Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie, Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Nieopodal pól, na rozległej polanie, rośnie pojedyncza lipa. Jest starsza niż sama wieś, co potwierdza ogromny rozmiar drzewa. Sam pień jest tak gruby, że żeby go objąć, za ręce musiałoby się złapać z dwadzieścia osób. Lipa na stałe wpisała się w życie Raju, dając jego mieszkańcom cień, miód i spokój ducha. Jest w niej bowiem coś niezwykle kojącego, usypiającego wręcz. Mawia się, że kto zaśnie pod starą lipą, będzie śnić najpiękniejsze sny, a wstanie wypoczęty jak nigdy dotąd i pozbawiony trosk.
Jeśli zdecydujesz się usiąść pod starą lipą, wykonaj rzut kością k6:
1 - Czy jest to sprawka lipy, czy zmęczenia – zasypiasz. W wierzeniach Słowian lipa jest drzewem dobrym, nieprzyjaznym złym duchom i odstraszającym niegodziwych magów.
Jeśli rzuciłeś kiedykolwiek czarnomagiczne zaklecie:
lipa wyczuwa to i nie jest Ci dłużej przychylna. Zsyła na Ciebie koszmary i budzisz się z migreną, która będzie trwać jeszcze przez następny wątek.
Jeśli nie rzuciłeś nigdy czarnomagicznego zaklęcia:
odbywasz najwspanialszą w życiu drzemkę, po której jesteś nie tylko wypoczęty, ale i zdrowszy. Jeśli w czasie drzemki męczyła Cię któraś z uleczalnych chorób, po przebudzeniu jesteś zdrów jak ryba!
2 - Lipa to symbol żeńskiej energii. Dzięki słodkiemu zapachowi towarzyszącemu jej przy kwitnieniu, kojarzono ją ze zmysłowością i kobiecością. Szybko przekonujesz się, że nie bez powodu. Mimo gęstego, chłodnego cienia robi Ci się gorąco. W następnym wątku towarzyszyć Ci będzie mocna kochliwość oraz chęć na flirt i amory. Ponadto jeśli skrycie darzysz kogoś uczuciem, czujesz potrzebę, by mu o tym powiedzieć. Jeśli jesteś już z kimś w związku, czujesz potrzebę, by oświadczyć się lub stanąć na ślubnym kobiercu.
3 - Stara lipa niesamowicie gęsto obrasta kwieciem i pachnie mocniej, niż jakiekolwiek inne tego typu drzewo. Czujesz przyjemną, słodką woń, a obecność bzyczków wokół Ciebie może z początku nie dziwi, skoro pracują tutaj od świtu do zmierzchu, żeby zebrać słodki nektar. Okazuje się jednak, że nie chcą zostawić Cię w spokoju – widać naprawdę mocno przesiąknąłeś lipowym zapachem! Bzyczki będą towarzyszyć Ci przez 2 następne wątki, z każdym postem trochę mniej. W swoich postach uwzględnij, że bzyczenie słyszysz nawet w nocy. Całe szczęście, że te puchate stworzonka są przyjaźnie nastawione!
4 - Siadasz pod lipą i w pewnym momencie orientujesz się, że w gęstej kępie trawy coś leży. Kiedy po to sięgasz, okazuje się, że to zawieszony na rzemyku amulet z kwieciem lipy, który najwyraźniej ktoś zgubił. Po znalezisko zgłoś się w odpowiednim temacie.
5 - W sprawach wojennych niegdyś spotykano się pod dębami, a lipy zawsze były symbolem pokoju. Wierzono, że ma ona moc łagodzenia sporów i zapobiegania im. Nieważne jak długo siedzisz pod drzewem, dotknęła Cię jej pokojowa moc. Jeśli jesteś na kogoś zły lub żywisz wobec kogoś urazę, nagle czujesz, że nie ma sensu dłużej się kłócić. Czujesz potrzebę załagodzenia jednego sporu lub naprawienia jednej złej relacji, a druga strona będzie Ci mniej niechętna niż dotychczas.
6 - Lipa jest symbolem zmysłowości, ale i płodności. Dyskretnie spływa na Ciebie jej niezwykłe błogosławieństwo. Jeśli masz problemy ze spłodzeniem potomstwa lub zajściem w ciążę, przez następne 2 miesiące będzie to możliwe. Jeśli nie, to i tak czujesz wzmożony popęd. Ponadto bez względu na to, czy występują u Ciebie tego typu problemy, Twoja płodność wzrasta. Przy każdym stosunku z osobą płci przeciwnej przez następne 2 miesiące jedna osoba z pary musi rzucić kością litery, gdzie samogłoska oznacza zajście w ciążę. Środki antykoncepcyjne nie są w stanie zapobiec poczęciu.
Kością można rzucić tylko raz, bez względu na ilość wątków przeprowadzonych w tej lokacji.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Pół dnia siedział pod lipą w towarzystwie kilku kumpli. Jedli, pili, grali w czarodziejskie gry, przepychali się, śmiali, gadali o dziewczynach... innymi słowy sielanka. Potrzebował takiego luzu i śmiechu bo jednak za tydzień miała nadejść pełnia i już teraz czuł nerwowość pod skórą. Chłopaki mówili mu, że wygląda trochę mizernie jakby miał zaraz się porzygać za co zazwyczaj otrzymywali zgryźliwy komentarz nakazujący zamknąć swe szlacheckie jadaczki. Gdy jednak rozsiedli się pod lipą to całe te nerwy gdzieś z niego uleciały i naprawdę dobrze się bawił. Podczas gdy cała ferajna kontynuowała obgadywanie co piękniejszych dziewczyn Trevora zmógł sen. Nie pamiętał czy to faktycznie zmęczenie czy rodzaj magii, po prostu zasnął bo pień drzewa okazał się nadzwyczaj wygodny. Głosy kolegów rozmyły się w szumie poruszających się nad ich głowami liśćmi, słońce nie paliło zbyt mocno a mile ogrzewało twarz. Z każdą chwilą przedłużającej się drzemki jego aparycja wyglądała coraz lepiej. Ciężko stwierdzić kiedy kumple sobie poszli. Zostawili mu dwa piwa i kartkę, że nie dało się go dobudzić to poszli na stołówkę bez niego. Zapewne nigdy w życiu im nie wybaczy, że poszli jeść bez niego jednak fakt faktem drzemka była intensywna i niezwykle odżywcza. Mogła trwać piętnaście minut, godzinę a nawet i trzy. Ciężko było mu określić ile spał bo gdy otworzył oczy czuł jakby przespał dobre dziewięć godzin. Przeciągnął się i ziewnął, czując się przy tym lekko i rześko. Oczy miał solidnie zaspane i lekko zdezorientowane. Rozglądał się szukając znajomych twarzy lecz to, co było zanim zasnął nie było już aktualne. Nie znalazł kolegów ale dostrzegł za to nie kogo innego jak Imogen. Z tej odległości nie był pewien czy ona śpi w pobliżu tego wielkiego drzewa, czy coś czyta czy kogoś dusi. Bądź co bądź czuł się na tyle świetnie, że zapragnął wprosić się do jej towarzystwa. Przetransmutował kilka kamyków a kartkę pergaminu i magicznym pismem zapisał krótki tekst: "Mam dwa zimne piwa. Mogę je wypić sam albo możesz mi jedno uprowadzić a ja udam, że tego nie zauważę." Zwinął pergamin w kulkę i z pomocą magii rzucił tym w jej stronę. Dzięki dodanemu do tego zaklęciu kulka trafiła dziewczynę prosto w ramię, rozwinęła się gładko nie mając przy tym nawet drobnego zagniecenia, dała się przeczytać a następnie zwinęła na kształt strzałki, wskazując stronę w którą powinna się obrócić. Pomachał z oddali dwoma butelkami piwa. Nie wierzył, że odmówi. Nie piwu!
Tego dnia Imogen postanowiła nieco odpocząć w samotności. Na tym wyjeździe działo się tyle, że nie sposób było to wszystko przeżyć jeśli chciało się oddychać przy tym pełną piersią. Wiecznie jakieś świetne miejsca do odkrycia, ciekawe wydarzenia, nowe magiczne stworzenia, ogrom atrakcji potrafił człowieka przytłoczyć. Dlatego też dziewczyna zdecydowała się trochę odsapnąć od wszechobecnego zgiełku i zawiłości, jakie oferowały jej te Polskie tereny. Wzięła ze sobą książkę i poszła na jedna z polan, gdzie nie było zbyt wielu ludzi. Niedaleko niej owszem znajdowało się kilka osób, jednak odległość była na tyle duża, że mogła spokojnie oprzeć się plecami o jedno z drzew, wyciągnąć nogi przed siebie i nie przejmować niczym wokół niej. Miła odmiana, ot co. Zaczytała się i całkiem nieźle zapomniała o całym świecie, kiedy to nagle coś stuknęło ją w ramię. Skonsternowana odsunęła książkę od nosa i ze zmarszczonym czołem przeczytała, co było napisane na kartce, która samodzielnie się przed nią rozwinęła. Od razu kiedy sens przeczytanych słów dotarł do jej mózgu, rozejrzała się wokół, aż ujrzała Trevora, który to żywo machał w jej stronę dwoma piwami. Uśmiechnęła się szeroko. Nie potrzebowała kolejnej zachęty. Podniosła się, zatrzasnęła książkę i pokonała niewielką odległość, jaka dzieliła ją od Krukona. - Co jak co, ale wiesz, jak zwabić do siebie kobietę - rzuciła zamiast standardowego "cześć" z szerokim uśmiechem na ustach. Klapnęła obok niego i od razu porwała jedną butelkę z jego rąk. Faktycznie piwo było jeszcze zimne! Westchnęła z rozkoszą, choć przecież nawet jeszcze nie otworzyła butelki! - Co tak sam tutaj siedzisz? - zagaiła ciekawa, co miał na ten temat do powiedzenia. Choć może tak samo jak i ona postanowił odpocząć od wszystkich wokół.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wiedział, że piwo zadziała. Kilkakrotnie na przestrzeni paru ostatnich lat była to waluta, której używał aby uzyskać alibi gdy doczepiał się go prefekt innego domu niż Ravenclaw. A z racji, że kumple zostawili go z butelkami to co miał wypijać to sam skoro mógł skutecznie zwabić do siebie towarzystwo piegowatej Gryfonki. - Sprostujmy, że wiem jak zwabić ciebie. Ten proceder nie jest aż tak skuteczny na inne koleżanki aby miały przyjść do mnie z takim uśmiechem. Wiem, wiem, to na widok piwa!- parsknął śmiechem. Przez kilka sekund przypisywał sobie jej entuzjazm jego towarzystwem ale prawda była inna i akceptował to bez żadnej zgryzoty. Bądź co bądź oglądanie Imogen zmieniającej wygląd było bardziej wciągające niż niektóre rozgrywki quidditcha. Rzadko miał styczność z metamorfomagami dlatego niemożliwie mocno ciekawiło go jak często używa swych zdolności, czy robi to celowo, czy nieświadomie, czy zasłania coś, odsłania… miał tyle pytań a nie mógł ich jeszcze zadać skoro nie byli zbyt bliskimi znajomymi. - Ja tu jestem od rana tylko siedziałem z kumplami. Kimnąłem się to zostawili piwa i poszli. Na szczęście nie narysowali mi nic na twarzy. - potarł policzki. O ile rano na stołówce przypominał z wyglądu dalekiego krewniaka inferiusa tak teraz tryskał zdrowiem. Miał tego farta, że znajomi nie robili mu żartów gdy budził się rano blady i poirytowany. Wiedzieli, że zazwyczaj wiąże się to z pełnią księżyca. Teraz jednak nie miało to prawa bytu dzięki magii starej lipy. Wielka szkoda, że Trevor prawdopodobnie nigdy nie domyśli się, że to zasługa drzemki pod drzewem. Oparł się wygodnie o korę i wyprostował długie nogi. Na prawej łydce rzucała się w oczy paskudna i dosyć duża blizna, miała całe cztery lata i wprawne oko mogło dostrzec na nim ślady zębów. - Na Merlina, zaklęcie przestało działać. Sorry.- podwinął nogę bliżej siebie i wyciągnął różdżkę, ewidentnie chcąc coś z tym zrobić. - Jak szło zaklęcie kamuflujące?- zapytał po chwili, gdy nie dał rady przypomnieć sobie inkantacji. Z tego co się orientował to Imogen z transmutacji była dosyć niezła więc powinna wiedzieć. - Notorycznie ta konkretna inkantacja wypada mi z głowy. Muszę zapisać ją sobie na ręku jakimś krwawym piórem żeby się nie zmyło.- ciężko jest stwierdzić czy byłby do tego zdolny. Póki co planował ograniczyć się do zaklęcia wytwarzającego magiczny atrament. Oparł łokieć o kolano a brodę o wewnętrzny brzeg dłoni, czekając na rozwój sytuacji. - Co ciekawego czytałaś w takim ładnym miejscu skoro na każdym kroku można wpaść w jakieś kłopoty i przygody? - żonglował kolejnym tematem aby nie myślała, że planował się użalać nad widoczna chwilowo szpetotą. Lato miało to do siebie, że codziennie chodził w krótkich spodniach i przez to czar kamuflujący był mu nad wyraz potrzebny.
Zaśmiała się dźwięcznie, słysząc jego słowa. Lubiła Krukona, ale ewidentnie wiedział dokładnie w jaki sposób należało zwabić pannę Skylight do siebie. Piwo to było coś, co dziewczyna uwielbiała i nie odmawiała go sobie w żadnej ilości. Dlatego stwierdziła, że skoro miała okazję się go napić (i to jeszcze darmowego!), to czemu by tego nie zrobić? - Nie rób już ze mnie takiej strasznej osoby. Też się trochę cieszę, że Cię widzę - stwierdziła luźno, kiedy to już usiadła obok niego pod drzewem i oparła wygodnie o jego pień. Skrzyżowała nogi w kostkach, kiedy to wyciągnęła je przed siebie. Zerknęła na chłopaka, kiedy wspomniał o rysunkach na twarzy. - Jesteś pewien? Mnie tam ten kutas wygląda jak rysunek - wzruszyła lekko ramionami i odkapslowała piwo za pomocą swojej różdżki. Kapsel wyskoczył w powietrze, ale Imogen nie przejmowała się tym, aby go znaleźć. Z tym rysunkiem, oczywiście żartowała, ale co szkodziło porobić sobie z chłopaka nieco żarty, skoro miała ku temu okazję? Upiła nieco piwa i aż westchnęła z zadowolenia, kiedy cierpki napój rozlał się po jej podniebieniu, cudownie ostudził przełyk. Merlinie, jakie to piwo było smaczne. Zmarszczyła brwi i zerknęła na niego skonsternowana, kiedy wspomniał o zaklęciu maskującym. W pierwszej chwili nie zrozumiała, co miał na myśli i po co mu niby ono, ale potem dostrzegła bliznę, jaką miał na nodze. Ugryzienie wilkołaka nie prezentowało się najkorzystniej, musiała to przyznać, ale żeby od razu je maskować? Nie rozumiała. Choć zakrawało to o wielką hipokryzję, bo sama wiele niedoskonałości swojego ciała ukrywała za pomocą metamorfomagii. - A po co chcesz to zakrywać? Przecież to tylko blizna - stwierdziła luźnym tonem dalej wpatrując się w niego uparcie. Nie zarejestrowała, że machinalnie zaczęła obrywać etykietę na butelce od piwa, którą trzymała w dłoni. Było to jej nawykiem, nigdy nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego w zasadzie to robiła. Niemniej sprawiało jej to pewnego rodzaju satysfakcję, kiedy ten papier rolował się pod jej paznokciami. - Czasem mam wrażenie, że za dużo tych kłopotów i przygód, więc musiałam od tego odpocząć nieco - znów upiła nieco ze swojej butelki i zawiesiła się na chwilę nad własnymi słowami. Wpatrywała się w dal, podziwiając naprawdę piękny krajobraz. Puste pole przed nimi, niewielka ilość obłoków na niebie, delikatny wiaterek wiał w jej twarz, rozwiewając włosy na boki. - Aż tak cię drażni ta blizna, że chcesz ją ukryć? - zapytała po chwili ciszy. Obróciła się bardziej ciałem w jego stronę, zaplotła nogi tak, aby siedzieć po turecku. Wpatrywała się w niego z ciekawością wymalowaną w tych jasnych ślepiach. Naprawdę intrygowało ją ta sprawa i chciała dowiedzieć się więcej na ten temat.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Te wypowiedziane “trochę” zabrzmiało jak Bombarda wystrzelone prosto w szczękę. Zasłonił się luźnym uśmiechem choć wzrok uciekł w losowe miejsce w okolicy. Minęły cztery lata od zachorowania i trochę przywykł już do rezerwy i powściągliwości otoczenia. Chciałby nie zwracać na to uwagi jednak podświadomie łapał każde słowo. Trochę brał to do siebie a trochę wmawiał sobie, że to nie ma znaczenia tak długo aż nie krzywi się z obrzydzenia na jego widok. Najwyżej będzie poić jej szczątki sympatii piwem. Drgnął gdy stwierdziła, że ma namalowane na twarzy męskie genitalia. Od razu wyczarował sobie miskę z wodą i z paniką zerknął w taflę wody aby obejrzeć dokładnie swoją twarz. Zauważając, że dziewczyna się z niego nabija zanurzył kraniec różdżki w wodzie i użył czaru niewerbalnego przez który w powietrze wystrzeliła fontanna, częściowo mocząc jej osobistość, ale też i trochę samego Trevora. - Prawie ci uwierzyłem. - parsknął bo jednak nie chciało mu się na nią złościć. Sam nie był święty, potrafił zachować się niczym Irytek jeśli sytuacja się o to prosiła. Przeciągnął się i otworzył kapsel piwa w tym samym czasie kiedy zrobiła to Imogen. Zaśmiał się krótko ale nie do końca uczciwie gdy dopytywała czemu chce zasłonić bliznę. Popatrzył na nią z zaskoczeniem jakby odpowiedź była oczywista. W sumie taka była. - Jest po prostu brzydka. Czasami lubię jej nie widzieć. Ot, cała historia. - a nie kłamał. Gdy zbliżała się pełnia to ilekroć patrzył na swoją nogę to aż coś go mierziło, gdy napływały wspomnienia. - Czemu to cię dziwi? Ty niczego na sobie nie ukrywasz, jeśli coś ci się nie podoba?- o tak! W końcu mógł rozpocząć podpytywanie o jej netamorfomagiczne zwyczaje. Temat pojawił się dosyć płynnie i o ile nie miał problemu aby mówić o sobie, tak teraz wolał przenieść rozmowę na jej osobę. Najwyraźniej nie doczeka się pomocy w znalezieniu potrzebnej inkantacji. Wsunął więc różdżkę za ucho a nogi skrzyżował w kolanach dzięki czemu oszpecona część łydki była teraz przytulona do trawy. Uniósł butelkę piwa do ust i delektował się przez chwilę chłodnym smakiem napoju bogów. - Nie spotkałem jeszcze nigdy Gryfona ani Gryfonki, który miałby dość przygód. - oznajmił, aby nie myślała, że olał jej wypowiedź. Odniósł się stosownie i czerpał z jej towarzystwa, skoro już ją zwabił. Ignorował to przeczucie, że ona wcale nie jest tu z czystej sympatii do niego (a do darmowego piwa) i zastanawiał się ile informacji zdoła z niej wyciągnąć zanim pośle go do diabła.
Nie miała pojęcia, że jej słowo "trochę" zabrzmiało dla niego w taki sposób. Gdyby wiedziała, że to się odbije na nim w taki sposób, to prawdopodobnie inaczej sformułowałaby swoje zdanie. Lubiła Trevora, dobrze spędzało się czas w jego towarzystwie, więc czuła się przy nim na tyle swobodnie, aby móc się z nim przekomarzać bez żadnego problemu. Dla niej to było niemal tak naturalne, jak oddychanie. Gdyby tylko wiedziała, że to wywoła w nim taki dyskomfort, prawdopodobnie zastanowiłaby się dwa razy nim cokolwiek opuściłoby jej usta. A tak to, niestety pech. Zaśmiała się głośno, kiedy to tak panicznie zareagował na rzekomy rysunek zdobiący jego lico. Szybko jednak ten śmiech zamienił się w głośne "EJ!" kiedy to stwierdził, że go okłamała i postanowił skierować strumień wody prosto w jej twarz. Próbowała się zasłonić jedną dłonią, w drugiej wciąż dzierżyła w końcu piwo, ale na niewiele się to zdało. - Musisz trochę wyluzować - stwierdziła, mimo wszystko luźnym tonem, kiedy otarła swoją twarz z nadmiaru wody, który się na niej znalazł. Wciąż uśmiechała się szeroko zadowolona z nagłego spotkania i towarzystwa. Znów upiła nieco piwa ze swojej butelki, aby potem przysłuchiwać się temu, co miał do powiedzenia na temat swojej blizny. W sumie ten powód, który jej podał, był tak banalnie prosty, ale Imogen jakoś nie pomyślała o nim wcześniej... - Ok, to wydaje się być racjonalne - zauważyła z nieco skonsternowaną miną, która wyrażała zakłopotanie tak prozaicznym wyjaśnieniem. Sama przecież robiła to cały czas ze swoją metamorfomagią. Dlaczego więc on nie mógł z zaklęciami? - W zasadzie, to ukrywam całkiem sporo, na przykład rozmiar swoich cycków - stwierdziła po chwili i parsknęła śmiechem. Podrapała się wolną dłonią po głowie i wtedy wpadła na pewien pomysł. - A co ty na to, że jeśli ja przestanę wszystko ukrywać, to ty nie zakryjesz blizny? - uniosła jedną brew ku górze, ciekawa czy połknie haczyk i zechce coś takiego zrobić. Sama nie miała problemu z tym, aby pokazać mu swoje prawdziwe oblicze, bo czuła się całkiem komfortowo w swoim własnym ciele. Niemniej, czasami lubił wyglądać nieco lepiej, przynajmniej w jej własnym mniemaniu. - Czasami każdy potrzebuje choć chwilę odpoczynku! Co nie znaczy, że nie planuję czegoś ciekawego na później - westchnęła, jakby naprawdę ta błoga chwila ciszy i spokoju była dla niej tak ważna. Jakby delektowała się każdą sekundą spędzonego tutaj czasu. Co w zasadzie było prawdą. Żyła pełną piersią i starała się, aby tak zawsze było. A jeśli zdarzały się momenty, gdzie potrzebowała po prostu odetchnąć, to też robiła to całą sobą. W doborowym towarzystwie, było to tylko lepszym doświadczaniem.
- Ciekawe jak ty byś zareagowała gdyby ktoś ci powiedział, że masz na twarzy wymalowane męskie genitalia. - wywrócił oczyma ale wziął sobie do serca jej poradę i spuścił z tonu. Ot, ochlapał ją wodą bo co miałaby się marnować skoro ją wyczarował. Nawet w cieniu tego ogromnego drzewa było upalnie i raz na jakiś czas musiał odklejać od tułowia ubranie. Lato tego roku było naprawdę bardzo uciążliwe. Marzył o burzy z piorunami, gradzie i ulewie aż po kostki. - Jak bardzo skomentujesz mój plan zdjęcia koszulki? Tak jakby topię się w swoim własnym pocie, a wolę uniknąć przytyków, że na twój widok wyskakuję z ciuchów. - z racji, że należał do grona osób szczerych i niekiedy bezpośrednich, mówił wprost. Nie wiedział ile jest tu stopni Celsjusza lecz szacował na dobre trzydzieści trzy... w cieniu! Zimne piwo bardzo szybko traciło swój chłód i nawet przesunięcie ścianką chłodnej butelki po czole nie przyniosło dostatecznej ulgi. Kusiło go poczuć na skórze te drobne powiewy wiatru, który zaszczycił ich dzięki bujnej koronie lipy. - Cwana jesteś. - odwrócił wzrok i powstrzymywał cisnący się na usta śmiech. Musiał upić spory łyk piwa aby pozbyć się nagłej suchości ust i być może ostudzić ten przyjemny dreszczyk dyskretnie przemykający pod skórą. - To twój babski podstęp - mówisz o zmianie wielkości cycków po to abym odruchowo na nie spojrzał. Miałabyś prawo do zemsty. Przecież mogłaś wspomnieć choćby o pieprzyku. - kąciki jego ust drżały z tłumionego śmiechu. Może nie był tak kiepskim Krukonem jakby mogłoby się to wydawać... Teoretycznie nie był za knuta domyślnym człowiekiem jednak miewał takie przebłyski spostrzegawczości i tej inteligencji, w którą Holly niekiedy wątpiła. Dosyć szybko wrócił do niej spojrzeniem - a ciężko było mu utrzymać wzrok na wysokości jej twarzy i widać było po nim, że się pilnuje. Nie powstrzymał też pełnego zachwytu uśmiechu wobec jej propozycji. Oj, Imogen potrafiła przyciągać wzrok i to samymi słowami. - Deal. - powiedział bez wahania i wyciągnął w jej stronę dłoń, aby przypieczętować umowę. Powinien domyślić się, że zaproponowała to ze zbyt wielką łatwością... ale nie chciało mu się doszukiwać w tym drugiego dna. Sama wizja, że być może bardziej pozna jej umiejętności wpędzało go w dziwne poczucie ekscytacji.
Dalej uśmiechała się szeroko, kiedy to Trevor, zły na jej osobę, obwieszczał, że nie ładnie to tak straszyć ludzi męskimi genitaliami wymalowanymi na twarzy. Ona dalej uważała, że jej żart, choć mało wyrafinowany, był bardzo śmieszny i tego zamierzała się trzymać. - Pewnie bym się z tego śmiała - powiedziała w końcu po chwili i naprawdę tak sądziła. Imogen posiadała naprawdę spory dystans względem swojej osoby, miała bardzo specyficzne poczucie humoru, więc tego typu żarty nie były dla niej niczym dziwnym. Dlatego pewnie zaczęłaby się śmiać. Mogłaby się nieco zdenerwować, gdyby ktoś użył permanentnego tuszu w celu ozdobienia jej twarzy, choć z drugiej strony, dalej miała tę przewagę nad większością ludzkości, że metamorfomagia powinna sobie z tym poradzić bez większego problemu. - Rozbieraj się śmiało - wzruszyła lekko ramionami, jakby chcąc w ten sposób potwierdzić, że nie ruszy jej to, że chłopak będzie bez koszulki. Owszem, lubiła popatrzeć na męskie ciało, ale nie była jakimś niewyżytym zwierzęciem, które miałoby się z tego tylko powodu na kogoś rzucić. A możliwość nacieszenia wzroku widokiem jego klaty też dodawała nieco co tego miłego spotkania, które im się tutaj przytrafiło. Dlatego nie, zdecydowanie nie miała nic przeciwko jego propozycji. - Wiem - wyszczerzyła się w jego stronę kompletnie nieskromnie, bo i po co miała udawać jakąś cnotkę, skoro nią nie była. Upiła nieco piwa, z którego to już prawie całkowicie zdrapała etykietę, a ta ścielała się teraz gęsto na trawie wokół jej kolan. Podniosła wzrok na Trevora, gdy wspomniał o pieprzyku. - Jakbyś nie zauważył, o jakże spostrzegawczy Krukonie, to oznajmiam; ja pieprzyki, znamiona i piegi mam wszędzie. Więc brakujący pieprzyk na nikim nie zrobiłby uwagi. - Tak, nie miała litości i nabijała się z niego w ten sposób. Niemniej wiedziała, że chłopak nie powinien poczuć się tym urażony. Znała go na tyle, aby wiedzieć, że jakoś to wszystko przeżyje, takie małe przytyki z jej strony nie były niczym szczególnie strasznym w jej wykonaniu. - Deal - podała mu dłoń i uścisnęła ją mocno, patrząc prosto w oczy. Następnie odłożyła butelkę obok swojego kolana (upewniając się, że drogocenne piwo się nie rozleje przez nierówny grunt pod tyłkiem). Potarła dłońmi, strzeliła karkiem raz z jednej, raz z drugiej strony, jakby właśnie przygotowywała się do jakiegoś karkołomnego zadania. No, może karkołomne to ono nie było, ale metamorfomagia wciąż nie przychodziła Imogen tak łatwo, jak powinna w tym wieku. Cóż, miała jeszcze wiele do nadrobienia. - Spójrz na moje włosy - poleciła, po czym zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Oczami wyobraźni dostrzegła swoje naturalnie, kilka tonów ciemniejsze włosy. Zmusiła swój umysł do tego, aby wyobrażoną w głowie wizję przekształcił na realny efekt. Nieco się uśmiechnęła, gdy poczuła na ramieniu kosmyk, który świadczył, że włosy nieco jej urosły i prawdopodobnie również zmieniły swój kolor na taki, jaki powinny mieć. - Teraz spójrz na moją twarz - poleciła dalej, nie otwierając oczu. I znów powtórzyła w głowie cały proces, gdzie to próbowała wymusić na swoim ciele powrót do naturalnego wyglądu. Na jej licu pojawiło się jeszcze więcej piegów i pieprzyków, jeden nawet znalazł się na jej górnej wardze, gdzie normalnie było jego miejsce. - Teraz spójrz na moje ciało - dodała cicho, tak skupiona na całym procederze, że prawie zapomniała, aby mu powiedzieć, co powinien w danym momencie zaobserwować. Widziała oczami wyobraźni swoją naturalną, bardzo szczupłą sylwetkę. Dlatego, pomimo, że miała na sobie dosyć obcisłe ubrania, te zrobiły się nagle jakby nieco luźniejsze. Widać to było w okolicy biustu, a prawdopodobnie, gdyby miała na sobie dłuższe spodnie, mógłby dostrzec, że nogawki były nieco za długie. Bo tak, Imogen lubiła dodać sobie parę centymetrów do swojego wzrostu. Tyle że teraz Trevor nie mógł tego zauważyć, za to ona to poczuła po tym, jak jej nogi zmieniły swoje ułożenie przez to, że je wydłużyła. W końcu otworzyła oczy i spojrzała na Trevora. Te jednak wciąż pozostawały tak samo jasne i błękitne jak zawsze.
Dostał zielone światło, że nie będzie się nabijać z jego pomysłu zredukowania odzieży. Z ręką na swym wilkołaczym sercu, nie miał tu złych intencji. Najzwyczajniej w świecie gotował się, a i metka przy kołnierzyku niebawem zrobi dziurę między kręgami karku. Jednym ruchem pozbył się koszulki i nawet jej nie składał. Zmiętoszoną położył gdzieś obok siebie i odetchnął z ulgą, gdy odsłonięty tors połaskotał odrobinę lżejszy wiaterek. Nie należał do grona nadzwyczaj umięśnionych osób jednak nie można było go zaliczyć do chucherek. Odsłonił kolejny, rzucający się w oczy, mankament jego ciała - te duże znamię na prawym ramieniu, którego nigdy nie próbował zredukować ani zasłaniać magią. Tak na dobrą sprawę to zapomniał, że je ma. Pewnym też było, że powinien opalić skórę bo tą bladością mógł porazić wzrok niejednego plażowicza. - Ty masz piegi? Na Morganę, nie zauważyłem. - roześmiał się gdy wytknęła mu oczywisty błąd. Nie przyglądał się jej pieprzykom, a do piegów był przyzwyczajony. Skrycie uważał je za fascynujące, to był tak rzadki dar jeśli chodzi o cechę wyglądu! Rad był, że Imogen ich nie ukrywa bo wtedy nie zdawałby sobie sprawy z tego ile dodają jej uroku. Uściśnięcie ich dłoni było krótkie lecz znaczące. Lipa, pod którą siedzieli, zaszumiała przyjaźnie, a liście wydawały się pochylać w ich stronę tak długo jak trwał ten pojednawczy uścisk. Zarejestrował, że miała nieco chłodną dłoń od trzymanej w niej wcześniej schłodzonej butelki. Sięgnął po swoją i potraktował ją zaklęciem zamrażającym. Naczynie pokryło się grubszą warstwą lodu bo jednak jałowcowa różdżka odczytała jego pragnienia i nadała mocy zaklęciu. Ucieszył się na ten widok i czym prędzej zakrył palcami zimny lód, który topniał w zastraszającym tempie. Imogen zamknęła oczy i prosiła o spoglądanie na włosy. Dlaczego więc patrzył na jej rzęsy i lekko ściśnięte powieki? Z opóźnieniem przeniósł wzrok na dłuższe kosmyki, których odcień różnił się od tego, co widział. Z racji, że był prostym facetem i to w dodatku o pamięci godnej złotej rybki, nie pamiętał czy teraz były jaśniejsze czy ciemniejsze. Ot, z pewnością dłuższe. Teraz poprosiła o spoglądanie na twarz, a on korzystając z jej zamkniętych oczu przeniósł wzrok na jej biust, o którym wcześniej wspominała. Teraz miał do tego prawo! Przygryzł wewnętrzną stronę policzka aby powstrzymać cisnący się na usta uśmiech i zamrugał, aby grzecznie wrócić do jej twarzy. Ach, to za każdym razem cieszyło równie mocno! - Ło ja, jak gwiazdy. - wymskło mu się gdy zobaczył ilość piegów jakie miała na twarzy. To już robiło sporą różnicę! Na palcach jednej ręki mógł policzyć obszary jej twarzy, które nie były tak intensywnie obsypane piegami. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie wpatrywał się w jej twarz tak długo jak teraz. To było dziwne odkrycie ale też przyjemnie dostrzegał jej urodę. Gdy zwracała uwagę na ciało to cóż... jest jaki jest, ale nie zauważył zbytnio różnic nigdzie poza jej cyckami. Sięgnął zimną dłonią do swojego karku i go schłodził. Ced mu nie uwierzy jak mu o tym opowie. Gdy Imogen otworzyła oczy to uśmiechał się od ucha do ucha, jakby dała mu przedwczesny prezent gwiazdkowy. - Niewiele w sobie zmieniasz. Szacun. - wzniósł mały toast na tę cześć i ochoczo zainicjował stuknięcie butelek. Z jego własnej odpadło kilka malutkich kawałków lodu prosto na jej/ich kolana, mile je schładzając i prowokując chłodny dreszcz. - A jak działa metamorfomagia jak jesteś zdenerwowana lub przeszczęśliwa? - zapytał, przełykając przyjemny w smaku chłód niskoprocentowego alkoholu. Wgapiał się w ilość piegów, zwłaszcza tego nad jej górną wargą. Zdecydowanie zbyt ochoczo się uśmiechał, nie miał najmniejszej ochoty tłumić swojej radości, ciekawości i ekscytacji na myśl, że mógłby dowiedzieć się od niej czegoś więcej.
Temat zszedł na jej zmiany metamorfomagiczne, które były na tyle wciąż dziewczynie nieznane, że nie do końca w pełni je kontrolowała. Dlatego musiała się naprawdę mocno skupić, aby osiągnąć wygląd dokładnie taki, jaki chciała. Czasami udawało jej się z mniejszą dozą skupienia, jednak nie zawsze. W tym wypadku dodatkowo wypite pół piwa nie pomagała, bo wciąż nie wiedziała dlaczego alkohol to wszystko utrudniał. - Nie rozpraszaj mnie - zaśmiała się pod nosem, kiedy to skomentował, że jej twarz wygląda jak gwiazdy. Musiała ponownie się uspokoić i jeszcze raz spróbować dojść do tego, by lepiej opanować swoją zdolność i zmiany jakie zachodziły w jej ciele. W końcu udało jej się osiągnąć wszystko to, co zamierzała, czyli przywrócić sobie naturalny wygląd. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu proces zmiany jej ciała dobiegł końca, była z siebie niesamowicie dumna i uśmiechała się szeroko w stronę Trevora. Wzięła w końcu ponownie swoją butelkę w dłonie i zauważyła, że nawet te są o wiele bardziej piegowate, niż jeszcze kilka chwil temu. Parsknęła śmiechem prosto w szyjkę i pociągnęła zdrowy łyk alkoholu. - Teraz już nie, ale dawniej próbowałam zmienić praktycznie cały swój wygląd - powiedziała po chwili, kiedy to Krukon skomentował jej niewielkie zmiany wyglądu. Owszem, był taki czas, że eksperymentowała nagminnie ze swoim wyglądem i chciała przypominać wszystkich wokół, tylko nie siebie samą. Na szczęście te czasy miała już dawno za sobą i nic nie wskazywało na to, aby kiedykolwiek miała w ich kierunku wrócić. Chwilę milczała, zastanawiając się nad jego odpowiedzią. Wyciągnęła przed siebie nogi i poprawiła się, aby wygodniej oprzeć się plecami o drzewo. Z raz czy dwa zerknęła w stronę jego gołej klatki piersiowej, choć nie było w tym nic natarczywego. Ot, zwykła ludzka ciekawość, którą to przecież każdy mógł przejawiać, a ona pod tym względem nie była żadnym wyjątkiem. - Wiesz co, to jest bardzo skomplikowane - przyznała w końcu po dłuższej chwili. Przeniosła wzrok na horyzont i znów upiła niewielki łyk piwa, jakby tylko chciała zwilżyć usta. - Myślę, że w przypadku bardziej doświadczonych metamorfomagów jest to łatwiejsze, niestety w moim przypadku, kontrolowanie tego w takiej sytuacji jest bardzo trudne. Jeszcze nie tak dawno, jakaś większa reakcja emocjonalna na dane zdarzenie była niemalże nierozerwalnie związana ze zmianą wyglądu. - Chciała znów zacząć zdrapywać etykietę, ale tej już nie było na butelce. W głowie zatańczyły jej wspomnienia tego, jak wielokrotnie nie potrafiła powrócić do siebie, przez co stawała się obiektem nie małych kpin. - Kiedyś na przykład przez tydzień nie mogłam zmniejszyć swoich uszu. Co milsi zaczęli nazywać mnie gumochłonem - dodała w końcu. Bezwiednie sięgnęła palcem w stronę swoich ust i zaczęła obgryzać paznokieć kciuka. Praktycznie nie było czego tam już obgryzać, bo jej normalne paznokcie zawsze pozostawały w strzępach. Teraz miała doprowadzić je do jeszcze większej degradacji...
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
- To tylko trzy słowa a już rozpraszam? Dobrze, już milczę. - odwzajemnił podobny śmiech i próbował skoncentrować się na bieżących zmianach. Nie było to proste bo wzrok śmiało błądził tak, jak nie odważyłby się gdyby miała otwarte oczy. Korzystał z okazji na swobodne oględziny tego, co zmienia i tego, co wciąż jest takie samo. Co zrobić, ciekawość była niekiedy jego przywarą. Zastanawiał się gdzie on miał oczy przez tyle lat, że dopiero teraz zauważył jaka Imogen jest ładna. Kto by pomyślał, że bycie w związku tak bardzo przyćmi jego spostrzegawczość... choć z drugiej strony to dobrze, bo był przywiązany do swojej ex. Z tego też powodu teraz wydawał się taki zaskoczony widząc ile wyjątkowości jest w jego otoczeniu. - Nie dziwię się, chyba każdy próbowałby coś w sobie zmienić gdyby miał szansę. - tylko Imogen miała szansę aby robić to nieustannie, wedle uznania. Zastanawiał się nad wieloma zastosowaniami tego daru. - Myślałaś nad jakimś pożytecznym i praktycznym wykorzystaniem swojej mocy? Czy traktujesz to jako coś codziennego? - kolejne pytania a jego oczy wyrażały żywe zainteresowanie. Pochylał się nawet lekko w jej stronę gotów wyłapać każdy ton odpowiedzi. Nie miał złych intencji, był tylko ciekawski. Może z tego powodu Tiara umieściła go w Ravenclawie i nie baczyła na całą serię antykrukońskich cech. Na jej miejscu, gdyby miał coś tak potężnego w zanadrzu... tak, pokrywało się to z jego marzeniem pracy aurorskiej. Kamuflowanie się jest jednym z ważnych egzaminów, czytał o tym już w piątej klasie gdy wybierał przedmioty potrzebne do zdobycia upragnionego zawodu. - Czyli silne emocje wywołują w tobie zmiany? Wow. Czy widzisz w tych zmianach jakąś zależność lub schemat, jeśli towarzyszą temu silne przeżycia? - będzie dobrze jeśli nie ucieknie z krzykiem po tym jak ją wypytuje. Równie dobrze mogłaby wylać mu na łeb piwo i zarzucić wścibskość. Wydawało się, że nie miał już zbyt wielu hamulców aby zadać całe milion pozostałych znaków zapytania. Gdzieś w tle myśli zamajaczyła ochota przetestowania tego... jednak taktownie zahamował nieczyste pragnienia bo wolał aby Imogen dzieliła się tym z uśmiechem na ustach a nie kurwikami w oczach. - Niektórzy ludzie to idioci. - sięgnął różdżką do jej butelki i schłodził ją zaklęciem niewerbalnym. Niezwykle mocno przeszkadzało mu, że obgryza paznokcie - wow, takie... zwyczajne, nawet powiedziałby, że niezbyt eleganckie - ale nie miał jeszcze na tyle śmiałości aby ingerować w jej sferę fizyczną i prywatną. Gdzieś tam powieka mu drgnęła na ten widok ale powstrzymał komentarz. - Gdybym był moim przyjacielem to przeprosiłbym za swoją ciekawość. Ale z racji, że nim nie jestem to tylko na swoje usprawiedliwienie powiem, że ciekawi mnie moc transmutacji własnej. Kiedyś trochę o tym czytałem. Wiesz, że miałabyś łatwiej gdybyś postanowiła nauczyć się animagii? Albo czytałaś, że traumy u metamorfomagów mogą zaburzać ich zdolności? - gdyby teraz Holly i Ced go słyszeli! Ani razu nie zarzuciliby mu antykrukoństwa. Okazywało się, że jednak coś w nim było z ukochanych przez Rovenę cech. - Ha, pewnie wiesz. W końcu masz dar. - poniekąd mógł jej zazdrościć wyjątkowości jaką posiadała. Usiadł wygodniej gdy się rozsiadała, przez co na powrót było widać tę jego charakterystyczną bliznę. Całkowicie zapomniał, że to dzięki niej Imogen postanowiła podzielić się swoją wiedzą. W końcu ma jakiś pożytek z tej szramy! Może za sto lat trochę ją polubi... kto wie. Upił kolejny łyk piwa i uśmiechnął się z zadowoleniem.
Owszem, potrafiła bardzo szybko się rozproszyć kiedy korzystała z metamorfomagii, ponieważ nie była w tym aż tak doświadczona, jakby chciała. Dlatego właśnie potrzebowała bardzo dużo koncentracji, aby czar był odpowiednio zastosowany i przede wszystkim nie zrobił czegoś dziwnego, jak chociażby kompletnie inna zmiana niż ta, którą to sobie Imogen wyobraziła. Wzruszyła ramionami kiedy po tym małym pokazie zaczęła się seria różnorakich pytań o to, w jaki sposób metamorfomagia działa. - W zasadzie, to nie. Nie wiem, jak mogłabym to wykorzystać, nie wiem gdzie kompletna zmiana wyglądu, z wyłączeniem oczu, mogłaby być potrzebna - odpowiedziała całkowicie szczerze. Dotychczas Imogen w ogóle nie myślała, co chciałaby robić dalej, tym bardziej nie zastanawiała się, jak mogłaby wplątać w to wszystko metamorfomagię. Zamyśliła się nad kolejnym pytaniem nieco zaskoczona tym, że jej umiejętność wzbudziła w chłopaku aż takie zainteresowanie. Z drugiej strony, nie ma co się dziwić, nie jest ona aż tak często spotykana w magicznym świecie, jakby się mogło to wydawać. Dlatego poniekąd po zastanowieniu zrozumiała, że chłopak mógł mieć multum pytań w związku z tym. - Chyba nie. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, ale teraz, kiedy nad tym myślę, może to jest coś na zasadzie, że jeśli w chwili napływu takich emocji, bardziej skupię się nad danym elementem ciała, to właśnie on ulegnie zmianie. Ale nie jestem pewna - nieco kulawo zakończyła swoją wypowiedź, bo to tylko była jej teoria. Jakoś nigdy nie rozmawiała ze swoim wujem, dlaczego akurat taka a nie inna część ciała ulegała zmianie, gdy dziewczyna wybuchała w jakikolwiek sposób. Kiwnęła mu głową, gdy schłodził i jej butelkę piwa. Milczała dłuższą chwilę kontemplując nad tym, co mu powiedziała. Nieświadomie dalej obgryzała paznokieć swojej kciuka kompletnie nieświadoma zgorszenia, jakie musiało to w chłopaku obudzić. Zerknęła na Trevora, gdy wspomniał o animagii. - Powiem Ci, że to brzmi naprawdę ciekawie - stwierdziła, odsuwając swoją rękę od ust. Uśmiechnęła się, bo dotychczas nie myślała nad tym, jakby to było mieć możliwość zmiany w zwierzę, ale musiała przyznać, że to kusząca perspektywa. Na pewno to nie było łatwym i pewnie bardzo długim procesem, ale na Merlina, jakże fajnym! - O tych zaburzeniach wspominał mi mój wuj, on mnie uczył w dużej mierze, jak w ogóle sobie z tym radzić - dodała jeszcze, gwoli wyjaśnienia, skąd mogłaby wiedzieć. Niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, co by było, gdyby nie jej wuj, który ją tego wszystkiego nauczył. Wypiła resztkę piwa, które została jej w butelce za jednym przechyleniem. Zerknęła na Trevora - Słyszałam, że dzisiaj na stołówce podają chłodnik litewski. Nie mam pojęcia, co to, ale chcę spróbować, idziesz ze mną? - To powiedziawszy podniosła się z ziemi. Otrzepała spodnie z tego, co mogło znaleźć się na jej tyłku i razem z Krukonem udała się w stronę grodu, w którym mieszkali.
Zt. x2
+
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea wiedziała, że pojawienie się objawów Purpury to tylko kwestia czasu. Oni jednak zarazili się ledwie chwilę temu i wiedzieli o tym wyłącznie przez jej dar. Niekwestionowalna przewaga pozwoliła im się zabawić jeszcze jeden raz i drugi, i może nawet trzeci, kto wie? To, co robili, miało pozostać ich słodką tajemnicą, a nikt nie miał prawa ich oceniać - tym bardziej, że czekała ich dwutygodniowa abstynencja. Prawdziwa mordęga dla kogoś tak łaknącego fizycznej bliskości. - To będzie interesujący eksperyment - rzuciła swobodnie do Caseya, kiedy szli w stronę lipy. Ściągnęła buty i szła boso, rozkoszując się miękkością trawy, instynktownie omijając kwitnące kwiaty dzięcieliny, wokół których roiło się od pszczół, trzmieli i różnobarwnych motyli. Było tu jak w raju... Ha! Dosłownie w Raju. W końcu tak nazywał się się wioska powszechnie nazywana Grodem. Xan dotarła wreszcie pod rozłożyste drzewo, gdzie zdecydowała się zdjąć kapelusz z szerokim rondem i zwiewne pareo, którym osłaniała jasną skórę przed słońcem. W końcu w cieniu lipy promienie nie mogły jej sięgnąć. Rozłożyła chustę tak, by wygodnie im się tu siedziało, a potem wyciągnęła słoiczek pełen kremu z filtrem, który należało przecież reaplikować, mimo iż był magiczny. I jej własnego wyrobu. - Interesujące będzie sprawdzenie, czy mimo celibatu nie znudzimy się wzajemnym towarzystwem - dokończyła myśl, którą zaczęła przed chwilą. Zaczęła rozsmarowywać filtr na odsłoniętych przedramionach i podkreślonym dekolcie. - Jak sądzisz, Cas? Spojrzała na niego z ciekawością, zabarwioną nutą przekory. Trudno było zaprzeczyć, że prócz rozmów o eliksirach i lekcjach ich spotkania kończyły się głównie w łóżku, lub innych zbliżonych okolicznościach. Owszem, rozmawiali na wiele tematów. O swoich innych relacjach, pomysłach. O Xion. O wizjach. O tym, czego nauczyli się w tych czasach, kiedy rozwijali się najintensywniej i kiedy odwiedzali różne zakątki świata. O przygodach. A jednak wszystko to było dodatkiem do miłosnych uniesień, które grały w ich relacjach główną rolę. Teraz zostali z nich odarci. Czy ich... Przyjaźń? ... mogła przetrwać taką próbę? Tego nie potrafiły powiedzieć nawet wizje Xan. A może to ona była zbyt niechętna, by w nie spojrzeć. Już dawno się nauczyła, żeby nie pytać, póki się nie jest przygotowanym na każdą odpowiedź.
Nie było żadnym zaskoczeniem, że Swansea poszedł gdzieś spać. Był najbardziej leniwą pizdą ze wszystkich możliwych leniwych pizd na tych wakacjach, budząc się i aktywując swoje biedne, przemęczone, cztery szare komórki tylko, jak wchodziły w grę pieniądze. Objedzony kołaczem i sękaczem poszedł na polanę, i chwilę dobrą kręcił się po niej, w poszukiwaniu jakiegoś dogodnego dołka, w którym mógłby się zakopać. Widział niedawno jednego z gości grodu spalonego na raka we wzorki, który zasnął w wysokiej trawie i spalił się w kolorze mahoniu, wolał więc, by to była nora z cieniem. I była. Wielka, stara lipa o pniu tak wielkim, że nie dałoby się go objąć nawet w dziesięć osób. Miejsce, zdawać by się mogło, przecież idealne. Ułożył torbę, dupę na torbie, wcisnął się pomiędzy wertepy jej chropowatej kory, pokrywającej kłącza wybrzuszeń i wtulony niemalże jak dziecko w matczyną pierś, zasnął niemal natychmiast i prawdą było, że dawno nie spał tak dobrze. Cały stres, ból fizyczny, całe napięcie spływało z niego jak obmyte ciepłym, letnim deszczem, a zapach mchu i lipowych kwiatów jedynie wspomagały ten stan całkowitego relaksu. Nieszczęściem było to, że nie był na tych wczasach sam i oczywiście nie mogło być tak, żeby się wyspał w spokoju, bo zaraz ktoś przylezie i będzie psuł powietrze.
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Mogłoby się wydawać, że Casey wybierał się na ten spacer za karę, jego wiecznie surowa, ściągnięta twarz nie wyrażała w końcu żadnej ekscytacji. Ale wystarczyło spojrzeć na drobne zmiany w jego zachowaniu. Fakt, że czasem, mijając się z Xan na ścieżce, kiedy na chwilę zbaczali na prawie identyczny kurs, zahaczał dłonią o jej talię i przepuszczał ją przodem, czy zatrzymywał się czasem w miejscu, niby po to, żeby rozmasować sobie kark, albo poprawić zaklęciem sznurówki w butach, nonszalancko rozglądając się wokół. Te drobne gesty sprawiały, że dało się wyczuć jego zadowolenie. Zadowolenie, z którego zresztą skorzystali także po drodze, na jednym z drzew, kiedy widok nęcącej go przed nim Xan zdawał się zbyt długą katorgą. — Hmmm? Usłyszał coś o eksperymencie, ale nie od początku zrozumiał tę uwagę. Właśnie szukał sobie odpowiedniego miejsca do siedzenia i ze wszystkich możliwych, siadł po prostu na trawie pod lipą, zupełnie niezrażony kontaktem z ziemią. Przekręcił głowę zdrowego profilu na kobietę, przypatrując się jej bezczelnie, nie ukrywając nawet, że jego wzrok podąża za ruchami jej dłoni. — A uważasz się za nudną, Xan? Ja nie. On nie uważał się za nudnego, czy nie uważał jej za nudnej? Miał tego nigdy nie wyjaśnić. Potrafił rozmawiać przecież na inne tematy niż eliksiry… czasem. Z drugiej strony… same eliksiry stanowiły dużą część jego życia, więc nie widział nic złego w rozmowie na ich temat. — Twój umysł jest równie pociągający, co Twoje ciało Xan, ale czasem lepiej jak jednak się nie odzywasz – mruknął uszczypliwie, pogłębiając to wrażenie także skubnięciem jej szyi ustami, jeszcze zanim zdążyła po niej rozprowadzić krem. — Chciałabyś być, jak te pary? Powinienem pytać cię o twoje ulubione kwiaty, kawę, marzenia i gównażerię, którą codziennie widzisz w pracy?
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea wcale nie miała nic przeciwko byciu obserwowaną. Można wręcz powiedzieć, że zadbała, by cały proces uczynić subtelnym pokazem, z którego przyjemność czerpały obie strony. - O wiele można nas posądzić, Cas. Ale z pewnością żadne z nas nie jest nudne. - oceniła, poprawiając warstwę filtra, uśmiechając się i mrucząc z zadowoleniem, kiedy Cas dobrał się do jej szyi. Zaśmiała się pogodnie na uszczypliwość. Odwróciła głowę w jego stronę i gładząc go delikatnie po policzku ucałowała jego usta z jakąś taką czułością przebijającą ponad namiętność. - Czasem lepiej mieć usta zajęte czymś innym niż mówienie. Ucałowała go raz jeszcze, przymykając powieki, a potem odsunęła się odrobinę, uśmiechając się bardziej do własnych myśli, niż do niego. Westchnęła cicho, a potem z pewnym żalem za tym, że pocałunek dobiegł końca, wróciła do smarowania ciała drogocennym specyfikiem. - My nigdy nie będziemy jak te pary, Cas. - powiedziała w zamyśleniu, z którego przebijało coś zbliżonego do smutku, ale jednak będące czymś zupełnie innym. - Jesteśmy wolnymi duchami. Nie można nas usidlić, zamknąć w jednym miejscu, odgrodzić od innych i zatrzymać tylko dla siebie. Zawsze będą takie Lou. I zawsze będą mężczyźni i kobiety, z którymi będę się spotykać. Podniosła na niego wzrok, przekrzywiając lekko głowę, rozważając coś przez dłuższą chwilę. - Nie powinieneś. Ale możesz, jeśli nabierzesz na to ochoty. Choć obawiam się, że... - westchnęła ciężko i spojrzała na niego przepraszająco. - Że moje myśli uciekły znów w stronę eliksirów. Posłuchaj, przez cały rok uczyliśmy te dzieciaki jak podejść do eliksirów z otwartą głową, jak eksperymentować i jak wypływać na nieznane tereny. Co ty na to, żebyśmy przygotowali ich w tym roku szkolnym do zdobycia tytułu mistrzów eliksirów? Albo chociaż po Odznaczenie Severusa. Jest kilka osób w tej szkole, które z pewnością nadawałyby się do udziału w takich mistrzostwach. I nie mam tu na myśli wyłącznie Solberga.
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Nie był to jakiś szokujący dzień. Żar lał się z nieba a chłopakowi się to wcale nie podobało. Szczerze mówiąc, wolał jak było chłodniej. Tym bardziej dziwne było, że zdecydował się na spacer. Chciał jednak wykorzystać wakacje, a spędzanie ich w pokoju, raczej najlepszym wyborem by nie było. Fakt, mógł przeszmuglować jakiś alkohol czy inne ciekawe rzeczy, jednak czy takie rzeczy go interesowały, no właśnie nie. Bardziej skłaniał się ku zwierzętom, roślinom i naturze w swej całej okazałości. Nawet jeśli ta tutaj była co najmniej szokująca. Zwłaszcza pod względem dziwnych biesów i istot. Przynajmniej dzisiaj liczył na jakiś normalny dzień. Bo do tej pory zawsze działo się coś, czego się kompletnie nie spodziewał. Co prawda, to był plus. Przynajmniej nie było nudno, z drugiej jednak strony chciał doświadczyć jakiejś normalności. Gdy wędrując sobie trafił na wielką i na pewno starą lipę miło się zaskoczył. Drzewo wyglądało naprawdę imponująco. Miejsce też nie wyglądało na specjalnie zatłoczone. Gdy podszedł bliżej zobaczył po prostu jedną osobę. Chłopak był dużo starszy od niego i spał. To naprawdę zdziwiło Addamsa. Nie mógł go jednak za to winić. Sytuacja temu co najmniej sprzyjała. Nie chcąc mu przeszkadzać rozejrzał się dookoła a potem uniósł głowę do góry spoglądając na liście i rozłożyste gałęzie. Przez moment poczuł dziwne ciepłe uczucie w podbrzuszu, jednak je zignorował. Nie było to nic, na co powinien w tym momencie specjalnie zwrócić uwagę. Zsunął z ramienia torbę i usiadł na t5rawie naprzeciwko Lockiego. Wyciągnął swój szkicownik i jak nigdy nic zaczął go szkicować. Ołówek wręcz tańczył na papierze. Jako, że blondyn nieco się śpieszy. Chciał skończyć nim ten się przebudzi.
Za dziecka nie miewał dobrych snów. Śnił koszmary, które nagminnie wpuszczała mu do głowy matka, przekonana, że będą one przestrogą przed wszystkim złym, co na niego, według niej, czyhało za każdym zakrętem. Póki z nią mieszkał, każda noc była zaprawiona strachem, każda konieczność położenia się spać, wiązała z niemal fizycznym wysiłkiem, by się do tego zmusić. Teraz? Miał wrażenie, że przez tak intensywne koszmary, zużył już wszystkie moce fantazji sennych, bo nie śniło mu się już nigdy więcej nic. Ani dobrego, ani złego. Wtulony między korzenie, jak się nie ruszał i nie odzywał, wcale nie sprawiał wrażenie tępego osiłka i wyjątkowego chama względem wszelkich gryfonów. Trudno powiedzieć, czy to intuicja, czy kołacz i sękacz już się strawiły, ale Lockie w końcu otworzył oczy, czując, że, cóż, jest głodny. W zupełnym bezruchu, jak nocny drapieżnik, poza otwarciem powiek nawet nie drgnął, wpatrując się w osobę przed sobą, ułożony dalej między tymi korzeniami jak w hamaku. Może gdyby sam nie był miłośnikiem szkicowania, nie zorientowałby się, co też takiego młody Azjata robi najlepszego, ale był. Więc wiedział. I ważył w głowie, jak się z tym czuje. Nigdy nie czuł się szczególnie wdzięcznym modelem, nie lubił nawet, jak ktoś mu się zbyt dokładnie przyglądał, bo miał wrażenie, że zaraz dostrzegą jego skrupulatnie ukrywane skazy na ciele. Kiedy kocie, brązowo-zielone oczy znów podniosły się na jego profil, rozkleił usta w uśmiechu, choć trudno było ocenić, czy to był pozytywny uśmiech, czy nieszczególnie, nacechowany za to jakąś dziwną drapieżnością. - Malujesz mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn, Jack? - zapytał, siląc się na imitację kobiecego głosu Rosy z Titanica, po czym wyprostował się, wynurzając spomiędzy korzeni jak jakiś rosomak i przeciągnął się nieco. Rozejrzał się po okolicy i ze zdumieniem zauważył, że oto cudownie poza nim i brunetem, w okolicy nie ma nikogo. Mało uczęszczane miejsca były bardzo rzadkie w okolicy grodu, więc zapisał w pamięci, że jeśli na drzemki, to tylko pod tę lipę. Wrócił uwagą do swojego portrecisty i wyciągnął rękę: - No pokaż. - nie prosił.
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Wyczuł zmianę w tym pocałunku, dlatego podążył za nią spojrzeniem i za ruchem jej dłoni na jego policzku. Sam dotyk mu nie przeszkadzał, przechodził przyjemnym dreszczem wzdłuż kręgosłupa, to to, co kryło się za tym dotykiem wydawało się mu wadzić. I to nie było spostrzeżenie tylko tej chwili. Oblizując wargi obserwował ją, kiedy się od niego odsuwała, jednym, zdrowym okiem, drugie z bielmem wydawało się ślepe na tą obserwację, jak Casey niemy na cokolwiek, co z tej obserwacji wyciągnął. Odwrócił się przed siebie, wobec poruszonego tematu mając tylko jedno pytanie: — To dlaczego o tym gadamy? Ta daleka perspektywa. “Zawsze”. “Wolne duchy”. Brzmiało jak obietnice i oczekiwania, albo brak oczekiwań, który też był ostatecznie oczekiwaniem. Czy oni składali sobie jakieś przyrzeczenia? Wyprostował się, ściągając ze sobą łopatki i pozostawił to pytanie niedopowiedziane. Przyjął przepraszające spojrzenie, choć nie było ono zupełnie potrzebne. Słuchał jej, bez zaangażowania wypisanego na twarzy, ale musiała wiedzieć, że sam fakt, że jej nie przerywał wskazywał na to, że zachowywał skupienie. Raz tylko prychnął, wyraźnie i kpiąco, ale nie na jej pomysł. Coś innego wywołało u niego tą reakcję. — Solberg? Dlaczego “wyłącznie on”? Jasne, dzieciak ma talent, ale nie ma szacunku do autorytetów, nie chce się od nas niczego uczyć. Daje do zrozumienia, że ma własny pomysł na siebie. Jest głodny wiedzy, ale nie głodny wiedzy jaką my możemy mu przekazać. Nie podałbym go za przykład “nadawania się do udziału” w mistrzostwach. Jeszcze bodaj je wygra i już całkiem sodówa uderzy mu do głowy. Wierz mi. Byłem takim samym pysznym dzieciakiem jak on i wiesz jak się dla mnie to skończyło. Położył się na trawie, podpierając się łokciami za sobą, dodając pod nosem: — Wiem, szokujące. Coś tam o nich wiem – komentuje swoją wiedzę o uczniach. To było bardzo ironicznie, że spędzał cały rok na tym, żeby uprzykrzyć im życie, a na koniec, pod koniec roku, mimo swojego lekceważenia do uczniów, każdego z nich pamiętał z nazwiska i prawie o każdym mógł coś powiedzieć, a przynajmniej o ich potencjale do eliksirów. — Carlton. Wyraziła chęć do bardziej zaawansowanych zajęć. Sama do mnie przyszła. Przechylił głowę na bok zerkając na Xantheę, nie musiał przecież dopowiadać, że nikt samodzielnie do niego nie przychodził. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo gardził uczniami i jak ułatwiało mu to w byciu surowym nauczycielem. Nie można było mu jednak odmówić wiedzy, którą bądź co bądź się dzielił, chociaż miał problem z inspirowaniem dzieciaków do nauki, o ile nie działała na nich metoda “kary” bez “marchewki”. — Dobry pomysł, ale brzmi jak dużo papierkowej roboty. A przecież wiadomo, że O’Malley od roboty umywał ręce. Chyba, że miał w tym dla siebie jakąś korzyść, większą wypłatę, satysfakcję dla samego siebie, możliwość spełnienia własnych ambicji. — Chociaż co lepszego mamy do roboty w trakcie roku… Przynajmniej robiliby coś w temacie eliksirów. — Nie daj Solbergowi myśleć, że jest lepszy od innych – nie jest, są inni równi jemu. Każdy z nich walnął już głową w mur, którego nie przeskoczy, reszty nauczą się z latami i doświadczeniem, nie w ilości punktów na egzaminie. Nie odmawiał mu wiedzy i pasji, bo tego nie dało się mu odmówić, ani zaangażowania. Miał jedynie własne spostrzeżenia wobec jego postawy do nauki i nauczycieli, która nie sprzyjała cechom dobrego eliksirowara. — Jeśli zajmiesz się papierkami, mogę ci pomóc. Nie na odwrót. Nie chciał zbierać jej zasług, bo to był jej pomysł. Tym razem on mógł odegrać rolę pomocnika.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Tak to już było, że prędzej czy później zawsze przechodzili do wspólnej pasji, a wcześniejszy temat, choć ważny, musiał ustąpić temu ciekawszemu. Nawet jeżeli przeplatał się z irytującymi jedno z nich faktami, świat mikstur po prostu u nich królował, nie pozwalając niczemu i nikomu strącić się z piedestału. - Surowo go oceniasz. Był zaangażowany w eksperymenty. Może i gardzi standardowym programem nauczania, ale jeśli pozwoli mu się popłynąć, jest skupiony i oddany swojej pracy. Rzeczywiście nie uznaje autorytetów, a już na pewno nie ma zaufania do szkolnej kadry. Tylko że wielu geniuszy wygrało tym, że miało na siebie własny pomysł. Sądzę, że powinniśmy go wspierać w rozwoju, podsuwać rzeczy, które może zgłębiać, żeby być lepszy. Ale kierować sobą na pewno nie pozwoli. Xanthea pokręciła głową, w duchu myśląc o tym, że Casey i Solberg na swój sposób byli do siebie podobni. Ambitni, oddani eliksirom, zbuntowani. Genialni. Tylko że byli na zupełnie różnych etapach życia i zupełnie inaczej zdążył doświadczyć ich los. Prawdopodobnie, bo przecież nie znała jego dziejów. A może powinna je poznać? Powinna to skonsultować z kimś, kto miał większe doświadczenie jako pedagog. I wykształcenie psychologiczne. Na przykład z kimś takim jak Joshua Walsh. Albo z Persefoną Aniston, która wychowała dwoje dzieci i można powiedzieć, że odniosła w tym sukces. - Masz całkowitą rację. Są inni. Carlton odnosiła sukcesy na wszystkich moich lekcjach, nie raz miałam przyjemność ją nagradzać. Mamy też dwoje Dearów, choć Gale jest zawsze o krok dalej od Aoife. Jest spokojniejszy, bardziej skupiony. Lockie Swansea sprawia czasem wrażenie niezbyt rozgarniętego, a jednak idzie mu doskonale. Może wpływ ma Solberg, z którym się trzyma, może po prostu ma do tego dryg. No i rodzeństwo Norwood. Wymieniać można o wiele więcej, wszyscy zasługują na to, by ich zdolności wybrzmiały. Dlatego myślę, że warto się pobawić w tę papierologię. Casey słuchał i dorzucał komentarze, które Xanthea uważała za cenne. Ale powiedział też coś, co zapaliło wesołe chochliki w jej wielkich, jasnych oczach. Zaśmiała się wesoło i trąciła go w ramię, jak niesfornego urwisa, któremu zebrało się na psoty. - Pomóc?! Cas, mowy nie ma! - rzuciła z rozbawieniem, pochylając się nad nim. Jej włosy zasłoniły ich twarze, a słodki zapach delikatnych perfum, łączących się w niepowtarzalny sposób z zapachem jej zadbanego ciała owionął ich oboje. - Jeśli się to wpakuję, to tylko razem z tobą. Nie pozwolę, by ekspert, którego zasługi w naszej dziedzinie cenię, był jedynie pomocnikiem. Chcę, żeby to było nasze, wspólne. Ale zgoda, papierologię mogę wziąć na siebie.
Casey O'Malley
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : gardłowy głos, zbielałe prawe oko, blizna po oparzeniu na prawej części twarzy, tatuaże na przedramionach, mniej widoczne - uwydatnione żyły i papierowa skóra - wszystko mniej rzucające się w oczy przez wili urok
Zaśmiał się gorzko. Byli po tak przeciwnych stronach biegunu, że nie potrafił nawet na Xan spojrzeć z prawidłową dla siebie nieprzychylnością i pobłażaniem jednocześnie. Oprócz jednak śmiechu, nie zareagował w żaden inny sposób. Temat jednego ucznia i tak przeciągał się zbyt długo, w opinii Caseya, żaden z podopiecznych nie zasługiwał na taką ilość jego cennego czasu, więc zwyczajnie zignorował większość wypowiedzi Xanthei. Ostatecznie jedyna opinia z jaką się zgadzał to była jego własna i nie czuł potrzeby kogokolwiek do niej przekonywać – nie uznawał że musi. Po prostu wzruszył niedbale ramionami. — Nie jest spokojny – nie zgodził się ponownie, ale tym razem było w tym więcej rozbawienia, kiedy przekręcił głowę na bok i pokręcił nią na boki, kąt jego ust podniósł się w sardonicznym uśmiechu – jest wyrachowany i zachowawczy. Choć może była to kwestia tylko semantyki? Ale semantyka była ważna w ich zawodzie, gdzie liczył się każdy szczegół i każda najdrobniejsza pomyłka mogła dużo kosztować eliksirowarów czy profesorów eliksirów. — Widzę potencjał w Maeve, Hawthorne ma ciekawe spojrzenie na innowacyjne wykorzystanie eliksirów, chociaż do mnie osobiście nie trafia, Brandon też się wyróżnia, Bazory wraca też do szkoły – jak się go kopnie, może coś z niego będzie. Gryfonów najmniej kojarzył, bo było ich najwięcej, więc ich potencjał przemilczał, ale nie powstrzymał się od komentarza bynajmniej. — A gryfoni to wydmuszki. Bardziej niż tak uważał w pełni, po prostu chciał zamknąć ten temat, bo kiedy go trąciła i buchnęła śmiechem, niespodziewanie zablokował jej dłonie, chwytając jej nadgarstki i przekręcił się razem z nią na trawie, przygniatając ją do ziemi. — Ekspert, huh? – powtórzył za nią, bo wiedział co robiła. Posłał jej spojrzenie chłodne i czujne, ale też wcale nie agresywne, przynajmniej nie w stosunku do niej. — W ten sposób chcesz na mnie zwalić pół roboty, nie? Bo brzmiało to jak masa pracy.
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Chłopak nie był skupiony na niedoskonałościach czy coś. Nawet nie był aż tak blisko by je dostrzec, siedział raczej kilka stóp od niego. Co chwila podnosząc głowę i porównując. Ołówek zachłannie poruszał się na papierze. W pierwszym momencie nawet nie zauważył, że jego model się przebudził i teraz na niego patrzył z uśmiechem. Dopiero przy kolejnym spojrzeniu zorientował się co zaszło. Ręka mu zastygła gdy tak przyglądał się chłopakowi. W zasadzie go nie znał i nie bardzo wiedział co miał odpowiedzieć na te pytanie dosyć.. Sugestywne. - Tak bym tego nie ujął... - Zaperzył się z lekka a na jego poliki wkradła czerwień rumieńców. To nie tak miało wyglądać! Czemu ten musiał się obudzić i sprawić, ze sytuacja zrobiła się co najmniej.. Dziwna? Chociaż kobieca imitacja głosów nieco tę sytuację rozganiała. Gdy Lockie się do niego pokwapił to blondyn przełknął ślinę. Czasem prosił o ocenę swoich prac, czasem ludzie sami o to prosili. Nigdy jednak nie miał sytuacji takiej jak ta, że sam model chciał zobaczyć. - Nie jestem Jackiem, na imię mam Max. - Powiedział na spokojnie po czym podniósł rękę ze szkicownikiem, tak by ten mógł zobaczyć. Jakoś niespecjalnie dbał o to by wstać, wygodnie mu się siedziało. Jedynie co uniósł głowę spoglądając na niego. Na jego piegowatych policzkach ciągle widniał cień rumieńców. Troszkę obawiał się oceny, w końcu jego wartość siebie i tak nie była wysoka.. Liczył, że chociaż chłopak nie podrze, bo tego chyba by nie wytrzymał. - Nic szczególnego, naprawdę.. - Odwrócił spojrzenie wzdychając głęboko czując jak bije mu serce, niczym oszalałe jakby chciało wyrwać z piersi. Dopiero wtedy zdecydował się podnieść, ukazując swoją dosyć wysoką sylwetkę jak na swój wiek.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
- Znasz Dear'a dłużej ode mnie, przynajmniej ze szkoły- skinęła głową, nie zamierzając się kłócić. I w gruncie rzeczy dociekanie kto ma rację nie było kluczowe dla niniejszej sprawy. - Brandon? Ich jest całe stado! Hmmm, Bazory... Kojarzę nazwisko z kręgów uzdrowicielskich, stali klienci od ziół leczniczych, kiedy jeszcze pracowałam w szklarni. To ktoś od nich? Nie miała pojęcia, kim jest Bazory, ale już była nim zainteresowana. Wyglądało na to, że mieli więcej eliksirowych perełek, niż wynikało z jej pobieżnych szacunków. I to była zdecydowanie dobra wiadomość. - Och! - wyrwało jej się, kiedy ją złapał i przyszpilił do trawy. Oczy jej się śmiały, ale im dłużej wpatrywała się w jego chłodne spojrzenie, tym bardziej rozpalone było jej własne. Westchnęła, bo znów poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po podbrzuszu. Nigdy, przenigdy nie będzie miała go dość. Przeniosła wzrok na jego usta, myśląc o tym, jak cholernie przystojnym był mężczyzną, a potem ledwo nad sobą panując wróciła do niego spojrzeniem. - Nie, Cas - zamruczała, jakby składała mu właśnie najsłodsze, najgorętsze obietnice. - Chcę dzielić z tobą chwałę. Praca... Oczywiście, będzie jej mnóstwo. Ale sukces, który przychodzi łatwo, nie smakuje równie słodko. Nagle syknęła z bólu, bo uświadomiła sobie, że coś jej się nieprzyjemnie wbija pod łopatką. Leżała na czymś twardym i niedużym. Czyżby kamień? - Au... Cas, leżę na czymś. Mógłbyś...?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Swansea uśmiechnął się jak stary, chytry lis, widząc rumieńce oblekające poliki chłopca przed nim. Coś było w młodych chłopcach - to przerażające - takiego, że wzbudzali w nim jakieś zaczepno-opiekuńcze odruchy. Może to dlatego, że sam nie miał rodzeństwa i nie miał nikogo, kto by w tym trudnym okresie burzy hormonów stanowił dla niego jakąś kotwicę, czy chociaż morską latarnię, mogącą wskazać jakikolwiek kierunek. Lockie z przyjemnością wchodził w rolę latarni, choć kierunek, który wskazywał, bardzo rzadko był dobry, czy rozsądny. - A jak byś to ujął? - zainteresował się, podchodząc jeszcze bliżej i spojrzał na niego z góry. Ślizgon był solidnych gabarytów, można powiedzieć, że miał grube kości. Gdyby nie jego zamiłowanie do sportów, przy tym ile jadł wszystkiego, co się nawinęło byłby już tęgą baryłą, ale sporty były tym rodzajem adrenaliny i przemocy, który wprawiał jego krew w ruch, więc nie dość, że był wysoki, to jeszcze wielki, tak duży, że z perspektywy siedzącego kto wie, może nawet przesłaniał słońce, które mieniło się za jego głową jak bardzo nietrafiona, anielska aureola. - Cześć Max, na imię mam Lockie. - przedstawił się, biorąc w rękę jego szkicownik- Mój najlepszy ziom nazywa się Max, wszystkie Maxy to ponoć równe chłopaki. - przebiegł wzrokiem po rysunku, dostrzegając swoje w nim ewidentne podobieństwo. Studiował proporcje swojej twarzy, jak i łagodnie ujęte pukle włosów, które dziś wyjątkowo nie chciały dać się ujarzmić szczotce. - No wiesz co? Jak to nic szczególnego. Rysujesz mnie w końcu. - prychnął z rozbawieniem, łechcząc swoje ego. Nie był wdzięcznym modelem, nie miał smukłego ciała, był raczej budowy niedźwiedzia. Nie był specjalnie przystojny ani szczególnie proporcjonalny, a sam będąc artystą, wiedział, że dużo milej dla relaksu maluje się rzeczy piękne. Zgiął nogi (ze stęknięciem starego dziada) i klapnął sobie naprzeciwko Maxa, po czym wyciągnął różdżkę i zduplikował sobie jego przybory, oddając mu oryginał ze swoim portretem. Narysował na swojej kartce jakieś jajowate koło przekreślone dwiema liniami, po czym podniósł złote oczy na jego twarz i wpatrzył się z nią z intensywnością co najmniej drapieżnika, a już na pewno głodnego dziecka na widok pączka. I znieruchomiał.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Właściwie nie do końca wiedział, po co tutaj przyszedł, ani dlaczego ostatecznie usiadł pod starą, rozłożystą lipą. Może skusił go jej zapach, a może cień, trudno było powiedzieć, w każdym razie Max uznał, że musi odpocząć. Był senny, a kłopoty, jakie się za nim ciągnęły, nadal nie chciały dać mu spokoju. Trzymały się go, jakby bez niego nie były w stanie w ogóle istnieć, jakby nie chciały dać mu spokoju i chociaż wiedział, że mógł się ich pozbyć, że mógł sobie z nimi ostatecznie poradzić, tego dnia czuł się dziwnie bezwolny. Całkowicie zmęczony, osłabiony tym, co go otaczało, chociaż przecież zdążył już wyjaśnić kilka najważniejszych kwestii, zdążył co nieco uporządkować i mógł zakładać, że wszystko zmierzało, w stronę jakiej sobie życzył. Wiele jednak zależało od innych, a za nich decydować nie mógł, nie mógł również przewidzieć, co zamierzali zrobić, więc koło spierdolenia kręciło się dalej, a on zaczął odczuwać zmęczenie i zwyczajny marazm spowodowany zaistniałą sytuacją. Pewnie właśnie dlatego usiadł pod lipą, chociaż obecnie sprawiał wrażenie, jakby drzemał w jej cieniu, pozwalając na to, by ogarniał go spokój. Nie wiedział, że wpływ na niego miało samo drzewo. Nie wpadłby na to, że to może w ogóle jakoś oddziaływać na ludzi, chociaż jednocześnie wiedział, że rzucone w ogień gałęzie mogły pokazywać przyszłość. To była magia zbyt skomplikowana, by można było ją jakoś dokładnie opisać, poza tym Max w ogóle się nad tym nie zastawiał, najnormalniej w świecie pozwalając, żeby wszystko dryfowało obok niego, żeby myśli, jakie do tej pory krążyły po jego głowie, stopniowo się wyciszyły, zniknęły, żeby pozostało w nim jedynie poczucie, że wszystko, co złe, musi zostać zakończone. Właściwie nie wiedział, czy spał, czy drzemał, czy chodziło o coś innego, ale musiał przyznać, że stan ten ani trochę mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, pozwalał mu spokojnie trwać, po prostu wyciszając wszystko, co do tej pory próbowało spaść na jego głowę.