Miała wrażenie, że dla kogo jak dla kogo, ale dla Maxa niemal zawsze było za spokojnie. Czasem kiedy słuchała o jego przygodach, jej własne życie wydawało się nudne jak flaki z olejem, ale akurat tutaj, na Podlasiu niesamowicie jej to odpowiadało. Nie zamieniłaby tej ciszy i spokoju na nic innego, dlatego powrót do szarej rzeczywistości, jaki czekał ich już za chwilę, zupełnie jej się nie uśmiechał. Wciąż miała wiele spraw do przemyślenia, a czas podejmowania decyzji nieubłaganie się zbliżał.
- CO robiłeś? - zapytała oniemiała, bo w pierwszej chwili miała wrażenie, że się przesłyszała.
- Podrywanie dzika? To jakiś nowy, młodzieńczy slang? - Spojrzała na niego z mieszaniną ciekawości i sceptycyzmu, bo jednak sama do końca nie wiedziała, czy chciała wiedzieć, co to oznacza. Można było się spodziewać... cóż, wszystkiego.
- Tak, myślę, że to zdecydowanie ciekawe, ale chyba nie będę prosić o szczegóły - zaśmiała się i pokręciła głową, przez co umknęło jej uwadze to, jak na moment przygasł. Nie dał zresztą po sobie za bardzo poznać, że coś było nie w porządku, więc nim znów się do niego obróciła, kontynuował, jakby nigdy nic, przez co nie miała szansy niczego zauważyć.
Roześmiała się szczerze rozbawiona, że powrócił do tematu kasztana.
- Nie wierzę, że o tym pamiętasz. Bierzesz kasztana i w kogoś rzucasz, to znaczy rzucasz mu nim pod nogi oczywiście, bo człowieka nie chcesz znokautować... No, i jak już rzucisz, to podchodzisz i pytasz "hej, to twój kasztan?" i ciągniesz gadkę na podryw. Możemy kiedyś przetestować razem, ty będziesz rzucać, a ja schowam się gdzieś w krzakach i będę podglądać - powiedziała, uznając to za kolejny świetny pomysł. Nie wchodziło w grę, żeby oboje byli na widoku, bo przecież od razu byliby spaleni. Jedno z nich musiało być w ukryciu. Tym razem to ona nieco przygasła na wzmiankę o utopcach. Przełknęła ślinę, nim mu odpowiedziała.
- Taaak, też je spotkałam i nie chciałabym znowu tego przeżyć. - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie, jak ją i Jamiego te paskudne stwory zaatakowały. Cały tamten dzień wydawał się jakiś przeklęty, nie chciała nawet za bardzo wracać do tego myślami, dlatego też szybko zmieniła temat, dziękując podlaskiej naturze za piękne magibelkowe drzewa, które rosły tuż przed nimi.
- O moją zręczność się nie martw - rzuciła i zanim jeszcze dobrze zdążyła nazbierać amunicji albo znaleźć schronienie, oberwała. Mocno. Tam, gdzie słońce nie sięga. Zgięła się w pół, z jej ust wydobył się przeciągły jęk, a w oczach stanęły łzy.
- Solbeeeerg, Bóg cię opuścił? - wyjąkała, dalej skulona, bo bolało jak jasna cholera.
- Nie jestem facetem, żeby dostawać w to miejsce - wytknęła mu, jedną dłonią opierając się o drzewo. Odechciało jej się całej tej wojny, najchętniej strzeliłaby teraz focha jak jakaś księżniczka i klapnęła na dupie na miękkiej trawie, ale z drugiej strony była żądna zemsty. Podniosła jedną magibelkę i rzuciła w stronę chłopaka, ale ta nawet nie doleciała do celu, na co dziewczyna przeklęła pod nosem. Oczywiście zrzuciła to na karb bólu, jaki dalej odczuwała i który zdawał się nie słabnąć.
Kostki: 1 i 30 -> pudło