Osoby:@Isolde Bloodworth, Benjamin Auster Miejsce rozgrywki: Londyn Rok rozgrywki: początek IX 2024 Okoliczności: Kolejne przypadkowe spotkanie? A może coś więcej, przeznaczenie, w które nie wierzy ani on, ani ona. Absolutna kulminacja wieloletniej relacji, która tamtego wieczoru znalazła ujście w słowach i czynach, niekoniecznie tych przemyślanych i rozsądnych. Tak to jest, gdy człowiek kieruje się… sercem.
To był poranek jak każdy inny. Wstał, poszedł wziąć gorący prysznic, zrobił sobie kawę, dolał do niej odrobinę whisky. Odpalił papierosa, usiadł przy biurku zawalonym papierami. Patrzył tępo przed siebie, na ostatnie słowa, które zapisał poprzedniego wieczora. Była sobota, miał cały dzień na swoje pisanie. A mimo to czuł w sercu, że nie był w stanie wykrzesać z siebie ani pół zdania. Dawniej mógłby machnąć na to ręką i pójść w bajlando. Ale od czasu, gdy miał dwadzieścia lat zmieniło się przecież tak wiele, żeby nie powiedzieć wszystko. Goniły go terminy, a kolejna książka była już zakontraktowana. Nie miał innego wyjścia niż pisać, a żeby nie było to drogą przez mękę w takie dni jak to, miał tylko jedno remedium. Długi spacer po mieście. Lubił błądzić, bo nigdzie nie umiał się odnaleźć. Choć w jego przypadku już bardzo trudno było zgubić się w Londynie. Często wsiadał na gapę do mugolskich autobusów i jechał nimi na tyle długo, by nie rozpoznawać już okolicy. Wysiadał, kręcił się po tej czy innej części obskurnych przedmieść bez celu i gdy księżyc wisiał już wysoko na niebie, aportował się z powrotem na Tojadową. Tak zamierzał też zrobić i tym razem, ale jak często bywa w jego życiu, plany miały niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Zrządzeniem losu zbłądził w końcu do miejsca, które absolutnie kochał. Był w Londyńskiej Bibliotece Magicznej, w sumie nie wiedział, jak tu trafił z Camden. Szedł po prostu tak długo, aż trafił z powrotem do czarodziejskiej części miasta - stracił na to cały cenny dzień, ale czy to na pewno była strata, skoro miał już głowę tak pełną pomysłów? Stwierdził tylko, że skoro jest już i tak na miejscu, wypożyczy jedną książkę, której brakowało mu do powieści o Carterze. Był więc tu czystym przypadkiem. Wcale się nie spieszył, choć przecież powinien. Przechadzał się z zainteresowaniem pomiędzy regałami, szukając czegoś, co wpadnie mu w oko. I wtedy zobaczył Isoldę. Przełknął ślinę, przytulił wolumin mocniej do siebie. Nie widzieli się od czasów Podlasia, nie miał oczywiście odwagi, by do niej po tym wszystkim napisać, choć myślał o niej… często. Zbyt często, by dłużej wypierać oczywiste fakty. Wiedział, że mądrym posunięciem będzie odwrócenie się na pięcie i pójście w swoją stronę. Ale Ben był inteligentny, a nie mądry. I wiecznie słuchał tej siły, co zawsze chcąc dobrego, wiecznie sprawia zło. Jak to się skończy dzisiaj, w którym momencie będzie dane mu się potknąć? - Cześć - Przywitał się szeptem, odkładając książkę na stół. Gdy tylko na niego spojrzała, serce prawie wyskoczyło mu z piersi. Uśmiechnął się, ale nie były to nieszczere grymasy, które przywdziewał na co dzień. Autentycznie cieszył się z tego, że tak na nią wpadł. - Jak się trzymasz?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Teoretycznie miała dzień wolny, ale dni wolne zwykle pozostawały tylko teorią. Isolde męczyła się ze sprawą pewnego artefaktu, który został skradziony w dziwnych okolicznościach - a jej intuicja podpowiadała, że chodziło o coś więcej niż tylko wartość rynkowa przedmiotu, który był co prawda rzadki, ale niezbyt wartościowy. Nie mając lepszego pomysłu, jak spędzić dzień wolny od pracy, udała się do Londyńskiej Biblioteki Magicznej, mając zamiar pogrzebać trochę w archiwach i starych woluminach, by dowiedzieć się nieco więcej o tego rodzaju przedmiotach magicznych i być może znaleźć jakiś trop, który miałby nieco więcej sensu. Stała teraz nad jednym ze stołów, który bez wielkich wyrzutów sumienia zagarnęła dla siebie, rozkładając na nim stare, oprawione w skórę tomiszcza, pożółkłe woluminy, a także nowsze publikacje, które mogły rozwiać jej wątpliwości. Biblioteka była właściwie pusta, zwłaszcza o tej porze, dlatego Isolde bez skrępowania zajęła cały stół, pochłonięta swoją pracą, porównując poszczególne wzmianki na temat artefaktu. Cisza. Spokój. Szelest stronic i zapach starych książek. Ogarnęła ją jakaś dziwna błogość, której nie zaznała od bardzo dawna. I wtedy poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Podniosła głowę, gotowa spławić niewczesnego podrywacza, kiedy ujrzała Benjamina, wpatrującego się w nią z tą niemożliwą do podrobienia radością, zakłopotaniem i błyskiem w oku. Zarumieniła się i wyprostowała. - Cześć - odparła szeptem, czując, że jej serce gwałtownie przyspiesza. Nie odzywała się do niego od ich przygody w mistycznym gaju. Powinna mu była podziękować za pomoc, za to jak ofiarnie zaniósł ją do chaty szeptuchy, kiedy straciła przytomność... ale nie mogła. Obiecała sobie, że będzie się trzymała od niego z daleka, bo te dziwne zrywy, te niespodziewane gesty, obnażające jaśniejsze strony jego charakteru, były tylko epizodami, na których nie powinna się opierać. W które nie powinna wierzyć, bo mimo że Ben nie był do szpiku kości zły, to był egoistyczny, impulsywny i autodestrukcyjny. A, i sypiał chyba z połową jej znajomych. A mimo to myślała o nim - obracała te wspomnienia w głowie jak kolorowe szkiełko wypolerowane przez morze, zastanawiając się nad jego nierealnością. I pięknem. Odpowiedziała niepewnym, ale szczerym uśmiechem, nerwowo odrzucając na plecy jasny warkocz. - Nieźle. Dużo pracy, ale nie narzekam. A ty? - odszepnęła kurtuazyjnie, zastanawiając się, jak daleką drogę przebyli z Benjaminem od czasów szkolnych, skoro teraz byli w stanie wymieniać się takimi banalnymi uwagami. Odepchnęła wspomnienie ich pocałunku, który nigdy nie powinien mieć miejsca. A jednak miał, a mimo że Isolde była na siebie o to zła, to nie mogła zaprzeczyć, że ciepło warg Bena czasami wracało do niej jako niepokojąco słodkie wspomnienie, doprawione poczuciem winy.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin dobrze wiedział, jak działa na kobiety. I mężczyzn, jeśli mamy czepiać się szczegółów. Niejednokrotnie widywał rumieńce na twarzy, z zadowoleniem konstatował, że w rozmowie z nim wypinają pierś do przodu, rozchylają usta na jego widok, jakby w oczekiwaniu na nadejście jego gwałtownego pocałunku. Ale Isolda to nie był byle kto, byle naiwna panna, która daje się nabrać na każdą jego sztuczkę. Mimo to, jej mowa ciała zdradzała, że żywi wobec niego nieobojętny stosunek. - Cześć - powtórzył po raz drugi i tak wrócili do punktu wyjścia. Kompletnie przy nie zbaraniał, trochę nie zważał na to, że przywitał się jako pierwszy. Cicho zachichotał, rozczesał niesforne włosy i spojrzał na nią z błyskiem w oku. Chciał rozładować dziwną atmosferę i po prostu chociaż raz nacieszyć się jej towarzystwem bez jakichś dziwnych… komplikacji. Spojrzał na gęsto zaścielone papiery, które leżały na stole. Pokręcił głową z niedowierzaniem, choć on robił dokładnie to samo - tak wiele wolnych chwil poświęcał wszakże na pracę. Potem przeniósł spojrzenie na jej oczy i odłożył swoją książkę na jej stanowisko. - Właśnie widzę. Czy ty czasami odpoczywasz? - Dalej prowadził rozmowę szeptem, było w tym coś uroczego. Stał teraz vis a vis niej, a wielki dębowy stół ich dzielił. Ale już niedługo, bo spokojnym krokiem obszedł mebel i stanął tuż za jej krzesłem, pochylając się nad papierami. I jej uchem. - Och, ciekawe. Nie wiedziałem, że przebranżowiasz się na rzeczoznawcę. Czuł woń szamponu, perfum, chciał myśleć, że po prostu jej zapach. Wiedział, że powinien się wyprostować i zwiększyć dystans, ale w tej bliskości było coś tak niesamowicie magnetyzującego. - U mnie same nudy. Ciągle piszę, ale dzisiaj miałem dość. To poszedłem na spacer, zawsze tak robię, jak nie mam w sobie słów - mruknął cichutko, powstrzymując się od przymknięcia oczu. Nawet nie zauważył, jak szybko przyznał się do tego, że czegoś jednak nie potrafi. - Czy ja ci kiedyś tego nie obiecałem? Spaceru?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Ich historia była zbyt długa i skomplikowana, by mogła być wobec niego obojętna. Przez większość życia byli zaciekłymi wrogami, wchodząc sobie w drogę przy każdej okazji (no dobrze, to akurat było domeną Austera) i mając o sobie możliwie najgorsze zdanie. A potem kilka miesięcy coś się gwałtownie zmieniło i podczas wspólnej kolacji uzmysłowili sobie, że jest między nimi dziwne porozumienie i jeszcze trudniejsza do wyjaśnienia chemia, która nigdy nie powinna zaistnieć. A potem... potem były już tylko górki i dołki - zdrada kruchego zaufania, jakim zaczęła go obdarzać, niespodziewane odwiedziny i równie niespodziewany pocałunek, o którym nadal czasem myślała z mieszaniną gniewu i poruszenia. Była samotna i doskonale wiedziała, że to czyni ją znacznie bardziej bezbronną i podatną na jego urok, którego mocy przez te wszystkie lata nie dostrzegała. Wakacje w Polsce okazały się kolejnym zaskoczeniem, bo Ben wykazał się odwagą, chcąc osłonić ją własnym ciałem przed ogromnym dzikiem, a potem zaniósł zemdloną do szeptuchy. I zostawił w spokoju, jak gdyby nie oczekiwał nic w zamian. Ale byc może był po prostu zbyt wytrawnym graczem i chciał uśpić czujność Isolde, by potem spotkawszy ją przypadkiem, móc odcinać kupony. Być może taki był plan na teraz, a mimo to Isolde zarumieniła się na jego widok. Spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem, kiedy po raz kolejny powtórzył cześć, jak speszony nastolatek. Ta część jego osobowości potrafiła być ujmująca i na chwilę rozpraszała mrok, w jakim zwykle brodził Benjamin. - Czasem. Ale kiedy coś nie daje mi spokoju, trudno mi odpocząć. Muszę sprawdzić - wyjaśniła zwięźle, odwzajemniając jego spojrzenie. Wzdrygnęła się, gdy owiał jej ucho oddechem. Poczuła falę ciepła i krótko zagryzła usta. - Badam pewien trop zignorowany przez resztę - odparła szeptem, napięta jak struna, mimo że jego bliskość wcale nie była nieprzyjemna. Mimo że POWINNA BYĆ. - U ciebie? Nudy? Trudno mi w to uwierzyć... - zadrwiła cicho, zdobywając się na ten wysiłek, mimo że jej myśli niepokojąco się plątały, gdy szeptał jej do ucha, owiewając ją zapachem papierosów i swojej wody kolońskiej. Pachniał... kłopotami. I pokusą, której nie mogła ulec. - Chyba była o tym kiedyś mowa... Ale muszę to dokończyć. Przegrzebałam pół biblioteki, żeby to znaleźć - odparła stanowczo, nie dając mu jednoznacznie kosza, ale jasno ustalając priorytety. Wiedziała, że nie postępuje mądrze, ale czy każdy jest zawsze tak rozsądny, jakby sobie tego życzył...?
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Muszę sprawdzić. Muszę dokończyć. Muszę ci pokazać, co jest dla mnie ważne? Benjamin zauważył, że Isolda nie tyle co jest zupełnie nieodporna na jego urok, a raczej odkłada nieuniknione w czasie. Owszem, przez krótką chwilę mógł i skorzystał z tej cudownej bliskości, w której całkowicie zbił ją z tropu. Ale nie trwała ona długo, trochę ją znał i dobrze wiedział, kiedy przekroczyć granicę a kiedy dyskretnie się wycofać. By potem spróbować jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze, i ostatni raz dopóki nie będzie jego. Nie jak trofeum, a raczej jak jedno nierealne popołudnie. Noc i poranek wyjęty z kart baśniozbiorów. Dobrze wiedział, że nie jest im pisany szczęśliwy koniec. Ale sama myśl, że jest jakiś początek, dawała mu dziwną ekscytację, która napędzała upór. - W takim razie musisz być bardzo zmęczona. – Zauważył rezolutnie. Po raz ostatni pozwolił sobie na luksus, jakim był głęboki wdech i nagle się od niej odsunął. Ten nagły dystans pomiędzy nimi był nieprzyjemny, zimny, przeraźliwe pusty. Ale potrzebny, bo przeczuwał, że jeśli liczy na wspólne popołudnie to przyszedł czas, aby w końcu się wykazać. - Aż taki ze mnie huncwot? – zapytał rozbawiony, pijąc do tej nudy. Wziął jakieś krzesło i usiadł koło niej, jasno sugerując, że nie zamierza pozbawić się przyjemności, jaką były wspólne przekomarzanki. - Dużo piszę. Czy to w pracy czy poza nią, od powrotu z Polski praktycznie nie ruszam się z Tojadowej. Wiesz, ambitny jestem. Podobno. – Chciał powiedzieć coś na temat swoich książek o Carterze, ale przeczuwał, że to może być kość niezgody. Tak nietrudno o taktową w przypadku rozmowy tej dwójki. - Mój naczelny… zapowiedział zasłużoną emeryturę. Trochę liczę na to, że uda mi się wystartować w konkursie. Po co on jej to mówił? Czy ten topór wojenny, który zakopali po Nokturnie dalej tkwił w ziemi? Czy znowu będą sobie deptać po piętach i podcinać zawodowo skrzydła? - No cóż, to zostało ci drugie pół biblioteki. Wiesz, podobno jestem w tym dobry. W szukaniu informacji pośród ksiąg, woluminów, kronik, gazet i annałów. Mógłbym ci pomóc, a potem zabrać cię na spacer. I na kolację, o rany. Nic dzisiaj nie jadłem. Na co miałabyś ochotę? – zapytał lekko i bez cienia żenady. Liczył na to, że zgodzi się na wspólne spędzanie czasu. Oddał jej również prym, nie siląc się na zapraszanie do ekskluzywnych knajp, które zmienią ton ich rozmowy. Nieważne gdzie, a z kim.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie znosiła faktu, że znał ją tak dobrze i tak bezwstydnie to wykorzystywał, dozując swoją bezczelność i bliskość, świetnie wiedząc, jak daleko może się posunąć. Jednak ona też dobrze go znała - choć w jej przypadku było to mniej pomocne, bo przecież chciała od niego uciec, a nie go uwieść... prawda? W głębi duszy przeczuwała, że ich dziwna gra musi zakończyć się wspólną nocą, ale nie dopuszczała do siebie tej myśli, starając się bardziej szanować swój kruchy spokój wewnętrzny. Tak jak unikała niezdrowego jedzenia, alkoholu i używek, tak robiła co w jej mocy, by nie narażać swojego serca na kolejne rany. Ale czy życie bez ciastka, kieliszka wina i odrobiny nierozsądnej namiętności ma w ogóle jakikolwiek smak? - Bywam zmęczona - przyznała ostrożnie, a potem poczuła mieszankę ulgi i zawodu, kiedy przestał nad nią wisieć i odsunął się na bezpieczną odległość. Jednak nadal czuła jego zapach, który wywoływał w niej tyle sprzecznych uczuć, że sama poczuła się tym przytłoczona. Odchrząknęła. - Huncwot? - zapytała, nie potrafiąc ukryć rozbawienia, bo to niewinne określenie zupełnie nie pasowało do Benjamina. I może dlatego było tak urocze. Ten cholerny dupek potrafił być nieznośnie uroczy i zabawny i właśnie to sprawiało, że czuła do niego przebłyski... sympatii. Nie skomentowała kwestii jego ambicji, bo tej faktycznie trudno było mu odmówić. Była to jedna z niewielu cech, jakie dzielili. Podobnie jak inteligencja i cięty język. Spojrzała na niego szybko, kiedy wspomniał o swoich planach zawodowych. Niewiele brakowało, a sama również by przyznała o swoim marzeniu - wiedziała, że byłaby dobrą szefową biura aurorów i że wiele by usprawniła i naprawiła, jednocześnie nie pozwalając sobie na gnicie za biurkiem. Jednak nie podzieliła się z nim tymi przemyśleniami - był dziennikarzem, a w dodatku nie słynął z dyskrecji, dlatego przetasowania w kwaterze aurorów lepiej było przemilczeć. I nie zapeszyć. - Ach. Wobec tego powodzenia. Ciężko na to pracowałeś - zauważyła powściągliwie, ale przy tym szczerze, bo rzeczywiście przez te wszystkie lata Auster z ogromnym oddaniem deptał jej po piętach, łowiąc co ciekawsze tematy i wpływając na poczytność Proroka. Lekko się spięła, kiedy wyskoczył z takim natłokiem propozycji. Odetchnęła i spojrzała na niego poważnie swoimi błękitnymi, nieco smutnymi oczami. - Na razie popracuję z tym, co znalazłam, ale dziękuję za propozycję. Może popracujmy... godzinę-dwie nad swoimi sprawami, bo przecież ty też przyszedłeś tu w jakimś celu, a potem zobaczymy? - zasugerowała Isolde, bijąc się z myślami, czy powinna mu proponować nawet tak niewiele. Czy nie powinna powiedzieć, że nie ma czasu, że jest już z kimś umówiona, że... że to nie fair w stosunku do Issy'ego? Powinna. Oczywiście, że tak. Jednak czuła, że jest mu coś winna po tym, jak bardzo jej pomógł w gaju. Jak się nią zaopiekował. A poza tym może po prostu miała do niego idiotyczną słabość, która nie pozwalała jej tak po prostu kazać mu się wynosić?
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
- Bywasz - uśmiechnął się smutno, kiwając głową ze zrozumieniem. Z ich dwóch to on zdecydowanie częściej kłamał, w sumie był wręcz nieco zdziwiony, że w jakimkolwiek stopniu przyznała mu rację. Przeczuwał jednak, że być może w tym momencie nie jest ze sobą zupełnie szczera. Każdy, kto poświęca się aż tak bardzo pracy nie bywa zmęczony, a zwyczajnie taki jest. I nie chodzi tu przecież tylko o brak sił w ciele, byli w końcu młodzi i piękni, wiele mogli znieść. To psychika musiała kruszeć - oboje wszak mieli nieproste profesje, choć w jej przypadku mowa była o spotykaniu się ze złem w pierwotnej, czystej postaci w a jego - w kreowaniu nowych światów a także egzystowaniu w tym, w którym to zło jest niejako walutą. Nic nie sprzedaje się tak dobrze jak tragedie i dramaty. - A bywa, że odpoczywasz, czy nie masz na to czasu? Zapytał z czystej ciekawości. Wbrew pozorom, chciał ją poznać, nie wszystko (choć wiele) było po coś. W odpowiedzi na tego huncwota po prostu posłał jej niepoważne spojrzenie i przeczesał włosy w geście zakłopotania. - No co? Co się tak bawi? - Sprzedał jej delikatnego kuksańca, zupełnie jakby byli dziećmi a nie poważnymi dorosłymi. Zupełnie jakby na każdej płaszczyźnie - a przede wszystkim moralnej i zawodowej - nie dzieliła ich przepaść. Zdawał sobie sprawę z tego, że zachowywał się jak zauroczony gówniarz, ale w tamtej chwili tak się po prostu czuł. Po latach nienawiści; wszelkich dramatów, jakie było dane im wytrwać; pocałunku, który nie powinien był się wydarzyć i dość dziwnej przygodzie w Zielonym Gaju poczuł, że dzisiaj są tylko ona, on i to popołudnie. Kto wie, co przyniesie, ale póki co było miło. Udało im się nie rozmawiać o tym wszystkim, co koniecznie powinni jakoś obgadać. I to było takie przyjemne… Zauważył, że spięła się na dźwięk jego słów, więc szybko zmienił temat. - Dobrze, proszę pani. W takim razie nie przeszkadzam, będę tu na ciebie czekał. W bibliotece i tak nie wolno rozmawiać - Puścił jej subtelne oczko i zgarnął ze stołu książkę, którą ze sobą przytargał. Pewnie mogła pomyśleć, że Auster lada dzień założy foliową czapeczkę - była to pozycja napisana ręką mugolskiego autora, która traktowała o wolnomularstwie. Kompletnie idiotyczne, ale research niejedno ma imię, czyż nie? A potem już czytał. Z całych sił starał się przy tym na nią nie patrzeć, opętany jej zapachem i otumaniony jej obecnością. Gdy chciał, bywał jednak niewzruszony. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku cały drżał. Ze wszystkich rzeczy, jakie go dzisiaj mogły spotkać nie spodziewał się akurat takiego scenariusza. Czym jeszcze go dzisiaj zaskoczy? - pomyślał Auster, zerkając pobieżnie na jej profil. I czytał już dalej albo dobrze udawał, odliczając czas, który nagle zaczął płynąć jakoś dziwnie.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Czuła się dziwnie, kiedy wypytywał ją o to wszystko, okazując troskę. Być może nie powinna być tak zdziwiona po tym, co zaszło na Podlasiu, ale mimo wszystko znała Bena zbyt długo, by jego nowe oblicze, oblicze człowieka troskliwego, nie budziło w niej pewnej nieufności. Nawet jeśli jego oczy spoglądały na nią szczerze, a uśmiech wyrażał zarówno zrozumienie, jak i niepokój o jej stan. - Zdarza mi się odpoczywać. Ale robienie czegoś pożytecznego sprawia mi większą przyjemność - odparła nieco chłodno, nie pozwalając mu na roztkliwianie się nad nią. Wolała trzymać dystans, nie dopuszczać do siebie nikogo zbyt blisko - zwłaszcza jeśli tym kimś był Benjamin, który był znany z braku lojalności i łamania danego słowa. Kuksaniec zdecydowanie się jej nie spodobał, ale nie powiedziała mu tego, odpowiadając jedynie nieco mdłym uśmiechem i mając ochotę znów zagrzebać się w swoich księgach. Tak było bezpieczniej, bo Ben mimo wszystkich swoich wad i irytujących cech, potrafił ją niekiedy rozbroić. A jak wiadomo rozbrojenie aurora to rzecz cholernie trudna i ryzykowna - zwłaszcza dla samego aurora. Jego towarzystwo równocześnie ją drażniło i sprawiało przyjemność, a Isolde nie przywykła do tego rodzaju ambiwalentnych uczuć. W ogóle unikała ambiwalencji jak tylko się dało, bo choć dostrzegała odcienie szarości w otaczającym ją świecie, we własnym życiu wolała jasne sytuacje. Tak było łatwiej. Uśmiechnęła się lekko, kiedy przystał na jej propozycję (która w istocie była twardo postawionym warunkiem) i puścił do niej oczko. Umiejętnie ją zmiękczał, a Isolde biła się z myślami, próbując odpowiedzieć sobie na proste pytanie - czy zamierza mu ulec i zgodzić się na spacer? Nie brała pod uwagę niczego innego, bo pozwalanie Austerowi na coś odrobinę bardziej intymnego, takiego jak kolacja, było absolutną głupotą. W pewnym sensie wyrównali rachunki - przecież to ona pierwsza uratowała mu życie na Nokturnie, więc to, co zrobił dla niej na Podlasiu było wyłącznie spłaceniem długu... prawda? Potrząsnęła głową, próbując odpędzić od siebie te myśli i skupić się na pracy. Nie spojrzała w jego stronę ani razu, mimo że jego spojrzenie ją paliło, a myśli co jakiś czas biegły w jego stronę. Mimo to systematycznie brnęła przez kolejne księgi, zapisując różne przemyślenia i informacje w swoim notesie i wreszcie pozwalając, by praca całkowicie ją pochłonęła. Pod dwóch godzinach rozprostowała się z westchnieniem i spojrzała w stronę Benjamina - nie zdziwiłaby się, gdyby znudziło go czekanie i po prostu sobie poszedł, ale nie. Trwał na swoim posterunku, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, posłała mu niepewny uśmiech. Porządnie poskładała wszystkie księgi i woluminy i odniosła je na wyznaczone miejsce, po czym z wahaniem podeszła do Bena. - Jestem gotowa. Jeśli nadal masz ochotę na spacer, możemy się przejść. Trochę ruchu dobrze mi zrobi - powiedziała nieco niezręcznie, najwyraźniej bardzo się starając, żeby sobie czegoś nie pomyślał.