Siedziba Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami
To tutaj znajdziesz wszelakich śmiałków, którzy nie siedzą jedynie za biurkiem, zarządzając tym departamentem, a trudnią się pracą w terenie. To oni opiekują się magicznymi stworzeniami, które znajdują się w pobliskich rezerwatach. Tutaj także odsyłani są wszelacy praktykanci, stażyści i nowe nabytki, aby zaznajomili się z systematyką tej dziedziny magii. Gościnnie przyjmowani są zarówno smokolodzy jak i zwykli opiekunowie zwierząt. Niewielka, niemal wiejska posiadłość, w której znajdują się kąciki biurowe i wszystkie potrzebne do opieki nad zwierzętami zapasy, otoczona jest magicznie wzmocnionym płotem. Można tutaj spotkać niesamowite stworzenia!
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Wrzesień w pracy obfitował w ciekawe zdarzenia - po powrocie do pracy z sekcji jajek w rezerwacie smoków walijskich zielonych przekierowano mnie do sekcji piskląt. Ten awans świadczył oczywiście o moich kompetencjach i że praca została wykonana przeze mnie na więcej niż sto procent. Już pierwszego dnia zostałam wrzucona na głęboką wodę i wraz ze starszym kolegą po fachu opiekowałam się trzema świeżo wyklutymi smoczkami walijskimi. Endo, Alfred i Onyks nie miały mamy - smoczyca umarła kilka dni po zniesieniu jaj na niezidentyfikowaną smoczą chorobę, więc jej dzieciątka potrzebowały naszej opieki. Na każdym dyżurze co chwila mieszaliśmy krew kurczaków (dreszcz wzdrygał mnie na samą myśl o tym ile z nich musiało zginąć, żeby pisklaki miały pożywienie chociaż na jeden dzień) z koniakiem. Pierwsze dni dawaliśmy im go z butelki, później gdy trochę podrosły piły już z wiaderka. Jedno wiaderko wystarczało jednemu smokowi na pół godziny, więc da facto piły niemal czas. Uspokoiło się to dopiero koło drugiego tygodnia kiedy do ich diety włączyliśmy małe kawałki surowego mięsa. Zarówno Endo, jak i Alfred zaczęły ziać maleńkim ogniem krótko po urodzeniu, ale jak na smoki, nawet te małe były bardzo spokojne, ze względu na łagodną rasę. Mimo to parę razy zdarzyło im się ugryźć mnie w dłoń czy poparzyć - nieszczególnie się tym przejmowałam, bo wiedziałam, że to normalne i że takie ryzyko jest zwyczajnie wpisane w moją pracę. Zupełnie inaczej zachowywał się Onyks. Nawet po tygodniu nie miał ognia, ani chociaż dymu, pił znacznie mniej krwi i... wiecznie siedział mi na rękach. To było niemal niemożliwe by mały smok z taką ochotą lgnął do człowieka - to nie była miniaturka, żeby dało się ją oswoić. Większość współpracowników była rozbawiona i zauroczona, ale ja mimo całej mojej miłości do smoków byłam lekko zaniepokojona, więc zdecydowałam się na wezwanie specjalisty. Szybko okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne - Onyks był chory. Po otrzymaniu odpowiednich leków smoczek wyzdrowiał i dołączył do swoich braci, lecz mimo że nie był już taki łagodny wciąż okazywał mi sympatię. Ja sama za to spotkałam się z podziwem ze strony współpracowników i szefa, którzy byli pod wrażeniem, że tak młoda osoba wypatrzyła dolegliwość. Trochę żałowałam, że smoczek się do mnie już nie klei, ale patrzyłam z nadzieją w przyszłość - może kiedyś uda nam się oswoić jakieś smoki i żyć z nimi w symbiozie? Na razie musiałam cieszyć się miniaturkami i ostrożnym kontaktem z prawdziwymi smokami.
Zdążyłaś się już przyzwyczaić do Anglii. Powrót do klasycznego wykonywania swojej profesji może nie był najprzyjemniejszy i zdarzało Ci się tęsknić za dziką Rumunią, jednak nie było tak źle, jak sądziłaś na początku. Miałaś oparcie w ludziach i powoli odzyskiwałaś grunt pod nogami, a także to, co straciłaś razem ze swoją ucieczką. Dziś był jeden z tych dni, w których musiałaś odwiedzić siedzibę Departamentu Kontroli Magicznych Stworzeń..
Możliwe Scenariusze: Rzuć Kostką! 1,5 Biegałaś po mieszkaniu jakbyś oszalała. Wiedziałaś, że siedzenie do nocy nie będzie mądrym pomysłem i oczywiście, zamiast wstać razem z budzikiem, Ty wyłączyłaś go ręką i poszłaś spać dalej! Każde kolejne zerknięcie na zegarek upewniało Cię w przeświadczeniu, że będziesz spóźniona, a w takich urzędach nigdy nie było to mile widziane. Zebrałaś swoje dokumenty i teleportowałaś się na miejsce dwadzieścia minut po czasie, wbiegając do recepcji, a następnie kierując się w stronę windy, który zawieźć Cię miała prosto do gabinetu mężczyzny zajmującego się smokami. Wysłuchałaś kazania o nieodpowiedzialnych młodych ludziach, jednak Twoje raporty ostatecznie przyjął. Cóż, nie był to jednak ani miły poranek, ani dobre pierwsze wrażenie.
2,6 Nienagannie ubrana i wypachniona, stawiła się przed czasem na miejscu, szybko znajdując drogę do właściwego pomieszczenia. Pogawędziłaś z sekretarką, a niedługo później zostałaś wezwana do środka. Staruszek przejrzał Twoje pergaminy, uśmiechając się pod nosem i kiwając głową z zadowoleniem. Wygląda na to, że odwaliłaś kawał dobrej roboty i byłaś w stanie dostarczyć Ministerstwu wielu nowych informacji na temat smoków, które tak uwielbiałaś. Zanim się z Tobą pożegnał, sięgnął do biurka po książeczkę czekową i wypisał kwitek, który miałaś odnieść do banku i zdeponować. Powiedział, że chętnie wspiera rozwój młodych, zdolnych ludzi. Gratulacje, właśnie otrzymałaś dodatkowe 35 Galeonów na swoje konto! Zgłoś się po nie w odpowiednim temacie!
3,4 Raporty zostały oddane, a Ty pożegnałaś się i wychodziłaś już z siedziby departamentu, kiedy na korytarzu — zamyślona, zapatrzona w czubek własnych butów — wpadłaś na jakąś młodą kobietę. Obydwie wyglądałyście na zaskoczone ilością pergaminów, które wypadły jej z rąk. Przepraszałaś i pomogłaś jej pozbierać kwitki, wpadając z brunetką w przyjemną konwersację. Okazało się, że macie wiele wspólnych tematów! Korzystając z tego, że miałaś jeszcze chwilę, poszłaś z nią do jej stanowiska i przegadałyście godzinę! Dowiedziałaś się wielu ciekawych rzeczy na temat jej oraz hipogryfów, którymi się opiekowała. Przedstawiła Ci dokładnie zarys ich diety oraz zioła, których używała do leczenia. Czegoś się nauczyłaś! Zdobyta wiedza sprawiła, że do Twojego kuferka trafia 1 punkt ONMS ! Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie!
______________________
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Tego dnia umówiłam się z szefem, ze załatwię kilka spraw w zamiejscowym oddziale Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Powinnam wstać wcześnie i być w urzędzie punktualnie, ale zamiast tego zawaliłam nockę na uczenie się do testu i przespałam budzik. Obudziłam się praktycznie chwilę przed godziną o której miałam być na miejscu – chyba po raz pierwszy od lat zaspałam, a co tym idzie pierwszy raz od lat biegałam po mieszkaniu jak popieprzona starając się odnaleźć odpowiednie ubrania i papiery, a przy okazji budząc Caluma i doprowadzając go do ostatecznego wkurwu. Każde kolejne zerknięcie na zegarek tylko mnie dobijało – wiedziałam, że w tej sytuacji spóźnienie było bardzo niemile widziane, a ja mogłam zrujnować sobie ocenę miesięczną i tym samym stracić szansę na premię. Teleportowałam się na miejsce spóźniona o całe dwadzieścia minut. Biegiem pokonałam stopnie i niemal wpadłam do gabinetu urzędnika, któremu miałam przekazać skrupulatnie wypełniane raporty. Czekała mnie naprawdę długa nagana – oberwało mi się nie tylko za spóźnienie i nie do końca odpowiednio dobrany strój, ale również za całe moje pokolenie, które w mniemaniu mężczyzny charakteryzowało się wyjątkową nieodpowiedzialnością i lekkomyślnością. Całe szczęście po dwudziestu minutach dłużącego się kazania urzędnik łaskawie przyjął dostarczone przeze mnie raporty. Mimo wszystko nie dość, że ten poranek był totalnie spieprzony to jeszcze zrobiłam bardzo złe pierwsze wrażenie. Po wyjściu z gabinetu wzięłam kilkanaście głębokich oddechów by choć trochę się uspokoić, po czym wróciłam do naszego biura. Przez resztę dnia chodziłam wykończona, a żeby tego jeszcze było mało miałam tyle roboty, że nie było szans, żebym zjadła jakieś śniadanie, więc chodziłam głodna. Żeby tego jeszcze było mało, mój szef dowiedział się, że dotarłam z raportami spóźniona, wiec otrzymałam kolejny opieprz. Ten miesiąc definitywnie zaczynał się cholernie beznadziejnie, a przecież czekało mnie jeszcze wiele tygodni i miesięcy łączenia nauki z pracą w Ministerstwie.
5
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Jakkolwiek nie miewał szalonych pomysłów, zdarzenia z brakiem księżyca – częstsze napady kelpie – uświadomiły mu, że to, o czym niegdyś marzył, mogłoby znaleźć zastosowanie, a przynajmniej pomogłoby mu, gdyby tylko przedmiot ów miał. Ponieważ nie było niczego podobnego na rynku, był przekonany, że będzie musiał sam spróbować to stworzyć, ale wpierw chciał pomówić z kimś, kto bardziej znał się na innych groźnych magicznych stworzeniach, niż on. Wiedział jednak, że jeśli tylko powie o pragnieniu stworzenia uniwersalnego siodła dla magicznych stworzeń, zostanie od razu wezwany do Ministerstwa Magii, gdzie zaczęliby zadawać niewygodne pytania, jednocześnie zapewne uznając, że nie może w dalszym ciągu pracować ze smokami. Tego nie chciał. Jakkolwiek marzył o jeżdżeniu na akromantuli, smoki były jego pasją, jego życiem, jego motywacją do wstawania każdego dnia z łóżka. Mimo to skierował się do terenowej jednostki Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, wiedząc, że właśnie tam znajdzie prawdziwych specjalistów. Prawdę mówiąc, nie pamiętał, żeby jakoś szczególnie przepadali za sobą smokolodzy i ci z kontroli, a znajomi z pracy opowiadali różne historie, w których ci od kontroli wykazywali się zupełnym brakiem wiedzy z zakresu opieki nad niektórymi stworzeniami. Jednak zdaniem Huanga wszystko zależało od spojrzenia na problem i był zdania, że chcąc stworzyć coś, co miało być uniwersalne, nie powinien brać pod uwagę jedynie smoków. - Jest tu może ktoś, z kim mógłbym porozmawiać o dużych stworzeniach, jak kelpie i akromantule? – spytał uprzejmie, po tym, jak już przywitał się z obecnymi w budynku osobami, rozglądając się z lekkim uśmiechem po ich twarzach. Miał nadzieję, że nie zostanie od razu wyrzucony za drzwi, albo nie każą mu czekać, bo akurat osoba, z którą chciał rozmawiać była w terenie. Jednocześnie miał wrażenie, że starsi pracownicy patrzą na niego, jakby znali go od zawsze, kiwając lekko głowami. Zdawało mu się nawet, że ktoś wymienił jego matkę, czując się coraz dziwniej, choć nie dawał po sobie nic znać, stojąc prosto w bardziej eleganckich ubraniach, niż było to konieczne w ich pracy.
Przez chwilę zebrani wymieniali się różnymi uwagami, kiwając do siebie głowami, ktoś zapytał go nawet, czy interesuje go coś konkretnego dotyczącego tych stworzeń, aż w końcu uznali, że trzeba zawołać Maggie. Nie mieli zbyt wielkich wątpliwości, kogo powinni wytypować do tej rozmowy, aczkolwiek najwyraźniej byli zaciekawieni, o co dokładnie może chodzić. Wkrótce jednak wrócili do swoich zajęć, kiedy tylko w pokoju zjawiła się kobieta wysoka jak trzcina, bardzo szczupła, o krótkich, przedwcześnie posiwiałych włosach i uśmiechnęła się lekko, nieco marzycielsko, do młodego mężczyzny. Uniósł brwi w niemym pytaniu, dając mu wyraźnie znać, że jeśli tylko miał do niej jakąś sprawę, mogli zacząć rozmawiać już teraz. Nie sprawiała wrażenia niezadowolonej, czy surowej, złej, w jakiś inny sposób. Najwyraźniej jednak była osoba w pełni skupiona na zadaniu, jakie było przed nią stawiane i nie lubią rozpraszać się głupotami, które odciągnęłyby ją od tego, czym faktycznie miała zająć się w danej chwili. - Jakie masz pytania, mój drogi? Wydaje mi się, że pracujesz z nieco innymi stworzeniami? - odezwała się po chwili, uśmiechając się ponownie nieco bardziej drapieżnie, niż jeszcze przed chwilą, pokazując, że wiedziała doskonale, z kim miała do czynienia. Nie było to aż tak trudne, mimo wszystko Ministerstwo, wbrew pozorom, nie było tak wielkie, by nie słychać w nim było o pewnych, cóż, ciekawostkach, a do takich najwyraźniej Maggie zaliczała stojącego przed nią mężczyznę. - Zrobiłam się głodna. Może przejdziemy się i opowiesz mi, w czym masz problem, Huang. Czyżby smoki zaczęły zachowywać się, jak kelpie, po tym, jak księżyc wrócił na niebo? - zapytała, unosząc lekko brew, dając mu wyraźnie znać, że wiedziała, czym się zajmował. Ostatecznie jednak wszyscy wiedzieli, czyim był dzieckiem i czasem coś więcej o nim słyszeli. Nudząc się czasami, dyskutowali także o tym, co działo się w innych Departamentach, chcąc wiedzieć, co się dookoła nich działo. Albo po prostu chcąc posłuchać plotek.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Cieszył się, że dość szybko pracownicy doszli do tego, ku komu powinni go skierować, a także, że kobieta była na miejscu. Maggie, choć imię brzmiało znajomo, nie wyglądała tak, jak Longwei ją sobie wyobrażał. Jako ktoś, kto miał do czynienia z akromantulami, kelpie i innymi dużymi stworzeniami, wyglądała dość krucho. Owszem, była wysoka, jednak szczupła i w tej jednej chwili mężczyzna cieszył się, że zwykł utrzymywać na twarzy uśmiech, choć targały nim sprzeczne uczucia. Drgnął lekko, wyrwany z zamyślenia przez pytania kobiety, od razu skłoniwszy jej głowę w geście powitania. Płatki jego uszu poczerwieniały z zawstydzenia, gdy zdał sobie sprawę z tego, że zwyczajnie wpatrywał się w nią przez chwilę. - Tak, przejdźmy się - zgodził się, wychodząc wraz z nią z budynku. Na dworze czuł się swobodniej, podejrzewał też, że mogli w takim miejscu rozmawiać bez obaw, że ktoś zdołałby ich podsłuchać. Nie chciał, aby za chwilę jego matka wiedziała, że zaczyna wypytywać o magiczne stworzenia jej współpracowników. Nie chciał też tłumaczyć jej powodu swojego nagłego zainteresowania innymi gatunkami. - Nie, smoki szczęśliwie wciąż zachowują się równie kapryśnie, co wcześniej, choć wyraźnie zaczęły się uspokajać. Nie wszystkie, oczywiście, ale powrót księżyca zdecydowanie pomaga w ich okiełznaniu - zapewnił, nie kryjąc ciepła w swoim głosie, gdy mówił o tych pięknych, jednak niebezpiecznych stworzeniach. Zaraz jednak zmarszczył nieznacznie brwi, gdy zastanawiał się, w jaki sposób powinien poprowadzić rozmowę, aby dowiedzieć się, jak najwięcej o zwierzętach, pod które chciał dostosować swoje siodło. - Prawdę mówiąc, przez brak księżyca i zwiększoną aktywność niektórych ze stworzeń, zacząłem się zastanawiać nad zagrożeniem, jakie stanowią. Muszę przyznać, że większość swojej uwagi zawsze skupiałem na smokach, więc nie pamiętam dobrze, ale kelpie potrafi człowieka przyczepić do siebie, kiedy ten nierozważnie spróbuje je pogłaskać. Czy jest sposób, aby się odczepić od ich ciała, poza oczywistym niepodchodzeniem? - spytał, od razu wspominając o dniu, gdy był w rezerwacie i widział kelpie, które zdawało się chcieć zaatakować jego i towarzyszącego mu profesora zielarstwa. Wspomniał, że chciałby wiedzieć na przyszłość, czy istniała możliwość oddzielenia się od kelpie.
- Kłamać to ty nie umiesz - stwierdziła Maggie, kiedy tylko wyszli i zaśmiała się, kręcąc głową, jakby nie dowierzała w to, że dorosły mężczyzna mógł zachowywać się jak dzieciak, który boi się, że ktoś go przyłapie na robieniu czegoś, czego zdecydowanie robić nie powinien. - Jak już musisz tak oszukiwać, to rób to ze swoimi rodzicami, chociaż na miejscu twojej matki nie uwierzyłabym w te głupoty, jakie opowiadasz. Jak chcesz zmienić pracę albo jeśli na wzgórzach smoków mieliście jakiś mały wypadek, którym nie bardzo chcecie się chwalić, to oczywiście możesz zachować to dla siebie - dodała, wzdychając cicho. Nie zamierzała wpychać nosa w nieswoje sprawy, choć oczywiście zastanawiała się, skąd właściwie mężczyźnie wzięły się pomysły na takie, a nie inne zachowanie, skąd właściwie wpadł na pomysł, by szukać wiadomości o innych gatunkach magicznych stworzeń, niż smoki. Maggie nie należała jednak do osób, które drążą, a już z całą pewnością była daleka od tego, by donosić swojej koleżance z pracy, co właściwie robi jej syn. Nie było to ani potrzebne, ani wskazane, ani nic by nie zmieniło, gdyby wspomniała, że ten szuka odpowiedzi na swoje pytania. Dlatego też machnęła na to ręką, wyciągając po chwili z kieszeni dyniowy pasztecik, zastanawiając się, co właściwie mogłaby powiedzieć Huangowi, by miało to jakieś ręce i nogi. Po chwili zatem spojrzała na niego spod oka, otrzepując okruszki z brody i cmoknęła, nieco niezadowolona. - A może któryś ze smoków zaczął wykazywać zdolności kelpie, że tak cię to ciekawi - mruknęła, a potem wzruszyła lekko ramionami. - Natury nie oszukasz, dzieciaku. Kelpie w swojej naturze mają to, że zwodzą ludzi, że ich topią i tego pragną. Niektórzy twierdzą, że mogą krzyżować się ze zwykłymi końmi i powstałe w ten sposób źrebięta da się normalnie oswoić i ujeździć, ale dla mnie to prawdziwa bujda na resorach. Jak widzisz kelpie, to uciekasz, ile ci Merlin dał sił w nogach. Chyba że uśmiecha ci się walka pod wodą, ale zapewniam, łatwa nie jest. Jak myślisz, czemu kelpie mają najczęściej sitowie zamiast grzyw? Zresztą, skąd ci przyszło do głowy, że faktycznie przyczepiasz się do ich ciała? - wyjaśniła, wsuwając dłonie w kieszenie luźnych, lnianych spodni i zerknęła na niego, unosząc wysoko brwi.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Płatki uszu Longweia w jednej chwili pokryły się czerwienią, która zaczęła spływać na jego szyję, gdy usłyszał pierwsze słowa kobiety. Wiedział, że nie był dobry w kłamstwie, którego zwykle unikał, jak tylko mógł, ale nie zawsze mówienie niecałej prawdy wystarczało do przekonania innych do własnych racji. Nie był pewny jak Maggie może podejść do jego szalonego planu, który miał być również jego spełnieniem marzeń, więc nie chciał mówić jej wprost o swoim pomyśle. Teraz jednak widział, że nie mógł aż tak kluczyć pomiędzy prawdą a kłamstwem. Musiał zdradzić choć trochę właściwego planu, żeby jego słowa brzmiały wiarygodnie, a to już nie było takie łatwe. - Nie mieliśmy żadnego wypadku, a przynajmniej nie w ostatnim czasie. Poza ogólnie dostępną informacją, że przydałby się nowy zastępca szefa departamentu, to nie dzieje się nic podejrzanego - zapewnił, uśmiechając się lekko z nieznaczną rezygnacją w spojrzeniu. Prawdę mówiąc, stanowisko zastępcy było puste od dłuższego czasu i brakowało chętnych, a może odpowiednich osób, które zdecydowałyby się spróbować podjąć to wyzwanie. Wiedział, że rodzice chętnie widzieliby jego na wyższym stanowisku niż zwykły opiekun smoków, ale akurat on sam należał do tych osób, które nie były pewne, czy było to coś dla nich. Ostatecznie byli inni, dłużej pracujący, ale nie to było tematem do rozmów. Zmarszczył brwi, gdy padły kolejne słowa, zastanawiając się nad tym, skąd rzeczywiście tkwiło w nim to przekonanie, że w jakiś przedziwny sposób człowiek przyklejał się do kelpie. Nie potrafił sobie przypomnieć, od kogo słyszał podobne słowa, więc jedynie pokręcił lekko głową, zaraz też zaczynając kiwać nią ledwie widocznie, jakby prowadził rozmowę z samym sobą, nim zdecydował się odezwać. - Bardziej logiczne jest, że ludzie wplątują się w sitowie i mają problem uwolnić się, nim kelpie pociągnie ich na dno zbiornika. Nie pamiętam, skąd wzięło się to przekonanie, że się przyklejają ofiary do kelpie - odpowiedział, uśmiechając się znów lekko. - Od pewnego czasu myślę o czymś, co wielu uzna za szalone, a co mogłoby pomóc w tresowaniu magicznych stworzeń. Na pewno pomogłoby przy zajmowaniu się smokami, a być może mogłoby być przydatne i u was do tych większych stworzeń, ale… Ale wymaga wielu zabezpieczeń i tak jak wiem, że u niektórych smoków należy uważać na kolce porastające ich tułów, tak u kelpie czy akromantul sprawa wygląda inaczej i zacząłem się bardziej tym interesować - mówił spokojnie, ostrożnie, starając się mimo wszystko nie mówić wprost o czym myślał, spodziewając się, że lada moment kobieta zdecyduje się przerwać ich rozmowę.
Maggie miała ochotę parsknąć z rozbawienia, kiedy tylko dostrzegła zażenowanie młodego mężczyzny, ale w żaden sposób tego nie skomentowała, jedynie patrząc na niego spod przymkniętych powiek. Zachowywał się nieco, jak dzieciak, którego rodzice przyłapali z ręką w pudle pełnym ciastek, co było naprawdę zabawne. Uznała, że może sobie ten obraz odnotować w pamięci, a jeśli tylko przyjdzie jej kiedyś znowu skonfrontować się z Huangiem, zamierzała mu to wypomnieć. Wiedziała, że to była niezbyt mądra gra, ale Maggie akurat takie rzeczy lubiła; tak samo jak dyskusje o magicznych stworzeniach, które stanowiły kwintesencję jej życia. Dlatego też mimo wszystko zainteresowała się słowami Longweia, zatrzymując się i zakładając ręce na piersi, mierząc go uważnym wejrzeniem od stóp do głów. - Tresowaniu… - powtórzyła za nim powoli, niespiesznie, przekrzywiając przy tej okazji głowę. - Jak myślisz, jaki byłby główny problem w tresowaniu akromantuli, skoro już o niej wspomniałeś? Widzisz, Huang, są zwierzęta, które nie nadają się do czegoś podobnego, chociaż są niesamowicie inteligentne albo sprytne. Być może właśnie z tego powodu nie powinny niektórych rzeczy robić, może nie powinny być poddawane takiej tresurze, może powinniśmy trzymać się od nich z daleka. Ale proszę bardzo, porozmawiajmy na ten temat. Kelpie cię utopi, a co zrobi ci akromantula? - zapytała spokojnie. Widać było wyraźnie, że nim udzieli mu jakichś wyjaśnień, że nim w ogóle postanowi z nim dyskutować, zamierza najpierw dowiedzieć się, jaką wiedzą dysponował mężczyzna. Czy pamiętał cokolwiek na temat magicznych stworzeń, czy był tak skupiony na smokach, że wszystko inne tylko z tym mu się kojarzyło? Była ciekawa, jak sprawy będą wyglądać, więc nie popędzała go, aczkolwiek Longwei mógł odnieść wrażenie, że od tego, co teraz powie, zależało bardzo wiele. Jeden błędny ruch mógł go kosztować kilka cennych informacji, jakie, niewątpliwie, mógłby później wykorzystać przy okazji tego, co właściwie planował zrobić. Niezależnie od tego, czym to właściwie było, bo prawdę mówiąc, Maggie aż tak bardzo to nie ciekawiło. Nie przepadała za zabiegami zmierzającymi do wytresowania magicznych stworzeń i może była wariatką, ale wolała widzieć je całkiem na wolności.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei również zatrzymał się, chwilę omiatając okolice spojrzeniem, nim ostatecznie przesunął wzrok na Maggie. Po wcześniejszym zażenowaniu nie było już miejsca, zastąpiła je zupełna powaga i błysk pasji w oczach. Marzenie z dzieciństwa, które wtedy dotyczyło jedynie możliwości jazdy na akromantuli, jak na wierzchowcu, urastało do większej rangi. Dostrzegał korzyści płynące z możliwości jeżdżenia na tym ogromnym pająku tak jak na kelpie. Jednocześnie czuł jednak respekt wobec tych stworzeń, szacunek przemieszany z mimowolnym lekiem wobec ich siły, świadomość, że był tylko człowiekiem i bez różdżki nie byłby w stanie sobie poradzić w sytuacji zagrożenia. Dlatego tak bardzo kochał prace ze smokami, kochał to, że starał się nimi zajmować bez korzystania z magii, budując wzajemne zaufanie, którego nie chciał niszczyć zaklęciami. Smoki były równie inteligentne i równie niebezpieczne co wspomniane dwa gatunki magicznych stworzeń, a jednak odnosił wrażenie, że szybciej wytresuje smoka niż akromantulę. - Tresowanie to złe słowo, choć częściowo oddaje to, o czym myślę - powiedział w końcu spokojnie, poważnie, wyraźnie ostrożnie dobierając słowa. - Akromantula mnie zje. Kelpie utopi. Smok spopieli, albo także zje. Wszystkie łączy to, że są śmiertelnie niebezpieczne, ale również inteligentne. Zajmując się smokami, staram się nie korzystać z magii, nie używać zaklęć, o ile nie jest to konieczne. Próbuję wypracować sobie z nimi relację bez straszenia ich, bez ranienia. Dzięki temu jest kilka osobników, które w pewnym sensie pomagają nam zapanować nad resztą stada. Pomyślałem o czymś podobnym w przypadku akromantul - zaczął tłumaczyć, nie kryjąc lekkiego uśmiechu, gdy mówił o smokach. Na moment odwrócił spojrzenie od kobiety, przesuwając nim po najbliższych drzewach, przypominając sobie szybko wszystkie informacje dotyczące akromantul. - Wiem, że zostały stworzone przez czarodzieja, że podejrzewa się, że miały chronić domostw, albo skarbców. Podejrzewam, że początkowo tak było, ale ich inteligencja dorównuje naszej, choć są bardziej brutalne, jednak historia pokazuje, że można wypracować sobie relację opartą na zaufaniu z przedstawicielami tego gatunku. Gdyby mój plan się powiódł, byłaby być może możliwość, aby łatwiej móc pilnować ich gromad, chroniąc zarówno je przed czarodziejami, jak i czarodziei czy mugoli przed nimi - tłumaczył dalej, samemu słysząc, jak idyllicznie to brzmiało. Chciał jednak zaznaczyć, że nie miał w planach wykorzystywać akromantul jako wierzchowców, czy innego rodzaju stworzenia domowego. Zależało mu na ich wolności i bezpieczeństwie.
- Brzmi, jak marzenia, dzieciaku - stwierdziła Maggie, machnąwszy lekko ręką i spojrzała spod oka na mężczyznę, jakby chciała ocenić jego postawę, jego słowa, jakby chciała się przekonać, ile w nich było samozaparcia, ile w nich było mądrości, a ile pragnień godnych dziecka. Nie znała go właściwie w ogóle, bo nie liczyła historii opowiadanych przez jego matkę za coś, co mogłaby uznać, za posiadaną wiedzę na jego temat. Zastanawiała się jednak, czy Longwei nie znajdował się przypadkiem w jakiejś szalonej bańce, z której nie chciał się wydostać, sprawiając wrażenie, jakby z jakiegoś powodu realizował jakiś sen. To było na swój sposób piękne, mogłaby to pochwalać, gdyby jednocześnie nie brzmiało tak absurdalnie. Kiedy była młodsza, Maggie również miała podobne założenia, wierzyła w rzeczy, które zdawały się być nieosiągalne, ale z czasem życie nauczyło ją, że to, czego się pragnie, niekoniecznie idzie w parze z tym, co naprawdę można zrobić. Być może właśnie dlatego odetchnęła ciężko, ruszając znowu przed siebie, dochodząc do wniosku, że trzeba trochę ostudzić zapały dzieciaka. - Posłuchaj, Huang. Może to co mówisz dałoby radę się sprawdzić, ale z doświadczenia wiem, że to dość wielkie i szalone marzenia. Jeśli naprawdę chciałbyś w ten sposób wpłynąć na kelpie, akromantule, czy inne wielkie stworzenia, musiałbyś zająć się ich hodowlą. Dokładnie tak jak z pegazami, o ile nie chcesz ich później ujeżdżać niemalże siłą, jak mustangów. Magiczne stworzenia, podobnie jak ludzie, mają swoje przyzwyczajenia, wtapiają się w to, co je otacza, starając się żyć na zasadach, jakie zastały. Te, o których wspominasz, nastawione są na obronę, ale przede wszystkim zaliczają się do grona drapieżników. Być może słyszałeś o mugolskich miejscach, gdzie lwy, tygrys albo niedźwiedzie żyją we względnej zgodzie z człowiekiem, gdzie dają się głaskać i pozwalają na to, by się nimi opiekować - zaczęła, spoglądając na niego w końcu i unosząc lekko brwi, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że mógł się z nią teraz podzielić posiadaną przez siebie wiedzą. Widać było jednak, że Maggie musi być w ruchu, bo nie zwolniła nawet na moment, idąc dalej przed siebie, przebierając dość szybko nogami. Była energiczna, choć nie sprawiała początkowo takiego wrażenia, widać było również, że gdy chciała, była w stanie naprawdę wiele opowiedzieć, wiele zrobić, podzielić się wieloma myślami i doświadczeniami. - To są najczęściej chore i ranne zwierzęta, albo takie, które wychowują się od urodzenia z człowiekiem. Powiedz mi, czym chciałbyś obłaskawić kelpie, żeby ci zaufała? - dodała po chwili, stawiając przed nim jedną z trudniejszych do rozwiązania kwestii, która jednak powinna być dla niego niesamowicie wręcz istotna, jeśli naprawdę chciał coś osiągnąć.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Tym razem Longwei uśmiechnął się odrobinę mocniej, słysząc jej słowa. Nie dziwił się, że nie dowierzała mu w pełni, że nie podzielała jego zapału. Rozumiał też to, co chciała przekazać, nie zamierzając trwać uparcie przy swoim zdaniu, choć nie mógł powiedzieć, aby w jakiś sposób go w tym momencie zniechęciła do dalszych prób. Wręcz przeciwnie. Kobieta wskazywała mu aspekty, o których zapomniał przy wcześniejszych planach, a które były niezwykle istotne. - Z nie innymi stworzeniami mam w większości styczność i właśnie o to mi chodzi - powiedział w końcu, kręcąc lekko głową. - Na wzgórza trafiają smoki, które zostały przechwycone z nielegalnych hodowli, takie, które były kaleczone, niemal torturowane przez poprzednich właścicieli. Z takimi stworzeniami rzeczywiście łatwiej zbudować więź opartą na zaufaniu i być może mieć z tego większe profity, wiem. Jednak, czy nie z tego powodu powinniśmy spróbować? O ile łatwiej byłoby upilnować populacji akromantul, gdyby była możliwość z jedną z nich wejść pomiędzy resztę, niczym jeden z nich? Nie mówię, że nie trzeba byłoby zupełnie już uważać, wręcz przeciwnie. Widzę w tym jednak światełko w tunelu. Widzę w przyszłości coś, co chcę osiągnąć, albo w sposób, jaki zaplanowałem, albo inny, jeśli ten zawiedzie - odpowiedział niezwykle stanowczo. Choć brzmiał szalenie, nie zamierzał niepotrzebnie ryzykować swoim życiem. W trakcie ostatnich czterech lat dla Ministerstwa Magii doświadczył dość, aby być zdania, że jego pomysł miał możliwość się powieść, że istniała szansa, iż odniesie sukces. Musiał jednak wykazać się wiedzą oraz cierpliwością, której miał pod dostatkiem. - W pełni dzikiej i zdrowej kelpie nie zdołam do siebie przekonać i wiem o tym. Nawet z akromantulą byłoby trudno, choć część z nich potrafi mówić. Jednak można byłoby wykorzystać więź, jaką się ma ze zwierzętami z rezerwatów. Choćby wasz departament. Żeby móc pracować u was trzeba mieć zrobiony kurs tresera magicznych stworzeń. Tresera, co jest zabawne, bo na kursie są jackalope, a mierzycie się później z o wiele groźniejszymi stworzeniami. Jeśli jednak jest szansa na poprawę tego, dlaczego miałbym się zatrzymać? Dlatego, że to brzmi jak marzenie? Z pewnością dla starożytnych czarodziei świstoklik był czymś równie szalonym, a jak chętnie teraz z niego korzystamy. Zamierzam spróbować osiągnąć swoje założenia, nawet jeśli będę musiał zmieniać wielokrotnie obraną drogę - dodał i choć nie podnosił w żaden sposób głosu, choć nie pozwolił, aby zwykła ekscytacja planem wyszła na światło dzienne, nie dało się nie słyszeć pewności w jego głosie. Twardego postanowienia dojścia do celu, choćby miało zająć mu to więcej czasu, niż planował. - Ach, żeby nie było nieścisłości, nie zamierzam ich udomawiać. Jedynie ułatwić współpracę z tymi stworzeniami, co miałoby zaowocować lepszymi wynikami naszej pracy przy kontrolowaniu tych groźnych stworzeń, dbaniu o nie - dodał jeszcze, spoglądając kątem oka na Maggie.
Trzeba było przyznać, że właściwie wszystkie zmiany, jakie zachodziły w ich świecie, początkowo były uważane za szaleństwo. Podobnie było również z pomysłami mugoli, choć sami czarodzieje nie traktowali w większości przypadków wizjonerów tak źle, jak społeczność niemagiczna. Nie zmieniało to jednak faktu, że nigdy nie było tak, iż coś było w stanie gładko przejść, że nikt nie portretował albo nie pokazywał komuś kółek na czole, wyzywając go od szaleńca albo wręcz próbując go uciszyć. Maggie, choć wyraźnie była sceptyczna względem bliżej niesprecyzowanego pomysłu wyrażonego przez towarzyszącego jej mężczyznę, nie zatykała uszu, nie próbować odciąć się od jego pomysłów i nie robiła niczego podobnego. Pozwalała mu mówić, pozwalała mu dzielić się tymi szalonymi myślami, w jakie mimo wszystko nie wierzyła i uważała, że prędzej, czy później, mężczyzna zrozumie, iż w swoich działaniach dotarł po prostu do muru. - Treser jest bardzo złym słowem. I można sobie gadać, co się chce, ale to wcale nie o to chodzi - stwierdziła po chwili, wyglądając, jakby miała ochotę wypluć to słowo, jednocześnie odnosząc wrażenie, że nie dało się ich inaczej określić. Mogli być, tak jak Huang, opiekunami, ale to nie do końca o to chodziło i nie do końca tak wyglądało, a przynajmniej Maggie tak na to spoglądała. Czuła wewnętrzny konflikt, ale prawda była taka, że dzieciakowi, z którym prowadziła całą tę wydumaną rozmowę, nic do tego nie było. -[b] Uważam, że twój pomysł jest szalony. Musiałbyś wychowywać od urodzenia akromantulę albo kelpie, albo jakiekolwiek inne magiczne stworzenie, które zdołałoby się z tobą oswoić. Pająki są diabelnie inteligentne i diabelnie niebezpieczne, kelpie z kolei mają w swojej naturze zniszczenie, ale co z innymi stworzeniami? Rozmawiamy tylko o nich, więc jestem ciekawa, czy w tych twoich pomysłach pojawiają się też inne zwierzęta? Chciałbyś w ten sposób panować nad bazyliszkiem? Dwurożcem? Może garborogiem?[b] - zapytała zaraz, wyciągając kroki, jakby nieoczekiwanie poczuła się dotknięta całą tą rozmową, chociaż oczywiście było to bzdurą. Zastanawiała się jednak, jak daleko Huang posuwał się w swoich szalonych planach, w swoich założeniach, których nawet w jej obecności nie precyzował, co jednocześnie ją irytowało i intrygowało. Teraz jednak była zwyczajnie ciekawa, czy mężczyzna w ogóle rozszerzał swoje myślenie na zwierzęta inne, niż te, o których od jakiejś chwili dyskutowali, czy może jednak skupił się tylko na dwóch gatunkach i w ogóle nie wziął pod uwagę zmiennych, jakie występują w przypadku pozostałych magicznych stworzeń. Mówił bowiem tak, jakby szukał złotego środka dla każdego z nich, ale nie poruszali zagadnień innych, groźnych i sporych zwierząt.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Szalone były próby stworzenia rezerwatu dla magicznych stworzeń. Szalone było założenie terenu dla kilku gatunków smoków, aby uchronić je przed wymarciem, w pobliżu mugolskich wiosek. Szalone jest zajmowanie się tymi bestiami, jakby to niektórzy powiedzieli. Może więc każdy, kto podejmuje się tej pracy, jest szalony? Jeśli tak, to czy jego pomysły na pewno są szalone, czy całkowicie zrozumiałe, jeśli spróbuje się dać porwać jego szaleństwu i zrozumieć? Ale nie takie było pytanie - zaczął, kręcąc po chwili głową, wiedząc dobrze, jak brzmią jego słowa. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien odpowiedzieć w pełni na jej pytanie, czy znów kluczyć. W końcu uznał, że nawet jeśli kobieta postanowiłaby się wygadać, nic mu nie groziło za próby, co najwyżej uznają go za wariata. - Wybrałem akromantulę i kelpie do rozmowy, gdyż te dwa stworzenia w jakiś sposób mogłyby przytrzymać przy sobie człowieka. Garboróg, czy dwurożec… Nie ma znaczenia, to, nad czym myślę, mogłoby i tu pomagać, choć w dość kontrowersyjny sposób. Bazyliszek jednak jest w mojej ocenie poza zasięgiem jakiejkolwiek więzi, chyba że jest się wężoustym - powiedział spokojnie, wahając się jeszcze przez chwilę, po czym odetchnął głęboko. Doszedł do wniosku, że mogła co najwyżej go wyśmiać, albo uciąć zupełnie rozmowę. - Zacząłem myśleć nad stworzeniem… Uniwersalnego jakby siodła dla magicznych stworzeń. Czegoś, co pomoże w zapanowaniu nad nimi w sytuacjach krytycznych. Nie planuję wykorzystywać tego, jako sposoby do stworzenia nowego wierzchowca, choć z pewnością byłoby to ciekawe, ale jako pomoc w uspokajaniu, zawracaniu spłoszonych stworzeń. Siodło, które nie zrobi im krzywdy, ale pozwoli czarodziejowi być bliżej, pomóc i tak, wiem, jak to brzmi. Dlatego mówiłem, że mam kontrowersyjny pomysł - wyznał w końcu, spoglądając ostatecznie na kobietę z pokorą widoczną w spojrzeniu. Był gotów usłyszeć jej opinię, którą nawet spodziewał się, jaka będzie - niedowierzanie, zaprzeczenie, próba wmówienia, że to błąd. Był jednak gotów to usłyszeć, wyciągając nowe wnioski.
Teoretyzowanie, mimo wszystko, chyba nie było najlepszą stroną Maggie, która powoli zaczynała sprawiać wrażenie, jakby była znudzona tą całą rozmową i nawet wzniosła oczy do nieba. Mężczyzna najwyraźniej miał bowiem bardzo wiele czasu na myślenie, miał bardzo wiele czasu na to, żeby rozważać rzeczy, które nie miały właściwie żadnego znaczenia i zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał zbyt mało zajęć na wzgórzach smoków. Może powinien sobie znaleźć jakieś dodatkowe zatrudnienie albo zacząć przebywać w obecności kogoś innego, niż samych pokrytych łuską jaszczurek, bo najwyraźniej nie wpływało to nazbyt pozytywnie na jego sposób myślenia. Maggie byłaby nawet w stanie przysiąc, że chłopak nieco zbzikował i nie wiedziała, czy nie powinna zasugerować jego matce, żeby go gdzieś na jakiś czas odesłała. - Dzieciaku, każde stworzenie jest tak naprawdę w stanie w jakiś sposób przytrzymać przy sobie czarodzieja, w mniej lub bardziej niebezpieczny i bolesny sposób. Robisz błędne założenie, uznając, że tylko niektóre gatunki są do tego zdolne i coś mi się wydaje, że tutaj leży twój problem – stwierdziła, marszcząc lekko nos, patrząc na niego, jakby chciała go zapytać, czy przypadkiem nie zwariował. Ostatecznie bowiem zajmował się smokami i powinien doskonale wiedzieć, że każda z tych wielkich jaszczurek była niebezpieczna, każda na inny sposób, o czym nie musiała mówić na głos, bo teoretycznie Longwei miał tego świadomość. Teraz jednak zachowywał się, jakby całkowicie błądził we mgle, nie mając pojęcia, jak powinien zareagować na to, co się dookoła niego dzieje. Po chwili Maggie zaczęła się głośno śmiać, kiedy tylko usłyszała jego pomysł i parsknęła, po czym postukała się palcem w środek czoła, tym samym pokazując mu, co myślała o jego pomyśle. Zastanawiała się, co ten mógł planować, co mogło przyjść mu do tego marzycielskiego łba, ale teraz miała pewność, że faktycznie więcej w tym było ułudy i pragnień, niż czegokolwiek więcej. Był zbzikowany, aczkolwiek nie w niebezpieczny sposób. - Jak chcesz uspokoić magiczne stworzenie, to nie próbujesz go rozzłościć, dzieciaku. Siodło jest czymś, co jedynie bardziej zirytowałoby wszystkie zwierzęta, pętając je, a nie prowadząc do tego, że stałoby się potulniejsze, łagodniejsze albo bardziej skłonne do jakiejkolwiek współpracy. Jeśli chcesz jeszcze kiedyś ze mną o tym pogadać, to najpierw poczytaj nieco więcej książek o stworzeniach innych, niż te twoje przerośnięte jaszczurki, a najlepiej wyjmij głowę z chmur i zacznij chodzić po ziemi. Wiesz, gdzie mnie szukać, ale tylko, jak się czegoś nauczyć, w innym wypadku od razu się teleportuję – stwierdziła, zaśmiewając się coraz to głośniej, aż w końcu pokręciła głową, po czym machnęła ręką i pożegnała się z nim, dodając, że miała o wiele poważniejsze sprawy na głowie, niż teoretyzowanie nad takimi, a nie innymi sprawami, które brzmiały w jej odczuciu absurdalnie.
Świat stał w ogniu. Długo trzeba było czekać na tę chwilę, już do uszu niemal każdego czarodzieja dotarły słuchy, że Ministerstwo Magii ociąga się z podjęciem decyzji. Być może strajki opóźniły to, co miały przyspieszyć, a może Ministerstwo uznało smoki za zagrożenie zbyt późno. Teraz jednak trzech przedstawicieli władzy najwyższej – Vesper Shercliffe, szef Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, Blaze Hawthorne, szef Biura Wyszukiwania i Oswajania Smoków oraz Franklin Fairwyn, uzdrowiciel dyżurny oddziału urazów magizoologicznych – stało na polanie w okolicach Londynu w siedzibie Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami. Plotki głoszą, że to właśnie oni, zmęczeni być może natłokiem pracy, a może zwyczajnie zmartwieni położeniem, w którym znalazła się czarodziejska społeczność, naciskali na Ministra Magii, by podjął jakieś działania. Przy nadchodzącym zmroku czekali niedaleko Londynu na ochotników, odważnych i gotowych, by stawić czoła Starszemu Smokowi, siejącemu zamęt od wielu miesięcy. Ministerstwo obiecało nagrodę dla każdego śmiałka, który zgodzi się wyruszyć do Avalonu – bo tam właśnie wszystko się zaczęło – i pomoże w okiełznaniu przedwiecznego, magicznego stworzenia. Nastrój zdaje się być posępny, choć Blaze Hawthorne stara się podnosić wszystkich na duchu i siać ziarno nadziei, że ich zadanie jest możliwe. Musi być. Nikt jednak nie ukrywa, że na czarodziejów czeka wiele niebezpieczeństw, których nie są w stanie przewidzieć. To, co stanie się w Avalonie, zależy tylko od Was.
Więcej szczegółów poniżej.
Dodatkowe informacje
• Jest to ostatni event kończący smoczą fabułę, podczas którego będziecie świadkami i uczestnikami ostatecznego starcia ze Starszym Smokiem. • Fabularnie event odbywa się 22 września i również fabularnie potrwa około dwóch dni, wiadomym jest, że postaci ruszają do Avalonu. • Event przeznaczony jest tylko dla studentów i postaci dorosłych. Uczniowie, nawet pełnoletni, nie są dopuszczeni do wyprawy z oczywistych względów. • Zapisem na event jest napisanie posta poniżej, w którym jesteście już na miejscu zbiórki przed wyprawą. U góry posta należy zamieścić poniższy kod.
kod:
Kod:
<zgss>Kolor:</zgss> wybierz jedno: niebieski/zielony/czerwony (prosimy wybierać kolory w miarę po równo, w przeciwnym razie zastrzegamy sobie prawo do zmiany) <zgss>Ekwipunek:</zgss> wpisz przedmioty, które ze sobą zabierasz (max. 5, jedzenie i wodę dostajecie od MM) <zgss>Samopoczucie:</zgss> określ na skali od 1 do 10 jak czuje się Twoja postać z uwzględnieniem wszelkich obrażeń, chorób i stanu psychicznego, gdzie 1 to tragedia, a 10 bardzo dobre <zgss>Cechy eventowe:</zgss> wypisz cechy eventowe postaci
•Uczestnicząc w evencie automatycznie zgadzacie się na wszelkiego rodzaju obrażenia i inne skutki. EDIT: jest nikła szansa na śmierć postaci, wszystko zależy od waszego podejścia, współpracy i zaangażowania. • Nie ma ograniczeń w ilości multikont posłanych na event, jednak nie odpisanie w którymkolwiek etapie będzie wiązało się z poważnymi konsekwencjami, a może nawet i śmiercią. Prosimy więc o przemyślane decyzje i mierzenie sił na zamiary. • Cechy eventowe są obowiązkowe, jeśli jeszcze ich nie macie, zgłoście się po nie tutaj! • Czas na napisanie pierwszego posta jest do 31.08.23 końca dnia, kolejny etap pojawi się 2.09.23. • Wszelkie pytania należy kierować do @Ruby Maguire, @Marla O'Donnell, @Christopher Walsh.
Kolor: czerwony Ekwipunek: różdżka z krzewu różanego, łańcuch Scamandera, rękawice ze skóry węża morskiego, skrzat Pickles Samopoczucie: 9 Cechy eventowe: Powab wili, Złotousty Gilderoy (siła perswazji); Dwie lewie różdżki (transmutacja), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie)
Nie był obecny na wyprawie do Avalonu, ciesząc się swoim łatwym i błogim życiem w rodzinnych stronach. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał z równą łatwością i błogością cieszyć się ignorancją, kiedy na szali stały losy Starszego Smoka, a także i dobrobyt osób, na których mu zależało. Widział, jak wydarzenia ostatniego roku wpływały na uczniów, studentów, na jego kolegów i koleżanki, nawet na niego samego. Widział te nieszczęścia. Stał w żarze ognia płonącego rezerwatu Shercliffe'ów, na rękach wynosił zwierzęta i ludzi, pamiętał panikę nocy sylwestrowej. Nie potrafił powiedzieć dlaczego nie był w stanie wybrać bezpieczeństwa, nie należał do osób pochopnych i szukających przygód, jednocześnie nie potrafił być świadomie biernym. Kiedy dostał informacje o zbiórce poczuł się niemal w obowiązku by być częścią wyprawy w celu zamknięcia tego upiornego, tragicznego rozdziału w czarodziejskiej historii. Na tyle na ile pozwolą mu siły i umiejętności zamierzał dołożyć wszelkich starań, by wszyscy z wyprawy powrócili cało, a cokolwiek zostanie zadecydowane w działaniu, powiodło się bez opłakanych w skutkach kosztów. Przybył w towarzystwie swojego skrzata, nieco przerażonego, ale również przejętego tak ważnym, powierzonym mu zadaniem, jakim miało być akompaniowanie Atlasowi w tej przeprawie. Rosa położył skrzatowi swoja piękną dłoń na pomarszczonej głowie i uśmiechnął się. Cieszył się, że Pickles był tu z nim, był jednak gotowy odwołać go w każdej chwili, by uchronić przed nieszczęściem. Zaopatrzony w różdżkę i kilka drobiazgów spojrzał na organizatorów.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W Anglii coś się srogo rozjebało. Blaithin rzadko przeklinała. W gruncie rzeczy pomimo ogólnej wulgarności oraz bezczelności, zazwyczaj język miała dosyć przyzwoity, jeśli za przyzwoite można rzucać "cholerami" zamiast "kurwami" czy wyzywanie kogoś od "idioty", a nie "chuja". Ale to, co się działo w Wielkiej Brytanii przechodziło ludzkie pojęcia i jak po powrocie z podróży odkryła ile rzeczy się odwaliło to nie dało się to skwitować inaczej niż "ja pierdolę". Rok jej było. ROK! A tu smoki prawie zrównały wszystko z ziemią, Ministerstwo straciło kontrolę nad czymkolwiek, czarodzieje skakali sobie do gardeł i wszędzie buchały pożary. Poczuła się od razu, jak w domu. W takich właśnie okolicznościach ta rudowłosa wielbicielka chaosu odnajdywała się najlepiej. Grunt to kontrolować siebie i ufać w pełni własnej różdżce. Świat może się wtedy walić, a i tak Dear sobie poradzi. Z żywą ciekawością nadrabiała Proroka Codziennego i wysłuchiwała relacji od swoich starych znajomych na temat ostatnich zajść. A kiedy padły pogłoski o zwoływaniu samozwańczej grupy chcącej polować na smoka to Dear niemal wyskoczyła z butów. Idealna okazja! Wracała w doskonałym czasie - ominęły ją problem i całe gówno, a mogła zaliczyć się na najlepszą część, czyli ubijanie wielkiej bestii. Wielu potworom stawiała czoła w swoim krótkim życiu, ale smokowi jeszcze nie. Tym chętniej chciała przetestować swoje umiejętności i wykazać się potencjałem. Spakowała kilka najpotrzebniejszych przedmiotów, które mogły uratować Dear skórę, jeśli jej się noga w którymś momencie powinie. Nie planowała tracić kolejnej części ciała, dlatego zamierzała możliwie jak najostrożniej podejść do całego wyjazdu. Założyła swoją najlepszą, elegancką szatę czarodziejską, na głowę wsunęła szary kapelusz i udała się na miejsce zbiórki. Ciekawe jacy głupcy zgodzili się wziąć udział. Liczyła na to, że chociaż żadnego z uczniaków Hogwartu tu nie zobaczy. Padłaby wtedy ze śmiechu. Zjawić się mogli tylko masochiści i uzależnienie od ryzyka psychopaci tacy, jak Fire. Odklejeńcy z marginesu społecznego, którzy nie mieli nic ani nikogo do stracenia. Bo jak ktoś miał choćby jedną osobę, na której mu zależało, to nie pchał się w dosłowną paszczę smoka. Co prawda, niektórych musiała skusić nagroda, jaka miała czekać śmiałków podróżujących do Avalonu. Nie wiadomo jaka, ale skoro wycieczkę organizowała śmietanka czarodziejów to zapewne nie była ona mała. Swoją drogą, Fire podeszła do tej śmietanki i obserwowała panów. - Chcecie go pojmać czy zabić? Hawthorne? - dopytała bez żadnych konwenansów w stronę starszego urzędnika Ministerstwa, stając obok jakiegoś jasnowłosego jegomościa. Dear o wiele bardziej wolałaby potwora ukatrupić. Z chęcią wzięłaby z trupa różne ingrediencje do eliksirów. Dobro stworzenia w ogóle rudowłosej nie obchodziło.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kolor:Zielony Ekwipunek: bransoletka z ayuhacką, opaska chatterino, pochłaniacz magii, rękawice ochronne i różdżka ofc Samopoczucie: 3 - Zarażam wenerą, męczę się oddychaniem i jestem wkurzona troszku Cechy eventowe: złotousty Gilderoy (hipnoza-siła perswazji), magik żywiołów (ziemia), świetne zewnętrzne oko(wyczulenie); połamany gumochłon (szybkość), dwie lewe różdżki (transmutacja) , rączki jak patyki (siła)
Czy była typem bezmyślnej poszukiwaczki przygód? Ani trochę. Wkurzyło ją jednak to, że te całe smoki ta mieszały w jej życiu. Nie dość, że powodowały pożary, na których cierpiały jej rośliny, to jeszcze przez jednego, straciła na rok przyjaciela. Tego odpuścić nie mogła i nie obchodziło ją, czy ma stawić czoła jakiejś jaszczurce, czy samemu Merlinowi. Na miejscu zbiórki pojawiła się dość wcześnie, bo wolała nie pominąć żadnego szczegółu. Początkowo myślała, że jest tam sama, ale po chwili dostrzegła kogoś jeszcze. -Profesorze. - Przywitała się z @Atlas M. O. Rosa. -Powinnam się spodziewać, że będzie Pan jednym z uczestników. Na pewno skorzystamy z Pańskiego doświadczenia z magicznymi istotami. - Rozpoczęła pogawędkę, żeby jakoś zabić sobie czas czekania, aż wszystko w końcu się rozpocznie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Ostatnio zmieniony przez Irvette de Guise dnia Wto Sie 29 2023, 13:33, w całości zmieniany 1 raz
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Kolor: niebieski Ekwipunek: różdżka Samopoczucie: 10 Cechy eventowe: gibki jak lunaballa (szybkość), metabolizm eliksirowara; rączki jak patyki (odporność na magię), tykająca łajnobomba (lekkomyślność)
Ryszard maszerował dziarsko z różdżką w jednej ręce i ramieniem Marleny pod drugą, sprawiając wrażenie jakby szedł na piknik a nie potencjalnie śmiertelną misję; klasycznie wszystkie towarzyszące mu negatywne emocje związane z czekającym ich zadaniem maskował beztroskim bajdurzeniem i zabawianiem siostry wyczarowywaniem różnych latających pierdółek i kwiatuszków, żeby zaprezentować jej pełen asortyment swojego nowego zakupu, z którego był szalenie dumny. - No powiem ci, myślałem że przepłacam u Fairwynów, ale serio czuć różnicę, nawet te ptaszki ładniej ćwierkają... już się nie mogę doczekać aż nią kimś przypierdolę - ekscytował się, i zabawa rzeczywiście była przednia, przynajmniej dopóki jeden z ptaszków nie narobił mu na ramię i za karę wszystkie zostały unicestwione dramatycznym Incendio. Tak więc zamiast w otoczeniu uroczych towarzyszy, zjawili się na miejscu zbiórki oprószeni popiołem, jakby gdzieś po drodze zdążyli już napotkać smoka. Całkiem tematycznie. - Kiepska frekwencja, nie rozumiem czemu jest tak mało chętnych, szykuje się doska zabawa przecież - skomentował, wodząc wzrokiem po raptem trzech osobach sterczących pod Departamentem: profesorowi Rosie, kochance Harolda i jakiejś randomowej typiarze. Aż się zamyślił, jak jakiś człowiek z funkcjonującym mózgiem. Jakie mieli nastawienie do całej sytuacji? Atlas na pewno był tu w misji pokojowej, Irweta wyglądała jakby w ramach hobby lubiła mordować, a nieznana mu dziewczyna - nie miał pojęcia. Nie wiedział też, co dokładnie miało na myśli Ministerstwo, kiedy mówiło o okiełznaniu smoka. Będą go łapać, zabijać, negocjować? Co jeszcze ich czeka? Ekscytująca przygoda czy krwawa masakra? Ryszard jeszcze nigdy w życiu nie miał w głowie tylu pytań, których tym razem wyjątkowo nie potrafił zbyć machnięciem ręki. Aż spoważniał i uznał, że może i nie wie wszystkiego, ale wie jedno: jeśli oboje nie przeżyją tego bez szwanku, to zdecydowanie lepiej, by ofiarą smoka czy czegokolwiek innego padł on, a nie kobieta-petarda. - MARLENA, pamiętaj: jak czary zawiodą, to chowaj się za mną albo spierdalaj i ratuj siebie - postanowił nagle stanowczo, chwytając Marlę za ramiona i potrząsnął nią, żeby na pewno dotarło - Jak mi coś upierdoli to tam pół biedy, ale ty musisz wyjść z tego cała, osiągać sukcesy i przedłużyć ród McDonnellów. Czaisz?? - oświadczył, wpatrując się w nią dramatycznie i licząc na to że siostra potwierdzi.
Kolor: zielony Ekwipunek: różdżka (i cały majątek, czyli 9 galeonów, może kogoś przekupi) Samopoczucie: 10 Cechy eventowe: Zalety: Świetne zewnętrzne oko (Empatia), Silna psycha (Opanowanie); Wady: Rączki jak patyki (Siła), Dwie lewie różdżki (Niewerbalne)
Czy była wybitnie uzdolniona w zaklęciech? Nie. Czy o magicznych zwierzętach, a szczególnie smokach wiedziała dużo? Nie. Czy umiała się obronić przed atakiem smoka? Nie. Czy miała jakiekolwiek pojęcie na co się pisze? Nie. Czy chociaż była heroiczna, śmiała, odważna? No, nie do końca. Ale potrafiła opatrzeć rany, poskładać pogruchotane kości, połączyć to, co zostało oderwane od reszty ciała (z wyjątkiem głowy, takie przypadki zwykle skutkowały śmiercią), otoczyć innych opieką - a to już było coś. Właściwie to jedyne z czym przybyła na miejsce zbiórki, nie licząc plecaka na ramieniu i ciężkości w klatce. O całym wydarzeniu dowiedziała się po kątach, dopinając w Ministerstwie Magii ostatnie papierkowe sprawy przed rozpoczęciem roku szkolnego w Hogwarcie. Dołączenie do wyprawy nie było przemyślaną decyzją, raczej zrywem serca, koniecznością uzdrowicielskiego powołania. Słońce skłaniało się ku zachodowi, kiedy pojawiła się z charakterystycznym trzaśnięciem teleportacji na polanie. Od razu obawy poszybowały w górę, bo była przekonana, że zbierze się więcej osób, a ja wiadomo, w kupie siła. - Piękny... wieczór - wypowiedziała podchodząc do @Atlas M. O. Rosa i @Irvette de Guise dwa najbardziej losowe słowa, które zaświtały jej w głowie, ciężko przełykając ślinę przez gardło. Dłonie jej się pociły, ale wzięcie kilku głębszych wdechów trochę pomogło na odczuwane napięcie.
Uśmiechnął się na widok @Irvette de Guise, kiwając jej głową, kiedy podeszła bliżej. - Szalenie się cieszę, że przyszłaś. - przyznał, posyłając jej swój ciepły uśmiech - Już nie jestem Twoim profesorem, może to dobry moment do przejścia na Ty. - zaproponował, mrużąc jedno oko. Określenie "profesor" zawsze sprawiało, że czuł się staro, ale rozumiał szkolne konwenanse i nigdy nie odmawiał swoim uczniom potrzeby tytułowania swoich nauczycieli jakimi tylko tytułami by nie chcieli. - Atlas. - wyciągnął do niej jasną dłoń - Mam nadzieję, że będę w stanie pomóc. Nie jestem biegły w temacie pracy ze smokami, aczkolwiek postaram się nie zawieść tam, gdzie będę mógł się przydać. - zapewnił. Sytuacja była niewesoła, spotkanie dość ponure a okoliczności jeszcze gorsze. Mimo to Rosa miał w sobie tę niewymuszoną lekkość, jasne spojrzenie i łagodny uśmiech, który sprawiał, że otoczenie wokół jego osoby wydawało się jakby odrobinę bardziej miękkie. Prawdopodobnie ze względu na swój genetyczny urok, którym - może chcący może niechcący - zawsze się otaczał. Przeniósł wzrok na zbliżających się ludzi, odnotowując obecność kilku swoich studentów, których bezpieczeństwo natychmiast stawało się jego priorytetem, nawet pomimo tego, że nie byli obecnie na terenie szkoły. - Rzeczywiście. - skinął głową @Rhode O. Fairley, która aportowała się nieopodal.- Miejmy nadzieję, że dla nikogo nie ostatni. - pozytywne nastawienie było kluczem do sukcesu. A jednak się lekko uśmiechał, prawie, jakby żartował.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Kolor: zielony Ekwipunek: eliksir wiggenowy x3; różdżka (+7 CM); pierścień kameleona (+3 transmutacja) Samopoczucie: 8 Cechy eventowe: Czaroglota; Silna psycha (opanowanie); Złotousty Gilderoy (lider); Wiecznie struty; Rączki jak patyki (odporność na magię); Bez czepka urodzony
Oszalał, był pewien, że postradał zmysły i jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Nie powinien pojawić się za Londynem, miał zbyt dużo zobowiązań, zbyt dużo do stracenia, choć czasem czuł się jakby stracił już wszystko. A jednak szedł od zaparkowanego niedaleko motoru w stronę miejsca zbiórki, niespiesznie paląc papierosa, który mimo to wypalał się zdecydowanie zbyt szybko. Był głupi i lekkomyślny, zdecydowanie przechodzić kryzys wieku średniego, skoro właśnie rzucał się na niebezpieczną Avalońską wyprawę, w imię czego? Nie angażował się politycznie, uciekał od tego na wszelkie możliwe sposoby, ale gdzieś wewnątrz czuł potrzebę zrobienia czegoś. Był nieobecny w życiu czarodziejskiej społeczności przez ostatnie miesiące, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że źle się działo. Cudem przecież pożar rezerwatu ominął jego dom, skutki smoczych ataków dotykały wszystkich. Nie mógł też zignorować prośby Atlasa, wiedział, że na miejscu będą jego studenci, tak samo lekkomyślni jak on sam i liczył na to, że uda mu się ich jakoś ochronić, choć nie był specjalistą od zaklęć ochronnych, nie, jak będzie trzeba pozamienia wszystkich w skały i kamienie, odporne na ogień. Dotarł na miejsce, dopalając Lordka, skinął głową organizatorom tej wycieczki i pomodlił się do wszystkich znanych sobie bóstw, choć Patton zapewne życzył mu śmierci, kto by pomyślał, że po powrocie będzie jeszcze bardziej nieznośny. Podszedł do znajomych twarzy z lekkim uśmiechem na twarzy, lęk i niepokój schował głęboko, nie pozwalał, by wychodziły na wierzch, liczył na to, że opanowanie udzieli się innym. — Pamiętajcie, że kamień się nie pali — rzucił przechodząc obok dwójki Gryfonów i mrugnął do @Marla O'Donnell, wiedząc, że jego najlepsza uczennica doskonale zrozumiała jego słowa. Niech ich wszystkich Merlin ma w opiece. W końcu jednak podszedł do @Atlas M. O. Rosa i objął go w iście braterskim uścisku. Nie miał pojęcia co bardziej się przyda – wiedza o magicznych stworzeniach Atlasa, czy może biegłość w innych dziedzinach Camaela. Niewiele było wiadomo na temat tego, co ich czeka w najbliższych dniach. — Jakbym nie wrócił… Zadbaj o to, żeby mój ociec nie dostał praw do Lai — i właśnie dlatego nie powinno go tutaj być, musiał wrócić, może dobra motywacja doda mu sił — W naprawdę osobliwych okolicznościach znowu się spotykamy — zwrócił się w kierunku @Rhode O. Fairley, skinął jej również głową i poczęstował papierosem. Na uspokojenie rzecz jasna.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Kolor: wybierz jedno: czerwony (chcę team z Fire w miarę możliwości) Ekwipunek: amulet laveau schowany pod koszulką (+10CM), różdżka z włosem bagnowyja (+3CM) Samopoczucie: 6. Cechy eventowe: Pojawiam się i znikam, Świetne zewnętrzne oko (Spostrzegawczość), Silna Psycha (Opanowanie), Dwie lewe różdżki (Transmutacja), Drzemie we mnie zwierzę (zachowanie), Wiecznie struty
Nie było go od dłuższego czasu. Musiał wyjechać i zaszyć się gdzieś z daleka od tego całego pierdolnika, jaki odczyniał się w jego życiu. Wyjechał więc gdzieś w głuszę w środkowej Azji, po prostu, aby uspokoić swoją psychikę i dać sobie oddech, zapomnieć o tym wszystkim. Oczywiście czymże innym mógł się zajmować jak nie ćwiczeniem zaklęć, szczególnie jeśli chodziło o jego nie dość, że niedominującą, to tytanową rękę. Bezróżdżkowo nadal kulał, ale z różdżką szło mu już całkiem nieźle. Co prawda nie była to moc lewej ręki, ale był zadowolony z postępów. A poza tym... poza tym spędzał po prostu czas w książkach, nad ciepłym morzem czerwonym. A teraz należało wrócić. W końcu już niedługo miał się rozpocząć rok szkolny, a nie zamierzał z niego rezygnować. Jego ostatnia przerwa od szkoły była wystarczająca, tak więc wrócił na swoje oba stanowiska. Wcześniej jednak, tuż przy powrocie dowiedział się o aktualnej sytuacji jaka działa się w Wielkiej Brytanii i wiecie co? Absolutnie go ona nie zaskoczyła. Tak jak zostawił ten pierdolnik, tak wrócił do niego w niezmienionej formie, lub nawet gorszej. W każdym razie jeśli chodziło o smoki. Kiedy więc dowiedział się o możliwej wyprawie zorganizowanej przez ministerstwo, pełnej niebezpieczeństw, acz z perspektywą zakończenia wszelkich problemów - oczywiście się zgłosił i już w dniu dzisiejszym pojawił się na miejscu rozpoczęcia wraz z innymi samobójcami. Docierając na miejsce zorientował się wsród znajomych twarzy, witając się z obecnymi krótkimi skinięciami głowy. Dopiero obecność jednej osoby zaskoczyła go na tyle, aby podejść i przywitać się bardziej wylewnie. - Dzień dobry, panno Dear. - i tyle z tej wylewności. Faktycznie widok dziewczyny bardzo mocno go zaskoczył z racji jej długiej nieobecności - a na pewno długiej nieobecności odkąd ostatni raz widział ją... w szkole? Chyba tak. Był w sumie ciekawy co u niej, ale zanim miał zamiar zacząć jakąś poważniejszą rozmowę, to zaczekał, czy w ogóle zechce z nim rozmawiać. Alex miewał różne humory, ale jego grzeczność się chyba nigdy nie zmieni.
Kolor: niebieski Ekwipunek: różdżka Samopoczucie: 7 - ogółem git, ale bez szału + całkowity brak czucia w prawej dłoni Cechy eventowe: Gibki jak lunaballa (zwinność); Świetne zewnętrzne oko (spostrzegawczość); Powab wili; Bez czepka urodzony; Tykająca łajnobomba (buntownik); Rączki jak patyki (siła)
Można by rzecz, że oficjalnie ją popierdoliło. Brakowało jej nie tylko siódmej klepki, ale też ósmej, dziewiątej i wszystkich pozostałych, które powinny trzymać się kupy i racjonalnie funkcjonować. Jednak artystka potrzebowała emocji by tworzyć, a ona była artystką pełną miarą - bez grosza przy duszy, a do tego wygnaną na amen z rodzinnego domu i miała niczym nie podparte przeczucie, że musi odpierdalać jakieś rzeczy, by to wszystko nabrało sensu. Nie oszukujmy się, Saskia tak naprawdę liczyła na pieniężną nagrodę. W końcu Ministerstw musi wynagradzać tych, którzy potencjalnie ryzykują swoje życie, czymś więcej niż uściskiem łapy Ministra. Poza tym jeśli Marla i Ricky zostaną przez smoka pożarci, to znowu będzie musiała szukać kogoś, kto przygarnie ją pod swój dach. Już abstrahując od tego, że uznawała swoich współlokatorów za wybitnie przyjazne duszyczki i naprawdę ich lubiła, to nie zniosłaby ponownego proszenia się o pomoc - zabawne, jak duma wciąż pulsowała w jej małym ciałku, mimo że składała się głównie z wydarzeń i decyzji, z których ciężko jest być dumnym. Nazwisko przy jej imieniu błyszczało nadal, tworząc ostatnią nić powiązania z rodziną, z którą niewiele miała już wspólnego. Szurała nogami po trawie, podśpiewując pod nosem: — Entliczek pentliczek, na kogo wypadnie, tego smok bęc — Oby nie ją, Marlę ani Ryśka. Właściwie to najlepiej nikogo. Liczyła na pokojowe rozwiązanie, takie w którym nie będzie nawet zbyt dużo akcji. Ot, pokaz siły z obu stron, trochę krzyku, ale żadnego rozlewu krwi. Zamyślona szła w stronę budynku, bawiąc się pierścionkiem, którego nigdy nie zdejmowała z palca. Na wszelki wypadek wyliczankę kontynuowała tylko w myśli - kto wie, może jeszcze ktoś uzna, że nie bierze tego na poważnie. Bo bierze, prawda?