Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 the summer i turned pretty

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPon Lip 29 2024, 01:09;


Retrospekcja

Osoby: Terry Anderson i Czaro Dusza (aka wspaniała @Lockie I. Swansea)
Miejsce rozgrywki: Edynburg
Rok rozgrywki: sierpień 2024
Okoliczności: Terry wraca do domu na wakacje, spotyka się z przyjaciółmi i zawiera nowe znajomości... w tym jedną, która z pewnością zapadnie mu w pamięć na długo.


Uwielbiał wracać do domu na wakacje; było coś pocieszającego i napawającego optymizmem w tym, że pomimo długich miesięcy spędzonych w zupełnie innym świecie, po powrocie wszystko zdawało się takie same, jak je zapamiętał wyjeżdżając. Czas w Edynburgu zdawał się płynąć inaczej, zaklęty w wiekowych kamienicach, ciasnych przesmykach i brukowanych alejkach. To właśnie tutaj Terry czuł się najlepiej, zupełnie jakby stanowił jeden z elementów układanki, idealnie dopasowany do otaczającego go miejsca. W przeciwieństwie do Hogwartu, tutaj szesnastolatek brylował - wiedział co, gdzie, kiedy i jak, znał wszystkich, których znać wypadało, a nawet jeśli strzeliłby jakąś gafę, to mógł mieć pewność, że nie stanie się przez to obiektem drwin i żartów. Biada temu, kto spróbowałby się mu naprzykrzać.

Można więc śmiało powiedzieć, że chłopak był jak nowo narodzony, kiedy przemierzał dobrze znane ulice, kierując się w stronę jednego z parków, gdzie umówił się tego wieczoru ze znajomymi. Na piegowatej twarzy widniał szeroki uśmiech, który tylko przybierał na sile, im bliżej celu był. Nie mógł doczekać się spotkania z przyjaciółmi, których nie widział… no prawdę mówiąc chyba od gwiazdki. Zazwyczaj widywali się kilka razy w roku, ilekroć Terry wracał z Hogwartu na święta czy ferie, ale tak się złożyło, że w tym roku chłopak bywał w domu rzadziej niż zwykle - przerwę semestralną spędził przecież w Himalajach, a pierwszą połowę wakacji na Podlasiu, nic więc dziwnego, że zdążył porządnie zatęsknić za ludźmi, którzy byli dla niego jak druga rodzina. Koniec końców wychowywali się razem i byli praktycznie nierozłączni, dopóki nie okazało się, że Terry jest czarodziejem i kolejne siedem lat będzie musiał spędzić z dala od wszystkiego, co do tej pory znał i kochał. Tego oczywiście reszta nie wiedziała. Według znanej im wersji, chłopak dostał stypendium w jakimś dobrym liceum z internatem, w którym panowały bardzo staroświeckie reguły dotyczące korzystania z komórek i interentu.

W tej chwili nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo oto dotarł na miejsce, już z daleka rozpoznając znajome twarze. Ah, jak dobrze było ich wreszcie zobaczyć! Minęło dobrych kilkanaście minut, nim przywitał się ze wszystkimi i zajął miejsce na jednym z kocy, od razu sięgając po najbliższą paczkę chipsów. Chryste ale mu brakowało najzwyklejszych Pringlesów.

Przez kolejnych parę godzin Terry dowiedział się wszystkiego o tym kto z kim zerwał, kto i gdzie się przeprowadził, jakie dramy go ominęły i czym żyła obecnie plotkarska społeczność szkockiej stolicy. Z początku chłonął z entuzjazmem każde słowo, wypełniając luki w życiorysach przyjaciół, jednak im dłużej rozmawiali, a tematy zaczęły przechodzić ze zgromadzonych na inne znane im osoby, tym częściej szesnastolatek łapał się na tym, że nie zna lub nie rozumie, o kim lub o czym jest mowa. Czasem ktoś przypomniał sobie, żeby go wtajemniczyć, co na pewien czas poprawiało chłopakowi humor, jednak prędzej czy później Terry ponownie tracił wątek, a ciągłe dopytywanie wydawało mu się niezręczne i zwyczajnie niegrzeczne. W takich momentach jego myśli zaczynały biec w nieprzyjemne strony,  uporczywie przypominając mu, że brak dostępu do cywilizacji skutecznie odcina go od kontaktu z najbliższymi. Próbując za wszelką cenę zająć głowę czymś innym, Terry postanowił skupić uwagę na czymś innym, uparcie starając się zapomnieć, że przez dziesięć miesięcy w roku prowadzi zupełnie inne życie niż otaczający go ludzie. Nie, tutaj był normalnym nastolatkiem. Kropka.

- To na długo przyjechałeś? - rzucił w kierunku jedynej osoby, której nie znał przed dzisiejszym spotkaniem. Kiedy po przybyciu witał się ze wszystkimi, dowiedział się, że nieznajomy jest kuzynem czy inną piątą wodą po kisielu jednej z jego przyjaciółek i najwyraźniej spędza wakacje z jej rodziną, ale poza tym Terry nie znał żadnych szczegółów. A że chłopak był niczego sobie - no dobra, co tu dużo mówić, był cholernie przystojny - szesnastolatek uznał więc, że nie zaszkodzi poznać go trochę lepiej. Przecież nic w tym złego…
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPon Lip 29 2024, 03:43;

Podróż z Londynu do Edynburga pociągiem zajmowała trochę ponad pięć godzin, ale nie po to pracował półtora roku w tym starym sklepie z winylami każdego popołudnia, robiąc weekendowe dwunastki, żeby nie kupić wymarzonego pierwszego samochodu i nie zabrać go w wakacje na podróż po wyspach. Dwa miesiące siedzenia z ojcem w warsztacie, kolejne przepracowane na zmywaku godziny na części i renowacje i kiedy dojeżdżał pod dom wujka Petera i ciotki Petry swoim - jak to lubił określać - odrestaurowanym firebirdem, czuł się co najmniej jak król wioski. Samochód miał swoje lata, nie był cichy i łykał paliwo jak prawdziwa bestia, ale od kiedy wyciągnął jego obrazek z gumy TURBO, wiedział, że musi kiedyś stać się jego właścicielem, inaczej jego przeznaczenie nigdy się nie wypełni. A trzeba wiedzieć, że Caelan był człowiekiem czynu i od wczesnych lat młodości, zanim jeszcze manifestowanie stało się modą, żył według sobie tylko znanych zasad. Wstawał rano, postanawiając, że coś się wydarzy i nie spoczął, dopóki do tego wydarzenia nie doprowadził. Tak więc widząc rdzewiejącego Pontiaca na podwórku rudery pod miastem dwa lata temu, wiedział, że to jego samochód - i że będzie miał gorący kolor candy apple red. Tak samo wiedział, że w te wakacje jest kimś więcej, niż kuzynem Caelanem Cahillem, bo bycie nim było takie zeszłoroczne. Przyjechał w środowisko ludzi sobie nieznanych, pomiędzy osoby, których nigdy więcej nie zobaczy, do miejsca, którego być może nigdy więcej nie odwiedzi i wiedział, że to preludium wakacji, podczas których niczego nie musi sobie odmawiać.

Późnym popołudniem padło hasło pikniku z gronem znajomych Deborah, córki ciotki Petry z pierwszego małżeństwa. Dziewucha była trochę młodsza, ale nawet zabawna i ogarniała dobrą muzykę - cały ostatni dzień przesłuchiwali dyskografię The Clash, dyskutując o tym, czy Topper Headon lepszym był perkusistą od Beva Bevan'a, czy nie. Odwiedzanie jej nie było nużące, jak mogłoby się wydawać przy odwiedzaniu młodszych członków dalszej rodziny, Caelan zgodził się więc i na piknik i na zapoznawanie się z resztą ekipy.

Wyciągnięty na kocyku z jakimś morelowym Somersby w ręku, przysłuchiwał się rozmowom o wszystkich ludziach, których nie znał, relacjach, których nie obserwował i wydarzeniach, których nie był świadkiem. Czy były mu one obojętne? Nieszczególnie, ale też niekoniecznie był w te dyskusje zaangażowany. Uśmiechnął się, kiedy Deborah wspomniała dwóm koleżankom o firebirdzie i puścił im flirciarskie oko, zapewniając, że pokręcą się nim jutro albo pojutrze po opuszczonym lotnisku za miastem.
Odwrócił spojrzenie w kierunku kędzierzawego blondyna, siedzącego po jego drugiej stronie i uśmiechnął się, pociągając kolejnego łyka słodkiego, nieco rozgazowanego już sommerka.
- Na trochę. Już Cie znudziłem? - puścił mu oko - Nie rezygnuj ze mnie, mam jeszcze wiele do pokazania. - zapewnił, kładąc długopalczastą dłoń na piersi, połyskując srebrnym, cienkim pierścionkiem na małym palcu. Posłał mu szeroki uśmiech i kiwnął podbródkiem - Terry? Dobrze pamiętam? - przechylił głowę- Ni chuja nie wiem, o czym oni gadają, zrywamy się? - zaproponował, jak zły diablik na ramieniu, podszeptujący namowy do grzechu, samemu dopijając resztę piwa w butelce i z pozycji półleżącego na kocyku paszy podniósł się do siadu z pytającą miną.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyCzw Sie 01 2024, 00:46;

Kiedy Terry dołączył do rozłożonej na kocach grupy, słońce wisiało jeszcze wysoko nad horyzontem, a w parku roiło się od osób odpoczywających po całym dniu pracy, korzystających z wakacji uczniów czy wypoczywających na świeżym powietrzu rodzin z dziećmi. Teraz, po kilku godzinach spędzonych na pogaduszkach, wspominkach i plotkach, promienie rzucały coraz dłuższe cienie, a park stopniowo pustoszał, kiedy kolejne grupki decydowały się wrócić do domu lub przenieść się do jednego z wielu działających w pobliżu pubów. Szesnastolatek od przyjazdu zdążył zauważyć, że w tym roku na ulicach Edynburga było jakby mniej turystów - może to przez trwające w Paryżu Igrzyska ludzie zdecydowali się zmienić kierunki podróży? Tak czy inaczej zwykle przepełnione przyjezdnymi puby, kawiarnie i restauracje teraz na nowo otwierały drzwi dla mieszkańców, a ci - jakżeby inaczej - z chęci z tego zaproszenia korzystali. Idąc na dzisiejsze spotkanie mijał kilka lokali, w których kibice tłoczyli się przed telewizorem, dopingując rodakom z taką siłą, że chłopak czuł ogarniającą go narodową dumę. Kto wie, w innych okolicznościach może i on siedziałby dziś w jednym z takich miejsc, przeżywając wspólnie sportowe emocje…

Miał jednak na ten wieczór inne plany, kiedy więc inni bywalcy zbierali się z parku, ich grupka nawet nie myślała o tym, by kończyć spotkanie. Widywali się przecież tak rzadko, że zbrodnią byłoby rozstawać się tak wcześnie! Zresztą było tyle tematów do poruszenia…
Przez większą część wieczoru Terry czuł się absolutnie i bezgranicznie szczęśliwy; rozwalony na kocu, pałaszując przysmaki, które pamiętał z dzieciństwa i wysłuchując z uwagą szczegółowych, choć trochę chaotycznych relacji z ostatnich dziesięciu miesięcy, chłopak pierwszy raz od niepamiętnych czasów czuł się wolny od wszelki trosk. Tutaj nie musiał ciągle mieć się na baczności, nie musiał analizować każdego gestu, każdego wypowiedzianego słowa, zamiast tego zdając się na intuicję i pozwalając sobie na bycie po prostu sobą. Gdyby ktoś z Hogwartu go teraz widział! Rozpromieniony, pewny siebie i przebojowy, rzucający ripostami jak z rękawa - trudno uwierzyć, że to ten sam zalękniony, zakompleksiony chłopak, który zawsze sprawia wrażenie, jakby przypadkiem znalazł się nie na miejscu i nie wiedział co ze sobą zrobić.
Idylla nie mogła jednak trwać wiecznie - koniec końców nie byli już tymi samymi dziećmi, które razem psociły na podwórku i rządziły osiedlową podstawówką. Od tamtego czasu minęło pięć długich lat, podczas których wiele zmieniło się w życiu każdego z nich, i choć nadal byli sobie bliscy - Terry głęboko wierzył, że zawsze, bez względu na to jak się ich losy potoczą, będa mieli do siebie nawzajem pewien głęboki sentyment, który może zaistnieć tylko między ludźmi, którzy wspólnie dorastali - to jednak z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej dostrzegalne stawały się dzielące ich różnice, które wynikały z tego, że każde z nich miało teraz własne życie i własne sprawy na głowie. A przynajmniej tak było w przypadku młodego Andersona. No bo jak wytłumaczyć przyjaciołom frustrację związaną ze świadomością, ile pożytecznych rzeczy mogłoby się zrobić przy pomocy posiadanych umiejętności, gdyby tylko prawo czarodziejów nie było tak hermetyczne i niesprawiedliwe? Nie wspominając o tym, że odcięty od internetu szesnastolatek czuł się tak, jakby żył pod kamieniem. Nowy hit kinowy? Terry nic o nim nie słyszał. Popularność zyskał jakiś mem? Puchon ani trochę nie rozumie o co w nim chodzi. Ich wspólny znajomy wrzucił jakiś szokujący post do sieci? Chłopak zobaczy go dopiero po pół roku. Nie wspominając o wszystkich trendach które go zwyczajnie omijały, bo nie miał skąd się o nich dowiedzieć.

Nic więc dziwnego, że nie mogąc przyłączyć się do rozmowy o nauczycielce przedmiotu, którego Terry nigdy w życiu nie musiał się uczyć, a która oblała kogoś, kogo Puchon w życiu na oczym nie widział, chłopak przeniósł uwagę na osobę, która przynajmniej była fizycznie obok i o której mógł dowiedzieć się czegoś więcej. A przecież zawsze miał smykałkę do ludzi.
- Tego nie powiedziałem. - odparł podłapując szelmowski ton chłopaka, pozwalając sobie na nieszkodliwe przekomarzanie się - Mhm… uwierzę jak zobaczę.  - rzucił zaczepnie, choć na piegowatej buzi zawitał rozbawiony uśmieszek, rozwiewający jakiekolwiek podejrzenia o złe intencje autora.

Pokiwał głową na znak że w rzeczy samej nazywa się Terry, a w następnej chwili przygryzł policzek rozważając propozycję. Z jednej strony naprawdę stęsknił się za przyjaciółmi i chciał spędzić z nimi jak najwięcej czasu, ale z drugiej już od dłuższego czasu nie nadążał za tokiem rozmowy, tracąc wątek częściej niż go odzywskiwał. No i będzie w Edynburgu cały sierpień, mogą więc przez miesiąc spotykać się choćby i codziennie. To przeważyło szalę, skinął więc lekko na zgodę, po czym otrzepał się i wstał, czym zwrócił na siebie uwagę reszty zgromadzonych.
- Słuchajcie nie obraźcie się, ale padam na ryj po podróży, więc będę się pomału zbierał. Przy okazji pokażę temu tutaj gdzie można wypić prawdziwe piwo, a nie jakies takie… - spojrzał wymownie na butelkę po piwie smakowym - Widzimy się jutro co nie?
Trochę im zeszło, nim okiełznali oznaki protestu, pożegnali się i ruszyli w stronę granicy parku.
- To jakie propozycje?

@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyCzw Sie 01 2024, 02:43;

@Terry Anderson

Uśmiechnął się szerzej na tę zaczepkę, spoglądając na blondyna z zaraz rosnącym zainteresowaniem, bo dotychczas wszystkie te koleżanki i koledzy Deborah byli raczej tak samo płascy, dziewczyny chichotały, chłopaki prężyły się, jakby im zagrażał i ich słodkiej paczuszce przyjaciół, kiedy on tu był turystą i oni wszyscy byli dla niego jak zwierzątka w zoo. Mógł na nich popatrzeć i wyszedłszy zapomnieć po kwadransie.
Do teraz.
Do czasu tego rozbawionego uśmieszku, od którego robił mu się mały dołeczek w jednym policzku.
A więc Terry.
Nachylił się lekko w jego stronę:
- Od tego co Ci mogę pokazać, nie będziesz mógł spać w nocy. - szepnął, po czym jak gdyby nigdy nic wyprostował się, dopijając piwko i przeciągnął ze strzyknięciem w plecach. Parsknął śmiechem na te surową ocenę jego wyboru trunku, kładąc dłoń na piersi z miną, jakby go blondynek rzeczywiście uraził i pokręcił głową.
- Będę potem. - rzucił w stronę kuzynki, bo właściwie ani mogła od niego wymagać jakiejś ciszy nocnej, ani tego, że będzie się jej pilnował jak dwunastolatek, skoro to on tu był chyba najstarszym w towarzystwie. W odpowiedzi koleżanki kuzynki zachichotały dziwnie, na co rzucił im zaczepny uśmieszek kącikiem ust. Dziewczyny były za proste.
Wyjął telefon, by nastukać SMSa ciotce, coby jutro nie słuchać o tym, jak to osiwieje przez niego i obiecała jego matce, że będzie go pilnowała, a on tak znikał bez słowa sam w obcym mieście, jakby Edynburg rzeczywiście był dla niego obcym miastem.
Czasem miał wrażenie, że ciotka zapominała, że jego matka też jest z Edynburga i choć wyjechali z mężem do Londynu, to Caelan bywał tu przecież regularnie i miał już swoje zakamarki tu czy tam. Tego jednak nie wiedział jego kompan, który to obiecał pokazać mu, gdzie można wypić prawdziwe piwo i teraz Caelan był szalenie ciekaw tego, dokąd młodzik go zaprowadzi. Splótł palce i wyciągnął ramiona w górę strzelając stawami, po czym westchnął ciężko.
- Propozycje? - spojrzał na niego, kiedy wyszli na alejkę, na której powoli zaczęły zapalać się już miejskie latarenki - A to nie Ty miałeś pokazać mi, gdzie się pije prawdziwe piwo? - zapytał, nachylając się zaczepnie w jego stronę i roześmiał się serdecznie. Było w jego zachowaniu coś głęboko swobodnego, jakby nie interesowało go nic zupełnie, ani miejsce, ani chwila, ani co go otaczało. I w tej całej swobodnej obojętności, jego zainteresowanie udało się złapać chłopcu z Edynburga. Jakiemuś koledze Deborah. Sam się sobie nie mógł nadziwić.
- Powiedz, boisz się duchów? - zerknął na niego. Nie mógł mieć przecież pojęcia, że Terry nie tylko się ich nie boi, a co więcej, jeden z jego nauczycieli jest duchem, opiekun jego domu jest duchem, a po szkole lata największy rozrabiaka, jakiego zna Anglia i też. Jest. Duchem.- Słyszałem, że pod Edynburgiem jest sieć tuneli i sekretna giełda. - zaczął od niewinnego kłamstwa, bo nie tylko słyszał, ale też widział, że są, bo łaził po nich nagminnie jeszcze trzy-cztery lata temu - Tylko wejście do nich jest na cmentarzu Greyfriars Kirk'a. - zaznaczył kolejnym kłamstwem. Wejście było na cmentarzu o tej porze, bo w ciągu dnia można zapłacić kilka funtów i wejść normalnie przez bramę obok katedry św. Idziego, tylko kto by chciał robić rzeczy normalnie? Skoro podziemne tunele łączyły się z wąskimi uliczkami Mary King's Close, te dwadzieścia funciaków można przecież wydać na alkohol i przyjemności. - Zajdziemy po to prawdziwe piwo i mi pokażesz, którędy tam dość? - zaproponował - Jak nie będziesz chciał, to nie musisz dołączać. - wprawdzie dał mu furtkę do odmowy, ale dodał do niej taki uśmiech, jakby tylko czekał na powód do zaczepki, albo małego, chytrego zakładu.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPon Sie 05 2024, 19:05;

Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, toteż na piegowatej buzi zawitał lekki rumieniec, chłopak nie stracił jednak rezonu i kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, uniósł brew, uśmiechając się jeszcze szerzej niż dotychczas. – Pożyjemy, zobaczymy.
W Hogwarcie nigdy by sobie nie pozwolił na taką bezczelność, ale tutaj? Nie musiał się obawiać, jak ocenią go inni, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że nie było takiej rzeczy, która mogłaby zrazić do niego przyjaciół. Zebrana w parku grupka była świadkiem wielu żenujących sytuacji z udziałem chłopaka i słyszała z jego ust niejedną głupotę, a mimo wszystko nadal utrzymywała z nim kontakt – nie, o nich Terry nie musiał się martwić. A Calean? Tak naprawdę go nie znał i istniała spora szansa, że po wakacjach już nigdy więcej się nie spotkają, nie było więc sensu zbytnio przejmować się tym, co też chłopak sobie o nim pomyśli. Szesnastolatek dawno nie doświadczył podobnej beztroski i dopiero zaczynał sobie uświadamiać, co ta nowo odkryta wolność oznaczała i jakie dawała mu możliwości.
- Coś mi mówi, że nie potrzebujesz w tym temacie pomocy. – rzucił z rozbawieniem, starając się ignorować fakt, że jego młodzieńcze serduszko na moment przyspieszyło, gdy Calean nachylił się w jego stronę. – Zasada jest prosta, im mniej zachęcająco miejscówka wygląda z zewnątrz, tym większa szansa, że w środku znajdziesz perełkę. Dodatkowe punkty, jeśli jest daleko od atrakcji turystycznych, w jakiejś bocznej uliczce, gdzie kręcą się sami lokalsi. – mimo wszystko podzielił się z chłopakiem złotą zasadą wyboru lokalu w jakimkolwiek dużym mieście, nie przywiązując jednak większej wagi do tego, co mówił. Pomysł wyjścia do baru był tylko pretekstem, by opuścić resztę i Terry nie podejrzewał, żeby rzeczywiście wylądowali z Calean’em w jakimś ciemnym zaułku przy piwie. Chociaż kto go tam wie. Przemierzając brukowane alejki szesnastolatek kątem oka zerkał co pewien czas na swojego towarzysza, starając się ocenić, dla kogo właściwie porzucił tego wieczoru przyjaciół. Idący obok niego chłopak zdawał się mieć zupełnie gdzieś wszystko i wszystkich dookoła, co niezmiernie imponowało Puchonowi, zazwyczaj paranoicznie przejętemu tym, jak wypada w oczach otaczających go osób. Kuzyn Deborah nosił się z naturalną nonszalancją, co w połączeniu z nie gorszą urodą dawało efekt, który niejednego mógłby powalać z nóg.
- Duchów? – na piegowatej twarzy malowało się powątpiewanie, które jednak prędko ustępowało miejsca rosnącemu zainteresowaniu w miarę tego, jak Calean mówił dalej – Chyba każdy dzieciak z chciał kiedyś zejść do tych tuneli. – uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie wypraw, które organizowali z przyjaciółmi w poszukiwaniu sekretnych wejść do katakumb rodem z powieści o Sherlocku Holmesie. Oczywiście jak to często ma miejsce w przypadku podobnych miejsc, rodzice surowo zabraniali im wałęsania się po grożących zawaleniem ruinach – Ale koniec końców nigdy tam nie byłem. – dokończył, a w błękitnych tęczówkach pojawiły się psotne iskierki. Szesnastolatka nie trzeba było dwa razy namawiać na pakowanie się w kłopoty, szczególnie w tak doborowym towarzystwie. – A więc tak spędzasz wakacje? Jeździsz od miasta do miasta i zwiedzasz cmentarze? – zapytał, kierując się w stronę starego miasta, gdzie leżał cel ich wieczornej eskapady. Pomimo późnej pory uliczki roiły się od spacerowiczów i turystów korzystających z ładnej pogody, a w jednej z bram natknęli się nawet na bezceremonialnie obściskującą się parę, na widok której Terry poczerwieniał aż po czubek piegowatego nosa. Kilka minut później mijali pierwsze budynki uniwersytetu, który jeśli by się nad tym zastanowić, trochę przypominał Hogwart – nie żeby chłopak miał najmniejsza ochotę myśleć przez najbliższy miesiąc o szkole.
- Prawie jesteśmy na miejscu, więc jeżeli faktycznie chcemy kupić piwo i nie przepłacić to teraz jest na to czas. – oznajmił tonem przewodnika wycieczki i zerknął na Caleana w oczekiwaniu na decyzję. Koniec końców tylko jemu z ich dwójki ktokolwiek sprzeda piwo w tej części miasta.

@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyWto Sie 06 2024, 00:27;

@Terry Anderson

Caelan mógł mieć na myśli dosłownie wszystko, rzucając taką zaczepkę, ale to ten rodzaj zdania, który rzucony w eter pozwala przełożyć odpowiedzialność za brzmienie na wyobraźnię odbiorcy takiego zapewnienia. Cahill nie wiedział nawet, że tak robi. Nie był żadnym master-manipulatorem, żył bezwysiłkowo, dandys, korzystając z przyjemności i uroków młodości. Zdawał sobie sprawę ze swojej charyzmy i kłamstwem byłoby zarzucić, że nic sobie z niej nie robił, choć zasadniczo nigdy nie celował w szczególne sprawianie komuś przykrości czy kłopotu. Charakter miał niepoważny, lekkoduszny, trochę arogancki, ale przecież każdy nastolatek dobijający dwudziestki taki się robi. Zrzućmy to na hormony. Albo złe wychowanie.
Oklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów, których oczywiście nie miał, mimo że przecież brał je z torby. Pewnie mu wypadły na tym kocu, po którym się tak pokładał, ale przecież nie będzie sie wracał.
Rzucił Andersonowi uśmiech pełen uznania, słysząc od niego najlepszą radę dotyczącą wyboru pubów nie tylko w Edynburgu, ale i całej Szkocji, a kto wie, może i na świecie. Pokiwał głową z szacunkiem, robiąc minę wskazującą na pewne wrażenie, jakie to na nim wywarło.
- Co nie? Jasne, że piknik w parku fajna sprawa, czillerka utopia, ale po co, skoro są miejsca, w których można robić rzeczy, przy których nikt Cię nie przyłapie. - puścił mu oko z sugestywnym uśmiechem, by zaraz znów się serdecznie zaśmiać - Jak tak to ujmujesz, to brzmię jak straszny creep, co? - zapytał ubawiony, rozglądając się po uliczkach, którymi zmierzali, w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, w którym można się zaopatrzyć w papierochy i coś do picia. Bynajmniej soczek.
- Dobra, to zaraz wracam. - powiedział, chwytając za wyślizganą setkami tysięcy dłoni gałkę zdezelowanych drzwi do małego monopolowego na rogu, by zaraz jeszcze odwrócić się i capnąć Andersona drugą ręką za skrawek koszulki i nachylić się - Tylko mi nie ucieknij. - powiedział dziwnym tonem, patrząc mu w oczy z jakąś iskrą w swoich.
Zniknął za drzwiami na chwilę, może dwie. Ulica wieczorami nabierała rozpędu, choć nie takiego jak centrum miasta, szczególnie w tym olimpijskim sezonie. Mimo to ludzie znający okolice wypełzali na miasto, kiedy letnie słońce już tak nie prażyło w głowę, w pracy można było zamknąć komputer, a rodzice czy dzieci nie domagali się pomocy w domu.
Wyszedł ze sklepu z dwiema dwustu mililitrowymi butelkami Tullamore Dew, jedną wciskając w tylną kieszeń spodni, drugiej etykietę studiując, nim nie podniósł spojrzenia na Terry'ego.
- Mam nadzieje, że zdążyłeś się stęsknić. - puścił mu oko i bez większych ceregieli odkręcił butelkę, by pociągnąć z niej sążnistego łyka, po którym wydał z trzewi dźwięk ukontentowania - Jednak Irlandczycy wiedzą, co robią... - pokręcił głową, podając chłopcu butelkę i rozglądając się, by zorientować, w którą stronę idą dalej. Nie wywierał żadnej presji na Andersonie, by ten pił, po prostu dzielił się dobrocią, którą sobie kupił. Dlaczego whisky nie piwo? A bo po piwie to się chce sikać, a dobra ognista i rozgrzeje i rozluźni.
Kiedy wyszli na ostatnią prostą, mur cmentarza był już w zasięgu wzroku. Słońce chylące się ku zachodowi, oblewało ścieżkę pomarańczem, oświetlając niemal filmowo zamkniętą bramęę. Czego innego by się spodziewać, oczywiście, że o tej porze cmentarze są zamknięte. Nim jednak jakakolwiek wątpliwość wkradła się między niego i jego mimowolnego przewodniko-kompana, złapał go znowu za skrawek koszulki, puszczając oko i ciągnąć gdzieś w bok, niczym szemrany jegomość planujący jakieś bałamucenie. Gdy zeszli ze ścieżki jednak, pokazał chłopcu palcem skrzynkę z zaworami przyłącza wody, która znajdowała się między drzewami gdzieś w połowie murku.
- Wejdziemy tędy. - pociągnął jeszcze łyka, nim nie zakręcił szczelnie butelki, by wetknąć ją w drugą zadnią kieszeń. Jak rasowy, doświadczony włamywacz, obił się miękko, podciągając na skrzynkę, a potem na murek, na którym usiadł okrakiem i wyciągnął do Terry'ego rękę.
- Dawaj, podciągnę Cię. - uśmiechnął się i z tą ręką wyciągniętą, taki uśmiechnięty, z tym złotym słońcem za plecami wyglądał tak, że przecież nie można było mu zarzucić, że właśnie łamie prawo.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPon Sie 12 2024, 00:01;

Nie śmiał nawet podejrzewać, że Caelan mógł mieć na myśli coś tego rodzaju - jego szesnastoletni rozumek nie przestawił się jeszcze do końca z trybu “Hogwart” na tryb “Edynburg”, chłopak pozostawał więc w głębokim przekonaniu, że był osobą zbyt żałosną, by ktokolwiek mógł się nim zainteresować w sposób nawet najmniej romantyczny. Pod burzą przydługich blond loków nie pojawiła się ani jedna myśl, która sugerowałaby, że ich rozmowa może być czymkolwiek więcej niż zwykłymi przekomarzankami w gronie znajomych - podobny pomysł nawet nie mieścił się chłopakowi w głowie. Mimo wszystko szesnastolatek czuł jednak przyjemne łaskotanie w żołądku, ilekroć nadarzała się okazja do przepychanek słownych, wymownego spojrzenia w kierunku nowego znajomego lub rzuconego półgębkiem uśmieszku. Na co dzień nie mógł pozwolić sobie na podobną frywolność, obawiając się reakcji ze strony szkolnych kolegów, ale tutaj? W tym mieście, wśród tych ludzi nie był chodzącym przegrywem i nawet jeśli nadal nie do końca wierzył, że mógłby spodobać się komukolwiek z zebranych, to zdecydowanie łatwiej było mu dołączyć do wspólnych wygłupów… bo właśnie tak odbierał całą ich interakcje - jako nieszkodliwe żarty, zwykłe droczenie się w gronie najbliższych.
Podążał więc za Cahilem przez skąpane w zachodzącym słońcu brukowane uliczki, z każdą chwilą czując się coraz swobodniej w towarzystwie nowego znajomego, pozwalając więc sobie na coraz to bardziej zadziorne odpowiedzi. Ah jak dobrze być w domu!
- Brzmisz na obeznanego. - zauważył, starając się ze wszystkich sił zignorować to, jak silne wrażenie zrobił na nim ten nonszalancki uśmiech. W duchu dziękował za to, że zdobyta na Podlasiu opalenizna - o ile można tak nazwać zaczerwienioną twarz i wysyp piegów większy niż zazwyczaj - choć trochę maskowała wypływający na jego policzki rumieniec. Nie był ślepy, oczywiście że zauważył jak atrakcyjny jest jego towarzysz, nie robił sobie jednak nawet najmniejszych nadziei - ktoś taki jak on z pewnością nie mógł odgonić od dziewczyn, a jego chichoczące w parku koleżanki jedynie potwierdzały tę teorię. - Mhm… creep, zdecydowanie. Ewentualnie hiena cmentarna. Całe szczęście zawsze mam przy sobie gaz pieprzowy.
Kłamał. Nie nosił ze sobą gazu pieprzowego, zbyt przyzwyczajony do tego, że w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa zazwyczaj mógł liczyć na własną różdżkę i kilka sprawdzonych zaklęć. Ale o tym nie mógł przecież powiedzieć.
Kiedy zatrzymali się przed sklepem, Puchonowi przemknęło przez myśl, że w gruncie rzeczy wcale nie zależało mu na zakupie jakiegokolwiek alkoholu - dotychczas świetnie bawił się przecież bez niego - nie zamierzał jednak wyjść na smarkacza przed Caelanem, wzruszył więc ramionami i już miał odejść na bok, by poczekać na towarzysza przed wejściem, kiedy chłopak bez ostrzeżenia złapał go za koszulkę, niebezpiecznie zbliżając ich twarze do siebie. Otworzył szeroko oczy, które w rezultacie przypominały przez moment dwa błękitno-zielone spodki do herbaty, a piegowate lica oblał rumieniec o takiej intensywności, że nawet afrykańskie słońce nie byłoby go w stanie ukryć. Przełknął nerwowo ślinę i tylko kiwnął bez słowa głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani sylaby. Kiedy powód, dla którego stracił rezon i jak się mogło wydawać, dla którego zaczynał tracić głowę zniknął we wnętrzu sklepiku, Terry wypuścił powietrze, które nieświadomie wstrzymywał. W co on się znowu wpakował? Czy naprawdę był tak zdesperowany, że kolana uginały się pod nim na widok każdego przystojnego mężczyzny? Zły na siebie, oparł się plecami o ścianę budynku, wkładając ręce głęboko w kieszenie spodni, wzrokiem świdrując ulicę wyłożoną kocimi łbami. Czuł, jak chłód bijący od kamiennego muru przenika przez bawełniany materiał, wywołując gęsią skórkę na całym jego ciele, a rozchodzące się od karku aż po pięty nieprzyjemne dreszcze skutecznie chłopaka oprzytomniły. Nie mógł się tak nakręcać.
Niemal podskoczył, słysząc nad sobą znajomy głos, zbyt pochłonięty przez wewnętrzne rozterki by zauważyć, że Cahil wyszedł na zewnątrz z zakupami.
- Mhm… usycham z tęsknoty. - odparł przewracając oczami, nim jego wzrok spoczął na studiowanej przez chłopaka butelce - Chyba sobie jaja robisz. - spojrzał na towarzysza z mieszaniną oburzenia i niedowierzania wymalowaną na dziecięcej wciąż buzi - Przyjechałeś do Szkocji, do kraju który SŁYNIE z produkcji whisky tylko po to, żeby kupić to? - zamrugał kilka razy, nim wreszcie prychnął jak urażone oślę i pokręcił głową - Ciesz się, że nikt cię w tym sklepie nie kropnął.
Nie bez ociągania, w którym więcej było teatralnego dramatyzmu niż prawdziwej odrazy - w końcu żaden z niego koneser alkoholi - pociągnął łyk z zaoferowanej butelki, krzywiąc się mimowolnie, kiedy gorzki płyn spłynął mu do gardła. Wysokoprocentowe alkohole pił zaledwie kilka razy w życiu, nigdy więcej niż jednego, może dwa szoty, nie zdążył więc wyrobić sobie odporności na niezbyt przyjemny smak. Prawdę powiedziawszy, najchętniej popiłby trunek colą, ale za to też mógłby zarobić w tym mieście niezłe wciery. Starając się więc wykazać przed idącym obok chłopakiem, Terry nabrał w usta kolejny łyk alkoholu, nim oddał Caelanowi butelkę, robiąc przy tym dobrą minę do złej gry. Cmentarz nie był daleko - kilka przecznic i stanęli vis-a-vis zamkniętej bramy, skąpanej w ostatnich tego dnia promieniach słońca. Mimo swoich niedawnych przygód z cmentarzami i świeżo wykopanymi grobami Terry na moment zatracił się w tym pocztówkowym wręcz pejzażu. Zachodzące słońce malowało niebo na piękny, pomarańczowo-różowy kolor, a złociste snopy światła kładły długie cienie na i tak mrocznie wyglądające uliczki szkockiej stolicy. Może przemawiał przez niego romantyk, ale Terry przez dłuższą chwilę nie mógł wyjść z podziwu nad urokiem tej niecodziennej scenerii.
- Prowadź. - mruknął, na tym etapie nie kwestionując nawet tego, przez jakie krzaki chłopak go ciągnął. Dostrzegł blaszaną skrzynkę jeszcze zanim Cahil pokazał mu ją palcem, przyznając w duchu, że faktycznie było to idealne miejsce do przekroczenia cichaczem cmentarnych murów. Nie oponował, kiedy chłopak wyciągnął w jego kierunku dłoń, oferując pomoc we wdrapaniu się na ogrodzenie, choć gdyby miał być szczery, zapewne bez większego trudu poradziłby sobie sam - koniec końców wdrapywali się z przyjaciółmi na dachy kamienic przy Royal Mile, czym więc było dla niego dwumetrowe ogrodzenie.
Chwilę później oboje wylądowali miękko po drugiej stronie muru, a wizja zejścia do katakumb stała się nie tylko o wiele wyraźniejsza ale też o znacznie bardziej prawdopodobna.
- No i co teraz? - zapytał, a w jego głosie wyraźnie można było usłyszeć narastające podekscytowanie czekającą ich przygodą. - Czekamy aż pojawią się duchy? - uniósł brwi, uśmiechając się nadzwyczaj zuchwale. Gdybyś tylko wiedział…


@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptySro Sie 14 2024, 01:06;

@Terry Anderson

Zaśmiał się serdecznie na ten przytyk względem wyboru tej o irlandzkiej etykiecie i wzruszył swobodnie ramionami:
- Może ton właśnie przez takie małe zdrady mnie stąd wysiedlili. - zdradził, przystawiając palec do ust, jakby mu wyjawiał głęboką tajemnicę. Obserwował, jak czerwieniący się niemiłosiernie chłopiec robi dobrą minę do złej gry, popijając solidne dwa łyki ognistej i skinął głową. To nie była tajemnica, że wysokoprocentowe alkohole były odwagą w płynie, a skoro Terry pąsowiał przy byle chwyceniu za koszulkę, Cahill miał dziwne przeczucie, że tej płynnej odwagi będzie mu potrzeba więcej, im dalej będą posuwać się w tej przygodzie w ciemną noc.
Dotarcie na cmentarz równało się z osiągnięciem pewnego kamienia milowego tej szalonej, krótkiej znajomości. Oto bowiem związani zostali przestępstwem, włamując się do miejsca publicznego po jego oficjalnym zamknięciu. Czy Caelan był na tyle przebiegły, by doprowadzać do takich sytuacji celowo? Czy był na tyle manipulacyjny, by tak obracać wydarzenia, coby układały się według jego wysublimowanego planu? Otóż nie. Po prostu żył życiem nie przepraszając, a skoro tak wymyślił sobie spędzanie dzisiejszego wieczora, w takim towarzystwie, w jakimś ciemnym, pustym zakamarku, to przecież jak wszystko inne w jego codzienności, gwiazdy musiały ułożyć się tak, by jego wizja stała się rzeczywistością.
Zeskoczyli miękko między wysokie nagrobki, a chłopak kiwnął na swojego kolegę, by przesunęli się pod osłoną cienia w stronę mauzoleów. Cmentarz dzielił się na kilka sektorów, jeden, bliżej bramy, stanowił przestrzeń dla zwykłych mieszkańców Edynburga, dalej w stronę wzgórza widać było znacznie bogatsze nagrobki, zdobione kwiatami, inkrustowane złotymi literami, nad którymi pochylały się płaczące figury bądź rozkładały skrzydła święte anioły. Oni jednak kierowali się w stronę niewielkich, jasnych budowli, stanowiących groby rodzinne i właśnie mauzolea, bo o ile go pamięć nie myliła, to zaraz tutaj za wysoką lipą stał niepozorny budynek kryjący w sobie urny rodziny o wdzięcznym nazwisku Mackintosh czy też, jak to zapisali nad wejściem do budowli po gaelicku Mac an Tòisich.
- Tędy. - zakomunikował, powoli popychając starą bramkę, zabezpieczającą wejście chyba tylko na słowo honoru, delikatnie by nie zaskrzypiała za głośno, bo stan zawiasów zdradzał, że nie uda im się wślizgnąć całkiem niepostrzeżenie.
- Mackintosh byli jedną z rodzin inwestujących w gospodarkę Mary King's Close. Przez ich mauzoleum możemy tam bez problemu zejść. - nakreślił z chytrym uśmiechem, dopijając pierwszą butelkę i 'gubiąc' ją gdzieś w krzakach, by odkorkować drugą, w razie, gdyby Anderson poczuł jakieś wątpliwości względem ich przedsięwzięcia. Włamywanie się na cmentarz to jedno, ale nachodzenie zmarłych tylko po to, by zrobić coś głupiego? Caelan nie mógł zakładać, że każdy człowiek na ziemi ma do takich spraw równie olewcze podejście do niego.
Wewnątrz przysadzistego budynku, poza płytami nagrobnymi na ścianach, wymieniającymi szereg członków rodziny, którzy spoczywali tu na wieczność, znajdowały się małe, drewniane drzwi o dość niepewnie wyglądającej konstrukcji. Nie wymagały wiele więcej niż kilka pchnięć, by spróchniałe drewno oddzieliło się od starego zamka, otwierając przed nimi ukryte w całkowitych ciemnościach schody, prowadzące do podziemi Edynburga. Cahill zrobił kilka kroków, pokonując pierwsze parę stopni, po czym odwrócił się w stronę Terry'ego z uśmiechem, wyciągając rękę, ponownie, jak chwilę wcześniej kusząc go do wdarcia się na cmentarz, teraz kusząc, by zszedł z nim w ciemność.
- Weźmiesz mnie za rękę? Trochę się pietram. - puścił mu oko z pięknym uśmiechem, co mogło zdradzać, że wcale tak nie jest, ale przecież prędzej czy później chciał go za tę rękę złapać.
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Sie 16 2024, 12:31;

- I jak widać niczego Cię to nie nauczyło. - odparł, nim gorzki płyn wypełnił mu przełyk, wypalając wnętrzności takim ogniem, że nawet podlaski rytuał nie mógł się z nim równać. Gdzieś z tyłu głowy cichy głosik sugerował mu rozwagę - bo czy picie wysokoprocentowych trunków z kimś niemal obcym mogło skończyć się dla niego dobrze? Ostatnie, czego potrzebował, to skończyć pijany w jakiejś bocznej uliczce. Terry nigdy nie należał jednak do osób podejmujących odpowiedzialne decyzje, nawet w bardziej sprzyjających okolicznościach, a dzisiaj wszystko przemawiało za tym, by porzucił rozsądek na rzecz dorej zabawy. Prawdę powiedziawszy chłopak był ciekaw, jak ten wieczór się potoczy i co odkryją w tunelach wijących się pod miastem, nie zamierzał więc rezygnować z wycieczki z powodu obecności alkoholu. Kilka łyków w końcu nikogo jeszcze nie zabiło, prawda? Zresztą raz się żyje!
Bez większych oporów wkroczył na teren cmentarza, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad tym, że w gruncie rzeczy łamali przecież prawo. Picie alkoholu w jego wieku też nie było w końcu do końca legalne, szesnastolatek podchodził więc z przymrużeniem oka do mniejszych lub większych występków, wychodząc z założenia, że dopóki nikomu przy tym nie szkodzili, to w gruncie rzeczy nie robili nic złego. Kto w ich wieku nie robił głupot? Z naiwnością osoby głęboko przekonanej o dobrodusznej naturze wszystkich ludzi wokoło chłopak podążał za towarzyszem, coraz bardziej podekscytowany wizją zejścia do podziemi. Już wyobrażał sobie pełne zazdrości niedowierzanie na twarzach przyjaciół, kiedy jutro opowie im, że wreszcie udało mu się zwiedzić labirynt tuneli. I to nocą! Na piegowatej twarzy mimowolnie pojawił się pełen zadowolenia uśmieszek - ten miesiąc zapowiadał się lepiej, niż zakładał.
Był w tym miejscu wiele razy, a mimo wszystko stary cmentarz zawsze robił na nim takie samo wrażenie. Pociemniałe, porośnięte mchem nagrobki z wyrytymi nazwiskami osób, o których prawie nikt już nie pamiętał, chłód bijący od stuletnich kamieni i ogromne mauzolea - trudno przejść obok czegoś takiego obojętnie, nic więc dziwnego, że cmentarz stanowił jedną z głównych atrakcji turystycznych miasta. Nocą jednak próżno by tu szukać choć jednej żywej duszy, a Terry po ostatnich przygodach wolał trzymać się z daleka od tych nieżywych. Wciąż jeszcze miał wyrytą w pamięci potyczkę z babą cmentarną i tym razem chłopak wolałby nie wpaść do żadnego grobu - szczególnie, że nie miał przy sobie różdżki, a nie miał pojęcia, czy Caelan postanowiłby go wyciągnąć.
- Nie wiedziałem, że interesujesz się historią. - spojrzał z zaciekawieniem na towarzysza, który wszedł teraz w rolę przewodnika i najwyraźniej całkiem nieźle się w niej spełniał. Prawdę powiedziawszy Terry w ogóle niewiele o nim wiedział, był więc więcej niż zainteresowany zbieraniem okruchów informacji o nowym kompanie, który póki co stanowił dla niego jedną wielką zagadkę. Było w tej niepewności coś ekscytującego, coś czego Puchon nie potrafił jeszcze do końca sprecyzować, a co objawiało się dobrze znajomym łaskotaniem w żołądku.
Wstrzymał na chwilę oddech, kiedy znaleźli się wreszcie wewnątrz grobowca, zupełnie jakby spodziewał się, że lada moment nawiedzą ich duchy Mackintoshów, wściekłe, że ktoś narusza ich wieczny spoczynek. Nic takiego jednak nie nastąpiło, toteż z rumieńcami podekscytowania na policzkach chłopak wszedł głębiej w mrok, podążając za Cahilem aż do niepozornie wyglądających drewnianych drzwi. Sądzać po ich stanie, przejście do którego prowadziły mogło już dawno nie istnieć, zasypane lub zawalone, Caelan zdawał się jednak tak pewien tego co robi, że Puchon nawet nie śmiał kwestionować jego wyborów.
- Osz w mordę! - mimowolnie zachłysnął się powietrzem, kiedy zbutwiałe drzwi ustąpiły odsłaniając prowadzące w jeszcze gęstszą ciemność schody. - Miałeś rację! - spojrzał z uznaniem na chłopaka, a na piegowatej twarzy malował się coraz to bardziej rosnący podziw. Już miał przestąpić próg, kiedy Cahil odwrócił się i wyciągnął w stronę Puchona dłoń, zadając pytanie, którego ten ani trochę się nie spodziewał. Jak można było przewidzieć, szesnastolatek momentalnie oblał się rumieńcem, a na jego usta wkradł się niepewny, lekko zbity z tropu uśmiech.
- Yy…um… jasne. - wydukał wreszcie, czując jak serce wali mu w piersi, kiedy złapał dłoń chłopaka i wkroczył za nim w prowadzący nie wiadomo dokąd tunel.
- Byłeś tu już kiedyś? - zapytał nadal lekko drżącym z poddenerwowania głosem, rozglądając się uważnie na boki, kiedy już jego oczy przyzwyczaiły się do otaczającej ich ciemności. Tunel nie wyróżniał się jednak niczym szczególnym, toteż uwaga szesnastolatka prędko wróciła do trzymającego do za rękę towarzysza. - Myślisz, że ktoś jeszcze korzysta z tych przejść?


@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Sie 23 2024, 02:06;

@Terry Anderson

Cahill obejrzał się na Andersona z jakimś niemal komiksowym błyskiem w oku, uśmiechając się jednym kącikiem ust.
- Bardzo wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Terry. - powiedział nieco zaczepnym tonem, przechylając głowę w niemal zalotny sposób - Studiuje historie sztuki na Goldsmiths University of London. - dodał, gwoli wyjaśnienia, skoro już blondynek próbował sobie w głowie nakreślić obraz swojego namawiającego do zła diabła, który nie na ramieniu, a tuż obok kusił nie dość, że do przestępstw, to jeszcze konsumpcji alkoholu, podstawiając mu butelkę pod tors. Cahill miał w sobie dużo małych zakładek, składał się z wielu aspektów, których Terry prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie poznać, choć kto wie, nieznane są koleje losu, być może, za dwadzieścia lat spotkają się raz jeszcze, na lotnisku w Madrycie, gdzie wspominając wypad na nocną przechadzkę po cmentarzu, uznają w końcu, że zawsze byli sobie pisani.
Przekazawszy swój cenny, choć irlandzki trunek w drobne ręce chłopaka, mógł zaprzeć się o mizerne drzwi. Pod nosem wymruczał coś do siebie, co brzmiało bardzo blisko stwierdzenia, że "ostatnio nie było tu zamka", który rzeczywiście, wyglądał znacznie bliżej czasów aktualnych, niż reszta mauzoleum.
- Oczywiście, że miałem. Kolejna rzecz, której o mnie nie wiesz, jestem bardzo mądry. - puścił mu oko z takim uśmiechem, że trudno było stwierdzić, czy żartował, czy oznajmiał mu całkiem solidny fakt na temat swojej osoby.
W ciemności nie widział rumieńca, oblekającego piegowate policzki Terry'ego, ale samego siebie tym zadziwiając, zauważył, że już może go sobie wyobrazić, czerwieniącego się od ucha do ucha, z tym spojrzeniem uciekającym jak lis po kątach. Anderson był tym typem chłopaka, który kiedyś doprowadzi Cahilla do wielkiego nieszczęścia. Albo szczęścia, zależy, z której strony spojrzeć.
Odpowiedzią na zadane pytanie musiało stać się to, z jaką pewnością chłopak wkroczył do tunelu przodem, co było oczywistym sygnałem, że nie robi tego po raz pierwszy, choć przecież jeszcze kilka łyków whisky i kilkaset metrów temu zgrywał turystę, poszukującego dobrego przewodnika.
Zamknął palce na jego ciepłej dłoni, choć trudno powiedzieć, czy to ręka Terry'ego była ciepła, czy palce Caelana zimne. Nie miał miękkich i gładkich rączek kogoś, kto dba o swoje dłonie, ale ich uścisk, choć solidny i pewny, był jednocześnie niezwykle delikatny, jakby chciał jednocześnie i trzymać go za rękę i sygnalizować mu, że w razie jakiegokolwiek dyskomfortu może się z jego objęć wyślizgnąć.
Wolną ręką wyciągnął z kieszeni telefon i stuknął w ekran, uruchamiając latarkę. Blade, zimne światło oblało schody, jak i sklepienie tunelu nad ich głowami gwałtownym blaskiem, ukazując przed nimi drogę, która z pewnością nie wyglądała na uczęszczana. Wilgoć przez dziesięciolecia wyżłobiła rynienki skrzyżowań w solidnym, szarym kamieniu, gdzieniegdzie skraplając się białymi naroślami wapiennymi. Schody były wyraźnie wydeptane, nosząc na środku ślady dziesiątek tysięcy kroków, w postaci niewielkiego, gładkiego wgłębienia w wyślizganym kamieniu.
- Ostrożnie. - szepnął jego przewodnik, głosem jak najbardziej ciepłym. Przez niepewną strukturę stopi, ich zaokrągloną gładkość, a także wilgoć, każdy krok mógł skończyć się poślizgiem. Cahill jednak kroczył przodem, krokiem tak pewnym, jakby to robił sam właśnie od tych dziesiątek lat, jakby to jego stopy wyżłobiły te schody. Oświetlając drogę, asekurował nieco Andersona, prawie podstawiając się przed nim, w razie, gdyby ten z niewiadomych przyczyn zdecydował się runąć naprzód.
Wątpliwej atrakcji klatka schodowa, wyprowadziła ich do pomieszczenia gospodarczego, które niegdyś mogło służyć za spichlerz, bądź magazyn do przechowywania innych zasobów, którymi handlowano na ukrywającej się tu giełdzie. Mimo że wyszli już na prostą, dłoń Caelana wciąż zamykała się na ręce jego towarzysza, choć po kilku krokach na chwilę rozluźnił palce, by gładko wsunąć je pomiędzy palce drobnej ręki Andersona. Przecież nie zamierzał trzymać go jak jakiś przedszkolak, skoro już szli za rękę. Zrobił to gestem tak swobodnym, płynnym i bezproblemowym, nawet nie odrywając się od rozglądania po przestrzeni, że wydawało się, jakby zrobił to odruchowo.
- Z tego nikt. Przynajmniej nigdy nikogo nie spotkałem. Ale jak wyjdziemy na ulice, to musimy być ostrożni. - powiedział cicho, prowadząc go do wyjścia z pomieszczenia, przez kolejne zdezelowane drzwi na jedną z legendarnych, stromych uliczek Mary King's Close.- Czasami patrolują te okolice stróże nocnej zmiany. - wyjaśnił, po chwili wsłuchiwania się w otaczającą ich między kamieniami ciszę. Wyłączył latarkę, bo choć słabe, to jednak istniało tu oświetlenie, nadające całej przestrzeni charakterystycznych, żółtych barw.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Sie 23 2024, 20:33;

Może to kwestia trochę rozbawionych, trochę wyzywających spojrzeń, które mu rzucał, a może zaczepnego uśmieszku, który od dłuższego czasu nie schodził z twarzy chłopaka, w każdym razie tyle wystarczyło, by wywołać mętlik w głowie młodego Andersona. Nie chciał robić sobie fałszywych nadziei, rozsądek podpowiadał mu bowiem, że to tylko wyobraźnia jak zwykle płata mu figle, jednak coraz trudniej było Puchonowi zignorować wrażenie, jakoby Cahil zachowywał się w ten sposób celowo. Samo podejrzenie wydało mu się absurdalne, w końcu nie miał złudzeń – nie istniała rzeczywistość, w której Terry mógłby być w jego typie, niemniej… Szesnastolatek ze wszystkich sił spróbował skupić uwagę na czymś innym, pewien, że będzie po nim, jeżeli tylko pozwoli ponieść się fantazji.
- Historia sztuki co? Podoba Ci się? Skąd w ogóle taki kierunek? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem, nim przyjrzał się uważnie towarzyszowi – Nie robisz sobie ze mnie jaj?
Historia sztuki. Z jakiegoś powodu zrobiło to na nim ogromne wrażenie. Do tej pory nie znał nikogo, kto studiowałby podobny kierunek, ludzie z jego otoczenia w przeważającej większości decydowali się bowiem na nieco bardziej praktyczne profesje - o ile w ogóle szli na studia. Chłopak nie znał się też za bardzo na sztuce, która kojarzyła mu się zawsze z czymś bardzo drogim i elitarnym. Było coś intrygującego w tym, że Cahil zgłębiał ten zupełnie obcy dla niego świat. Oczyma wyobraźni widział go jak przechadza się po londyńskich muzeach albo wdaje się w dyskusje o jakimś egzotycznym malarzu w jednym z barów w Soho. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie podobała mu się ta wizja. Jego zdaniem Cahil sam wyglądał jak dzieło sztuki, ale tego nie powiedziałby mu nawet na torturach.
- Bardzo mądry… albo masz ogromnego farta. – skwitował, przekomarzając się w zasadzie dla zasady i rozrywki, nie miał bowiem wątpliwości, że chłopak był o wiele bardziej inteligentny niż to pokazywał. – A ja jak debil uwierzyłem Ci, że nie znasz miasta. – prychnął i pokręcił głową, choć ogromnie mu cały pomysł zaimponował.
Zmrużył oczy, gdy w ciemności rozbłysło oślepiające światło latarki. Nawet nie wpadł na to, by oświetlić sobie drogę telefonem; nieprzyzwyczajony do korzystania z urządzenia, Terry często zupełnie zapominał, żeby zabrać go z domu, a nawet jeśli pamiętał, by włożyć do kieszeni, to nie miał nawyku, by często po niego sięgać. Jak na ironię, w świetle latarki, Terry czuł się zdecydowanie mniej pewnie niż kiedy otaczały ich egipskie ciemności. Teraz doskonale widział ich zaciśnięte dłonie, był też niemal pewien, że nawet w takich warunkach Cahil będzie w stanie wyczytać z jego twarzy każdą emocję, która przewinie się przez piegowate lico. Nie, zdecydowanie bardziej wolał, kiedy w tunelu nie było nic widać.
Schodzili coraz głębiej i głębiej, a z każdym przestępowanym stopniem temperatura wokół nich zdawała się coraz to niższa. Terry poczuł, jak ciało pokrywa mu gęsia skórka, nie chciał jednak zawracać, szczególnie teraz, kiedy wreszcie znalazł się wewnątrz labiryntu podziemnych korytarzy. Można powiedzieć, że nie znaleźli tu przecież nic wartego uwagi – kilka od dawna nieużywanych pomieszczeń, wąskie przejścia i odrapane ściany, jednak mimo wszystko szesnastolatek czuł się tak, jakby właśnie wygrał los na loterii. Kusiło go, by zbadać każdy zakamarek plątaniny tuneli, sporządzić własną mapę z najciekawszymi miejscówkami i dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Gdyby odkryli te przejścia wcześniej, ah! Spędziliby tu pewnie połowę dzieciństwa.
- Oh... – wydał z siebie dziwny dźwięk, by następnie mimowolnie złapać oddech, kiedy Cahil splótł ze sobą ich palce. Trudno powiedzieć, czego spodziewał się po tej wycieczce, ale na pewno nie przewidział takiego obrotu spraw. Nie żeby miał coś przeciwko, ale wydawało mu się to tak nierealne, że czuł się w tej chwili mocno zbity z tropu. I choć Cahil w żaden sposób nie okazał, by ten drobny gest zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie, Terry czuł narastającą panikę. Nagle, zupełnie bez powodu, zaczął zwracać uwagę na drobiazgi, z których wcześniej w ogóle nie zdawał sobie sprawy. Czy zawsze tak głośno dyszy? Czy idzie w nienaturalny sposób? Czy nie ściska chłopaka za mocno? O jezu, a co jeżeli ma spoconą dłoń? Serce waliło mu w piersi nienaturalnie szybko i niewiele brakowało, a szesnastolatek zacząłby się hiperwentylować, gdyby akurat nie dotarli do celu wyprawy.  
- Jak często tu jesteś? – zapytał, próbując opanować drżenie w głosie, jednocześnie mając nadzieję, że nie wyjdzie na wścibskiego. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że wyobraźnia podsuwała mu bardzo konkretne obrazy Cahila przyprowadzającego tu każdą napotkaną dziewczynę – lub chłopaka – których akurat miał ochotę przelizać. W tej samej chwili, kiedy to sobie wyobraził, żołądek podszedł mu do gardła. Czy właśnie po to mnie tu przyprowadził? Niepokój wywołany tym podejrzeniem był jednak niczym w porównaniu z kolejnym odkryciem. Czy by mi przeszkadzało, gdyby tak było?
Spojrzał na towarzysza z nowym, być może nie do końca zdrowym zainteresowaniem, nadal jednak podszytym brakiem pewności siebie. Starając się brzmieć jak najbardziej swobodnie i nonszalancko zapytał:
– Skoro byłeś tu tyle razy, to może pokażesz mi swoje ulubione miejscówki? – kąciki ust Puchona drgnęły i uniosły się lekko – No chyba, że nie ma się czym chwalić.

@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Sie 23 2024, 21:43;

@Terry Anderson

Spojrzał na niego jakimś takim wzrokiem, jakby niemal poczuł się urażony sugestią, że żartowałby sobie z niego. Wiele można było o nim powiedzieć, ale z pewnością ego by mu nie pozwalało na umniejszanie swoim pasjom czy swojej wiedzy. Poza tym nie widział w tym ani nic wstydliwego, ani żenującego, że wybrał taki kierunek. Historia była fascynująca sama w sobie, a historia sztuki wybitnie wpasowywała się w jego gusta. Być może wyglądał na kogoś, kto prędzej niż w muzeum, pracowałby w jakimś przydymionym pubie, nalewając guinessy i bajerując klientki sączące mohito.
- Nie robię sobie z Ciebie jaj. - powiedział jednak, nieco rozbawiony - Mam specjalizację z konserwacji zabytków, choć moja matka uważa, że przez to będę zawsze biedny. - parsknął. W końcu teoria ta miała się nijak do rzeczywistości, na co dowodem było chociażby to, że kupił za własne pieniądze swój pierwszy samochód.
- Why not both? - przechylił zaczepnie głowę, bo bycie mądrym nie wykluczało farta, ani fart nie wykluczał inteligencji - Oj tam zaraz debil. To był niewinny żart. - zaśmiał się, a choć zrobił to cicho, to jego głos jednak poniósł się lekkim echem po kamieniach, na co uważnie się rozejrzał, jakby miało to zespawnować jakiegoś ciecia zza zakrętu - Urodziłem się w Lochrin, kawałek za episkopatem świętego Kentingern'a. - nakreślił okolice. Miał tu bardzo niedaleko, więc znał te strony stąd, że poza zabawami nad kanałem nie było tu zbyt wielu atrakcji, więc szukanie dziur tam, gdzie ich pozornie nie ma, było jedną z niewielu rozrywek dzieciństwa.  
Kiedy schodzili do zamkniętej dzielnicy, kontynuował krótki wstęp o sobie, o tym, że zawsze lubił historię, interesowało go to, co robili i jacy byli ludzie w dawnych czasach, rzeczy, których już nie ma, prawdy, które tylko dzięki historykom i kronikarzom istnieją dzisiaj po to, by ktoś mógł je poznać. Było tak wiele straconych skarbów, informacji, zaginionych kultur, sztuki, którą zjadł czas, której już nikt nie pamięta, której już nikt nie pozna - dlatego uważał historię za ważną i się w niej odnajdował, nawet jeśli to nie był kierunek edukacji szczególnie perspektywiczny. Powinien zostać programistą albo administratorem baz danych.
W odróżnieniu od całego stresu i nerwów, jakie kłębiły się w Andersonowym ciele, Cahill wydawał się absolutnie niewzruszony. Cool as cucumber. Spojrzał na chłopca, którego twarz w ciepłym, żółtym świetle żeliwnych lamp nabierała koloru pomarańczu, zdradzając kolejny intensywny rumieniec. Widział jednak, że kwitnie w nim ciekawość do tego miejsca, a on, Caelan Cahill, wiedział o Mary King's Close aż za dużo.
- Zawsze jak jestem w Edynburgu, przychodzę tu na chwilę. Spędziłem tu dużo czasu w dzieciństwie, mam wielki sentyment do siebie z wczesnej młodości. - zabrzmiało to niemal egocentrycznie, zdradzając nutę narcyzmu, jaka w Cahillu niewątpliwie wybrzmiewała.
Kiedy wyszli na stromą ulicę, puścił niespodziewanie jego dłoń, by wyciągnąć papierosy. Zapalniczka kaszlnęła kilkukrotnie iskrami, nim kolejny żółty blask nie dołączył do feerii tych, oblewających swoim ciepłem stare cegły. Wydmuchnął dym gdzieś w górę, patrząc naszare ściany:
- Edynburg w średniowieczu był otoczony murem, więc jedyne, gdzie dało się budować, by pomieścić rozrastające się społeczeństwo, to w górę. - powiedział, muskając dłonią kamienną ścianę mijanej kamienicy i spojrzał wysoko w górę, gdzie jej szczyt niknął w ciemnościach, bo lampki nie miały takiej mocy, by rzeczywiście odkryć przed nimi sekrety każdego z zakamarków tych ulic.- Mary King’s Close ma bardzo upiorną historię, zamkniętą w tych stromych uliczkach. Mówią, że to najbardziej nawiedzone miejsce na świecie i myślę, że ma pełne prawo takim być. - papieros wylądował w jego ustach, na chwilę przerywając lekcje historii, by odkręcić butelkę w której złoty trunek powoli się kończył - Podczas epidemii dżumy w Szkocji w  XVII wieku, to miasto nie było urokliwym miejscem. Nazywali go Auld Reekie - bez problemu przerzucił się na chwilę na szkocki - "Stary Kopciuch". Był brudny, śmierdział, nie było kanalizacji, a w kominach paliło się czym popadnie. Brak higieny i bieda sprzyjały rozwojowi chorób, a kiedy dżuma zaczęła zbierać swoje żniwo, za jej źródło uznano właśnie tę dzielnicę, gdzie mieszkali najbiedniejsi. - golnął z butelki, czując dziwną przyjemność w tym, że może komuś opowiedzieć o tym miejscu. Nigdy tego nie robił. Nikogo to nie obchodziło. To były tylko śmieszne zaułki, po których chowali się z kolegami, grając w durnia- W 1644 władze miasta zamurowały ulice z dwóch stron, robiąc tu "kwarantannę" co w rzeczywistości było skazaniem setek ludzi na śmierć. - to samo powiedziałby mu przewodnik, a tu pyk, dwadzieścia zaoszczędzonych funciaków zostaje w kieszeni. Starczy na jeszcze dwie butelki whisky i paczkę fajek.
-Średniowieczne kamienice, mające w sobie urok stylu romańskich budowli, a jednak teraz przypominają bardziej więzienia. Wąskie drzwi, okna, ciasne przejścia, strome, chwiejne schody. - skręcił w boczną drogę z taką swobodą, jakby rzeczywiście znał tę zamkniętą dzielnicę jak własną kieszeń - Większość z tych budynków jest zamknięta na amen, ale pokaże Ci mój ulubiony. - zapewnił, puszczając mu oko.
Mówił cicho, a i tak zdawało się, że jego głos odbijał się echem po pustych uliczkach i zaułkach. Poza jego narracją było słychać tylko ich kroki, co dawało niesamowite wrażenie niezwykłej intymności, ale też trochę straszne poczucie osamotnienia w całkowicie pustym mieście.
Ta niemal wycieczka, z personalnym przewodnikiem, trudno powiedzieć jak długo trwała. Wskazywał Andersonowi różne miejsca, opowiadając, co w nich było, albo jest, bo niektóre budynki nieco odrestaurowano i stanowią atrakcję turystyczną, dla grup, które tu przychodzą legalnie. W końcu kiwnął głową w lewo, przed samym wysokim murem, wskazującym zwieńczenie uliczki.
- To tu. - kamienica była niepozorna, na pewno nie miała w sobie takiego charakteru, jak niektóre z mijanych wcześniej. Brakowało jej jakichkolwiek elementów wyróżniających, poza tym, że nie miała ani drzwi, ani okien.- Moja ulubiona. - dopił whisky, po czym podszedł do zdezelowanego murku, rzucając kapsel na ziemię, by go rozdeptać na płasko. Schylił się, by podnieść ten token i jak się okazało, kucnął przy kamieniczce, wciskając zgnieciony korek między cegiełki. Można się było dopatrzeć niezłej kolekcji różnych korków i kapsli, od piw, napojów, wódki, powtykanych pod ziejącym ciemnością, pozbawionym framugi oknem.- No i git, tradycja dopełniona. - otrzepał ręce, jakby to była rzeczywiście jakaś robota dobrze wykonana i zgasił peta, wgniatając go butem w bruk.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyWto Sie 27 2024, 22:55;

- Konserwacji zabytków? – zagwizdał cicho – Czyli jednak to prawda, faktycznie spędzasz wakacje szwędajac się po cmentarzach. – uśmiech nie schodził z piegowatej twarzy już od dłuższego czasu. Terry bawił się w towarzystwie chłopaka lepiej, niż przez ostatnich kilka tygodni, i choć nie robili przecież nic nadzwyczajnego, to szesnastolatek na palcach jednej ręki mógłby wyliczyć, ile razy w ostatnim czasie czuł się swobodniej. Zabawne, jak zwykła rozmowa może wprawić w dobry humor.
- Czy ja wiem czy biedny, można skończyć zajebiste studia i nie znaleźć pracy. – wzruszył ramionami, a nim zdążył ugryźć się w język dodał – Przynajmniej masz czym wyrywać laski.\
Rzucił to takim tonem, by na wszelki wypadek móc jeszcze obrócić całą sytuację w żart, był jednak niezmiernie ciekaw reakcji towarzysza. Odkąd opuścili park i zebraną w nim grupkę szesnastolatek odbierał od Caelan’a tyle mieszanych sygnałów, że sam już nie był pewien, czy to aby na pewno wyłącznie zasługa jego wyobraźni. Był delulu, ale nie do tego stopnia. Skłamałby zresztą, gdyby zaprzeczył, że wizja podążania za chłopakiem w głąb ciemnych korytarzy wydawała mu się kusząca nie tylko ze względu na samą renomę tego tajemniczego miejsca, ale także z powodu cichej nadziei - czy może urojonego marzenia - że coś mogłoby się między nimi wydarzyć. Doskonale wiedział, że zbyt łatwo popada w podobne fascynacje, nie mógł jednak nic poradzić na zrywy młodzieńczego serca. I tak jak kilka miesięcy temu rozpoczął swoją przygodę z quidditchem z powodu zauroczenia kapitanem drużyny, tak teraz podążał za Cahilem przez opuszczone i dawno zapomniane podziemne korytarze. Niczego się nie nauczył przez ten rok…
- W czepku urodzony. – prychnął, a chwilę później zawtórował mu cichy śmiech towarzysza – Niewinny żart, tak? – wolną dłonią złapał się teatralnie za pierś, udając urażonego – Nie wiem, czy po czymś takim mogę Ci zaufać. – wbrew swoim słowom kroczył jednak nadal za chłopakiem, z uwagą wsłuchując się historie o architekturze sprzed wieków, ludziach, którzy już dawno nie żyli i wydarzeniach, których próżno szukać w jego szkolnych podręcznikach.
- Do siebie z wczesnej młodości? – powtórzył z rozbawieniem – Tak wiele się zmieniło od tamtego czasu? – uniósł brew, bo choć sam był teraz zupełnie inną osobą niż zaledwie kilka lat temu, kiedy dopiero dowiedział się, że jest czarodziejem, to jednak nie potrafił wyobrazić sobie towarzysza w innej oprawie niż ta, która kroczyła obok niego.
Starał się ukryć zawód, kiedy dłoń chłopaka wyślizgnęła się spomiędzy jego palców. Sam nie wiedział na co właściwie liczył, wiedział przecież, że prędzej czy później do tego dojdzie, a mimo wszystko narobił sobie nadziei, że może, tylko może… Idiota. Odwrócił wzrok, udając, że nie widzi cieni, które w migotliwym świetle zapalniczki rzęsy chłopaka rzucały na idealne kości policzków, a już tym bardziej nie zwracał uwagi jak palce, które przed chwilą splecione były z jego własną dłonią teraz obejmowały jednego z zakupionych wcześniej papierosów. Zmusił się do skupienia uwagi na mijanych kamienicach, zupełnie jakby widział je pierwszy raz w życiu. Słyszał tę historię nie raz, w końcu sam wychował się w tym mieście, jednak sposób, w jaki Cahil opowiadał o tych straszliwych wydarzeniach sprawił, że Terry na moment poczuł się tak, jakby otaczały ich duchy zmarłych na dżumę, uwięzionych tu ludzi. Odechciało mu się żartów, na moment zapomniał nawet o ukradkowym wzdychaniu do przewodnika, całkowicie zatracony w słuchanej historii. Czuł ogarniającą go gorycz na myśl, że tak jak wtedy, tak i dziś Ci bogaci i wpływowi mogli zrujnować cudze życie nawet się nad tym nie zastanawiając. Bo czy właśnie tego nie robili czarodzieje, odgradzając się murem niesprawiedliwych praw od tych, którzy urodzili się bez umiejętności posługiwania się magią? Ile razy miał ochotę krzyczeć z frustracji, doskonale zdając sobie sprawę, że gdyby tylko mu pozwolono, mógłby pomóc tak wielu bliskim mu osobom. Ale nie. Nikogo na ministerialnych stołkach nie obchodził świat zwykłych ludzi. Ba, oni go nawet dobrze nie znali!
Pogrążony w myślach nawet nie zauważył, kiedy stanęli przed niepozorną kamienicą, wzniesioną tuż przy zaułku jednej z bocznych uliczek. Spojrzał pytająco na towarzysza, nie bardzo rozumiejąc, co takiego widział w tym na jego oko zupełnie przeciętnym budynku.
- TO jest ta Twoja tradycja? – zapytał z niedowierzaniem w głosie, omiatając wzrokiem zbieraninę kapsli i zakrętek – Jak na kogoś, kto studiuje konserwację zabytków to niezbyt o nie dbasz. – rzucił półgębkiem podchodząc bliżej i wyciągając dłoń w kierunku powtykanych między cegły śmieci – Chyba to nie jest wyłącznie Twoja zasługa? – odwrócił głowę w kierunku rozmówcy i ze zgrozą odkrył, że wybrał sobie złe miejsce na badanie pozostałości po poprzednich bywalcach. Twarz Cahila znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko, by szesnastolatek mógł skupić się na czymkolwiek poza głęboką zielenią jego tęczówek, błyszczących w nikłym świetle jednej z pobliskich latarni… i falą gorąca, od której zrobiło mu się za duszno.

@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptySro Sie 28 2024, 01:19;

Pokręcił głową na boki, bo bywało różnie.
- Czasem po cmentarzach, ale też i kościołach, kamienicach rzemieślniczych, domach targowych... - wymienił luźno, tonem, w którym ciężko było wyczuć, ale wyraźnie można było zauważyć, że trochę żartuje, ale trochę też jakiś zaangażowany jest, by nie powiedzieć dumny w związku z koncepcją pogoni za swoimi pasjami.
Zerknął na Andersa z lekkim uśmiechem.
- Myślisz, że laski lecą na konserwacje zabytków? - uniósł brwi z miną jakiegoś lekkiego politowania, łamanego przez rozczulenie. Terry wydawał mu się, z minuty na minutę, jeszcze bardziej niewinny niż chwilę wcześniej. Nie potwierdził jednak, ani szczególnie nie zaprzeczył niewypowiedzianemu pytaniu, które szło za tą sugestią, a którego no głupi by był, gdyby nie zauważył.
Swobodnie dzielił się swoją wiedzą, tym co go pasjonowało, zawsze był głodny uwagi, zawsze odnajdował się w centrum wszystkiego. Jasne, zupełnie inaczej się zachowywał w sklepie muzycznym, gadając o niszowych zespołach lat siedemdziesiątych, a zupełnie inaczej prowadząc wykład o tysiącach zamurowanych żywcem zmarłych na dżumę, niemniej w obu tych rolach odnajdywał krok bez problemu.
- Bardzo. - potwierdził -Jak byłem mały, to byłem gruby i niski. - spojrzał na niego z ukosa - Na dodatek się jąkałem. - uniósł brwi. Czy to prawda? Łatwo założyć, że nie, ale w rzeczywistości tak właśnie było. Nie był, zgodnie z oczekiwaniami napotykanych, nowych znajomych, postrachem podwórka. Do podziemnych tuneli uciekał nierzadko ze wstydu, a i zdarzały się ucieczki przez łobuzami, robiącymi sobie z niego żarty. Później on stał się takim łobuzem i wyrównał wszelkie dawne krzywdy i nierówności, ale to już był nowy on.
- Ale byłem bardzo wrażliwy. Znałem z imienia wszystkich pracowników tego muzeum, tak samo w Muzeum Pisarzy, Muzeum Chirurgii Edynburga. - wzruszył ramionami. Dziś nie miał cierpliwości do starych dziadów, może dlatego, że marudni kustosze jako wykładowcy zdołali napsuć mu paskudnie wiele krwi na studiach i nie miał absolutnie żadnego sentymentu, spędzać z nimi więcej czasu, niż to było konieczne.
Historia, jaką przed Andersonem rozwijał, nie była kolorowa, ale tak, jak mu to przedstawił wcześniej - była ważna. By ją pamiętać, by o niej mówić. Wspomnienia przeszłych czasów i pamięć o nich to jedyne, czym dzisiejsi mieszkańcy Edynburga mogliby odpłacić tym wszystkim tragicznym ofiarom epidemii.
Dotarłszy do swojej kamienicy, zaśmiał się, widząc niedowierzanie, malujące się na twarzy chłopca.
- Mam nadzieję, że mnie nie sprzedasz mojemu promotorowi. - puścił mu oko, jakby wciskanie kapsli w murek starej kamieniczki mogło kosztować go wyrzucenie ze studiów- Moja. - przyznał spokojnie, a gdy Anderson odwrócił się w jego stronę, z tak niebezpiecznie bliska, że widział wyraźnie swoją twarz, dobijającą się w jego wielkich, wilgotnych oczach, uśmiechnął się- A teraz też i Twoja. - uniósł brwi. Przyglądał mu się z tego niebezpiecznego bliska, przez chwilę trwającą małą wieczność. A może właśnie trwającą za krótko? Ledwie zdążyły mu kąciki ust drgnąć, by zacząć powoli rozciągać się w uśmiechu, kiedy jego spojrzenie zawisło niebezpiecznie na linii dolnych rzęs chłopaka, badając gładką purpurę, intensyfikującą się na jego policzkach. Powoli otwierał usta, kiedy nagle do ich uszu dotarł dźwięk kroków. Cichy. Odległych. Miały one jednak stabilny rytm i stuk podbitych oficerskich butów. Cahill momentalnie oderwał się od czerwonych policzków Andersona i obrócił gwałtownie głowę, wprawiając w ruch całą grzywę kręconych włosów. Nasłuchiwał jak lis, zbliżającego się niebezpieczeństwa, choć kiedy odwrócił się na powrót do Terry'ego, jego uśmiech był szeroki, a w oczach skrzył się jakiś chochliczy ognik. Przyłożył palec do ust, chwytając go za nadgarstek i pociągnął, puszczając się biegiem między kamieniczkami.
Kroki, które słyszeli, zatrzymały się, ich właściciel ewidentnie usłyszał tupot ich butów, kiedy Caelan gnał, wlokąc Andersona za sobą i próbując powstrzymać śmiech.
- Hej! Kto tam jest! - niski głos starszego mężczyzny przebijał się echem po mijanych uliczkach. Cahill skręcał gwałtownie, przecinał szersze drogi, jakimś trafem ani razu nie gubiąc drogi, nawet kiedy kroki ochroniarza przyspieszyły w karkołomnej próbie dogonienia śmieszków-włamywaczy.
Nagle skręcił i wślizgnął się w ciemną szczelinę między dwoma budynkami, wciągając Terry'ego za sobą. Było tak ciasno, że ledwie się mieścili, przyklejeni do siebie brzuchami, za plecami mając ściany dwóch, chylących się, starych kamienic. Podniósł dłoń i zasłonił nią usta chłopca, ponownie przykładając palec do swoich warg i wpatrując się w milczeniu w wylot ciemnego zakamarka. W oddali wciąż słychać było pospieszne kroki i nawoływania, ginęły one jednak pod drżeniem rezonansu między ich żebrami. Trudno powiedzieć, komu serce łomotało bardziej, kto oddychał ciężej. Biorąc głębokie wdechy, by uspokoić oddech, Caelan odwrócił się ponownie do Terry'ego, którego usta wciąż kneblował swoją dłonią. Jeśli chwilę temu, wydawało mu się, że twarz chłopaka była but blisko, było to absolutnie nic, w porównaniu z tym, jak ciasno i blisko siebie byli, w tej pozycji. Wpatrywał się w błękitną zieleń jego tęczówek, ciasnych ich pierścieni wokół szeroko rozwartych źrenic. Trwało to kolejną małą wieczność, nim nie odkleił swoich palców od puchońskich warg, by powoli objąć dłońmi obie strony jego szyi, żuchwy, kciukami muskając czerwieniące się okrutnie, ale jakże przepięknie policzki i pochylił się, zamykając przestrzeń między ich wargami do zera. Smakował irlandzką whisky, papierosami i nutą tych perfum, które dopiero w tak ciasnym splocie było można rozpoznać jako mieszankę cytrusów, ambry i cynamonu.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyCzw Sie 29 2024, 00:36;

Im więcej dowiadywał się o nowym towarzyszu, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że nie była to byle pierwsza lepsza napotkana na ulicy osoba. Ile ludzi w ich wieku mogło pochwalić się tak niszową, specjalistyczną wiedzą? Z pewnością nikt z jego najbliższych znajomych, wątpił też, by kogokolwiek w Hogwarcie interesowała konserwacja starych kamienic czy kościołów – z pewnością mieli od tego zaklęcia. Konieczność żmudnej nauki zarówno teorii jak i praktyki była tym, co robiło na nim największe wrażenie, ilekroć słyszał o studentach kończących normalne uniwersytety, Jasne, w Hogwarcie też się czegoś uczyli, ale czasem miał wrażenie, że trochę oszukują system wspomagając się tymi wszystkimi zaklęciami i eliksirami. Cahil natomiast nie dość, że musiał zapamiętać wszystkie te historyczne nazwy, style i nazwiska, to jeszcze nie mógł pomóc sobie różdżką podczas  odrestaurowywania jakiegokolwiek zabytku. Efekt jego pracy zależał tylko i wyłącznie od jego umiejętności – coś co niezmiernie imponowało szesnastolatkowi, jednocześnie wzbudzając w nim cichą tęsknotę i gorycz za utraconą normalnością.
- A nie? – odparł pytaniem na pytanie, unosząc pytająco brew. Prawdę powiedziawszy nie mógł wiedzieć, na co właściwie leciały dziewczyny w jego wieku, w każdym razie nie z takich źródeł, jak można by się było spodziewać. Nigdy nie musiał uciekać się do jakichkolwiek szczególnych sposobów, by zrobić wrażenie na którejś z koleżanek – zwyczajnie nie był tym zainteresowany, obiekty jego westchnień leżały bowiem zupełnie gdzie indziej. Zdarzało mu się natomiast brać udział w dziewczyńskich plotkach, podczas których zasłyszał to i owo o tym, na co jego przyjaciółki zwracały uwagę u niedoszłych amantów. Tak czy inaczej Terry był pewien, że na nim wiedza towarzysza robiła ogromne wrażenie… nie wspominając nawet o jego zaletach fizycznych czy nonszalancji z którą się nosił. Wątpił, by wiele z przekazywanych informacji ostało się w jego bądź co bądź niezbyt chłonnym rozumku, słuchaj jednak z uwagą i nieudawanym zainteresowaniem. Taki już był, ciekaw świata, a przede wszystkim ludzi, ich historii i pasji. Nic więc dziwnego, że kroczył za chłopakiem jak zaczarowany, oczyma wyobraźni widząc chorych zalegających na ulicach, biedaków zamurowanych we własnych domach, wszechobecne bród i rozpacz. Przygnębiająca wizja, jednak zdążył się już w życiu nauczyć, że to właśnie na złych doświadczeniach uczy się najwięcej – jakkolwiek nieprzyjemne by to było.
Trudno było mu uwierzyć, że idący obok niego chłopak w dzieciństwie był podwórkowym popychadłem i jąkałą. Nie żeby było w tym cokolwiek złego, po prostu Terry w życiu by nie przypuszczał, że ktoś tak pewny siebie może mieć za sobą taką przeszłość. Wbrew pozorom fakt, że Caelan zawdzięczał swój urok nie wrodzonemu talentowi, ale własnemu zaangażowaniu, sprawił że chłopak tylko zyskał w opinii szesnastolatka. Wielkimi jak spodki oczyma wpatrywał się w towarzysza, czując coraz mocniej zawiązującą się między nimi nić porozumienia – przynajmniej z jego strony. Czy sam nie był wyrzutkiem w Hogwarcie? Podczas gdy Cahil zabijał czas włócząc się po muzeach czy galeriach sztuki, on uciekał w podręczniki z transmutacji, starając się znaleźć w ten sposób własną niszę, w której mógłby się wykazać.
- No nieźle… - mruknął, po raz drugi omiatając wzrokiem wszystkie pozgniatane kapsle, zakrętki i korki. Ile butelek alkoholu musiało się przewinąć przez ręce chłopaka, by uzbierał w tym miejscu tak pokaźną kolekcję? Mimo wszystko poczuł rozlewające się po ciele ciepło, kiedy oficjalnie stał się częścią tej małej tradycji – jakkolwiek bzdurna by nie była. Od tej pory łączyła ich pewna tajemnica, coś co przeżyli wspólnie i dla szesnastoletniego Puchona było to doświadczenie niemalże intymne. Nie dane mu było jednak napawać się tym uczuciem zbyt długo, bo w tej samej chwili dobiegł ich odgłos zbliżających się kroków, na który oboje zareagowali niemal instynktownie. Pozwalając ciągnąć się w bliżej nieznanym sobie kierunku, Terry biegł co tchu, nie oglądając się za siebie. Nie próbował nawet zorientować się, w którą stronę prowadził ich Cahil, podążając za chłopakiem z ufnością godną bohaterów tanich horrorów. Po pewnym czasie głos i kroki strażnika oddaliły się na tyle, że Terry podejrzewał, że mężczyzna zwyczajnie zaniechał pościgu, nim jednak zdążył w pełni sformułować tę myśl, został wciągnięty w jedną z bocznych uliczek, czy raczej szczelinę między dwoma budynkami. Za plecami czuł zimny kamień, którego chłód z łatwością przenikał cienki materiał koszulki, wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Z drugiej strony, z braku miejsca, przywierał niemal całą powierzchnią ciała do stojącego naprzeciwko chłopaka; stali tak blisko siebie, że Terry wyraźnie czuł bijące od towarzysza ciepło, mógł też policzyć wszystkie pieprzyki na jego opalonej twarzy. Wbrew woli zadygotał, bynajmniej nie z powodu chłodu, o którym zapomniał niemal od razu, zbyt skupiony na dłoni zakrywającej mu usta i wpatrzonych w niego szmaragdowych tęczówkach. Nie mógł sobie tego ubzdurać, jeszcze nigdy nikt nie patrzył na niego w taki sposób i szesnastolatek wątpił, by jego wyobraźnia zdolna była do czegoś takiego. Miał wrażenie, że chłopak spojrzeniem przeprowadza wiwisekcję jego duszy, wyczytując z niej wszystkie sekrety i najgłębiej skrywane myśli. Z jakiegoś powodu mu to jednak nie przeszkadzało, ba, jakaś część jego podświadomości chciała, by ta chwila trwała jak najdłużej. Przez kilka sekund świat dookoła przestał się dla niego liczyć, zastąpiony hipnotyzującą zielenią, w której migotały iskierki rozbawienia, a może zaciekawienia? Kiedy chłopak oderwał wreszcie dłoń od jego ust, Terry mimowolnie wstrzymał oddech, bojąc się choćby drgnąć, w obawie, że wszystko to okaże się jakąś wielką iluzją. Skóra łaskotała go w miejscach, po których prześlizgnęły się palce Caelan’a, zupełnie jakby zostawiały za sobą niewidoczny dla oka ślad. Serce łomotało mu w piersi jak oszalałe i szesnastolatek był niemal pewny, że stojący naprzeciwko niego chłopak jest to  w stanie wyczuć, dzieliły ich wszak zaledwie milimetry letniej odzieży. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje zaledwie ułamek sekundy przed tym, jak Cahil złączył ich usta w pocałunku. Jego pierwszym w życiu pocałunku. Puchon wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, coś między westchnięciem, a wyrazem zdumienia i w pierwszej chwili zupełnie zesztywniał, czując uderzenie czystej paniki, nim niemal rozpłynął się w otaczających go ramionach. Gdyby nie one i stojąca za nim ściana, Terry prawdopodobnie osunąłby się z wrażenia na ziemię; kolana się pod nim ugięły, a po całym ciele rozeszło się elektryzujące mrowienie. Trudno powiedzieć, ile to wszystko trwało, ale kiedy wreszcie oderwali się od siebie szesnastolatek miał problem, by nabrać powietrza w płuca.
- Oh wow…ja nie… znaczy dzięki… to było… - wyrzucał z siebie pozbawione sensu słowa, czując jak od nadmiaru wrażeń kręci mu się w głowie – Nie spodziewałem się. – wydukał w końcu tak cicho, że nie miał pewności, czy towarzysz w ogóle go usłyszał, a zaraz później jęknął, przywdziewając na rumianą twarz najbardziej żałosny tego wieczoru wyraz – Chryste, ale robię z siebie idiotę, co?
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyCzw Sie 29 2024, 20:12;

@Terry Anderson

Czy Caelan, mogąc używać magii, wciąż polegałby na umiejętnościach i sile własnych rąk? Terry nie mógł znać jego charakteru na tyle dobrze, by móc wyciągnąć takie wnioski. Cała postać Cahill'a była teraz utkana z jego domysłów, skrawków informacji, które chłopak precyzyjnie selekcjonował, by przedstawić je młodszemu koledze. Czy miał w tym swoją własną agendę? Zdawało się, że Caelan zawsze miał jakąś agendę. Jedną, dwie czy pięć, wszystko w jego życiu zmierzało dokądś, nawet jeśli usilnie udawał niewymuszoną swobodę i absolutną przypadkowość wszystkiego, co mu się natrafiało. To Terry był tą zmienną, której nie planował, a która wcisnęła swoje rumiane poliki w jego leniwy tydzień u cioci w Edynburgu. A on, jak ćma do światła, odbijał się od tych wielkich oczu jak od szyby w oknie i łaknąc więcej i powstrzymując zachłanność, jaka w nim puchła z każdą chwilą, podsycana alkoholowymi oparami zbyt szybko konsumowanej whisky.
Miał w sobie wiele uporu, by z podwórkowego szczura stać się najprawdziwszym łajzą, a grubego jąkałę przekuć w nieco zblazowanego dandysa, miłośnika historii sztuki i kultury sprzed pół wieku. Wiele jednak czynników i składowych ma wpływ na nasz rozwój, od kolan rozbitych o jeden raz za dużo, po tych pojedynczych ludzi, pojawiających się w naszym życiu, by przewrócić je do góry nogami. Karma zawsze wraca i to, że Cahill sam kiedyś spotkał kogoś, kto pokazał mu drogę do wyjścia z najnędzniejszego miejsca w życiu, mogło być tym mistycznym, pisanym w gwiazdach przyczynkiem ich wcale może nie tak przypadkowego poznania na kocu w parku.
Czuł na swoich żebrach uderzenia serca Andersona, potężne, prędkie, w połączeniu z tym niemym westchnięciem, jakie opuściło jego płuca, kiedy go pocałował, przez myśl mu przeszło, że go wykończy. Naprawdę wykończy i to by było dość niezręczne. Nie potrafił się przez to powstrzymać, z początku bardzo zachowawczo smakując jedynie jego wargi, mając wrażenie, że są niemal tak ciepłe, jak to gorąco bijące z chłopięcych, czerwonych policzków. Nawet chłód ściany za plecami nie wydawał się aż tak zimny, kiedy w dłoniach trzymał żar palącego się ognia, badawczo jak wąż, kusicie, język wsuwając go jego ust. Obserwował go w tym pocałunku, bezczelnie, przypatrując się drżącym na zaciskanych powiekach rzęsom, patrząc, jak pojedyncze piegi giną, rozpływając się w czerwieni obejmującej już niemal całą Terencjuszową twarz.
Może gdyby chciał, to by powstrzymał to rozbawione drżenie kącików ust, kiedy chłopiec z trudem próbował wyłuskać z siebie choć jedno koherentne zdanie. Kciukiem musnął jego wilgotną, dolną wargę i pokręcił głową:
- Musisz przestać. - powiedział cicho - Bo naprawdę coraz ciężej mi się powstrzymać, kiedy tak na mnie patrzysz. - dodał jeszcze ciszej, pochylając się z głodem po kolejny pocałunek.
Jedna jego dłoń jak wnyki, zamknęła się na chłopięcym karku, jakby mu chciał, albo w ogóle mógł uciec z tego ścisku między kamienicami, druga ostrożnie, choć bardzo precyzyjnie, musnęła kłykciami przez cienki materiał koszulki jego klatkę piersiową, brzuch, wślizgując się zimnymi palcami ledwie-ledwie pod linię bluzki, by tam prawie niewyczuwalnie, ale z jaką premedytacją, musnąć delikatną skórę lewego biodra blondynka i zaciskając na nim długie palce w okropnie zachłannym geście.
kto wie, nikt, dokąd zmierzał z tym swoim głodem, dokąd by zabrnął, trzymając w rękach te plastyczne, młode ciało. Z żarliwości tlącej się między nimi pasji wyrwał ich okrzyk zbliżających się głosów, z którego jeden mówił, że poszli w tę stronę, a drugi, że mają ich, bo stąd nie ma ucieczki. Niechętnie, ale gwałtownie oderwał się więc od ust Andersona, raz jeszcze kładąc na nich palec i w milczeniu, choć z dziwną powagą w oczach, kiwnął głową ku wyjściu z zakamarka. Tym razem nie biegiem. Cicho, powoli, długimi krokami poprowadził chłopca za kolejną kamienicę, w lewo, przez skrzyżowanie jak kanałowe szczury, aż do uchylonych drzwi, wyglądających na znacznie nowsze, niż cokolwiek innego, co się znajdowało w Mary King's Close.
- Tu. - szepnął cicho, puszczając go przodem i oglądając się na ulicę. Za drzwiami znajdowała się klatka schodowa, z drewnianymi stopniami, oświetlonymi, będąc ewidentnie regularnie użytkowaną droga zejścia do podziemi, w odróżnieniu od tajnego przejścia przez mauzoleum, którym się tu dostali. Czekała ich chwila wspinaczki, albo przyłapanie przez pilnujących tego zabytku historii cieciów.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Sie 30 2024, 22:08;

Z każdą mijającą chwilą świat dookoła zdawał się być coraz mniej realny, zupełnie jakby wydarzenia, w których uczestniczył działy się gdzieś poza nim. Terry miał wrażenie, że jest zaledwie obserwatorem tego, co działo się w wąskiej alejce, na moment tracąc zupełnie władzę nad własnym ciałem. Może to przez alkohol, który spożywali w drodze tutaj, a może winą należy obarczyć pierwsze w jego życiu doświadczenie czegoś równie intymnego, ale chłopak czuł się tak, jakby wszystko dookoła nich wirowało i jedynie Caelan sprawiał, że jeszcze nie osunęli się na ziemię. Wiele razy wyobrażał sobie swój pierwszy pocałunek, ale nigdy nie wpadłby na pomysł, że przyjdzie mu go doświadczać w takich okolicznościach. Nie był przecież kimś, kto obściskuje się z ledwo poznanymi osobami… prawda? Myślenie przychodziło mu z trudem i po raz pierwszy od wielu miesięcy, chłopak pozwolił sobie na przerwę od niepokoju, lęku i zamartwiania się, zamiast tego w pełni oddając się przeżywanej chwili, bez obawy o to, co na jego temat pomyślą sobie inni.
Kiedy pierwszy szok minął, Terry zaczął rejestrować coraz to kolejne doznania; czuł miękkie wargi, muskające jego własne usta z początku delikatnie, później jednak zachłanniej, wręcz łapczywie. Wydychane przez Cahila powietrze łaskotało spalone rumieńcem policzki, a w miejscach, w których palce chłopaka stykały się z jego twarzą, zdawało się zachodzić tysiąc mikro wyładowań elektrycznych. Nie miał pojęcia, co powinien ze sobą zrobić, jednak o dziwo nie czuł ani za grosz skrępowania tym faktem – wręcz przeciwnie, był coś niemal wyzwalającego w oddaniu pełnej kontroli w ręce stojącego przed nim chłopaka. Świadomość, że był w tej chwili całkowicie zdany na łaskę lub niełaskę Caelana budziła w szesnastolatku dziwną ekscytację, której nigdy by się po sobie nie spodziewał. Nie miał jednak czasu, by rozwodzić się nad tą myślą, bowiem w tej samej sekundzie poczuł na ustach język chłopaka, napierający na jego wargi i rozwierający je z wprawą, której Terry mógł tylko pozazdrościć. Z wrażenia na moment zaparło mu dech w piersi, jednak nie protestował nawet w najmniejszym stopniu, gdy pocałunki stały się żarliwsze, niecierpliwe, niemal zaborcze. Jak mógłby? Równie dobrze to mógł być jedyny pocałunek, jakiego w życiu doświadczy. Być może nie zasługiwał na nic więcej niż pośpieszne numerki w ciemnych alejkach. Tak czy inaczej nie zamierzał narzekać.
Słysząc ciche wyznanie, zapewne rzucone bez zastanowienia, w formie żartu, Terry nie mógł powstrzymać zdziwienia, które wypłynęło na rumianą twarz. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w towarzysza, jak gdyby badając prawdziwość jego słów, nie dostrzegł jednak nic, poza pochłaniająca go głębią zielonych tęczówek. Pomimo rozpalonej skóry przeszedł go dreszcz, zmusił się jednak, by nie odwrócić wzroku.
- Nie musisz przestawać. – wyszeptał tak cicho, że jego słowa natychmiast rozpłynęły się w letnim powietrzu, gęstym od upałów, nadchodzącej burzy i ich rozgrzanych ciał, unoszących się miarowo  z każdym oddechem. Bał się, że jeden niewłaściwy gest, jedno złe słowo i czar pryśnie jak mydlana bańka. Gdyby Caelan go teraz wyśmiał, odtrącił po tym, jak chłopak obnażył się przed nim bardziej niż przed kimkolwiek przedtem… Trudno powiedzieć, jak jego szesnastoletnie serce poradziłoby sobie z takim upokorzeniem. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a wręcz przeciwnie, chwilę później Cahil ponownie napierał na jego wargi, a ulga, która przetoczyła się przez ciało Puchona była niemal namacalna. Poddał się całkowicie działaniom chłopaka, czując się trochę jak glina w rękach artysty. Niezwykle wprawnego artysty. Z każdym ruchem, każdym muśnięciem Terry miał wrażenie, że coś w nim narasta, odczucie którego nigdy dotąd nie odczuwał, a przynajmniej nie w takim nasileniu. Jego własne ruchy stały się zachłanne, desperackie – nawet nie zauważył, kiedy zanurzył dłonie we włosach chłopaka, rozpaczliwie szukając podparcia, kiedy nogi zaczęły się pod nim uginać. Poczuł zmianę ułożenia ciała chłopaka zanim jeszcze uświadomił sobie, co się z nią wiązało. Z gardła Puchona wydobyło się mimowolne westchnięcie, kiedy palce Caelan’a prześlizgnęły się pod materiałem koszulki, zatrzymując się na jego nagiej rozpalonej skórze. W uszach mu szumiało, a łaskotanie, które uprzednio wziął za metaforyczne motylki w brzuchu przerodziło się teraz w pełnowymiarowe napięcie w podbrzuszu. Zalała go kolejna fala gorąca, tym razem w wyniku narastającej paniki. Nie, tylko nie to, nie teraz!
W tej samej chwili Cahil oderwał się gwałtownie od jego ust i przez krótki moment serce szesnastolatka zatrzymało się w niemym przerażeniu. Poprzez obezwładniające poczucie wstydu prawie nie usłyszał dobiegających z bliska kroków i głosów, jednak kiedy wreszcie uświadomił sobie, że to z ich powodu przestali… cokolwiek robili… odczuł tak ogromną ulgę, że niewiele brakowało, a sam ucałowały stojącego przed nim chłopaka. Kiwnął głową na znak, że rozumie i ruszył za nim, uśmiechając się zdecydowanie zbyt szeroko biorąc pod uwagę okoliczności – mogli ich przecież złapać, a kto wie, co groziło za włamanie do zabytkowej dzielnicy. Bez słowa przemierzał za Caelan’em kolejne uliczki, a kiedy stanęli przed schodami prowadzącymi do wyjścia, zawahał się tylko na moment, nim rozpoczął wspinaczkę po drewnianych stopniach. W jego żyłach nadal buzowała adrenalina, nie mógł też wyrzucić z myśli wrażenia, jakie zostawiły na jego wargach usta towarzysza, kiedy więc wypadł na główną drogę, zrobił to wyjątkowo niezgrabnie i niemal wylądował twarzą na średniowiecznym bruku. Było tu zdecydowanie jaśniej i zimniej niż w ciasnych zaułkach Mary King’s Close, szesnastolatek tym boleśniej odczuł więc brak przylegającego do niego ciała, od którego biło ciepło niemal tak intensywne jak jego własna rozpalona skóra. Mimo wszystko przymknął na chwilę oczy i wystawił twarz, pozwalając by chłodne, nocne powietrze pozbyło się rumieńca z piegowatych policzków, nim odwrócił się na powrót w stronę Cahila. Tutaj, na uczęszczanej przez ludzi drodze, w świetle latarni Terry nie wiedział, jak powinien się zachować. Czy powinni udawać, że nic się nie wydarzyło? Czy tego Caelan od niego oczekiwał?
- Nie takiego wieczoru się spodziewałem… - zaczął, uśmiechając się nieśmiało, ze spojrzeniem badawczo utkwionym w twarzy towarzysza.
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptySob Sie 31 2024, 20:41;

@Terry Anderson

Mary King's Close nie było miejscem, które Cahill odwiedzał z lekkim sercem. Pewnie dlatego zawsze wybierał nietrzeźwość w tym miejscu. Był to zakamarek, w którym mieszkało wiele wspomnień, których nie chciał upychać po kątach swojej głowy, więc puszczał je tam luzem, jak szczury, by kłębiły się w ciasnych uliczkach, czekając, aż raz do roku je odwiedzi. Czasem dwa razy, jeśli los bywał łaskawy a on wystarczająco silny w swojej głowie. Mary King's Close było miejscem, które niosło ze sobą wiele wspomnień i emocji, najczęściej takich, z którymi człowiek nie lubi się mierzyć, ale pod plaster, którym je zakleja, czasem zagląda, by sprawdzić, czy może samoczynnie nie zniknęły. Pomiędzy tym wszystkim, z niewiadomego powodu, w tę dziurę czarną swoich brudnych myśli wciągnął bogu ducha winnego Andersona. Tego Andersona, który wypadłszy z drzwi dostawczych na zaplecze schodów awaryjnych, niemal upadł na bruk, zachłystując się chłodnym powietrzem wieczora. Słońce zdążyło już zajść, nie czekając na nich, świat toczył się dalej, jak za każdym razem, kiedy próbował schować się, zmierzyć się ze sobą w podziemiach Edynburga. Spokojnie zamknął za nimi drzwi i wyjął zmiętolone papierosy, rozglądając się w lewo i prawo po ulicy.
- Nie? - zaśmiał się wesoło - A jakiego się spodziewałeś, Terry. - wpatrzył się w niego i choć od samego początku patrzył na niego z zainteresowaniem, miłym, wskazującym na uwagę poświęcaną rozmówcy, tak teraz w tym spojrzeniu przebijał się niewysłowiony głód, tańczący gdzieś na krawędzi dolnych powiek, umykający w cieniu rzucanym przez długie rzęsy. Czego się spodziewał, z tymi swoimi wielkimi oczami, intensywnymi rumieńcami i piegami na nosie. Towarzystwa świętego?
Wetknął fajkę w usta i odpalił ją jednym kaszlnięciem zapalniczki:
- Odprowadzę Cię do Leith. - powiedział, nie proponował, choć po tonie głosu trudno było sprecyzować, czy chce to zrobić z troski, w ramach dopilnowania, by Terry dotarł do domu cały i zdrowy, czy może groźba tych ściętych postem oczu sugerowała, że po drodze znajdzie jeszcze jeden, dwa albo i pięć zaułków.
Wypuścił dym nosem i rozejrzał się, orientując w swoim położeniu, po której stronie torów wylądowali i kiwnął głową, w stronę, na którą się ostatecznie zdecydował. Czy milczał inaczej, niż milczał, kiedy tu zmierzali? Czy rozglądał się inaczej, niż kiedy szli w tę stronę? Czy uśmiechał się pod nosem w jakikolwiek inny sposób?
Wyciągnął rękę, zatrzymując Terry'ego, wyrywając go z zamyślenia, zanim ten wdepnąłby na ulicę na czerwonym świetle i po tym incydencie złapał chłopca od niechcenia za szlufkę w spodniach, tak kontynuując dalszą drogę.
- W Leith macie Tally Toor. - przypomniało mu się - Wyjdę na strasznego kryminalistę, ale tam też wiem jak wejść po godzinach. - puścił mu oko - Na wypadek, gdybyś czegoś jeszcze się spodziewał po którymś wieczorze tych wakacji.
Nie była to wprawdzie pozycja na jego dorocznej pielgrzymce po upiornych widmach młodości, ale miejsce niemniej ciekawe - To jedna z trzech wież Martello w Szkocji, chociaż chyba najbardziej zapuszczona. - zmarszczył brwi - A może to była Crockness...
Wyszli na Easter Road, z której wokół pól golfowych najszybciej było dotrzeć do portowej dzielnicy Edynburga.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptySob Sie 31 2024, 22:33;

Choć od zaułka, w którym stali jeszcze kilka minut temu dzieliło ich zapewne nie więcej, niż paręset metrów, równie dobrze mogli znajdować się teraz w zupełnie innej rzeczywistości. Na ruchliwej ulicy w centrum miasta, w zasięgu wzroku przechodniów, wszystko to, co zaszło między nimi przez ostatnie pół godziny wydawało się nierealne i przez jedną krótką chwilę przez myśl szesnastolatka przemknęła paranoiczna myśl, że nic z tego tak naprawdę się nie wydarzyło, że wszystko działo się w jego lekko podchmielonej głowie. Nie mógł jednak wymyślić sobie tego hipnotyzującego spojrzenia, którym teraz obrzucał go Caelan – jego wyobraźnia nie byłaby w stanie stworzyć czegoś tak namacalnie pociągającego, nawet gdyby bardzo chciał.
Wzruszył ramionami na zadane w odpowiedzi pytanie, bo prawda była taka, że sam nie wiedział, czego właściwie spodziewał się po tym wieczorze. Spaceru po pustoszejących uliczkach? Rajdu po barach? Do klubów i tak nikt by go nie wpuścił, nawet gdyby miał przy sobie jeden z tych sfingowanych dokumentów, jakimi chwalili się jego znajomi wcześniej tego dnia.
- Spoko. – odparł na tyle beznamiętnie, na ile potrafił, ponownie wzruszając ramionami. Czuł, jak z wolna wznosi się między nimi niewidzialny mur, świadomość którego powoli łamała mu serce. Czego innego mógł się jednak spodziewać? Byłby głupi gdyby liczył, że ich wieczorna eskapada znaczyła dla chłopaka więcej niż inne wakacyjne rozrywki. A on? Musiał być w jego oczach tylko kolejną naiwną osobą, na tyle zdesperowaną, by dać się zaciągnąć w ten ciemny zaułek.
Nawet nie zauważył, kiedy dotarli do przejścia dla pieszych i gdyby nie Cahil, zapewne naprawdę wpadłby pod samochód lub jeden z tych imprezowych autobusów, które wypożyczali pijani, ale obrzydliwie bogaci turyści.
- Dzięki… - mruknął, lecz gdy dłoń chłopaka nie wróciła na swoje miejsce, zamiast tego z naturalną swobodą obejmując go w pasie i tym samym zmniejszając dzielący ich dystans, Terry niemal natychmiast poczuł przyspieszone bicie własnego serca. Cokolwiek zaszło miedzy nimi w podziemiach… Terry nawet nie łudził się, że to coś mogło mieć swoją kontynuację, no chyba że w kolejnym ciemnym zaułku, gdzie nikt postronny nie mógł ich przyłapać – bo kto chciałby być przyłapany w towarzystwie kogoś takiego jak on? A jednak, wbrew rozsądkowi szesnastolatek wpatrywał się teraz w towarzysza z mieszaniną niedowierzania, podziwu, a nawet odrobiną głupiej nadziei. – Czekaj, skąd właściwie wiesz, że mieszkam w Leith? – uniósł brew, zdając sobie sprawę, że nigdy mu o tym przecież nie wspominał. – Chyba o mnie nie pytałeś, co? – zmrużył oczy, mimowolnie szczerząc zęby w coraz szerszym uśmiechu. – Hm... Tally Toor… faktycznie lubisz nieoczywiste punkty widokowe. zaśmiał się cicho, ukradkiem napawając się wonią tytoniu, cytrusów i czegoś jeszcze, czego nie potrafił do końca nazwać, który to jednak zapach miał przez długi czas kojarzyć mu się tylko z osobą Caelan’a. – Zostaję tu do końca września, więc kto wie, może któregoś wieczoru coś mnie natchnie na zwiedzanie opuszczonych fortów. – uśmiechnął się nieśmiało, czując na powrót wypływający na twarz rumieniec. Nie chciał się narzucać, ale był niemal pewien, że dobrze zinterpretował niewypowiedziane zaproszenie. – Chociaż może wypadałoby, żebym teraz to ja Cię zabrał na wycieczkę. W końcu się zobowiązałem… przed resztą. – przewrócił oczami, jednak w jego głosie można było usłyszeć nieudolnie tuszowaną nadzieję.
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPon Wrz 02 2024, 01:36;

Cahill wydawał się nie odczuwać tego muru, który Terry powoli budował w swojej wyobraźni. Był w stosunku do niego dokładnie taki sam, jaki był przed wyprawą na cmentarz, uśmiechający się, żartobliwy, pozbawiony jakichkolwiek zmarszczek troski na twarzy. Jedynie spojrzenie miał trochę uważniejsze, kontrolujące, głodne, ale i to trzeba było się przyjrzeć, by dostrzec, a jak można się przyglądać, kiedy zwiesza się nos na kwintę i przesadnie, w panice, analizuje rzeczy, które nie mają znaczenia.
Zerknął na niego, kiedy ten rzucił takie zaskoczone pytanie i nachylił się z zaczepną miną:
- Chyba zapomniałeś, że mieszkam tu z Deborah, która uważa się za Twoją najlepszą przyjaciółkę. Wiem o Tobie i o Was znacznie więcej niż bym chciał, a już na pewno więcej niż powinienem. - zaśmiał się swobodnie. Głównie dlatego, że nie chciał się prowadzać ze znajomymi kuzynki, musiała mu zrobić niemal wykład o tym, jacy są fajni, co robią, gdzie mieszkają, kim są i kim chcą być, żeby w końcu zwlókł dupę z kanapy. Nie było między nim a resztą ekipy jakiejś zatrważającej różnicy wieku, ale to ten okres w życiu człowieka, że trzy lata są już absolutną przepaścią. Przynajmniej tak wydawało się Cahillowi jeszcze do niedawna.
Niewidoczna przestrzeń, bańka, która ogarniała ich w tej chwili, wypełniona była dywagacjami, z każdej strony innymi. Terry wierzył swojej chwiejnej intuicji, a Cahill przekładał trzymane w rękach karty. Nie był przekonany do tej postaci. Czy nie wierzył? Chciał wierzyć. Coś w tych wielkich oczach i permanentnie już czerwonych policzkach trącało w nim bardzo głębokie struny. Czego nie był w stanie uznać, to, że Anderson robił mu to wszystko całkowicie przypadkiem.
- Myślę, że mógłbym Cię zaskoczyć jeszcze niejedną ciekawostką o Twoim rodzinnym mieście. - uśmiechnął się. Podobało mu się, że w końcu trafił na kogoś, kto był zainteresowany tym, co Cahill wiedział - albo przynajmniej bardzo dobrze udawał swoje zainteresowanie, co było równie akceptowalne i przyjemne. Nie zamierzał go odżegnywać od żadnych gierek, tak długo, jak zdawało się, że obaj są z tego zadowoleni.
Milczał, w odpowiedzi na jego sugestie. Nie dlatego, że nie wiedział, co mu powiedzieć, nie dlatego, że chciał mu właściwie odmówić, ale wyłącznie dlatego, że napawał się purpurą, wspinającą się na kark blondyna z każdym kolejnym krokiem w milczeniu, każdym kolejnym metrem bez odpowiedzi. Miał ochotę ugryźć go w ten kark czerwony i posmakować słoności jego skóry.
- Jasne. - powiedział w końcu - W takim razie czekam na zaproszenie. - uśmiechnął się. Trudno powiedzieć, czym zaprzątnięte były myśli, czym zapełniona była przestrzeń tej płytkiej rozmowy, ale podróż, która była wcale nie krótka, minęła jakby w ułamku chwili. Była już noc, ciemna, chłodna, oświetlona syntetycznym blaskiem ulicznych lamp. Edynburg nigdy nie spał zupełnie, ale aut było już niewiele, a przechodniów jeszcze mniej, szczególnie kiedy wyszli już na obrzeża dzielnicy portowej. Dochodząc do rzędu jednakowych kamieniczek, chłopak rozejrzał się po okolicy, zauważając, że nigdy tu nie był. Czy to było ważne? Ważniejsze niż pytanie, czy kiedykolwiek tu jeszcze będzie?
Odstawił Andersona pod same drzwi, zgodnie z obietnicą złożoną esemesem kuzynce, która przez odchodzącą od zmysłów ciotkę już zakładała, że wyprowadził dzieciaka w las. Choć przyszedł czas pożegnania, zdawało się, że ten głód, jaki zakwitł w zielonych oczach londyńczyka, wcale nie przygasł, wprost przeciwnie, wydawał się jeszcze głębszy, im ciemniejsze robiło się niebo.
- Tu mieszkasz? - spojrzał na front kamienicy, wyższe kondygnacje, okna. Nie była to najbogatsza dzielnica miasta, ale czy to ważne. Sprawiał wrażenie bardzo zaabsorbowanego okolicą, może to jakaś naleciałość tego miłośnictwa zabytków i historii miejsc zapomnianych. Może wiedział coś o tej ulicy, może coś wiedział o tej okolicy. Zatrzymał się przed schodkami, prowadzącymi do drzwi, na które wspiął się blondynek i nachylił lekko w jego stronę, niemal, jakby chciał skraść mu jeszcze jedną myśl, albo pięć na resztę nocy, jednak tylko się uśmiechnął - Dobranoc, Terry. - powiedział cicho.
Odprowadził go wzrokiem, aż ten nie zniknął we wnętrzu domu, poczekał nawet chwilę, głupio, nie wiedzieć czemu, przecież nie oczekiwał, że mu ten dzieciak weźmie i nagle wybiegnie jednak prosto w ramiona. W końcu zawrócił się i skierował w dół ulicy, w stronę mieszkania Petera i Petry.

* * *

Noc była cicha, bezwietrzna. W ciemności nie ukrywało się nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób rozproszyć myśli pnące się po czaszce w chaotyczny sposób, próbujące poskładać wspomnienia minionych godzin w jakiś logiczny obraz. Nie było odpowiedzi w suficie, szarego koloru w półmroku przetkanym odległym blaskiem padającym z dalekiej za oknem ulicy. Są takie momenty, w których człowiek nie chce być sam, żeby nie musieć się mierzyć z własnymi myślami, wartościami czy ich brakiem, jest to jednak niepowstrzymany mechanizm, odtwarzający, jak w rotoskopie, scena po scenie wszystko to, o czym nie chce się myśleć, a co mózg próbuje przetrawić, by znaleźć namiastkę spokoju, tak potrzebną do wypoczynku.
Cahill nie pojawił się następnego dnia na ich przyjacielskim spotkaniu. Trudno było się spodziewać tego, że dołączy do ich zgranej ekipy, będąc przecież kompletnym turystą. Raz wtedy wyszedł z Debbie do parku, kupić im jakieś sommerki na ciepły dzień, ale to było do przewidzenia, że ich dość jednolite, przyjacielskie towarzystwo nie będzie przestrzenią, w której on by się odnalazł. Nawet Debbie nie sprawiała wrażenia osoby, której jakikolwiek zakres zainteresowań poza muzyką, byłby na tyle bliski Caelanowi, żeby łazić z nią bezcelowo po mieście, co przecież było głównym i ulubionym zajęciem edynburskich nastolatków na wakacje.
Przy kolejnym spotkaniu również zabrakło jego wysokiej postaci, a choć Debbie wspominała, że Cae z wujkiem Peterem robią coś czy tam gdzieś, to informacje nie były przecież aż tak ważne, nie ważniejsze od powoli blaknącego wspomnienia wspomnienie, jakiego koloru miał koszulkę w Mary King's Close, co przecież było bardzo żywym wspomnieniem jeszcze wczoraj. Zapach cytrusów i tanich fajek osiadał gdzieś na bluzie dziewczyny, która przecież mieszkała z nim w jednym pokoju przez ten krótki czas jego odwiedzin w mieście i zapach ten co jakiś czas, z podmuchem wiatru, przynosił echo tamtego wieczora.
Po niektórych ludziach robi się po prostu pusto.

* * *

Wieczór był wietrzny, zimny nawet, szczególnie jak na późny sierpień, ale w Szkocji lato rzadko bywało łaskawe czy konsekwentne, jeśli chodziło o słoneczną pogodę. W szarej ciemności pokoju wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak zawsze, sufit oblany paskiem mdłego światła z dalekiej ulicy. Następna noc, za pasem powrót do Hogwartu. Za ile już, dwa? Trzy dni? I w tych myślach właśnie, w tej ciemności beznamiętnej, rozległo się ciche stukanie w szybkę okna. Rytmiczne, zbyt rytmiczne na gałązkę. Kiedy przywykłe do ciemności oczy Terry'ego zwróciły się do okna, mógł dostrzec przykucniętą za nim postać o kręconych włosach, w której ciemnym zarysie zakamarek twarzy oświetlał jedynie mizerny blask pomarańczowego żaru na końcu dopalanego peta, oblewający prosty nos i skrzące się, zielone oczy.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyPią Wrz 06 2024, 23:18;

Odkąd rozstali się przed drzwiami prowadzącymi do mieszkania Andersonów, Caelan gościł w myślach szesnastolatka niemal bez przerwy.  Bez względu na to, jak bardzo chłopak się starał, jego myśli zawsze wracały w taki czy inny sposób do tamtego wieczoru, który spędzili razem w uliczkach Mary King’s Close. Wiele godzin Terry przeleżał w przydomowym ogródku odtwarzając i analizując każdy gest i każde słowo, które padło wówczas z ust towarzysza. Dostawał gęsiej skórki na samo wspomnienie łapczywych pocałunków, smakujących tytoniem i alkoholem, smukłych palców tak wprawnie wkradających się pod jego koszulkę i tej niebywałej zieleni oczu, w których szesnastolatek mógłby utonąć. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak wspaniale było dać ponieść się pragnieniom, nawet jeśli wówczas nie zdawał sobie z nich w pełni sprawy. W końcu od jak dawna fantazjował o swoim pierwszym pocałunku? Czy nie zazdrościł parom obściskującym się na szkolnych korytarzach? Nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie mu dane przeżyć choć namiastkę tej nastoletniej miłości, a jednak to, co wydarzyło się między nimi w ciemnym zaułku historycznej dzielnicy, wydawało się Andersonowi nawet bardziej ekscytujące. Było w tym coś niewymuszonego, coś naturalnego i wyzwalającego, a czego nie potrafił nadal do końca objąć myślą. Wiedział jedno – na pewno nie żałował, że tamtego dnia porzucił znajomych na rzecz kuzyna przyjaciółki.
Trudno powiedzieć, czego spodziewał się następnego dnia po przebudzeniu – czy liczył, że znajdzie w telefonie wiadomość od Cahila albo łańcuszek nieodebranych połączeń od Debbie z żądaniem szczegółów ich nocnej eskapady. Kochał przyjaciółkę jak rodzoną siostrę, wiedział jednak, że potrafiła wyczuć sensację nosem i uwielbiała plotkować. Czy w takim razie udało jej się wyciągnąć z kuzyna, dlaczego wrócił tak późno? Najwidoczniej nie, bo telefon Andersona milczał nie tylko rano, ale przez cały następny dzień, a kiedy wreszcie zadzwonił, imię Caelan’a nawet nie padło. Chłopak nie pojawił się też ani na następnym ani na żadnym innym spotkaniu, które organizowali, i choć Terry w pewnym momencie przestał już wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek dane im będzie się spotkać, to mimowolnie wypatrywał jego wysokiej sylwetki gdziekolwiek by nie byli. Raz czy dwa zastanawiał się nawet, czy nie zapytać Debie wprost o to, jak miewa się jej kuzyn, jednak ostatecznie nigdy nie zebrał się na odwagę by to zrobić. Skoro Cahil nie chciał mieć z nim więcej do czynienia, to Terry nie zamierzał się narzucać. Nie potrafił jednak przestać myśleć o chłopaku, który zaczął nawiedzać go nawet w snach, z których szesnastolatek budził się w głębokim przeświadczeniu, że czuje unoszący się w powietrzu zapach cytrusów, tytoniu i cynamonu.
Wrzesień zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim jak widmo na horyzoncie zaczęła majaczyć wizja powrotu do Hogwartu. Jak co roku, im bliżej rozpoczęcia szkoły, tym Puchon robił się bardziej niespokojny, popadając w stan bliski melancholii, próbując przy tym w krótkim czasie pozałatwiać wszystko to, co zostało jeszcze w Edynburgu do załatwienia. Chciał po raz ostatni spotkać się z przyjaciółmi, nim rozjadą się na wszystkie strony, musiał kupić nowe ubrania, bo stare okazałe się przykrótkie, powinien też zajść do fryzjera, bo coraz mniej widział z opadającej na oczy przydługiej grzywki. Nim się obejrzał, a od wyjazdu do Londynu dzieliło go zaledwie kilka ostatnich dni.
Tego wieczoru wrócił do domu wyjątkowo późno, decydując się na ostatnią tego lata wizytę w kinie, zwyczajnie nie mogąc odpuścić sobie trzeciej części Deadpoola. Rodzice już spali, kiedy szesnastolatek najciszej jak potrafił wdrapał się po schodach na piętro i zamykając za sobą drzwi, rzucił się na łóżko, nawet nie zdejmując ubrania. Tuż za nim wskoczył na posłanie Arthur, domagając się czułości bez względu na porę dnia czy nocy. Najedzony popcornem, w nastroju zdecydowanie lepszym niż ten, w którym mieszkanie opuszczał, chłopak obrócił się na plecy i jedną ręką drapiąc psa za uchem wpatrzył się w sufit. Światło ulicznej latarni malowało na szarym sklepieniu złociste pręgi, a cienie rzucane przez gałęzie rosnącego za oknem drzewa poruszały się wraz z kolejnymi podmuchami wiatru. Nawet pogoda przypominała mu, że lato dobiegało końca. Za kilka dni będzie siedział w przedziale ekspresu Londyn-Hogwart, zmuszony wysłuchiwać opowieści o wspaniałych wakacjach w super odległych krajach, na które on sam prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł sobie pozwolić. Westchnął z irytacją i przymknął oczy. Jego wakacje przecież wcale nie były takie złe; był na Podlasiu, gdzie bawił się przecież zajebiście i skąd wrócił w towarzystwie nowego pupila… Szkoda tylko, że nie będzie mógł wziąć Klementynki ze sobą do szkoły, ale Lockie na pewno nie pozwoli jej umrzeć. No i będzie miała Balbinkę do towarzystwa. Nie, wyjazd na Podlasie z pewnością należał do udanych, podobnie zresztą jak tych kilka tygodni spędzonych w Edynburgu. Chłopak przygryzł wnętrze policzka, kiedy umysł podsunął mu wspomnienie wypadu do Mary King’s Close. Pod powiekami ujrzał wyimaginowany obraz Calean’a wydmuchującego dym papierosowy i uśmiechającego się w sposób, od którego Andersonowi miękły kolana. Oczyma wyobraźni śledził kontur jego szczęki, krzywiznę nosa – detale, których prawdopodobnie już nie pamiętał, o ile w ogóle zwrócił na nie uwagę, które jednak potrafił wyobrazić sobie z dokładnością rzeźbiarza. To był już jego mały rytuał, zapoczątkowany nieświadomie, kiedy każdego wieczoru wracał myślami do chwili swojego pierwszego pocałunku. Teraz nie był w stanie zasnąć, nie przerobiwszy całej sceny przynajmniej raz od początku do końca.
- Do czego to doszło, co Artie? – westchnął, głaszcząc psa, który zadowolony z poświęcanej mu uwagi ułożył łeb na brzuchu chłopca. To właśnie ukochany czworonóg pierwszy zwrócił uwagę na rytmiczne pukanie mącące nocną ciszę. Terry otworzył oczy i unosząc się na łokciach spojrzał w stronę okna, skąd dobiegał dźwięk i niemal nie spadł z łóżka, pewien że to wyobraźnia płata mu figle. Zamrugał kilka razy, chcąc rozbudzić się z ewentualnego półsnu, w który najwyraźniej wpadł, ale nie… Za szybą jego pokoju majaczyła twarz, którą przed chwilą odtwarzał w swojej wyobraźni. Cahil nie mógł tego co prawda wiedzieć, niemniej szesnastolatek czuł się jak przyłapany na gorącym uczynku. Z wypływającym na twarz rumieńcem uspokoił Arthura, który gotów był bronić swojego właściciela za wszelką cenę, po czym podszedł do okna i otworzył je, wpuszczając do środka chłodne nocne powietrze.
- Cześć. – rzucił, czując jak serce w jego piersi mimowolnie przyspiesza rytmu. Caelan wyglądał lepiej, niż to chłopak zapamiętał. – Przypomniałeś sobie o mnie? – zapytał, nim zdążył ugryźć się w język. W ostatnim czasie zadawał sobie to pytanie jednak zbyt często, zastanawiając się, dlaczego chłopak ani razu nie chciał się z nim spotkać. Czyżby aż tak źle całował? A może znalazł sobie kogoś innego, ciekawszego i ładniejszego, kto umilił jego pobyt w mieście znacznie lepiej, niż Terry byłby w stanie.
– Co tu robisz?
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyNie Wrz 08 2024, 01:14;

@Terry Anderson

Dopalał peta i czekał, widząc, jak ciemny zarys Andersona porusza się po wnętrzu pokoju. Poczekał na ten moment, kiedy zamek okiennicy kliknie, bo cóż, istniała też opcja, że mu Terry po prostu zasłoni zasłonkę przed twarzą i tyle było tego rumakowania. Nie sądził, że to zrobi i się nie spodziewał takiego obrotu spraw, ale prawdopodobieństwo istniało, ten ułamek procenta, aż do ostatniej chwili. W ciemnej bluzie i ciemnych spodniach wyglądał rzeczywiście jak kryminalista, czający się na nieuwagę gospodarzy, chcący ukraść im coś cennego i w sumie akurat w tym jednym nie odbiegało to daleko od prawdy.
- Cześć. - odpowiedział, wyjmując peta z buzi. Zgasił go o parapet i wyrzucił gdzieś niedbale w bok w stronę podwórka sąsiadów, wypuszczając dym gdzieś półgębkiem poza ramę okna, ale wzrokiem wciąż pozostając przy Terrym. Było to wciąż, dokładnie to samo, głodne spojrzenie, które zakwitło gdzieś w podziemiach Mary King's Close, a które teraz, rent-free, mieszkało w głowie młodego Puchona.
Jego uśmiech rozciągnął się szerzej, kiedy ta nuta pretensji wybrzmiała niespodziewanie z gardła chłopaka i trzymając się górnej framugi okna, wślizgnął się do środka jak 'włamywacz-nie włamywacz', w końcu został wpuszczony. Lis do kurnika.
- Najpierw musiałbym zapomnieć, nie? - puścił mu zaczepne oko, ręką sięgając okna, które cicho za sobą przymknął, uważając, by nie robić rabany. Miał doświadczenie w tym, że domownicy bardzo szybko zwracali uwagę na tak niespodziewaną różnicę schematów codzienności, jak nagłe słyszenie dwóch głosów w pokoju, do którego wchodziła tylko jedna osoba. W jego życiu nie było magii, więc i głosy nie mogły pojawić się znikąd, a on obecnie bardzo, ale to bardzo wolał uniknąć zostania przyłapanym.- Słyszałem, że wyjeżdżasz zaraz. - poinformował. Był z Peterem na wyjeździe w Dundee, pomagając jakiemuś znajomemu znajomego w odrestaurowaniu elementów elewacji The McManus, będącego tamtejszą, lokalną galerią sztuki. Powinien tam być jeszcze przez tydzień, ale gadatliwa Debbie chlapnęła podczas rodzinnego videocalla z Petrą i Peterem, o tym, że paczka nie może się sobą nacieszyć, zanim się nie rozjadą w swoje strony, a Cahill zrządzeniem losu to usłyszał.
Jego lisi uśmiech poszerzył się jeszcze trochę, kiedy padło kolejne pytanie. Zrobił jeden, długi krok w głąb pokoju, tym razem nie szukając w swoich dłoniach subtelnego preludium, chwycił chłopaka za koszulkę tak, jak nie tak dawno temu pod sklepem monopolowym, przyciągając go do siebie i nachylając się lekko w jego stronę.
- Przyszedłem dokończyć to, co mi przerwali w Mary King's Close. - powiedział swobodnie, takim tonem, jakby informował Terry'ego, że jest sierpień, albo, że słońce zachodzi na zachodzie. Po tych słowach nie zostawił wiele miejsca na dyskusję, bo spadł na usta blondyna, z tą samą łapczywością, która przywoływała z pamięci zimne ściany tulących się do siebie kamienic, smak irlandzkiej whisky i papierosów.  Ten sam cytrusowo-cynamonowy zapach perfum, który do nikogo by chyba nie pasował, a Cahill nosił go, jak dumny znak rozpoznawczy. Nieco przemarznięte od niewdzięcznej pogody za oknem dłonie chwyciły puchoński kark z obu stron, jakby mu miał Terry wyślizgnąć się, uciec, odpłynąć gdzieś niespodziewanie i potrzebował tej kotwicy, by wiedzieć, gdzie są te głodne usta, smakujące jego wargi, pod którymi jeszcze ukrywał się posmak pasty do zębów, użytej może z kwadrans temu. Puścił go na chwilę, szybką, by rozpiąć suwak przesiąkniętej zapachem zimna, fajek i tych charakterystycznych perfum bluzę i ściągnąć ją z ramion gdzieś w kąt i zaraz znów go łapiąc no to za kark, ucho, żuchwę jedną ręką, drugą bezbłędnie trafiając w szczelinę między bluzką a spodniami jego piżamy, jak wąż, wślizgując się na jego jakże ciepłe od moszczenia się w łóżku, w porównaniu z jego zimnymi palcami, lędźwie.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Terry Anderson
Terry Anderson

Uczeń Hufflepuff
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, w trakcie mutacji
Dodatkowo : prefekt
Galeony : 613
  Liczba postów : 720
https://www.czarodzieje.org/t22400-terrance-anderson#739510
https://www.czarodzieje.org/t22405-poczta-terry-ego#739699
https://www.czarodzieje.org/t22401-terrance-anderson#739613
https://www.czarodzieje.org/t22440-terry-anderson-dziennik#74317
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Gracz




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptySro Wrz 11 2024, 22:59;

Wpatrywał się w tę twarz, która na żywo robiła jeszcze większe wrażenie niż w wyobraźni opartej na blaknących powoli wspomnieniach. Granice pomiędzy fantazjami a tym, co naprawdę się wydarzyło coraz bardziej się w głowie Puchona zacierały, aż wreszcie chłopak sam nie był pewien, ile elementów z ich spotkania sobie wmówił. Taka też była jego pierwsza myśl, kiedy za oknem swojej sypialni dostrzegł znajome oblicze – zasnął i umysł płatał mu figle. Nic bardziej mylnego. Chłodny powiew spędził z jego powiek jakiekolwiek zaczątki snu i zmęczenia, pozostawiając go oko w oko z obiektem wszystkich jego ostatnich westchnień.

- A nie zapomniałeś? – zapytał z pozoru obojętnie, jednak w rzeczywistości nadzieja narastała w nim z zawrotną prędkością. Usunął się w bok, wpuszczając tym samym chłopaka do środka, kątem oka obserwując z jaką wprawą idzie mu wślizgiwanie się cichaczem przez okno. Musiał robić to już wcześniej. Ta świadomość z jakiegoś powodu go ekscytowała; Cahil ewidentnie wiedział, co robi i możliwość oddania mu kontroli nad sytuacją była bardzo, bardzo kusząca. W Hogwarcie chłopak musiał nieustannie myśleć o tym, co robi i jak to wypadnie w oczach innych. Wielokrotnie udawał, że zna się na rzeczach, o których w istocie nie miał zielonego pojęcia. Może dlatego wizja przyzwolenia na to, by to ktoś inny podejmował za niego decyzje, prowadził go i wskazywał mu drogę wydawała mu się tak pociągająca. Bo czy w głębi serca nie chciał ponownie znaleźć się w ramionach chłopaka? Czy nie był ciekaw, co zrobiłby Cahil, gdyby Terry pozwolił mu na absolutnie wszystko, na co tamten miał ochotę? Czy Anderson w ogóle chciał i potrafiłby czegokolwiek Cahilowi odmówić? Nadal nie potrafił do końca uwierzyć w to, że ktoś taki jak Caelan zwrócił uwagę na kogoś takiego jak on, zrobiłby więc wszystko, byle tej uwagi nie stracić.

- Mhm… pierwszego września. Do szkoły. – kiwnął głową, zauważalnie markotniejąc choćby na samą tylko wzmiankę o czekającym go powrocie do Hogwartu. Nie chciał wyjeżdżać i jak co roku robił wszystko, by konieczne przygotowania odkładać w czasie najdłużej jak to możliwe. – Czekaj, dlatego przyszedłeś? – może naoglądał się za dużo romansideł, ale jego serce zabiło szybciej, kiedy wyobraził sobie stojącego przed nim chłopaka, który wymyka się z domu tylko po to, żeby po raz ostatni móc go zobaczyć. Nie żeby wierzył, że to mogłaby być prawda…

Wstrzymał na moment oddech, kiedy Cahil złapał go za koszulkę w zaborczym, pewnym geście, zbliżając do siebie ich twarze. Nerwowe wyczekiwanie na to, co jak liczył miało za chwilę nastąpić niemal zabijało go od środka. Tym razem nie uciekł wzrokiem, wpatrując się z pełnym przekonaniem w te zielone ślepia, które zdawały się pochłaniać całą jego duszę. Z jego spojrzenia biła przedziwna mieszanina oczekiwania, niepewności i czegoś jeszcze, jakby… błagania? Desperacko pragnął ponownie poczuć na ustach ciepłe wargi chłopaka, nie miał jednak odwagi, by samemu o to poprosić, a co dopiero samemu wykonać pierwszy ruch. Kiedy więc usłyszał kolejne słowa Caelan’a całe jego ciała przeszedł dreszcz, a gdy ich usta wreszcie się zetknęły, z gardła Puchona dobyło się ciche westchnienie. Tak długo myślał – marzył – o tej chwili, że kiedy w końcu nadeszła, zalała go przytłaczająca wręcz fala ulgi. Nie musiał myśleć, pozwalając przejąć kontrolę instynktom, które póki co krzyczały tylko o jedno – bliżej, więcej. Otoczony zapachem, który śnił mu się po nocach, Terry powoli tracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością. Liczył się tylko on, ów nieoczekiwany gość, intruz, którego nie spodziewał się spotkać w te wakacje, a którego uwagi potrzebował teraz bardziej niż powietrza. Ledwo zarejestrował rzuconą gdzieś w kąt bluzę, zbyt zajęty własnymi dłońmi, które powoli i bardzo niepewnie – w końcu Terry nie miał pojęcia co robi i czy robi to dobrze - wędrowały w kierunku czupryny chłopaka, by wreszcie zanurzyć się między miękkie, sprężyste kosmyki. Nie mogło być wątpliwości, łaknął tego niemniej niż stojący przed nim Cahil, nawet jeśli nie mógł mieć pewności gdzie go to wszystko doprowadzi. Wzdrygnął się, czując na plecach dotyk zimnych palców chłopaka, który wywołał w nim tym większą potrzebę, by znaleźć się jak najbliżej tego drugiego człowieka. Jak ćma do ognia, Terry ciągnął do tego zagadkowego, ledwo poznanego miłośnika architektury i ciemnych zaułków. Nieśmiało wykonał krok w jego stronę, zmniejszając dzielący ich dystans i tym łapczywiej odwzajemniając pocałunek. Zaznawszy choćby namiastki tego, co mógłby mieć, gdyby jego życie potoczyło się inaczej, Puchon zachłysnął się i teraz potrzebował więcej, niczym zdesperowane, wiecznie nienasycone stworzenie.

@Lockie I. Swansea
Powrót do góry Go down
Online


Czarodziejowa Dusza
Czarodziejowa Dusza

Galeony : 1021
  Liczba postów : 1075
https://www.czarodzieje.org/t10816-czarodziejowa-poczta
the summer i turned pretty  QzgSDG8




Specjalny




the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  EmptyWczoraj o 17:44;

@Terry Anderson

Z pewnością zdobycie odrobiny zachowawczości i rozsądku nie byłoby takie złe w przypadku Andersona, bo zasadniczo pozwolenie prawie obcemu człowiekowi na podyrygowanie takiej gry, jaką tylko sobie wymarzy, bez słowa sprzeciwu, mogło skończyć się więcej niż złamanym sercem.
Palce Cahilla wydawały się być niecierpliwie niezdecydowane, pomiędzy ogrzewaniem się pod koszulką Terry'ego, przy pokrytej gęsią skórką skórze jego bladych pleców, a błąkaniem się przy jego policzkach, zdawało się jeszcze gorętszych, tak czerwonych i ciepłych, że mrużył swoje zielone oczy jak kot moszczący się przy zapiecku. Uśmiechnął się w te oddychające czystym pragnieniem, chłopięce usta z błyskiem w oku, kiedy poczuł palce w swoich włosach. Powoli, niemal leniwie przechylił głowę, niemalże jakby zapraszał go bardziej do tego kontaktu, zachęcał, by z fakturą tych złotych sprężynek zapoznać się bliżej.
- Tęskniłeś? - niby pytał, ale czy musiał? Czy brzmiało to do końca jak pytanie? Szczególnie z tym wyraźnie wyczuwalnym z tak bliska uśmiechem na ustach i iskrą w oczach, lustrujących drżące koronki Andersonowych rzęs. Niemniej czekał na tę odpowiedź, którą przecież znał, którą przecież sam, swoimi rękami zasiał w głowie chłopca, stworzył tę tęsknotę między zimnymi kamienicami, podlał kilkoma łykami whisky, ukołysał do snu opowieściami o starym Edynburgu.
Schylił się lekko, sunąć dłońmi po ciele Terry'ego, by chwycić go poniżej pośladków i z niewielkim - zdawać by się mogło - wysiłkiem, podźwignął go, jakby chciał go sobie posadzić na biodrach, ale tylko na chwilę, bo zrobił krok, drugi, przy trzecim pochylając się z tą wczepioną w niego małpką nad rozkopanym łóżkiem, którego pościel nosiła w sobie ostatnie wspomnienie jakiegokolwiek ciepła, które miało zostać zatarte, zabarwione zupełnie innym wspomnieniem na zawsze już, kiedy tylko Terry będzie wracał do domu.
Podniósł się, wspierając na łokciu, nad jego twarzą, z miną wskazującą na coś między adoracją, głodem, a czymś bardzo podstępnym, co prześlizgiwało się niemal niezauważenie pomiędzy kącikami jego oczu i ust. Musnął palcami usiane piegami czoło, niemal pieszczotliwie, wsuwając je w jego poczochrane włosy i chwytając ich pełną garść z dozowaną, choć zaborczą siłą, by odchylił głowę, odsłaniając przed nim swoją drżącą grdykę, delikatną skórę szyi. Pochylił się powoli, w odróżnieniu od swojego towarzysza, wiedząc przecież, co robi, owiewając oddechem jego ucho, szepnął raz jeszcze 'powiedz, że tęskniłeś', nim nie złożył i na nim pocałunku, jak na krawędzi jego żuchwy, na tańczącej pod skórą tętnicy, wybijającej rytm drżącego serca.
Być może nie powinien - przeszło mu to przez myśl, nie był w końcu aż tak zdeprawowanym bezrefleksyjnym człowiekiem, by nie posiadać w sobie umiejętności wyciągania wniosków. Ale był też dość hedonistyczny, głodny, egoistyczny własnych pragnień i spełnień, by się nieszczególnie oglądać na długoterminowe skutki swoich posunięć. Szczególnie kiedy to gorące przed nim ciało garnęło się samo w jego ramiona, te oczy zamglone w odcieniu pochmurnego nieba patrzyły na niego z takim wyczekiwaniem, którego usta nigdy nie będą mu w stanie wyznać równie pięknie, o ile w ogóle jakkolwiek będą.
Puścił jego włosy tylko po to, by raz jeszcze znaleźć krawędź ciemnego materiału jego koszulki do spania i choć tym razem wdarł się pod nią równie bezpardonowo, to z zupełnie inną intencją, nie szukając ciepła dla swoich palców, ale podciągając ją w górę w poszukiwaniu dostępu do tej jasnej, upstrzonej bladymi piegami skóry.

| Lockie
Powrót do góry Go down


Sponsored content

the summer i turned pretty  QzgSDG8








the summer i turned pretty  Empty


Pisaniethe summer i turned pretty  Empty Re: the summer i turned pretty   the summer i turned pretty  Empty;

Powrót do góry Go down
 

the summer i turned pretty

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: the summer i turned pretty  QCuY7ok :: 
retrospekcje
-