczegółowo omawiać zdanie po zdaniu. Podchodził do rozmówcy w zgoła inny sposób - skłaniał do samodzielnego zastanowienia się nad własnymi oczekiwaniami. Odkrycie ich pozwalało stworzyć poprzeczkę do której pokonania należało dążyć. Nie gwarantował jej pełnego sukcesu po korepetycjach bo to od niej zależało, od jej pracy i skupienia. Nauczyciel wspomaga w zrozumieniu ale wyczucie magii? Tego nie da się zrobić za nikogo.
Dziewczyna uważnie wysłuchała profesora, kiwając głową w odpowiednich momentach, żeby był pewny, że faktycznie przyjmuje znaczenie wypowiadanych przezeń słów, a jej głowa nie szybuje w obłokach. Miała irytującą w jej postrzeganiu tendencję do zawieszania się i spuszczania wzroku, co niektórym jej rozmówcom dawało wrażenie niesubordynacji, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć. Zazwyczaj i tak druga strona konwersacji orientowała się, że niepotrzebnie martwiła się o bycie niewysłuchanym, bo Lilian zawsze potrafiła odpowiednio zareagować i obszernie skomentować temat, który został poruszony. Po prostu wieczne zacinanie się w trybie przetrwania limitowało jej mimikę i ruchy. - Myślę, że moim celem nie jest samo poprawienie ocen, chociaż to z pewnością będzie miły dodatek do końcowego rezultatu - odparła po dłuższym zastanowieniu się, chcąc mieć pewność, że jej wypowiedź jest sensowna. Jednocześnie nie lubiła, gdy cisza trwała dłużej niż kilka sekund, bo potęgowało to wrażenie, jakoby faktycznie nie orientowała się w tematyce rozmowy i próbowała odwlec ukazanie niewiedzy. - Na co dzień tkwię w naukach bardziej abstrakcyjnych, przede wszystkim we wróżbiarstwie. Zdałam sobie jednak sprawę, że wychodząc z Hogwartu skupiając się jedynie na tym, bez posiadania podstawowych umiejętności technicznych z zaklęć, raczej daleko nie zajdę. Mimo wszystko jako czarodzieje używamy na co dzień magii, a że mam problem skupić się nawet na najprostszych formułach, chciałabym o to zawalczyć, póki jeszcze mam czas. W tego typu momentach zdawała sobie sprawę, ile pracy faktycznie ją czekało, gdyby stuprocentowo zdecydowała się na współpracę, i momentalnie czuła się zniechęcona. Problem leżał w tym, że oczekiwała natychmiastowego efektu, a jakiekolwiek przeszkody uważała za znak, mówiący, że można sobie odpuścić i w ogóle niczym się nie przejmować, aż do czasu, kiedy nastanie kolejny problem. Wiedziała, że jej mózg próbował ochronić ją przed ośmieszeniem się, przeciążeniem organizmu czy w ogóle jakąś istotniejszą traumą, ale ile można było tak pociągnąć na dłuższą metę? Musiała zadziałać nieco wbrew sobie, jeżeli chciała znaleźć jakiekolwiek wyjście ze swojej stagnacji. - Też wydaje mi się, że posiadanie umysłu nakierowanego właśnie na ezoteryczne pojmowanie świata utrudnia nieco skupienie się na praktycznej magii - dopowiedziała myśl, która przyszła do niej po kolejnej chwili zastanowienia.
Łagodny uśmiech ozdobił jego usta, gdy wspomniała o swoim zamiłowaniu do wróżbiarstwa. Poniekąd rozumiał poziom pochłonięcia jedną konkretną dziedziną nauki wszak sam był jej ofiarą. W jego przypadku sprowadziło go do uzyskania pewnego rodzaju potęgi, którą pragnął się dzielić. Dziewczyna jednak zapominała, że jest nie tyle co wróżbitką, ale i też czarownicą. - Skoro zależy ci na umiejętnościach technicznych to zakres materiału na studiach jak najbardziej pozwala je rozwinąć. Aby jednak nadążyć za wzrastającym poziomem trzeba mieć opanowane wszystko to, co było wykładane w okresie nauczania podstawowego. - bo aby opanować bardziej zaawansowany czar należy zacząć od podstaw. Pal licho posiadanie różdżki, które z trudem tolerował. Serce mu się radowało, że dziewczyna sama z siebie postanawia popracować nad sobą, myśląc nie tylko o ocenach ale i o swojej przyszłości. Sięgnął po jeden z pergaminów i rozwinął go przed sobą. Przez chwilę zapoznawał się z jego treścią. - Jak widzę, w latach początkowych czarodzieje wciąż opanowują zaklęcia użytkowe i drobne obronne. Jak pewnie czujesz się w czarach życia codziennego? Czy potrafisz mi wymienić przynajmniej pięć takich, które sięgasz lub chciałabyś sięgnąć w ciągu zwykłego dnia? - obrał za cel wsparcie w opanowaniu inkantacji przydatnych, niekoniecznie dyktowanych przez program nauczania lat początkowych. Jeśli opanuje to, co jest jej najbardziej potrzebne, to jej krukoński głód wiedzy powinien zainteresować się rozszerzeniem zakresu o te dodatkowe czary.
Studia były jeszcze dla niej tematem dość drażliwym, bo zniechęcając samą siebie do rozwijania się w jakiejkolwiek innej dziedzinie, zaprzepaściła właściwie klucze do wielu furtek. Profesor miał rację, musiała nadrobić wszystko z zeszłych lat. Z jednej strony była na to gotowa, z drugiej wiedziała, że musi wykształcić sobie odpowiednie metody, by nie zatracić się w ferworze nauki i jednocześnie nie zaprzestać po trzeciej sesji samodzielnej nauki. Samo planowanie tego było dla niej nużące, nie było więc też jakimś wielkim zdziwieniem, że przez większość swojej edukacji uchodziła raczej za lenia prześlizgującego się na najniższych stopniach z klasy do klasy. Ale kiedyś - to znaczy teraz - należało powiedzieć temu stop. - Rozumiem. W takim razie czas najwyższy, abym się zabrała do nadrabiania materiału. Co prawda nie wiem jeszcze, jak wyglądałaby moja dalsza nauka na studiach, ale chyba lepiej jest je skończyć niż wyjść z Hogwartu z zaliczoną jedynie podstawą. Mam też motywatora w postaci mojego brata, który uważa podobnie - uśmiechnęła się lekko, mając w pamięci obraz Nathana, który prośbą i groźbą namawiał ją do pozostania w Hogwarcie. Temat zaklęć użytkowych przysporzył jej problemu - zdała sobie sprawę, że nawet takich używa w bardzo niewielkim zakresie, i odrobinę się zasmuciła. Była w końcu czarownicą, czy nie? Mogła to zwalić na karb takiego, a nie innego wychowania; uwięziona przez świat zewnętrzny i zniechęconą do magii matkę w kontekście mugolskim... Po paru chwilach zastanawiania się coś tam na szczęście zaczęło jej przychodzić do głowy, więc aż tak okropnie nie było. - Hmm, niestety takich zaklęć jest przeraźliwie mało, nawet nie wiem, czy znajdę pięć - przyznała się po dłuższym milczeniu. - Na pewno Accio, Chłoszczyść, podobne im porządkowe czary... Czasami Colligatus - przypomniała sobie, kiedy parę razy te zaklęcie ratowało jej zęby przed wybiciem, gdy była tuż-tuż potknięcia się o wlekące się sznurówki. - Ordinem Sigarellum... - wymieniała dalej, choć ten akurat czar nie był znowu w kategorii chlubnych. - ...Colovaria, Exemplar, Acuero... to bardziej w działaniach artystycznych. Dobra, wyszło nawet więcej niż pięć - zaśmiała się cicho, bo naprawdę nie spodziewała się takiej liczby. - To też chyba kwestia tego, że wychowałam się w środowisku mugolskim, więc ta pewność w czarach nie jest aż tak duża, bardzo często ma się wrażenie robienia czegoś na skróty, kiedy wychodzi się z nieczarodziejskiej mentalności - oceniła zwięźle sytuację.