Ona również zapomniała o otaczających ich
szczegółach świata, takich jak bies czy sarna, która sarny w niczym już nie przypominała. Nic nie było tak ważne, jak rozmowa, którą prowadzili. Nie spodziewała się, że przychodząc do lasu na kacu, uzyska tego typu oczyszczenie, ale było to miłe zaskoczenie. Dobrze było w końcu wyrzucić z siebie to wszystko, zamiast kisić w sobie strach i frustrację, które tylko rodziły dalsze problemy.
—
Lubiłam wierzyć, że dojrzewanie mam raczej za sobą... Westchnęła, ale nie negowała jego słów, bo czuła, że miał rację. Może zostawiła za sobą nastoletni bunt i większość rozterek z tamtego okresu, ale hormony widać wciąż nie dawały jej spokoju. Możliwe, że wszystko działało u niej wolniej, bo sytuacja sprzed trzech lat była na tyle traumatyczna, że wszystko opóźniła. Nie podzieliła się z nim tą myślą, bo przecież nie wiedział, co się wtedy stało, a dziś mimo dużej fali wzajemnej szczerości, nie był dzień na to, żeby to poruszyć.
—
Rozmawiać z nauczycielem, w dodatku facetem, o tym, kogo i kiedy całuję? — nie chciała z niego zakpić i bardzo starała się tego nie zrobić, a jednak w tych słowach wybrzmiało trochę rozbawienia. Doceniała to, że szukał dla niej rozwiązania, ale poszedł w zupełnie niewłaściwą stronę. Obcy mężczyźni pochodzący od wili z jakiegoś powodu nie budzili w niej takiego lęku, jak
zwykli, ale pozostawali obcymi mężczyznami i nie miała chęci przebywać w ich towarzystwie dłużej, niż było to konieczne. Poza tym profesor Rosa prowadził zajęcia z ONMS, a to był dla niej jeden z najważniejszych przedmiotów. Jak miałaby potem spojrzeć mu w oczy na zajęciach? Pokręciła głową. —
Jakoś sobie poradzę, sama to rozgryzę. Boję się tylko, że skrzywdzę przy tym któregoś z Was... A tego nie mogłaby przecież sobie wybaczyć.
Rozczuliła ją jego reakcja. To, z jaką mocą i energią zaprzeczał jej słowom. Jak dużo było w nim niezgody na to, by mówiła o sobie w taki sposób. Cały emanował szczerością i doceniała to najbardziej na świecie, bo i najbardziej na świecie jej teraz potrzebowała. Nie pięknych słów, nie pocieszenia, nie poklepania po głowie, a szczerości właśnie. I choć wciąż mówił o niej rzeczy piękne, to jednak znała go tak długo i dobrze, by wiedzieć doskonale, że płynęły prosto z serca. W oczach stanęły jej łzy wzruszenia, ale kiedy ją przytulił, roześmiała się równolegle z tym, jak spłynęły po policzkach. O ironio, nic nie odzwierciedlało jej wewnętrznego bałaganu niż właśnie ta chwila, gdy płakała i śmiała się jednocześnie.
—
M-masz rację. Jesteście obaj beznadziejnie głupi. To był jej sposób na to, żeby powiedzieć, że kocha ich nad życie, obu tak samo mocno, choć nie wiadomo, czy w dokładnie ten sam sposób. Wtuliła się w niego, pozwalając sobie na jeszcze kilka łez i korzystając z tego, że nie mógł ich teraz zobaczyć.
—
Myślę, że każde z nas ma więcej, niż przyznaje — odpowiedziała niechętnie, cicho, bo przecież sama przyznawała się właśnie do sekretów, choć całe szczęście nie była odosobniona w ich posiadaniu. —
Pozwól sobie pomóc, Trev. Proszę. Jak tylko poczujesz, że jest źle, porozmawiajmy. Zrób to, zanim... zanim będzie... jak z Cedem. Chciała powiedzieć „tak źle jak z Cedem”, ale nie mogła pozwolić na to, by to wybrzmiało. Może się okłamywała, może okłamywała i jego, ale nie chciała tak po prostu przyznać na głos, że jest źle. Że bała się o niego każdego dnia, odkąd wtargnęła z buciorami w jego sekrety.
—
Chodźmy stąd, co? — odezwała się po chwili, kiedy emocje opadły. Kiedy podzieliła się nimi przez niedźwiedzie przytulenie. Kiedy je od niej
zabrał. —
Dziękuję. Przepraszam też. Ale przede wszystkim dziękuję. — Dodała, gdy już odsunęła się na tyle, by móc znów spojrzeć w jego oczy. Przetarła policzki nadgarstkiem, pociągnęła nosem i zaśmiała się, czując się głupio w tej sytuacji. Ale przyjemnie głupio. Oczyszczona. Z nowym pokładem sił.
I nawet kac przestał jej dokuczać, umożliwiając czerpanie przyjemności ze wspólnego spaceru.