Osoby: Terry Anderson & @Maeve Cherry Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: listopad 2019 Okoliczności: Podczas swojego pierwszego roku w Hogwarcie Terry ma niemały problem, żeby odnaleźć się w świecie czarodziejów. Któregoś dnia postanawia zapytać pierwszą napotkaną osobę o kilka kluczowych informacji o szkole...
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Odkąd przyjechał do Hogwartu czas zdawał się działać inaczej niż dotychczas; z jednej strony tygodnie spędzone poza domem bez przyjaciół, wśród których dorastał dłużyły mu się niemiłosiernie, z drugiej jednak nawet nie wiedział, kiedy przeleciały te dwa miesiące jego pobytu w zamku. No właśnie, zamku! Nadal nie potrafił przyzwyczaić się do tego, jak ogromna i dziwaczna była jego nowa szkoła. Do tej pory uczył się w zwyczajnej podstawówce, jakich wiele w całej Szkocji, a teraz? Na każdym kroku natykał się na jakiś portret czy dywan wiszący na ścianie (podsłuchał, że ponoć nazywają to goblinami?), posiłki jadał ze złotej zastawy, a klasy, w których odbywały się zajęcia przypominały bardziej średniowieczne komnaty niż standardową salę wykładową. Słowem - świat Terry’ego stanął na głowie, a przecież do tego wszystkiego dochodził jeszcze najważniejszy szczegół – w Hogwarcie uczyli się czarować! Na początku był podekscytowany wizją zamieniania królika w kapelusz i latania na magicznej miotle, ale im więcej dowiadywał się o czarodziejskim świecie, tym mniej mu się tu podobało. Zasady, które nie miały dla niego żadnego sensu, przepisy urwane z choinki i rygor jak w jakimś więzieniu albo klasztorze. Myślałby kto, że przez pierwszy miesiąc nauczyciele im odpuszczą, pozwalając zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Niedoczekanie! Już w drugim tygodniu września Terry nie mógł wygrzebać się spod stosu prac domowych, których za żadne skarby nie potrafił zrobić. Nic więc dziwnego, że czas przeleciał mu przez palce i nim się obejrzał nadeszła pełnoprawna jesień, zaczął się listopad, a pogoda za oknem uziemiła większość uczniów wewnątrz zamku. „Przynajmniej pogoda jest tu taka sama jak wszędzie. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczarowali niebo albo…” - rozmyślał, przemierzając nieznane korytarze. Pierwszy raz od dawna udało mu się znaleźć chwilę wolnego by co nieco pozwiedzać i poodkrywać sekrety, jakie kryły się w zamkowych murach. A przecież w zamkach zawsze są jakieś sekrety! Tajemne przejścia, pułapki, nieużywane pokoje… Nie był to jednak jedyny powód, dla którego Terry włóczył się po szkole. Zajęty nauką i próbami odnalezienia się w zupełnie nowym środowisku, jedenastolatek nawet nie zorientował się, że nie wie, jak działa tu internet. Podejrzewał, że ktoś coś o tym mówił na początku roku, ale albo nie uważał, albo wypadło mu to z głowy, w każdym razie teraz, kiedy zdał sobie z tego sprawę, zaczął boleśnie odczuwać brak dostępu do ulubionych portali. Mógł pewnie zapytać któregoś z Puchonów (ale dziwna nazwa!), ale nie chciał wyjść na ofermę przed osobami, z którymi miał mieszkać kolejne siedem lat. Postanowił więc wyjść z podziemi i zagadnąć o to pierwszą napotkaną osobę. Mijał właśnie jedną z wielu klatek schodowych, kiedy ktoś wyszedł zza rogu, niemal się z nim zderzając. - Ojezuprzepraszam! – wyrzucił niemal na jednym wydechu, a jego piegowata twarz przybrała kolor dojrzałego buraka – Hej, właściwie szukałem kogoś, bo chciałem zapytać… - zaczął czerwieniąc się jeszcze bardziej – Wiesz może jakie jest hasło do wifi?