C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Osoby: Longwei Huang & @Maximilian Brewer Miejsce rozgrywki: mieszkanie na Tojadowej Rok rozgrywki: połowa czerwca 2024 Okoliczności: dzień wyjścia Weia ze szpitala po wypadku w trakcie pracy, walka o to, co wciąż mają
Przerażony. Wściekły, bo cię kocha i mógł cię stracić. Słowa Noreen nie dawały Longweiowi spokoju i choć wiedział, że są prawdą, choć w pewnym sensie otwarły mu oczy na powód, dla którego uzdrowiciel był tak bardzo wściekły w dniu, w którym trafił do szpitala ze swoimi ludźmi, wciąż do nich wracał. Obracał je na wszystkie strony, przeżuwał, smakował, zestawiał z tym, co powiedział sam Max. Jesteś moim wszystkim. Próbował zastanowić się, jak sam czułby się, gdyby to właśnie Gryfon trafił w podobnym stanie do szpitala i cóż, wiedział, że też byłby zły. Choć nie sądził, żeby wybuchał na swojego partnera, tak jak nie wybuchnął na Mulan, kiedy jej groził nieprzyjemny koniec i rozważał pozbycie się Prastarego Smoka, choć jednocześnie coś takiego przeczyło wszystkiemu, w co wierzył. Wracał do mieszkania z chaosem w głowie, którego nie potrafił uspokoić, ale wiedział jedno - nie zamierzał rezygnować z niczego, co mieli, ani nie zamierzał pozwolić, aby wszystkie miesiące, które spędzili na wprowadzaniu zmian, na dostosowywaniu się do siebie, poszły na marne. Teleportował się na Tojadową i gdy tylko na niej wylądował, skrzywił się z bólu, jaki przeszył jego nogi. Zdecydowanie powinien korzystać teraz z Błędnego Rycerza, ale nie chciał być zależny od nikogo. Chciał jak najszybciej stanąć o własnych siłach na obu nogach, będąc zdrowy. Z bliznami, ale zdrowy. Kiedy już ból się wyciszył, nie minął całkowicie, na to było zbyt wcześnie, zaczął powoli iść przed siebie. Po drodze zatrzymał się jeszcze w sklepie, aby kupić kilka podstawowych produktów spożywczych, z których mógłby przygotować coś do jedzenia. Nie sądził, żeby Max pomyślał o tym wcześniej, a znał go na tyle, aby mieć pewność, że poza kanapkami, robił sobie z pewnością tylko dziwne zupki zalewane wrzątkiem i może jadł coś w szpitalnej stołówce. Jednak wystarczyły dwa tygodnie w szpitalu i spotkania, pełnie napięcia i złości, aby Huang był pewien, że jego partner nie odżywiał się tak, jak powinien. A skoro sam wracał do domu, zamierzał tego dopilnować, tak jak całej reszty, tego, aby nie odsunęli się od siebie bardziej, niż już to zrobili. On cię kocha... Huang zacisnął zęby, czując szarpnięcie w piersi, kiedy zbliżył się do drzwi kamienicy. Czy naprawdę chodziło o to? Czy naprawdę to było dokładnie to, co on sam czuł do tej pory? Znał odpowiedź, ale to wciąż brzmiało absurdalnie, żeby z czegoś takiego zachowywać się zgoła odmiennie. Jeśli jednak to miało go odepchnąć, to Gryfon miał przekonać się, że potrzeba czegoś więcej… Kiedy dotarł do drzwi prowadzących do mieszkania, czuł, że serce rozbija się mocno w jego piersi. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, choć wiedział, że Max miał tego dnia wolne po dyżurze. Liczył na to, że mężczyzna będzie spał i nie obudzi go swoim wejściem, a później gotowaniem. Nie pytał wcześniej, czy wróci z nim do domu, zakładając, że ostanie słowa z ich kłótni dotyczyły tego powrotu całkowicie poważnie. Huang jeszcze przez chwilę stał pod drzwiami, czując się dziwnie zdenerwowany, pełen nadziei i niepewności, złości, frustracji i zmęczenia kłótniami, nieporozumieniami, które chciał zakończyć, choć nie wiedział jak, ale wierzył, że wszystko się ułoży, choć nie będzie łatwo. Skoro tak, musiał wykonać pierwszy krok, więc wszedł ostrożnie do mieszkania, zamykając za sobą drzwi i próbując nie wydać z siebie jęku bólu, kiedy świnks uderzył ryjkiem w jego nogę, z pewnością chcąc okazać w ten sposób swoją radość z jego powrotu, jak i niezadowolenie, że tyle to trwało. Huang z lekkim uśmiechem oparł jedną z kuli o siebie i sięgnął do torby, jaką niósł ze sobą ze sklepu, aby wyjąć z niej jednego żołędzia i rzucić stworzeniu. Obserwował chwilę, jak ten chrumka pod nosem, wyraźnie nie wiedząc, czy powinien być obrażony, czy iść za przysmakiem, ale zaraz z zadowoleniem podleciał w miejsce, gdzie smakołyk upadł. Nigdzie jednak nie widział gdziekona, ale ten mógł przecież spać, albo dotrzymywać towarzystwa Maxowi, którego od początku lubił, a którego i Huang zaczął szukać spojrzeniem, czując, jak determinacja zaczyna przebijać się przez wszystkie emocje. Determinacja, żeby wyrzucić z siebie wszystko, co chciał powiedzieć od dnia, w którym spotkał się z Noreen.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie był w najlepszym stanie i zdawał sobie z tego sprawę. Nie chodziło jedynie o to, że nie odżywiał się najlepiej, nie chodziło o to, że z różnych względów przestał o siebie dbać, czy szanować własny wypoczynek. Chodziło również o to, że był naocznym świadkiem tego, jak tragicznie poszło zadanie, jakie wziął na siebie Wei, jak tragicznie skończyli jego towarzysze, a co za tym idzie, jak okropne mogło to wszystko mieć skutki. Niewiele brakowało, a pozostali opiekunowie smoków nie wyszliby obronną ręką z tego, co ich spotkało. I chociaż ostatecznie wylądowali na specjalistycznej opiece, ich stan udało się ustabilizować, co jednak w pewnym sensie spędzało Maxowi sen z powiek, powodując, że był zirytowany. Był również zrezygnowany i to nie mijało, kiedy palił, wpatrując się w ulicę za oknem, kiedy kładł się wieczorem na kanapie i wpatrywał się w sufit tak długo, aż nie zmorzyło go zmęczenie. Zapewne zdążył schudnąć, ale nie przejmował się tym jakoś szczególnie mocno, po prostu trwając w tym stanie, przyjmując go, pozwalając na to, żeby życie płynęło dalej. Zdał sobie również nieprzyjemną sprawę z tego, że wszystko w jego życiu kończyło się podobnie - w szpitalach. Jego ojciec, Finn, a teraz Wei. Zupełnie, jakby los sobie z niego kpił, jakby chichotał za jego plecami, wychodząc z założenia, że takie coś jest niesamowicie zabawne. Szkoda tylko, że nie było. Ani trochę, ani przez chwilę, nawet przez krótki moment. Postawił teraz sprawę bardzo jasno i chociaż było to dla niego bolesne, to tak naprawdę czuł się głównie wyzuty z emocji. Był zmęczony, zapadnięty gdzieś w sobie i po prostu robił to, co do niego należało, po prostu wykonywał swoje obowiązki i pracę, krok po kroku starając się osiągnąć jakiś sukces. Przynajmniej jego praca nie była taka tragiczna, jak życie prywatne, które wyraźnie postanowiło wywinąć koziołka. Zwierzęta również zdawały sobie z tego sprawę, próbując spędzać z nim czas i jakoś go pocieszać, ale to niestety nie pomagało. Było daleko poza jego zdolnościami pojmowania, czy odczuwania i nawet teraz kiedy gdziekon i nieśmiałek siedziały na jego piersi, pilnując snu, Max nie czuł nic szczególnego. Być może to był obecnie jego największy problem. Stał się pusty, jak zawsze wtedy kiedy wszystko się zmieniało, kiedy życie robiło coś po swojemu, a on nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Gdyby było mu mało rewolucji z Weiem, musiał mierzyć się również z Nakirem, co wcale nie było takie proste, jak mogło się wydawać. Właściwie, teraz nic nie było proste, a on czuł się, jakby wciągała go jakaś czarna dziura, kiedy tracił po kolei możliwość decydowania o tym, czy o tamtym, możliwość decydowania o własnym życiu i o tym, co chciał w nim zrobić. Bo właściwie - czego chciał? To, czego pragnął, oddalało się od niego w sposób, jakiego nie dało się powstrzymać. Tego był świadom, w sposób iście bolesny, od którego nie był w stanie się opędzić. I pewnie właśnie dlatego spał na kanapie, tracąc czujność, gdy był w domu. Lusterko dwukierunkowe i tak by go zbudziło, gdyby przyszło wezwanie, ale teraz panowała dookoła niego idealna cisza, spokój i całkiem przyjemny chłód, pozwalający na wypoczynek. O wiele słodszy, gdy było się w pełni sił, gdy życie nie próbowało samo spierdolić między palcami. Ten marazm wcale nie był dobry, ale Max nie umiał się z niego w ogóle wyrwać.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang znieruchomiał, kiedy dostrzegł śpiącego na kanapie Maxa. Widział, że gdziekon uniósł głowę, aby spojrzeć na niego, więc od razu uniósł palec do ust. Uczyli się tego gestu wcześniej, gestu, który miał nauczyć jaszczurkę, aby nie ruszała się z miejsca, zachowując “ciszę”. Od początku gdziekon lubił siedzieć na Maxie i zawsze, kiedy przesiadywał na nim, a uzdrowiciel spał, Wei starał się zrobić wszystko, aby nic go nie wybudzało. Teraz nauka wyraźnie przynosiła efekty, ponieważ gdziekon jedynie położył znów głowę i przymknął ślepia, wyglądając na odprężonego, co było na swój sposób rozczulające. Jednak ta chwila ciepła trwała zdecydowanie za krótko. Do świadomości opiekuna smoków dotarło, że jego partner musiał mieć problem ze snem, z odpoczynkiem i dlatego spał na kanapie w salonie, zamiast na wygodnym łóżku. Z pewnością był w ciągłej gotowości, nie pozwalając swoim mięśniom rozluźnić się i na pewno on sam przyczynił się do tego tak jak jego współpracownicy. Wei zacisnął palce na kulach, po czym teleportował się do kuchni z cichym trzaskiem. Zagryzł mocno zęby, aby nie wydać z siebie jęknięcia z bólu, jaki znów rozszedł się po jego nogach, ale teraz był już w miejscu, w którym chciał się znaleźć. Nie zamierzał budzić Maxa, zanim jedzenie nie będzie gotowe i miał nadzieję, że trzask aportacji go nie wybudził ze snu. Spokojnie sięgnął po różdżkę, aby zacząć rzucać zaklęcie wyciszające na poszczególne przedmioty, których zamierzał użyć i po chwili zabrał się za przygotowywanie jedzenia. Stał nieruchomo, czując się dziwnie z jednej strony, kiedy nie mógł zrobić kroku, ale też nie było to konieczne. Przysuwał do siebie wszystko za sprawą zaklęć i pierwszy raz od wypadku miał możliwość w pełni skupić się na swoich myślach, porządkując je. Porządkował także przemowę, jaką szykował dla Maxa, a jakiej nie potrafił aż do tej pory wypowiedzieć. Szpitalne otoczenie nie pomagało w podobnych chwilach, a póki nie potrafił stanąć na nogi, nie czuł, żeby miał prawo dyskutować z partnerem. Jednak teraz było inaczej. Teraz wiedział, że dojdzie do pełni sprawności, więc mógł wrócić do tego, co wcześniej robił. Wiedział, że wiele spraw musiał przemyśleć, że czekały go wciąż zmiany, ale nie uciekał od tego. Nie zamierzał uciekać od szczęścia, którego zdążył posmakować, którego pragnął mocniej z każdym dniem, a myśl, że mógł to stracić, była gorsza od wszystkiego, co do tej pory przeżył. - Cicho Szczęściarzu, jak będziesz hałasował, nie dostaniesz niczego i jeszcze zabiorę twoje skarby… Pozwólmy Maxowi spać w spokoju - odezwał się szeptem do świnksa, kiedy ten wpadł do kuchni, chrumkając coś, co było częściowo pozbawione sensu, ale skupiało się na jedzeniu. Przywołał od razu kilka żołędzi, żeby dać je stworzeniu, wracając do przygotowywania jedzenia. Jak mawiano w jego rodzinie - dobre jedzenie sprawia, że część problemów samoistnie znika. Wiedział, że dobry ramen nie sprawi, że pacjenci wyzdrowieją, współpracownicy będą znów bez skazy, a wygrana w loterii sama wpadnie do skrytki u Gringotta, ale pełny brzuch uspokajał emocje, które piętrzyły problemy. Kiedy jedzenie było niemal gotowe, a po kuchni rozchodził się apetyczny zapach, którego Huang nie był w stanie zatrzymać przed dotarciem do salonu, mężczyzna przywołał zaklęciem zastawę, zamierzając nałożyć odpowiednio niewielkie porcje. Mimo wszystko był pewien, że jeśli Max się obudzi i zobaczy go w mieszkaniu, zaczną rozmowę, która może utrudnić zjedzenie posiłku, a tego nie chciał. Jednak nie zamierzał również odkładać rozmowy w nieskończoność. To, czego był pewien, to, że kochał Maxa. Nie sądził, aby można było porównać siłę uczucia dwojga ludzi, ale sądził, że kocha go równie mocno, choć najwyraźniej nie potrafił tego odpowiednio pokazać, skoro sprawił, że mężczyzna we wszystko zwątpił. Zamierzał udowodnić, że się mylił, że był dla niego ważny, a właściwie najważniejszy i nic nie było w stanie odsunąć go od niego.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max poruszył się, kiedy zdawało mu się, że nie był w domu sam, ale ponieważ w jego pobliżu wciąż znajdował się jedynie gdziekon, a świnsk biegał z miejsca w miejsce, zapadł ponownie w sen. Drzemał, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co działo się dookoła niego, zwyczajnie mając wrażenie, że w jego głowie odtwarzają się różne sceny, które nie miały najmniejszej racji bytu. Daleki był od tego, żeby zrywać się z miejsca, bo też wychodził z założenia, że nie miał ani po co, ani dla kogo tak naprawdę. Nie rozmawiał z Weiem na temat tego, kiedy ten dokładnie miał wyjść ze szpitala, nie dyskutował z nim o wielu kwestiach, idiotycznie, zupełnie, jakby go całkiem pierdolnęło, trzymając się tego, że to opiekun smoków ma zdecydować, czego sobie życzy. W tym jednym Max był uparty, jak osioł i nie było sposób na to, by zmienić jego zdanie, tym bardziej kiedy wszystko widział jedynie w czarnych barwach, nie zamierzając pozwalać sobie na choćby odrobinę lepszego, cieplejszego myślenia. Toteż kiedy się ocknął, czując zapach jedzenia, doszedł do wniosku, że najpewniej ma jakieś halucynacje. To było myślenie roszczeniowe, związane z jego nadziejami, a tym, jak wiadomo, nie można było się karmić. Zasłonił więc oczy przedramieniem, nie będąc w stanie powiedzieć, czy dźwięki, jakie do niego docierały, były prawdziwe, czy też pochodziły jedynie z jego wyobraźni. Istniał, znajdował się w tym mieszkaniu, ale jednocześnie miał poczucie, że wcale go tutaj nie było. Nic przyjemnego, ale w ostatnich dniach uzdrowiciel zdołał się do tego tak naprawdę przyzwyczaić, odkrywając, że takie życie było dla niego czymś dziwnie naturalnym. Zawsze był sam i może tak zwyczajnie miało być, bez zbędnego pierdolenia i prób oszukiwania czegokolwiek. Tak jak w kwestii rodziny - nie mógł nagle zostać kimś, kim nie mógł być, skoro Whitelightowie wyprali się jego babki. Nie był jednym z nich, chociaż tego chciał. I tyle. Parsknął, ignorując własne zmysły, bo nie zamierzał na nich polegać, kiedy był tak zmęczony i sięgnął po paczkę papierosów, która leżała na podłodze. Nie palił od dawna, ale ostatni czas wrzucił go na dawną ścieżkę, pozostawiając go w marazmie i udawanym spokoju, czy rozbawieniu, jakie umiał nosić, niczym maskę. Inne uczucia nie miały żadnego znaczenia, leżąc gdzieś na dnie jego świadomości, daleko od spojrzeń innych ludzi. I tam miały pozostać. Zapalniczka szczęknęła cicho, kiedy ją otworzył, a później zapalił, zamykając ponownie oczy, czując się nieco, jakby dryfował gdzieś po powierzchni własnej świadomości. Marazm, jaki go opanował, nie był dla niego naturalny, ale jednocześnie był znajomy, był dokładnie tym, w co zdołał popaść już wcześniej, nie mając tego, co mieć by chciał, nie mając tego, co było dla niego istotne. Dotarł do miejsca, jakie wszystko zmieniło, do miejsca, które spowodowało, że znowu tonął, pozwalając, żeby życie toczyło się samo, bez jego udziału.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Usłyszał parsknięcie od strony Maxa i mimowolnie spiął się, nie będąc pewnym czy nie była to reakcja na jego obecność. Zacisnął jednak zęby, panując na nowo nad emocjami, jakie znów zaczęły przypominać wzburzone morze. Nie mógł pozwolić sobie na coś podobnego, ale nie mógł ich całkowicie ignorować. To było trudne, ale jak się nauczył - nie całkowicie niewykonalne. Nałożył niewielkie porcje i powoli, odwrócił się tak, żeby swobodnie zaklęciem móc lewitować talerze z posiłkiem na stół w salonie. W tej samej chwili usłyszał szczęk zapalniczki i mimowolnie zmarszczył brwi. Widział, że Max przestał o siebie dbać, ale nie sądził, żeby więcej palił, a teraz jeszcze okazywało się, że robił to na pusty żołądek, co przecież mogło odbić się na jego zdrowiu… - Nie powinieneś palić, a już szczególnie na pusty żołądek. Jeśli musisz, zjedz wpierw trochę - odezwał się łagodnie z kuchni, podpierając się na jednej kuli, w drugiej dłoni trzymając mocno różdżkę. Skierował talerze z jedzeniem na stół, a kiedy oba stały na blacie, sam powoli skierował się także do salonu, ignorując odczuwany z każdym krokiem ból. W jego głowie od nowa zaczynały rozbrzmiewać słowa, jakie chciał powiedzieć, próbując postawić wszystko jasno, wyjaśnić to, co najwyraźniej wciąż było niezrozumiałe, co stanowiło niedopowiedzenia. - Nie wiem, czy zakładałeś, że nie wrócę, ale potrzeba czegoś więcej, żebym odpuścił. Zdecydowałem już wcześniej, że chcę być z tobą i każdego dnia starałem się zrobić wszystko, żebyś też był tego świadom. Nie podejmowałem tej decyzji z uwagi na poczucie obowiązku, po tamtym rytuale, a z powodu emocji, jakich wtedy nie wiedziałem, jak nazwać - zaczął mówić, jak tylko wszedł do salonu i stanął przed Maxem, zaciskając mocno palce na kulach. - Nie zamierzam odchodzić i uważam, że wszystko jesteśmy w stanie wyjaśnić i przetrwać, skoro nam obu zależy… Do tej pory myślałem, że jesteś świadom, jak ważny dla mnie jesteś, a wszystko, co robiłem, wydawało mi się, że było tego dowodem. To, jak próbuję zmienić swoje przyzwyczajenia, abyśmy mogli się lepiej rozumieć, wyjaśnienie ojcu, kim dla mnie jesteś i że nie może tego zmienić. Ja… Ja też cię kocham, Max i nie pozwolę rozpaść się temu, co mamy, bez walki o nas - dodał jeszcze, wbijając spojrzenie w uzdrowiciela. Taka była prawda - nie zamierzał się poddawać, idąc na łatwiznę. Za bardzo zależało mu na Gryfonie, żeby mógł się teraz odwrócić i udawać, że nic się nie wydarzyło, że to był tylko kaprys i może teraz żyć bez niego. Wiedział, że potrzeba było czegoś więcej, żeby Max naprawdę się uspokoił, żeby przestał się wściekać, ale Huang mógł czekać.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max z każdą mijającą chwilą uświadamiał sobie coraz bardziej, że nie był w domu sam. Nie reagował na to, nie chcąc odzywać się jako pierwszy, nie chcąc tak naprawdę robić niczego szczególnego, więc najnormalniej w świecie tkwił w miejscu, skłonny do tego, żeby zapalić. Chciał tego, potrzebował, jednocześnie mając świadomość, że pewne rzeczy same dobiegały końca, wypalając się jak papieros, który ostatecznie zmieniał się jedynie w śmierdzący niedopałek, który można było wbić w ziemię. Miał świadomość, że jego nastrój był daleki od idealnego, że kiwał się na granicy przyzwoitości, że znajdował się w miejscu, które z całą pewnością nie miało żadnego związku z przyjemnością. Trwał w zawieszeniu, w którym dodatkowo się umartwiał, czy może zwyczajnie zasklepiał się w świadomości, że musi nauczyć się żyć sam. To było łatwe i trudne jednocześnie, to było coś, czego nie umiał do końca opisać i nie spodziewał się w ogóle, żeby ktokolwiek był w stanie to dla niego zrobić. Nie byłby w stanie określić uczuć, jakie się z tym wiązały i tak naprawdę nie chciał nawet tego robić. Robił jednak inne rzeczy. Zapewne całkowicie na złość, może mając ochotę pokazać Weiowi, jak to jest, kiedy się mówi, ale słowa trafiają jak groch w ścianę. Pewnie właśnie dlatego spokojnie zapalił papierosa, zaciągając się nim głęboko, pozwalając, żeby dym szczelnie wypełnił jego gardło, by połaskotał go w podniebienie, by rozszedł się po jego płucach, jak dawniej. Usiadł w tym czasie na kanapie, pozwalając na to, by nieśmiałek i gdziekon odeszły w swoją stronę, spoglądając na opiekuna smoków z krzywym, niesamowicie ironicznym uśmiechem, sugerującym, że doskonale wiedział, jak się to wszystko skończy. Starał się omijać jego nogi, na końcu języka mając słowa o tym, że dokładnie tego się spodziewał, że dokładnie tak kończyli ludzie, którzy nie wiedzieli, kiedy przestać – jak jego współpracownicy, którzy w ciężkim stanie trafili na specjalistyczną opiekę. Ale nie powiedział nic z tego, pozostając tak samo cicho, jak tamtego dnia przed laty, kiedy wiedział, że wszystko się skończyło. A później wyprostował się, marszcząc brwi. Nie spodziewał się tego, że Wei będzie w stanie tak jasno wyrażać się o tym, co czuł, że w ogóle będzie chciał to zrobić. Podejrzewał, że spędzą ten czas na całkowitym milczeniu albo na ostatecznym rozstawaniu się. Nie przyszło mu do głowy, że opiekun smoków może z takim spokojem, ale i cieniem stanowczości, wyrazić to, co kryło się w jego sercu. Spoglądał na niego, rozchylając wargi, spoglądał na niego z cieniem niedowierzania, nie wiedząc, co w związku z tym sam czuł, poza dziwnym cieniem zadowolenia i dumy, że jednak Wei się nie poddał, że faktycznie niektóre rzeczy umiał zmienić, nawet jeśli Maxowi wydawało się, że to wszystko było jedynie jak krew w piach. Nie spodziewał się poza tym tego, że starszy mężczyzna będzie tak uparty w tym, co mówił, że wyjawi rzeczy, o jakich nie mówili na głos, że wskaże na nie, jakby chciał wskazać je palcem, bez cienia zażenowania, bez lęku, choć przecież jednocześnie na pewno musiał go czuć. Dlatego wciąż milczał, choć dawno zapomniał o tym, że zapalił papierosa, dawno zapomniał o tej pewności, jaką czuł, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Wei jest w mieszkaniu, tej pewności, że dobrnęli do końca czegoś, co miało dla niego znaczenie, choć nie miał odwagi o tym mówić, wiedząc, że nieustannie popełniał te same błędy.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Strach, że jednak wszystko się skończyło, znów uderzył w Longweia, gdy zderzył się z ironicznym uśmiechem Maxa. Nie liczył na ciepłe powitanie, spodziewał się kolejnej kłótni, być może krzyku, ale nie postawy, która świadczyła, że wszystko było skończone. To była dodatkowa motywacja, cios, będący jednoczesnym pchnięciem do postawienia kolejnych kroków. Nie zamierzał rezygnować z czegoś, co nie miało jeszcze możliwości w pełni się rozwinąć, co miał wrażenie, że nieustannie sami sabotowali tym, jacy byli. Dlatego starał się zmienić, starał się sprawić, żeby wszystko wskoczyło na odpowiednie miejsca, tworząc może nie idealny, ale szczęśliwy obraz. Szczęśliwszy od tego, jaki znał z obserwowania rodziny. Odstawił kule na bok, opierając je o fotel, na którym powoli usiadł. Nie znosił stanu, na który sam się skazał, ale nie zamierzał zachowywać się, jakby uraz nóg był kolejnym końcem. Nie akceptował takiego zakończenia i jak w przypadku własnego zdrowia, tak i w kwestii ich związku zamierzał być upartym, pokazać, że naprawdę potrafi przeć do tego, czego pragnął. Choć widział, że będzie to jeszcze trudniejsze niż stanięcie o własnych siłach na nogi, gdy widział spojrzenie Maxa. Miał ochotę prychnąć, gdy był przekonany, że widzi niedowierzanie w jego ciemnych oczach, czując ścisk w piersi, jaki wcale nie był przyjemny, ale zignorował go, kładąc dłonie na swoich kolanach, wpatrując się uparcie w swojego partnera. Obiecał zawsze mówić, co myśli, co czuje… - Żaden z nas nie jest idealny, ale przecież nie o to chodzi. Rozumiem, dlaczego byłeś tak bardzo wściekły, dlaczego wciąż jesteś na mnie wściekły i przepraszam raz jeszcze za to. Przepraszam, że przynoszę zmartwienia, że bałeś się o mnie i że znów przeze mnie walczyłeś z własną złością - mówił dalej, skłaniając się przed nim w geście szczerych przeprosin, nie do końca świadom, że to robi. Zaraz też wyprostował się, wbijając w niego na nowo spojrzenie, w którym próżno było szukać rezygnacji, choć strachu nie był w stanie ukryć. - Wiem też, że część z tego co mówiłeś w szpitalu, miała mnie zranić. Wiem, że to może być odruch, kiedy sam cierpiałeś, chcieć zadać mi taki sam ból. Jednak… Wydaje mi się, że nie byłeś sprawiedliwy w swojej ocenie. Zarzucałeś mi, że nie podejmuję samodzielnie decyzji, kazałeś mi zdecydować od tego, czy wrócę do mieszkania. Widzę, że założyłeś, że tego nie zrobię i… I nie wiem, czy naprawdę chciałeś, żebym nie wracał. Jeśli tak, będziesz mnie musiał wyrzucić, bo inaczej ja nie odejdę. Nie z własnej woli. Co do innych moich decyzji… Każdy z nas podejmuje je w oparciu o coś, w co wierzy, czego się nauczył, albo jakie ma doświadczenia. Kiedy poszedłem do ojca, czy kiedy zacząłem mówić o wszystkim co myślę, co i jak czuję… To było coś, co pochwalałeś i nie miałeś do tego zastrzeżeń. Bo ty się z tym zgadzałeś, także uważałeś, że tak należy zrobić, że to jest właściwe. Jednak kiedy podjąłem teraz decyzje w trakcie pracy, które zakończyły się tragicznie i będzie mnie to jeszcze długo prześladować, nie chcesz uwierzyć, że w tamtej chwili podejmowałem możliwie najlepsze decyzje. Uważasz, że powinienem postąpić inaczej, bo wiesz już, jaki jest efekt. Nie zgadzasz się z tym, więc założyłeś, że nie myślałem samodzielnie, zarzuciłeś, że nie potrafię samodzielnie myśleć, że zawsze myślę o tym, co powiedzą inni, co inni chcieliby zrobić. A czy ty nigdy nie podejmujesz decyzji na podstawie to, co wydarzyło się, chociażby przed laty? Czy w twoich oczach nie jestem mną tylko wtedy, gdy jest dobrze, a kiedy zaczyna się sypać, nie widzisz we mnie osób z przeszłości? Czy nie dlatego wyglądałeś przed chwilą, jakbyś chciał się mnie zapytać, czy już się spakowałem? Tak samo, dlaczego ze mną jesteś, czy nie dlatego, że to wygodne, skoro już mieszkaliśmy razem? Ty zwątpiłeś w moje uczucia, a nie pomyślałeś, że tak samo może być w drugą stronę, szczególnie kiedy każde twoje słowo było starannie wymierzone tam, gdzie będzie boleć? - mówił dalej, spokojnie, choć z każdym kolejnym zdaniem wszystko przychodziło mu z trudem, aż zamilknął na chwilę. Odetchnął głęboko, kręcąc głową, czując jak serce uderza mu mocno w piersi, choć jednocześnie był dziwnie spokojny. Spokojniejszy, niż gdy wchodził do mieszkania. - Nie wiem, kiedy sprawiłem, że zwątpiłeś w to, jak ważny dla mnie jesteś i przepraszam za to. Jednak jesteś też jedyną osobą, z uwagi na którą jestem gotów zrezygnować z obecnej pracy i znaleźć spokojniejszą pracę. Taką, w której nie będę musiał ryzykować własnym zdrowiem, kiedy uznam, że to jest jedyne wyjście w danym momencie z danej sytuacji. Jesteś dla mnie ważniejszy od smoków, od dawnych marzeń i nie zamierzam tracić ciebie z powodu pracy. A być może dalej pracując z tymi gadami, nie będę w stanie ci udowodnić, że naprawdę każdy ruch mam przemyślany i że nie lekceważę swojego życia, jak kiedyś. Chcę wracać do ciebie każdego dnia, dbać o to, żebyś odpowiednio się odżywiał i spędzać z tobą każdą chwilę. Każde wzloty i upadki, bo wierzę, że nie ma dla mnie innej osoby i jestem gotów udowadniać ci to przez wszystkie kolejne dni… - zakończył, czując, że nie ma już nic więcej do powiedzenia. W jego myślach nagle zapadła cisza, będąca jednocześnie szykowaniem się na kolejny krzyk, na atak. Bał się, że mimo wszystko usłyszy, że ma się pakować, że wszystko zwyczajnie spieprzył i miał nie wracać. Jednocześnie chciał wierzyć, że tak naprawdę wszystko, co przeszli, miało być podwalinami do trudnych chwil, jak ta.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdą było, że Max nie chciał ranić Longweia, że nie chciał sprawiać mu przykrości, ale z różnych względów był przekonany o tym, że pewne rzeczy zwyczajnie dobiegały końca. Przeżył to już raz, w podobnych okolicznościach, również w Mungu, również z powodu choroby człowieka, którego kochał, a który nie potrafił odpuścić. To prawda, że ich sytuacja była zupełnie różna, że ich sytuacja nie była tak naprawdę tak skomplikowana, jak to, co łączyło go z Huangiem, ale jednak Finn wywarł na Maxie wielkie wrażenie, zostawiając go pośrodku niczego, niezdolnego do tego, żeby w ogóle był sobą. Mieli na siebie fatalny wpływ, wyniszczali się i robili wszystko, żeby tak naprawdę zniszczyć tę toksyczną miłość, jaka ich łączyła. To wszystko, całe to spierdolenie, uzdrowiciel zaczął jednak dostrzegać po czasie, a po tym, co wydarzyło się w Mungu przed paru tygodniami, zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę niewiele się zmienił. Dalej był tak samo zagubiony, dalej nie potrafił wyrażać swoich uczuć i chociaż był wściekły, nie powinien zachowywać się w taki, a nie inny sposób. Jednocześnie jednak odnosił wrażenie, że Wei również nie myślał o nim wcale tak poważnie, że to, co mieli, zostało zbudowane na piasku, a nie na trwałych podstawach, bo żaden z nich tego nie rozumiał. I właśnie dlatego nie byli w stanie dojść do porozumienia, nie byli w stanie sięgnąć po cień normalności, zachowując się, jakby całkowicie nie wiedzieli, jak należało się zachowywać. Co, cóż, kurwa, było prawdą. Bo żaden z nich nie rozumiał miłości i zachowywali się w sposób, który nie przystał w ogóle dorosłym osobom, twierdzącym, że coś ich łączy. I właśnie dlatego Max był pewien, że Wei zrezygnuje, że uzna to wszystko za zbędne i jedynie blokujące jego nadzieje, poglądy i to wszystko. Nie spodziewał się, że ten tak dobitnie będzie wyrażał własne myśli, jednocześnie nie mając najmniejszego pojęcia, co sam względem tego czuł. Nic? To było dziwne uczucie, dziwna świadomość, zupełnie, jakby gdzieś dryfował, tylko nie umiał powiedzieć, co się z nim działo. Był wciąż rozdrażniony zachowaniem Weia, był rozdrażniony tym, jak łatwo przedłożył wszystko ponad to, co mieli, ponad siebie, jak zrobił z siebie ofiarę, jak zwyczajnie przestał myśleć. Bo to się w zdaniu Maxa na temat wydarzeń ze smokami nie zmieniło. I nie sądził, żeby kiedykolwiek miało, bo cokolwiek Huang próbowałby mu powiedzieć, te wielkie gady nie były dla uzdrowiciela nawet przez pół minuty ważniejsze od innych ludzi. Od niego samego. Może był samolubny, a może zwyczajnie miał inne wartości, tego nie dało się zmienić i Wei musiał zdawać sobie z tego sprawę. - Wciąż nic nie zrozumiałeś - powiedział cicho. - Chciałem tylko, żebyś był sobą, ale mądrym sobą, a nie kukiełką, którą stworzył twój ojciec. Chciałem, żebyś nauczył się myśleć, żebyś zaczął cenić to, że żyjesz, że masz tę szansę, że istniejesz, że możesz mieć wszystko, czego byś chciał. Chciałem, żebyś zrozumiał, że smoki to tylko stworzenia i chociaż wiem, jakie są dla ciebie ważne, nigdy nie mogą stać się ważniejsze od człowieka, od ciebie samego. Jeśli jesteś gotowy za nie umrzeć, to znaczy, że kochasz je, a nie mnie. Bo to, co kochasz, ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, że twoje życie już go nie ma. Mam uwierzyć, że zacząłeś cenić własne istnienie, że naprawdę przestałeś uważać smoki za najważniejsze, kiedy skaczesz im na ratunek, kończąc w taki sposób? Wszyscy twoi towarzysze wylądowali na specjalistycznej opiece, tamowałem krwotok jednego z nich, widziałem ich rany i wiem, jak bardzo źle potoczyło się to, co się wydarzyło. Jeśli uważasz, że najlepszym co możesz zrobić, to zmienić pracę, żebym się nie wkurwiał, to widać ten czas w szpitalu wcale ci nie pomógł i dalej podejmujesz decyzje pod kogoś. Chcę, żebyś świadomie podejmował własne wybory, tylko własne, ale nie kierował się przy tym ideami, które są ideami. Pięknymi, dla niektórych, ale nie są możliwe do wdrożenia w życiu. Bo mamy jedno życie i to ono powinno być najważniejsze, bo jak nie jest, to kończysz, kurwa, tak. Albo tak, jak ja. Max nie ruszył się z miejsca, wpatrując się w drugiego mężczyznę, zastanawiając się jednocześnie, czy ten naprawdę cokolwiek zrozumiał, czy jedynie uparł się, że nie wyjdzie z tego mieszkania, bo zbyt wiele go to kosztowało. Gdyby tego było mało, jego słowa również raniły i uzdrowiciel nie miał już siły się z nimi kłócić. Obojętniał na nie, zupełnie, jakby miał ochotę pokiwać głową i przyznać, że tak, że tak było wygodniej. Nie mógł przyrównać tego, co miał z Finnem, do tego, co miał z Weiem, nie mógł i nie chciał, bo nie chciał po raz kolejny wchodzić w tak ciężką i toksyczną relację, nie chciał ranić, nie chciał niszczyć, nie chciał czuć się tak potwornie zależnym, ale teraz właściwie nie wiedział, co czuł. Tak zwyczajnie, tak po prostu mając wrażenie, że jest zmęczony. Swoim życiem, tym, co się w nim działo, tym, jaki się stał.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Mogli mówić do siebie, ale wyraźnie żaden z nich nie chciał odstąpić od swojego zdania. Być może to było dobre – każdy był ostatecznie sobą i nawet jeśli nie zgadzali się ze sobą, mogli przedstawiać swoje zdanie i powinni uszanować punkt widzenia tego drugiego. Tak przynajmniej wydawało się Weiowi, który znów miał ochotę po prostu się wycofać. Miał ochotę zachować się, jak kiedyś i zwyczajnie odciąć od emocji, które przecież kiedyś same miną i przyznać rację Maxowi. Bolał go widok rezygnacji w postawie uzdrowiciela i z każdą kolejną chwilą miał wrażenie, że po prostu wszystko już się skończyło. Uczucia nie miały znaczenia, kiedy wszystko się rozsypywało i opiekun smoków sam siebie w milczeniu pytał, czego się spodziewał, na co liczył i czego oczekiwał. Może to naprawdę był koniec, ale on sam nie chciał tego widzieć? Nie było też sensu w dalszych tłumaczeniach, które odbijały się od uzdrowiciela. Huang miał wrażenie, że w tej chwili dla Maxa nic nie miało znaczenia, co tyczyło się tamtego dnia. Wyjaśnienia, że owszem ruszyli ratować smoki, ale skończył tak, ponieważ ratował współpracownika nic nie zmieniały. Pytanie uzdrowiciela, czy naprawdę zostawiłby kogoś, kto się wykrwawiał i mógł umrzeć, aby po prostu umarł, także nie miało sensu. Było to jedynie napędzanie koła, które skutecznie ich rozdzielało, odsuwając coraz dalej, doprowadzając do momentu, w którym Huang walczył o zachowanie pewności, że wciąż byli razem. Tym razem chciał być ślepy, chciał nie dostrzegać zmęczenia Maxa, rezygnacji, przekonania, że powinien się wyprowadzić. Na co było zostawianie mu do dokonania decyzji, jeśli ta i tak zdawała się zapaść, ale zupełnie inna, niż starszy mężczyzna chciał. - Nie wiem, jak miałbym cię przekonać… Nie wiem, jak pokazać, że jest tak, jak mówię. Pierwszy raz ktoś stał mi się tak bliski, ktoś stał się dla mnie tak ważny i nie wiem, jak powinienem… Staram się zmienić wszystko, co powoduje nieporozumienia, żeby je ograniczyć, żebyś nie wątpił we mnie… Więc proszę, zaczekaj jeszcze trochę – odezwał się po chwili, poluzowując palce, do tej pory zaciśnięte na kolanach. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, ale teraz nie miał również możliwości pokazać, że naprawdę wiele rzeczy uległo zmianie, a wydarzenia z ostatniej akcji nie były powodowane tym, że nie liczył się z Maxem, albo swoim życiem. To nie było coś, co można było tak swobodnie pokazać. Potrzebował czasu, aby udowodnić, że nie kłamał, ale nie był pewien, czy Gryfon będzie chciał podejmować kolejnej próby. - Zjedzmy… Jedzenie co prawda nie rozwiąże żadnego problemu, ale z pełnym brzuchem jest ich mniej… – poprosił, wskazując gestem na talerze i choć sam czuł, że żołądek skręcił mu się z emocji, z nerwów, wiedział, że nie mogą marnować jedzenia. Jednocześnie obawiał się, że jak skończą posiłek, będą siedzieć w milczeniu, albo Max wyjdzie. Nie sądził, żeby kiedykolwiek miał się poczuć w tym mieszkaniu równie obco, co czuł się w tej chwili, gdy mimowolnie zastanawiał, co dalej. Nie chciał unikać Gryfona i miał nadzieję, że nie skończą rzucając się w wir pracy, ale nie wydawało mu się, aby młodszy mężczyzna tak naprawdę chciał spędzać z nim wspólnie czas. Być może potrzebował czasu, a może właśnie był zmuszany do robienia czegoś ponad swoje siły, a kolejna szansa była już przekroczeniem granic. -Yǒu yuán qiān lǐ lái xiāng huì. Wú yuán duì miàn bù xiāng shí... Jeśli takie jest nasze przeznaczenie, nawet jeśli dzielą nas tysiące kilometrów, i tak się spotkamy. Jeśli nie jest nam to przeznaczone, twarzą w twarz nawet byśmy się nie rozpoznali… Wierzę, że nas tyczy się pierwsza część powiedzenia – dodał jeszcze cicho, niemal szeptem, wbijając spojrzenie w jedzenie, czując się żałośnie. Potrzebowali spokoju, oddechu i czegoś, co pomogłoby im się w pełni zrozumieć, ale nie wiedział, czym miałoby to być.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Problem, jaki ich teraz łączył, a jednocześnie kurewsko dzielił, nie był czymś, co dało się tak łatwo rozwiązać, nie był również najwyraźniej czymś, co dało się zmienić słowami. Tym bardziej że te choć wyjaśniały wiele spraw, równie mocno raniły, cały czas wracając dokładnie w to samo miejsce. Max wiedział, jak się czuł, wiedział, jak bardzo był zmęczony i zrezygnowany, jak bardzo nie wiedział, czy był sens cokolwiek zmieniać, czy był sens walczyć. Wiedział również, że do tej pory on sam wiele nie robił, a przynajmniej takie odnosił wrażenie, i nie czuł się z tego powodu zbyt dobrze, zbyt komfortowo. Kręciło mu się od tego wszystkiego w głowie, znużenie zdawało się wpełzać na jego barki, powodując, że miał jedynie chęć położyć się i leżeć, a nie robić inne rzeczy. To było dziwne uczucie, a jednocześnie znane, bo już raz przechodził przez coś podobnego i nie chciał do tego wracać, nie chciał się wycofywać, nie chciał się poddawać, a przy tej okazji nie wiedział, co miałby zrobić, bo, tak jak mówił Wei, nie było właściwie sposobu na to, żeby pewne rzeczy przekazać, zwyczajnie ich nie udowadniając. Mowa w tym wypadku przypominała słomę, nic więcej i to właśnie w tym wszystkim było najgorsze, powodując, że każdy ruch nie miał znaczenia. Bądź też, co można było stwierdzić, miał je, ale nie umieli go tak naprawdę odczytać, ciągle kręcąc się w kółko. Oczywiście, że chciał, żeby ich życie było lepsze, żeby było łatwiejsze, przyjemniejsze i spokojniejsze, ale jednocześnie miał świadomość, że jako dorosły człowiek nie mógł polegać tylko na tym, nawet jeśli, kurwa, bardzo tego chciał. Zgasił niedopałek papierosa, wsunął palce we włosy, a później podszedł do Weia, by pochylić się i oprzeć głową o jego głowę, jednocześnie zamykając oczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że go potrzebował i chociaż na usta cisnęły mu się mało miłe słowa, chociaż gdzieś tam czaiło się w nim przeświadczenie, że to nie ma sensu, że nie ma już czego ratować, miał świadomość, jak niemądre to było. Właściwie były to skończone brednie, skończony idiotyzm, nic więcej, ucieczka, jaka nie miała sensu i nie dałaby mu szczęścia, tylko raz jeszcze rozjebała go na kawałki. Myśl ta spowodowała, że ból, jaki czuł prawie cały czas w okolicach blizny na piersi, zelżał, pozwalając mu nieco logiczniej myśleć, ale to nie dawało mu szans na poprawne wyrażenie własnych myśli i oczekiwań. Musiał się uspokoić, musiał odpocząć, musiał, jak sądził, znaleźć dla nich inne miejsce, inną przestrzeń, w której mogliby spojrzeć na siebie z innej perspektywy i pewnie o wiele lepiej się zrozumieć. Bo tutaj się dusili, wciąż topiąc się w tych samych problemach, jakie okazywały się zbyt powtarzalne. Dlatego też, chociaż Wei nie prezentował się najlepiej, lepiej byłoby po prostu stąd wyjechać. - Najpierw trzeba te tysiące kilometrów przejść i tego chcieć - mruknął. - Więc nie ma sensu czekać, tylko iść w swoją stronę - dodał, nie do końca umiejąc wyrazić to, co miał na myśli, bo w takich kwestiach był zwyczajnie głupi, ale mimo wszystko miał nadzieję, że Wei zrozumie, co miał w tej chwili na myśli, że zrozumie, co próbował mu przekazać i dlaczego jego zdaniem było to aż tak istotne. Choć na pewno teraz, dzisiaj, w tej chwili, dodać nie mógł. Bo zwyczajnie brakowało mu słów i sposobów na pokazanie tego, co było istotne.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Na moment zesztywniał, gdy Max podniósł się i ruszył w jego stronę, nie będąc pewnym, co za moment się wydarzy. Kiedy jednak uzdrowiciel oparł się głową o jego głowę, rozluźnił się, choć jednocześnie poczuł ścisk w gardle. Sam również zamknął oczy i uniósł dłoń, żeby wsunąć palce w jego włosy, przytrzymując go przy sobie. Płacz rósł mu gulą w gardle, ale nie chciał się mu poddać, nie chciał pozwolić, aby kolejne łzy spłynęły mu po policzkach. Odetchnął ciężko, próbując odgonić płacz, skupiając się tylko na tej nieśmiałej uldze, jaką poczuł przez ten gest. Nie został więc całkowicie odepchnięty i raczej świadczyło to, że nie musiał przejmować się tym, w którym pokoju powinien spać. Był to ruch ku naprawieniu wszystkiego, tego Huang był pewien. Nawet jeśli przed momentem wydawało mu się, że uzdrowiciel będzie wolał zachować dystans, aż emocje opadną… Uśmiechnął się lekko, nieśmiało, kiedy Max się odezwał, dodając swoje słowa do powiedzenia, do wyrażanych na głos nadziei. Wei rozumiał sens jego słów, ale chwilowo nie potrafił na nie odpowiedzieć, walcząc ze ściśniętym gardłem. Nie rozumiał, dlaczego nic nie było proste, choć przecież powinno. Dlaczego małżeństwa aranżowane, jak to jego rodziców, wydawały się zgodniejsze, od związków opartych na uczuciach. Dlaczego, skoro emocje tak bardzo wszystko komplikowały, nie miał ich ukrywać, miał je wyrażać. Dlaczego mieli mówić o tym, co ich bolało, choć jednocześnie ranili się wzajemnie, spychając znów do błędnego koła kłótni, sporów i oddaleń. Nie chciał takiej przyszłości, ale też nie chciał przyszłości bez Maxa, tego był pewien. Nie chodziło o to, ile do tej pory kosztowały ich obu zmiany, ale o to, jak wiele myśli, wiele miejsca w sercu, zdążył zająć uzdrowiciel. Skoro zdołał wypchnąć z niego nawet smoki, dla których do tej pory Wei zdawał się żyć, nie mógł po prostu pozwolić wszystkiemu się rozpaść. Musiał starać się bardziej zmienić to, co wciąż powodowało kłótnie. - Postaram się jednak nie biec… Aby znów się nie potknąć… - powiedział w końcu cicho, mimowolnie unosząc drugą rękę, aby zacisnąć palce ostrożnie na materiale koszulki Maxa. Nie chciał, aby ten się teraz odsuwał, chciał zostać tak jeszcze chwilę, odkrywając, jak bardzo brakowało mu tak prostej bliskości w ciągu ostatnich dwóch tygodni, które spędził w szpitalu. Potrzebowali odpocząć, wyrwać się z tego zapętlenia, ale chwilowo Huang nie wiedział, jak mieliby to zrobić. Emocje opadały z niego, sprawiając, że ból znów przebijał się do jego świadomości wraz z drżeniem mięśni nóg.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawda była taka, że Max nie miał właściwie nic do dodania. Nie miał teraz słów, jakie chciałby powiedzieć, jakie cokolwiek by zmieniły albo coś wyjaśniły, po prostu nie istniało nic, co rozwiązałoby ich obecną sytuację i obaj zdawali sobie z tego sprawę. Miał wrażenie, że chcieli wszystko naprawić, nawet jeśli nie do końca widzieli w tym sens, jeśli w tej chwili wszystko było zamglone, tylko nie wiedzieli, jak mieli tego dokonać, a opowiadanie nie wiadomo czego, w nieskończoność, przepychanie się, szarpanie i wypominanie sobie swoich własnych błędów, na pewno nie było tym, co teraz było ważne i co popłacało. Można było nieustannie lać wodę na młyn, można było cały czas próbować, można było siedzieć i dyskutować, ale tak naprawdę to nic nie zmieniało i obaj zdawali sobie z tego sprawę. Jeśli chcieli do tego wrócić, musieli od tego odejść na jakiś czas, musieli nauczyć się czegoś innego, musieli dostrzec, że mogą zachowywać się inaczej, że mogą dawać sobie wzajemnie coś innego, niż do tej pory. To była nauka, która była ciężka i wiele osób machnęłoby na nią rękami, tylko nie on. Nie teraz, nie kiedy widział, że jego założenia jednak były głupie, że jego obawy wcale się nie sprawdziły. Może właśnie upór Weia spowodował, że Max wyrwał się mimo wszystko z otępienia, w jakim tkwił, a może chodziło jedynie o jego widok, który zmienił dosłownie wszystko, stawiając go w zupełnie innym miejscu. Max uśmiechnął się gorzko na uwagę opiekuna smoków, ale nie skomentował jej, po prostu przyjmując, po prostu uznając, że będzie się tego trzymał, wiedząc, że kiedyś wszystko sobie wyjaśnią. Istniały sprawy, jakie musiał poruszyć, ale nie musiał tego robić w tej chwili, nie musiał wszystkiego od razu zrzucać, a skoro nie czuł gniewu, a jedynie to dziwne otępienie, mógł, dla ich dobra, trwać w nim przez jakiś czas, przez parę godzin, zwyczajnie dryfując na fali swoich uczuć, uświadamiając sobie, że były trudne, skomplikowane, że kryło się w nich coś, czego nie umiał pojąć, a jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że były inne, niż te, jakie prowadziły go do Finna. Wszystko, dosłownie wszystko, było inne, więc po prostu trwał tak bez ruchu, pozwalając, żeby czas płynął własnym tempem, nie skupiając się na niczym konkretnym, dostrzegając to, jak wiele się zmieniło, jednocześnie wiedząc, że nie zmieniło się, na razie, nic. - Masz rację, powinniśmy coś zjeść - powiedział w końcu, przerywając ciszę, ten zaklęty krąg, w którym trwali, tym samym przywracając ich do rzeczywiści, jaka musiała powoli zacząć się stabilizować, zgodnie z ich wolą.