W tej przestronnej izbie znajduje się bardzo dużo stolików, można wręcz powiedzieć, że niewspółmiernie wiele co do wielkości domku z zewnątrz. Z pewnością udział miała w tym magia i również ona sprawa, że w środku pomimo upałów panuje przyjemnie chłodna atmosfera. Drewniane ławy przykryte są poduchami, stoły zaś zdobią zawsze czyste, kolorowe obrusy. W środku gra skoczna muzyka, a jedzenie wydaje pani Bożenka, której imię stanowi prawdziwą katorgę dla przyjezdnych. Nie potrafi powiedzieć słowa po angielsku, ale jest za to bardzo miła - dużo się uśmiecha i jeszcze więcej nakłada. Po skończonym posiłku nie zapomnij jednak odnieść talerzy do okienka z brudnymi naczyniami - z pewnością ułatwisz jej w ten sposób pracę.
Oparł dłonie na jej ramionach, zaglądając zza niej na to co robiła kucharka, jednocześnie jakby przytrzymywał ją, coby nie odleciała na tym haju ekscytacji. Pokiwał głową na tego kurczaka, jak podczas pieczenia posmarować smalcem skórkę, to robiła się taka złota i chrupka jak czips o smaku drobiu - czyli przepyszna. - Bardzo mi się podoba to przypalanie cebuli. - przyznał, patrząc, jak przepołowione cebulki czernieją w ogniu, nim nie wpadły do garnka, an co kucharka wyjaśniła, że to się robi w celu uzyskania ładnego, żółtego koloru zupy. - Comber? - przechylił głowę. Okej, był miłośnikiem i amatorem jedzenia, ale za trudne nazwy to jednak za trudne nazwy. Umiał powiedzieć, czy coś jest dobre, czy nie, ale nie wiedział, jak co się nazywa. - Te byklawce kozacka sprawa, bym chciał takiego mieć. Ale mam gęś. - podrapał się po brodzie - Gęsi smalec... - zmrużył lekko oczy, myśląc o swojej Halince, która spała już w jego przyczepie, najwyraźniej uznając go za swoje nowe stado.- Te mleczuszki to są takie malutkie, że ile tego mięsa. Jak z jagniątka. - zerknął na nią - Ale dla małych ludzików pewnie akurat! - zachichotał, żartując, oczywiście z całą sympatią dla jej drobnej osoby. Nigdy nie miał na myśli nic złego i nie chciał z niej kpić. Lubił drobne dziewczyny. Szczególnie z tak chochliczą naturą jak Norwoodówna. Przeniósł swoją uwagę na warzywa, które po lekkim przyrumienieniu zaczynały się rozdrabniać na farsz chyba do pierogów i obserwując, jak im to idzie, sam złapał za nóż, próbując naśladować całą czynność. Chciał wynieść z tego kuchennego pobytu najwięcej, jak to było możliwe. - Chciałbym, by nam pokazała, jak lepi pierogi. - powiedział do Carly półgębkiem. Złożyć na pół i ścisnąć brzegi to umiał każdy głupi, ale Bożenka zawijała je jak warkocz, jodełkę, na samej górze pierożka. Myślał nad tym i myślał i nic a nic nie umiał uznać jak się za taki wzór zabrać.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Co ci się w tym podoba? - zapytała zaciekawiona, bo nie do końca wiedziała, skąd mogło mu się to wziąć, jednocześnie uśmiechając się tak pięknie, jakby chciała oczarować wszystkich dookoła, chociaż nawet nie wiedziała, w jakim celu. Ot, przemawiało przez nią poczucie, że była jak rusałka i nie mogła tego w żaden sposób zmienić, a że wyrosła na pannicę, która wiedziała, jak używać uroku osobistego, to miała wrażenie, że teraz nim aż promieniała, po prostu roztaczając dookoła siebie prawdziwy blask. - Comber to kawałek półtuszy z lędźwi, ale bez nerek i w sumie najczęściej pochodzi od zwierzyny łownej, ale to nie jest taki konieczny wymóg, więc pewnie te twoje byklawce i inne stworzenia się na to nadają. No, tak jak gęsi na smalec, na pewno, na pewno, ale jak się już do niej przywiążesz, to nie zrobisz z niej nic do jedzenia, prędzej jajka będziesz kradł! I, ha, nie oceniaj mnie po rozmiarze, skąd wiesz, czy nie jem jak para abraksanów? - wypaliła zaraz, zachowując się, jakby została urażona w drugą stronę, bo prawda była taka, że Carly kochała jeść, a potem biegała to tu, to tam, spalając to wszystko, co przyjęła. To była jej tajemnica, ale prawda była taka, że lepiej było nie zapraszać jej do restauracji, bo była skłonna do pochłonięcia połowy menu, zanim uzna, że się naprawdę najadła. Jeśli zaś ktoś zabrałby ją na olbrzymi kebab, nie byłby w stanie uwierzyć, ile byłaby w stanie go pochłonąć, nim w końcu uznałaby, że się najadła. - To ją o to bardzo ładnie poprosimy, jak skończymy pomagać, tak? Na pewno nam to pokaże, tylko musimy się do niej czarująco uśmiechnąć - stwierdziła równie cicho, żeby przypadkiem kucharka ich nie usłyszała, a później bardzo grzecznie zabrała się za obrabianie wszystkich warzyw na bulion, by później wylądowały we właściwym garnku, stając się zaczynem do czegoś wspaniałego. Inna sprawa, że dla Carly dosłownie wszystko w tej kuchni było wspaniałego.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Spojrzał na nią z jakimś brakiem pomyślunku przy tej rozmowie, ale ocknął się zaraz: - Ciekaw jestem, kto na to wpadł pierwszy. Wiesz, przypalanie cebuli na zdrowy rozsądek wydaje się być niszczeniem jej, nie? A tu się okazuje, że to, co w jednym zakątku świata wydaje się za zmarnowane, w innym jest robione celowo. - uniósł brwi - Jak ten ich kefir, czy zsiadłe mleko. - wspomniał, co usłyszał, że dobre jest na kaca, ale jeszcze nie oszalał, żeby kaca zapijać zepsutym mlekiem. Pokiwał głową, bo jak już wyjaśniła, czym ten tajemniczy comber jest, to i rzeczywiście znał to danie. Chociaż do dziś nie umiał go nazwać. Było dobre, jak wszystko z mięsa, bo jak na neandertala z jedną szarą komórką przystało - mięso było ulubionym składnikiem jego pożywienia. - Bo jakbyś tyle jadła, to byś większa urosła. - puścił jej oko. Czy może powiedzenie to było o piciu mleka? Zaraz już się rozproszył, kiedy gospodyni kuchenna zabrała się za przygotowywanie farszu na pierożki, co było wspaniałą zapowiedzią, bo rzeczywiście przejawiało szansę na to, że pozna jej sekretne metody ich zlepiania. Nie to, żeby sobie wyobrażał siebie kiedykolwiek klejącego pierogi, ale były piękne, a on, choć wzbraniał się i zaprzeczał, pozostawał artystą, tak? - Się robi. - kiwnął głową, kiedy kucharka poleciła mu przygotować garniec, bo okazało się, że te pierogi to będą gotowane właśnie w bulionie, do którego przypalali cebulę. - A będą też te na słodko? - zainteresował się. Pierogi z owocami były jego największym zaskoczeniem po przyjeździe, bo przywykły był do ich wersji wytrawnej, a Polacy, najwyraźniej, lubowali się w różnych kosmicznych połączeniach. Może to właśnie oni, a nie Francuzi, powinni nosić przydomek wirtuozów kuchni?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- A tak to możesz się zastanawiać nad milionem spraw! Kto wpadł na to, że krowę można wydoić i pić mleko albo które jagody są dobre? Albo, że kaczka jest smaczna, a ze zboża można robić mąkę? To wszystko jest tak ciekawe, że aż się człowiekowi w głowie nie mieści - zakomunikowała, śmiejąc się ciepło, bo faktycznie podobne rzeczy były fascynujące, tak samo, jak cuda na kiju, jakie podawano faktycznie w Polsce, niepasujące do tego, co sami jadali, co znali i do czego byli przyzwyczajeni. Ogólnie kulinaria miały w sobie o wiele więcej tajemnic, niż większość ludzi podejrzewała i sądziła, że gdyby zaczęła im to tłumaczyć, nie chcieliby jej uwierzyć albo kręciliby na to wszystko głowami. - Akurat, chyba w tyłku - stwierdziła jedynie na jego uwagę, nim zostali porwani w wir pracy, a ona z wielką przyjemnością się na to godziła, robiąc dokładnie to, czego od niej wymagano. Nie sprzeciwiła się ani raz, zwyczajnie wciągając się w to, co się działo, stając się najlepszym widzem i kuchcikiem, jaki istniał na tym świecie. Nie zamierzała nawet na chwilę zwalniać, śmigając po kuchni, jak fryga, prawdziwa rusałka roztaczająca dookoła siebie taki blask, że z pewnością wszyscy padali na kolana, oddając jej jakieś pokłony. Ot, wystarczyło zjeść nieco pasztetu i świat wywracał się do góry nogami, co było oszałamiające, fascynujące i pełne niemożliwego, które stało się nagle możliwe. - A na słodko, to które ci smakują? Bo ja to uwielbiam te z mięsem, są takie wyraziste i tłuste i w ogóle, ale słyszałam, że można je nawet robić ze szpinakiem - rzuciła do Lockiego, kiedy kucharka, kiwając nad nimi głowami, zapewniała ich o tym, że będą wszystkie możliwe pierogi. Cokolwiek by to miało oznaczać, bo Carly się coś widziało, że to wiązało się z lepieniem pierogów w nieskończoność, ale tę nieskończoność posiadała, co zaraz udowodniła, w pełni koncentrując się na pracy.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Był to aspekt konsumpcji, który czasem pojawiał się w jego głowie i zostawał na chwilę, by się nad tym pozastanawiał. Były takie rzeczy, które szło założyć, że człowiek mógł podpatrzeć od zwierząt, które owoce lasu można jeść, albo jakiego gatunku zielenina nadawała się do trawienia, a jaka potrzebowała obróbki termicznej. Ale były też rzeczy, których Lockie nie umiał wymyślić, jak na przykład, skąd człowiek uznał, że miód jest dobry i można go jeść. Barcie znajdowały się głęboko w drzewach, chronione przez owady, których atak jest bolesny i niebezpieczny. Jak odklejonym trzeba być szaleńcem, by pomyśleć "O wy pasiaste skurwysyny, na pewno chowacie na chacie coś dobrego!". No niedorzeczne. Uniósł brwi, słysząc jej piękny śmiech i pokręcił głową, bo uważał osobiście, że duże tyłki są super, jak i każda część ciała kobiety. Nieważne, mała czy duża, była piękna i idealna. Słuchał z uwagą wskazówek kucharki, kiwając głową i doprawiając tak, jak mu wskazywała. W moździerzu przygotował mieszankę, którą wcześniej widział, że ucierała i podsypywał nią mięso, a później dodał przygotowaną, obraną i pokrojoną włoszczyznę do garnka. Zadawał pytania, ale bardziej by się upewnić, by dowiedzieć się więcej, bo jednak gospodyni bardzo dobrze wszystko tłumaczyła i wskazywała jak co zrobić, więc nie miał zbyt wiele wątpliwości. W tym tercecie praca wrzała niczym ten rosołek na małym ogniu, niby niepozornie, ale z jakim fantastycznym, pysznym skutkiem. - Z truskawkami. - odparł bez wahania, na zadane mu pytanie - To aż nieprawdopodobne, jakie mają tu dobre truskawki, nie to, co u nas. - pokręcił głową. Wiele smaków, dań i produktów Podlasia uważał, za znacznie lepsze niż to, co mieli w Anglii. Następna w kolejności była taśmowa produkcja pierogów, więc znów zasiadł na stołku i z wielkim skupieniem obserwował, jak kucharka zakleja swoje pierożki, swoimi wielkimi, nieporadnymi łapskami próbując powtórzyć takie same warkocze - z mizernym skutkiem, ale się nie poddawał. Wiadomo, w jedzeniu ważniejsze niż jak coś wygląda, jest to, jak smakuje! Czy coś. Trudno powiedzieć, ile minęło czasu, kiedy tak dzielnie kucharzyli, niemniej był to czas spędzony przyjemnie i przydatnie, bo poznał parę ciekawych kulinarnych sekretów i to nie tylko od pani kucharki, a także przecież od swojej złotowłosej towarzyszki.
Wakacje mijały Adeli beztrosko i ze sporą ilością przygód, dlatego nawet nie dostrzegła jak boleśnie zaczęły dobiegać końca, a ona nie zdążyła z nich skorzystać nawet w połowie tak bardzo jak chciała. Korzystając z ostatnich dni spędzanych na Podlasiu, umówiła się z ulubioną kuzynką, by razem posmakować lokalnych pyszności, a także obgadać bieżące wydarzenia. Nim jednak udała się na stołówkę, wskoczyła sobie na moment do bani, gdzie dołączył do niej jeden z tutejszych biesów, czyli bannik. Najwyraźniej przypadła mu do gustu, bo już po wyjściu z bani, stworzenie, które zazwyczaj nie opuszczało wilgotnych okolic, podążyło za nią aż na stołówkę, snując swoje opowieści. Adela jednak nie była najlepsza w historię magii, dlatego słuchała jego mowy jednym uchem. Dziewczyna zasiadła przy stole, oczekując na Gwen, by razem mogły udać się do bufetu po jakieś lokalne pyszności.
Miała co robić - zawsze tak było. Gwen nie umiała się nudzić, bo to było, cóż, nudne. Nawet w wolnych chwilach szukała chociaż towarzystwa rolników czy kucharki, by pogadać z nimi o ich pasjach albo o samym Podlasiu i życiu w tych stronach. Kiedy jednak Adelka dała znać, że chciałaby pojeść różnych smakowitości, wszystkie inne plany poszły w odstawkę z dwóch powodów - po pierwsze, to Delcia, a po drugie - nie ma nic lepszego od jedzenia smaczności w miłym towarzystwie. Towarzystwa dotrzymywały jej tez małe stworki, które - choć wiedziała, gdzie idzie - wciąż próbowały ją skusić, by pójść gdzieś indziej, to tu, to tam, ciągając ją we wszystkie strony, aż ofuknęła je bezlitośnie. - Adelaaa! -zawołała śpiewnie od progu, machając do niej wesoło. Zaraz przysiadła się przy stoliku, patrząc z dystansem na bannika, który czaił się nieopodal. - Twój nowy kumpel? Ja wiedziałam, że potrafisz sobie zjednać każdego. - zaśmiała się.
Oczekując na Gwen, Adela w końcu się poddała i zaczęła słuchać słów biesa, który faktycznie miał do przekazania coś ciekawego – nawet jak na standardy Gryfonki, która niespecjalnie przepadała za dziejami magii. Być może opowieść przypadła jej do gustu, bo miała wrażenie, że bies jednak zmyśla, jednak tak czy siak – była to całkiem interesująca opowieść i faktycznie związana z historią tego miejsca. Bies opowiedział jej historię czarownicy, która żyła w tutejszych lasach jeszcze w czasach prasłowiańskich, na długo przed tym, gdy sprowadzono tu chrześcijaństwo i zaczęto tępić czary. Czarownica miała na imię Dagna, dobrze znała się na lokalnej przyrodzie i jej magii leczniczej. Ponad wszystko jednak związana była z magicznymi istotami - najbardziej ceniła przyjaźń z jednym z biesów, imieniem Czernobor. Gdy tutejszą okolice dotknęła ogromna susza, a wynikające z niej pożary pożerały plony, tutejsi mieszkańcy przyszli do Dagny z prośbą o pomoc. Kobieta nie była w stanie sama zaradzić tak skomplikowanej rzeczy, więc udała się z prośbą o pomoc do Czerebora. Ten zdradził jej odpowiednią formułę, ostrzegając jednak, że jeśli z niej skorzysta, nic już nie będzie dla niej takie jak było dotąd. Dagna, choć znała cenę, zdecydowała się pomóc wieśniakom – rzucone zaklęcie odebrało jej wszystkie siły i sprawiło, że umarła po kilku tygodniach, trawiona chorobą. Jednak jej poświęcenie nie poszło na marne – udało się uratować plony wieśniaków, a ich rośliny obrodziły szczodrzej niż kiedykolwiek, zapewniając im bezpieczeństwo na cały rok. Adela wsłuchiwała się w tę historię podejrzanie uważnie, bo w głosie i zachowaniu biesa było coś takiego, że wydawało się, że nawet skład zupki chińskiej brzmiałby ciekawie. Gryfonka podziękowała mu za tę opowieść, jednak nie pozwoliła mu na opowiedzenie kolejnej, bo na horyzoncie wreszcie pojawiła się Gwen, co spotkało się rzecz jasna z wielkim entuzjazmem Honeycottówny. - Heeeej – powiedziała z entuzjazmem, dostrzegając jedną z najulubieńszych twarzy – Cześć kochana! Poderwała się z krzesła i uścisnęła kuzynkę, a następnie wskazała jej krzesło. Jasne, degustację tutejszych pyszności mogła przeprowadzić sama, ale jednak wszystkie potrawy smakowały lepiej w tak zacnym towarzystwie. - Nie wiem czy nie będę zbyt zuchwała, nazywając go kumplem – odparła, spoglądając badawczo na bannika, tak jakby zuchwałość nie była jedną z głównych cech jej charakteru.
Biesiki czepiły się jej jak uparte, nawet pomimo tego, że dotarła tam, gdzie chciała, wciąż próbując ją przekonać do tego, by poszła gdzieś, tam, gdzie chciały one, ciągając ją za nogawki we wszystkie strony. Wyściskały się, bo na wakacjach wolno było szczodrzej okazywać sobie uczucia i rodzinne czułości niż tak na szkolnych korytarzach, po czym przycupnęły sobie przy stoliku. - Mówisz, jakby to było dla Ciebie całkiem obce zagadnienie. - powiedziała z powagą, wiedząc, że w Adeli żył najbardziej nieposkromiony chochlik z całej jej rodziny. Zaraz zamówiły sobie całe kopy wszystkiego, bo przecież te jedzonka to były o takie malutkie, te porcyjki to co, pięć pierogów? Pajdka chleba? Szklanka kompotu? Gwen przyszła tu rzeczywiście głodna i spragniona, choć nie tylko konsumpcji, ale i historii z życia swojej kuzynki: - Koniecznie mi opowiadaj, co robiłaś ciekawego. - poklepała dłońmi blat, w oczekiwaniu na jedzenie, ale i opowieść- ja poza zgubieniem się w lesie, wpadnięciem do rowu i nawiązaniem głębokiej przyjaźni z hodowcami czarniosek niestety nie mam się czym pochwalić! - zaśmiała się cicho. No, w międzyczasie jeszcze biła się z utopcami, ale ani było to spektakularne, ani właściwie pełne powodzeń, więc przemilczenie sprawy nie było najgorszą opcją. - Przede wszystkim powiedz mi, czy masz jakiś wakacyjny romans. - nachyliła się w jej stronę. Problem polegał na tym - i nie było to żadną tajemnicą - że Mairion i Juniper zaczynały marudzić, że dawno nie było w rodzinie żadnego wesela, a osób pasujących wiekiem do ożenku czy zamążpójścia było bardzo mało, więc wiele par oczu kierowało się na Gwen. Czy w ramach ucieczki od zobowiązania była skłonna wyswatać młodszą kuzynkę? Być może...
Parsknęła nieskrywanym śmiechem na słowa kuzynki, bo nie dało się ukryć, że Adela faktycznie była zuchwałym chochlikiem, a w innym wymiarze bez wątpienia sprawdziłaby się jako bies utrudniający życie niezadowolonym z wakacji hogwartczykom. W tym momencie czuła się jednak dziwnie natchniona i wręcz podejrzanie mądra, a nie zmieniło tego nawet zniknięcie biesa, który pożegnał się z nią jeszcze machaniem dłonią i szczerbatym, ale za to niezmiernie szerokim uśmiechem. Korzystając z okazji i jednej z ostatnich możliwości skosztowania lokalnych specjałów, Adela również zamówiła mnóstwo wszystkiego, rozważając przy tym, które smaki chciałaby odtworzyć po powrocie do Wielkiej Brytanii. Adela rozpoczęła swoją ucztę od słodkich pierogów z serem – w jej przypadku efekt ich działania był faktycznie dość łagodny, bo na co dzień była już otwartą i miłą osobą, niemniej jej buzia wprost otworzyła się do prawienia komplementów. - Wyglądasz kwitnąco, Gwen! – wyszczebiotała, a raczej wyszczebiotałaby, gdyby nie gęba wypełniona przez pierogi. W tym układzie mogła co najwyżej wyburczeć komplement, niemniej był on słyszalny dla kuzynki – Mnóstwo rzeczy, ale wolałabym nie przyprawiać cię o zawał. To nie tak, że nie zamierzała informować starszej Honeycottówny o przeżytych przygodach, po prostu wolała ostrzec ją, że wieści, które może usłyszeć, wcale nie należą do najprzyjemniejszych, przynajmniej dla kogokolwiek, kto troszczył się o Adelkę. Rzecz jasna, Gwen nie była jej rodzicami, by Adela musiała powstrzymywać się przed opowieściami, jednak kuzynka i tak martwiła się o nią tak często, że warto było choć trochę uchronić ją przed mękami. - Nie tym razem – odparła wesoło, nieszczególnie przygnębiona brakiem romantycznych uniesień na wyjeździe. Choć chętnie przeżyłaby jakąś miłosną przygodę, to nigdy nie miała ku temu presji. Zresztą, poprzedni wyjazd pokazał jej trochę, że czasem warto sobie odpuścić i tym samym uniknąć rozczarowań.
Gwen zaczęła, gasząc pragnienie kompotem. Był niezwykle orzeźwiający i dawał jakąś przyjemną ulgę w tym wszechobecnym upale. Zaśmiała się wesoło, kiedy Adeli zebrało się na komplementy i puściła jej oko: - To przez Twoje wspaniałe towarzystwo, moja droga. - zapewniła, kiwając głową - I nic nierobienie. Odkąd Hux wrócił na stołek i nie jestem oficjalną opiekunką gryfonów, jakoś mało z was do mnie przychodzi ze swoimi biedami. - westchnęła. Niby wciąż się uśmiechała, a jednak w jej głosie wybrzmiała nutka smutku. Bardzo lubiła swoją rolę jako Matki Lwicy, obrończyni uciśnionych gryfonów i ich największa kibicka. Rozumiała jednak, że Williams miał teraz większe pole manewru, jeśli chodziło o wsparcie uczniów i studentów i starała się to zaakceptować. - Mnie? Kochana. Za kogo ty mnie masz? Jakiegoś wapniaka? - powiedziała, brzmiąc prawie jak hello fellow kids, ale to przecież Gwen, ona ledwie odbiła od studiów, w głowie jeszcze będąc bliżej kumplowania się ze studentami, niż mentorowania im. Miało to jednocześnie zasugerować, że spodziewa się może nie tyle spowiedzi, co chociaż odrobiny jakichś plotek czy wesołych historii z wakacji. - jak to nie tym razem? - pokręciła głową - Cytując dziadka Rhysa, czy ci chłopcy w Hogwarcie rozumu nie mają, taka mądra i zaradna dziewczyna jeszcze nie ma narzeczonego? - zacmokała. Ciekawe było to, że wśród Honeycottów dużo częściej można było usłyszeć komplementy o swojej mądrości, rezolutności czy kreatywności, niż po prostu pochwały urody. To było jakby gdzieś dalej w tabeli wartości.- Nawet małego? - uniosła górną wargę w mince jakiegoś rozżalenia - Powiem Ci, że u mnie też posucha. Myślałam, że chociaż Ben przyjedzie i dalej się z nim podroczę o te majtki z cukierków, ale nie. - nadziała pieroga na widelec i ugryzła - To jak, opowiadaj, ale zacznij od tych najmniej przerażających, żebym mogła się przygotować! - zaśmiała się.
- Wiesz, że dla mnie zawsze będziesz najlepszą opiekunką Gryfonów – odparła, widząc niezbyt wesołą minę kuzynki. Zresztą ten komplement, nawet jeśli podsycony siłą magicznej substancji, był całkowicie szczery – Adela w życiu nie mogłaby zaufać Williamsowi, tak jak ufała Gwen i nie miała wątpliwości, że nie była ona jedyna. Wbrew pozorom nie chodziło tutaj jedynie o kwestie pokrewieństwa, tylko o to, że starsza Honeycottówna była ciepła, a przy tym naprawdę wyluzowana. - Nie za wapniaka, tylko za kogoś, kto martwi się o moje zdrowie i życie – zaśmiała się, wcinając kolejnego pieroga. Gdyby Gwen nie była członkinią kadry pedagogicznej, zapewne sama uczestniczyłaby w najbardziej zbrodniczych figlach Adeli, jednak w obecnych okolicznościach, musiała wykazywać, choć odrobinę troski o swoją młodszą i dość lekkomyślną krewną. Zaśmiała się z cytatu dziadzi Rhysa, dokładnie słysząc w głowie ton, z którym go wymawiał, bo słyszała te słowa jakiś gwiazdylion razy i na razie nie szykowało się, żeby miała się pożegnać z tą dobrze znaną frazą. - No niestety – wzruszyła ramionami, nieszczególnie przejęta brakiem adoratora, choć trochę tęskniła za miłym flirtem, niemniej nawet ten lekki niedobór zdecydowała się obrócić w żart – Ale w sumie dość dawno nie było w naszej rodzinie prawdziwej starej panny, więc może mamy potencjał się wykazać. Ale… majtki z cukierków? Uniosła brwi, bo to, co powiedziała Gwen wybiło ją z rytmu żartów i zdecydowanie chciała poznać więcej szczegółów, co dobitnie pokazała swoją miną. Chętnie przehandlowałaby z kuzynką parę sekretów. - W sumie atak porońca brzmi mało przerażająco, jeśli weźmie się pod uwagę, że byłam pod opieką profesora Rosy… - zaczęła, w gruncie rzeczy od całkiem sporego kalibru, ale nie dało się ukryć, że podczas tych wakacji nie miała „łagodniejszych” przygód.
Bandurki uparcie ciągały ją za nogawki, próbując wyrwać z ławki, uparte biedy próbujące wyciągnąć ją w pole na manowce, ale Honeycott twardo stawiała im opór, wielkodusznie ignorując stworki. Zaśmiała się wesoło, patrząc na Adele z jakąś taką adoracją w oczach. Zawsze miło usłyszeć coś dobrego, nawet jeśli to z ust kuzynki, więc powinno się dzielić na pół - wiadomo, że miała nieobiektywną opinię. Gwen decydowała jednak, zamiast dzielić to mnożyć, więc szczęście było jeszcze większe! Sięgnęła po kiełbaskę z grilla i umoczyła ją w musztardzie, zupełnie nieświadoma efektu, jaki to miało wywołać. Pikantność gorczycy tak zakręciła ją w nosie, że aż uderzyła pięścią o stół: - Żadnego staropanieństwa! - aż sama podskoczyła zdziwiona tym wybuchem i popatrzyła podejrzliwie na kiełbaskę. Odepchnęła stopą wyjątkowo naprzykrzającego się bandurka i pokręciła głową - Jeśli już, to jestem pierwsza w kolejce. - powiedziała rozbawiona, marszcząc śmiesznie nos - Nie opowiadałam CI o majtkach z cukierków? - zaśmiała się jeszcze bardziej, nalewając im obu kompot - Poszliśmy z Austerem na jakiś festyn i wiesz, ciotka Hilda zaczęła produkować te ubrania z dropsów, co to opowiadała o nich na sylwestra, miałam akurat kilka próbek, więc dałam jedne Benowi. Myślałam, że wiesz, no nie wiem, zaprosi do wspólnej konsumpcji czy coś - popiła kompocik - a on powiedział "dziękuje". I tyle. - uniosła brwi i parsknęła. Nigdy nie uważała, że ma jakiś słaby podryw, ale wtedy naprawdę zwątpiła w swoje babskie moce. Przysunęła się z zainteresowaniem do blatu, słuchając o przygodzie na cmentarzu i otworzyła szeroko oczy: - Porońcem? Fuu... a co do tego ma Rosa? Nie mów... - szturchnęła ją stopą pod blatem nachyliła sie - Ratował Cie jak rycerz. Masz romans z nauczycielem? - pokiwała brwiami. Byłyby z tego ładne dzieci!
Choć Adela byłą z natury dość przyjemną istotą i bez wątpienia kochała Gwen swoim całym serduszkiem, to w jej słowach i komplementach nie można było dopatrzeć się ani grama fałszu, nawet jeśli akurat dzisiaj wypowiadała je pod wpływem magicznej substancji zawartej w pierogach. Zresztą wszystko wskazywało na to, że nie tylko z jej żarciem było coś nie tak, szczególnie biorąc pod uwagę dość mocną reakcję kuzynki na zjedzoną kiełbasę. - Może i pierwsza, ale za to tak ładna, że nie masz żadnych szans w tym wyścigu – zażartowała Adela, podszywając ten tekst kolejnym komplementem. Nawet nie spodziewała się, że jest w stanie prawić je tak kwietnie, ale wcale nie było jej głupio, że z taką lekkością wypływały z jej ust i adorowały kuzynkę. Mimo niesłabnącej chęci prawienia kuzynce kolejnych komplementów, jej uwagę odwrócił temat majtek z cukierków, który już pozornie wydawał się ciekawy i pociągający, lecz w gruncie rzeczy okazał się wielkim pokazem niedomyślności ze strony Austera, która wywołała w młodej dziewczynie ciarki krindżu, większe niż fakt, że ciotka Hilda miała w swojej ofercie także kalosze z dropsów. - Co za typ… - mruknęła, unosząc brwi z zadziwienia nad durnością tego chłopa – Taki tępy, czy nieprzystępny? Nie sądziła, że jakikolwiek mężczyzna mógłby odrzucić zaloty Gwen, szczególnie tak dosadne i wprost wyrażone, więc bardzo dziwiła ją ta postawa. Nie miała jednak zbyt wiele przestrzeni na rozkminy, bo dość płynnie przeszły do tematu jej wakacyjnych przeżyć. - Przestań – kopnęła delikatnie kuzynkę, bo mimo całej przystojności profesora, była dość zniesmaczona konceptem romansu z nauczycielem – Pilnował mnie, żebym nic nie odwaliła i tyle. Może to i dobrze, bo wtedy jakoś WYJĄTKOWO udało mi się uniknąć kontuzji…
Starsza Honeycott pomachała ręką, bo jasne miło komplementy, ale w pewnym momencie człowiek to już nie wie, jak reagować! A po kiełbasie z musztardą reakcje miała nadzwyczaj intensywne, czując, że chce zaraz tupnąć, klasnąc i krzyknąć by polali więcej kompotu! Zaśmiała się wesoło, widząc minę Adeli, bo wiedziała, że kto jak kto, ale kuzynka zrozumie ją najlepiej. Pokiwała na nią palcem, by ta się przysunęła, by zdradzić jej sekret, czemu majtki nie zadziałały: - Wyobraź sobie... - nachyliła się jeszcze bliżej - Okazało się, że gramy do tej samej bramki. - zachichotała jak chochlik, zasłaniając dłonią usta. No jak już jej Issy powiedział, że on coś z Benem tentego, to nie miała więcej złudzeń. Nie znała bardziej flamboyant gay person niż Izydor Rain, także nawet jeśli by Auster chciał zasłaniać się niepewnością, to taki wybór czynił sytuację dość oczywistą. - Wiesz, nawet pomyślałam, że to byłoby ciekawe doświadczenie pobyć brodą, szczególnie, że ja i Issy się kumplujemy, nie? No ale musiałby mi się przyznać, a tak? To niech spada! - ot, rozwiązanie godne Gwen. Albo walisz prosto z mostu, prawdą między oczy, albo niestety, nie możemy się kumplować. Bandurki nie odstępowały, wciąż próbując skusić Gwen, by poszła za nimi, niestety, będąc pod wpływem kiełbasy, zamiast spokojnie znów wyswobodzić z ich rączek nogę, kopnęła jednym tak potężnie, że prześlizgnął się przez całą posadzkę lokalu. - Ojej. - bąknęła jedynie, nim zupełnie nie zignorowała, bo przecież ciekawsze rzeczy były omawiane. Otrzymawszy kopa, zaśmiała się jeszcze weselej: - Słuchaj, Rosa to nie taki zły wybór. Nie jest Patolem, nie? Wiadomo, nie ma podejścia do Twojego taty, bo nie ma lepszego męża niż Babatunde, but still..! - drążyła jeszcze chwilę, chcąc podroczyć się z kuzynką, ale tylko chwilę! Pokręciła głową, bo kontuzje na cmentarzu z porońcami brzmiały wyjątkowo upiornie... - Strasznie szkoda, a co z tym miotlarzem? Znów spadł na główkę i tym razem zginął? - pamiętała zimowy romans Adeli.
Niesłychana umiejętność prawienia komplementów powoli znikała, tak jak z talerza zniknęła porcja pierogów. Adela nie zamierzała jednak kończyć i sięgnęła po przepyszny rosołek, który bardzo jej podpasował już w pierwszym tygodniu bytności w tej okolicy. Uważając na to, by nie ochlapać się zupą, nachyliła się w stronę Gwen, chcąc usłyszeć, co ta ma do powiedzenia. A były to rzecz jasna, nie lata wieści. - Ojej, to faktycznie zmienia postać rzeczy – odparła, bo bycie gejem było jednym z nielicznych powodów, które mogły uzasadniać odrzucenie Gwen. Wmieszanie się profesora Raina w tę sytuację, absolutnie rozwiewało wszystkie wątpliwości, jakie mogłaby posiadać Adela – przecież chodziła na lekcje sztuki i do tego miała oczy. Tyle wystarczyło, by zrozumieć całą sytuację. Adela również nieszczególnie przejęła się losem jednego z bandurków, ciesząc się jedynie z tego, że to nie ona stała się ofiarą tego żywiołowego kopniaka. - Zastanawiam się tylko, czy istnieje jakakolwiek osoba, która dostrzegłaby gram atrakcyjności w Patolu. To podchodzi pod ostry masochizm – odwróciła temat, nie do końca chcąc brnąć w swatanie jej z kadrą nauczycielską, nawet jeśli to były wyłącznie żarciki. Być może był to błąd, bo rozmowa dziwnym trafem przeszła na temat Cole’a, który Honeycottówna mimo upływu czasu i rozpłynięcia się zauroczenia, traktowała jak swoją lekką porażkę. - Chyba żyje, Kate nie wspominała o żadnym pogrzebie – odparła, wzruszając ramionami, tak jakby sprawa Puchona nie wywoływała w niej absolutnie żadnych emocji – Ale to skończone, najwyraźniej od tego spadania z miotły coś mu się w mózgu poprzestawiało.
Dołączyła się do konsumpcji rosołku, opowiadając o swoich przezabawnych perypetiach, wskazujących na to, że ludzie dorośli przeżywali równie idiotyczne i kuriozalne przygody co młodzież, a kto wie, może nawet bardziej idiotyczne, biorąc pod uwagę fakt, że oni już powinni wiedzieć więcej i mieć więcej rozumu. - A on nie miał żony? - zamyśliła się o Pattonie Craine, bo coś jej się wydawało, że ktoś kiedyś próbował to odkryć - Takie mam wspomnienie z moich studiów, że ktoś się włamał do szkolnych archiwów, żeby znaleźć kartoteki zatrudnionych i obczaić status matrymonialny Craine'a. Ale nie pamiętam czy się to udało... - zaraz jednak się ocknęła CO, a co gorsza KOMU mówi, rzuciła więc uważne spojrzenie Adeli, sugerujące, żeby jej przypadkiem nie przyszło do głowy tego zrobić. - No niewątpliwie, skoro to skończone. - parsknęła. Faceci byli głupi, to nie było zagadką. Na pewno fakt, że miała dwie matki, nie pomagał w uważaniu mężczyzn za podludzi, nawet mimo wspaniałych wujaszków i dziadoszków w rodzinie. Spędziły miło czas na obgadywaniu i ploteczkach, objadaniu się smakołykami, jednak Bandurki nie dawały za wygraną całe to posiedzenie. Okazało się, że finalnie nie miały zamiaru odpuścić bez dopięcia swego i kiedy Gwen uregulowała rachunek - to miłe z ich strony, że przynajmniej pozwoliły jej zapłacić - pociągnęły ją za sobą, wynosząc ze Stołówki prosto w ciemny las!