Kiedy przychodzicie na miejsce, pierwszą, bardzo oczywistą sprawą jest jeden fakt - tu prawie nic niema. Stare drzewo, rozsypująca się ławeczka, wokół was pola rzepaku, gdzie możecie sobie zrobić zdjęcia na wizbooka. Bardzo urocze miejsce pośrodku niczego! Sesyjka w tym pięknym, zółtym kwiecie i możecie iść odkrywać inne, bardziej interesujące miejsca.
Tylko jeśli próbujecie rozwiązać zagadki z tego eventu, rozpatrujecie też poniższe kostki.
Wy również kiedy przychodzicie tu po raz pierwszy, nie rozumiecie co właściwie powinniście tu szukać. Jakim cudem mielibyście znaleźć wskazówki w miejscu gdzie wyraźnie nie ma kompletnie NIC.
Rzućcie dwoma kostkami k6 na to którego dnia wy mieliście swój przełom, bo Zbychu uważał, że to serio ważne miejsce i musieliście tu przychodzić praktycznie codziennie przez dwa tygodnie. Możecie odkryć maksymalnie dwa spoilery (na osobę), chyba że kostka mówi inaczej. Więc rzucacie na pierwszy dzień jeśli macie w kostce tylko jeden spoiler, rzucacie też na inny spoiler znowu dwa razy k6. Jeśli wylosowaliście ten sam, rzucacie póki nie będzie mieć nowego.
W tej okazji za cechę Magik żywiołów (ziemia), możecie przerzucić sobie kostkę z dowolnego dnia.
2,3,4 dzień - Z pewnością nie wykorzystaliście swojej wyobraźni kompletnie - możecie zobaczyć co znaleźliście, idąc do spoilera "rzucanie czarami i obstukiwanie", musieliście mieć naprawdę sporego farta. 4 dzień - Piękny dzień, co? Tak słonecznie? I... a co to? Najpierw wybierzcie jeden dowolny spoiler, a potem przejdźcie do Witaj Karolino! 5,6 dzień - Kopanie? Czemu nie! Sprawdźcie jak wam poszło w spoilerze rozkopywanie wokół! 7 dzień - Podobno to magiczny dzień. Dla was na pewno, bo spotykacie kogoś bardzo ważnego - idziecie to spoileru Witaj Karolino! 8, 9 dzieńStrasznie już dłuży się to przeglądanie jednego miejsca, co? Aż zaczyna się chcieć rzygać tym całym drzewem... Może po prostu posiedzcie i pomyślcie, skoro i tak widać, że nic tu nie znajdziecie? Przejdźcie do spoilera medytacja. 10 dzieńNic tu nie ma, marnujecie czas. Chcąc nie chcąc idziecie na drzemkę. Przejdzicie do spoilera słodki sen 11,12 - Spędziliście tutaj MNÓSTWO czasu i wasza obecność tu zaczęła przeszkadzać już pewnej mieszkającej tu istocie. Możecie wybrać dwa dowolne spoilery i dodatkowo musicie do trzeciego - Witaj Karolino.
Witaj Karolino! (tylko jeśli masz zapisane w kostce, że go masz):
Mimo że nazwa na to wskazuje, południce nie muszą przychodzić tu tylko równo o dwunastej! Albo może wy akurat wpadliście tu o tej godzinie... W każdym razie biała, przerażająca postać pojawia się przed wami i rzuca się na was, ewidentnie poirytowana że tyle przeszukujecie jej miejsce spoczynku. Musicie jakoś się przed nią obronić! Rzućcie kostką k6 na to czy w trafiacie zaklęciem, oraz k6 czy udaje wam się obronić przed atakiem południcy. Parzysta to powodzenie, nieparzysta to niepowodzenie. Rzucacie, dopóki nie będziecie mieć dwóch ataków z powodzeniem. Jeśli mieliście jedną lub dwie obrony nieudane - południca was atakuje, czujecie przejmujący chłód, który będzie wam towarzyszył tydzień, trzy lub cztery nieudane obrony to ciężkie przeziębienie na dwa tygodnie i konieczność odwiedzenia uzdrowiciela czy chatki szeptuchy. Przy więcej, prosimy o zgłoszenie do dowolnego MG w odpowiednim temacie podczas sesji.
Za każde 10 punktów z zaklęć/transmutacji/czarnej magii macie dodatkowy przerzut dowolnej kostki. Za dwie lewe różdżki LUB połamanego gumochłona macie od razu pierwszą obronę nieudaną. Za słaba cecha (wrażliwy) pierwszą kostkę rzucasz bez ataku. Za silną psychę (opanowanie) lub gibki jak lunaballa, macie dodatkowy przerzut na obronę. Ze specjalizację: Zaklęcia i OPCM defensywne - macie przerzut do obrony, ofensywne - do ataku.
Rzucanie czarami i obstukiwanie:
Decydujecie się na bardziej techniczne podejście do przeszukiwania tego miejsca. Rzucacie zaklęcia lumos i nox oraz całą resztę, by odkryć ukryte ścieżki i tajemnicze znaki, a także delikatnie obstukujecie różnymi zaklęciami korę drzew, kamienie i ziemię, licząc na ukryte skrytki. Ale niestety - to tylko zwykłe drzewo. Za to znajdujecie 2 dowolne składniki roślinne!
Medytacja:
Uznaliście, że może zgranie się z naturą sprawi że będzie wam łatwiej? Dobry pomysł! Zamknijcie oczy, wczujcie się w to miejsce... Czujecie coś? Nie? Może z wami jest coś nie tak. Rzuć k 100 na to jak Ci się powiodło! Jeśli macie co najmniej 20 punktów we wróżbiarstwie możecie od razu przejść do poniższego spoilera. Jeśli zaś macie cechę Świetne Zewnętrzne Oko (wyczulenie), dodaj do kolejnej kości 30 oczek. Jeśli masz ten spoiler, możesz wyrzucić k100 dowolną ilość razy, ale każda kostka to jeden post. Każdy kolejny post do +10 punktów do kolejnej kostki.
jeśli wylosowaliście 65+:
Może wydawać wam się, że nagle przysnęliście, bo oto zaczynacie kroczyć w BARDZO realnym śnie. Wszystko wokół wydaje się być... jakieś inne, a przecież ostatnio spędziliście tu bardzo dużo czasu, wiecie dokładnie jak wygląda wszystko wokół. Nawet stary dąb wydaje się być jakiś... Mniejszy. Powoli kładziecie ręce na brzuchu, czując dziwną ekscytację. W końcu jesteście w ciąży! To dla was coś bardzo oczywistego, wcale nie jesteście tym zdumieni.Ale coś jest nie tak, nigdy nie czuliście w sobie takiego... mroku? Nawet krew wydaje się wrzeć w was, wzywając do czegoś w... puszczy? Oglądacie się w jej stronę czując niesamowitą tęsknotę, już chcecie tam podejść tylko po to by chociaż dotknąć na chwilę starego lasu... Ale w tym momencie się budzicie, a w ręce ściskacie niewielką laleczkę. Wskazówka: Niewielka laleczka
Słodki sen:
Spędzacie tu tyle czasu, że powiedzmy sobie szczerze KAŻDEMY może zdarzyć się przysnąć. I niestety najwyraźniej wam też. Może przyjemnie było pod gałęziami, a może na twardej ławeczce. A na dodatek coś wam się śni! Jesteście w tym samym miejscu, pod tym samym drzewem, ale wszystko jest odrobinę inne. A wy czujecie się tacy zmęczeni. Nawet ulubione drzewo nie daje wam ukojenia. Opieracie się o pień i nie słyszycie nic oprócz dziwnego szumu krwi, wzywającego was lasu... o co chodzi? Nie zdążycie zorientować się w niczym więcej, bo ze zdziwieniem stwierdzanie, że na waszej szyi pojawiła się pętla. Zanim zdążycie cokolwiek zrobić zostajecie ciągnięci do góry. Nie macie ze sobą różdżki. Nie możecie się teleportować. Czujecie gniew lasu, ale nawet on nie zdąży wam pomóc. Powoli uchodzi z was życie kiedy dusicie się na gałęzi. Budzicie się znienacka, w panice, na dodatek ze śladami od sznura, które zostaną wam na kilka dni. Jakim cudem? Sami nie wiecie... Za to zdajecie sobie sprawę z jednej rzeczy - to tutaj umarła Karolina i wcale nie popełniła samobójstwa. Wskazówka: Odkrycie przyczyn śmierci
Rozkopywanie wokół:
A może tu nie chodzi o same drzewo? Może wokół są zakopane jakieś magiczne przedmioty? Czy to możliwe? Przekopujecie to drzewo, jakby był to jakiś ogórek i wtedy orientujecie się... że jakoś tu cicho... Wystarczy, że podniesiecie głowę, a widzicie małą dziewczynkę o wielkich oczach, ciemnych włosach, ubrana w białą, zniszczoną sukienkę. Jeśli macie co najmniej 20 punktów z ONMS LUB z Hisotrii Magii, wiecie że to demon. W końcu każdy historyk wie jak dużo śmierci małych dzieci przynosił ten demon kiedyś. Możecie prędko uciec i tyle, wrócicie innego dnia. Jeśli wasz kompan, który nie ma tych punktów wylosował tą kostkę - rzućcie obydwoje k100. Jeśli masz więcej niż on - udało wam się uciec. Jeśli nie, musi przejść do dalszych konsekwencji. Jeśli nie wiecie, że powinniście już być po drugiej stronie pola i uznaliście że do tylko jakieś dziecko, cicha zbliża się do was bezszelestnie. To co się wydarzy zależy od waszej postaci
Ignorujecie dziecko:
Nawet nie wiecie kiedy jest za wami. Czujecie nagle na swoim karku przerażającą, chłodną dłoń, cisza jest jeszcze bardziej przytłaczająca i może nawet krzyczycie z bólu. A potem nagle wszystko znika. Prawie wszystko, bo przez następne dwa tygodnie męczą was paskudne sny.
Pytacie dziecko co tu robi:
Wasze dobre serce kazało wam pomóc biednej dziecinie? To się chwali! Zazwyczaj, ale nie dziś. Dziewczynka przytula się nagle do was i jest do najgorsze przytulenie się na świecie, macie wrażenie że ktoś odbiera wam radość życia. Cicha znika równie szybko co się pojawiła, a wy za kilka dni odkryjecie, że jesteście chorzy na Plargio. Koniecznie dowiedzieć się jak się z tego wyleczyć.
Szukanie po gałęziach:
Wybraliście chodzenie po drzewie? Super, miejmy nadzieję, że jesteście odpowiednio zręczni. Jeśli macie cechę Gibki jak Lunaballa (zręczność) - przechodzicie od razu do wskazówki. Jeśli nie macie - rzućcie k6 by sprawdzić ile razy spadliście i coś sobie obiliście. A do każdego k6, k100 na to jak poważnie. A potem przejdźcie do wskazówki Na gałęzi znajdujecie stary sznur, na którym ktoś mógł być powieszony. Wskazówka: Sznur Karoliny
Foteczki w rzepaku:
Mieliście szukać wskazówek, ale jakiś rolnik zobaczył jak brodzicie w rzepakowym polu i oznajmił, że KONIECZNIE musi wam porobić zdjęcia. Przywołał zaklęciem swój aparat i poprosił was o pozowanie! Jeśli napiszcie tu posta na co najmniej 1500 znaków i wstawicie zdjęcie o tym na wiza #polerzepy bądź #rzepiara, możecie zgłosić się w upomnieniach po +1 punkt z DA!
______________________
.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Trevor siedział na jednej z najniższych gałęzi wielkiego drzewa. Przyjął pozycję rozluźnionego człowieka pomimo tego, że kilka metrów nad poziomem ziemi ujadała, syczała i warczała cała ferajna zwierząt: począwszy od dwóch kogutów, trzech gęsi a skończywszy na czterech wściekłych psach. Cały ten fanklub próbował sięgnąć chociażby palca u nogi biednego studenta aby rozszarpać go na strzępy. Cóż zatem złego im zrobił skoro naraził się na ich gwałtowną reakcję? Odpowiedź jest jasna jak dzisiejsze słońce: nic. Przechodził ścieżką zapatrzony w polski magazyn z nieruchomymi obrazkami i nie zauważył zwierząt zamieszkujących okolicznych gospodarstw. Ledwie zdał sobie sprawę, że jest na "ich terenie", a z dzikimi dźwiękami rzuciły się w jego stronę jakby własnoręcznie ukatrupił ich gospodarzy. Musiał ratować się bardzo kłopotliwą teleportacją aby w ostatnim etapie ulokować się na najniższej gałęzi drzewa. Lica miał blade bo mdliło go od teleportacji choć z daleka można go posądzić o ryzyko omdlenia i popadnięcia prosto pod zęby zdenerwowanych zwierząt. Z początku przeganiał je zaklęciami lecz zanim dał radę zejść na ziemię to psy niczym bumerang wracały z obnażonymi zębami. Postanowił więc poczekać aż się znudzą a przez ten czas ponownie otworzył polski magazyn i pomimo, że nie znał tego języka to leniwie go sobie oglądał. Przyzwyczaił się, że w jego otoczeniu zwierzętom po prostu odbija i za wszelką cenę chcą go pogryźć. Godność nie pozwalała mu na uciekanie przed czymś tak żałosnym jak wioskowe zwierzęta więc wolał ratować swój honor i udawać, że absolutnie wszystko ma pod kontrolą. Nikt go nie pogryzie, nie porzyga się od znienawidzonej teleportacji ani tym bardziej nie poprosi nikogo o pomoc bo przecież dobrze sobie radzi, prawda? Czasami zastanawiał się dlaczego te zwierzęta się go nie boją... może gdyby użył zaklęć bolesnych a nie odstraszających to mógłby się ich pozbyć z większą łatwością? Mógłby sięgnąć po mniej przyjemny arsenał ale też nie chciał narażać się na złość tutejszych Polaków gdyby uszkodził im zwierzaki. Niełatwo było skoncentrować się na oglądaniu magazynu skoro co chwila któryś z psów podskakiwał i kłapał zębami niedaleko jego zwisającej z gałęzi nogi. - Paszoł won bo zamienię cię w skarpetki! - burknął pod nosem na czterołapną paskudę, która odebrała to jako wyzwanie bo jeszcze głośniej zaczęła ujadać w jego stronę. Westchnął a wierzchem dłoni otarł czoło z potu. Gorąc, mdłości i stres robiły swoje. Obiecał sobie, że następnym razem ominie główną ulicę i do plaży będzie szedł całkowicie naokoło. Nie miał pojęcia, że w polskich domach mają tyle zwierząt. Gdyby przeczytał wakacyjną broszurę albo obejrzał mapę to dowiedziałby się o tych paru aspektach lecz zwyczajnie o nich zapomniał. Został skazany więc na przesiadywanie na gałęzi wielkiego drzewa i oczekiwaniu na ratunek aż wściekłym psom znudzi się próba zjedzenia go żywcem.
Wyszedł na spacer. Tak samo jak dzień wcześniej, dwa dni wcześniej i każdego dnia tych wakacji. Podlasie było bardzo w jego stylu i estetyce, relaksował się w okolicznościach natury, rozkwitając jeszcze bardziej, niż normalnie. Rosa nigdy szczególnie nie powstrzymywał się przed rozsiewaniem swojego uroku, ale kiedy świeciło na niego słoneczko, siedział w wysokiej trawie z książką, bądź przechadzał się złotymi polami, trudno mu było szczególnie mocno powstrzymywać się przed kąpielą we własnej wspaniałości. Zawsze miał problemy z egocentryzmem. Dzisiaj, podobnie jak wczoraj, z książką o astronomii, wsunięta pod pachą, szedł w stronę pobliskiego jeziora z drewnianą miseczką pełną lokalnego przysmaku - pierogów! Już z daleka zauważył chmarę lokalnego zwierzyńca, krążącą wokół jednego z rozłożystych drzew i przytrzymując na głowie słomiany kapelusz - który mu użyczył jeden z przeuprzejmych lokalnych cześków, do których się pięknie uśmiechnął - zadarł głowę, by spojrzeć, cóż takiego je zirytowało. - Na skarpetki to szkoda psa, Panie Collins. - posłał świeżo upieczonemu studentowi ciepły uśmiech - Czym je Pan tak rozeźlił? - Atlas pośród zwierząt czuł się zawsze doskonale. Pewnie dlatego wybrał taką, a nie inną ścieżkę kariery, zresztą nawet teraz, te same bestie, które na najdrobniejszy ruch krukona, reagowały ujadając, zaraz potem odwracały się do zoologa, by szturchać pyskami jego luźno wiszącą dłoń. Ukucnął między kurkami i pieskami, gąskami, a nawet jedną owieczką, które tu przygoniły Collinsa w ramach niechybnego skrócenia go o nogę (albo dwie) i szeptał im jakieś słodkie byle co, głaszcząc je i uspokajając, jak zazwyczaj przy nerwowych stworzeniach. Wyczuwały zagrożenie, nie mógł im mieć tego za złe. To ich dom, a tereny otaczające gród Raj były tak głęboko nacechowane magią, że wcale nie dziwiło go, że lokalne zwierzęta mogłyby być wrażliwsze na takie bodźce. - Planuje pan tam spędzić resztę wakacji? Nie, żebym bronił, wygląda pan na bardzo zrelaksowanego. - uśmiechnął się żartobliwie do studenta, znów spoglądając na niego z dołu. Chłopak mógł zgrywać najbardziej komfortowego drzewołaza, ale siedzenie cały dzień na gałęzi z gazetką w obcym języku nikomu nie mogło wydawać się wakacyjnym wypoczynkiem.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Gotów był przekonywać samego siebie, że odpoczywa w akompaniamencie tego jazgotu tak długo aż ferajna nie znudzi się i nie pójdzie gdzie pieprz rośnie. Nie miał motywacji aby cokolwiek teraz z tym robić bo jednak mdłości po niezbyt udanej teleportacji dawały się we znaki. Gdyby w trakcie rzucania zaklęcia porzygałby się to nie miałoby to nic absolutnie z resztkami godności, jakie próbował tu zachować. Przymykał oczy i powtarzał sobie, że wcale go nie skręca. Niby groził zwierzakom ale daleko było mu do spełnienia swoich słów. Nie pierwszy raz musiał chować się przed rozzłoszczonym cudzym pupilem, który na jego widok jeżył sierść/kolce/łuski czy cokolwiek tam miał na grzbiecie. Otworzył jedno oko dopiero gdy jazgot gwałtownie ucichł. Dosyć szybko zauważył dwumetrowego nauczyciela ONMS. Na moment uwaga Trevora rozproszyła się, gdy zdał sobie sprawę, że po raz kolejny rozmawia z człowiekiem, który zamiast uczyć dziatwę mógłby zbierać chwałę i fanfary jako model. - Uczy mnie pan tyle lat, widzi pan co się dzieje na lekcjach gdy jestem w pobliżu i dalej jest pan przekonany, że tym razem jednak coś im zrobiłem? - zapytał z lekkim rozbawieniem. Scenariusz był zawsze taki sam - o ile teorię opieki znał na pamięć tak praktyka to było dno, porażka, krew i łzy. Od trzeciego roku nauczania nie uległo to absolutnie żadnej poprawie. Nie planował schodzić z drzewa bo akurat teraz zrobiło się tu nadzwyczaj wygodnie. Miał pewność, że nie zwróci posiłku tak długo jak będzie nieruchomy. Posłał mężczyźnie źle skrywane spojrzenie pełne zazdrości... wszystkiego. Nie tylko wyglądu, gracji, wzrostu i ręki do zwierząt. Ten gość musiał być uwielbiany przez wszystkie żyjące istoty i miał czelność wydawać się jeszcze bardziej zajebisty kiedy ratował świeżo upieczonego studenta z godnej pożałowania sytuacji. - Jak to jest, psorze, że te wszystkie zwierzaki do nas lgną... z tą różnicą, że mnie chcą rozszarpać a do pana łasić się jakby był pan jedyny na świecie? - zapytał zamiast grzecznie odpowiedzieć na zadane pytanie. Westchnął i poprawił się na gałęzi, zapominając, że jakikolwiek ruch jeszcze bardziej skręca jego żołądek. - Jeśli się psor ich pozbędzie i obieca, że absolutnie nie zostałem tu przez nikogo uwięziony to ja chętnie zejdę i nawet kankana zatańczę. - zapewniał gorliwie choć póki lica miał blade to lepiej nie zachęcać go do dzikich tańców.
Takich rzeczy profesorowi Rosie nie można było mówić. Był nauczycielem z powołania, a praca modela wydawała mu się nader nudna i pusta, choć osobiście nie brakowało mu wcale próżności. Podniósł wzrok na swojego studenta i posłał mu jeden ze swoich czarujących, pokrzepiających serce i ducha uśmiechów: - Zawsze warto się upewnić, Panie Collins. Kto wie, może tym razem akurat postanowił pan zmienić koleje swojego losu i wrzucić kurczakom kieszonkowe bagno do kurnika. - rozłożył ramiona w geście bezradnej niewiedzy i zaśmiał się przepięknie. Pozwolił sobie na tę jedną chwilę spuścić uwagę z krukona, poświęcając ją uspokajaniu i kojeniu znerwicowanych stworzeń. Trudno powiedzieć, czy miał do nich rękę, czy znał tajemne zwroty, którymi można było ze zwierzętami porozmawiać, czy to może część jego uroku, geny wili, pozwalały mu tak do zwierząt docierać, niemniej w końcu, jedno po drugim, powoli cały majdan się rozchodził w swoje strony. Atlas wziął na ręce ostatnią z kurek, która bardzo uparcie nie chciała opuścić swojego wściekłego posterunku pod drzewem i trzymając kokoszę pod pachą, zwrócił się znów do Trevora. - Obawiam się, że po prostu jesteśmy dwiema stronami tej samej monety, Panie Collins. - zachęcił go gestem, by ten rozważył zlezienie z drzewa - Oddziałujemy na zwierzęta tak samo mocno, choć wywołując dwie skrajne reakcje. - zaproponował jedną z możliwych teorii, w nadziei, że usatysfakcjonuje ona ciekawość krukońskiego ducha w chłopcu. W końcu były wakacje i nie był pewien, czy to czas na wykład o genotypach, aurach i sile autosugestii przy pracy ze stworzeniami magicznymi i niemagicznymi. - Gryzelda zostanie ze mną, obiecać niczego nie mogę, ale pójdźmy na kompromis. Ja nie obiecam, a Pan nie będzie tańczył kankana. - puścił mu oko - Deal? - wyciągnął rękę bardziej odruchowo, niż rzeczywiście spodziewając się, by chłopak potrzebował pomocy przy zeskakiwaniu z gałęzi. Natura opiekuna jednak była silniejsza i wolał rękę wyciągnąć, by z niej nie skorzystał, niż nie wyciągnąć, a uczeń by tego potrzebował. Niezależnie od okoliczności, czy to pod drzewem, w życiu codziennym, czy w kwestiach problemów natury osobistej.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Podpowiada mi pan pomysły czy mnie przed takimi przestrzega? - zapytał i nie potrafił nie odwzajemnić tego uśmiechu jaki otrzymał. Cholera by go wzięła! Musiał tak ciepło patrzeć? Musiał być taki przyjemny w odbiorze, że aż chciało się rozmawiać z nim w nieskończoność? Powinien go nie lubić za przedmiot jaki wykłada i za brak litości przy stawianiu ocen. Chciałby być o to na niego zły ale ten konkretny potomek wili nie pozwalał mu to tym swoim ciepłem jakie z niego biło. To było frustrujące lecz dopiero wtedy, gdy zostawał sam, bez jego dobroczynnej osobistości. - Może zamienimy się stronami medalu? - zaproponował, naiwnie wierząc, że coś takiego jest możliwe. Nie zdziwił się, gdy ten skutecznie rozgonił zwierzęta. Nie użył do tego ani jednego słowa, nawet odrobiny magii. Po prostu stał, poświęcał im uwagę i tyle. Obserwował to z przekąsem, gdy przypominał sobie, że gotów był rzucać zaklęciem we wściekłego psa jeśli zaraz by nie zamknął jadaczki. Wystarczyłoby skuteczne wyciszenie i spowolnienie, a mógłby sobie stąd pójść. Dlaczego dopiero teraz przychodzą mu takie rzeczy do głowy? Parsknął śmiechem wobec zaproponowanego układu. - Deal. Ale zachowam resztki godności i spróbuję zejść z drzewa po ludzku. Gryzelda, jeśli zrobisz fałszywy krok to zostaniesz moim obiadem. - oznajmił pół żartem pół serio (halo, wilkołak, lubi krwiste mięska) i przysunął się bliżej pnia. Całkiem sprawnie udało mu się opuścić swój dotychczasowy azyl i przy tym nie wywinąć orła. Z tego wszystkiego zapomniał zabrać ze sobą polskiego magazynu i nie zapowiadało się aby miał sobie o tym przypomnieć. Otrzepał się z piasku, potu i zażenowania a potem odwrócił powoli w stronę profesora. Nie był już tak blady jak przed paroma chwilami lecz wbrew temu, co mówił, nie miał ochoty na jedzenie. Mdłości zrobiły swoje. Odetchnął z ulgą ale zamiast odchodzić w kierunku gościńca, usiadł na ławce. Oparł łokcie o kolana i dłońmi przetarł twarz. Czuł się dziwnie kiedy Atlas milczał i jeszcze dziwniej kiedy Atlas się odzywał. Zdał sobie sprawę, że rzadko widywał nauczyciela sam na sam. Z dwojga złego cieszył się, że Holly tak nie oddziaływała bo chyba by przez to oszalał. - Wie pan, że na studiach nie będę kontynuował już pana przedmiotu? - odezwał się bo nie był tym, który pozwalał na milczenie. Podniósł głowę i rozluźnił swoją postawę. - Nie będzie profesor już miał takich cyrków na lekcjach jak dotychczas. Jakkolwiek psor jest fajny tak chyba odetchnę z ulgą. - powiedział z rozbrajającą szczerością i popatrzył na niego z ukrywaną wdzięcznością. - Czas pogodzić się z tym, że nawet kura próbuje mnie zamordować. - parsknął krótkim śmiechem. - Gdyby miała choć trochę rozumu to by przede mną uciekała. Ech. - westchnął i oparł plecy o ławkę, pozwalając aby popołudniowe słońce ogrzało jego twarz.
Pokręcił głową z rozbawieniem, mając nadzieję, ze Collinsowi nie przyjdzie do głowy rzeczywiście rzucać bagnem po kurnikach i pogładził kurę Gryzeldę po czerwonym, zarzuconym elegancko na boczek grzebieniu. - Możemy popracować nad polerowaniem Pańskiej strony medalu. - zaproponował z uśmiechem, kiedy uczeń gramolił się względnie sprawnie na ziemię. Niby wilkołak, a może trochę kotołak? Odwrócił się do Trevora bokiem, by odseparować krukona od kury i uchronić sytuację przed domniemanymi zakusami na życie, trudno było jednak powiedzieć, czy bardziej chronił Gryzeldę przed groźbami Trevora, czy Trevora przez goźnym gdakaniem nioski. - W dobrym tonie będzie, zacząć od nie-gorżenia drobiu śmiercią. - zauważył z rozbawieniem, po czym puścił Gryzeldę za płot w pole. Zwrócił swoją uwagę ku studentowi po raz kolejny, jak zwykle poświęcając mu sto procent swojego skupienia. Przyjrzał się temu, czy nic sobie nie zrobił, bo on to już zdążył poznać hogwarckich asów, który ze złamaniem otwartym zgrywali chojraków, ale poza nadszarpniętą godnością i plamą po mchu na zadku wydawało się, że Collins nie ucierpiał w żaden znaczący sposób. - Takie doszły mnie słuchy. - kiwnął głową, przysiadając na ławce obok ucznia - Pierożka? - zaproponował, łapiąc lewitującą na czas pertraktacji z dzikim zwierzyńcem miseczkę, wyniesioną z jadłodajni. Sam uraczył się jednym, a że wziął miks wszystkiego, dopiero po ugryzieniu okazało, się, że akurat ten był pierogiem z mięsem. - Nie jestem tylko przekonany, czy to dobra decyzja. - przyznał, rozpierając się lekko i zakładając nogę na nogę, z uwagą utkwioną w krukonie i pierogiem w jednym ręku. Cóż to za sielska, podlaska scena, pogawędki kadry z uczniami pod starym dębem, przy akompaniamencie odległego gdakania kurczaków (niewątpliwie knujących zamach na życie Collinsa) i poczęstunku lokalnymi przysmakami. Uśmiechnął się na komplement, jaki z ust krukona niewątpliwie padł, a Rosa zawsze lubił komplementy, nawet takie niewyszukane jak "jesteś fajny psor". - Unikanie problemu nie sprawi, ze nagle nabierze Pan ręki do zwierząt. - zauważył, przełknąwszy kęs pierożka - Czy kruk Roweny w godle na Pana szkolnej szacie, to nie przypadkiem sygnał nie tylko inteligencji i kreatywności, ale głodu wiedzy, czy akceptacji dla innych? - przechylił lekko głowę - Dlaczego nie dla siebie? - uśmiechnął się lekko. W jakiś sposób poczuwał to jako swoją personalną porażkę, kiedy widział uczniów z potencjałem, rezygnujących z jego przedmiotu w poczuciu, że nie nadają się do pracy ze zwierzętami.- Zwierzęta są różne. Tak jak ludzie. Mają swoje osobowości, lęki, słabości. Może jeszcze Pan nie zdołał znaleźć swojego języka, by z nimi rozmawiać. Czy na pewno chce pan... przestać szukać?
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Psorze, my to polerujemy czym się da odkąd zachorowałem. Pan dalej uważa, że to da się naprostować? Psor pamięta ile razy po profesora lekcjach trafiałem do pielęgniarki? - niejako też chyba zdradził swoje przypuszczenia - a nawet i przekonanie - skąd się to u niego wzięło. Zanim został wilkołakiem to zwierzęta traktowały go co najwyżej obojętnie, a gdy tylko wrócił we wrześniu już schorowany to rozpoczęła się jazda na karuzeli bez pasów bezpieczeństwa. Plusem całej tej sytuacji u Trevora był wyższy próg bólowy dlatego prawdopodobnie zaliczał się do tych chojraków, którzy nie pędzili do pielęgniarki przy krwawiącej ranie tak długo jak byli w stanie iść i wesoło rozmawiać. - Przecież osiemdziesiąt jeden procent drobiu trafia na biesiadny stół. Im szybciej Grizelda sobie to uświadomi to chyba lepiej. - ale uśmiech jaki namalował się na jego twarzy zdradzał, że pojął aluzję. Nie będzie polować na drób... o ile nie zbliżą się do niego podczas pełni. Bądź co bądź wtedy sobie nie odmówi gdy jedzenie samo podejdzie mu pod pysk. Zaskoczony obejrzał się na lewitujący talerzyk z apetyczną zawartością. Nie dość, że nauczyciel przyjemny w odbiorze, cierpliwy to i jeszcze ma ochotę dzielić się z nim jedzeniem? Gdyby nie znał szkolnych pogłosek na jego temat to by w to nie uwierzył. Nie potrafił odmówić jedzeniu więc poczęstował się pierożkiem, pochłaniając go w dwóch zgrabnych kęsach. Nie wyglądał przy tym tak zjawiskowo jak delektujący się posiłkiem profesor jednak jak to sam ujął, są dwiema stronami medalu... na wielu płaszczyznach. - Sęk w tym, że ja dalej nie wiem co Tiara we mnie zobaczyła, że wepchnęła mnie do Ravenclawu. Oni mają tak wysoki poziom, że głowa mała. Uwierzy pan, że prowadzą statystyki zdobytych ocen? Ja jestem normalny, nie jestem tak chorobliwie ambitny jak reszta Krukonów. - przez co niektórzy uczniowie i studenci Ravenclawu patrzą na niego z góry. Nie miał tragicznych ocen ale nie dramatyzował i nie rwał sobie włosów z głowy jeśli trafiał mu się jakiś Okropny. Wychodził z założenia, że bycie dobrym we wszystkim to tak naprawdę żadne osiągnięcie. Zdecydowanie wolał ukierunkować swoją energię w to, co będzie mu potrzebne w przyszłości. - Ale z akceptacją raczej nie mam problemu. - dodał aby jasne było, że jest dosyć tolerancyjny... a przynajmniej wierzył, że taki jest. Nie szydził, nie naśmiewał się... no może czasem dokuczał ale zazwyczaj nie miało to żadnego związku z cudzym obciążeniem genetycznym a z cechami charakteru. Westchnął i splótł ręce na swoim karku, gdy profesor próbował zachęcić do szukania zwierzęcia, które bezproblemowo go zaakceptuje. Ciężko było mu uwierzyć, że pan Rosa wciąż twierdził, że to możliwe. - Jeszcze parę lat temu złapałby mnie pan na te słowa motywacyjne. - zerknął na niego kątem oka aby sprawdzić czy przypadkiem nie uraził jego ambicji. Nabrał powietrza do płuc i pozwolił sobie na rozwiązanie języka. Pan Atlas emanował życzliwością więc nie miał większych oporów przed podzieleniem się swoimi myślami. - Dobrze profesor wie, że mój zapach zawsze będzie drażnić zwierzęta. Dlaczego profesor wierzy, że da radę to zmienić? - przyciągnął jedną nogę ku sobie, stopę opierając o brzeg ławki, a rękę zarzucił luźno na kolano. Podlasie było całkiem... kojące. Nie miało w sobie groźnej dzikości a nutkę kuszącej tajemnicy. Miejsce, w którym się znaleźli wydawało się jakby zwieszone w próżni, z dala od szarej rzeczywistości. O dziwo, nie czuł się jakoś niekomfortowo, że wolny czas spędza w towarzystwie nauczyciela i to jeszcze chętnie z nim rozmawia. - W pierwszej klasie miałem kota. Żyło mi się z nim dobrze do momentu aż na czwartym roku miałem wypadek. Pamiętam to jak wczoraj. Syczał, zjeżył się i w panice uciekł, a gdy uciekał to wpadł prosto do kominka z siecią Fiuu. Wie pan co się dzieje ze spanikowanym kotem w zielonym ogniu? Wybucha. - nie chciał aby zabrzmiało to tak złowrogo jednak... nie potrafił zrozumieć dlaczego nauczyciel miał w sobie mnóstwo przekonań, że może być lepiej. Halo, nie był potomkiem wili. Był czymś po stokroć gorszym i na pewnych płaszczyznach nie było szans na porozumienie.
Obserwował ucznia z niepodzielną uwagą, zawsze obdarowywał swoich rozmówców uważnym spojrzeniem, jakby ignorował cały świat poza osobą, z którą rozmawiał, jednak dołączył do tego spojrzenia lekki, trochę ubawiony uśmiech. - Widzi Pan, Panie Collins, najwyraźniej jestem dość uparty, skoro dalej tak uważam. - uśmiechnął się nieco szerzej - Co więcej, jestem też przekonany, że pana negatywne nastawienie na pewno na to nie pomoże. - oparł miseczkę z pierogami o kolano i wskazał krukonowi, by ten śmiało sięgał po to, co mu się zamarzy. Sam po zjedzeniu mięsnego pierożka poczuł nagły przypływ sił, jednak przecież nie planował tu rzucać uczniami po drzewach, nawet jeśli ci mieliby problem z uciekaniem przed farmianymi zwierzakami. - Tiara to bardzo stary, ale bardzo potężny artefakt magiczny, łączący w sobie moce legilimencji z magią, która została już dawno zapomniana. Może dostrzegła w panu coś, czego pan sam w sobie nie widzi. - dywagował luźnym tonem- Z akceptacją innych niewątpliwie, a jak z akceptacją siebie? - przechylił głowę. Nie był szkolnym pedagogiem i daleko mu było do terapeuty. Pytał, bo był ciekawy, zawsze wnikliwie obserwował ludzi, chciał wiedzieć jak myślą, dlaczego tak myślą, co sprawia, że są, jacy są. Zaśmiał się przepięknie, kiedy Collins wymyślił, że to motywacyjne słowa, bo Rosie nawet nie przeszło przez myśl, by motywować go do czegokolwiek. Wychodził z założenia, że szczególnie na studiach młodzież już osiągała ten poziom dorosłości, by ponosić odpowiedzialność za siebie i swoje decyzje. Pytał i rozmawiał, bo taka jego rola, taka jego natura, ale z pewnością był ostatnim, który pchałby kogokolwiek w jakimś konkretnym kierunku. A że rozmowa toczyła się o jego działce, jego branży naukowej, tym bardziej ciekaw był, czym ta uczniowska niechęć była spowodowana. Bo na pewno nie zwierzętami. Wziął kolejnego pierożka i zamyślił się, patrząc gdzieś w niebo, na leniwie płynące chmury. - Wydaje mi się, że - zaczął z namysłem - bardzo nie lubię sztampy. Bardzo nie lubię utartych schematów. Przeświadczeń o ludziach obdarzonych niezwykłymi genami, wpychających ich do ściśle określonych ram. - zagadkowy uśmiech krążył mu po kącikach ust- Dwadzieścia lat temu wężoustość skazywała czarodzieja na ostracyzm, przez skojarzenie z Salazarem i Voldemortem. Ludzie wciąż uważają, że potomkowie wili są próżni i manipulacyjni, a wilkołaki niebezpieczne i przeklęte. Nie jestem fanem. - pokręcił głową- Jestem pewien, że z odrobiną dobrej woli i samoprzekonania, można być kimś znacznie więcej, niż ogólnie pojęta definicja. - spojrzał na krukona spod długich, jasnych rzęs, posyłając mu ten atlasowy uśmiech - Albo można być takim jak wszyscy. Takim, jakiego się po nas spodziewają. Każdy ma swoją wolę, do niczego pana nie namawiam. - niby nie, ale jego spojrzenie rzucało jakieś wyzwanie.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Profesorze, to nie jest negatywne nastawienie. To realistyczne podejście do problemu. - sprostował bo jednak z natury nie był pesymistą. Powątpiewanie w sens wysilania się w sytuacji nie przynoszącej żadnego pozytywnego efektu to tylko domena pesymizmu. Mimo wszystko wciąż był nastolatkiem i jeszcze nie wyrobił w sobie zdrowego samozaparcia. Brak krukońskiej chorej ambicji nie ułatwiał sprawy. Nie potrzebował miłości zwierząt bo już zaakceptował fakt, że się do tego nie nadaje. - Cokolwiek Tiara we mnie zobaczyła to mi nie powiedziała, a przecież jak na element magicznego ubioru to ma ciągotki do gadulstwa. - skomentował, być może niedostatecznie doceniając rolę starej czapy jednego z założycieli Hogwartu. Nie bardzo wierzył w jej nieomylność ale też nie można wymagać wszechwiedzy od czegoś, co nawet nie żyje. Popatrzył na nauczyciela kątem oka, jakby nie spodobało mu się dociekanie odnośnie akceptacji siebie. Przecież akceptował swoją chorobę. Nie ukrywał swoich wad. Wiedział, że jest taki, a nie inny i nie planował udawać, że jest lepszy niż rzeczywistość udowadniała. Nie uważał się za bohatera czy ostoję mądrości. Tak na dobrą sprawę to nawet nie wiedział gdzie jest jego miejsce na świecie jednak to jest już naturalnym etapem dorastania. Chciał odpowiedzieć na jego pytanie ale gdy otworzył usta to nie wydostał się z niego żaden dźwięk. Jak miał to wszystko ubrać w słowa aby się nie wygłupić i jeszcze powiedzieć na tyle zrozumiale, aby nauczyciel nie popatrzył na niego z politowaniem lub co gorsza, z wyższością? Rozmasował swoje ramię, akurat te skrywające pod materiałem ubrania znamię w reakcji na perlisty śmiech nauczyciela. Okej, tego też nie słyszał. Nabrał ochoty też się roześmiać, z taką samą pasją jak on, pełną piersią, jakby jutra miało nie być. Mimowolnie przeszedł go zimny dreszcz i wpędził organizm w stan czujności. Nieco spiął mięśnie i spowolnił mimikę twarzy, jakby podświadomość obawiała się czegoś ze strony potomka wili. Słuchał go lecz nie sięgał już po przekąskę. Nie patrzył w chmury a w oddalone domki grodu. Ludzie byli małymi punkcikami, a strużki dymu uciekające z kominów sugerowały zbliżającą się wczesną porę wieczorną. - Przerabiałem ten motyw z psychologiem. - odpowiedział, gdy nauczyciel skończył mówić. - Przełamanie stereotypu, dostrzeganie zalet tam, gdzie nikt inny ich nie widzi itepe itepe. Nie uważam się za gorszego z powodu choroby, tak samo jak nie uważam, że jakikolwiek potomek wili to dup... znaczy się, niecny łotr. - zacisnął usta na tę pomysłową zamiankę słów. Mimo wszystko rozmawiał z nauczycielem więc nie chciał używać słownictwa zarezerwowanego dla prywatnego towarzystwa. O wężoustości nie wypowiadał się bo nie miał z tym absolutnie żadnej styczności a Rowena uczy, aby nie unosić się kłamliwą wiedzą tam, gdzie jej w głowie brak. - Po prostu akceptuję fakt, że zwierząt do siebie nie przekonam. Słuchają instynktu, a nie argumentów czy moich dobrych intencji. Za dnia mnie nienawidzą, a gdy to ja zmieniam się w drapieżnika to nie ma przy mnie żywej duszy. To prawa natury a tych nie da się zmodyfikować. - popatrzył na profesora z lekkim namysłem. Nie potrafiłby tego odnieść do drapieżności harpiej części wili. Przeszedł go zimny dreszcz gdy tylko o tym pomyślał. Dotarła do niego dziwna myśl, być może niesłuszna, że gdyby tylko profesor Rosa się postarał, to mógłby z łatwością wywołać w swym rozmówcy silny strach.
Uśmiech zakręcił się w jego kącikach ust. Zakładanie, że Gryzelda dybie na jego życie, odgrażanie się na każdym kroku każdemu ze stworzeń w promieniu dziesięciu metrów, no według skali Rosy to nie był realizm, tylko negatywne nastawienie, ale nie był trevorowym ojcem, ani nawet opiekunem, żeby mu tłumaczyć tak subtelne różnice pomiędzy zakładaniem, że nieszczęście się wydarzy, a byciem przygotowanym na potencjalne nieszczęście. Półwil uważał tiarę za coś działającego inaczej, niż po prostu skaner potencjału. Podejrzewał, że artefakt podejmował decyzje, mające młodego czarodzieja poprowadzić drogą rozwoju i znajdowania siebie w sposób najbardziej kompatybilny z jego naturą. Niekoniecznie przesiać na podstawie cech charakteru. Znał przedmioty wróżbiarskie, pomagające podejmować decyzje, które, choć pozornie tragiczne, okazywały się w dalszym rozrachunku być dokładnie tym, co miało kogoś spotkać w życiu. - Nie narzucam Panu, że Pan tak uważa, Panie Collins. Pytał Pan, dlaczego wierzę, że to się da zmienić. - przechylił głowę - Jeśli Panu powiem, że znam wilkołaka, który jest hodowcą fogsów, da Pan wiare? Ma też całą pasiekę bzyczków. Czasem przychodzi pomóc mi na ranczo. - sam uraczył się pierożkiem - Ma Pan znacznie większą sprawczość w swoim życiu, niż może się najwyraźniej wydawać. - był to pierożek z serem tym razem. O dziwo, na słodko! - Natura jest bardzo plastyczną materią naszego świata. Ewolucja jest tego najlepszym świadectwem. - powiedział, przełknąwszy eleganckiego kęsa pierożka. Poczuł, jak przepełnia go wspaniały nastrój pod wpływem tej przekąski i uśmiechnął się do Collinsa ciepło. - Absolutnie niech Pan sobie nie myśli, że Pana namawiam do czegokolwiek poza refleksją. - puścił mu oko - Myślę po prostu, że jest Pan jeszcze trochę za młody na tak żelazne opinie, warto... mieć bardziej otwartą głowę na życie. - mówiąc to, dotknął swojej skroni i przymknął oczy, wystawiając twarz na słońce, które wyjrzało zza leniwych chmurek. - Ależ tu sielsko... aż mi się nie chce wyjeżdżać. Właściwie... nic robić. - dodał wesołym tonem, napawając się blaskiem, lejącym żar z nieba. Może to część wrodzonej arogancji, uformowanej w ogniu umiejętności przekonywania ludzi i stworzeń do wysłuchiwania jego woli, ale Rosa niespecjalnie wierzył w to, że wszystko jest ostatecznie wykute w kamieniu. Wszystko było zmienną na taśmie życia, a to, co robiliśmy z dawanymi nam przez los sytuacjami, zależało od nas.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- Dam wiarę bo wilkołak wilkołakowi nierówny. Tak samo pan, jako potomek wili i moja przyjaciółka, a i nawet profesor O'Malley. - odparł, celowo nie wspominając, że nauczyciel eliksirów był najbardziej demoniczny z całej wymienionej trójki. Nie był pewien co do słów Atlasa. Teoretycznie miało to dużo sensu ale po tylu latach porażek nie wiedział czy ma w sobie jeszcze jakąkolwiek motywację do prób naprawienia relacji z magicznymi zwierzętami. Rozmasował palcami wierzch swoich dłoni. Nie zliczy ile razy były one atakowane, leczone tylko po to aby po następnych zajęciach zmieścić jeszcze więcej pomniejszych ranek. Mimo nieco trudnego tematu, jaki się między nimi pojawił, nie czuł się bardzo przytłoczony. Nieustanny uśmiech profesora regularnie oczyszczał powietrze, jakby gawędzili o łagodnej naturze lunaballi. - Widzi profesor, próbuję być sprawczy i idę na studia aurorskie. - a powiedział to tonem jakby nie do końca jeszcze wierzył, że faktycznie podjął się tego wyzwania. Życie dawało mu wyraźne znaki, że marny z niego bohater i obrońca uciśnionych lecz zaryzykował aby jednak spełnić swoje pierwsze poważne marzenie, które miało początek jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Wtłoczył do płuc trochę świeżego powietrza. Aby pozbyć się odrętwienia na barkach przeciągnął górną część ciała jakby dopiero co zbudził się z drzemki. - Spokojnie tu. Krew się nie gotuje. Zupełnie jakby ta Polska była na innej planecie, taka oderwana od rzeczywistości. - nie czuł w powietrzu czającego się za rogiem niebezpieczeństwa. Potrafiłby zasnąć zrelaksowany nawet tu i teraz, na tej ławce. Popołudnie robiło się faktycznie takie sielskie i czyste.
Wciąż pod wpływem pierożka, przepełniony był dobrym humorem, uśmiechał się więc na słowa krukona i kiwał głową, jednocześnie ciesząc się z przyjemnego słońca, z lekkiego wiatru, z dalekiego szumu drzew i śpiewu ptaków, które wydawały się być jeszcze milsze uszom niż zwykle. Nie mógł powstrzymać cichego śmiechu, na wspomnienie profesora O'Malley'a bo rzeczywiście dwóch tak różnych wyników równania genów ludzkich z wilowymi było bardzo ciężko znaleźć. Na szczęście nie musiał z Caseyem zbyt często wchodzić w interakcję poza wymianą uprzejmości w pokoju nauczycielskim, w odróżnieniu od uczniów, którzy cóż, nie mieli luksusu unikania spotkań z nauczycielem eliksirów. - Bardzo fajny plan. Praca aurora jest ciężka, bywa niebezpieczna, ale jest bardzo wdzięczna. Szczególnie jeśli człowiek chciałby mieć poczucie, że ma na coś wpływ. - powiedział nieco filozoficznie. Jego starszy brat miał się wkrótce żenić z aurorką francuskiego Ministerstwa. Miał okazję wysłuchiwać historii z jej pracy, ale też jej szczerego oddania sprawie, jaką była ochrona magicznego społeczeństwa Francji. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że w angielskich aurorach brakowało tej miłości, ale co poradzić. Francuzi byli miłością przepełnieni od urodzenia, jakby samo powietrze ich nią nasycało. - Bardzo. - skinął głową - Musimy się tym nacieszyć, zanim czas zleci mgnieniem oka i wrócimy w szare mury Hogwartu. - zaśmiał się pięknie, jak to Atlas i podniósł powoli z ławki. - Myślę, że niechybne zagrożenie, póki co zażegnane. Proszę, niech Pan szerszym łukiem omija zagrody, chyba że nocowanie na drzewie stanie się jednym z Pana nowych hobby. Kto wie, może przyda się w pracy aurora? - puścił mu oko, po czym ruszył tam, gdzie się wybierał, zanim interweniował w zwierzęcy atak na Collinsie, czyli donikąd właściwie.
Zagadki Podlasia z @Jamie Norwood Kostki5 i 11 Scenariusze: dzień 5: kopanie, moje k100 12 Jamie: 40 - on rozpozna, że to demon dzień 11: rzucanie czarami, szukanie po gałęziach, witaj Karolino !
Nie była pewna, dlaczego dała się namówić, ale stało się. Dała się namówić. Może to kwestia tego, jak przekonujący był Zbysław, a może fakt, że dostrzegała w nim, pod tą uprzejmą otoczką sympatii do turystów, rzeczywisty strach związany z nieznanym, a tego nieszczególnie umiała nie zauważyć, biorąc pod uwagę swoją profesję. Lęki, jakie obejmowały mieszkańców grodu, musiały mieć gdzieś swoją podstawę i jeśli męczyły ludzi, top w pewnym stopniu jej obowiązkiem, jako lekarza, było pomóc. Szczególnie jeśli to były strachy zrodzone w ludzkiej głowie. Inna sprawa, że dla niej samej, te bardzo fizyczne aspekty wsi, były znacznie trudniejsze do przetrwania, niż jakiekolwiek umysłowe przeprawy, więc mając okazję złapać Norwooda i poprosić go o pomoc - nie wahała się nawet przez chwilę. - Dziękuję, że się do mnie przyłączyłeś. - zaczęła, kiedy kierowali swoje kroki do Starego Dębu- Obawiam się, że ta wieś coś ukrywa, wielu ludzi szepcze o czyimś wielkim nieszczęściu. Jeden z mieszkańców poprosił mnie, by dobrze sprawdzić teren wokół starego dębu, ale nie jestem na tyle swobodna w tych okolicach, żeby iść sama. - przyznała równie otwarcie. Kiedy zbliżali się do drzewa, okazywało się, że cóż, nie było tam nic szczególnego, choć miała w pamięci, że Zbysław zarzekał się, że to bardzo, ale to bardzo ważne miejsce. Krążyli więc wokół Starego Dębu jednego dnia, później następnego, kilka dni później znów zapytała, czy by się z nią nie wybrał, by sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyli, aż tak piątego dnia przyszło jej do głowy, by spróbować pod ziemią. - Może to kwestia miejsca. Może to, czego szukamy, jest zakopane... - zamyśliła się, po czym zaczęła zaklęciem przegrzebywać ziemię, wymieniając się spostrzeżeniami z Jamiem, do momentu, kiedy dostrzegła, że nie byli tu sami. Na gałęzi siedziała niezdrowo wyglądająca dziewczynka.
Może Podlasie nie było Ibizą, nie miało wielkich plaż, ani fal, ale było inne niż regiony, w których Tim bywał najczęściej. A Seaver lubił poznawać nowe miejsca, nowych ludzi i oczywiście nowe smaki. Polska kuchnia, zwłaszcza ta ze wschodnich regionów, przypadła gryfonowi do gustu - była sycąca, jak angielskie śniadania. Ale po solidnym posiłku spacer jest czynnością bardzo wskazaną, więc uraczywszy się kartaczami, udał się na zwiedzanie okolicy. Ania po obiedzie źle się poczuła, więc Tim odstawił ją do kwatery, żeby mogła poleżeć. Miał swoje podejrzenia co do natury tych dolegliwości i ich w związku z ilością zjedzonych specjałów, ale jako dżentelmen zostawił to dla siebie. W trakcie wędrówki wypatrzył kuzyna, który pod drzewem pośrodku niczego coś szkicował. Podszedł do niego, od strony szkicownika, żeby miał szanse go zauważyć. Tim nie lubił straszyć ludzi, wyskakując znienacka. - Praca czy rysujesz dla przyjemności? Czy oba? - Zagaił wesołym tonem.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
-Pracuję dla przyjemności - stwierdził z rozbawieniem Nicholas, który przecież nie potrzebował więcej pieniędzy. Swój nieszczęsny spadek po rodzicach już dostał, równie dobrze mógł do końca życia zbijać bąki i wcale nie byłoby konieczności zmieniania przez to obecnego stylu życia. Ale tworzenie go pasjonowało, cieszył się tym i rozkoszował. Tym bardziej, że obecnie pracował wyłącznie na własny rachunek. - A ty nie ze swoją panną? Lubił rozmawiać z Timem w trakcie pracy, a w szczególności słuchać o drobnostkach życia codziennego. Mógł się wtedy trochę skupiać na nim, a bardziej na szkicowaniu, przez co całość była odprężająca. W tej chwili projektował kolekcję jesienną. Wrzesień już był za pasem, a on powinien mieć coś przygotowane dla stałych klientów. Kilka rodzin upodobało sobie jego prace, a on sam już dał się porwać myślom o złoto-czerwonych barwach. Nie tylko jesiennych, ale i gryfońskich. Do tego po rytuale same z siebie napływały do jego umysłu ogniste motywy... A gdyby tak korona z płomieni? -Mam już kilkoro zainteresowanych osób. Nie muszę zaprojektować niczego konkretnego, po prostu potrzebuję mieć coś, co ich porwie i przyciągnie uwagę innych osób.
- I to rozumiem! Szkoda, że w naszych okolicach nie ma plaż do surfowania, więc nie mogę uczyć surfingu. Ale barmanka też mi daje sporo radochy. Może nie nazwałbym tego powołaniem, ale jak na razie to najfajniejsza robota, jaką miałem w Anglii. - Odparł Tim, zerkając na z ciekawością na szkice Nicholasa. - Moja panna się przej...to znaczy, poczuła się słabo po obiedzie i poszła się zdrzemnąć. A ja poczułem potrzebę spalenie ułamka tego miliona kalorii, które wtrząchnąłem na obiad. Jedzenie dobre, ale rok takiej diety be ruchu i żadna deska by mnie nie uniosła. Tim rozsiadł się wygodnie obok, żeby widzieć proces twórczy kątem oka i zaczął oglądać malowniczą okolicę. Może Hogsmeade nie było jakimś dzikim miastem, ale takich wiejskich pejzaży było w jego okolicy jak na lekarstwo. No i nie było tam takich połaci rzepaku. - Podoba mi się kolorystyka tych twoich pomysłów. - zaśmiał się i mrugnął do rozmówcy, jeśli ten akurat na niego spojrzał.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Przejadła? - zdziwił się Nicholas, nie przerywając szkicowania. - Myślałem, że takie jak ona nigdy się nie przejadają. No i wiesz, od patrzenia kalorii nie spalisz. A przynajmniej nie tyle, ile byś chciał. Może chcesz się trochę pogimnastykować? Złożył szkicownik i wsadził go do torby, razem z ołówkiem i różdżką. Rozejrzał się, mrużąc nieco oczy, bo raziło go słońce, ale zaraz udało mu się wypatrzyć to, czego szukał - wygodny konar, po którym mógł się wspiąć na wielkie, rozłożyste drzewo, pod którym siedzieli. - Muszę być bliżej liści. Chcę je odwzorować jak najwierniej, więc lepiej jak będę miał je po prostu przed nosem. Chodź, Młody. Starszy kuzyn zakomenderował i tym sposobem Nico już po chwili wspinał się na drzewo. Rozłożył się tam, gdzie było mu najwygodniej i jeszcze raz otworzył szkicownik. Tak, z tej perspektywy dużo lepiej mu się oglądało liście. Potrzebował tylko kształtów, ułożenia żyłek, budowy krawędzi i tego jak przymocowane były do gałązek. Kolory, które póki co wciąż były soczyście zielone, nadawał sam, nawiązując do jesiennych barw. - Powiedz mi Tim, jak bardzo stroją się uczniowie? Domyślam się, że prócz subtelnej biżuterii regulamin zabrania większych ozdób? - spytał luźno, chociaż bardziej chodziło mu o to, żeby kuzyn po prostu mówił. - Kolczyki w kształcie liści i... No tak! Halloween! Pojawi się szybciej, niż zdążymy mrugnąć. Może to już czas na dyniowe projekty? Z wszystkimi zamówieniami uporałem się przed wyjazdem, a przed szkołą nie zamierzam brać większych zleceń. Ale jednak chciałbym być przygotowany. Może nie aż tak, żeby szykować zimową kolekcję, ale... Przyznam ci, że rezygnacja z pracy u Huxleya trochę mnie rozleniwiła artystycznie. Żadnych terminów, żadnych wytycznych z góry. Nieograniczona ilość czasu i przestrzeń dla pomysłów.... Sam nie wiem, czy to działa na moją pracę dobrze.
- Bo tak jest, przeważnie. To znaczy, do momentu, aż nie spotkają przystojnego gryfona z darem przekonywania do zjedzenia wielkiej kluski nadzianej smacznymi rzeczami. Sam wciągnąłem cztery takie. Tyle, że Ania jest ze dwa razy lżejsza od mnie. W głosie Tima pobrzmiewało poczucie winy, że się tak upierał. Ale nie na tyle, żeby stracić ogólną wesołość typową dla niego. - W sumie racja, trochę ruchu dobrze mi zrobi. - Odpowiedział, a potem Nico doprecyzował co ma na myśli i gryfonowi mina nieco zrzedła. - Wspinaczka po obiedzie, o niczym innym nie marzyłem - dodał z przekąsem, ale wspiął się za kuzynem, w akompaniamencie teatralnego postękiwania. Przed odpowiedzią na kolejne pytanie, musiał się przez chwilę zastanowić, bo nie przywiązywał wielkiej wagi do wyglądu innych, w każdym razie nie świadomie. - W szkole raczej obowiązują dyskretne ozdoby, Ale niewielkie kolczyki na pewno nikomu nie będą przeszkadzały. Ale nie zapominaj, że sporo z nas często bywa w Hogsmeade, a tam nie ma, aż takich ograniczeń ubioru. Prze chwilę przyglądał się jak starszy kuzyn szkicuje, dopiero potem skomentował ostatnią wypowiedź. - Jeśli brakuje ci wyzwań, to właśnie wpadłem na pomysł. Zaprojektuj kolczyki dla Ani, coś z jarzębiną, chyba, że masz lepszy pomysł. Najlepiej, gdyby miały jakiś mój akcent. A żeby lepiej się tworzyło... Tim wyciągnął nie wiadomo skąd niedużą butelkę miodu pitnego, którego nie mógł pić ze swoją lubą. Nie chciał też pić go sam, a Nico nadawał się jako kompan idealnie.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Kluska nadziana czym dokładnie? - zainteresował się Nicholas, który już wiedział, że polskie jedzenie potrafi wywołać rozmaite efekty. - Nie marudź, Młody. Zobaczysz, tam będzie lepiej niż na ziemi. - Nie marudź! - zaskrzeczał jakiś głos. Nico aż podskoczył, kompletnie zaskoczony. Na gałęzi nad nim siedział niewielki bies z ostrymi szponami, ptasią głową i pyskiem szczupaka. Oczy miał wielkie, okrągłe niczym guziki, a sękate ręce były wciąż w ruchu. Nie wyglądał łagodnie, ani sympatycznie. Ale nie wydawał się też groźny. - Co za licho znowu przywiało - westchnął Nicholas i sięgnął po miód pitny od kuzyna. Bies go zirytował, ale trunek podziałał tak kojąco, że nagle złośliwe przedrzeźnianie zdało mu się nieistotne. - Co za licho! Za licho, za licho, za licho! - trajkotał stworek, ale Nico zdawał się go nie dostrzegać. Zupełnie tak, jakby jego oczom ukazywały się wyłącznie rzeczy miłe i piękne. W koronie dębu było bardzo przyjemnie. Szmer drzewa, prześwitujący baldachim liści, miły cień i klimat specyficzny dla miejsc zwykle niedostępnych. A teraz jeszcze słodki napitek, którym częstował go kuzyn. Zrobiło mu się jakoś tak miło i błogo, jakby świat miał do zaoferowania jedynie szczęście. - No tak, widziałem jak chodzą ludzie po Hogsmeade - powiedział, dumając nad tym chwilę. - Chciałbym widzieć na korytarzu studentki w kolczykach mojego projektu. Jarzębina... Tak, może być. Zwłaszcza, że widziałem ją już dojrzewającą. To dobry motyw przejściowy między latem a jesienią. Tak samo jak żołędzie. Zobacz! Jeszcze zielone, ale już są. Może właśnie takie kolczyki? Polska słynie z bursztynu, na Podlasiu również można go pozyskać. Dwa żołędzie z bursztynu i liść ze srebra, zapięcie angielskie zatrzaskowe… Nie, po prostu angielskie. I zapominając całkiem o jarzębinie zaczął szkicować ozdoby. Chochołek nadal trajkotał, czasem zagłuszając Nicholasa, ale spojony miodem jubiler nie troszczył się o niego ani trochę. Pochłonęła go twórczość i biżuteria, której najpierw chciał nadać kształt, a potem tchnąć w nią magiczne właściwości.
- Znów się do ciebie bies przyczepił. Może powinieneś zostać magizoologiem? Tim przejął butelkę od kuzyna i pociągnął solidny łyk. Po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło, a w ustach rozgościł się słodki smak. - Tamten był mniej wkurzający - ocenił Tim, ale pod wpływem miodu nie brzmiał na zirytowanego, bardziej na rozbawionego gadatliwością stworka. - I chyba mniej brzydki, ale to akurat kwestia dyskusyjna. Łyknął jeszcze raz, tak dla pewności, czy aby na pewno napój był dobry i okazało się, że zdecydowanie był. Słodki z ledwie wyczuwalnym mrowieniem alkoholu na języku. Na szczęście napój był zbyt słodki, żeby dało się go wypić dużo, bo inaczej surferowi groziłby mu upadek z wysokości. - Żołędzie też będą fajne, z resztą i tak ty tu jesteś specjalistą, więc zdam się na twoją decyzję. Nawet jeśli to nie będą kolczyki. Tak po prawdzie nie miał żadnej wizji tej biżuterii, wpadł na ten pomysł przed momentem, żeby dać Nicholasowi jakąś inspirację.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas pokręcił głową. Owszem, fascynowały go zwierzęta, ale głównie te, które miał pod opieką. No i te wodne, bo musiał wiedzieć, jak się względem nich zachować. Ze względów artystycznych interesowały go również inne stworzenia, te wyjątkowej urody, albo o symbolicznym znaczeniu. Chochołek trajkotał, a Nico dalej popijał miód, rozkoszując się błogim spokojem, który wypełniał go wraz z trunkiem. - Na pewno nie zostanę magizoologiem - powiedział stanowczo. - Mam Metus, Stelme, Axel i Lutza. Chcę się skupiać na nich, nie na wszystkich zwierzętach tego świata. Szkicował dalej, inspirowany tym, co rosło wokół niego, ale też tym, co mówił Tim. Nie kolczyki… a zatem co? Bransoleta? A może naszyjnik? A gdyby tak wykorzystać same żołędzie do stworzenia biżuterii? Zamyślił się i zaczął rysować w milczeniu, skupiony na swoim pomyśle. Dopracował kilka szczegółów, a potem wzorując się na szkicu zaklęciem przywołał przestrzenną iluzję tworzonego obiektu. Była to bransoleta przypominającą gałązkę z listkami i żołędziami, która oplatała nadgarstek. - Hmmm, chyba dałem się ponieść wizji artystycznej. Te liście wcale nie przypominają tych prawdziwych. Jak sądzisz, Młody, nauczyciele zielarstwa zwracają uwagę na takie detale? - zapytał, zerkając na Tima wesoło. - Nie chcę narobić sobie problemów z kadrą tworząc coś niezgodnego z wykładanym materiałem. Zobacz, tu by się wprawiło prawdziwe, ale zabezpieczone żołędzie. A może tylko łupinki? Gdyby tak odpowiednio je zaczarować, każdy z tych żołędzi mógłby skrywać coś wewnątrz. Może trochę eliksiru? Albo nasycić je eliksirem spokoju, by noszący mógł się odprężyć? Albo… o tak! Miodem pitnym! To doskonały miód, Tim. Ale chyba niezbyt mocny, prawda? Zagadując kuzyna poprawił kilka detali w hologramie, a potem również w szkicu. Nie był zadowolony. Może i było to ciekawe wykorzystanie żołędzi, ale jako artysta uważał, że nie wykorzystano tu pełni potencjału. Chciał oddać misterność użyłkowania liści, złożoność dzieła natury. I właśnie to zaczął szkicować. Naszyjnik utkany z ażurowych listków, urozmaicony czasem złotym żołędziem lub dwoma.
Na Tima też miód działał całkiem skutecznie, Nie był to mocny trunek, ale jednak swoje procenty miał, a do tego to odprężające działanie, lepsze niż marihuana, bo po pierwsze legalne, a po drugie miód nie drażnił gardła. Problem z takimi pozornie słabymi napojami polegał na tym, że łatwo było przegapić granice i w tym przypadku zwalić się z gałęzi na ziemię. Ale na razie nic takiego im nie groziło… chyba. - Mi się ta bransoleta bardzo podoba, w tych żołędziach można by przechowywać Aneczkowe leki. A zielarstwem się nie przejmuj, no, chyba że ilustracje na zajęciach też będą takie swobodne. Chociaż nie sądzie, żeby Vicario miała z tym problem. Albo Walsh. Jest ilustratorem, więc może docenić talent, ale nic pewnego, nie czuję tego gościa. Przyglądał się dalszemu procesowi, odpowiadając na pytania, dzięki czemu czuł się tak, jakby był częścią tej kreacji, co dodatkowo poprawiało mu humor. I wciąż nie mógł się nadziwić, jak w głowie kuzyna powstają takie piękne rzeczy na podstawie luźno rzuconej koncepcji. - Na pewno jest sporo mocniejszy od piwa, więc na twoim miejscu bym nie przesadzał, bo jeszcze będziemy musieli stąd zejść, a ja po pijaku wolę nie używać teleportacji, lubię moje kończyny tam, gdzie są, w dokładniej tej liczbie. Na szczęście to tylko czwórniak, czyli najsłabszy możliwy.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Listek za listkiem, żołądź za żołędziem Nicholas tworzył szkic, który układał się w piękny, złoty naszyjnik. Wiedział, jak trudno będzie go wykonać, wiedział, że będzie musiał się popisać precyzją i zręcznością. Ale wiedział też, że potrafi to zrobić. Może i nie był wybitny, może siedział w tej branży zaledwie od roku, ale miał do tego dryg i nieprzerwanie się rozwijał, wciąż poszerzając zasób swoich możliwości. - Na pewno nie mogę tego zareklamować jako bransoletę dedykowaną do leków - myślał na głos Nico, dumając nad słowami kuzyna. - Nie bez atestów. Od tego jest bransoleta Urqharta, ale technicznie nie powinno być żadnych przeciwwskazań. Chociaż nie mam pojęcia jak eliksiry reagują z zaklętymi żołędziami. Eliksiry to dla mnie, jak to mawiają niemagiczni, czarna magia. Tragizm żartu polegał na tym, że Nico czarną magię poznał dużo lepiej, niż tajniki eliksirów czy chociażby zielarstwa. - Walsh? - Nicholas podniósł wzrok na Tima, zaskoczony nazwiskiem, które padło. Pamiętał klienta, przed którym zrobił z siebie idiotę przez ten cholerny pyłek. - Nie wiedziałem, że Walsh uczy w Hogwarcie. Obawiam się, że przytrafiło mi się przy nim to samo, co przy tobie i przy profesor Aniston. Domniemana niewidzialność. Może i by się nadąsał na to wspomnienie, ale miód wciąż działał, tym bardziej, że jubiler upił kolejny łyk. Z tego powodu dostrzegł plusy tego zjawiska. - Wiec mówisz, że Walsh uczy zielarstwa? W takim razie będę znał więcej niż jedną twarz w kadrze nauczycielskiej. To bardzo sprzyjająca okoliczność. Poznam go po mnóstwie ozdób na rękach, w tym jednej, w której tworzeniu miałem swój udział. Swoją drogą, zielarstwo i miotlarstwo to niecodzienne zestawienie pasji. Temat płynął, a nicholas dorabiał kolejne liście, tworząc naprawdę urokliwy naszyjnik. Dąb… a gdyby tak zaczerpnąć z potęgi tego drzewa? Wyciągnął z torby nieco złomu srebrnego, który miał ze sobą, a potem zerwał jeden z żołędzi. Drzewo miało ich mnóstwo, więc nie martwił się, że przyniesie tym szkodę. Podniósł różdżkę i dobrze sobie znanymi, jubilerskimi zaklęciami zamienił srebro w wirujący w powietrzu płyn. Kolejne zaklęcie później żołądź był już skąpany w srebrze, które zastygło na nim cienką warstwą. Dzięki tej metodzie ozdoba zachowała każdy, nawet najmniejszy detal budowy żołędzia. - Nie wiesz może, czy Walsh jest na Podlasiu? Chciałbym skonsultować z nim kwestie właściwości dębu. Może z połączenia jubilerstwa i zielarstwa powstanie coś naprawdę wyjątkowego?
-Walshów jest dwóch. Joshua od mioteł, Christopher od zielarstwa. Małżeństwo, ty pewnie poznałeś Josha. Nastaw się na niezły wycisk na treningach z nim. Rok temu z pierwszej lekcji prawie wszyscy wyszli połamani. Chociaż nie wiem, czy Antoshka, czyli profesor Avgust nie jest bardziej hardcorowy. Tim słyszał, w jakim stanie była większość uczniów po ostatniej w roku szkolnym lekcji miotlarstwa i cieszył się, że na nią nie dotarł. Za to teraz bardzo się cieszył, że towarzyszy Nicholasowi, bo to, co właśnie powstawało, zapowiadało się niesamowicie, a posrebrzany żołądź był bardzo efektowny. Trochę żałował, że pomysł z eliksirową bransoletką nie wypalił, ale już widział oczyma wyobraźni, jak naszyjnik wyglądałby na szyi jego miłości i bardzo mu się ta wizja podobała. - A dałoby się usunąć tego żołędzia ze środka, nie naruszając skorupki? Tak z ciekawości pytam, bo całość byłaby sporo lżejsza dzięki temu. Coś do niego dotarło i zasępił się na chwilę, a potem westchnął i zapytał: - Mogę liczyć na jakieś raty u ciebie? Bo coś czuje, że to cacko tanie nie będzie.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- To by wiele wyjaśniało - stwierdził Nico, przechodząc do projektu zapięcia naszyjnika. Wiedział, jaki to ważny element i ile frustracji może dostarczyć niepasujące, albo uwierające zapięcie biżuterii. Ponadto uważał, że dobrze zaprojektowany element tego rodzaju potrafił stanowić dodatkową ozdobę. - Usunąć? Z pewnością się da. Ale to by wpłynęło na jego właściwości. Żołędzie pełnią tu funkcję rezerwuaru mocy magicznej, poza tym stanowią element konstrukcyjny. Owszem, mogę go usunąć, ale powinienem go wtedy nasycić magią wzmacniającą, a to ograniczy magiczne możliwości samego naszyjnika. Zmniejszy jego magiczną pojemność. Nicholas przełknął jeszcze jeden łyk miodu, ale pokręcił głową. Zaraz się upije i tyle będzie z projektów. Mimo że to tylko czwórniak, i tak kopał mocniej niż przeciętne piwo. Oddał alkohol kuzynowi, a potem wyciągnął z torby butelkę z równie słodką, ale zeroprocentową hyćką, którą zaczął popijać. - Wybacz, Tim, ale jak się spiję, to nic z tego nie będzie. Hmmm, sądzisz, że lekkość będzie tak istotna w przypadku tego naszyjnika? Machnął różdżką, przywołując iluzję gotowego projektu, analizując jego kształt. Zadumał się nad nim, myśląc o słowach Tima. Od razu też dostrzegł kilka mankamentów, których nie dało się dostrzec na dwuwymiarowym rysunku. - Sądzę, że w przypadku dębu pewien ciężar będzie elementem składającym się na urok biżuterii. Oczywiście nie jakoś przesadnie, ale... Hm. Sam nie wiem. Zrobię prototyp i sprawdzę bezpośrednio, ostatecznie przerobić mogę zawsze. Siedzieli na drzewie tak długo, aż zaczęło zachodzić słońce i widoczność zaczęła utrudnia Nicholasowi prace. Rysowanie w świetle "lumos" nie miało tego inspirującego klimatu, a zachód był wart oglądania. Jubiler spakował swoje rzeczy i obaj młodzieńcy zeszli z drzewa, a potem ruszyli spacerkiem w stronę Grodu.