C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Pośród leśnej gęstwiny rzadko można uświadczyć słoneczne promienie. Jest tutaj cicho, wilgotno, chłodno, wręcz idealnie. Zwierzęta, które przemykają pomiędzy nisko zwieszającymi się gałęziami, nie czynią zbyt wielkiego hałasu, zajęte własnymi sprawami. Daje się słyszeć ciche brzęczenie owadów, trzaski gałązek i inne odgłosy świadczące o tym, że prastary bór wciąż żyje i ma się naprawdę dobrze. Pośród tego wszystkiego biegnie ścieżka, wydeptana przez sarny, dziki, a może i inne stworzenia; ścieżka, która najpewniej kiedyś, dawno temu, była drogą. Gdzieś pośród tego wszystkiego, tam, gdzie ścieżka się poszerza, słychać głosy. Czy może szelesty, trzaski i inne zgrzyty, jakie z niczym się nie kojarzą. To odgłosy wyszymor, które gromadzą się w tym miejscu, najwyraźniej biorąc udział w czymś, o czym ludzie nie mają pojęcia. Trudno nawet powiedzieć, czy wiedzą, że pośród wyszymor żyją szyszaki, duchy opiekuńcze lasów w postaci niewielkich szyszek, z jeszcze mniejszymi rączkami i nóżkami, i oczkami wielkości główek od szpilek. Jednak to właśnie te przyjazne duszki kręcą się po osłonecznionym zakątku lasu, z przejęciem witając gości.
Polowanie na skarby
Szyszaki są naprawdę przyjaznymi duchami, a skoro udało ci się dotrzeć aż do ich schronienia, to najwyraźniej jesteś człowiekiem godnym zaufania. Uważaj jednak, jeśli dokonałeś złych wyborów, szyszaki nie będą dla ciebie aż tak łaskawe, jak dla innych. Jeśli je skrzywdzisz albo obrazisz, niszcząc las albo robiąc coś podobnego, nie możesz na pewno liczyć na ich przychylność. Na razie jednak szyszaki zapraszają cię na poszukiwanie skarbów, ale Merlin raczy wiedzieć, co dokładnie mają na myśli, pchając cię przed siebie i wskazując na otaczający cię las.
Rzuć jedną kość literową, by przekonać się, co dostrzegasz, w czasie kiedy duchy opiekuńcze lasu przesuwają cię to tu, to tam, wykazując się naprawdę niezwykłą siłą.
Skarby A Nie bardzo wiesz, dokąd masz pójść, a szyszaki dochodzą do wniosku, że musisz być naprawdę zmęczony. Nic zatem dziwnego, że przynoszą ci dzbanek pełen leśnych jagód. Soczystych, dojrzałych, wspaniałych, dokładnie takich, o jakich mógłbyś marzyć. Twój głód zostanie przez nie natychmiast zaspokojony. B To nie jest twój szczęśliwy dzień, może jesteś już zirytowany, może wszystko cię to męczy, a może zwyczajnie kręcą się tutaj biesy, jakie nie życzą ci najlepiej, ale szyszaki, w miarę, jak cię prowadzą, zaczynają być w stosunku do ciebie nieufne. I ta nieufność przeradza się w końcu w ich gniew, który kończy się bolesnymi siniakami i ciemnością, jaka niespodziewanie roztacza się nad twoją głową... C Nie jesteś przekonany, czy liście, które znalazłeś, mają jakieś znaczenie. Wyglądają całkiem zwyczajnie, jakby w zeszłym roku opadły z drzewa i tak już zostały, ale to wcale nie jest takie proste. To miłosne liście, które pozwolą ci teraz pisać niesamowite listy do tych, których naprawdę kochasz. D Znajdujesz na ziemi orle pióro. Nie jest jakoś szczególnie wielkie, a przynajmniej tak Ci się wydaje, dopóki się do niego nie pochylasz. Kiedy masz je już w dłoni, orientujesz się, że to nie jest byle jaki przedmiot. Możesz wykorzystać je jako rdzeń do różdżki, dający +4 OPCM. E Szyszaki zdecydowanie przejmują się twoim stanem zdrowia, wyglądasz słabo, niezbyt dobrze, pewnie cała ta podróż cię wykończyła, więc z największą przyjemnością prowadzą cię do swojej spiżarni, w której mają dosłownie wszystko. Nie będziesz ani trochę głodny, już one na to nie pozwolą! F Ty to chyba nie jesteś zbyt spostrzegawczy, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Czegokolwiek byś nie zrobił, gdzie byś się nie obejrzał, nic tutaj nie ma. Tak po prostu nic, więc zwyczajnie usypiasz w którymś momencie pod jednym z drzew, a kiedy się budzisz, nawet nie wiesz, ile minęło czasu. G Kiedy pochylasz się nad przedmiotem leżącym na ziemi, początkowo nie masz pojęcia, czym on jest. To zegar drzewny (+2 astronomia), który będzie dawał ci z pewnością wiele nowych możliwości. Jest niepozorny i sprawia wrażenie dość prymitywnego, a jednocześnie jest niewątpliwie fascynujący. H Szyszaki chyba uznały, że jesteś bardzo spragniony, bo po naradzie, kiedy próbowały ci coś pokazać, przyniosły ci dzbanek pełen pitnego miodu. Jest słodki, najwyraźniej nie przeszedł procesu fermentacji i zwyczajnie ma zaspokoić twoje pragnienie. I to też jest dobre, biorąc pod uwagę, ile już zapewne błąkasz się po gaju. I Natrafiasz na wiaderko, który wydaje się całkiem zniszczone, ale kiedy do niego zaglądasz, dostrzegasz w nim wróble pożywiające się ziarnem. Odlatują, spłoszone twoją obecnością, a wiadro nagle staje się puste. Kiedy go dotykasz, w jego wnętrzu pojawia się dokładnie to, co chciałbyś zjeść! Masz przed sobą wieczne jadło, jakie może uratować czarodzieja i jego stworzenia przed ciężkim losem. J Pod jednym z drzew natrafiasz na gliniany dzbanek (+1 magiczne gotowanie), który prezentuje się całkiem gustownie. To proste rękodzieło, ale ma w sobie niepowtarzalną klasę, jaka będzie doskonale widoczna przez wiele długich lat. I nigdy nie zabraknie Ci picia!
Post w tek lokacji należy opatrzeć poniższym kodem.
Kod:
<zgss>Poprzednia lokacja:</zgss> <zgss>Wynik rzutu literą:</zgss> podlinkuj wynik <zgss>Zdobycze i straty:</zgss> podaj wszystkie, ze wszystkich lokacji Zielonego Gaju</zgss>
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:G Zdobycze i straty: złoty żołądź, +1 pkt z zielarstwa, sadzonka cebulanki, zegar drzewny (+2pkt astronomia)
Ucieczka z cmentarzyska była trudna, ale kiedy w końcu się uwolnił od płaczu, poczuł, jak spływa na niego ulga. Spokój lasu ponownie otulił go jak miękki koc, zieleń mchów, miękkie kształty krzewów i wysokich drzew. Słyszał szepty spomiędzy otaczających go pni, nie czuł jednak, by to były groźne istoty. Miał wrażenie, że szelest ten jest nacechowany ciekawością, a nie złymi intencjami. Szedł przed siebie, pocierając ramiona, ukryte pod rękawami mokrej koszuli. Kiedy wystąpił na osłonecznioną polankę, po której krążyły maleńkie szyszki, poczuł dziwny zachwyt, głębokie wzruszenie przejęciem gospodarzy tego miejsca. Przykucnął, by przyjrzeć się tym niesamowitym istotom. Dał im się poprowadzić między drzewa, możliwe, że naiwnie ufając, że nie chcą mu zrobić krzywdy. Samego siebie mogąc winić za tę naiwność, ale ten zielony gaj tak na niego już działał, że się sam sobie wydawał nieracjonalny. Zaglądał pod rozłożyste liście łopianu, pod paprotki, śledząc szyszaki przeskakujące z kępki mchu na kępkę mchu. Każdy jeden odciągał go w zupełnie innym kierunku, aż jeden z duszków wskazał mu leżący w wysokiej trawie, zagadkowy przedmiot. Ukucnął, by mu się przyjrzeć i zmarszczył brwi, początkowo nie wiedząc, co to jest. Wziął zegar w ręce i obejrzał go z każdej strony, rozpoznając w nim urządzenie astronomiczne. Skłonił się leśnym duszkom w podzięce za ich niespodziewany dar i ostrożnie, by nie zaburzyć spokoju i uroku ich miejsca schronienia ruszył w dalszą drogę.
Poprzednia lokacja:cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą:D Zdobycze i straty: +1onms, +1 zielarstwo, 1x cebulanka, orle pióro | złamana noga
Chciało jej się płakać. Niekoniecznie z samego bólu, choć ten też w pierwszej chwili cisnął jej łzy w oczy, ale tak ogólnie, nad całą sytuacją. Siedziała w środku jakiegoś zasranego magicznego lasu bez różdżki, a teraz i perspektywy na łatwy powrót do Grodu. Nie wiedziała, czy powinna przeć naprzód, czy się wycofać, choć gryfońska duma nie pozwoliłaby jej na dezercję po tylu wysiłkach włożonych w zabrnięcie w to miejsce. — Cholerne dzieci. I dziwić się, że przyrost naturalny maleje — burknęła pod nosem cokolwiek, byle tylko jakoś odwrócić swoją uwagę od tego, że Santo zaraz dotknie jej nogi i z pewnością nie będzie to przyjemne doświadczenie. Nie płakała, gwoli ścisłości. Nie zrobiłaby tego przy nim za żadne skarby, nie z takiego byle powodu. Duma była ważniejsza od bólu i frustracji, liczyło się tylko to, żeby zachować twarz. Usztywnienie miało dużo sensu, ale tego, że zechce ją podnieść, akurat się nie spodziewała. W pierwszej chwili spojrzała na niego jak spłoszona sarna, w drugiej zaczęła rozważać swoje opcje. Czy miała wybór? Mogli oczywiście poszukać jakiegoś kostura, ale chciała przynajmniej oddalić się z tego przeklętego, przerażającego miejsca. W końcu skinęła więc głową, niechętnie, lecz nie pozostawiając wątpliwości co do zgody na to, by ją dotknął. Była mu szalenie wdzięczna za ten drobny gest, tę niemą chwilę oczekiwania na równie niemą odpowiedź. Wiedziała doskonale, że nie każdy rozumiał, jak bardzo była potrzebna. Mimo wyrażonej zgody nie umiała poradzić nic na to, że w pierwszej chwili bliskości zesztywniała cała jak ta noga, robiąc wszystko, żeby dotknąć go jak najmniejszą powierzchnią ciała. Czuła się niekomfortowo, ale, co ciekawe, odnosiła wrażenie, że i dla niego nie była to przyjemna sytuacja. W końcu doszła do wniosku, że nie zajdą w ten sposób za daleko i chcąc nie chcąc objęła ramionami nagą szyję, znajdując się bliżej, niż kiedykolwiek planowała. Na jego durny pomysł odpowiedziała stanowczym, wypowiedzianym natychmiast „nie”. Mogła nawet się czołgać, ale nie zawróci, nie teraz, nie po takim czasie. Nie słyszała już ciszy lasu, słyszała oddech, który pod wpływem jej ciężaru stracił na miarowości, długie męskie kroki i chyba nawet ciche łomotanie serca, chociaż to ostatnie mogła sobie akurat ubzdurać. — Przepraszam, siadło mi na psychę. Ta pieśń... — wzdrygnęła się na samo wspomnienie i już zamilkła, uznawszy, że prowadzenie rozmowy w obecnej sytuacji jest lekko krępujące. Wolała udawać, że jej tu nie ma i najlepiej próbować zapomnieć o tym, że jest tutaj on. Wyłączyła się na tyle, że głosy i szelesty dotarły do niej dopiero po chwili. Groby zostawili już daleko za sobą, całe szczęście. Teraz chyba czekała na nich kolejna przygoda. — Spróbuję stanąć, dzięki. Wezmę tylko jakiegoś kija... — nagle zatęskniła za swoimi grabiami, no ale nie ma co, zostały wykorzystane w lepszym celu niż jakiś tam kostur. Z ulgą odczepiła się od rozgrzanego wędrówką, nagiego torsu. Z daleka może i obserwowała go z przyjemnością, ale zdecydowanie nie była gotowa na to, żeby go dotykać. — Ojej, jakie urocze... szyszki — uderzyła się w nogę, nie w głowę, ale te szyszki wyraźnie miały nóżki i oczy... i ledwo się obejrzała, a już ciągnęły ją gdzieś za sobą, skłaniając, że pokuśtykała za nimi wsparta na solidnym kiju. Miała nadzieję, że pokażą jej różdżkę i, cóż, zawiodła się. — Piórko? Dla mnie? Dziękuję. Widziałyście gdzieś może różdżkę z jałowca...? — stwierdziła, że nie zaszkodzi zapytać, skoro wydawały się dla odmiany przyjaźnie nastawione. Te jednak nie zamierzały ani z nią rozmawiać, ani prowadzić ją nigdzie dalej, dlatego westchnęła i z piórem w ręku przysiadła na kamieniu. Ładne było, to pióro, więc zachowała je sobie, zakładając je za ucho. Wplotłaby je we włosy, gdyby tylko takowe miała.
Poprzednia lokacja:klik Wynik rzutu literą:B Zdobycze i straty: +1 ONMS, +1 Starożytne Runy, wpierdol
Tylko uniósł lekko jedną z brwi na jej komentarz dotyczący przyrostu naturalnego. To właśnie o tym pomyślała w tej chwili? Całe szczęście, że duchy niemowląt nie usłyszały słów Holly, bo może postanowiłyby wpędzić ich oboje do jednego z tych świeżo wykopanych grobów za podobną drwinę. Nie zdziwiłoby go, gdyby przez ból się wprost rozpłakała. Przeżył wiele kontuzji w swoim życiu i ogrom cierpienia związany ze złamaniem nogi również nie był Santo obcy. Domyślał się, ile ją to wszystko kosztuje, a mimo to uparcie zaciskała pobladłe wargi, aby tylko nie wydobyło się z nich nic podobnego do wydanego chwilę wcześniej okrzyku. Nie do końca uważał taką dumę i hardość za coś pozytywnego lub godnego podziwu. Jak miałby przekazać, że przy nim wcale nie musiała wstydzić się słabości lub szczerego przyznania, że należy zrezygnować zanim zabrnie się o wiele za daleko? Wbrew ewentualnym obawom potrafił uszanować jej decyzję o kontynuowaniu podróży. Starał się skrupulatnie pilnować ułożenia dłoni, aby nie zbłądziły niepotrzebnie w żadne rejony. Santo nie pamiętał, kiedy ostatni raz znalazł się w podobnej sytuacji, to znaczy z dziewczęcym ciałem opartym o jego nagą klatkę piersiową. Czy w ogóle mu się to zdarzyło? Może. Potrzebował więcej wolnej przestrzeni, ale nie śmiał odsuwać od siebie Holly, przyjmując bez cienia skrzywienia to, jak objęła go za szyję. Czemu tym się tak przejmował, skoro za postawienie się na jego miejscu wielu facetów dałoby sobie rękę uciąć? Czasami musiał nieznacznie zwiększyć nacisk na jej miękką skórę, kiedy podczas stawiania kroków przez wzniesienia lasu była blisko wyślizgnięciu mu się z ramion. Robił to jednak z wyczuciem. — Przecież nie szkodzi - odezwał się, ciszej niż do tej pory, lecz nadal równie spokojnie. Do skrzydełek nosa chłopaka docierał teraz wyraźnie zapach Hollywood, wymuszając na Notte mentalne doprowadzenie swoich myśli do porządku. Nie mógł pozwolić sobie na rozproszenie, skoro już po chwili zaczęły się dziać kolejne dziwne rzeczy. Te szmery oraz głosy zwiastowały obecność kolejnych stworzeń. Santo ostrożnie odstawił jasnowłosą na ziemię, skoro uznała, że tak będzie najlepiej. Dzięki silnym mięśniom nie zmęczył się zanadto tym podwójnym wysiłkiem, ale rozprostowanie rąk nie zaszkodzi. Poprawił ułożenie rękawiczek na palcach po zorientowaniu się, że zdążyły się odrobinę zsunąć. — Witam - popatrzył skonfundowany na te szyszki z oczami, których część od razu postanowiła gdzieś wyprowadzić kuśtykającą dziewczynę w sobie tylko znanym celu. Włoch miał nadzieję, że nie postanowią jej nagle związać linami i upiec nad ogniskiem. Sam wbił spojrzenie w kilka istotek kłębiących się tuż przy jego eleganckich butach. Z ciekawością chwytały maleńkimi łapkami za materiał czarnych spodni, teraz już gdzieniegdzie mocno wybrudzonych. Były faktycznie słodkie i nie miałby serca, aby tak po prostu zacząć je od siebie odganiać. Również podążył śladem szyszaków, bo zaczęły mu wskazywać pobliskie drzewa oraz krzewy. Może to zdystansowanie i brak jakiegoś przyjacielskiego uśmiechu posłanego w stronę stworzeń je tak rozsierdziły. Santo nie do końca zauważył moment, w którym maluchy zaczęły łypać na niego groźnie, właściwie to w ogóle nie spodziewałby się zagrożenia z ich strony po tym, jak przyjaźnie potraktowały jego towarzyszkę. Ale w jednej chwili szedł naprzód, a w drugiej otrzymał zaskakująco potężne ciosy, które posłały go na ziemię. Zasłaniał się przed gradem uderzeń, jakie sypały się z każdej możliwej strony, skierowane na odsłonięte części ciała. Nie wołał o pomoc, właściwie to chyba nie zdążył, bo zanim zarejestrował w pełni kompletną zmianę sytuacji już zrobiło mu się przed oczami bardzo ciemno. Jeśli się jeszcze zdoła kiedykolwiek obudzić to nie zamierzał patrzeć na szyszaki z wyrzutem, a raczej zapytać je tak po ludzku czy to w ogóle było konieczne.
Poprzednia lokacja:https://www.czarodzieje.org/t23097-cmentarzysko-piesni#787544 Wynik rzutu literą:C Zdobycze i straty: STRATY: Różdżka Avalońska jabłoń i łuska Oilipheista (+4CM), Owijka na różdżkę ze smoczej łuski (+3pkt zaklęcia), 2x eliksir wiggenowy, Ruby ZYSK: Wosk, +1 ONMS, +1 zielarstwo, Sadzonka Cebulanki, Rdzeń - Pióro jaskółki (+4 uzdrawianie), Miłosne Liście
Pędził za tą jaskółką tak szybko jak tylko mógł w nadziei że może jego zniknieta koleżanka jakimś sposobem czekała na niego... w jakiś logicznie wytłumaczalny sposób. Nie wykluczał nawet tego że jakiś randomowo leżący tam kamyk mógł okazać się świstoklikiem w całkowicie inne miejsce w gaju, przez co nie zauważył jej zniknięcia. Był tym delikatnie zmęczony, ale kiedy zobaczył chodzące szyszki zaczął się zastanawiać czy to nie jest jakiś lokalny gatunek nieśmiałka. Wydawały się być do niego pozytywnie nastawione i zdecydowanie chciały gdzieś zaprowadzić. Czy naprawdę miał inny wybór jak ruszyć z nimi? W końcu po sam nie wiedział jak długim czasie ciągnięcia go w te i we w tę, znalazł trochę jakiś liści. Które w jakiś sposób były na pewno wyjątkowe, prawda? W sumie znał się trochę na rzeczoznawstwie i mógł spróbować je zbadać pod kątem magicznych właściwości, ale nie było na to raczej w tym momencie czasu. A poza tym nawet jeśli okaże się że to zwykłe liście, to mogły być całkiem dobrą pamiątką. -Dziękuję. - Odpowiedział do stworków, które ochoczo prowadziły go przez las. Cóż... Przynajmniej nie był sam. Ach! Naprawdę brak możliwości użycia magii był frustrujący. Nie mógł nawet patronusa wysłać żeby mógł się upewnić że wszystko gra. A, no tak. Bez różdżki i tak by mu nie odpowiedziała. Po raz kolejny podziękował przyjacielskim szyszkom i ruszył jeszcze głębiej w las.
zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Poprzednia lokacja:cyk Wynik rzutu literą:B Zdobycze i straty:różdżka, wisiorek z osą, okulary przeciwsłoneczne, worek żołędzi, godność po starciu z szyszakami , godność po starciu z szyszakami, +1 pkt ONMS,
Pośród leśnej gęstwiny rzadko można było uświadczyć słoneczne promienie. Było tutaj cicho, wilgotno i chłodno – wręcz idealnie. Zwierzęta przemykały pomiędzy nisko zwieszającymi się gałęziami, nie czyniąc zbyt wielkiego hałasu, zajęte własnymi sprawami. Dawało się słyszeć ciche brzęczenie owadów, trzaski gałązek i inne odgłosy świadczące o tym, że prastary bór wciąż żył i miał się naprawdę dobrze. Pośród tego wszystkiego biegła ścieżka, wydeptana przez sarny, dziki, a może i inne stworzenia; ścieżka, która najpewniej kiedyś, dawno temu, była drogą.
Julka szła tą ścieżką, podziwiając niezwykłe piękno lasu. Gdzieś pośród tego wszystkiego, tam, gdzie ścieżka się poszerzała, usłyszała głosy. Czy może szelesty, trzaski i inne zgrzyty, jakie z niczym się nie kojarzyły. To odgłosy wyszymor, które gromadziły się w tym miejscu, najwyraźniej biorąc udział w czymś, o czym ludzie nie mieli pojęcia. Trudno było nawet powiedzieć, czy wiedzieli, że pośród wyszymor żyją szyszaki – duchy opiekuńcze lasów w postaci niewielkich szyszek, z jeszcze mniejszymi rączkami i nóżkami, i oczkami wielkości główek od szpilek. To właśnie te przyjazne duszki kręciły się po osłonecznionym zakątku lasu, z przejęciem witając gości.
Szyszaki wyglądały na naprawdę przyjazne duchy. Skoro udało jej się dotrzeć aż do ich schronienia, najwyraźniej była człowiekiem godnym zaufania. Czuła się wyróżniona, że mogła wziąć udział w tym, co przygotowały. Jednak wiedziała, że jeśli dokonałaby złych wyborów, szyszaki mogłyby nie być dla niej aż tak łaskawe. Na razie jednak duchy zapraszały ją na poszukiwanie skarbów, pchając ją przed siebie i wskazując na otaczający las.
Julka rzuciła kość literową, by przekonać się, co dostrzega w czasie, kiedy duchy opiekuńcze lasu przesuwały ją to tu, to tam, wykazując się naprawdę niezwykłą siłą.
Niestety, los nie był dla niej łaskawy. Już po kilku chwilach zaczęła odczuwać narastającą irytację. Las, który na początku wydawał się tak piękny i pełen tajemnic, teraz wydawał się labiryntem, w którym nie potrafiła znaleźć właściwej drogi. Szyszaki, które początkowo były przyjazne, zaczęły wykazywać oznaki nieufności.
- Co się dzieje? – mruknęła pod nosem, próbując zrozumieć, dlaczego duchy zaczęły się od niej oddalać.
Nagle jedno z szyszaków podskoczyło i uderzyło ją w ramię. Poczuła ostry ból, a potem kolejne duchy zaczęły ją popychać. Ich małe rączki były zaskakująco silne, a każde uderzenie zostawiało bolesne siniaki.
- Przepraszam! – krzyknęła, próbując uspokoić sytuację, ale było już za późno.
Nieufność duchów przerodziła się w gniew, który kończył się dla Julki bolesnymi siniakami i ciemnością, jaka niespodziewanie roztoczyła się nad jej głową. Straciła równowagę i upadła na ziemię, otoczona przez gniewne szyszaki, które teraz zdawały się w pełni pochłonięte jej ukaraniem.
Kiedy w końcu podniosła się, cała obolała, zrozumiała, że musi opuścić to miejsce jak najszybciej. Z trudem powstała, starając się ignorować ból, i ruszyła w dalszą drogę, wiedząc, że przyjdzie jej jeszcze wiele nauczyć się o tym prastarym lesie i jego mieszkańcach.
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:E Zdobycze i straty:grabie, +1 ONMS, dużo jedzenia :(
Pomimo tego, że Imogen wydostała się już cmentarzyska, gdzie upiorne dzieci śpiewały swoje pieśni, te dźwięki wciąż wwiercały się w jej mózg i nie dawały odpocząć. Z każdym kolejnym krokiem, coraz bardziej zastanawiała się nad tym, czy aby ta cała wyprawa na pewno była dobrym pomysłem. Im dalej szła, tym bardziej była przekonana, że wcale nie powinna się tutaj pojawiać, jedynie poczytać na temat tego miejsca i tyle powinno jej wystarczyć. Niemniej, nie mogła się cofnąć, w końcu musiała odzyskać swoją różdżkę. Czuła się bez niej tak, jakby ktoś odrąbał jej dłoń siekierą. Miała szczerą nadzieję, że powoli zbliża się już ku końcowi ścieżki wytyczonej przez Gaj, bo zmęczenie, które ją ogarniało, było naprawdę duże. W końcu trafiła do miejsca, gdzie znów pełno było roślin, a promieni słonecznych było tyle, co na lekarstwo. Tutaj nie czuła się już tak bardzo wyobcowana i niechciana, jak w przypadku cmentarza, toteż pozwoliła sobie nawet nieco się rozluźnić przy tym wszystkim. Wciąż jednak miała oczy dookoła głowy i chyba dzięki temu dostrzegła Szyszaki. Zaskoczona tym odkryciem aż przetarła oczy, aby się upewnić, że to nie są jakieś zwidy. Ale nie, faktycznie, były tutaj i zdawały się być zadowolone z jej obecności. Miła odmiana po tym wszystkim, co dotychczas ją spotkało. Otoczyły ją ze wszystkich stron aż Imogen nie wiedziała, gdzie podziać wzrok, aby za nimi nadążyć. Było ich aż tyle... Wskazywały jej kierunek w którym powinna się udać, toteż ruszyła w tamtą stronę. Nie była pewna, jak źle musiała wyglądać, skoro Szyszaki wskazywały jej... stertę jedzenia? Do tego momentu Imogen nawet nie zdawała sobie sprawy, jak cholernie głodna była! A było tego tyle i różnorakiego jedzenia, że aż nie wiedziała, co powiedzieć. Złapała w dłoń udko z kurczaka i wgryzła się w nie zachłannie a potem pierwszego z brzegu pomidora. A ten smakował tak, jakby samo słońce przyniosło go do tej spiżarni. Gryfonka aż jęknęła z rozkoszy i pochłaniała jedzenie w zatrważających ilościach. W końcu, kiedy najadła się do syta, podziękowała szyszakom za swoją gościnność i ruszyła dalej. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ona podejrzewała, że miała jeszcze dużo tutaj do zrobienia.
Zt.
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:C Zdobycze i straty: + 1 ONMS, amulet Mokosz, miłosne liście | złamana noga
Ból w nodze jest nie do zniesienia, ale Marcella nie ma różdżki. Nie ma też żadnych odpowiednich rzeczy, aby sobie pomóc, oprócz kija z lasu, na którym się podpiera, starając się przy każdym kroku nie urazić nogi. Udaje jej się to mniej lub bardziej. Nie jest to proste, ale najważniejsze, że może iść, że uciekła od tych płyt nagrobnych, od cmentarza, gdzie pełno było martwych niemowląt — duchów. Nie myśli jednak o tych dzieciach, które wrzeszczały tak, że zatkanie uszu nic nie dało, najbardziej to złamana noga sprawia, że jest jej ciężko, z drugiej strony nie da się już zahipnotyzować pieśniami z horroru, które widocznie chciały pochować ją w tamtym miejscu. Jeszcze chwile temu nie wydaje jej się, aby przeżyła koszmar. Las nadal jest lasem, chociaż wydaje się w tym miejscu spokojniejszy, cichy, ale wilgotność i chłód nie pozwalają zapomnieć, że w jego gęstwinach kryje się również niebezpieczeństwo. Wycieczka do Zielonego Gaju nie była najlepszym pomysłem, ale Marcella nie ma czasu, aby się mazać, wie jedno, musi się stąd wydostać. Szelesty, trzaski i inne dźwięki sprawiają, że na chwile zamiera w bezruchu, na pewno nie gotowa na kolejne niebezpieczeństwo. Rozgląda się za głosami, szmerami, które gromadzą się w tym miejscu — szyszakowym schronieniu, do którego udało jej się dotrzeć. Małe stworki, witają ją i może jest to miejsce, gdzie na chwile przyjdzie Marcelli odetchnąć. - Bardzo boli mnie noga. - Mówi do duchów opiekuńczych, niewielkich szyszek, z małymi rączkami i nóżkami, oczkami wielkości główek do szpilek; wyglądają jak ludziki, które krukonka tworzyła z tatą z szyszek i kasztanów, ale te są bardziej żywe. Byłaby nimi zachwycona, gdyby nie ból w nodze i utrudnione chodzenie. Stworki lekko pchają ją do przodu, wskazują na las, kuśtykając Hudson, nie wie, o co chodzi, ale spojrzeniem stara się zaobserwować to coś... Szyszaki mimo swojej siły, przesuwając krukonką jak lalką, robią to z wyczuciem, uważając na jej nogę, za to jest im bardzo wdzięczna. Sięga po liście, które wyglądają całkiem zwyczajnie, ale stworki chyba uważają inaczej. Marcella zabiera ten dar ze sobą i dziękując szyszakom, kieruje się w dalszą drogę.
Poprzednia lokacja:tu Wynik rzutu literą:F Zdobycze i straty: +1 ONMS, amulet Mokosz, pióro jaskółki (+4 uzdrawianie)
Ucieczka z cmentarzyska w ślad za jaskółką rzeczywiście była zbawienna. Lily obyła się bez żadnych strat, jednak w połączeniu z morderczą pracą na polu i wcześniejszym udarem, po prostu nie miała już więcej sił. Spotkanie szyszaków w pierwszej chwili ją ucieszyło, miała ochotę je poznać, zaprzyjaźnić się z nimi, ale one już ciągnęły ją gdzieś daleko, mówiąc coś o skarbach, ale przecież Lily wcale na skarbach nie zależało. Miała wszystko, czego potrzebowała, a tego, czego jej brakowało, nie mogło być skarbem szyszaków. Jej wzrok prześlizgiwał się między rozmaitymi rzeczami pokazywanymi przez rozkoszne leśne duszki, ale tym, co przykuło jej uwagę najbardziej, była gruba, miekka poduszka z mchu, na której Lily chciała spocząć tylko na minutkę. Zamknie oczy, odpocznie, co się może stać? I oczywiście zasnęła. Nie mogło być inaczej, skoro była do tego stopnia znużona, że nie miała sił na zgłębianie szyszakowych sekretów. Na szczęście sen był najlepszym skarbem, który leśne duszki mogły jej zaoferować, dlatego kiedy wstała, podziękowała im z całego serca. A potem rześka i wypoczęta ruszyła w dalszą wędrówkę.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Poprzednia lokacja:Cmentarz Wynik rzutu literą:C Zdobycze i straty: Straty: różdżka, przyrządy zielarskie, zyski: 1 punkt do zielarstwa, sadzonka cebulanki, przeklęty grosz (+1 CM), miłosne liście
Leżała na ziemi dość długo, nim w końcu otworzyła oczy. Czuła się spokojnie i bezpiecznie między roślinami, a widok drobnych stworzeń, które tu i ówdzie się jej przyglądały, tylko ten stan pogłębiał. Miała nadzieję, że jest to już koniec koszmarów. Mogłaby zostać wśród bujnej roślinności i orzeźwiającego powietrza, ale miała już dość tego gaju. Chciała się z niego wydostać, więc w końcu podniosła się i zaczęła iść ścieżką. Oddychała głęboko, chłonąc energię z natury. Liczyła, że właśnie tak będzie to miejsce wyglądać, pełne bujnej zieleni i życia, a tymczasem otrzymała potężną lekcję pokory i jeszcze skradziono jej różdżkę. W tym momencie przypomniała sobie o spoczywającej w kieszeni sakiewce. Wyjęła ją i otworzyła, znajdując w środku przedziwną monetę. Irv, która nieco doświadczenia posiadała czuła, że przedmiot ten ma w sobie coś z zakazanej magii. Schowała więc pieniążek do sakiewki, z zamiarem pokazania go ekspertowi, jak tylko wydostanie się z tego przeklętego Podlasia. Nie chciała ryzykować, że sama sprowadzi na siebie jakąś klątwę. Zaraz też poczuła, że coś ją obserwuje, a gdy odwróciła się w stronę krzewów leszczyny, dojrzała stadko szyszaków. Duszki zachęciły dziewczynę do poszukiwania skarbów. Latały wokół niej, sugerując różne kryjówki, a Irv czuła, że niegrzecznie jest im odmówić. Zresztą wiedziała, że są to opiekunowie lasów i nie powinni jej skrzywdzić bez wyraźnego powodu, a tego nie zamierzała im dawać. Chodziła tak kilkanaście dobrych minut, nim w końcu dojrzała coś, co jej tutaj nie odpowiadało. Leżąca na ziemi kupka liście wyglądała, jakby dawno miała już się rozłożyć. Irv dotknęła więc roślin, a to spowodowało radość szyszaków i gratulacyjne gesty z ich strony. Rudowłosa zrozumiała, że znalazła skarb, choć nie była jeszcze pewna, czym on dokładnie był. Nie chciała jednak urazić duszków, więc schowała liście bezpiecznie do kieszeni i ruszyła za szyszakami, które wyprowadziły ją ze ścieżki prosto w stronę wielkiego dębu...
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Poprzednia lokacja:klik Wynik rzutu literą:C Zdobycze i straty: zyski: +1 ONMS, przeklęty grosz (+1 CM), miłosne liście
Nie wiedział, jak długo leżał bez świadomości, ale gdy się w końcu ocknął, był w o wiele przyjemniejszym miejscu. Zrzygał się na dzień dobry i resztkami sił podniósł do pionu, opierając o najbliższe drzewo. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie jest tu sam. Wokół latały szyszaki, które zachęcały go do wspólnej zabawy. -Sorki mordy, ale nie mam siły na podchody. - Mruknął słabym głosem, ale duszki zdawały się nie przyjmować odmowy. Typowo. Miał wrażenie, że Podlasie wcale go aż tak nie lubi, jak początkowo mogło mu się zdawać. Słabym, powolnym krokiem zaczął więc rozglądać się po krzakach, aż dostrzegł jakąś podejrzanie wyglądającą kupkę liści. -To jest normalne, czy....? - Spojrzał na jednego z szyszaków, który nagle ucieszył się jak skończony kretyn. Tak, Solberg znalazł skarb w postaci liści. Zajebiście, lepszego podarunku w życiu nie widział. A przynajmniej tak gorzko do tego podchodził, nim nie dowiedział się, że to nie zwykła kupka liści, a miłosne liście. No w tym to już wyczuł ogromny potencjał i choć wciąż czuł się fatalnie, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, bo bardzo dobrze wiedział, jak może taki prezent w życiu wykorzystać.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Poprzednia lokacja:cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą:D Zdobycze i straty:stracone: różdżka, pierścień Sidhe; zdobycze:grabie, +1pkt ONMS, przeziębienie w następnym wątku, +1pkt zielarstwo, sadzonka cebulanki, orle pióro (rdzeń do różdżki, +4 OPCM)
Czuła się, jakby ktoś ją przeżuł i wypluł. Była zmęczona i do tego straumatyzowana po jakże przyjemnje wizycie na cmentarzu. Żałowała, że postanowiła nieco dokładniej przyjrzeć się jednemu z niemowląt, bo ten widok miał prześladować ją w koszmarach chyba do końca życia. To było coś, czego nie dało się tak po prostu wymazać z pamięci i dałaby teraz wszystko, aby ktoś rzucił na nią zaklęcie zapomnienia. Nikomu, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłaby, aby ujrzał kiedyś takie dziecko, nawet jeśli był to tylko (albo i aż) duch. Szła dalej przez Zielony Gaj, niemalże modląc się, żeby wreszcie ujrzeć normalny świat i wyjść z tego przeklętego lasu. Już rozumiała, dlaczego miejscowi odradzali wycieczki w to miejsce i sama również nie zamierzała nikomu go polecać. Gdyby tylko wiedziała wcześniej, co dokładnie się tu kryje... Snuła się dróżkami, znowu wchodząc w taki gąszcz drzew, że światło słoneczne pozostawało jedynie marzeniem. A tak było jej teraz potrzebne! Trochę uśmiechu, jakiejkolwiek radości! Czuła się tak, jakby zaraz miała wpaść w jakąś depresję, a odgłosy, które dobiegły do jej uszu przyprawiły ją o dreszcze. Nie szykowała się na nic przyjemnego. Szelesty, trzaski, zgrzyty - dokąd mogło ją to zaprowadzić? Ścieżka się nieco poszerzyła, a jej oczom ukazały się wyszymory. Z nadmiaru emocji, które towarzyszyły jej podczas całej wędrówki do tego miejsca, nogi się pod nią ugięły, a z oczu spłynęły łzy. Spodziewała się bowiem, że zaraz znowu ujrzy jakieś zjawy, zostanie najęta do pracy, spotka jakiegoś strasznego zwierza czy Merlin wie co, a tutaj proszę - taka niespodzianka! Odczuła taką ulgę, że nawet nie czuła popychań tych leśnych opiekunów, dając się im po prostu prowadzić. Gdyby tylko to od niej zależało, zostałaby nawet z nimi dłużej, aby odpocząć i w pełni ochłonąć po wcześniejszych wrażeniach. Wyszymory miały jednak wobec niej własne plany i zaczęły z nią przechodzić z miejsca na miejsce w poszukiwaniu skarbów, jakie kryły się w lesie. Nie mogła powstrzymać śmiechu, który wydobył się z jej ust, bo te duszki zdołały poprawić jej humor i wyciągnąć ją z dołka, w jakim się znalazła po wizycie na cmentarzu. Zupełnie nie przeszkadzało jej to, że przesuwały ją niczym laleczkę, którą znalazły do zabawy, a wręcz była pod wrażeniem ich siły. Ostatecznie udało jej się też znaleźć pióro, które podniosła i wydała pełen zdumienia okrzyk, gdy okazało się większe, niż sądziła. Nie miała żadnych wątpliwości, że należało do orła. Było przepiękne i chciała je zatrzymać, a wyszymory najwyraźniej nie miały zamiaru jej go zabierać i zadowolone z efektu poszukiwań, odeszły od niej, co uznała za wyraźny znak, że może iść dalej.
Poprzednia lokacja: Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:G Zdobycze i straty: straty: różdżka, grabie, zyski: złoty żołądź, amulet mokosz, +1 pkt z historii magii, zegar drzewny (+2 astronomia)
- Coś ci zdrowie nie dopisuje, skoro słowa cię aż tak ranią - odparował Frederick, jak zawsze spokojnie, przekomarzając się z Ryanem z prawdziwą przyjemnością, chociaż musiał jednocześnie przyznać, że naprawdę nie wiedział, co znalazł. Był pewien, że to był jakiś ważny amulet, ale nie był w stanie powiedzieć, do czego właściwie służył, co miał z nim zrobić i jak się z nim obchodzić. Na to jednak miał czas, na znalezienie odpowiedzi na pytania, jakie krążyły obecnie w jego głowie. Nie umiał również pojąć tego, jak działał ten gaj, jak wyglądał, skąd brało się jego niezwykłe istnienie i moc. Czas tutaj płynął jakby inaczej, a jednocześnie Shercliffe nie był w stanie powiedzieć, jak było to możliwe. Skoro jednak spotykali tutaj różne biesy, skoro właśnie trafili na cmentarz, a Ryan prawie sam zakopał się w grobie, wszystko było tutaj możliwe. Frederick aż skrzywił się na tę informację, spoglądając przez ramię na cmentarz, jaki teraz wydawał się cichy i spokojny, jakby nie znajdowało się tam nic złego, ani dziwnego, jakby dosłownie wszystko było w jak najlepszym porządku. Miał to jeszcze skomentować, gdy Ryan stracił poważny ton, więc zmierzył go uważnym wejrzeniem. - Sądziłem, że to woreczek na resztki twojego rozumu - skwitował, niespodziewanie niemalże wchodząc w jakieś stworki, których pełno było w okolicy, w jaką właśnie wkroczyli. Była czarowna, w przeciwieństwie do cmentarza, a dookoła nich pełno było, cóż, zapewne biesów, biorąc pod uwagę, iż były to biegające szyszki. Jeśli chcieli czegoś szalonego, to właśnie to otrzymali. I nie było sensu temu w ogóle zaprzeczać. - Być może gorączki dostaniemy nawet bez surowego ziemniaka - skomentował, gdy biesy zaczęły go właściwie gdzieś ciągnąć, a on sięgnął po przedmiot, jaki mu wskazały, nie do końca wiedząc, czym był. Nie był bezużyteczny, co do tego miał pewność, ale nie umiał na razie określić, czym to było. - Mam tylko nadzieję, że to nie jest przenośna trumna.
Poprzednia lokacja: cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą: A Zdobycze i straty: straty: różdżka, zyski: grabie, złoty żołądź, przeklęty grosz (+1cm), dzbanek jagód
Rzeczywiście, gdy tylko opuścili teren bezpośrednio otaczający nagrobki, wszystko ucichło, aż Ryan przez moment zaczął się zastanawiać czy tamto zawodzenie duchów rzeczywistości jeszcze przed momentem rozbrzmiewało w całym lesie, czy może jednak tylko w jego głowie. To, że Gaj był zaczarowany, ustalili juz dawno, ale mimo wszystko nie spodziewał się, że jego magia okaże się tak mocno niepokojąca. Przekomarzanki z Fryderykiem stanowiły dobrą odskocznię dla bardzo nieprzyjemnego uczucia, które powracało do niego z każdym wspomnieniem tego, co działo się przed momentem, dlatego skierował rozmowę na luźniejszy ton, chcąc jak najszybciej zapomnieć o obezwładniającej chęci pogrzebania się żywcem - i wędrowali dalej, prawdopodobnie gotowi już teraz na wszystko. Okolica wyglądała całkiem uroczo, aż za miło i spokojnie... Zerknął na Freda z powątpiewaniem, a wtedy znienacka wyskoczyła na niego s z y s z k a. - Co do... - zaczął, gdy małe rączki pociągnęły go w jakąś stronę i było to tak absurdalne, że aż parsknął śmiechem na komentarz przyjaciela, podążającego w przeciwnym kierunku. - Myślę, że już dostaliśmy - odparł i przeniósł znów uwagę na biesy, których wskazówki wydawały mu się średnio klarowne, dlatego trochę się miotał po polance, nie wiedząc czego niby szuka. Wreszcie jedna z szyszek wręczyła mu dzbanek z jagodami, może obiektywnie niezbyt cenny jako przedmiot ale za to bardzo praktyczny, bo rzeczywiście przydałoby mu się coś na pokrzepienie sił. Podziękował uprzejmie duszkom i dołączył do pochylonego nad drewnianym... czymś Fredericka. Aż się wzdrygnął na wzmiankę o trumnie. - Jeśli moje jagody są trujące, to trumna miałaby sens - zauważył niezbyt optymistycznie, wrzucając sobie do ust garść owoców, bo z jakiegoś powodu zaufał dobrym intencjom szyszaków. No i był bardzo głodny. Podsunął dzbanek Fredowi, gotowy podzielić się z nim tym skromnym posiłkiem i wyglądało na to, że nie mieli już nic więcej do roboty w szyszakowym schronieniu. - A może to materiał na ognisko, które będziemy musieli rozpalić jak zapadnie zmrok. Kto wie, ile nocy będziemy musieli tu spędzić... - zastanawiał się, ruszając dziarskim krokiem przed siebie.
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:I Zdobycze i straty: zyskany złoty żołądź, Amulet Mokosz, przeklęty grosz (+1 CM), wieczne jadło, stracona różdżka i amulet myrtle snow, zdobyte grabie - stracone po ugorze
Nie była do końca pewna, czy przypadkiem nie przekroczyła jakichś granic, a jednocześnie miała dziwne wrażenie, jakby popchnęła go do działania, chociaż było jej bardzo trudno to wyjaśnić. To wszystko było bardziej jak przeczucie, niż pełna świadomość tego, co się działo. Czuła się w tym nieznacznie zagubiona, a jednocześnie odnosiła wrażenie, że mężczyzna był niczym narowisty koń, któremu po przyłożeniu ostróg krew zdawała się wrzeć. Było w nim coś dzikiego, pomimo tej pozornej łagodności i nieśmiałości, jaką potrafił się wykazywać. Znała go jednak od zupełnie innej strony, widziała w nim również to, czego być może inni nie dostrzegali, widziała coś, co ją fascynowało, a w miarę każdego kolejnego kroku, jaki razem robili, wędrując przez ten tajemniczy gaj, coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że mimo wszystko jej towarzysz przypominał jej nieco tatę. Nie umiała tego dobrze określić, ale widziała w nim ten sam upór, tę samą chęć do zwyciężania i była niemalże pewna, że z czegoś musiało to wynikać, chociaż trudno było jej w tej chwili powiedzieć, z czego dokładnie. Miała swoje podejrzenia, oczywiście, że je miała, ale chwilowo zepchnęła je na dalszy plan, nie chcąc się w nich taplać, bo wiedziała, że to nic dobrego jej nie przyniesie. Wolała, by zwyczajnie czas i przygoda ją ponosiły, pozwalała więc na to, by czas płynął, a oni po prostu biegli przed siebie, jakby nic ich nie ograniczało i absolutnie nic nie znajdowało się na ich drodze. To było o wiele łatwiejsze, niż cokolwiek innego, pozwalało im zaczerpnąć tchu, pozwalało im pędzić przed siebie, bez oglądania się i zastanawiania, czy na pewno niczego nie tracili. Właśnie w tym pędzie wpadli na cmentarz i to wywróciło nieco jej postrzeganie gaju, przywołało najbardziej bolesne wspomnienia, obudziło to, co było głęboko ukryte. Lęk, ból, stratę, jaka wiecznie malowała się w jej sercu, chociaż nie mówiła o tym na głos. I z tego powodu nie dziwiła się, że pełzała przez mokrą, rozkopaną ziemię, nie dziwiła się, że z zaciśniętymi zębami uciekała od lamentu płaczek, jaki zdawał się wdzierać do jej umysłu, jaki zdawał się osiadać na jej ramionach i wwiercać się uparcie w jej serce. Znała to zawodzenie, znała je aż za dobrze, bo wyrywało się wielokrotnie z jej własnej piersi, ale teraz zaciskając zęby z całej siły, parła naprzód, aż jej towarzysz do niej nie dopadł i nie wyciągnął spoza wpływu biesów. Jej oczy błyszczały od łez, jakich ani nie starała się ukryć, ani się nie wstydziła, chociaż wiedziała, że to nie był czas na wyjaśnienie, na tłumaczenie mu, dlaczego postanowiła zostać mistrzem eliksirów, dlaczego chciała nosić przy sobie wywar żywej śmierci, ani co oznaczał dla niej cmentarz. - Ten, kto oszuka śmierć, zwycięża – powiedziała cicho, a jej głos zabrzmiał o wiele bardziej gardłowo, niż do tej pory, ale widać było, że nie chciała tutaj być i po prostu ruszyła dalej, cała brudna, zakrwawiona i zmęczona, ale skoro dotarli tak daleko, skoro umknęli z cmentarza, zamierzała przekonać się, co było dalej, zamierzała iść przed siebie, niezależnie od wszystkiego. I tak właśnie trafili w miejsce pełne szyszaków, jakie początkowo ją przestraszyły, przypominając robaki, więc gwałtownie zbladła. Później jednak odkryła, że są one całkiem przyjazne i nawet zabawne i zapytała, czy może jednego ze sobą zabrać, choć w jej głosie wciąż czaiła się ciemność. Może właśnie dlatego szyszaki postanowiły podarować jej coś dziwnego, co początkowo wydawało się jedynie śmieciem, ale gdy tylko dotknęła tego… wiadra? Wypełniło się po brzegi soczystymi, świeżymi pierożkami z mięsem, na co Carly zaśmiała się cicho. - Spełniacie życzenia? – spytała duszków, kręcąc przy okazji głową, mając wrażenie, że ta wyprawa przerodziła się w coś, czego nie dało się łatwo opisać.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Widział łzy w jej oczach, ale nie pytał, co albo kto jej się przypomniał. Ważniejszym była ucieczka z tego miejsca, byle dalej od biesów, od świeżych grobów i wrażenia nadciągającej śmierci. Na rozmowę o tym mieli jeszcze czas, jeśli oczywiście oboje będą tego chcieć. Teraz ważniejsze było wyrwanie się ze szponów żałoby, strachu i ukrycie się między drzewami. Trzymał przez cały czas mocno swoją towarzyszkę za rękę, nie zamierzając spuszczać jej ani trochę z oczu. Również i on nie chciał zostać na chwilę sam, dokładnie jak po powrocie z wyprawy, po śmierci Kingfishera i dokładnie jak wtedy starał się dać wsparcie i je otrzymać. W miarę jednak jak szli dalej, jak oddalali się od cmentarza, czuł się spokojniej, pewniej. Wspomnienia śmierci, jakich był świadkiem, pogrzebów, w jakich brał udział, powoli odchodziły w niepamięć, zostawiając go nieco skołowanym. Nie lubił tego stanu, zwykle starał się go zagłuszyć, zwiększając ilość pracy, jaką wykonywał. Teraz mógł tylko kierować się przed siebie, byle dalej, próbując skupić się tylko na swojej towarzyszce. Milczał też, aż do chwili gdy dotarli w nowe miejsce, pełne stworzeń, które przypominały robaki, choć jednocześnie wyraźnie nimi nie były. Obserwował, co robiła blondynka, jak biesy podały jej dzban, który nagle… napełnił się jedzeniem! - Ach, więc jednak jest nadzieja, że coś zjemy - zauważył, zamierzając sięgnąć po jednego z pierożków i zwyczajnie podkraść, kiedy szyszaki przyniosły dla niego dzban wypełniony po brzegi jagodami. - Owoce też mamy… Dziękuję wam - odezwał się, kłaniając częściowo biesom, od których odebrał dzban. Jagody pachniały apetycznie i sprawiały wrażenie, jakby mogły od razu przywrócić im siły. Nakir uśmiechnął się lekko, nim nachylił się do swojej towarzyszki, aby złożyć przelotny pocałunek na jej skroni. - Myślę, że należy nam się odpoczynek i posiłek po ostatnich zmaganiach. Pozostaje pytanie czy urządzamy piknik tu, czy próbujemy wyjść z tego gaju - zapytał, przyglądając się uważnie dziewczynie, mając nadzieję, że jakiekolwiek koszmary wróciły do niej za sprawą cmentarza i płaczek, teraz dadzą jej spokój. Nie był pewien, jak powinien traktować całą ich wyprawę, ale znów miał wrażenie, że dowiedzieli się o sobie wzajemnie czegoś nowego, czego być może nie chcieli jeszcze zdradzać.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą:J Zdobycze i straty: zdobyte: złoty żołądź, amulet Mokosz, gliniany dzbanek (+1 magiczne gotowanie); utracone: różdżka, zdobyte wcześniej grabie
Ogródek nad morzem. Dom nad morzem. Z dala od ludzi, tylko oni i zwierzaki, wszystko co potrzebowali do szczęścia, mając swoje miejsce, gdzie mogli zwyczajnie odpocząć... Wizja była piękna i pociągająca, pomimo cieni, jakie kładły niedopowiedziane sprawy, ukrywane problemy, czy rozterki. Na nie też kiedyś miał przyjść czas, tego Wei był pewien. Liczył, że nadejdzie dzień, gdy uzdrowiciel będzie mówił o tym, co nagle wybija go przez być może nieprzyjemne wspomnienia, tym samym pomagając mu zrozumieć, jakich tematów nie powinien poruszać. Liczył, że kiedyś będą w stanie rozmawiać o jego zdolnościach jasnowidza bez nerwów, bez złości, ale nie naciskał na nic. Po prostu czekał, wiedząc, że do tej pory mimo wszystko popełnił za dużo błędów. A jednak teraz, gdy z ust Maxa padła propozycja, nie był w stanie jej całkowicie zignorować. Uśmiechnął się ciepło i pewnie powiedziałby coś więcej, gdyby nie weszli na teren, który nie był równie przyjemny co snute marzenia, być może propozycje. Widział, że Max zaczyna mu się wymykać, że choć trzymał go za dłoń, ten powoli odsuwał się w przeciwną stronę. Huang zastanawiał się przez moment, czy nie będzie musiał wziąć go na plecy, byle tylko nie pozwolić mu ruszyć w stronę przerażająco wyglądających biesów, kiedy ten się ocknął. - Powiem ci, że wolałbym jednak tamtego dzika od tych... dzieci... - zauważył, zaciskając palce na dłoni Maxa, ruszając za nim szybciej, byle dalej od cmentarza i dziwnej pieśni, która wyraźnie miała przyciągać do siebie nieuważnych. Prawdę mówiąc Wei przez chwilę zastanawiał się, dlaczego on sam nie był nią omamiony, dlaczego tylko Max za nią podążał, ale nie mówił tego na głos. Być może chodziło o ilość przykrych doświadczeń, jakie każdy z nich przeżył, a może o dar, który posiadał tylko uzdrowiciel. Nie było to jednak nic ważnego, na czym należało się skupiać. Kichnął mocno, kiedy wbiegli między drzewa i poczuł, jak przechodzą go znów dreszcze. Przeziębienie zdecydowanie czekało za rogiem, jak picie odpowiednio rozgrzewających eliksirów. Jednak żeby to zrobić, musieli wyjść z gaju. Albo znaleźć miejsce, skąd nabiorą wody, gdzie rozpalą ogień i przygotują herbatę. Zaraz jednak dotarli na polane pełną szyszek, którym Wei przyglądał się przez chwilę, orientując się, że te się ruszały, że były istotami. Z pewnością biesami, albo dziwnymi duchami lasu… - Jednych pieśń ciągnie do grobu, a inni zachęcają na poszukiwania skarbu? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem, ale dał się poprowadzić duchom, po chwili odnajdując gliniany dzbanek pod jednym z drzew. - To chyba możemy uznać za początek nowego wystroju. Mamy cebulę do ogródka, dzbanek na napoje… - zauważył, uśmiechając się łagodnie, a później spojrzał w stronę kolejnej ścieżki, mając wrażenie, że powoli dochodzili do końca przygody.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko Pieśni Wynik rzutu literą:H Zdobycze i straty: zdobyte: wosk, złoty żołądź, +1 zielarstwo, sadzonka cebulanki, pióro jaskółki (rdzeń +4 uzdrawianie); utracone: różdżka
Wszystkie dotychczasowe sprawy i rozmowy ucichły, porwane przez cmentarz, dziwną pieśń i wszystko, co się z tym wiązało, porwane przez to, co się tutaj działo. Max nie miał pojęcia, co się działo, skąd brał się w nim ten pociąg do tego, co było ku niemu kierowane, ale z jakiegoś powodu był skłonny poddać się woli biesów. Jaskółka miała jednak, jak widać, zupełnie inne plany i zdołała wyrwać go z otępienia, w którym najwyraźniej całkowicie zapomniał o tym, co się dookoła niego działo, zupełnie, jakby stracił kontakt z resztkami świadomości i rzeczywistości. Musieli się stąd wydostać, jak najszybciej, bo naprawdę trudno było przewidzieć, co może ich tutaj jeszcze spotkać. Była to niewątpliwie jakaś próba, jakieś mamienie i wodzenie za nos, ale do czego miało to prowadzić, tego nie był pewien. Zgodził się jedynie z Weiem, że w tej chwili dzik wydawał mu się zdecydowanie spokojniejszą opcją, łagodniejszą i na pewno nie tak natarczywą, co samo w sobie było już wybawieniem. Biesy z cmentarza najwyraźniej nie zamierzały być dla nich miłe, a on nie miał ochoty wchodzić już teraz do grobu, to zdecydowanie nie było jego marzeniem, by nie powiedzieć, że nie było w ogóle jego intencją. O wiele bardziej spodobały mu się dziwne szyszkowe ludziki, które dopadły do nich, gdy tylko wydostali się z lasu, gdy trafili w niewielki prześwit, na małą polanę zalaną blaskiem ciepłego, przyjemnego słońca, jakiego zdawało się już brakować. - Byle nie kazały ci grzebać w jakichś grobach – mruknął Max, który nie był jeszcze wyraźnie w pełni sił, a to, co wydarzyło się na cmentarzu, rezonowało w jego głowie. Nie miał pojęcia, czy mogło być to prawdą, ale odnosił wrażenie, że jego dar się odezwał, że gdzieś się w nim kołatał, jakby to zawodzenie miało w nim coś wywołać. A może zwyczajnie był przez to o wiele podatniejszy na podobne działania, może zwyczajnie łatwiej ulegał wpływom biesów i innych magicznych stworzeń, które zdawały się rezonować z jego zdolnościami. Jakby były z nimi zespolone… I pewnie właśnie dlatego jemu również wręczono jakiś dzbanek, garnek, sam nie wiedział co, ale przynajmniej nie musieli już głodować, co było na pewno sporym plusem w zaistniałej sytuacji. Bo ta zaczynała robić się coraz bardziej niebezpieczna i męcząca, i Max musiał przyznać, że chciał się stąd wydostać, jakkolwiek wizja założenia tutaj domu wcale nie była taka zła. Zupełnie, jakby przewartościował własne życie i pragnienia, i powoli zaczął odkrywać, że woli coś innego, niż to, co znał do tej pory. - Może za rogiem znajdziemy dom gotowy do zamieszkania – stwierdził, starając się zebrać w sobie, by iść dalej, ale pieśń wciąż jeszcze gdzieś drżała w jego głowie, co go mierziło, ale zamiast narzekać, po prostu wraz z Huangiem ruszyli dalej, zbliżając się ostrożnie do wielkiego dębu, jaki nagle wyłonił się zza drzew.
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą:B Zdobycze i straty: +1 ONMS (dziczy wykrot), przeklęty grosz +1 CM (cmentarzysko pieśni)
Tendencja do pecha, którą rozpoczęło cmentarzysko pieśni zamieszkane przez płaczki, najwyraźniej miała się utrzymywać, bo kiedy dotarła do miejsca, które mogło robić za miłe schronienie, nastąpił niespodziewany atak. Biesiątka przypominające wyglądem szyszki ewidentnie nie były zadowolone z jej obecności. Mimo zmęczenia nie było jej dane odpocząć choćby przez chwilę, jeśli nie chciała się dorobić jeszcze większej liczby dość bolesnych siniaków. W dodatku nad jej głową pojawiła się jakaś nieokreślona, nie sprecyzowana bliżej ciemność, która nie zapowiadała niczego dobrego, a Yekaterina nie zamierzała na własnej skórze się przekonać, cóż to takiego może oznaczać. Równie szybko, co się tu pojawiła, uciekała z miejsca, które schronieniem było tylko z nazwy. W tej chwili nie była już ciekawa, co jej przyniesie gaj. Teraz chciała już tylko jak najszybciej się stąd wydostać.
zt
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Poprzednia lokacja:Cmentarzysko pieśni Wynik rzutu literą:F Zdobycze i straty: grabie (ukryta rzeka), +1 ONMS (dziczy wykrot), amulet Mokosz (słoneczny ugór)
Wysiłek fizyczny zdecydowanie nie służył Aneczce. Im dłużej była w Zielonym Gaju, tym bardziej się denerwowała. Wędrówka się przeciągała, a niesprzyjające jej chorobie okoliczności mnożyły się z każdym krokiem. Wreszcie trafiła do szyszakowego schronienia, które zdawało się bezpiecznym azylem, w którym strudzona wędrówką, pracą w upale i pośpiesznym oddaleniem się od płaczek mogła nareszcie usiąść, odsapnąć i przymknąć oczy. Tak tylko na chwilę. I w ten sposób panna Brandon odpłynęła, zatracając się w błogim, przyjemnym śnie, który pomógł jej odzyskać nadwątlone siły. Nie miała pojęcia ile trwał sen, nie miała też pewności, czy jej rzeczywiście pomógł, bo obudziła się głodna i ciut obolała. Była za to spokojniejsza, a mięśnie odpoczęły, dlatego puchonka mogła wstać i wreszcie podjąć dalszą wędrówkę.