Osoby: Ricky McGill, Veronica H. Seaver Miejsce rozgrywki: Włochy, Toskania Rok rozgrywki: 2024, przed Podlasiem, jakiś początek lipca Okoliczności: Długo planowana podróż po Włoszech, oczywiście samochodowa. Wesoły Gumochłon serwuje im bardzo niewesołe, upalne temperatury i na domiar złego nie działa radio, ale na szczęście ikoniczne Luumos przygrywa im muzogram Very.
Czerwiec minął, a wraz z nim minęła wróżkowa klątwa. Veronica nie była już taka dzika, a już całkiem zwyczajna, a Ryszard nie rumienił się z błahych powodów. Co więcej - oboje zdali egzaminy, ba, Rysiek skończył już nawet szkołę, więc w dniu odebrania dyplomów spakowali swoje toboły i ruszyli w drogę. Czy to, że ledwo po zdaniu prawka było rozsądnym pomysłem, by siadała za kółko? Raczej nie, ale w swoim towarzystwie daleko im było do najbardziej wyważonych życiowych wyborów. Szybko okazało się, że zakupiona przez nią czerwona strzała, którą pieszczotliwie natychmiast nazwała Pedro (na cześć pewnej, wpadającej w ucho piosenki) nieźle daje popalić. I to dosłownie. Podróż z Wysp do słonecznej Italii zajęła im kilka dni i plan był banalnie prosty - kilka dni na miejscu, a potem powrót. To był ich pierwszy postój na noc - zatrzymali się gdzieś niedaleko Florencji, którą następnego dnia mieli zamiar pozwiedzać. Póki co rozłożyli jednak śpiwory we wnętrzu minibusa, odkorowali wino (oczywiście tylko jedno i to niskoprocentowe, w końcu jutro z rana wyruszają w dalszą drogę), na kocyku umościli wspaniały wybór włoskich szynek i serów, a na zagryzkę mieli chleb. Do pełni szczęścia - nocy spędzonej pod rozgwieżdżonym niebem - brakowało im tylko jednego. - Muzyka. Czekaj, zaraz coś włączę - mruknęła, cmokając go w czoło i różdżką przywołała niby nowy, a jednak już dosyć wysłużony muzogram. W końcu, pośród cykad rozległ się dźwięk piosenki ich ukochanego Luumos, do którego miała ogromny sentyment. Był jednak jednym z wielu punktów na ich romantycznej składance, o stworzenie której pokusiła się Verka. - Jak ci się podoba? Póki co? Może być? Wiem, że jest ciepło, ale może Pedro jeszcze da się jakoś naprawić... Przepraszam, że nie wzięłam cię targ, ale chciałam zrobić ci niespodziankę.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Wakacje ledwo się zaczęły, a o tym że będzie to najpiękniejsze lato jego życia Ryszard wiedział już sekundę po opuszczeniu - raz na zawsze - terenu Hogwartu. Porzucił tlący się w nim dotychczas lęk związany z wkroczeniem w prawdziwą dorosłość, niepewność co ma ze sobą zrobić na resztę życia, wszelkie rozterki i pytania które dotychczas sprawiały że koniec szkoły jawił mu się raczej jako coś, do czego mu się zbytnio nie spieszy. Miał fantastyczne plany na wakacyjne wyjazdy, niewypowiedziane na głos marzenia o ślubie i dzieciach przyszłości, a wszystko to oscylowało wokół jednej osoby, z którą właśnie udawał się w podróż życia. Do Włoch. Był pod wrażeniem tego, że Verka zdała prawko i kupiła samochód, i to tak że nawet nie miał ochoty się oburzać na fakt że zrobiła to wszystko w tajemnicy przed nim - bo niespodzianka wyszła naprawdę świetna. A że auto miało wady? Cóż... Radio może nie działało, ale Ryszard - wyzwolony wreszcie ze szponów nieśmiałości - nadrabiał gadaniem cały miesiąc lakonicznych wypowiedzi, więc zdecydowanie nie było im potrzebne. Na wieczór z kolei mieli muzogram, a do tego kocyk, wykwintne przekąski i przede wszystkim siebie. Z tego cieszył się najbardziej. Uśmiechnął się rozanielony, gdy usłyszał jaką piosenkę wybrała didżejka Werka, ale potem spojrzał na nią jakby postradała rozum, bo zaczęła się upewniać czy może być i poddawać w wątpliwość jakość czerwonej strzały. - No co ty! Jeździ? Jeździ. Lata? Lata. Nic więcej nie trzeba, jeśli chodzi o auto to jest zajebiście - orzekł stanowczo, fotografując pieczołowicie wspaniały zestaw włoskich smakołyków - Sorry, ale obiecałem Cillianowi relację na wizie i muszę mu coś wysyłać zanim się odpali i dostanę pięćset pytań o to czy żyjemy. O, już napisał. Przypomina, żebyśmy nie prowadzili po pijaku i każe ci przekazać, że jakbym za dużo gadał, to masz mnie bez skrupułów wysadzić na poboczu. No, fajnie - zrelacjonował rozbawiony, ostatecznie zostawiając ojca z odpowiedzią w postaci kciuka w górę i fotki szynki czarmeńskiej, bo wolał przecież skupić się na Werce (której Cillian był już fanem, jak widać, mimo tego że nawet się nie poznali). Odłożył wizbooka i powrócił do tematu: - Wiesz, ja bym może wybrał jakieś w lepszym stanie technicznym, ale na pewno nie w takim ładnym kolorze, także dosko sobie poradziłaś sama. A tę temperaturę to się jakoś ogarnie na pewno... Może przewód od Glaciusa się zjebał czy coś. Obczaję rano - ocenił niczym prawdziwy fachowiec, majstrując jednocześnie bogatą kanapeczkę ze wszystkim co było pod ręką, a potem podał ją Werce. - A jak nie, to trudno. Mnie tam przy tobie i tak jest zawsze gorąco więc co za różnica! - wyszczerzył się, podając jej jeszcze winko, by poczyniła honory i napiła się pierwsza. Bo przecież kieliszków nie mieli. - Jest super. I będzie tylko lepiej, zobaczysz. Co do tego nie miał wątpliwości. Ani w kwestii tego wyjazdu ani ich relacji.
W jej głowie też tliło się sporo marzeń. I dziwnych myśli, które dawniej z pewnością uznałaby za głupie. Zanim spakowała swój plecak i ruszyła w drogę miała wiele fantazji - ona i Ryszard przechadzający się uliczkami jej w pewnym sensie rodzinnego miasteczka, długi spacer, a potem kolacja w świetle świec i przy akompaniamencie ulicznego skrzypka, kieliszek prosecco a na jego dnie… Nie. Nie mogła pozwolić na to, by wypływały na powierzchnię, bo jak to ona czuła, że trochę się zapędzała. Czy raz nie wypaliła już przy nim, że go k o c h a? Racjonalna część jej jaźni wiedziała, że dalekosiężne plany należało odłożyć na później. Że przynajmniej do czasu, aż nie zadeklaruje swoich uczuć (lub nie przyzna się do ich braku, ale w to nie chciała wierzyć wcale a wcale) nic nie powinna już paplać. Powinna się po prostu cieszyć wakacjami, czasem bez pracy i bez trosk, spędzonym w fantastycznym towarzystwie na robieniu głupot. Tylko tym razem już bardziej z głową, nie zamierzała przecież przeżywać po raz kolejny tamtych chwil czystej grozy. Chociaż…? Nie, Verka, nie - strofowała się w myślach, dusząc w sobie tę, że dziecko z Ryszardem wcale nie byłoby końcem świata. Prawda była taka, że nie do końca wie, czego tak właściwie chce. Do niedawna myślała, że sławy kariery i pieniędzy. A teraz? Świętego spokoju i spokojnego życia w zacnym towarzystwie. To niesamowite, jak wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy tylko poznała kogoś, z kim nie trzeba kraść koni, żeby było bosko. Choć można, o czym również nie zamierzała zapominać. Nigdy. - Jeździ, lata, hula aż miło - Uśmiechnęła się promiennie do Ryśka zajętego fotografowaniem szamki. Niby wiedziała, że chłopak ją lubi, ale wciąż trudno było jej w to uwierzyć. Dlatego ciągle pytała “czy na pewno”, “może być” i “spoko?”. Pewnie go to okropnie irytowało… - Nie przepraszaj, no co ty. Może ja swoim też dam znać, że żyję - O istnieniu swoich starszych przypomniała sobie dosłownie w tej chwili. Wyjęła wizza i machnęła im szybką wiadomość, o wiele więcej czasu poświęciła Timowi i Nico. Nie trwało to też jakoś ultra długo, bo życie dzieje się tu i teraz. - Pozdrów go ode mnie. - Myśl, że potencjalny przyszły teść ją lubił była dla niej taka… obca i dziwna. Jej własny ojciec chyba nie darzył ją sympatią, więc co miała powiedzieć, na uwagi, które Cillian przekazywał jej przez Ricky’ego. Zachichotała, gdy tylko tylko usłyszała tę o gadulstwie, bo gdyby miała się zastosować, zostawiłaby go gdzieś w Dover. Ale na całe szczęście między innymi właśnie to w nim pokochała. I za tym tak bardzo tęskniła. - Oj, mój drogi. Jakbym miała jak, to też bym wybrała takie w lepszym stanie - prychnęła, choć w gruncie rzeczy była dumna z siebie. W końcu kupiła coś za własne pieniądze i nie potrzebowała niczyjej pomocy do spełnienia swoich marzeń. Wielka szkoda, że nie stać jej teraz nawet na waciki, ale cóż. Wszystko w życiu ma swoją cenę. Nie gniewała się jednak na niego za bardzo (a tak właściwie to wcale), rozpromieniła się nawet na uwagę o kolorze. Chciała sprawić mu przyjemność, może to była drobnostka, ale chyba jej wyszło? Patrzyła, jak majstruje sobie szamkę i jakież było jej zdziwienie, gdy podał jej kanapeczkę. Przyjęła ją z pełnym wdzięczności “dzięfuje” (bo wcale nie miała już w ustach pomidorka). Uśmiechnęła się, chyba nawet zarumieniła na jego uwagę i posłała mu spojrzenie pełne niedowierzania. Nie była zbyt wprawna w okazywaniu uczuć. Nigdy nie była w tym dobra, a słowa… nie chciały współpracować. Chciała mu powiedzieć wszystko, co czuła, ale się bała. Spędzali ze sobą naprawdę sporo czasu i wszystko, nawet pomimo wróżkowej afery było już dobrze, a jednak… Na Merlina, Vera, czego się tu bać? W końcu jest super i będzie tylko lepiej. - Wiem - Posłała mu kolejny uśmiech, trzymając w jednej ręce butelkę. Zaś drugą dłonią odgarnęła kosmyk z jego czoła, dotknęła kciukiem jego wargi, przesunęła palcem po linie jego szczęki. Jeśli to było możliwe, grymas na jej twarzy stał się jeszcze szerszy i dopiero teraz uniosła winko ku górze w geście toastu. - Za przyszłość - powiedziała śmiało, bo ta malowała się w jasnych barwach. Była naprawdę szczęśliwa i nie oddałaby tych wspomnień za żadne skarby świata. Z drugiej strony czuła też dużo niepewności i strachu, bo tym razem naprawdę jej zależało. - Czy coś. Dodała po chwili, bo może zabrzmiało to zbyt patetycznie. Szybko wychyliła łyk wina, chcąc jakoś ukryć fakt, że w swojej ocenie mówi jakieś głupoty. A potem podała mu butelkę i coś tam jadła, jednocześnie bezwiednie zagaiła: - Musimy pić dużo wody, bo będzie ciepło. Masz jakąś czapkę albo bandanę? Nie możemy dostać udaru, bo będzie kaszana. Od czego chcesz jutro zacząć, oprócz tego, że od lodziarni? We Florencji jest masa zabytków, ale nie wiem na ile to ciekawe. Ale muzea są fajne. O, mówiłam ci, że jutro będzie koncert?
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Ryszard z zasady nie lubił zbyt wiele planować, dlatego chociaż mimowolnie w głowie pojawiały mu się różne pomysły i wizje przyszłości związane z Werką, to w tej chwili również wychodził z założenia że muszą skupić się przede wszystkim na celebrowaniu tu i teraz, które było przecież tak piękne. Wspaniałość tej chwili nie była jednak uzależniona tylko od otaczającego ich malowniczego krajobrazu, atmosfery wakacyjnej beztroski czy klimatycznej melodii wygrywanej przez muzogram; była to zasługa przede wszystkim Veroniki, w którą Ryszard wciąż był wpatrzony jak w obrazek. Czy może raczej w obraz, wielkie dzieło jakiegoś florenckiego mistrza, którego nie wymieniłby z nazwiska bo jeszcze nie zaczęli zwiedzać więc żadnych nie znał. Mimo tego, że Werka była całym jego światem, to werbalizowanie uczuć poważnymi słowami czy wielkie deklaracje niestety nie wychodziły mu wciąż najlepiej; nadal nie pokusił się o to wyznanie, chociaż każdym gestem i spojrzeniem bezsprzecznie wyrażał to że uczucia dziewczyny są odwzajemnione. Albo tym, że tyle się naopowiadał o niej swoim starym, że Cillian zdawał się już traktować ją jak własną znajomą. A właśnie, może to nie byłby zły moment na to by ziścić marzenia starego o poznaniu synowej...? - Musimy pamiętać żeby im kupić jakieś pamiątki, znaczy winko i obowiązkowy magnesik na lodówkę dla Jacka - zauważył, dopisując te pozdrowienia w czasie gdy Werka zajmowała się relacjonowaniem że żyją swojej rodzinie - Możemy zahaczyć razem o Dublin i wpaść do nich, jak będziemy wracać! Znaczy jak będziesz chciała, bo domyślam się że kanapa moich starych to będzie kiepska atrakcja po takiej Toskanii - dodał, starając się zabrzmieć niezobowiązująco chociaż bardzo chciałby żeby się zgodziła; wiedział że Werka nie jest zbyt blisko ze swoimi rodzicami, dlatego nie był pewny czy z góry nie odrzuci propozycji uznając że wszyscy starzy są po prostu do dupy - ale miał nadzieję że będzie wręcz przeciwnie. - Jasne, specjalnie to zrobiłaś żeby sprawdzić czy będę umiał naprawić - zażartował, kiedy poruszyli temat auta, chociaż w pierwszej chwili chciał jej uświadomość że mogła mu powiedzieć o niewystarczających funduszach, to przecież by się dołożył; dobrze jednak wiedział że sam na jej miejscu raczej nie chciałby usłyszeć czegoś takiego, bo sukces osiągnięty stuprocentowo samodzielnie był zwyczajnie bardziej satysfakcjonujący. No i finanse raczej nie były zbyt przyjemnym tematem na beztroski wieczór! Dlatego skupił się na winku i fikuśnej kanapeczce dla Werki, bo wiadomo że jej żołądek był dla niego ważniejszy niż własny. Słowa dziewczyny wcale nie wydały mu się głupie; zanim sam pociągnął łyk trunku, przypieczętował toast pocałunkiem od którego zakręciło mu się w głowie bardziej niż po winie. - Raczej, że za przyszłość, a co innego myślisz że nas czeka? - odpowiedział dopiero po chwili, zanim wreszcie napił się winka i zajął pomidorkami, a Werka w tym czasie zaczęła gadać jak najęta. Nie żeby mu to przeszkadzało. - Piwo nawadnia lepiej niż woda bo ma e l e k t r o l i t y - napomknął szczerze przekonany że mówi prawdę - Mam oczywiście elegancką wpierdolkę, to udar mi nie grozi ale pogódź się z tym że będę wyglądał jak obwieś z osiedla, a to ty będziesz się ze mną pokazywać publicznie - zachichotał (z nadzieją że Werka i tak uzna go za największego dżolera), a potem chwilę popijał winko, zastanawiając się nad atrakcjami Florencji, o których właściwie nie miał pojęcia. Tylko takie, że czegokolwiek tam nie ma, na pewno nie będzie piękniejsze i ciekawsze niż Vera. - Ja mogę wszystko i wszędzie, byle nie za długo w jednym miejscu bo mi się szybko nudzi - zapowiedział - Mogą być i muzea. Ej, Fiadh jak usłyszała o Florencji to piała z zachwytu o jakichś ogrodach różanych czy czymśtam... możemy obczaić, może będą ładne. O, jaki koncert? - zainteresował się, oczywiście uznając że to ostatnie to obowiązkowy punkt wycieczki. Właściwie to mógłby po prostu pójść tam i włóczyć po uliczkach, chłonąc klimat miasta, bez konkretnego planu i celu. Tak, jak robił w życiu.
Skrobała na wizzingerze wiadomość, gdy nagle jej ręka zamarła w bezruchu. Dublin. To był pewien symbol, punkt odniesienia tego, jak wygląda ich relacja. Na początku Ricky rzucił beztrosko, że powinni wybrać się tam na weekend. Potem ich plany przerwała… no, można powiedzieć, że kłótnia, choć bardziej chyba powinni to nazwać “erą przyjmowania konsekwencji swoich zjebanych decyzji z dobrodziejstwem inwentarza”. Gdy już znaleźli z powrotem wspólny język, przez bity miesiąc musieli bujać się z wróżkową klątwą. Po drodze były jeszcze egzaminy, obrona plany dyplomowej Ryśka - no słowem, nie było kiedy. A jednak wycieczka do Dublina została gdzieś z tyłu jej głowy, dlatego właśnie w momencie, gdy o nim znowu wspomniał świat na chwilę się dla niej zatrzymał. - Możemy - odpowiedziała, ale czy aby nie za szybko. Nie minęło nawet kilka sekund, a na jej twarzy już wykwitł śliczny, pełen ulgi i oczarowania uśmiech, który jawnie zdradzał jej stosunek do ponowienia tego zaproszenia. - Bardzo chętnie. To znaczy… wiesz, nie zrozum mnie źle to dla mnie trochę stres poznawać twoich rodziców, no i Jacka oczywiście, ale chyba będzie dobrze? - spytała, nie kryjąc również tego, że faktycznie trochę tym faktem się martwiła. Wiele zależy od pierwszego spotkania z potencjalnymi teściami i choć zdawało jej się, że Cillian i Fiadh (dla Very to wciąż było nienaturalne, że Ricky zwracał się do nich po imieniu a nie per “ojcze” czy “matko”) raczej ją polubią, nie mogła mieć pewności dopóki wyobrażenia nie staną się realne. Przełknęła ślinę i zerknęła na Ricky’ego. - Ale chciałabym tam pojechać. I wcale nie uważam, że to kiepska atrakcja. Zaśmiała się z jego żartu odpowiadając pokrótce, “że tu mnie masz” i że rzecz jasna to wszystko to był jeden wielki test jego umiejętności technicznych. Była wdzięczna za to, że nie wiercił jej dziury w brzuchu a propos tego, że wybierając się na samochodowe zakupy, mówiąc oględnie trochę zjebała. Ale Ricky znał ją na tyle, że dobrze przeczuł, że chciała to po prostu zrobić sama. Sama zarobić, odłożyć i kupić furkę, nawet jeśli rozsądniej było wziąć ze sobą kogoś patrzącego po prostu obiektywnie. Toast, który wzniosła nie stanowił wyżyn umiejętności oratorskich, ale z pewnością był ze szczerego serca. Zdradzał jej najskrytsze, choć chyba w gruncie rzeczy proste pragnienia, cały lęk i strach i to wszystko być może widział w jej oczach. Czy właśnie dlatego ją pocałował? Tego nie wiedziała, ale odwzajemniła czułość i było dla niej słodsze niż sto łyków najlepszego włoskiego wina. - Mhmm… nie wiem, czy mnie przekonasz, bo ja jestem bardziej winna - zaśmiała się mu do ucha, a potem zachichotała jak dziecko, słysząc jego uwagę. - Czapka wpierdolka jest zawsze na topie, ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. A poza, Rysiu, nie mogę odstawać. Obiecuję, że wyjmę swoje najlepsze dresiwo i taką bandanę, przewiąże sobie ją o tu i wszyscy będą zadowoleni - Gdy trochę się już uspokoiła, posłała mu wiele mówiący uśmiech i z czułością… rozczochrała jego włosy. Miejmy nadzieję że to, że uważa go za najpiękniejszą istotę na tym świecie widać było po prostu w jej spojrzeniu. - Mogą być muzea? Nie no, miałam nadzieję, że powiesz, że wolisz restauracje - odparła, a potem zamilkła, próbując sobie przypomnieć czy wie coś o rzeczonych ogrodach. Hm… chyba o nich nie słyszała, trochę wstyd. - Te ogrody brzmią cudownie… a koncert? Ej, tylko się nie śmiej, ale… jest recital poświęcony twórczości Edith Magiaf na jakiś placu, chyba… Piazza della Signoria. Nie wiem dlaczego akurat jej muzyki, ale… no lubię. - Pewnie spodziewał się czegoś z większym przytupem. Ale trochę też już ją znał i dobrze chyba wiedział, że ta liryczna strona Very była zarezerwowana tylko dla nielicznych. W tym, dla niego.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Jej aprobata planu wizyty w Dublinie wywołała na twarzy Ryszarda szeroki uśmiech. Zwłaszcza to, że dziewczyna uwzględniała w swoich myślach Jacka wiele dla niego znaczyło, bo skrzat był dla niego jak trzeci rodzic, a niektórzy (jak jego niesławna eks, Szarlota) kompletnie nie potrafili tego docenić i traktowali go jak służącego, co było po prostu okropne. Na szczęście Werka była inna i dlatego nie miał wątpliwości, że dogada się z jego rodzicami bez problemu i uważał, że absolutnie nie miała się czym stresować. - Jasne, że będzie super! Najgorsze co może cię spotkać u moich starych to przydługa anegdota o tym jak Cillian TAKIEGO suma złapał - uprzedził - I degustacja słynnej, jackowej pieczeni z bakłażana, która wygląda jak gówno i myślę że smakuje podobnie - dodał poetycko - Możemy ustalić, że jak będziesz miała dosyć to powiesz... na przykład... Lubię placki i ja wtedy będę widział że mam nas ewakuować i wszystko będzie git - zaproponował, chcąc dać jej choć odrobinę komfortu, chociaż naprawdę myślał że żadne tego typu zabiegi nie będą konieczne. A więc Dublin, a potem gdziekolwiek, gdzie zapragnie zabrać ich Hogwart - plany na drugą połowę wakacji były wspaniałe, choć nie tak wspaniałe jak to, co działo się w czasie teraźniejszym, bo w mniemaniu Ryszarda n i c nie mogło konkurować z chwilami, gdy mogli pobyć z Werką tylko we dwójkę i nie potrzebował żadnych niesamowitych atrakcji ani przygód, żeby bawić się doskonale. Naprawdę mógłby z nią zwiedzić najnudniejsze muzeum świata i nie narzekałby ani przez chwilę. I uważałby ją za najpiękniejszą dziewczynę świata nawet gdyby stała w ortalionowym dresie pośród stada wil. Co tu dużo mówić, stracił głowę chłopak, i tyle. - Naprawdę? A wyglądasz tak niewinnie - stwierdził, podłapując grę słów i dołączył do chichotu Werki, gdy ta zapowiadała że dołączy do jego dresiarskiej ekipy - Fantastycznie, czekam z niecierpliwością. Może załapiemy się na jakąś ustawkę z Włochami i ręcznie ustalimy raz na zawsze że ananas na pizzy jest spoko - dodał rozbawiony, choć siląc się na powagę i absolutnie nie zaprzątając sobie głowy tym by zrobić coś ze zmierzwionymi włosami, zbyt zapatrzony w uśmiech Werki który zdawał się odzwierciedlać wszystko to, co widać było w tym ryszardowym. - Restauracje... No... Ale wiesz, że moje ulubione danie to RedGhull kurczakowy? - zachichotał, nawet nie próbując udawać że jest bardziej wyrafinowanym człowiekiem. Dlatego też nie był aż tak dogłębnie zaznajomiony z twórczością Edith Magiaf, o której wspomniała właśnie Werka, by nazywać się jej fanem - ale wcale nie zamierzał się śmiać, bo koncert francuskiej piosenkarki zdecydowanie wydawał wpasowywać się w klimat romantycznego miasta i tak dalej; i w sekretną, liryczną naturę Very też. - No weź, liczyłem na Zbira Nokturnó - zażartował - Edzia brzmi d o s k o. Pod warunkiem, że nie śpiewała o nieszczęśliwej miłości czy coś. Mamy ją na muzogramie?
- Takieeego suma? - Zaśmiała się, bo choć z jednej strony czuła wciąż w jego towarzystwę odrobinę stresu (bała się jednak irrancjonalnych rzeczy, takich jak szpinak w zębach czy to, że puści bąka), na dłuższą metę towarzystwo Ricky’ego było jak miód na sercu. Co do jackowej pieczeni - zmarszczyła nos na myśl o tym, że zrobiłaby cokolwiek, co spowoduje zadrę na sercu jego bliskich, a pech chciał, że potwornie nie lubiła bakłażana. Na szczęście Ryszard wymyślał już zgrabny plan ewakuacyjny. - Lubię placki? Wiesz, nie sądze, żebym miała dość, ale słowo bezpieczeństwa musi być sprytne. Na przykład… - Tu na chwilę się zadumała, spoglądając z na niego z uśmiechem błąkającym się po twarzy. - Podasz sól? Albo… yyy, czekaj ale jakbym chciała sól to nie wypali - droczyła się z nim słodko, ale po chwili chichoty ustały i spojrzała mu głęboko w oczy. - Tak na serio, nie było i nie będzie nam potrzebne. Będzie pan zadowolony, obiecuję. Są rzeczy na tym świecie, dla których warto zjeść zapiekankę z bakłażana. - Posłała mu delikatny uśmiech i na chwilę zrobiło się super poważnie. W chwilach takich jak ta wracała do niej ta myśl - czy wtedy na pewno jej nie usłyszał? Dlatego szybko i wdzięcznie zwróciła się z powrotem ku żartom. - Ja? JAA? Oboje wiemy, że różańca i winka nie odmawiam. I proszę cię, Ryszard, nie mów tu na głos takich abominacji. To, że ja lubię ananas na pizzy to tajemnica, pamiętaj. Wydziedziczą mnie, jak się o tym dowiedzą - zaśmiała się, już wyobrażając sobie naprzeciwko bandy włoskich mafiosów. Bo jeśli jakieś hultaje faktycznie noszą we Włoszech dresy jak ci paskudni turyści to chyba tylko takie skrojone w kant? - Oj, no p i ę k n i e! - Niby była cała rozchichotana, ale coś groźnego zalśniło jej w oku. Średnio jej się podobał fakt, że Ricky pije tak dużo tego gówna, wolałaby żeby normalnie jadł i był po prostu… zdrowy? Na Słodką Morganę, czy nie w takich kategoriach myślą właśnie starzy ludzie? - To jest poważna sprawa, Ryszard. Nie możesz wlewać w siebie tyle tego syfu, gdy pod nosem masz świętą trójcę. Pizza, pasta, antipasti! Już wystarczy, że popalasz. - Trochę się zadąsała, bo temat jego fajek był zadrą na wręcz sielankowych różowych okularach, które oboje wciąż mieli na nosie. Nie zamierzała jednak strzelać tu fochów i po prostu przeszła gładko do tematów muzycznych. - Oczywiście, że śpiewała o nieszczęśliwej miłości. - Wzruszyła ramionami nieco niepewnie, w sumie nie taka przekonana o swoich racjach. Nie szprychała po francusku, ale wiele można było domyślić się również z tonu danej muzyki. W odpowiedzi na jego słowa złapała muzogram i zaczęła w nim grzebać w poszukiwaniu czegoś od niej, ale czegoś… oddającego klimat. - Dobra mam, ale się śmiej. - Spojrzała na niego przelotnie z obawą, choć przecież nie powinna się bać. A jako, że dawno skończyli już jeść i siedzieli teraz na kocu, po prostu patrząc w gwiazdy, delikatnie sprowadziła go do pozycji horyzontalnej. Wtuliła się w jego ramię i dopiero wtedy puściła piosenkę.
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Absolutnie wszystkie te małe lęki Verki były nieuzasadnione, bo przecież gdyby miała cokolwiek w zębach, to Ryszard osobiście by jej pomógł się tego pozbyć, a gdyby zrobiła coś tak nieeleganckiego jak puszczenie bąka czy głośne beknięcie, uznałby to za szczyt komedii i generalnie cokolwiek by się nie działo, nie oceniałby jej ani przez chwilę. Podejrzewał, że podobnie będzie w przypadku jego rodziny i właściwie to bardziej martwiło go to, że oni nie sprostają jakimś oczekiwaniom jego dziewczyny niż na odwrót. W końcu Seaverowie byli dużym, starym, bogatym rodem, więc nie zdziwiłby się, gdyby Werka miała nieco wyższe oczekiwania niż anegdoty o rybach i średniej jakości posiłki. Jej reakcja wskazywała jednak na to, że albo wcale tak nie było albo po prostu nie dawała tego po sobie poznać; zaśmiewał się razem z nią z planów ustalenia jakiegoś mądrego safe word, ale kiedy usłyszał zdanie wieńczące tę kwestię, atmosfera na moment zrobiła się poważna. Ciepło rozlało mu się po sercu, kiedy Werka deklarowała gotowość do poświęcenia się i nie miało w tym momencie znaczenia, czy mówiła o zjedzeniu bakłażana czy oddaniu własnego życia - był dla niej warty poświęceń i rozczuliło go to tak bardzo, że prawie odpowiedział jej na to wyznanie, które padło kilka tygodni wcześniej. Rozmowa jednak zwróciła się znów ku lekkim, żartobliwym tonom, które podłapał natychmiast, mimo wszystko czując się mniej pewnie w tych poważniejszych sytuacjach. - Twoje sekrety są ze mną bezpieczne - zapewnił, a choć żartowali sobie beztrosko z hipotetycznego starcia z mafiozami broniącymi tradycyjnej pizzy, to mówił zupełnie serio. Żadna z tajemnic, jakie Werka zdecydowałaby się mu powierzyć, bez względu na to jak błaha czy ważna, nie miała prawa ujrzeć światła dziennego. Różowe okulary i obezwładniające uczucie pozwoliły mu nie oburzyć się na uwagi Werki odnośnie jego stylu życia i odżywiania, chociaż gdyby podobne słowa krytyki padły z ust kogokolwiek innego, na pewno by się zirytował, przewrócił oczami i pewnie odpyskował coś niezbyt miłego. Ale Werce? W życiu. - Niech będzie. Są rzeczy na tym świecie, dla których warto zrezygnować z energetyków - zadeklarował, przywołując jej wcześniejsze słowa (i sprytnie pomijając temat fajek, który na razie był dla niego zbyt newralgiczny, by móc jakkolwiek się do niego odnieść). Zamierzał spróbować każdej pizzy, każdej pasty i każdej anty-pasty, jaką tylko wybierze mu Werka, i wychwalać każde z dań pod niebiosa, bo nie dopuszczał w ogóle opcji, że mu nie zasmakują. - Mam nadzieję, że nasza taka nie będzie - napomknął mimowolnie gdy zeszli na temat twórczości Edith Magiaf, dopiero po chwili się orientując, że dosyć bezpośrednio odniósł się do słowa miłość, które zdawało się wisieć nad nim, niewypowiedziane i oczekujące, już od jakiegoś czasu. Serce biło mu jak szalone gdy zastanawiał się czy Werka majstrująca przy muzgoramie w ogóle to zauważyła i zrozumiała; a chwilę później znalazł się w pozycji leżącej, z rozbrzmiewającą dookoła poruszającą muzyką, z gwiazdami nad sobą i najwspanialszą dziewczyną na świecie w ramionach, i wszystko to razem rozbroiło go do tego stopnia, że zanim zdążył przemyśleć to co chce powiedzieć, wyznał: - Werka... ja też cię kocham. Zawsze myślał, że wypowiedzenie tych słów będzie straszne i stresujące, ale tym razem wcale tak nie było. Gdy tylko opuściły jego usta, poczuł ogarniający go spokój. Teraz Veronica wie o jego uczuciach, on wie o jej - i od teraz czekają ich już tylko same dobre rzeczy. Razem.
Ceniła swoje tajemnice. Była skryta i wycofana, bo choć na co dzień sprawiała wrażenie otwartej, to w rzeczywistości kryła w sobie wiele rzeczy, o których zwyczajnie nie potrafiła mówić. Emocji, wspomnień, przemyśleń i planów. Od tamtej pamiętnej, Celtyckiej, nocy miała jednak wrażenie, że nie w sobie niczego, czego nie chciałaby mu przyznać. Owszem, to dalej było trudne, ale w ciągu tych kilku miesięcy zdążył poznać nie tylko trywializmy takie jak jej ulubiona płyta i kolor, ale i średnio prostą historię rodzinną. Opowiedziała mu o wszystkim, co ją dręczyło – o tym, jak cierpiała z powodu faktu, że wbrew genom wcale nie jest metamorfomagiem jak Melody, o tym, jak przeżyła wyprowadzkę z Włoch do Anglii, jakim życie było koszmarem od chwili, gdy zaginął jej ukochany kuzyn. Nie bała się okazywać przy nim słabości i opuszczać gardy, bo doszła dawno do wniosku, że przecież ze wszystkich osób na świecie on na pewno jej nie skrzywdzi. Niby żartował, jak to on, ale ona doskonale wiedziała, kiedy mówił poważnie. Znała go już trochę i czuła te liczne chwile, gdy jego lekki duch graniczy z piękną duszą. Uśmiechnęła się szeroko na widok jego miny, a przez myśl przemknęło jej, że niechybnie od tego śmiania się dorobi się zmarszczek. Jego odważna deklaracja została przyjęta westchnieniem zachwytu. Wiadomo, patrząc na to z perspektywy trzeciej osoby być może są bardziej poważne obietnice niż „jesteś ważniejsza niż energetyk o smaku kurczaka”. Na pewno są, ale tu nie rozchodziło się o jakiś wydmuchany abstrakt tylko ich codzienność – tę samą, która kiedyś stanie się taka trudna. Veronica nigdy nie chciałaby stawiać komukolwiek ultimatum, uważała, że jeśli stawia się kogoś w sytuacji „to” albo „ja” to automatycznie przegrywa walkowerem. Nie dlatego, że nie ma się racji – na przykład w kwestii palenia – ale dlatego, że zmusza się ukochaną osobę do zmiany, na którą nie jest gotowa. Verka wierzyła, że wszystkie zmiany w jakich nich zajdą – te związane ze metamorfozą ich trybu życia, podejmowaniem rozsądniejszych decyzji i zakładania, nie wiem, rodziny? - przyjdą z czasem. Wtedy, gdy będą na nie wreszcie gotowi. Majstrowała akurat przy muzogramie, siedząc odwrócona bokiem do Ryśka. Atmosfera zdawała zmieniać się ze swobodnej w poważną i na odwrót, ale tego, co miało się stać za kilka chwil nie przeczuwała wcale. Gdy mu się wymsknęło na krótką chwilę znieruchomiała. Wstrzymała powietrze, poczuła jak serce szybciej zaczyna jej bić w piersi. Czy zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział? Nie wiedziała co zrobić, chrząknęła. Udawała, że nic się nie stało, bo to zawsze był dobry plan, myśląc sobie po kryjomu, że na galeony za orzechy – ich miłosna historia będzie usłana różami. Odwróciła się w jego stronę i nie znajdując w sobie należytej odwagi porzuciła temat, przypieczętowując zmowę milczenia pocałunkiem. Tak bardzo chciała to usłyszeć. Od jej pochopnego wyznania minęło już trochę czasu. Nie miała pojęcia, czy na pewno sens tego szeptu wtedy do niego nie dotarł. I nie rozumiała, dlaczego nie powiedziała mu tego już potem. Byli ze sobą jakiś czas, to nic złego się zakochać. Wiedział o tym każdy, kto miał oczy – czy Sierrze zauważenie tego faktu nie zajęło jakieś pięć milisekund? – i na logikę to wręcz wskazane. W końcu byli w sobie jeszcze tak słodko zauroczeni, powinni to sobie szeptać przy każdej nadarzające się okazji, póki… póki mają okazję. Noc była piękna – na niebie nie było ani jednej chmurki a gwiazdy mieniły się w całej swojej okazałości. Leżała na ziemi twardej jak głaz, a mimo to w jego ramionach było jej wygodnie jak nigdy. Zamknęła ufnie oczy, rozkoszując się ciepłem jego ciała, jego zapachem, obecnością. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem, jakby w spóźnionej odpowiedzi na tamto wymsknięcie się i wtedy do jej uszu, oprócz pięknej muzyki, doszły jego słowa. To najważniejsze, najcudowniejsze i najbardziej pożądane słowa. - Ricky… – Nie pomyślała, a już słowa opuszczały jej krtań. - Słyszałeś? – zapytała, czując się potwornie głupio. Podparła się na łokciach, tak aby spojrzeć w jego oczy w blasku gwiazd. Była przestraszona, wdzięczna, szczęśliwa i… zażenowana. Ale nie miała w sercu ani kapki wstydu, gdy w końcu dotknęła jego policzka i złożyła na ustach długi i czuły pocałunek. - Kocham cię, ty głuptasie... jak nigdy nikogo wcześniej.