Wnętrze apteki wypełniają przede wszystkim zapachy najrozmaitszych ziół, które się tutaj sprzedaje. Wielu towarów nie widać na pierwszy rzut oka, o część z nich musisz zapytać osobiście, bowiem zostały pochowane na zapleczu, by nie przyprawiać o mdłości wrażliwców albo uchronić je przed kradzieżą. W środku jest dość ciemno, głównie przez wypełniającą pomieszczenie parę pochodzącą prosto z aktualnie wykorzystywanych kociołków, w których warzone są eliksiry lecznicze. Londyńska apteka stanowi konkurencję dla innej, znajdującej się na samym Nokturnie i to nie tylko przez sam fakt swego istnienia, ale i lepszą obsługę, klimat, łatwiejszy dostęp oraz niższe ceny.
W tym sklepie można zakupić dowolny przedmiot ze spisu. Niestety nie można zakupić oddzielnych składników 3 stopnia.
Cennik: Składnik roślinny I stopnia - 3 galeony Składnik odzwierzęcy I stopnia - 4 galeony Składnik roślinny II stopnia - 6 galeonów Składnik odzwierzęcy II stopnia - 7 galeonów
Można tu również zakupić wszystkie eliksiry lecznicze (bądź składniki do nich) ze spisu eliksirów, które mają przypisaną cenę i nie są zakazane.
Podana w spisie cena dotyczy jednej porcji eliksiru!
Sprawy nie wyglądały najlepiej, ale wszystko wskazywało na to, że jego współpracownica faktycznie chciała, żeby chłopak poradził sobie sam, żeby wybrnął z tej niekorzystnej sytuacji, a na dokładkę - żeby sam wypił piwo, które nawarzył. Chyba jej skromnym zdaniem to właśnie było teraz najważniejsze i mogło nauczyć go o wiele lepiej, jak powinno się postępować niż jej suche pouczenia, czy coś podobnego. Skoro tak, jedynie stała w cieniu, pozwalając na to, by działo się, co dziać się miało. Zamierzała zareagować, dopiero kiedy wszystko to stanie się nieznośne i dojdzie do jakichś spraw, których wolałaby nie oglądać. - Zupełnie nie rozumiem, co ty sobie wyobrażasz! Moje dzieci nie robiły nic złego, są po prostu bardzo ciekawe tego, co je otacza! Co złego jest w tym, że na coś sobie popatrzą! - krzyczała dalej kobieta, nie zwracając właściwie zupełnie uwagi na to, co się dookoła dzieje. A co się działo? Otóż jedno z jej dzieci właśnie zrzucało na ziemię słój z igłami szpiczaka, który fantastycznie wręcz poszedł w drobny mak. Dziecko zaczęło krzyczeć, matka się zapowietrzyła, a twoja współpracownica właśnie wyszła z cienia, bo zaczynało robić się gorąco. Zamierzała pomówić teraz z matką, dając ci jednocześnie znak ręką, żebyś zajął się bałaganem, żebyś coś poradził na szkło, igły i wszystkie te zniszczenia.
Rzuć kostką k6: Nieparzysta Większość igieł jest niestety zniszczona i do niczego nie będzie się nadawała, spora część z nich wsunęła się pod szafki, wymieszała się ze szkłem; generalnie okolica wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Na dokładkę widzisz, że kolejny słój stoi zdecydowanie niepewnie na skraju półki. Parzysta Nie jest aż tak źle. Nie wszystkie igły zostały zniszczone albo stracone w zakamarkach apteki, na całe szczęście da się je odzyskać, ale trzeba być niesamowicie uważnym, bo wszędzie znajduje się to potrzaskane szkło.
Grał na scenie składającej się ze strachu i wątpliwości; mimo że to była pusta gra, otrzymywał oklaski bez jakiejkolwiek przyczyny. Udawał, ciągnięty przez odpowiednie nici, że wszystko jest w porządku. Odgrywał swoje przedstawienie. Nie przywiązywał się do niego emocjonalnie w jakikolwiek sposób, niemniej jednak wyczuwał pewnego rodzaju zrezygnowanie z tego wszystkiego. Jego język w tym momencie był martwy - nie stanowił żadnego odpowiedniego sposobu na komunikację z kobietą, której to dzieci ucierpiały. Szkoda, że ta nie zdawała sobie sprawy, z jak pozbawioną samooceny w niektórych momentach osobą ma do czynienia. Siedząc w klatce własnych myśli, nie rozprostował własnych skrzydeł. Gdyby był właścicielem, najchętniej by wyrzucił matkę z bachorami za drzwi, mając w dupsku reputację własnego sklepu. Ewentualnie wywiesiłby na drzwiach karteczkę, że za jakiekolwiek szkody wyrządzone przez osoby niepełnoletnie odpowiada ich opiekun prawny lub rodzic. Ale to nie miało żadnego znaczenia, kiedy to musiał reagować. – Doprawdy... popatrzeć? – zapytał się, kiedy to słoik zwyczajnie upadł na ziemię i się rozbił. Doprawdy. Chciały tylko popatrzeć. A on chciał zrekompensować się trzymanym w swoim ciele i swojej duszy jadem. Nie miało to żadnego znaczenia, skoro gówniarze zwaliły jeden z produktów. Niemniej jednak ustąpił miejsca samej współpracowniczce, wszak otrzymał sygnał, by posprzątać to ustrojstwo. Przynajmniej na tym się znał, mopowanie chyba to jego specjalna umiejętność. Porządkowanie, układanie, perfekcjonizm. – Chłoszczyść. – postanowił pierwsze posprzątać szkło, używając do tego różdżki, zanim przeszedł do porządkowania również igieł. Tym bardziej, że wokół nadal grasowały dzieci. I mimo, że nie chciał o nich myśleć, nie chciał również pogarszać sytuacji, żeby przypadkiem kobieta nie poczuła się urażona procederami, jakie nastąpiły nieposkutkowanie. Obserwował kątem oka to, co chce zrobić dzieciak, aby przypadkiem móc czemuś gorszemu zwyczajnie zapobiec. Oby tylko zaklęcie zadziałało.
Chłopak mógł dostrzec, jak po jego słowach usta jego współpracowniczki zaciskają się w wąską linię. Istniały pewne zachowania, jakich zdecydowanie nie należało podejmować względem klientów i wszystko wskazywało na to, że za podobne uznawała odzywki takie, jak ta właśnie. Skupiła się jednak na uspokojeniu kobiety, jak najszybszym wyprawieniu jej ze sklepu, wraz z kręcącymi się dziećmi, które teraz już krzyczały na cały głos, a później obserwowała chłopaka, jakby zastanawiała się, co z nim zrobić. Kiedy już zostali sami, a ten zajmował się sprzątaniem potłuczonego szkła, pokręciła nad nim nieznacznie głową i wzięła się pod boki. - Następnym razem musisz bardziej uważać na słowa. I swoje zachowanie. To, że coś chciałbyś zrobić, nie oznacza, że powinieneś to robić. Proszę cię, pamiętaj o tym. Tymczasem zajmij się posprzątaniem tego bałaganu, a później trzeba sprawdzić dostawę, która ma pojawić się w ciągu kolejnych piętnastu minut. Zostanę na sklepie, a ty idź się tym zająć - powiedziała na to i odetchnęła głęboko. Nie była typem, który jakoś mocno karciłby swoich współpracowników, ale i tak uważała, że pewna nagana należała się chłopakowi, którego trzeba było jak najszybciej odesłać do zajęć niewymagających chwilowo kontaktu z klientem.
Rzuć kością k100, która określi, ile minut spędziłeś na zapleczu czekając na dostawę. Rzuć kością k6, żeby przekonać się, jak poszło ci z jej rozdysponowaniem: 1 - 3 Trudziłeś się z tym do końca swojej zmiany. Produktów było naprawdę sporo, trzeba było je podzielić, włożyć do odpowiednich pudełek, zająć się tym porządnie i jak należy. Nie pomagałeś już w sklepie. 4 - 6 Poszło ci szybciej niż się spodziewałeś i mogłeś wszystko poustawiać na półkach, bez większego problemu, czy zwłoki. Ostatecznie pomagałeś jeszcze w sklepie.
Sprawę zwyczajnie zepsuł. No cóż, bywa. Od teraz możesz czuć się jak śmieć, Felinusie. Właśnie dlatego unikasz towarzystwa innych ludzi, ale nie tylko; wiesz, jak jesteś zacofany pod względem relacji i zachowań społecznych. I niezależnie od tego, jak to posprzątasz, zwyczajnie będziesz miał więcej problemów, niżelibyś sprzątał wolniej, ale z respektem do osoby chcącej skorzystać z usług apteki. Pusta gra, w której biją brawa tylko po to, byś popełniał kolejne błędy. Gratulacje. Oby tak dalej, na pewno wytrwasz w tej pracy dłużej, niż na stanowisku sprzątacza, gdzie mogłeś mieć w dupie pacjentów Świętego Munga. Żadne wytłumaczenia Ci nie dadzą spokoju. Ty nie masz na swojej doświadczonej znajomej wywierać współczucia; byłoby grzechem, gdyby powiedziała, iż poszło mu świetnie. Mógł zatem jedynie skulić uszy i tym samym poddać się melancholii, jaka opanowywała powoli i subtelnie jego umysł. O tyle dobrze, że szykowała się kolejna praca, dzięki której mógł zapomnieć o problemach dnia codziennego. Czy matka byłaby z Ciebie dumna? – Będę pamiętał. – odpowiedział w jej stronę, kiedy to sprzątał nadal ten bałagan. Czy zrobił coś złego? Prawdopodobnie tak. Czy powinien ponieść karę? Powinien. O dziwo współpracowniczka nie zamierzała wymuszać na nim jakiejś nieprzyjemnej rzeczy. Zwyczajnie poszedł po tym wszystkim na zaplecze, czekając na zamówienie. Czekając. I czekając. ... W międzyczasie, gdy nie miał nic do roboty, zwyczajnie oparł się o wolną ścianę i zaczął rozmyślać bezgranicznie o tym, czy do czegokolwiek się nadaje. O tym, czy matka na pewno będzie bezpieczna w nowym domu. O tym, czy ojczym przypadkiem nie postanowi się zemścić. Kusiło go odebrać mu życie w jakiś sposób, ale przecież nie zamierzał psuć sobie całego życia... a już dawno temu było zepsute. Dopiero po dłuższej chwili, bo aż prawie dwie godziny zeszły, zajął się odpowiednim poustawianiem rzeczy na półkach. To na szczęście poszło mu na tyle sprawnie, że mógł potem zająć się jeszcze sklepem. Potrenował miejsce położenia poszczególnych składników, odmierzania ich, pomógł trochę w końcowym sprzątaniu i ogarnianiu utargu z całego dnia. Po tym wszystkim spowił go mrok; udając się na uliczkę, nastał wieczór, którego to pomruki widoczne były na niebie wraz z zachodzącym słońcem; to był pracowity, pełny nierozsądnych rzeczy, dzień.
| zt
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
mam nadzieję, że nie sprawię państwu trudności. Jestem zmuszona zamówić, w trybie natychmiastowym, beozar. Mam nadzieję, że będą mieli go państwo na stanie i jeszcze dziś dostraczą pod niżej wpisany adres.
Dolina Godryka Posiadłość Państwa Cortez
Załączam również odmieżoną ilość galeonów.
Z gory dziekuje Isabelle Cortez
*Wraz z listem sowa miała przywiązany do nóżki mały woreczek z odpowiednią ilością galeonów.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Praca w aptece stała się moją weekendową codziennością. Lubiłam tam przychodzić. Była moją odskocznią od studiów, a lunch przeważnie spędzałam z innymi osobami z roku, którzy również pracują w okolicy. Lokalizacja była dobra, tylko męczyło mnie przechodzenie do Hogsmeade, żeby móc się zdeportować. Będę musiała poważnie przemyśleć, czy chcę od ostatniego roku mieszkać w Hogwarcie. Nie wiem, jak potoczą się sprawy z moimi poszukiwaniami, a własny kąt zapewni mi dużo prywatności. Może porozmawiać ze Sky’em o puchońskiej komunie? Jak zwykle na czas zjawiłam się w Aptece, tym razem na popołudniową zmianę. Pracuję do późnego wieczora, więc nie oczekuję wtedy dużego ruchu. Zabrałam ze sobą notatki ze szkolnej biblioteki. Może uda mi się coś z nich wyczytać. Na zapleczu widziałam kilka książek o ziołach, więc postaram się w wolnym czasie w nich trochę poszperać, może znajdę w nich coś ciekawego, czego nie znajdę w Hogwarcie. Zmieniłam pracownika i już w gotowości przyjęłam następnych klientów. Wydawanie lekarstw, sprawdzanie recept, czy proponowanie zamienników, szło mi dzisiaj szybko. Również nie było dzisiaj żadnych problematycznych klientów. Gdy nastała późniejsza pora, a ulica pokątna była już niemalże pusta, ruszyłam do magazynu w celu uzupełnienia towarów. Zabrałam składniki, które ostrożnie ułożyłam w niedużym wózku. Przetransportowałam je do głównego pomieszczenia. Następnie ruchem różdżki fiolki i inne specyfiki same ułożyły się w odpowiednim miejscu. Sprawdziłam jeszcze czy na pewno wszystko gra ze specyfikami i wyszłam na zaplecze, w ciągłej gotowości, czuwając, czy nikt nie wchodzi do apteki. Zabrałam ze sobą miotłę i mopa, które zaczarowałam, a te samoistnie zaczęły sprzątać podłogę. Podeszłam do malutkiej biblioteczki, w której znajdowały się zielarskie egzemplarze i podręczniki dotyczące farmacji. Udało mi się wyłapać księgę o trujących ziołach. Zabrałam ją do głównej Sali, gdzie ułożyłam ją na ladzie obok kasy i przygotowałam obok ledwie czytelny fragment odnośnie tajemniczego zioła. Celem poszukiwań jest żółta, trująca roślina z, prawdopodobnie, kutnerem na łodydze. Kartkowałam księgę na stojąco, podtrzymując sobie głowę łokciem na blacie. Nie była ona cienka, ale powinnam się wyrobić do końca zmiany. Pomijałam nie żółte rośliny i próbowałam wyłapać coś, co zgadzało by się z opisem. Po jakimś czasie, gdy prawie straciłam nadzieję na powodzenie tej identyfikacji, natrafiłam na Hyoscyamus Niger, czyli tzw. Lulka czarnego. Opis z książki zgadzał się z tym z bibliotecznej receptury. Szybko zapisałam nazwę zioła w moim notatniku. Spróbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, od nowopoznanej rośliny. Będę musiała zerwać ją z ochroną dłoni. Zapisałam sobie kilka ciekawostek odnośnie zioła i odniosłam wszystko na miejsce. Miotła i mop, po skończonej pracy samoistnie wróciły do schowka, a ja przygotowywałam aptekę do zamknięcia. Sprawdziłam, czy wszystko gra. Gdy miałam pewność, że mogę już kończyć, zamknęłam aptekę i zdeportowałam się do Hogsmeade. Jeszcze dwa...
Teleportowała się przed aptekę, chcąc kupić Beozar. Nie miała pojęcia, czy akurat mieli ten wyjątkowy składnik na stanie i czy w ogóle był dostępny w ogólnej sprzedaży, ale musiała spróbować. Miała sporo planów na okres wakacji, wymyśliła sobie kilka projektów i podszkolenie się z eliksirów było jednym z nich - dodatkowo, mógł się przydać przed egzaminami. Weszła do środka, witając się z pracownicą i przejrzała półki. Wysokie, zawalone towarem i kolorowymi fiolkami wyglądały naprawdę ładnie. Mało co estetyką przebijało błyszczące w promieniach wpadającego przez okna słońca - mikstury. Im dłużej szukała wzrokiem antidotum na wszelkie trucizny, tym wymowniej unosiła się jej brew. Dlaczego tego nie było? Czy nie był to przedmiot, który mógł ratować życie? Nessa westchnęła, przesuwając palcami po włosach i gdy wyszedł starszy Pan z eliksirem pieprzowym, podeszła do kobiety, chcąc zapytać. Z początku głupio zmierzyła ją wzrokiem, jakby tkwiła w zaskoczeniu przez zadane pytanie, ale ostatecznie kiwnęła głową - chociaż z nutą niepewności. Przeprosiła na chwilę, znikając na zapleczu na kilka minut, które ruda wykorzystała na dokładne przeanalizowane składników wykorzystanych w eliksiru spokoju, który akurat był pod ręką. Wróciła z pakunkiem, biorąc od studentki należną kwotę i prosząc, aby zachowała dyskrecję. Wciąż zdziwiona ślizgonka, kiwnęła głową i pożegnała się, wychodząc, a następnie teleportując.
Klienci w aptece są bardzo różni, zazwyczaj jednak ich żądania nie są zbyt wygórowane i sprowadzają się do prostych eliksirów na przeziębienie czy podstawowych składników do praktyki eliksirów. Dlatego to one w dostawach przychodzą licznie. Braki w droższych czy trudno dostępnych specyfikach zdarzają się o wiele częściej. Kiedy więc szczupła czarownica przychodzi po jad bazyliszka, nie jest dla Ciebie niczym zaskakującym, że w obecnej chwili po prostu nie macie go na stanie. Do niej jednak zdaje się to nie docierać... @Felinus Faolán Lowell
1,6 - Kobieta nie jest chyba w najlepszej kondycji, co sugeruje jej blada cera i wychudzona sylwetka. W dodatku na wieść o niemożności zakupu specyfiku bardzo szybko wpada w złość. Nawet się nie orientujesz, kiedy mocno drżącą ręką wyciąga różdżkę i w Ciebie celuje. Zdaje się, że nie do końca zdaje sobie sprawę, z tego co robi, a próba wyprowadzenia zaklęcia kończy się... dosłownie na niczym. Sytuacja, choć niegroźna, na pewno jest niecodzienna i jeśli nie chcesz odstraszyć innych klientów, grzecznie wyproś kobietę z apteki. 2,3 - Kobieta bardzo na ciebie naciska, najwyraźniej naprawdę potrzebuje tego składnika. Być może to okazja dla Ciebie? Możesz spróbować sprzedać jej jakikolwiek inny jad i na tym zarobić. Jeśli nie zdecydujesz się tego zrobić, kobieta ostatecznie po prostu wyjdzie. Jeśli się zdecydujesz, dorzuć k6. Parzysta - kobieta nie jest może znawcą, ale szybko orientuje się w Twoim kłamstwie. Możesz być pewny że złoży na Ciebie skargę, której konsekwencją będzie Twoje zwolnienie. Przez trzy miesiące nie możesz pracować w żadnym zawodzie związanym z uzdrawianiem ani eliksirami. Chyba że zdecydujesz się przeprosić i wręczyć łapówkę swojemu szefowi... Czy jednak jesteś w stanie zapłacić 200 galeonów? (Jeżeli tyle nie masz, możesz się zobowiązać i zapłacić po prostu w przeciągu miesiąca po pożyczce lub zarobku) Nieparzysta - szczęśliwie dla Ciebie, kobieta nie orientuje się w kłamstwie. Dorzuć literkę. A-F - sprzedajesz jad akromantuli, który kosztuje 200g. Różnicę (100g) możesz zachować dla siebie. G-H - sprzedajesz jad buchorożca, który kosztuje 60g. Różnicę (240g) możesz zachować dla siebie. I-J - sprzedajesz jad ciamarnicy, który kosztuje 15g. Różnicę (285g) możesz zachować dla siebie. 4,5 - Nie jesteś zbyt przekonujący, a może to klientka nie chce Ci uwierzyć? Jej jedyną myślą jest to, że podejrzewasz ją o bycie narkomanką przez co zwyczajnie nie chcesz jej sprzedać specyfiku. Aby rozwiać Twoje wątpliwości, kobieta wyciąga ze swojej torby zapiski, tłumacząc Ci swój pomysł na lek na bazie jadu bazyliszka. Prawdopodobnie nie sądzi, że cokolwiek z tego rozumiesz... I nawet jeśli faktycznie duża część przekracza Twoją wiedzę, możesz zauważyć bardzo ciekawą drogę myślową. Otrzymujesz 1 pkt z uzdrawiania! A jadu bazyliszka, jak nie było, tak nie ma... Jednak obietnicą natychmiastowego kontaktu po dostawie tymczasowo na pewno ją uspokoisz!
Przyzwyczajał się powoli do pracy na stanowisku sprzedawcy. Niemniej jednak brakowało mu pewnego rodzaju swobody. Owszem, kiedy klientów nie było, wszak nie zawsze dni są skazane na wieczne powodzenie, mógł zająć się swoimi sprawami. Zawsze coś musiało mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wypaść; kiedy to siedział i czytał, próbując zrozumieć cokolwiek z tomiszczy, jakie to zabrał z Działu Ksiąg Zakazanych, współpracownica musiała go po prostu poprosić o pomoc przy zajmowaniu się dostawami. Nie zawsze one były, co nie zmienia faktu, że ich istnienie zazwyczaj powoduje dość sporą dawkę wysiłku. I chociaż dla samego studenta nie był to żaden problem, o tyle jednak chciałby trochę więcej czasu poświęcić na naukę oklumencji. A tak to musiał odstawiać na bok w dobrze ukrytym miejscu książkę i tym samym wstać, podnosząc swoje szanowne cztery litery; słysząc jedynie zawołanie, wiedział już, że swoimi rzeczami zwyczajnie się nie zajmie, mimo najszczerszych chęci i intencji. Kiedy to przestawiał odpowiednie składniki i przygotowywał je następnie do przeniesienia wewnątrz sklepu, nadal rozmyślał i zastanawiał się nad obraną drogą - czy aby na pewno powinien zajmować się czymś, czego może nie opanować? Sama profesor Cortez wspominała, że nauka bez nauczyciela może przynieść wiele nieszczęść, niemniej jednak oklumencja nie wydaje się być czymś, co sprawi problemy dla innych. Może co najwyżej wpłynąć na osobę, która próbuje się jej nauczyć, a skoro w ostatnich czasach jego zdrowie psychiczne poprawiało się ze względu na kupienie domu, aż żal było nie spróbować, kiedy to wertował kolejne kartki z tajemniczymi zapiskami. Chłonął tę wiedzę jeszcze bardziej, niż mógłby się kiedykolwiek spodziewać, choć nadal pewne informacje znajdowały się poza zasięgiem jego wyciągniętej do przodu dłoni. Dzień obecny był zwyczajnie... nudny. Może nie za wielu klientów się przewijało, ale zdobył już doświadczenie w branży sprzedawcy, kiedy to siedział na tym stanowisku i nauczał się obsługiwania klientów. Już pamiętał, gdzie dokładnie posiada składniki i do czego służą, w związku z czym mógł się pochwalić nową, kompletnie odmienioną wiedzą, zważywszy uwagę na fakt, iż z Eliksirami zbytnio nie obcował. Nie zmienia to faktu, że nadal wolał uzdrawianie, zważywszy uwagę na nadal głęboko zakorzenione w jego ciele i duszy przyzwyczajenia wobec własnych doświadczeń. Czasami dochodził do wniosku, że lepiej było wcześniej zmienić pracę, mimo wcześniejszych problemów, bo właśnie na błędach człowiek się uczy, by następnie przekuć je w zalety, o ile będzie świadom własnej mocy w zakresie zdobywania nowych informacji. Dopóki nie przyszła klientka. — Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc? — zapytał się, na sam początek, przywitawszy się z kobietą. Na jego twarzy malował się spokój, a dłonie wystarczająco przygotowały się do obsługi potencjalnego klienta. Wychudzona klientka zdawała się mieć problemy zdrowotne - podobna trochę do niego, ale on miał predyspozycje do tego prawdopodobnie inne. Dowiedziawszy się o chęci zakupienia jadu bazyliszka, skierował się w stronę odpowiedniej półki, by następnie stwierdzić, iż specyfiku po prostu nie ma. Jakoby nie znajdował się na stanie, a ta informacja, no cóż, rozwścieczyła klientkę do tego stopnia, iż ta odważyła się wyciągnąć drewniany patyczek w jego stronę i pogrozić nim przy pomocy paru machnięć różdżką i słowami. Kobieta ewidentnie była w pewnego rodzaju amoku; narkomanka? Kto wie. Stał, czekając na jakikolwiek ruch, próbując również oczyścić własne, pędzące przez głowę myśli. Nie zmienia to faktu, iż nie zamierzał takiego zachowania w tym sklepie po prostu tolerować. Próba wyprowadzenia zaklęcia zwyczajnie się nie udała; nawet w gotowości sam Felinus chwycił za różdżkę, by móc się obronić. Oznaczało to tylko i wyłącznie jedną rzecz - grzecznie w teorii wyprosił ją ze sklepu, by ta nie odstraszała innych klientów, którzy postanowili ich odwiedzić. Niemniej jednak patyczek i tak miał przygotowany podczas tego, by następnie odetchnąć z pewnego rodzaju ulgą i podziękowaniem za szczęście, jakie posiadał. Dlaczego inni muszą sprawiać takie problemy?
Trudno było się dziwić, że świeżo upieczona absolwentka magicznej szkoły w Hogwarcie, rozpoczynająca od września przygodę ze studiami, była zdenerwowana nowo zdobytą pracą. Nie było to w Mungu, jednak stanowiło dobry przystanek w drodze do kariery uzdrowicielskiej, o której Martellówna marzyła. Nie sądziła, że przyjmą ją do tak znanej i dobrej apteki, jednak gdy zgłoszenie zostało rozpatrzone pozytywnie i wyznaczono jej początek lipca, jako rozpoczęcie pracy — nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zawsze wychodziła z założenia, że Aptekarz musi być schludny i porządny, więc w białej bluzce i czarnej spódnicy przed kolano, stawiła się w budynku, witając się z przełożonym i odbierając od niego biały fartuszek, do którego wyczarował jej plakietkę z imieniem oraz nazwiskiem. Oprowadził ją po lokalu, wytłumaczył panujące zasady i na początku polecił obserwowanie koleżanki z pracy oraz jego w pracy z klientami, oraz zapisywaniem wydanych leków czy realizacją recept od Uzdrowicieli. Brunetka z entuzjazmem kiwnęła głową, kręcąc się z początku po sklepie i próbując od razu zapamiętać, gdzie były eliksiry na bezsenność, a gdzie antykoncepcyjne. Apteka miała również olbrzymi dział ziół, maści oraz naparów leczniczych, których zapach powodował zawroty głowy. Błękitne oczy z małą fascynacją pochłaniały kolejne etykiety, powtarzała sobie po cichu pod nosem miejsca, gdzie mogła co znaleźć. Koleżanka okazała się miła, udzieliła jej kilka wskazówek, za to właściciel z rozbawieniem patrzył na drobną dziewczynę, która wyglądała raczej na uczennicę czwartego roku, a nie studentkę. Flora się jednak tym nie przejmowała, skupiając na nowym zadaniu — dali jej kilka recept do przygotowania do odbioru po południu. Z papierową torbą biegała więc po całej aptece, pięć razy sprawdzając, czy wrzuciła odpowiednią maść oraz kropelki. Czy Panna Marcelle faktycznie dostała miętę z hibiskusem na problemy żołądkowe, a nie szałwię. Ważne było też przygotowanie odpowiednich dawek trudno dostępnych eliksirów, aby nic się nie zmarnowało lub nie sprawiło problemu. Przelewała więc do mniejszych fiolek, porcjując wszystko i podpisując, wypisując również karteczkę ze wskazówkami dla każdego pacjenta. Wiedziała, że spędziła nad tym zbyt dużo czasu, jednak nie była obeznana w położeniu towaru. Gdy wszystkie torebki tkwiły na blacie stołu znajdującego się na zapleczu, poproszono, aby uzupełniła półki z lekarstwami dla najmłodszych, które ostatnio dość często schodziły — panowało chyba jakieś wakacyjne przeziębienie z wysypką. Nucąc więc pod nosem, kolejno ustawiała pudełeczka, fiolki oraz tubki, upewniając się, że cena jest czytelna i dobrze widoczna. W Hiszpanii często słyszała, że starsi ludzie mieli problem z odczytaniem należnej za produkt kwoty. Nawet nie zauważyła, kiedy zleciała jej cała zmiana i jak dobrze się przy tym bawiła, o dziwo nie mając większego problemu z nawiązaniem kontaktu z pracującymi to ludźmi. Nie była to może praca marzeń, ale wciąż mogła pomóc jej rozwijać zainteresowania oraz własne umiejętności.
Ostatni wolny weekend przed szkołą nie był zwykle czymś wzbudzającym radość, jednak Flora nie mogła doczekać się rozpoczęcia studiów oraz zagłębienia się w tajniki pracy w aptece. Wciąż miała wiele do nauczenia. Dostała sowę od szefa z prośbą, aby zastąpiła chorą koleżankę na sobotniej zmianie, więc wróciła z Hiszpanii w piątek wieczorem, zabierając rzeczy i pudła. Zostawiła wszystko u Skylera, korzystając z jego gościnności, a następnie przegadali większość nocy. Zmiana była na dziewiątą, więc brunetka zdążyła się wyspać oraz wyszykować, aby chwilę przed czasem dotrzeć do "Ziołowego Kociołka". Narzuciła na siebie biały fartuch oraz przypięła regulaminową przypinkę z imieniem, oraz pierwszą literką nazwiska, po czym poszła przywitać się z pracodawcą oraz współpracownikami. Musiała też dowiedzieć się, co będzie dziś robiła, bo z tego, co zdążyła usłyszeć w niewielkiej kantynie na tyłach, zamówienia na leki oraz zioła były już złożone. Pierwszy zadaniem świeżo upieczonej studentki było przygotowanie mieszanek ziół oraz substancji leczniczych na herbatki, oraz maści dla klientów, którzy zamawiali wszystko sową, dostarczając receptę. Z woreczkami więc biegała po zapleczu oraz pomiędzy pułkami, co rusz wspinając się na drabinę, aby sięgnąć jakiś produkt, z którym wracała do wagi oraz moździerza. Była cierpliwa oraz skrupulatna, dokładnie studiowała receptury oraz trzy razy sprawdzała receptę, zanim podpisała mieszek lub pojemniczek, dodając jeszcze pergamin z właściwym stosowaniem. Nawet zwykły napar na ból brzucha mógł być uzależniający i mógł sprawiać kłopoty, więc chciała zadbać o bezpieczeństwo klientów, nawet jeśli przygotowanie wszystkiego zajęło jej więcej czasu, niż pierwotnie zakładała. Gdy wszystkie paczki zostały opisane oraz przywiązane do ptasich nóżek, zaniosła zrealizowane papiery do szefa i poszła na główny sklep, gdzie miała stanąć za drugą kasą i pomóc obsługiwać ludzi. Było ich dość sporo, czarodzieje oraz czarownice w różnym wieku po powrocie z urlopów musieli chyba uzupełnić apteczki, bo głównie prosili o coś na ból głowy, przeziębienie lub problemy trawienne. Jedna Pani była z histerią, że jej córka ma wszy, a inny dziadek szukał czegoś delikatnego, co mógłby podać swojemu kotu na biegunkę, bo nie mógł dostać się do zwierzęcego uzdrowiciela. Praca za kasą nie była jej ulubionym zajęciem, jednak starała się mówić głośno i peszyć się zbyt często, nawet utrzymywać kontakt wzrokowy. Udało się jej uciąć pogawędkę z wiekową czarownicą na temat uzdrawiania, udzielając jej kilka wskazówek na problemy z krążeniem i polecając żurawinę z hibiskusem na żylaki oraz problemy z pęcherzem. Nim się spostrzegła, wybiła czwarta, a zmiana dobiegła końca. Westchnęła cicho, całkiem zadowolona z siebie i rozejrzała się dookoła, zastanawiając się, czyja była kolejka w sprzątaniu. Flora była dziewczyną uczynną, więc nawet jeśli to Michael powinien wszystko zrobić sam, została. Pomogła uprzątnąć sklep, zamieść podłogę oraz podliczyć zarobek, zanim poszła się przebrać na tył i ruszyła w stronę mieszkania przyjaciela, bo nie było już sensu wracać na dwa czy trzy dni do domu.
|ZT
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnimi czasy szef uważał go za kogoś, kto nada się do innych, wymagających mniejszego rozeznania z klientami, robótek. Nie bez powodu do dłoni chłopaka, mimo wcześniej otrzymanych na wakacjach obrażeń, którymi nie zamierzał się na razie chwalić, trafiały od czasu do czasu kluczyki, dzięki którym mógł zobaczyć świat z innej, bardziej motoryzacyjnej strony. W sumie, gdyby był naprawdę sporym idiotą, nie umieszczałby do wniosku posiadanych uprawnień, a przecież nie bez powodu postanowił z nich zrobić użytek, by także wcześniej pobierane nauki nie przeszły w istną dozę zapomnienia, dzięki której jego wysiłek poszedłby po prostu na marne. A ciemne, czekoladowe tęczówki uważnie potrafiły lustrować otoczenie i podejmować się najbardziej odpowiednich kroków w sytuacjach wymagających niemalże natychmiastowego czasu reakcji, tudzież zdawać by się mogło, że sam Felinus nadaje się do tego idealnie. A przynajmniej tak podejrzewał jego szef, gdy uznał, że początki w nowej pracy jako sprzedawca mogą być dla studenta po prostu ciężką drogą do przebycia. Zamówienia przyjmowane były w poszczególnych dniach. Głównym zadaniem Puchona było przejechanie dostawczakiem i odebranie odpowiedniego towaru, w którego skład wchodziły dość drogocenne składniki. Ostrożnie, przemierzając poprzez drogę, wykorzystując do tego niewidzialność pojazdu w celu ochrony przed mugolami, zastanawiał się nad tym, jak mu pójdzie po tej przerwie od pojazdów; ulica zdawała się być prosta, pozbawiona jakichkolwiek bardziej złożonych sytuacji, a informacje biegnące z radia - coraz to bardziej niepokojące, zważywszy uwagę na fakt śmierci ministra i obrania nowego, należącego do działaczy promugolskich. Zastanawiało go to mocno; jeżeli rzeczywiście czystokrwiści będą zagrożeni, to będzie mógł żyć w spokoju… ale jakim kosztem? Kiedy to dotarł na miejsce i zaparkował pojazd na styk, pozostało mu przerzucanie towaru. Wcześniej, całe szczęście, składniki zostały opłacone, jak również i z góry umówione przez zaufanego sprzedawcę. Na szczęście, poprzez wcześniejsze trenowanie zaklęć, nie szło mu pakowanie tego aż tak źle, jak mógłby się tego spodziewać, a sprawne ruchy nadgarstkiem oddawały wolę narzuconą przez umysł w stronę rzeczywistości. Liczne składniki, czy to wykorzystywane do uzdrawiania, czy to do zielarstwa, tudzież warzenia eliksirów, zostały zapakowane w szczelne opakowania, a sam Felinus, by przypadkiem coś po drodze się nie stłukło, użył zaklęcia zlepiającego, licząc na to, iż to, oprócz odpowiedniego zapakowania wszystkiego do pojazdu, że pomysł po prostu zadziała. A i w razie ewentualnej kontroli, nie otrzyma po prostu kary. Powrót był wyjątkowo łagodny, mimo zbliżającej się godziny szczytowej; spokojnie przemierzając przez wyznaczoną trasę, dotarł następnie na zaplecze, odpowiednio stając pojazdem tak, by nikomu nie zawadzał, a również i poprzez przepisy został zatwierdzony, by następnie wszystko to rozpakować. W międzyczasie, gdy miał okazję oczywiście, dowiadywał się coraz to ciekawszych rzeczy od współpracowników, którzy posiadali większe obeznanie ze składnikami magicznymi; nie dość, że sobie powtórzył stary materiał, to dowiedział się jeszcze o dodatkowych właściwościach. Może praca tutaj miała jakikolwiek sens? Dzień umiliło mu to, że rozkładał wszystkie przedmioty, czy to w szufladach, czy to na półkach, po prostu nieważne - że roznosił to wszystko po sklepie, uzupełniając braki i pozostawiając ostatecznie liczne zapasy; najwidoczniej szef również przeczuwał, że czasy, które nadejdą, mogą być wyjątkowo ciężkie.
[zt]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kolejny miesiąc w robocie zapowiadał się naprawdę… ekscytującym i pełnym roboty. Wystarczyło tylko wstać i przekonać się o tym, kiedy rano było naprawdę zimno i sam Felinus od razu nie miał ochoty w ogóle przychodzić do apteki, niemniej jednak pieniądze nie rosną na drzewach, dlatego chłopak musiał wziąć się w garść i nadrobić swoje dni nieobecności. Nie bez powodu zatem przygotował się porządnie, a przed wyjściem machnął sobie kawę, mimo że nie powinien na pusty żołądek tego robić. Był jednak przeświadczony o tym, że dzień, jaki spędzi w zakładzie pracy, będzie naprawdę ciężki, ze względu chociażby na zwiększoną ilość towaru, jaką musiał dostarczyć. Narzucenie na siebie cieplejszej bluzy oraz jeansów zakończył ostatecznie krótkim spacerem oraz teleportacją indywidualną, zamykając mieszkanie na klucz, by przypadkiem ktoś nie postanowił sobie do niego wejść. Ostatnio życie w Londynie nie należało do najprzyjemniejszych, w związku z czym Lowell podejmował się prawidłowych środków ostrożności. Musiał uważać - nie mógł pozwolić na to, by przekomarzanki polityczne wpłynęły na jego starania i trud włożony w przywrócenie normalności w zakresie ludzi, którymi się otaczał. Wsiąść do samochodu było łatwo, aczkolwiek, kiedy miał ustawić siedzenia, okazało się, że poprzedni kierowca wręcz zepsuł wajchę służącą do ustawienia odchylenia; nie mógł ustawić tego w żaden sposób, a proste Reparo nie chciało załatwić sprawy. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to przekręcił kluczyki i zaczął ustawiać lusterka, by te zgadzały się z normami i własną wygodą. Dopiero potem zapalił silnik i nacisnął więcej gazu, by poruszyć pojazdem do przodu, włączając tym samym sprzęgło. Korki były przede wszystkim ogromne; szczytowe godziny powodowały, że Felinusa noga wręcz bolała od ciągłego naciskania odpowiednich pedałów. Aby umilić sobie trasę, puścił jakąś muzykę, ale i tak czy siak nie pozwalało to przyspieszenie poruszania się w zatorze drogowym. Na pewno szybciej już by się dostał na nogach, ale zapakowanie tego do kieszeni zajęłoby znacznie więcej tyknięć zegara, jak również przejść między kolejne alejki; ostatecznie Faolán, widząc jakąś uliczkę z potencjalnym przejazdem, skręcił w nią, by uniknąć stania bezczynnego, dobijając przy tym do maksymalnej prędkości w dość szybkim tempie. Zaparkował i dość szybko chciał się zająć załadowaniem całej dostawy, aczkolwiek okazało się, że zamówienia zostały pomylone. Zamiast otrzymać partię poszczególnych fiolek z jadem, piór feniksa, krwi jednorożca oraz jaj popiełków, otrzymał coś kompletnie innego. Felinus naprawdę zaczął myśleć, że ten dzień nie jest ani dla niego, ani ogółem do czegokolwiek; miał być godzinę wcześniej, a korki mu to skutecznie uniemożliwiły. Musiał poczekać półtorej godziny na spisanie protokołu, podpisanie go, przygotowanie nowej dostawy, by następnie upakować to wszystko i dostać się do innych sklepów, z których to miał jeszcze dostarczyć do apteki poszczególne składniki na eliksiry. Zamiast zatem spędzić normalne godziny, musiał pozostać po nich, by jeszcze to wszystko uporządkować; starannie do każdej półeczki, byleby wszystko znajdowało się tak, aby było pod zasięgiem dłoni sprzedawcy. Na magazynie zaś musiał oddzielić starsze partie od nowszych, by przypadkiem składniki nie straciły swoich pierwotnych właściwości, a jako że był to proces żmudny, naprawdę zastanawiał się nad tym, czy ta poranna kawa mu po prostu wystarczy. Nie bez powodu zatem do domu przyszedł kompletnie wyczerpany oraz padnięty; nadal czuł się tak, jakby kierował wielośladem i tym samym trudno było się na czymkolwiek skupić - tym bardziej, że najchętniej położyłby się w drzemkę, choć w ogóle nie mógł; dzień przecież jeszcze się nie skończył.
[zt]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ostatnie dni obfitowały w bardzo wiele wydarzeń, z których Lowell mógł wywnioskować, że jest po prostu zadowolony. Chodzenie do pracy i nadrabianie godzin, które ostatnio utracił, nie sprawiały mu jakiegoś większego problemu, a od momentu, w którym zaczął o siebie dbać, zauważył więcej energii we własnym ciele. Nawet jeżeli zmarzł, nawet jeżeli doprowadził samego siebie do dziwnych i dwuznacznych sytuacji na jarmarku, nie przeszkadzało mu to, bo był całkowicie anonimowy. Był godzien spojrzeć na siebie w obiciu łazienkowego lustra, kiedy to umył twarz zimną wodą, a następnie wziął prosty prysznic w celu odświeżenia samego siebie. Nie czuł wstydu, jak również nie czuł, by jego kręgosłup moralny był z tego powodu nadszarpnięty; spojrzenie czekoladowych oczu nie unikało własnych tęczówek, kiedy to odbicie nie pozostawiło złudzeń - był z powrotem mężczyzną. Z tymi samymi bliznami, które stanowią mapę cierpienia na jego ciele, z tą samą psychiką, która teraz, z powodu tego, iż reprezentował wcielenie Felinusa Faolana Lowella, była bardziej wycofana; był tą samą osobą, nawet jeżeli tylko jedna wiedziała o tym, że Blake Greenwood nie jest tak naprawdę realną osobą. Ciche westchnięcie nie bez powodu wydobyło się z jego ust, kiedy to założył na siebie kurtkę moro, zamykając ostrożnie drzwi, by tym samym nie zbudzić matki; nie bez powodu przekręcił kluczyk, by tym samym wydostać się poza bramę i przejść powoli oraz ostrożnie na czarodziejskie odmęty magicznego świata, gdzie nie musi się wstydzić własnej krwi. Otworzywszy oczy, nie zamierzał tak łatwo się poddawać. Przekroczenie progu apteki spowodowało, iż zauważył na sobie wzrok pracodawcy, który oznajmił mu prosto, że dzisiaj ma się zająć klientami. Lowell był poniekąd z tego faktu zadowolony, niemniej jednak przenikające w odmęty zapomnienia doświadczenie za kasą; bezpiecznie oddając kluczyki od samochodu, powiesił na zapleczu swoje rzeczy, strzepując z kurtki drobne kropelki deszczu, które to postanowiły nawiedzić Londyn. Spojrzenie ciemnych tęczówek zetknęło się ze współpracownikami, z którymi to musiał dzisiaj dzielić miejsce, ale koniec końców nie przeszkadzało mu to, kiedy poprawił włosy i zaczął przyzwyczajać się do obsługi zainteresowanych potencjalnym zakupem towaru osób. Nienagannie sięgał po rzeczy, odmierzał substancje, jak również obliczał resztę, wkładając ją do kasy; wszystko wydawało się być w porządku, oczywiście do czasu. Wystarczy spojrzeć w zwierciadło wydarzeń, jakie obalają Wielką Brytanię swoim ciężarem, by móc zobaczyć, jak wiele nietypowych sytuacji tak naprawdę mogą spotkać na tak prostym stanowisku, jakim jest sprzedawca. Jak się okazało, znajdowanie się za kasą nie jest wcale niczym przyjemnym. Do rozlania mleka po prostu wystarczyło, by na chwilę zwrócił uwagę na coś innego, coś mniej istotnego. Nie bez powodu, oczywiście; obsługiwanie klientów wraz z jednoczesnym doglądaniem pozostałych nie jest czymś, co można robić jednocześnie, bez żadnych większych konsekwencji dla pozostałych. Spojrzenie ciemnych oczu dokładnie liczyło pieniądze, kiedy jakiś uczeń zwyczajnie chciał zapłacić za składniki do najprostszych eliksirów, gdy Felinus przeniósł wzrok na krótki moment na kogoś innego. Kogoś, kto bezceremonialnie starał się coś ukraść; równie młodego. Czekoladowe obrączki źrenic nie bez powodu przyglądały się danemu osobnikowi, choć nie trwało to zbyt długo, bo ten od razu to zauważył, bawiąc się kolcami szpiczaka. Jak również domniemany klient, który rzucił mu składnikami prosto w twarz, na chwilę oślepiając; nie bez powodu zdenerwowanie pojawiło się pod kopułą czaszki, od którego starał się odciąć, ogarniając na chwilę samego siebie, by wyjść i zobaczyć, dokąd pobiegła szanowna, dzisiejsza młodzież. Chłodny wiatr muskał jego podrażnioną delikatnie twarz, ale po uciekinierach nie było żadnego śladu; wszelkie ślady zaginęły, a koleżanka z pracy powiedziała, żeby się zbytnio tym nie martwił, choć szefowi będzie trzeba powiedzieć. Nie bez powodu Faolán przeszedł do czynności ogarnięcia bałaganu po tym całym incydencie; gdzieniegdzie znajdowały się składniki, które musiał usprzątnąć, gdy klienteria znacząco się zmniejszyła. Nie był to zbyt dobry dzień, kiedy to starał się przywrócić wszystko do porządku; nadal zastanawiał się, dlaczego tak musiało akurat dzisiaj być. Kiedy nie zajmował się jazdą, a siedział zwyczajnie w sklepie jako sprzedawca. Chyba wolał robić jednak za dostawcę odpowiednich składników, zamiast męczyć się z takimi sytuacjami, które potrafią wytrącić z równowagi każdego. I o ile reszta dnia była całkiem spokojna, o tyle nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko nie szło po jego myśli.
[zt]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Praca w aptece bardzo mi się podobała. Miałam nawet fajne grafiki, mało nocnych dyżurów, a przy okazji mogłam sobie dorobić trochę galeonów. Naprawdę fajnie jest być niezależną czarownicą. Nie muszę już czekać na listy od rodziców z różnymi sumami pieniężnymi, a sama praca z pewnością sprawiła, że rozwijam się w dziedzinach, które mnie interesują i uzupełnić pewne braki z poprzednich lat. Oczywiście jest to czasochłonne, co z pewnością w jakimś stopniu odbiło się na moich stopniach w nauce, ale zbytnio nie narzekam. Jestem pewna, że na moje stanowisko można by znaleźć o wiele lepsze osoby z eliksirów, czy zielarstwa, a jednak to ja je dostałam i utrzymuje przez kolejne pół roku. Jest to niemałe wyróżnienie i dam z siebie wszystko, żeby utrzymać je przez kolejne sześć miesięcy. Nie jestem pewna, czy po skończeniu studiów dalej będę kontynuować pracę w aptece. Jest to dobra praca dorywcza, ale na pełen etat chyba zdecyduje się na prace w innej instytucji, pewnie w Mungu, jak planowałam od zawsze. Od samego rana zaczynałam się przygotowywać do porannej zmiany. Wzięłam szybki prysznic, zapakowałam potrzebne mi rzeczy i na chwilę odwiedziłam kuchnię, aby coś podjeść i wziąć na wynos trochę jedzenia. Gdy byłam gotowa, biegiem pognałam w stronę stacji kolejowej - najbliższego miejsca, w którym będę w stanie aportować się na Ulicę Pokątną. Z cichym świstem pojawiłam się na zatłoczonej ulicy, omal nie wpadając na śpieszącą się starszą czarownicę. Wparowałam do apteki, uśmiechając się do pracownika z nocnej zmiany, który wyczekiwał mnie z nadzieją w oczach. Poszłam za zaplecze, gdzie założyłam strój roboczy i zmieniłam pracownika. Zaczęli przychodzić klienci, których z uśmiechem przyjmowałam, serdecznie podając im upragnione produktu i przyjmując należne kwoty do kasy. W międzyczasie przylatywały sowy, które również obsługiwałam jak tych ludzkich klientów. Zapakowywałam dane eliksiry lub zioła, przyjmując od ptaków galeony i wysyłając je w drogę powrotną ze stałym uśmiechem na ustach. Nadeszła upragniona przerwa, kiedy to mogłam odsapnąć. Zamknęłam drzwi wejściowe, po czym wróciłam na zaplecze, gdzie na szybko zjadłam lekki lunch i odsapnęłam chwilą wolnego. Po przerwie wróciłam na stanowisko przyjmując następnych klientów z taką samą serdecznością, jak zwykle. Gdy zbliżał się wieczór, a tego dnia apteka nie prowadzi dyżuru nocnego, zabrałam z zaplecze kubeł, mopa i miotłę, po czym zaczarowałam te przedmioty i zaczęły odwalać za mnie tę brudną robotę, a ja skierowałam się na zaplecze, gdzie zaczęłam przygotowywać specyfiki do uzupełnienia za ladą. Upewniając się, że wszystko przygotowałam, przeniosłam je w starym pudle do głównego pomieszczenia i ruchem różdżki, wszystko ułożyło się na swoje miejsce. Powoli zbliżał się koniec dnia i mojej zmiany, sprawdziłam jeszcze, czy żaden ze specyfików się nie przeterminował i upewniając się, że skończyłam moje obowiązki, ponownie zamknęłam drzwi wejściowe dla klientów i wróciłam na zaplecze. Przebrałam się w moje ubrania, a robocze odłożyłam do szafki. Zapakowałam swoje rzeczy do torby i z czystym sumieniem przeszłam przez wejście do pracowników, które również zamknęłam i wróciłam do zamku.
zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Niestety - ostatnio nie wyglądał najlepiej. Przybycie do pracy po dwudniowej nieobecności i próba wytłumaczenia się spowodowały nie tyle zdenerwowanie u pracodawcy, a bardziej… zatroskanie? Jakby nie było, sam Lowell wyglądał tak, jakby o mało co nie przejechał po nim tir, jakoby wyciskając ostatnie soki życiowe i tym samym przyczyniając się do zmarkotnienia. Na wszystko student mógł zareagować teatralnym westchnieniem, kiedy to własne dłonie, tak zamaszyście, położył na biodrach, zaciskając na czarnym materiale ubrań opuszki palców, by tym samym jedynie zaakceptować sytuację taką, jaka w rzeczywistości jest. Naprawdę się zamartwiał, że klątwa wpłynęła, w jego przypadku, na coś więcej, niż tylko i wyłącznie stan fizyczny; mimo że ostatnio zastosował regenerujący, a także wiggenowy, czuł się nadal niezbyt przychylnie nastawionym do jakiejkolwiek aktywności. Musiał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zarabiać, w związku z czym, po wykonaniu własnych obowiązków w domu, kiedy to wypił kawę i bez jakichś większych cyrków przedostał się do Londynu, był gotów do podjęcia się należytego wysiłku. Chociaż… czy przemierzanie przez uliczki stolicy, za pomocą ciężarowego samochodu, tudzież dostawczaka, jest czymś, co może się przyczynić do większego zmęczenia i poczucia beznadziejności? Owszem. Wsiąść za kierownicę jest łatwo, skupić uwagę jednak należy przy każdej możliwej czynności, zachować stałą ostrożność, a w niektórych miejscach - szczególną. Nie bez powodu Lowell, kiedy to przygotował się do jazdy, otrzymując zlecenie dostarczenia masy składników do jednego ze sklepów produkujących masowo eliksiry, mógł jedynie pokręcić gdzieś pod kopułą czaszki własną głową, by następnie wszystkie produkty zapakować. Nie było to zbyt daleko, ale nadal - wysyłanie sową zdawało się być wysoce nieopłacalne, a i tak czy siak, transport samochodem, pod tym względem, jest pewniejszy. Szkoda, żeby sowa zgubiła niektóre cenne materiały, których ceny wahają się czasami nawet do kilkuset galeonów; czasami warto postawić na tradycyjne metody, a skoro miał się zająć wszystkim, posiadając zaufanie u szefa, to czemu miał się nie wykazać? Nie bez powodu pomagał sobie zaklęciami, by zabezpieczyć towar i tym samym odpowiednio umieścić go w dużym bagażniku, służącym do dostarczania produktów. Cięższe na dole, sypkie zabezpieczone przed wysypaniem, wszystko przylepione za pomocą Zlepu. Powoli, spokojnie, bez pośpiechu, w związku z czym miał okazję dokładniej sprawdzać to, w jaki sposób gospodaruje tak naprawdę własnymi możliwościami. Nie chciał, by po drodze okazało się, że składniki ulegną zniszczeniu. Westchnięcie wydobyło się spomiędzy jego ust, kiedy to wreszcie, po odpowiednim umieszczeniu wszystkiego, mógł usiąść za kierownicę i tym samym przedostać się do punktu docelowego, spokojnie wyjeżdżając na drogę. Doświadczenie, które zdobył poprzez jeżdżenie, wyróżniało się na tle pozostałych - jakby nie było, coraz mniej czarodziejów doceniało manualne czynności w postaci możliwości kierowania pojazdami. Większość poddawało się tak naprawdę teleportacji, która mimo wszystko i wbrew wszystkiemu poddana była wątpliwości; nie chciał ponownie trafić na utratę czegokolwiek. Dość spokojnie dotarł na miejsce spotkania, by tym samym, zająć się, z drobną pomocą, wypakowywaniem tego wszystkiego i zanoszeniem do magazynu. Nie otrzymał kluczy, niemniej jednak został wprowadzony na zaplecze - ciemne, trochę zakurzone, niemniej jednak bezpieczne, gdzie, w jednym z pomieszczeń, znajdowało się naprawdę sporo półek. Pokój był powiększony zaklęciem, a on sam wprowadzał większość rzeczy, za pomocą magii, na odpowiednie miejsca. Podział na poszczególne składniki - roślinne i zwierzęce - był prosty i przyjemny. Kątem oka był w stanie dostrzec miejsce, w którym znajdowały się samomieszalne, złote kociołki, wykorzystywane do produkcji eliksirów. Sam miał okazję z nich korzystać, kiedy to ostatnio bardziej się skupił na zdolności tworzenia wywarów, przemianie składników i obróbce. Wiedział, że nie każdym zaklęciem można wszystko rozwiązać - może byłoby wtedy znacznie łatwiej, ale, jakby nie było, znikąd nic tak naprawdę nie powstanie. Nie trwało to zbyt długo - a przynajmniej tak sądził, kiedy to, już pod koniec rozliczenia, przeszedł do spojrzenia na zegar wiszący sobie radośnie na jednej ze ścian, posiadający stary, aczkolwiek magiczny mechanizm, dzięki któremu wskazywał prawidłową godzinę. Sam nie zamierzał zbyt długo korzystać z gościnności innych; wiedząc, że ma do czynienia tylko i wyłącznie z własną pracą, nie bez powodu po zakończeniu własnych czynności, udał się z powrotem do pojazdu, by zawieźć tym samym resztę pieniędzy, które pozbawione były początkowej zaliczki. Wszystko było dobrze - nawet jeżeli sam nie czuł się zbyt dobrze, musiał po prostu działać. Nie poddawać się, kiedy to mógł udać się do własnych czterech ścian, jakoby zamierzając odpocząć. Szkoła, obowiązki, praca… Kiedy tego wszystkiego będzie koniec?
Tym razem na Pokątną teleportuję się całkiem sprawnie, lądując dokładnie w tym miejscu w którym chcę - czyli pod apteką. Nadal nie ufam temu sposobowi transportu, ale idzie mi już trochę lepiej, a z jakiegoś powodu w Hogsmeade nie ma apteki i trzeba wybierać się tak daleko. Postanawiam tym razem grzecznie kupić składniki, zamiast szlajać się po lasach i Merlin wie gdzie gdzie jeszcze je można znaleźć. Tak naprawdę nawet nie zaprzątam sobie głowy dowiedzeniem się gdzie rosną (albo latają, bo jeden z nich na pewno jest odzwierzęcy) te rośliny. Wchodząc do apteki od razu czuję mocną woń wszystkich zebranych tutaj ziół, udaję się najpierw do części roślinnej, gdzie trochę czasu przebieram wszystko co oferują, aż w końcu decyduję się wziąć składniki tylko na jeden eliksir: małą saszetkę glicyny błyskawicznej, parę okrąglutkich owoców figi i kilka żądeł żądlibąka (jakie to szczęście, że sprzedają od razu same żądła i nie trzeba samodzielnie zajmować się ich oddzielaniem!). Za te całe zakupy płace aż dwadzieścia pięć galeonów, ale chyba jakoś to przeboleję... w końcu to nawet nie połowa mojej pensji.
zt.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Praca, praca, jeszcze raz - praca. O ile ostatnio wziął wolne, o tyle jednak nie mógł ciągle wykorzystywać swoich zasłużonych godzin celem stagnacji i braku jakiegokolwiek ruchu - prędzej czy później musiał powrócić do rutynowych czynności. O ile zamartwiał się, koniec końców ciągłe siedzenie w jednym, tym samym punkcie, jakoby bez żadnej możliwości wpłynięcia na to, co się stało w życiu najbliższych, nie mogło wpłynąć na niego dobrze. Nie bez powodu zatem, żeby wypełnić lukę, składającą się z wolnego czasu, jakoby w zastanowieniu poniekąd, musiał udać się, po zakończeniu własnego urlopu, z powrotem do apteki. I o ile bardzo lubił to miejsce, jako że znał w nim ludzi i czuł się naprawdę swobodnie, wiedząc doskonale o tym, że nie jest one dla niego w jakiś sposób katorgą, o tyle jednak powoli sam Felinus zaczął odczuwać niedosyt wynikający z braku możliwości dalszego rozwoju. Owszem, jeżdżenie samochodem jest fajne, ale i tak czy siak zahacza o wykonywanie tych samych czynności, dowożenie na czas towarów i ich wypakowanie, co wiązało się prędzej z pracą fizyczną, aniżeli intelektualną. Nie bez powodu ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to, siedząc we własnym domu, dopił ostatnią resztkę herbaty rooibos i tym samym, myjąc naczynie poprzez ciepłą wodę wydostającą się z kranu w zlewie kuchennym, ubrał buty, by następnie narzucić na siebie kurtkę, celem dostania się do własnego miejsca pracy. Zamiast jednak teleportować się, zrobił to na nogach - nie bez powodu zimne powietrze rozbudzało jego myśli bardziej, aniżeli konieczność teleportowania się, która przywoływała pod kopułą czaszki jedną sytuację, której szczerze nie lubił. Najbardziej w tym wszystkim przerażało chłopaka to, że coraz więcej osób dowiadywało się o jego stracie i tak naprawdę nie mógł z tym nic zrobić. Nawet jeżeli chciał się czuć z tym wszystkim komfortowo, to nie potrafił do końca zaakceptować takiej zmiany bez chociaż drobnego cienia skrępowania. O czym doskonale wiedzieli chłopaki, kiedy to zobaczyli cały ten cyrk podczas pobytu w Łazience Prefektów. Wejście do sklepu było proste i przyjemne - dzwoniący poniekąd dzwoneczek zasygnalizował o przybyciu Felinusa w progi miejsca pracy, gdzie to, przechodząc do pomieszczenia pracowniczego, wyjął z własnej kieszeni różdżkę i tym samym powiesił kurtkę na wieszaku, strzepując z niej potencjalnie drobinki unoszącego się kurzu. Wbrew pozorom student wiedział już, co będzie robił - otrzymany wcześniej list od pracodawcy utwierdził go w tych przekonaniach. Apteka, mimo posiadania tak naprawdę szerokiego asortymentu, musiała poniekąd sama tworzyć eliksiry na różne schorzenia, w związku z czym, jako że Lowell posiadał wiedzę z tego jednego, określonego zakresu, udał się tym samym na zaplecze, szykując odpowiedni kociołek, fiolki i inne potencjalne przybory. Może z eliksirów nie jest dobry, ale za to te lecznicze, zahaczające o uzdrawianie, nie sprawiają mu żadnego większego problemu. Zresztą, czy jest jakiś temat z zakresu tejże magii, który tak naprawdę sprawia mu jakiś większy problem? Sam nie wiedział. Może są to rzeczy niezbadane, nieodkryte? Tworzenie wiggenowych miał wręcz wykute we własnej pamięci - głównymi składnikami operował dość sprawnie, kiedy to odpowiednio obrabiał korę drzewa wiggen, w połączeniu z tojadem i asfodelusem. Używanie moździerza nie sprawiało mu żadnego większego problemu, gdy starał się połączyć ze sobą odpowiednie składniki, ustawiając klepsydrę w taki sposób, by ta odliczała ilość upływających sekund względem poprzedniej zmiany barwy wywaru. Musiał pod tym względem uważać - nie chciał przyczynić się do wystąpienia toksyczności eliksiru, który mogłyby tak naprawdę zaszkodzić, a na co nie znalazłby żadnego sensownego wytłumaczenia. Błędy to on może robić na własnym podwórku, ale nie tutaj, gdzie tymi gotowymi lekarstwami mają leczyć chorych ludzi; nie inaczej postępował w przypadku pieprzowego, którego to recepturę zdołał wcześniej uprzednio zmodyfikować w ramach zadania z kółka. Stworzenie łagodniejszej wersji, aczkolwiek o smaku przypraw korzennych, być może idealnej dla wybrednych osób, nie sprawiło mu żadnych kłopotów, chociaż poważnie zastanowił się nad uprzednimi proporcjami, by przypadkiem czegoś nie zepsuć. Szkoda byłoby zepsuć w jakikolwiek sposób składniki; również z menstruacyjnym dawał sobie rady, jako że był wyjątkowo prosty do przygotowania, a popyt na niego - całkiem spory. Chłopak zakończył pracę poprzez wyczyszczenie kociołka przy wcześniejszym zgaszeniu płomienia, który to podgrzewał zawartość przy pomocy dość sporej temperatury. Starał się to robić dokładnie i sumiennie, zanim to nie przedostał się jeszcze do głównego pomieszczenia, gdzie obsłużył przez resztę czasu klientów, zanim to nie zakończyła się jego zmiana. Powrót do pracy mógł uznać za przyjemny i trochę urozmaicony względem poprzedniej rutyny; koniec końców ile można jeździć bądź po prostu porządkować rzeczy w magazynie?
[ zt ]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Praca. Wykonywanie obowiązków. Sposób na swoisty, ludzki zarobek, kiedy to już nie pracował jako sprzątacz, a właśnie jako sprzedawca, od czasu do czasu jednak bywając tylko i wyłącznie w sklepie. Lowell zastanawiał się nad tym, czy przypadkiem nie powinien, poprzez robotę, jaką to odwalał, odpowiednio poprosić o podwyżkę, bo, hej, zrobienie uprawnień go kosztowało, aczkolwiek… sam odsunął tę myśl na kompletnie inny plan. Gdzieś daleko z tyłu kłębiła się jednak niewielka, widoczna nadzieja, iż będzie lepiej. Że jego plany nie spełzną na tym, by być typowo umysłowo gumochłonem w pracy, a sam, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, się rozwinie. Nic się na to nie zapowiadało, wszak, nim się obejrzał, a po prostu nadal wypełniał te same obowiązki. Raz to musiał dostarczyć odpowiednie towary do poszczególnych sklepów rozsianych na terenach Wielkiej Brytanii, innym razem posłusznie nabijał wszystko na kasę, by tym samym uniknąć jakichkolwiek przekrętów podatkowych. Liczne przerwy natomiast, a przede wszystkim braki klientów - a jakżeby inaczej - gdy nikt mu na dłonie nie patrzył - spędzał na Wizzengerze, oddając się swoistej komunikacji za pomocą prostych, zazwyczaj jednak mocno rozbudowanych, odpowiedzi. I nic mu w tym nie przeszkadzało, wszak, jako wolny człowiek, udawał poniekąd, iż wypełnia swój zawód. No, przynajmniej do momentu, gdy nie został oderwany, niczym uzależniony, od tej książki. Na nic się zdało to, iż jego stan zdrowia obecnie nie należał do najlepszych, w związku z czym jakoś nie powinien się przeciążać aż nadto. Przynajmniej stanowisko pomagiera sprzedawcy nie wymagało rzucania zaklęć na lewo i prawo. Jak się okazało, szef miał dzisiaj dla niego (znowu) całkowicie inne plany (ponownie), kiedy to zawołał go z zaplecza, jakoby chcąc postawić tym samym kawę na ławę i jasno określić, z czym będzie miał dzisiaj do czynienia. Poniekąd bojowe zadanie - pomyślał Lowell - niemniej jednak jego entuzjazm został ugaszony, gdy dowiedział się o niezliczonych planach na biznes, dodatkowych awansach, tudzież podwyżkach. Nie, nie, nie. To nie jest dla niego - przynajmniej nie dzisiaj - wszak pracodawca postanowił, iż, w związku z licznymi, magicznymi wręcz zniknięciami towaru, trzeba wszystko jeszcze raz przeliczyć - jakby zapisywanie na liście wcale nie miało żadnego, najmniejszego sensu. I tak oto Felinus skończył na magazynie, zliczając ilość igieł szpiczaka, piór memrotka, łez feniksa, nieliczne dawki jadu bazyliszka, sprzedawanego i tak jedynie na specjalne okazje… Notując to sobie wszystko w dość uważny sposób, wszak nie zamierzał przyczynić się do jakiegokolwiek błędu, czasami, przy niektórych rzeczach, musiał się naprawdę wysilić. Przyglądał się, uważał, by przypadkiem nie pokaleczyć własnych palców… bądź co bądź, po prostu czegoś zepsuć. Wydatki, związane bezpośrednio z wyjściem na żądanie, zdawały się bić go po kieszeniach bardziej, niż mógłby się tego spodziewać, a jeszcze przecież musi zakupić składniki… No i, jakby nie było, zapłacić Skylerowi za chęć uwarzenia tego wszystkiego. Nadal, kiedy porównał spisy, które to trzymał w dłoniach, okazywało się, że… rzeczywiście brakowało towaru. Cholera wie, gdzie go wywiało, aczkolwiek rzeczywiście, nie było części składników. I, co bardziej niepokojące, jak się okazało, również silna trucizna, będąca poniekąd narkotykiem, zniknęła w dość sporych ilościach. Jakby ktoś świadomie sprzedawał ją na lewo w celach czysto zarobkowych… albo brał dla siebie, do domu. Nie bez powodu ciemne obrączki zwierciadeł duszy zdawały się doglądać dookoła, czy nikt przypadkiem nie chce mu przypierdolić pałką w łeb, wszak na razie tego losu wolałby ewidentnie uniknąć, aczkolwiek nic szczególnego na to nie wskazywało. Zdanie raportu nie było wcale takie proste, kiedy to szedł do szefa, niemniej jednak, było poniekąd słusznym posunięciem - sam nie miał potrzeby zabierania niektórych składników, a nawet jeżeli, to wolał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu uniknąć takiego przyłapania. Nie widział sensu w ukrywaniu jakichkolwiek zmian na stanie, a skoro coś się działo w tej kwestii, to spędzenie całego dnia na magazynie nie sprawiło mu najmniejszego problemu - w ciszy mógł przecież powoli to wszystko zliczyć. Bez presji i bez jakichkolwiek par ciekawskich oczu, łypiących, jakoby chcąc tym samym odkryć jakieś tajemnice, kurczowo zapieczętowane w jego duszy. Reszta czasu, jaką to musiał spędzić, polegała głównie na ręcznym porządkowaniu półek, by towary wystawione na nich pozostawały poza zasięgiem ciekawskich dzieci… i ogólnie, lepiej się prezentowała. Raz po raz ścierał mokrą szmatką kurz, wszak zaklęcia nadal pozostawały poza zasięgiem jego otwartej dłoni, a różdżka nie bez powodu odmawiała posłuszeństwa. Dopiero wtedy, gdy ukończył wszystkie swoje obowiązki, mógł się zmyć ogniomiotem do domu - mając po drodze parę spraw do załatwienia.
[ zt ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.