Wnętrze apteki wypełniają przede wszystkim zapachy najrozmaitszych ziół, które się tutaj sprzedaje. Wielu towarów nie widać na pierwszy rzut oka, o część z nich musisz zapytać osobiście, bowiem zostały pochowane na zapleczu, by nie przyprawiać o mdłości wrażliwców albo uchronić je przed kradzieżą. W środku jest dość ciemno, głównie przez wypełniającą pomieszczenie parę pochodzącą prosto z aktualnie wykorzystywanych kociołków, w których warzone są eliksiry lecznicze. Londyńska apteka stanowi konkurencję dla innej, znajdującej się na samym Nokturnie i to nie tylko przez sam fakt swego istnienia, ale i lepszą obsługę, klimat, łatwiejszy dostęp oraz niższe ceny.
W tym sklepie można zakupić dowolny przedmiot ze spisu. Niestety nie można zakupić oddzielnych składników 3 stopnia.
Cennik: Składnik roślinny I stopnia - 3 galeony Składnik odzwierzęcy I stopnia - 4 galeony Składnik roślinny II stopnia - 6 galeonów Składnik odzwierzęcy II stopnia - 7 galeonów
Można tu również zakupić wszystkie eliksiry lecznicze (bądź składniki do nich) ze spisu eliksirów, które mają przypisaną cenę i nie są zakazane.
Podana w spisie cena dotyczy jednej porcji eliksiru!
Ta ekspedienta, jest ewidentnie nowa i kompletnie nieogarnięta. Za to mądrzy się tak, jakby pozjadała wszystkie rozumy! Od 10 minut kłoci się z tobą @Shane Parker, że nie ma w asortymencie niczego takiego, jak Dyptam. Ewentualnie DyptYm, ale przecież jesteś krukonem, więc na pewno wiesz jak nazywa się ten składnik! Poza tym sprzedawczyni jest niesamowicie wścibska i wiecznie dopytuje po co Ci to jest. Zdecydowanie będzie trzeba zgłosić skargę na tą kobietę szczególnie, że nagle w połowie rozmowy zostawia Cię po to, by ochrzanić @Claire Zusse, że śmie bez jej pozwolenia dotykać wystawki i nie stoi grzecznie w kolejce (której generalnie nie ma). Te zakupy nie będą łatwe dla was oboje, ale macie okazję zjednoczyć siły by jakoś przemówić do rozsądku natrętnej babie i w końcu kupić to, co wam potrzebne.
Zaczyna @Shane Parker natomiast ewentualne reakcje i słowa ekspedientki pozostawiam w rękach @Claire Zusse. Miłej gry!
Shane, stał już tutaj od jakiś dziesięciu minuty jak nie dłużej. Nie miał ochoty już się kłócić z tą babą, ale potrzebował tego składnika. Musiał go mieć, inaczej stąd nie wyjdzie. Dostawał już szału, po prostu szału. Ta ekspedientka była debilna, po prostu debilna. - Dyptam, kobieto. Potrzebuje tego, jak może mówić, że nie ma tego w aptece. Jeśli ostatnio to tutaj kupowałem. - omal do niej nie wrzasnął. To się nie mieściło w głowie, po prostu nie. Kogo oni tutaj zatrudniają, no kogo? To przecież nie realne, że taka kobieta stoi za ladą. Miał szczerą ochotę się na nią wydrzeć. Ale został wychowany na dżentelmena, o czym nie mógł zapomnieć. Gdyby była tutaj Lily, na pewno by to załatwiła. Ona zawsze wiedziała jak zachować się w takich sytuacjach. Niestety jemu teraz brakowało cierpliwości. - Gdzie ty idziesz? Przecież z tobą rozmawiam! - warknął, teraz to naprawdę warknął. Zerknął na dziewczynę, do której podeszła ekspedientka. Claire, jak on dawno nie widział tej dziewczyny. Raczej, widział ją ale nie miał okazji z nią porozmawiać. Ich drogi jakoś się rozeszły. On poszedł szybciej do szkoły, trafił do innego domu. Potem ta cała śmierć Lily. Nawet szkoda, ale cóż, takie już jest życie. Wracając do apteki. Shane posłał dziewczynie spojrzenie w stylu "Uratuj mnie." Już nie miał siły dalej rozmawiać z tą oto kobietą.
Claire uznała, że przyszedł najwyższy czas, by uzupełnić swoje składniki na ewentualne eliksiry. A najlepszym miejscem do zrobienia tego była apteka "Ziołowy Kociołek", parę osób wspominało jej, że składniki tam zawsze są i to świeże. Tylko sprzedawczyni czasem była jakaś tak dziwna, ale dało się przyzwyczaić. Tak więc dziarskim krokiem ruszyła do wspomnianego wcześniej miejsca. Już niedługo weszła przez drzwi frontowe do apteki, rzucając okiem, czy nie ma aby kolejki, ale przed ladą stała tylko jedna osoba, choć Claire nie zwróciła większej uwagi na to, kto tam stał, tylko od razu podeszła do wystawki, przeglądając znajdujące się tam rzeczy. Ktoś znajomym głosem kłócił się ze sprzedawczynią o dyptam, choć kobieta uparcie twierdziła, że to dyptym, zaś szesnastolatka stwierdziła w myślach, że pracowniczka chyba nie była w szkole orłem. O ile chodziła do szkoły. Podniosła jeden składnik z wystawki i kątem oka zauważyła, że kobieta leci do niej z rozdrażnieniem wypisanym na twarzy. - Młoda damo! Proszę nie ruszać tych składników, od tego są rzeczy na półkach! - niemalże wrzasnęła sprzedawczyni, o mało co nie plując śliną na biedną Claire, która tylko uniosła brew, po czym podchwyciła spojrzenie klienta obok. Okazał się nim być Shane Parker, chłopak, z którym kiedyś się przyjaźniła. Uśmiechnęła się triumfalnie pod nosem, po czym odstawiła składnik na wystawkę i podeszła do kobiety, posyłając Shane'owi znaczące spojrzenie w stylu 'Masz u mnie dług'. - Przepraszam najmocniej, proszę pani. - odezwała się przepraszającym głosem Zusse, przybierając skruszoną minę i zaskarbiając sobie tym przychylne spojrzenie sprzedawczyni. - Ale widzi pani, kolega jest strasznie nieporadny. On potrzebuje Dyptamu, znanego też jako Dyptym. A ja bym strasznie prosiła panią o trochę kolców jeżozwierza i odrobinę piołunu. Czy byłaby pani tak uprzejma i poszukała pani na zapleczu? Proszę, będę pani bardzo wdzięczna. Kobieta przez chwilę poruszała ustami jak ryba wyjęta z wody, a potem przestąpiła z nogi na nogę i nerwowo potarła dłonią kark. - Ja... Ja, tak, już pójdę sprawdzić, niech szanowna pani zaczeka minutkę. - odparła zaskoczona sprzedawczyni i skierowała się do drzwi na zaplecze. Claire za to odwróciła się do Shane'a i posłała mu szeroki, acz nieco niepokojący uśmiech, poprawiając dłonią włosy. - Widzisz? Tak załatwia się sprawy. Trzeba być tylko uprzejmym, Shane. - powiedziała mu, unosząc lekko brew i czekając na jego reakcję.
Shane, nigdy by nie pomyślał, że będzie tak się cieszył z kogoś widoku. Nie to, że nie lubił ludzi. Zawsze był towarzyski, po prostu tak jakoś się stało, że po śmierć Lily nie miał ochoty na towarzystwo. Ale dziś, dziś ślizgonka uratowała mu życie, tym, że postanowiła tutaj przyjść. Tak, to bardziej niż pewne. Gdyby nie ona, pewnie nadal kłóciłby się z tą kobietą i nic by nie załatwił. Parker, nie był kimś kto pisałby skargi na innych. Ale dziś miał ochotę to zrobić, czego pewnie nie zrobi bo jest na to delikatnie za leniwy. I miał dziwne wrażenie, że i tak nic z tym nikt nie zrobi. Poza tym, nie chciałby aby ktoś stracił przez niego pracę, nawet taka nieogarnięta kobieta. Spojrzał się, jak kobieta krzyknęła na Claire. Miał dziwne wrażenie, że dziewczyna zaraz się jej odszczeknie. Nie żeby miał o niej złe zadnie, ale cóż, znał ją. Może nie za długo i znają ją za dzieciaka. Ale znał, nadal się zastanawiał czemu ich drogi się rozeszły. Było to tak dawno, że nawet tego nie pamiętał. A może wystarczyło po prostu podejść, zagadać. Może on zniszczył tą przyjaźń? Kto to wie.. Rozpoznał jej wzrok i skinął tylko głową. Otworzył szeroko swoje oczy. Czy ona właśnie przeprosiła? Wow, albo miała dziś dobry dzień, albo wiedziała jak postępować z takim ludźmi. Bo Shane nie miał pojęcia. Co można było zaobserwować jakaś chwile temu. "Nieporadny?" Na to słowo oczywiście się skrzywił, ale nie skomentował tego. Uśmiechnął się do niej, gdy dziewczyna się do niego odwróciła. - Byłem uprzejmy jakieś pięć minut temu. - odparł spokojnie. Cóż, on zawsze był cierpliwy ale to też sie skończyło gdy odeszła Lily. Jej śmierć zabrała wszystkiego dobre cechy, które miał chłopak.
Dla @Rakel Halevi ten dzień naprawdę był męczący. Koleżance z pracy, rozchorowała się córka i Rakel zgodziła się wziąć jeszcze jej dyżur. Nie spodziewała się , że to będzie taki zły pomysł. Dziś jednak ktoś tam na górze się na nią uwziął. Klientów było dwa razy więcej niż zwykle, co drugi miał jakiś problem do produktów, a pod wieczór jakiś dzieciak stłukł fiolkę ze łzami feniksa i aptekarka musiała kłócić się z jego babką, która nie chciała zapłacić za zmarnowany towar. Do tego pracownik z nocnego dyżuru się spóźniał. Rakel jednak miała dość i nie zamierzała na niego czekać. Już miała już zamykać aptekę i wrócić do domu, kiedy do pomieszczenia, mimo zawieszonej na drzwiach tabliczki "CHWILOWO NIECZYNNE" wszedł @Daniel Bergmann. Ślepy, czy analfabeta? Co prawda na zewnątrz trochę padało, ale bez przesady. Mógł sobie stanąć pod jakimś daszkiem, jeśli się bał, że się rozpuści.
Daniel wracał do Dziurawego Kotła z wieczornych zakupów. Pokątna była niemal zupełnie pusta, zapewne z powodu padającego deszczu. Kiedy przechodził obok apteki, na drugim końcu ulicy dostrzegł dużego, kudłatego psa, który stał najeżony i szczerzył zęby w jego stronę. Mężczyzna rozejrzał, ale nie widział nikogo, kto mógłby być właścicielem psa. Właściwie to w okolicy nie było żadnego innego człowieka. Nim Bergmann podjął jakąkolwiek decyzję, pies ruszył truchtem w jego stronę. Nie zastanawiając się długo, mężczyzna wszedł do najbliższego pomieszczenia, którym okazała się być apteka. Przez szybę zobaczył, że pies pobiegł dalej, nawet nie zatrzymując się przy drzwiach. Nie pies jednak był teraz jego problemem, a zmęczona, rozdrażniona kobieta.
Co mnie podkusiło, żeby się zgodzić... nie mogłam sama udawać, że mam chorą świnkę morską? pomyślała, wbijając zirytowane spojrzenie w plecy starszej czarownicy i jej małego czarta, którzy właśnie opuszczali aptekę. Cóż to była za batalia! Dawno już jej się nie trafiła tak zapatrzona w siebie i w swojego bachorka klientka. Nie dość, że gnojek rozwala jej cały asortyment to ona jeszcze nie chce pokryć szkód!? Co za tupet. Halevi wywróciła oczami i podwinęła rękaw bluzki, mogąc dzięki temu spojrzeć na tarczę zegarka. Jak to czas szybko mija na kłótniach! Aż nie zwróciła uwagi na to, że jej zmiennik spóźniał się już 20 minut. Już ona gnojowi pokaże, co to znaczy przepracowana poirytowana kobieta! Kiedy minęło kolejne dziesięć minut, a nadal nie było ani widu ani słychu bo aptekarzu Rakel postanowiła zamknąć aptekę. Nie zamierzała przecież siedzieć w niej do usranej śmierci, chciała się wyłożyć na swoim własnym miękkim łóżeczku i odespać tę katorgę, zwaną dniem dzisiejszym. Podniosła się ze swojego stołka i raz dwa podeszła do drzwi, zawieszając w witrynie tabliczkę, którą chwilę wcześniej zgarnęła spod lady. Ledwo co się odwróciła i zadowolona z siebie ruszyła po swoją torbę, kiedy usłyszała doskonale sobie znane skrzypnięcie drzwi. No nareszcie! pomyślała, już szykując sobie w myślach przemowę, kiedy dostrzegła, że mężczyzna, który właśnie wszedł do apteki wcale nie jest jej współpracownikiem. Położyła dłonie na biodrach, z wielce niezadowoloną miną. -Przepraszam, ale mamy zamknięte. - powiedziała, szczególny nacisk kładąc na ostatnie słowo. Zlustrowała mężczyznę uważnym wzrokiem. Był starszy od niej, dojrzały mężczyzna, jednak nadal przystojny. Co jednak nie ujmowało jego winie! Rakel niestety miała słabość do szybkiego wybaczania ludziom, szczególnie tym atrakcyjnym. Ot, taka jej malutka wada. Westchnęła ciężko. -Jeżeli pan czegoś potrzebuje to proszę szybko, właśnie miałam wychodzić! - rzuciła ruszając w stronę lady, za którą stanęła i skończywszy mówić położyła na niej dłonie, wbijając w niego wyczekujące spojrzenie. Ot, Puchońska altruistyczna natura.
To miał być przyjemny, pozbawiony konfliktów wieczór - kroki stawiane po bruku jednej z najbardziej znanych wśród czarodziejskiego świata londyńskich ulic, roznosiły się cichym echem; otulał go spokój, a chłodne, jesienne powietrze muskało skórę nienatarczywym aczkolwiek odczuwalnym dotykiem. Wszystko miało być idealne - oraz taki z początku przybrało obraz - do czasu, konkretnie, do jednego, radykalnego momentu napotkania uporczywego kundla. Bergmann nie od dziś wiedział, że zwierzęta za nim nie przepadają (z nieznanych jeszcze mu przyczyn, nawet jego sowa, Krebs; nieudany skądinąd prezent, który go autentycznie nie znosił), chociaż nie podejrzewał niczego radykalnego. Pies jednak postanowił pozostać nieprzewidywalny, szczerząc doń ostro zakończone zębiska - na domiar złego, właściciel nie uwidaczniał się w polu wzroku, co w połączeniu z anomaliami panującymi w magicznej rzeczywistości, słabej wiedzy w samych w sobie zaklęciach (mógłby co najwyżej przetransmutować go w wazon) oraz ewentualnej wściekłości, zaślepionych, że przecież to dobry i uroczy psiak opiekunów, zadecydował się zwierzę wyminąć możliwie najprostszym manewrem. Owym manewrem było złapanie klamki pierwszego nasuwającego się sklepu, bez zaglądania - otwarte, zamknięte, nie mamy nic, co mogłoby wzbudzić w tobie ciekawość - ostatnie było najbardziej zgodne, bowiem Bergmann z takimi substancjami praktycznie nie chciał mieć do czynienia, podobnie jak ze znienawidzoną grupą zawodu uzdrowicieli. Zapach ziół wbił się w nozdrza mężczyzny, kiedy to sprzedawczyni - i słusznie zresztą - okazała mu swoją dezaprobatę; całe szczęście, najwyraźniej była osobą o dobrym sercu, które Bergmann postanowił wykorzystać do wyjścia z obecnej opresji; na litość Merlina, przecież nie powiedziałby jej gonił mnie pies, przecież to by było żałosne, co więcej, zraniłoby męską dumę, nie przekazałby również właściwie to niczego nie szukam i wyszedł przy okazji na niezrównoważonego wariata - nie wdawałby się także z nią w kłótnie, jako że starał się pozostawać bezkonfliktowy, zwłaszcza w przypadku kobiet, a ładnych kobiet już w szczególności. - Coś na oparzenia. Nic więcej. - Spojrzenie, rzucane przez jasne tęczówki przybrało wyraz poczucia winy, największego, jaki był tylko w stanie z siebie wycisnąć. Nie chciał ewidentnie zabierać jej czasu, dlatego od razu przeszedł do kłamstwa rzeczy. Talentu aktorskiego można było mu pozazdrościć - znakomicie zakładał maski, niwelował fałsz z wypowiedzi w istocie będących nieprawdą. - Proszę wybaczyć, ale jutrzejszy cały dzień spędzam w pracy - dodał na swoje wytłumaczenie. - Jeszcze przez zakłócenia przeteleportowało mnie zupełnie gdzie indziej.
Zazwyczaj nie była tak surowa i nagląca w stosunku do klientów, ale dzisiejszy dzień wręcz ją do tego zmusił. Odruchowo lekko zastukała palcami w blat, wpatrując się wyczekująco w mężczyznę, jednocześnie zastanawiając się czego tak bardzo potrzebował, że wręcz wpadł do środka gotów zdobyć owy wywar nie ważne czy apteka była zamknięta czy otwarta oraz czy sama aptekarka była skłonna do pomocy. -Oparzenia? - przez chwilę wyglądała na zaskoczoną, a na jej twarzy pojawił się wyraz troski. Skoro mężczyźnie się tak śpieszyło, może potrzebował komuś pomóc? Może powinna zaoferować swoją pomoc? W końcu znała się na magii uzdrowicielskiej, mogła by wrzucić do torby parę płatków różecznika, chwycić różdżkę i pomóc owej poparzonej osobie... -Tak, tak, już szukam! - lekko potrząsnęła głową jakby pomagając tym samej sobie wyrwać się z zamyślenia. W końcu sama nalegała na pośpiech! Odwróciła się w stronę regałów i ruszyła w stronę ściany "przyozdobionej" suszącymi się roślinami. Zaczęła przeglądać szkło, mrucząc pod nosem "oparzenia, oparzenia...". -Wspominał pan coś o zakłóceniach? - zagaiła mężczyznę. Dopiero teraz do teraz dotarł do niej sens całej jego wypowiedzi. -Muszę przyznać, że jeszcze nie miałam potrzeby się teleportować, chodź faktycznie ostatnimi czasy mam wrażenie, że zaklęcia jakoś mi nie wychodzą... - W końcu trafiła na odpowiednią suszonkę, co oznajmiła wszem i wobec radosnym "aha!", które urwało poprzednią wypowiedź. Uśmiechając się szeroko powróciła do lady, kładąc na niej cylindryczny słoiczek z ciemnobrązowego szkła opisany pięknym, lekko pochyłym pismem. Pasją jednej z aptekarek była kaligrafia, niestety - nie była nią Rakel. -Płatki kwiatu różecznika, działają szybko, kładzie się je bezpośrednio na oparzenie. - opisując zawartość słoiczka, odkręciła jego wieko i odwróciła do góry dnem, ze skonsternowaniem obserwując wylatujące z niego pojedyncze paprochy, a nie obiecane płatki. Ściągnęła brwi i zamykając jedno oko zajrzała do środka opakowania. -Oczywiście puste. - westchnęła cicho. Jak widać nic dzisiaj nie szło po jej myśli. -Proszę chwilkę poczekać, zajrzę na zaplecze. - posłała mężczyźnie przepraszający uśmiech i chwyciwszy szklane opakowanie zniknęła za drewnianymi drzwiami. Nie zamierzała przecież pozwolić wyjść klientowi z pustymi dłońmi, co to to nie! Może i była wykończona, ale jednak klient to pan, zawsze musi wyjść zadowolony! Nooo... może pomijając tą starą czarownicę i jej małego szatanka. Zaplecze było małym pokojem wypełnionym kuferkami pełnymi wysuszonych roślin oraz kociołkami w których dojrzewały trudniejsze do wykonania specyfiki. Doskonale zaznajomiona z asortymentem Ziołowego Kociołka Rakel od razu ruszyła w stronę odpowiedniego kuferka, opisanego czterema różnymi nazwami, w tym szukanego różecznika. Otworzyła klapę i wyjęła odpowiedni, tym razem przeźroczysty, słoik wypełniony w 1/4 płatkami kwiatu. Z owym słoikiem oraz zwycięskim uśmiechem na twarzy. Wyciągnęła spod lady specjalny woreczek, po czym spojrzała pytająco na klienta. -Ile będzie? - zapytała sympatycznie, jak widać ponownie wciągnięta w wir ziółek i lekarstw kompletnie zapomniała o urazie, którą powinna skrywać za przerwanie jej powrotu do domu.
Wyśmienicie. Jak na razie - udało się mu wyślizgnąć z opresji z iście wężowym sprytem; pomyślnie przekonać kobietę (i przy okazji stracić trochę pieniędzy przez wzgląd na konieczność wypadku). Nie szkodzi, niemniej, nic nie szkodzi; nie żałował podjęcia się takiej ścieżki - odegrania tej roli przypadkowo napotkanego człowieka, jednego z wielu przychodzących do apteki klientów, acz wychodzącego nieco z szeregu - klienta, którego pierwsza wizyta była dosyć znamienna, po czasie, choć wykreował jej naglący charakter. I miał w zamiarze ową wizję podtrzymać, co więcej - chciał się przekonać, co dalej może z tej sytuacji wyniknąć. Nie miał złych zamiarów - po prostu lubił poznawać ludzi; czasem nawet sama rozmowa, zdawkowy kontakt mógł być zaznaniem wypełniającym go satysfakcją. - Niestety - przyznał, kiedy sama podchwyciła temat zakłóceń - każdego nie słuchają się różdżki, nawet przy banalnych zaklęciach. Fakt, że magia stawała się coraz to bardziej kapryśna, niezmiernie go irytował - i nie chodziło tutaj wyłącznie o same, czysto domowe czynności, co również o lekcje, wrodzone, wyryte w informacjach komórek dążenie do perfekcjonizmu. Nie umiał pogodzić się z faktem, że jego formuła, zwłaszcza transmutująca, najzwyczajniej nie wyszła - nie z jego winy, choć to akurat w oczach Bergmanna nie miało żadnego znaczenia. - Aby starczyło na ćwierć przedramienia - stwierdził, wyłapując spośród gromady myśli prędko powstałe najszybciej, nawiązujące do paskudnych blizn po czarnomagicznym ekscesie. - Już się zabliźnia, ale wciąż daje o sobie znać. Płatki zawsze mi pomagały - dodał. Był miły, emanował poczuciem winy i ewidentnie nie chciał zabierać jej więcej czasu - w istocie, gdyby go bliżej poznać, pomimo nakreślonego kłamstwa, aby wyjść z tego zdarzenia z twarzą, rzeczywiście miał takie usposobienie. Był przede wszystkim spokojny, nie zważał na prowokacje i żył poniekąd w obrębie własnego świata. - Ile płacę? - dopytał zaraz, wydobywając należną kwotę. Nie znał się na cenniku w aptece - nic dziwnego, w końcu w nich praktycznie nie bywał. Nie miał jednak ochoty na tym zakończyć. - Dziękuję - odezwał się nagle, kiedy już właśnie powinien uciec, ponownie unosząc wzrok, ponownie lądując nim na obliczu kobiety, od której oddzielała go dość masywna postura lady. W pobłyskujących refleksach dało się nawet zobaczyć radość. Jakby naprawdę był wdzięczny i jakby rzeczywiście trapił go problem.
Co do samej Rakel... nie miała ona jakichkolwiek podejrzeń co do tego, że jej ostatni tego dnia klient wpadł do apteki całkowicie przypadkowo. Zresztą... sama Halevi bardzo rzadko miewała jakiekolwiek podejrzenia co do kogokolwiek - podchodziła do każdej nowo poznanej osoby z optymizmem i wiarą w jego, domniemaną, dobrą duszę. Czasem spotykał ją ogromny zawód, czasem mniejszy... rzadko, kiedy trafiała jakby się tak właściwie zastanowić. Jakie czasy tacy ludzie, może czarodzieje wyszli już, przynajmniej oficjalnie, z ery strachu o świat według wizji Voldemorta, jednak nie do końca pozbyli się... wszystkich jego idei. Może była to cecha głównie czystokrwistych rodów, może nie... Jedno było pewne - myśli Rakel ponownie powędrowały w kompletnie nie związane z tematem rejony. -No właśnie! Dziwi mnie to, że Ministerstwo nie wydało jeszcze żadnego oświadczenia na ten temat! - odparła będąc już na zapleczu w poszukiwaniu kwiatów różecznika. Halevi nie była może często na czasie z najnowszymi politycznymi ploteczkami, jednak nie da się ukryć, że sprawa szwankującej magii dotyczyła całego społeczeństwa i chętnie by się dowiedziała, czy w Ministerstwie zostały podjęte jakiekolwiek kroki, żeby temu zaradzić lub chociażby odkryć tego przyczynę. Uniosła brwi z zaskoczeniem słysząc na jaką powierzchnię ma starczyć płatków, mając co raz to czarniejsze myśli. Inaczej niż w swoim prywatnym życiu, jako uzdrowicielka zawsze zakładała najgorszy wariant na który trzeba się możliwie jak najlepiej przygotować. A biorąc pod uwagę omawiane przez nich problemy z magią, faktycznie bezpieczniejszym wyjściem było stosowanie ziół czy eliksirów. -Oh, - odparła lekko skinąwszy głową słysząc, że specyfik ma posłużyć na bliznę. -Już pakuję. - przyjrzała się dokładniej jego przedramieniu, starając się oszacować ile mniej więcej potrzeba będzie płatków aby je pokryć, po czym specjalną pęsetką zaczęła przekładać je ze słoika do woreczka. -Taka blizna to zapewne jeden z wypadków przy zaklęciu? - pomyślała na głos, wiedząc że blizny po zwykłych oparzeniach bolą tylko na początku, a nie później. Oczywiście dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jak zwykle, narusza czyjąś przestrzeń osobistą, zaraz więc uśmiechnęła się przepraszająco i dodała -Przepraszam, że się wtrącam. Nawyk zawodowy. - zaśmiała się krótko, pakując ostatni płatek i zawiązując woreczek. -To będą 2 galeony. - odparła na jego pytanie, przesuwając po ladzie w jego stronę woreczek ze specyfikiem. Przyjęła od niego należną kwotę, którą umieściła w kasie, przez chwilę skupiona na finansowych formalnościach, kiedy nagle mężczyzna jej podziękował. Owszem, nie było to zdarzenie specjalnie dziwne w jej zawodzie, bardziej kulturalni kliencie zawsze używali zwrotów grzecznościowych, jednak coś w jego tonie było... niepokojącego. Uniosła głową, napotykając pełne wdzięczności i ulgi spojrzenie. Przez chwilę wpatrywała się w niego jakby była zahipnotyzowana, niezdolna do ruchu, tymczasem jej myśli wirowały. Empatia i troska o innych i tym razem dyktowała jej umysłowi co ma robić, kompletnie zagłuszając jakiekolwiek protesty jej małej egocentrycznej części marudzącej na bolący kręgosłup, narastający głód i przede wszystkim zmęczenie. -Na pewno wszystko w porządku? - zapytała ostrożnie, badając go wzrokiem, jakby szukała tego co mogłoby być nie tak, jakiś widocznych oznak choroby, cierpienia.
Podobno każda blizna opowiada na temat ściśle sprecyzowanego zdarzenia - być może niebanalnego, być może zsyłającego wpijające się w skórę odzienie hańby, być może, wręcz przeciwnie, godnego dumy i zatrzymania honoru. Jego blizny należały do pierwszego gatunku - zsyłały wizje jak koszmar, wizje okropne, staczania się w głąb przepaści, na dnie której czyhała esencja szaleństwa; blizny te odznaczały się nieprzyjemnym, mogącym wzbudzać różne rodzaje podejrzeń wyglądem - i miały takie pozostać - na zawsze, nieuniknione, bez możliwości zatarcia. Pozostawiła je czarna magia, z którą Bergmann miał w swoim życiu pewien epizod, pozostawiło poczucie bezsensu po pewnej, z największą grozą zapamiętanej kłótni oraz odejściu osoby - po tym, jak zażądała więcej. Tyle, że więcej jej nie mógł zaoferować, a ona, piękna półwila, wpadając w rozsadzającą komórki wściekłość zmieniała się nie do poznania w prawdziwe monstrum. Obraz ten wielokrotnie pojawiał się przed oczami mężczyzny - nigdy nie gasnął, zawsze napawał tym samym wstrętem, tym samym poczuciem bezsilności w przypadku późniejszej decyzji, kiedy - około dziesięć lat temu, postanowił targnąć na własne życie. - To dosyć absurdalna historia - skomentował jedynie, nie dając po sobie poznać ogromu nachodzących go myśli, które krążyły niczym łapczywe sępy, wypatrujące martwej z wycieńczenia zwierzyny. Owszem, na swój sposób było to absurdalne, absurdalne w ten sposób, że nie wiadomo - czy śmiać się czy jednak płakać. Odkrył jednak, że wzbudził w niej troskę - dostrzegał to w oczach kobiety, słyszał w zadawanym pytaniu, czy aby na pewno jest wszystko w porządku. Skinął po chwili głową, jak gdyby rozważał powoli jej słowa. Nie od dzisiaj wiadomo, że mężczyźni nie zwykli przyznawać się do symptomów dolegliwości - pomimo chwili, kiedy w przypływie nieskomplikowanej choroby domagali się nagle opieki oraz najchętniej od razu zaczęliby pisać testament. - Tak. Zdążyłem przywyknąć. - Pokiwał głową dla podkreślenia zapewnień. - Jedynie osłabia mi koncentrację. - Nie chciał, żeby się specjalnie martwiła; zwłaszcza, że tylko perfidnie wykorzystywał sytuację do własnych celów (obrony własnej dumy i wypadnięcia jako-tako w oczach kobiety). Blizny zdarzały się, owszem, niegdyś Bergmannowi dokuczać - ten rodzaj magii zostawiał swój ślad na zawsze. Nigdy nie było się takim samym po jej użyciu. - W ramach wdzięczności - dodał jednak, jakby w przypływie nagłego, spontanicznego pomysłu - dałaby się pani zaprosić do Dziurawego Kotła? Sam miałem zamiar tam pójść - zwrócił się do niej z tonem pełnym sympatii. Żywił nadzieję, że nie odbierze źle owego przekazu; chociaż, wcale by się nie zdziwił, gdyby - istniała spora ilość adoratorów jedynie z tego względu zjawiających się w progach słynnej apteki.
Czarna magia... to chyba jedyna dziedzina magii, która Rakel nigdy nie interesowała. Ba, nawet nie kusiła - swoją odmiennością, czy możliwością zobaczenia siebie w nowej - złej? - odsłonie. Nie ma sensu tutaj wspominać o jej typowo puchońskim charakterze, ale "nie skrzywdzę nawet muchy", bo nawet gdyby trafiła do innego domu Rakel miała by do czarnej magii takie samo podejście. Bardziej to ta cecha jej charakteru, która zadecydowała o pójściu tą drogą zawodową. Halevi leczyła ludzi, a nie uszkadzała ich. Z tej zasady czarna magia była kompletnie poza zakresem jej zainteresowań zarówno w przeszłości jak i teraźniejszości. W przeciwieństwie do jej klienta. O czym jednak nie wiedziała, ba, nawet się nie domyślała. -Z pewnością. - odparła uśmiechając się przyjaźnie i nie ciągnąc już dalej tematu, po fakcie dopiero rozumiejąc, że posunęła się za daleko. Nie była to jednak żadna nowość w życiu Rakel Halevi niszczącej bariery oddzielające ją od ludzi niczym czołg ściany. Czuła się jakby minęła co najmniej godzina zanim mężczyzna zareagował. -Yhymmm. - Nawet nie zdawała sobie sprawy, że cały ten czas wstrzymywała oddech, dopóki nie wypuściła go przeciągle, kiedy tylko skinął głową. Nie wiedzieć czemu poczuła pewnego rodzaju przywiązanie do tego nieznajomego, co szybko zwaliła na swoje wielkie serce i lekarską troskę. Ale czy było to tylko to? Jedne było pewne, było coś... wręcz przedziwnie przyciągającego w tym mężczyźnie. Zamrugała zaskoczona tym pytaniem. Owszem zdarzyło jej się parę razy, że jakiś z klientów pół żartem pół serio rzucił w jej stronę zaproszeniem na drinka lub kawę, zazwyczaj jednak byli to starsi panowie lubiący sobie pożartować, takowe zaproszenia również więc odrzucała żartobliwie. -Oh. - wyrwało jej się zaraz, kiedy w jej głowie ponownie pojawiła się kotłowanina myśli. Czy miała siłę na ognistą w dziurawym? Czy po tak ciężkim dniu nie upije się praktycznie od razu i nie ośmieszy? Oh, to drugie było praktycznie pewne. Z drugiej strony nie chciała wracać do domu, owszem, odpoczęłaby, wyspała się, ale... nie chciała być sama. Nie lubiła tego - tej obezwładniającej ciszy. Do jasnej cholery! Nie miała nawet kota czy szczurka z którym mogłaby pogadać! -Oh, jasne, oczywiście! - dodała po chwili wesoło, uśmiechając się serdecznie. Odgarnęła włosy za ucho. -Proszę dać mi chwilę, zabiorę swoje rzeczy. - rzuciła ruszając w stronę zaplecza, gdzie z wieszaka tuż przy drzwiach ściągnęła swój brązowy płaszcz, który zaraz włożyła, oraz torebkę. Ominąwszy ladę, chwyciła klucze do lokalu. -Rakel Halevi, tak przy okazji. - rzuciła wyciągnąwszy w jego stronę dłoń. Sama wręcz nie wierzyła, że zgodziła się na coś takiego. I nawet nie chciała szukać przyczyn swojego zachowania, przecież jeszcze rozboli ją od tego głowa.
Dostrzegał zakotwiczoną w kobiecej postaci niepewność - przez ten epizod, przez tę ulotną chwilę nieprzewidywalność szerzącą się jak rozjuszenie tumanów kurzu odbierających władanie czujnym otworom źrenic, jak wychodzenie z cienia w pragnieniu poznania nowości - nie wiedział, czy zgodzi się czy odmówi. Chciał, aby się zgodziła. Chwile oczekiwania zawsze boleśnie się dłużą - są to chwile niemiłe, podczas których napięcie złowieszczo zwija się w długie, przywodzące na myśl niezliczone formacje serpentyn sylwetek syczących węży, podczas których milczenie, nieokreśloność napina szwy sytuacji niczym postronki, z trudem nie uwalniając pojedynczo tworzących ich ryzy włókien. On jednak czekał - cierpliwie oraz nie zdradzał ani przesadnego angażowania się w tę propozycję, ani też chłodnej obojętności. To w końcu nic wielkiego - najsłynniejszy bar, klucz przedostania się z ulicy Pokątnej w stronę mugolskiej rzeczywistości, stary, obskurny, a jednak przepełniony osobliwym klimatem. Nigdy nie pił przesadnie - miał słabą głowę, poza tym znacznie bardziej zależało mu na rozmowie niż wyciskanym bełkocie spomiędzy drżących warg i skropionym spirytusową nutą oddechu. Ponadto, coś Bergmannowi podpowiadało (intuicja?), że rozmową z kobietą może być czymś ciekawym, przy czym powinien podziękować wszarzowi, że zerwał się wówczas i zmusił do zaglądnięcia w głąb przecież zamkniętej apteki. Być może niepotrzebnie rozbudzał w niej troskę, lecz nie miał innego wyjścia. Sumienie milczało, milczało zawsze, porzucone gdzieś w kącie, zapomniane, przeżute oraz skopane przez wypaczoną moralność. Czasami należało grać. Wszyscy grali. Cały świat stanowił jeden, cholerny teatr - Szekspir miał rację, Szekspir miał całkowitą rację pomimo lat naznaczonych w historii. - Daniel Bergmann - uścisnął jej dłoń, czując przypływ przyjemnie rozlewającej się satysfakcji, obecnej w związku z zapadłą zgodą. Uśmiechnął się lekko, uśmiechał się cały czas w ów sposób, nienatarczywy a jednak przyjemnie łagodzący ostro ciosane rysy, jakimi odznaczało się jego oblicze. - Miło mi panią poznać - dodał szczerze. Cóż, najwyraźniej oboje nie byli typowymi Brytyjczykami z krwi i kości, o sennych twarzach, sennym usposobieniu oraz brytyjsko brzmiących nazwiskach.
|zt x2, pisz już w lokalu < 3
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dawno nie miała chwili wytchnienia. Wiele działo się w jej życiu a jeszcze więcej miało się dziać. I dobrze. To pozwalało kobiecie zapomnieć o tym, co nie do końca przyjemne, czego nie chciała wspominać. Bo przecież wiele było takich tematów, o których myśleć nie miała zamiaru. Ostatnia kłótnia w domu rodzinnym, niedawno planowany ślub i wesele, które nigdy nie miało dojść do skutku. Skupianie się na tym, co tu i teraz, pozwalało jej dojść do siebie. Wrócić do początku i zacząć od nowa. Pewnie właśnie dlatego zdecydowała się na wyprowadzkę z domu rodzinnego. Chciała coś zmienić w swoim życiu. A że w jej wypadku zmiana wyglądu nie dawała takiego efektu jak w przypadku innych kobiet, to postawiła na zmianę miejsca zamieszkania. Tego jednak dnia znalazła trochę wolnego czasu, który zamierzała spędzić na zakupach. Dlaczego? Niedawno odkryła, że jej własne zapasy ingerencji do warzenia eliksirów, mocno się wyczerpały. Wielu składników brakowało a jeszcze więcej znajdowało się w stanie skrajnego wyczerpania. Mogła zamówić to wszystko za pomocą sklepu w Dolinie Godryka, ale nie chciała. Wolała zrobić to osobiście, aby przy okazji móc porównać ceny niektórych rzeczy. Dzień był mocno mroźny, kiedy przemierzała uliczkę w czarnym płaszczu i butach na niewielkim obcasie. Niewielu ludzi postawiło na podobną do jej rozrywkę. Każdy wolał skryć się w ciepłym wnętrzu własnego domu, tym samym nie narażając się na ryzyko spacerowania po mrozie. Ale ona nie była jak wszyscy. Mały, złoty dzwoneczek zadzwonił, kiedy weszła do wnętrza apteki. Od razu uderzył w nią tak charakterystyczny zapach tego miejsca. Mieszanina różnych ziół i części zwierząt, które już dawno dokonały swojego żywota. Wielu ludzi ten zapach przyprawiał o nie małe mdłości. Jej nie przeszkadzał. W końcu, w pracy miała z nim na co dzień do czynienia. To samo, jeśli chodziło o jej prywatną pracownię eliksirów. Podeszła do jednej z półek, gdzie stały różnego typu jady. Szukała konkretnego, ale nie mogła go odnaleźć.
Ostatnio miał dość niemiłe wspomnienia z ulicą pokątną, ale cóż. Przecież przez to nie będzie się teraz ukrywać, tak? To aresztowanie to było jakaś chora sytuacja, na całe szczęście, że w szkole nic nie wiadomo przynajmniej do tej pory. To była jednak sprawa ministerstwa więc wątpił w to, żeby to zostało rozgłoszone, pewnie doskonale wiedzieli gdzie Max teraz pracuje i może to byłoby nie fair w stosunku co do szkoły. Ok, nie był tam nauczycielem, ale jednak był pracownikiem i jakieś tam minimum zaufania do niego trzeba posiadać. No ale co było to było. Do tej pory z Yv się nie spotkał. Może na ich szczęście. Nie chciał wracać do tego co było, przecież to wszystko wiązało się z panną Dear, a o niej chciał już zwyczajnie zapomnieć. Może i miał kiedyś ochotę na spotkanie, ale już trochę czasu minęło i Lamberd się z tym zwyczajnie oswoił. Dzisiejszego dnia wybrał się po dyptam, oraz miał zamiar wykupić pół apteki, czemu? Czuł taką potrzebę i już. Czyżby nie miał co robić ze swoimi pieniędzmi? Nie na pewno nie. Miał wiele jeszcze wydatków które łączyły się z wyposażeniem chatki gajowego. Wszedł do apteki i wziął jeden z produktów czytając ulotkę, ale dość szybko odłożył ją z powrotem. Czy na pewno wybrał się tutaj po zakupy czy tylko po to, żeby sobie popatrzeć i porównać ceny? Jak znajdzie się coś odpowiedniego to pewnie kupi. Nagle ni z tego ni z owego ujrzał twarz Beti. Cholera jasna. Nogi pod nim się ugięły, ale nie miał zamiaru stąd uciekać, bo niby dlaczego? Przecież nadal musieli żyć, a że im nie wyszło to trudno się mówi. Nie odezwał się jednak nic. Ostatnie ich spotkanie byle na tyle niemiłe, że nie miał podstaw cokolwiek do niej mówić.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Dokonanie przez nią zakupów okazało się nie być wcale takie łatwe, jakby każdy mógł przypuszczać. Po pierwsze, Beatrice posiadając sporą wiedzę, dokładnie oglądała każdy produkt. Szukała jego wad i zalet świadoma, że te pierwsze mogą być w ładny sposób "zatuszowane". Po drugie, przywykła raczej do cen hurtowych, które były znacznie niższe niż te, z którymi właśnie miała do czynienia w tym miejscu. Dlatego skrupulatnie liczyła, co opłaca jej się zakupić, a z czego tym razem powinna raczej zrezygnować. Aptekarka musiała mieć ciekawą opinię na temat tak wybrednej klientki, ale ten fakt akurat najmniej obchodził Beatrice. Byle czego za horrendalne pieniądze nie zamierzała kupować. Po prostu nie i już. W końcu zdecydowała się na jad toksyczka który posiadał w miarę przystępną cenę. Z jej wielkich zakupów wyszły nici. Wiedziała, że nic więcej w tym miejscu nie nabędzie, co spełniałoby jej kryteria. Odwróciła się od półki i ruszyła żwawo w stronę lady, by zapłacić, kiedy to jej wzrok spotkał coś, czego widzieć nie powinna. Znała tą sylwetkę aż za dobrze. Wiedziała, do kogo należą te ciemne włosy i pokaźna muskulatura, którą wyłapać można było nawet w zimowym odzieniu. Czuła, że jej serce zaczęło być znacznie szybciej, niż powinna. Ale nie mogła nic na to poradzić. Minęło tyle czasu, od kiedy widziała go ostatni raz. A teraz, stał sobie jak gdyby nigdy nic, niedaleko niej. Nie wiedziała, czy ją zauważył, czy nie. Ale nie wypadało, aby go zupełnie zignorowała. To nie było zdecydowanie w jej stylu. Pewnie dlatego właśnie, przełknęła ślinę, odetchnęła głęboko, jakby dopiero co wynurzyła się z wody i podeszła do Maxa. Delikatnie stuknęła go w ramię, a na twarz przywdziała uśmiech, ale raczej nikt by się nie zorientował, że jest on wymuszony. -Cześć. - powiedziała, nad wyraz spokojnie, kiedy jej ex narzeczony odwrócił się twarzą do niej. Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak bardzo wysoki był w porównaniu do jej nieszczęsnych 160 centymetrów wzrostu. Wcześniej jakoś ta różnica nie robiła na niej większego wrażenia, ale teraz była wręcz rażąca. -Jakieś większe zakupy? - zagaiła cicho. Skoro już postanowiła się do niego odezwać to nie wypadało, aby powiedziała tylko cześć i uciekła, gdzie pieprz rośnie.
Czy mieli jakoś specjalnie się traktować? Przecież nadal byli znajomymi i tego nie dało się ukryć, to że im się nie udało nie znaczyło, że mieliby całkiem siebie ignorować, tak? Nie sztuka być razem, ale sztuka jest bycie znajomymi po tym wszystkim co się wydarzyło. A wydarzyło się wiele. Może Beti jednak przejrzy na oczy i mu wybaczy? Sam nie wiedział jakie ma teraz na to wszystko poglądy. W końcu minęło trochę czasu i mogliby zacząć wszystko od początku? Nadal ją kochał, ale cicho, nie mógł nic na ten temat powiedzieć, bo jeszcze by się wystraszyła. To wszystko potoczyło się zbyt szybko. Ale może tak musiało być? Może nie są sobie przeznaczeni? Jednak czekał na to co się wydarzy w czasie. Vivien pokazała swoje oblicze i ich oddzieliła, ale może Beatrice to sobie wszystko przemyśliła. No nic. Nie ma co się nad tym namyślać. Czas pokażę co się między nimi stanie. Dopiero co się oświadczył, a ona już mu oddała pierścionek. Trzymał go cały czas przy sobie, nie żegnał się z nim nawet na chwilę. Miał go całyc czas przy sobie w kieszeni kurtki z którą od jakiegoś czasu w ogóle się nie rozstawał. W sklepie widział Beti, ale nie sądził, że ta do niego podejdzie. Serce zabiło mu trzykrotnie szybciej i przeniósł na nią wzrok. Ok. Reszta może nie rozpoznała, że ten uśmiech był wymuszony, ale Max rozpoznał. Znał ją przecież bardzo dobrze. Ale on się uśmiechnął dość naturalnie. Nie miał w zamiarze traktować ją jak wroga, to na pewno nie. - Cześć - przywitał się przenosząc wzrok na kobietę. Żeby mu znowu nie odbiło na jej punkcie. - Nie, przyszedłem po dyptam... Jednak nadal się waham czy będę go kupował. - oznajmił i wzruszył ramionami. Czyżby to ktoś inny prowadził go do tego sklepu? Przecież nie miał konkretnego zakupu, a jednak się tutaj pojawił.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Gdyby ktoś zmusiłby ją do powiedzenia, jaki stosunek ma obecnie do Maxa, pod przysięgą powiedziałaby, że nie umie tego określić. I taka była zupełna prawda. Nie umiała powiedzieć, jaki ma względem niego stosunek. Przemawiały przez nią dwa głosy. Pierwszy wspominał to, że przecież kochała go przez tyle lat. Bywało lepiej i gorzej, ale ogólnie mówiąc, dobrze. Chociaż było pomiędzy nimi wiele kwestii spornych, ostatecznie potrafili się dogadać. Porozumieć na tych ważnych płaszczyznach. Natomiast ten drugi głos, cały czas wspominał to, jak czuła się dziewczyna, gdy usłyszała słowa swojej siostry. Jakby ktoś wbił jej nóż w plecy i bezczelnie przekręcił rękojeść o 180 stopni tak, aby zadać jej jak najwięcej bólu. Jakby miała się rozpaść na milion kawałków i nigdy nie znaleźć sposobu, na ponowne połączenie w całość. Ten sam głos wspominał, jak nie mogła dojść do siebie, przez pierwszych kilka tygodni. Jak snuła się, niczym zombie, nie zdolna do niczego więcej, niż prostego egzystowania. Jakby jutro nigdy nie miało nadejść, więc po co się starać. Była rozdarta, przez naprawdę długi czas. Nie mogła pogodzić się z tym, co miało miejsce, ale wiedziała, że musi żyć dalej. Czy myślała, aby jeszcze kiedykolwiek spróbować być z Maxem? Nie, takie myśli nie przechodziły jej przez głowę. Ale nie uważała, że powinna zupełnie przestać mieć z nim jakikolwiek kontakt. Zresztą, sama nie miała pojęcia co powinna na temat tego wszystkiego myśleć. Tego tematu starała się unikać jak ognia, nawet jeśli przewijał się tylko w jej głowie i nigdzie indziej. Jakoś wszyscy skutecznie unikali wspominania jej byłego narzeczonego. Teraz, stał przed nią, jak żyw, uśmiechając się w naturalny sposób. To dodało Beatrice sporo pewności siebie, więc i jej uśmiech delikatnie się zmienił. Nie zamierzała nienawidzić go za przeszłość. Nie chciała chować urazy. Chciała iść dalej, bez względu na to, jakby ta przyszłość miała się potoczyć. -Dlaczego się wahasz? - jedna jej brew, jakby zupełnie niekontrolowanie, uniosła się nieco ku górze. Ot, taki odruch, kiedy się nad czymś zastanawiała. Postanowiła jednak spróbować nieco rozładować napięcie i dodała. -Czyżby i Ciebie tak odstraszały te ceny? - rzuciła, nieco konspiracyjnym głosem tak, aby słowa te nie doszły do uszu sprzedawcy, czającego się za kontuarem. -Poza tym, nie sądziłam, że jesteś aż taką nogą z eliksirów, że nie zrobisz sam dyptamu.
Maxowi bardzo brakowało Beatrice. Skoro jej się oświadczył to jednak miał wobec niej ogromne plany, które niestety legły w gruzach. Ponoć nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale Max bardzo by chciał jeszcze raz wejść do niej. Była z pewnością miłością jego życia i pewnie szybko mu to nie przejdzie. On się bardzo angażuje, ale znał ją i wiedział, że o to nie będzie łatwo. Ale nie miał najmniejszego zamiaru się narzucać, jeżeli ona sama nie zacznie tego tematu Max na pewno nic się nie odezwie. To przecież ona z nim zerwała, ona oddała mu pierścionek, więc dlaczego miałby to robić? Może i zawinił, ale to ona nie dała mu szansy jakichkolwiek wyjaśnień tylko posłuchała swojej młodszej siostry. Pewnie, gdyby tak samo było z kobietą i Max dowiedziałby się od Ori takich rzeczy również zachowałby się podobnie, ale na pewno chciałby jeszcze z nią porozmawiać na ten tema, ale czy Beatrice będzie na to stać? Na pewno chciałby utrzymywać z nią jakikolwiek kontakt, nie chciał go całkowicie stracić. Może i nie przyjaciele, ale chyba stać ich na jakąkolwiek znajomość. Był uszczęśliwiony, że spotkał tutaj dzisiaj Beatrice. Może będzie miła, może nie powie mu nic co go mocno zaboli? Wiedział, że czas leczy rany i łudził się, że może kobieta sobie to wszystko przemyślała. Oczywiście rzucenia w ramiona się nie spodziewał. Kiwnął jedynie twierdząco głową. - No właśnie. Trochę drogo mi się wydaje. - mruknął do niej. Chciał porównać ceny, owszem Beatrice miała rację chyba lepiej będzie samemu zrobić sobie eliksir i tyle. Ale nie miał ostatnio do tego głowy. Odłożył dyptam na półkę i schował dłonie do kieszeni wyginając plecy w lekki łuk. - Oczywiście, że zrobię. Może i eliksiry nie były moją mocną stroną, ale wolę nie ryzykować na terenie Hogwartu i nie ważyć eliksirów. - mruknął do niej. Ona dobrze wiedziała jak Max starał się o tę posadę i jak bardzo mu na niej zależy, więc nie wyobrażał sobie stracić ją przez własną głupotę i chęć warzenia eliksirów.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
W tym momencie Beatrice w żaden sposób nie myślała o ewentualnym powrocie do byłego narzeczonego. Nie miała do tego głowy. Zdecydowanie, zbyt dużo czasu zajęło jej dojście do siebie po tym cholernie nieprzyjemnym incydencie. Faktem jest, że przez ten okres czasu, kiedy nie miała z nim żadnego kontaktu, niejednokrotnie zastanawiała się, co by było gdyby. Może już jakiś czas temu, stąpałaby w pięknej, białej sukni w kierunku ołtarza. Może ojciec by ją do niego odprowadził i w ten piękny, tradycyjny sposób, oddał pod opiekę Maxa. Może widziałaby zażenowanie, na twarzach braci i siostry i radość w oczach Yvonne, że jej przyjaciółce dobrze się w życiu poukładało. Może właśnie byłaby w stanie błogosławionym i oczekiwała na narodziny pierwszego dziecka, jej i Maximiliana. Może... Pewna była tego, że wiele w jej życiu by się wtedy nie wydarzyło. Nie poznałaby Clauda, który stał się dosyć ważną osobą w jej życiu. Nie przespałaby się z najlepszym przyjacielem (w sumie dalej nie wiedziała, czemu tak się stało). Nie kupiłaby domu w Dolinie Godryka. Ale przecież nie marzyłaby o takich rzeczach. W końcu, prowadziłaby życie szczęśliwej mężatki. Podobnież. Teraz, kiedy Max stał tak przed nią i się uśmiechał, przyszła jej do głowy myśl, że może lepiej, że tak się to wszystko potoczyło. W końcu, miała jeszcze dużo czasu, aby osiąść gdzieś na stałe z kimś u swego boku. Był młoda, zdolna, miała dobrze prosperującą pracę i duże szanse na to, aby zostać kiedyś kierownikiem nie tylko tego jednego sklepu w Dolinie, ale całej sieci. W końcu Vivien nie garnęła się do warzenia eliksirów, a Beatrice wątpiła, aby ktokolwiek w ich rodzinie zamierzał prowadzić taką karierę. W każdym razie, co by nie było, Bea miała pewność, że jej życie potoczy się dobrze. Miała wokół siebie ludzi, na których zawsze mogła liczyć, więc musiało być dobrze. -A co by Ci za to zrobili? Przecież nie robiłbyś nic wbrew regułom. - odpowiedziała, zgodnie z tym, co sądziła. W końcu, jak mogliby zabronić komuś z personelu warzenia eliksirów na terenie Hogwartu. Byłoby to przynajmniej dziwne i niestosowne. -Poza tym to pewnie dobrze by o Tobie świadczyło, że umiesz coś więcej. - dodała, uśmiechając się nieco cieplej. Nie to, że wątpiła w zdolności chłopaka, ale miała świadomość, że w jej słowach jest sporo racji. Ale ile można było rozmawiać na temat eliksirów. Po takim czasie, powinni mieć do siebie o wiele więcej pytań, niż "ile kosztuje dyptam". -W ogóle co u Ciebie? - zapytała, szczerze zainteresowana, delikatnie cichszym głosem.
Dawny puchon miał wielkie plany co do Beatrice. Chciał kiedyś mieszkać z nią, mieć dzieci i cieszyć się z ich pierwszych kroków, oraz z tego, że dostałyby zaproszenie do uczenia się w szkole. Gdy byli razem miał takie plany, ale cóż z tego? Życie płata różne figle i tak też się stało w ich życiu. Wszystkie plany, marzenia legły w gruzach i mogli sobie teraz jedynie gdybać co by było gdyby... Eh... Chciał się obudzić i zauważyć Beatrice obok siebie domyślając się jedynie, że to był okropny koszmar, ale nie. To nie był sen. To był autentyczny koszmar. To się stało naprawdę. Wszystkiemu winna była Vivien, czemu nie zrobiła tego od razu gdy tylko się o nich dowiedziała, a nie po takim czasie, gdzie to już byli zaręczeni? Max nie zaręczył by się z osobą do której był jedynie przywiązany. Kochał ją nade wszystko. I nadal tak było. Życie toczy się dalej i mógł liczyć jedynie na to, że ktoś cudowny pojawi się w jego życiu. Może to pozwoli mu się wreszcie ogarnąć? Może to będzie takim bodźcem, że będzie potrafił normalnie rozmawiać z panną Dear i zaprosić ją bezpośrednio na przyjacielską kawę. Teraz nawet nie cieszyła go ta jego wymarzona praca z której tak bardzo był dumny. - Niby nic, masz rację będę musiał przypomnieć sobie dawne, szkolne czasy. Jednak obawiam się, że będę musiał zakupić sobie nowy kociołek, bo ten co mam aktualnie już ma kilka dobrych lat. - mruknął. Sam w czasie szkoły nie warzył często eliksirów sam, jedynie używał go do szkolnych lekcji. Jednak był już na tyle zniszczony, że obawiałby się psikusów, które mogłyby nastąpić gdy zacząłby w nim eksperymentować. Spojrzał na nią i zaśmiał się jednak ten śniech był faktycznie wymuszony. - Poza tym, że rzuciłaś mi niedawno pierścionkiem w twarz i o mało mnie nie pozbawiłaś wzroku to wszystko dobrze. Jakoś sobie radzę. - powiedział do niej, ale czy on chciał wiedzieć co u niej? Pewnie tak gdyby mówiła jedynie o rodzinie czy sklepie. Ale obawiał się, że ta zacznie mu opowiadać kogo poznała i że się zakochała, czy jest szczęśliwa. Tego nie mógłby słuchać. Będzie chciała to sama mu o tym powie, ale on nie miał zamiaru się pytać o to samo. Nie chciał dostać kolejnym sztyletem w serce, a obawiał się, że panna Dear mogłaby mu to zrobić. W końcu znał jej rodzinę i wiedział jakie mają zachowanie i jak traktują osoby niechciane, a na ten moment Lamberd pewnie był takim w oczach Beti więc po co miał ryzykować?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
-Czasem odświeżenie umiejętności to dobry sposób, aby nie zapomnieć podstaw. - powiedziała, jakże elokwentnie, Beatrice, z uśmiechem, który nadal błąkał się gdzieś delikatnie na jej ustach. Sama niejednokrotnie łapała się na tym, że musiała odświeżać sobie podstawową wiedzę, która często zanikała pod wpływem trudniejszych, znacznie bardziej złożonych receptur. Nic dziwnego w tym nie było, mając tak wiele na głowie i robiąc tak dużo rzeczy na raz, często zapominało się o tym, co mniej istotne. Wypierało się to ze swojej świadomości na chwilę, aby przygotować miejsce na znacznie bardziej potrzebne w tym momencie informacje. Chyba każdy tak robił, a przynajmniej Beatrice nie widziała w tego typu zachowaniu niczego dziwnego. Kolejne słowa Maxa sprawiły, że uśmiech zniknął z jej twarzy bezpowrotnie. Czuła się tak, jakby chłopak właśnie w tym momencie uderzył ją prosto w twarz. Rozumiała, że mógł nie być szczęśliwy i mieć gorsze chwile w życiu. U niej też nie było wcale kolorowo. Miała swoje problemy, swoją, niezabliźnioną ranę w sercu, która notabene została stworzona właśnie przez niego. A dokładniej przez jego czyny. -Gdybym nie miała ku temu powodu, to bym tego nie uczyniła. - odparła, zimno, delikatnie marszcząc brwi i prostując się. W tym momencie już nic nie zostało z tej w miarę wesołej kobiety, którą stała się ostatnimi czasy. Stała się na powrót Beatrice L. O. O. Dear, dumną ślizgonką z jednego z najbardziej wpływowych rodów Wielkiej Brytanii. Cóż, rodzice z pewnością by się ucieszyli, że ponownie przypomniała sobie o korzeniach, dumnej postawie i nienagannych manierach. W tym momencie może trochę pogorszonych manierach, ale jednak wciąż. Jego słowa zabolały ją, rozorały to, co tak bardzo starała się posklejać i naprawić. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby w tym momencie powiedzieć, zrobić. Kiedyś, zastanawiała się, czy może by nie spotkać się z chłopakiem, nie spróbować tego wszystkiego wyjaśnić, naprawić. W końcu był jej pierwszą wielką miłością, nie mogła pozostać względem niego obojętna. Teraz zastanawiała się nad tym, jak głupia musiała być, że takie myśli w ogóle pojawiły się w jej głowie.
Max za bardzo nie miał co sobie przypominać z prostego powodu. On nigdy nie był dobry w eliksirach. Ba! On był beznadziejny. Całe szczęście, że zdołał zdać z tego przedmiotu. Owszem, tam jakiś drobny eliksir może i by zdołał zrobić, ale nic poza tym. Zazwyczaj na zajęciach wychodził okopcony. Na samo wspomnienie zachciało mu się śmiać. Nauka z tego przedmiotu zawsze była dla niego bardzo trudna. Często się musiał bardzo motywować, żeby otworzyć książkę z tego przedmiotu. Beatrice pewnie doskonale pamięta jak to było na zajęciach, w końcu chodzili na te same zajęcia. Byli z tego samego rocznika i często siedzieli na lekcji w tej samej klasie. Dlaczego te czasy już minęły? Bardzo nad tym ubolewał, ale cóż można poradzić. Czas leci i tego nikt nie zmieni, niestety. - Wiesz, że byłem noga z eliksirów. - mruknął do niej. Na własną rękę bardzo rzadko majstrował przy kociołku, zazwyczaj robił to ze znajomymi czy nawet z Oriane. Ona doskonale znała się na eliksirach, nie raz to ona robiła za niego prace domową i pewnie dlatego też pomogło mu przechodzić z klasy do klasy. Ale z reszty przedmiotów uczył się dobrze, nawet bardzo dobrze. Z zielarstwa był jednym z najlepszych uczniów na roku. Zaczął energicznie kręcić głową. - Beatrice, ja nie wiem co Ci naopowiadała Twoja siostra, ale czy nie uważasz, że powinnaś to ze mną wyjaśnić? Vivien swego czasu spotykała się ze mną. Od razu mówię, że nic między nami się nie wydarzyło prócz drobnego pocałunku. Nie wiem... Może ma mi to za złe i dlatego się tak zachowała? Teraz czasu nie cofnę. Widziała mnie w pobliżu jednego ze ślizgonów, ale to zwykła znajomość. Nie wiem co widziała i szczerze powiedziawszy mnie to nie interesuje. Dla mnie to nie jest sprawa wyjaśniona. Wszystko wyolbrzymiła. Stało się... Jednak zawiodłaś mnie Ty, że tak to wszystko przekreśliłaś. - powiedział do niej. Nie chciała słuchać jego wyjaśnień, więc co miał wyjaśniać? Nie wróci swoich czynów i błędów. Jednak Beatrice była dla niego bardzo ważna i bolało go, że wszystko przekreśliła tylko dlatego, że siostra jej naopowiadała bzdur. Dla niego to nie była żadna zdrada, ale teraz Beatrice za bardzo nie miała podstaw, żeby mu uwierzyć.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Fakt, nie pozostawiła mu żadnej możliwości wytłumaczenia tego, co między nimi zaszło. Fakt, nie powinna się w ten sposób zachowywać. W końcu byli ze sobą tyle lat i układało im się raczej dobrze, a ona po prostu, po tych kilku słowach siostry, przekreśliła wszystko. Ale na Merlina! Kto mógłby znieść coś takiego jak zdrada?! Przecież nie było możliwości, aby skrzywdzić ją bardziej dotkliwie. Zresztą, Beatrice podejrzewała, że każda kobieta, zareagowałaby w bardzo podobny sposób, jak ona. Ona nie chciała wtedy słuchać wyjaśnień. A teraz była pewna, że zrobiła dobrze. Te wyjaśnienia nie miały sensu większego. -Całowałeś się z moją siostrą? - wyszeptała bardzo groźnym tonem, czując, że wzbiera w niej gniew, nie mały gniew. -Max, ty słyszysz jak to w ogóle brzmi? Lizałeś się z moją własną siostrą! Po tym wszystkim, co między nami zaszło! - nie wierzyła, że prowadzi tą dyskusję i że jeszcze kilka chwil temu chciała, w jakiś sposób, naprawić zniszczone niegdyś relacje pomiędzy nimi. Być może miała podstawy do tego, aby go teraz zabić, bądź co najmniej, bardzo dotkliwie skrzywdzić. Nie zamierzała jednak zachowywać się w tak beznadziejny sposób. Miała zamiar załatwić to z klasą. Coś jednak w jego postawie i sposobie, w jaki mówił o tym wszystkim sprawiło, że zmieniła zdanie. Uważano ją za zimną i wyrafinowaną sukę? Najwyższy czas pokazać, że może mieli trochę racji pod tym względem. -Destiny Sharewood - pozwoliła, aby to nazwisko zawisło pomiędzy nimi. Zmrużyła nieprzyjemnie wzrok, kiedy dodała. -William Olssen. - wysyczała, z niemałym obrzydzeniem. -Wszyscy wiedzieli, nie tylko Vivien. Tylko jakoś ona jedna miała ochotę mi o tym powiedzieć. Ty nie miałeś. Mówisz, że ja Cię zawiodłam? Pomyśl jak ja się kurwa wtedy czułam! - ostatnie słowa wykrzyczała mu prosto w twarz. Nie wiedziała, czemu się zachowywała w taki sposób i nie było jej to na rękę. Ale nie mogła nic na to poradzić. Chciał, aby to wszystko wyjaśnić? Proszę bardzo, ona mogła to wyjaśniać. To, w jaki sposób nieodwracalnie zawiódł jej zaufanie, poniżył ją przed wszystkimi, którzy widzieli go z TYMI osobami oraz przed całą jej rodziną. Przez te wszystkie lata, stawała za nim murem, broniła przed niemiłymi słowami braci i rodziców. Ileż mieli radości, kiedy w końcu mogli wykrzyczeć jej prosto w twarz, że mieli co do niego rację! Czy to też jest w stanie wyjaśnić?
Ano z drugiej strony nie jeden by się nad tym nie zastanawiał. W końcu w oczach Viv to była zdrada, tak? Nie mógł oceniać zachowania Beti bo sam nie wiedział jak on by się zachował. Ale na pewno dałby jej czas na wytłumaczenie tego wszystkiego. Zdrady za bardzo nie można było wytłumaczyć, dlatego też Max dał sobie spokój i nie gnębił dalej kobiety z którą wcześniej był. Wiedział, że każde tłumaczenie będzie bez sensu, bo ona słyszała w myślach tylko słowa swojej siostry. Doskonale to rozumiał. To tak samo jakby Ori mu o tym powiedziała, wierzył jej we wszystko co mówiła i wtedy również by tylko to miał w pamięci a tłumaczenia Beti byłyby tylko dodatkiem, którego w ogóle nie musiał brać pod uwagę. No nic stało się. Max postanowił się z tym pogodzić. Radził sobie gorzej niż podejrzewał, ale przecież jakoś da radę. Przecież kiedyś musi się to skończyć. - Tak, całowałem się. Ale to było grubo przed Tobą... - mruknął do niej. Ale tak samo mogła mieć pretensje do niego jak i do niej. Viv również wiedziała o tym, że kiedyś byli razem i nie musiała się tak zachowywać, tak? A swego czasu ślizgonka była bardzo w niego zapatrzona. Ta fascynacja dość szybko się skończyła może właśnie dlatego, że zorientowała się co tak naprawdę robi i że w domu może być zwyczajnie znienawidzona. Nie znał zasad w domu państwa Dear, no ale na pewno nie pochlebialiby pocałunków z facetem, który był z dwoma ich córkami. Zaśmiał się głośno i spojrzał na Dear. Przecież o Des musiała wiedzieć, to nie był przelotny romans. Z Destiny dość długo byli razem, i pewnie Beatrice o tym doskonale wiedziała. - Z Destiny to było kompletnie inaczej. Zniknęła i to grubo przed Tobą, gdy się tylko pojawiła postanowiłem dać jej szansę, ale co z tego? Zniknęła kolejny raz... To była zwyczajna rozmowa... - mruknął do niej i westchnął. No co miał powiedzieć? Przecież mówił prawdę. Z Destiny bardzo dobrze mu się układało gdy była cały czas na miejscu, ale jak zaczęła znikać niby z przyczyn rodzinnych musiał coś z tym zrobić i znalazł się wtedy w pobliżu Williama. Ale to nie było nic poważnego. - Will? Latał za mną, ale jak tylko dowiedziałem się, że coś chciałby ze mną stworzyć powiedziałem mu prawdę, że nie mam ochoty na jego towarzystwo i żeby spadał. - oznajmił. Sam nie wiedział po co jej to wszystko mówił, bo wcale nie musiał, ale jednak w tym momencie to miłość przewyższyła wszystko i musiał jej to powiedzieć, żeby sprawa między nimi była jasna. Nie liczył na wielki powrót, ale liczył na to, że normalnie będą w stanie rozmawiać, a nie za każdym razem wymieniając się złośliwymi spojrzeniami, bo to go bardziej bolało niż obraźliwe słowa.