Issy spędził więcej czasu na strojnie biura niż przygotowywanie się do lekcji. Dlatego, by zrobić sobie miejsce gdzie będzie czuł się swobodnie, musiał całkowicie wszystko zmienić. Od zmiany kolorów na ścianach i szafkach, przez własny dywan, po przestawianie mebli. Biurko które stało wcześniej na środku teraz wciśnięte było pod oknem, a walały się na niej papiery czy to prace domowe czy to szkice Issy'ego kto to wie. Rain specjalnie stworzył miejsce tak by uczniowie czuli się z nim mniej oficjalnie, tylko mogli skorzystać z wygodnej kanapy podczas pogawędki z nim (o ile znajdą miejsce). W pomieszczeniu stoją też liczne liczne kolorowe peruki na szafkach oraz najróżniejsze materiały. Nie mogło też zabraknąć magicznej maszyny do szycia, którą zwykle okupywał Issy lub jego kot - równie chudy i rudy jak właściciel.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
- Liczb - powtarzam po nim kiedy ten mnie poprawia, ale kompletnie nie wiem nawet że popełniłem jakiś błąd, moje myśli gdzieś już dryfują na granicy rzeczywistości. - Do przekonywania ludzi. Tak bym mógł wmawiać czasem innym, że wcale czegoś nie zrobiłem. Może być? - pytam z zastanowieniem, bo nie wiem czy to się liczy jako talent czy może bardziej jakaś supermoc. - A ty? Czy wybrałbyś liczenie pod kreską w pamięci? - dopytuję, bo mimo wszystko nie wierze że wybrałby taki lamerski talent. Słucham o jego pierścionkach i w zasadzie nie mam powodu, by mu nie wierzyć, więc tylko kiwam głową i przyglądam się każdej ozdobie po kolei. Kiedy ten stuka w pierścień, ja też pochylam się by zrobić to samo, licząc na to że znowu się zmieni. - Co wiadomo? - pytam, bo dla mnie wcale nie jest oczywiste po co mu kamień zodiakalny. - O to ten mi powinieneś oddać - mówię wskazując na ten co przyciąga kłopoty. Moje ozdoby nic szczególnego nie robią, ale mogę sobie pogadać swoje i sprawdzić czy mi uwierzy. - Jeśli będziesz patrzył zbyt długo na ten kolczyk - zmyślam i wskazuję na septum w moim nosie. - Po krótkim czasie będziesz miał nieodpartą chęć pocałowania mnie. Spróbuj później, tylko nie w bibliotece - oznajmiam kompletne głupoty, ale na pewno coś takiego gdzieś istnieje, chociaż nie sądzę że nosiłby to jakiś nauczyciel. Ja jednak uśmiecham się niewinnie i mrugam długimi rzęsami, jakby to była świetna prawda. - Znasz mnie pięć minut i już wiesz co lubię a co nie? - pytam z oburzeniem, mimo tego że ma chyba rację. Mimo to biorę go pod ramię i już mknę ku naszym (a na pewno moim) gabinetom. Po drodze tłumaczę mu gdzie i jak powinien chodzić, licząc na to że coś tam zapamięta, dzieląc się tajemną wiedzą, którą posiadłem przez dziesięć lat chodzenia tutaj oraz później nauczania. - O jesteśmy - mówię i radośnie otwieram swój gabinet i wpuszczam mojego nowego kolegę. - Siadaj! - mówię machając rękę na kanapę i sam również padam na nią, rozpierając się na niej jakbym miał najcięższy dzień na świecie.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
- Przekonywanie... to brzmi trochę jak hipnoza - stwierdzam, jednocześnie zastanawiając się nad tym co takiego mój nowy znajomy wyczyniał, skoro chciał się później tego wypierać! Uznaję jednak że wolę nie wiedzieć, bo jeśli się teraz okaże że Issy to jakiś drań parszywy, to rozmowa przestanie się kleić, a naprawdę dobrze nam się dogadywało. Nawet mimo różnicy w opinii o mnożeniu liczb w pamięci, bo upieram się, że naprawdę jest to mój wymarzony talent, a przy tym bardzo praktyczny. A może mówię tak po prostu bo to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Potem opowiadam mu dużo o moich pierścionkach, bardzo zadowolony że się nimi zainteresował. Nie przeszkadza mi nawet szczególnie, że próbuje zepsuć mi znowu księżyc. - Że wycisza umysł i pomaga z koncentracją. A przynajmniej powinien - wyjaśniam, bo nie ma się co oszukiwać, ze skupieniem jest u mnie średnio bez względu na to, jakie wspomagacze przy sobie mam. Na jego żarcik z uśmiechem najpierw posłusznie oddaję mu obrączkę z rudym oczkiem, a potem przyglądam się kolczykowi w twarzy mężczyzny, całkiem rozbawiony zalotną odpowiedzią. - To powinieneś go nosić w wardze, całowanie się po nosach to chyba średnia frajda - zauważam bystro i tak jakbym wziął jego słowa na poważnie, chociaż oczywiście tego nie robię, tak samo jak nie przejmuję się nagłym oburzeniem mojego rozmówcy. - Tak - przyznaję, bo jestem absolutnie przekonany że mam rację. Musiałbym być ślepy i głuchy, żeby nie wysnuć takiego wniosku. - Za to ty znasz mnie pięć minut i chcesz się całować, myślę że jesteśmy kwita - wytykam mu jeszcze wspaniałomyślnie i mknę w ślad za moim nowym przewodnikiem w stronę wieży. Nawet jeśli się okaże że nie ma w niej mojego gabinetu, to i tak chętnie się dowiem jak się tam dostać - żeby mieć blisko do obserwatorium, ma się rozumieć. Wchodzimy do środka i tuż po przekroczeniu progu zalewa mnie fala kolorów, wzorów i bibelotów. Oszołomiony wystrojem, siadam na kanapie. - Ale oczopląs - komentuję niepytany, pozostawiając interpretacji Issy'ego to czy był to komplement. - To twoje... dzieła? - pytam, wskazując na poustawiane wszędzie rzeźby i obrazy czy tam zdjęcia na ścianach. Jeśli tak, był bardzo płodnym artystą! A jak nie, to szczerze nie wiem po co tyle ich tu naukładał.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Zastanawiam się chwilę nad jego porównaniem i wzdycham z żalem. - Racja. Tylko ja bym wolał wiesz coś co minimalnie wpływa na pamięć osoby, a nie całe jej... życie - próbuję to wytłumaczyć, gestykulując mocno, ale nie za bardzo wiem jak to określić co mam na myśli. Porzucam więc temat jak najszybciej, by skupić się na znacznie mniej problematycznym darze, czyli liczeniu w pamięci. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia co dokładnie robi astronom, ale zaczynam się zastanawiać czy może po prostu nie musi wykonywać wiele ważnych obliczeń. Zapytałbym, ale nie chcę wyjść na kompletnego ignoranta co do jego zawodu. Kiwam głową na jego krótkie wytłumaczenie, po czym ze zdziwieniem przyglądam się jak przekazuje mi pierścionek. Może powinienem odmówić kurtuazyjnie, ale zamiast tego zakładam na każdy chudy palec, szukając tego na którym będzie odpowiednio leżeć. W końcu mój wzrost i budowa ciała były odrobinę mniej imponujące niż mojego nowego kompana. Pokazuję mu w końcu dłoń z prezentem powitalnym od niego, dumny z siebie. - Nie całowałeś jeszcze mojego nosa - odpowiadam na tyle zalotnie ile mogę wykrzesać z tak idiotycznego zdania, a potem parskam śmiechem. Szczególnie że kiedy już idziemy sobie do mojego gabinetu, a ja ciągnę pod rękę Sida, ten wypomina mi moje obsceniczne zachowanie. Znowu chichoczę sam z siebie. - Wybacz, już nie będę - obiecuję nie namawiać go już do całowania, bo przecież nie chcę spłoszyć nowego kolegi. I tak mam nachalny styl bycia, może nie powinienem przesadzać aż tak! Nie traktuję pierwszego zdania wypowiedzianego przez Carltona jako pochwałę; raczej patrzę na niego z ukosa i prycham na jego pytanie. - Jestem stylistą, nie jakimś malarzem - mówię tonem jakbym niesamowicie gardził tym zajęciem (tak nie jest oczywiście) i przez chwilę jedynie wypoczywam na kanapie. Ale w sekundę mija mi zmęczenie, kiedy przypominam sobie coś doskiego. - O, pokażę ci moje dzieła. Mam nawet coś co będzie ci pasować! Znaczy może nie na tę porę roku... - zaczynam paplać, zrywam się z miejsca i macham różdżką niby chaotycznie, ale to tylko iluzja, bo półki miarowo zaczynają się przesuwać schodząc na bok, a za nimi ukazywały się kolejne wieszaki z ubraniami oraz perukami. Przez chwilę po całym gabinecie latają ubrania, którymi manewruję z wprawą, aż w końcu po kilku sekundach istnego chaosu, ciuszki wracają z powrotem na wieszaki i wszystko się uspokaja. A na kolanach Sida zostaje tylko szalki na którym świecił księżyc dokładnie taki jaki w tej chwili byłby na niebie. - Chyba pokazuję stan księżyca jak twój pierścionek. Jakiś psychofan kosmosu zamówił kiedyś i nie odebrał - tłumaczę uprzejmie i powoli zamykam różowe regały, które grzecznie idą na swoje miejsce.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Kiwam głową, że rozumiem co ma na myśli i cudem unikam oberwania jego ekspresyjną gestykulacją, a potem dochodzimy do wniosku że skoro żaden z nas ostatecznie nie miał wstrząsu mózgu to nie grożą nam żadne niesamowite talenty - i zmieniamy temat. Pierścionek zmienia za to właściciela, a ja bardzo się cieszę że Issy nie odmówił z uprzejmości przyjęcia tego niesamowitego prezentu, bo byłoby mi wtedy zwyczajnie przykro! Stwierdzam ze błyskotka wygląda na nim fenomenalnie. - Pasuje ci, tylko nie zaplącz go w niczym, bo to cenny afrykański artefakt - ostrzegam go, chociaż tak naprawdę kupiłem go na jakimś bazarze ze starociami, jak większość moich rzeczy. Trudno jest zachować powagę w momencie kiedy Issy wygaduje takie durnoty, więc chichoczę pod nosem. Nie podejrzewałem że kiedykolwiek będę prowadził taką rozmowę z zupełnie obcym człowiekiem, w dodatku w szkolnej bibliotece i zaplątany w cudzą szatę. - No nie. I teraz to jestem zaintrygowany, chyba faktycznie kolczyk działa - stwierdzam z pełną powagą zanim wstajemy i wytykamy sobie wzajemnie różne głupoty. Ani trochę mi nie przeszkadza jego bezpośredni styl bycia, zdecydowanie wolę u ludzi takie podejście. Nie jestem tylko pewny czy te jego zalotne teksty są tylko niewinnymi żartami czy rzeczywistym podrywem, ale uznaję że nie będę się nad tym na razie zastanawiać, bo gdybym zaczął to robić, na pewno już nie byłbym w stanie zapamiętać drogi na wieżę. Chociaż nie wydaje mi się jakaś szczególnie skomplikowana, w przeciwieństwie do fikuśnego wystroju gabinetu Issy'ego. Chyba w jakiś sposób go niechcący urażam sugestią że mógłby być artystą malarzem - bo tym razem obstawiam źle. - To ma sens - komentuję, gdy dowiaduje się że jest stylistą, a potem chwilę milczę, bo nie wiem czy powinienem go teraz za tę zniewagę przeprosić czy co? Nie robię tego ostatecznie i tylko patrzę z nieukrywanym zainteresowaniem na to, co zamierza mi pokazać. Zewsząd wyfruwają najróżniejsze ubrania i nawet peruki; moja znajomość mody i poczucie stylu ograniczają się do umiejętności nie ubierania się jak kompletny wieśniak (a przynajmniej taką mam nadzieję, być może Issy byłby innego zdania), więc nie jestem w stanie obiektywnie ocenić czy to dobre projekty. Chyba tak. Na pewno oryginalne. - Nie marnujesz się jako nauczyciel? Dlaczego użerasz się z nieutalentowaną młodzieżą zamiast robić pokazy w Mediolanie? - pytam bez ogródek, podnosząc jednocześnie z kolan księżycowy szal, który momentalnie skrada moje serce i niezdarnie owijam sobie nim nie tylko szyję, a całą głowę, bo taką akurat mam fantazję. - To przeznaczenie! Zabieram go w zamian za pierścionek - oznajmiam zadowolony z nowego, stylowego nabytku.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
- To rzuć mi zaklęcie - proszę uprzejmie, podając swoją rączkę w podobny sposób jak on wcześniej kiedy pokazywał swoje pierścionki. Ufam, że na pewno jego zaklęcie będzie trwało znacznie dłużej niż jeżeli ja bym to zrobił. Chichoczę też na jego słowa (strasznie dużo chichoczę podczas tej rozmowy), bo średnio wierzę, że oddałby jakiś starożytny artefakt pierwszej lepszej osobie, a jeszcze bardziej mnie bawi że tak leci z flow jeśli chodzi o moc moich kolczyków; aż klepię go po ramieniu za jego odpowiedź, zanim nie wyplątujemy się w końcu ze swoich (moich) szat i nie ruszamy w podróż. Szczerze mówiąc moje zaloty mogły być odebrane zarówno naprawdę jak i na niepoważnie. Żadna opcja by mnie szczególnie nie ubodła, ważne że go nie odstraszałem. Chociaż zawsze byłoby milej być uznanym za osobę atrakcyjną. W końcu jednak wchodzimy do mojego gabinetu, przez chwilę krzywię się na nazwanie mnie malarzem i nie rozpoznaniem faktu, że OCZYWIŚCIE jestem kimś kto szyje magiczne ubrania. Jednak praktycznie jak zwykle, przechodzi mi to w kilka minut i już po paru chwilach wyszukuje ciuszka o którym pomyślałem, patrząc na Sida. Wracam na kanapę obok niego z zadowoleniem patrząc na szalik ode mnie. Kiedyś zaś Carlton wspomina o Mediolanie po raz pierwszy kiedy podnoszę wzrok, nie bije ze mnie rozlewający się urok osobisty i zadowolenie. Raczej jest to podejrzliwość i nieufność, która równie dobrze mogła być przeciez przewidzeniem, bo już mrugam długimi rzęsami i uśmiecham się rozkosznie. - Wcześniej tak było, ale musiałem wrócić do młodszego brata... problemy rodzinne. No i postanowiłem, spędzać więcej czasu z córką. Hiszpania nie sprzyjała naszym kontaktom - opowiadam pozornie lekkim tonem swoją stałą wymówkę i wzruszam nieznacznie ramionami. - Ale z nas świetne ziomki, już wymieniamy się ubraniami. Nie mogę się doczekać aż zaczniesz chodzić w moich szatach! Gdzie pracowałeś wcześniej? - chaotycznie przeskakuję z tematu na temat, by odwrócić uwagę z powrotem na niego. Układam się wygodniej na kanapie, podciągając pod siebie nogę i przybliżam odrobinę do Sida. Wyciągam dłonie, by poprawić jego nowy szal, delikatnie układając materiał na jego włosach, by wyglądały stylowo, a nie niechlujnie.
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
Zgodnie z prośbą rozmówcy, rzucam zaklęcie odpychające na pierścionek i staram się tak wyważyć jego moc, żeby w żaden sposób nie przeszkadzało to w jego noszeniu; mam nadzieję, że się udało i nowy właściciel będzie korzystał z nabytku, a nie wrzuci go po dniu do szuflady i zapomni, że w ogóle go dostał. Inna sprawa, że ja sam najprawdopodobniej jutro nie będę pamiętał, że cokolwiek mu dawałem i że kiedykolwiek posiadałem pierścień z rudym oczkiem w swojej kolekcji - bo mam mnóstwo innych, niesamowicie ważnych spraw na głowie. Kosmos jest nieskończenie wielki, a to właśnie głównie on mieści się w moim umyśle. I jeszcze kilka innych rzeczy na dokładkę. Naprawdę nie jest łatwo pamiętać o rzeczach w takim chaosie! Nie mam pojęcia dlaczego kiedy niewinnie zagaduję o karierę Issy'ego, rzucając Mediolanem zupełnie bezmyślnie, bo to pierwsze miasto które przychodzi mi do głowy gdy myślę o stolicach mody, ten patrzy na mnie nagle spod byka. Okej, czasem mi się zdarza coś palnąć, co w moim odczuciu jest neutralne, a dla rozmówcy jest obraźliwe albo niemiłe, dlatego pospiesznie analizuję zadane pytanie, doszukując się w nim czegoś co mogło wywołać tą niezadowoloną minę. Zanim wymyślam coś sensownego, twarz mężczyzny rozpogadza się i znów wygląda tak samo uroczo jak przed chwilą. Może więc tylko mi się wydawało? Słyszę odpowiedź, więc nie wnikam. Nie ukrywam za to zdziwienia odpowiedzią, nie spodziewałem się że Issy jest ojcem. - Zrozumiałe - kwituję krótko, bo co tu więcej dodawać? Kariera mu szklanki wody na starość nie poda. Dziecko też niekoniecznie, ale przynajmniej są na to większe szanse. - Córka na pewno skorzysta z ojca blisko, wychowywanie się bez rodzica to dosyć gówniana opcja. Ile ma lat? - interesuję się może i wścibsko, ale na tym etapie rozmowy to już chyba nie ma znaczenia. Jesteśmy przecież już tak zaprzyjaźnieni, że wymieniamy się fatałaszkami, co zresztą akurat zauważa Issy, a ja parskam śmiechem w odpowiedzi; zaraz jednak poważnieję, kiedy sięga do mojego szala, i zastygam w bezruchu, żeby mógł go elegancko poprawić, kiedy nie trzęsę się cały od głupiego chichotu. - Uważaj, bo wtedy ty będziesz musiał chodzić w moich ubraniach - zauważam, i jakoś nie mogę sobie wyobrazić jego osoby w zwykłych, mugolskich sweterkach i koszulach w kratkę, czy co ja tam mam w szafie. Nic spektakularnego w każdym razie. - Najpierw uczyłem w szkole, ale czułem że to mi podcina skrzydła i zająłem się własnymi badaniami - opowiadam krótko o mojej wcześniejszej karierze, która w porównaniu z pokazami mody w Hiszpanii nie brzmi zbyt ciekawie, co nie zmienia faktu że w życiu bym się nie zamienił, bo osobiście ją uwielbiałem. - To była kwestia czasu: czy najpierw dostanę Czarobla czy jednak moja matka straci cierpliwość i każe mi znaleźć pracę, w której jednak płacą... No i zgadnij co się wydarzyło - opowiadam wesoło, chociaż sytuacja jest raczej dosyć denna. Mam jednak wrażenie, że Issy doceni jej tragikomizm. Ja doceniam. Inaczej musiałbym się załamać.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Może gdyby dał mi kolejny kolczyk albo inny gadżet, których mam wiele, wyrzuciłbym gdzieś to bezmyślnie. Tak skoro mam jedyny pierścionek na mojej dłoni, na dodatek wspomagający się zaklęciem, na pewno będę o tym pamiętał. Najwyraźniej, chociaż to ja wyglądam jak chodzący chaos (i pewnie poniekąd nim jestem), do pewnych drobiazgów mogę przywiązywać większą uwagę. W moim gabinecie mój nowy przyjaciel co raz myśli czy przypadkiem coś złego nie powiedział, sam nawet nie orientuję się, że co raz się nad tym zastanawia i sprawdza w głowie. Nie znam go jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć że przemyśla każde swoje słowo. Wydaje mi się kimś bezpośrednim, kogo nie obchodzi zdanie innych, kiedy tak czasem rzuca swoje słowa na wiatr albo opowiada o pierścieniach, nie bacząc na zainteresowanie. Dlatego może przez chwile otula mnie nuta podejrzenia na to tak trafne spostrzeżenie o Mediolanie, które jednak szybko rozwiewam szerokim uśmiechem. - Pięć. Jej matka ją świetnie wychowuje, sam nie wiem czy moje pojawienie się coś pomoże - mówię z westchnięciem. W końcu się postaram być odpowiednim ojcem, ale nadal jestem kiepski w podstawowych obowiązkach, które przecież powinny być dla mnie oczywiste. Nie chcę o tym mówić zazwyczaj nawet z przyjaciółmi, bo brnięcie w poważne sprawy jest dla mnie zawsze trudne. Dlatego macham dłonią, jakby to nie było warte pogawędki, chociaż na pewno jest znacznie bardziej niż wszystkie nasze głupoty, które między sobą opowiadamy. - Najpierw zrobię ci ciuszki a potem się wymienimy - oznajmiam twardo, bo nie ma opcji żebym tonął w jakichś paskudnych koszulach w kratę od ziomka. Delikatnie nadal poprawiam mu szalik, bardziej już z samej chęci robienia tego, niż tego że cokolwiek powinno być układane. Czuję też, że jego wesołość jest równie wymuszona co moja przy zmianie pracy, przez co wyczuwam jakąś kolejną nutkę więzi między nami. - Czasem trzeba stanąć twardo na nogi, by w przyszłości móc znowu spokojnie odlecieć. Ja wierzę, że inspirację można znaleźć nawet w miejscach, których się nie spodziewasz - stwierdzam na jego nagrodę czarobla, delikatnie przenosząc dłoń na jego policzek, by uśmiechnąć się uroczo, mając nadzieję że tym samym potrzymam mu jakoś nadzieję na zdobycie tej prestiżowej nagrody! - Nie musisz kończyć badań będąc w Hogwarcie, wręcz przeciwnie, masz większe możliwości i porównania!
Sid Carlton
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : ciemna karnacja, czarne oczy, dużo cudacznych pierścionków na palcach
- Oczywiście, że pomoże - oznajmiam z całą pewnością, tak jakbym był wykwalifikowaną superczaronianią, a nie bezdzietnym lambadziarzem z doświadczeniem w wychowaniu dzieci ograniczonym do dawnej pracy na pół etatu w magicznym planetarium do którego czasem przychodziły jakieś przedszkolaki. Przez godzinę czy dwie dziennie były świetne, swoją drogą, nikt mi nigdy nie zadał tylu dociekliwych pytań i nie drążył tak zapalczywie moich odpowiedzi, co one! Wspominam to bardzo pozytywnie, może dlatego postanawiam się zachować jakbym wiedział o czym mówię. - Pod warunkiem że będziesz dla niej miły - zastrzegam, tak na wszelki wypadek, w razie gdyby Issy miał zamiar na przykład krzyczeć na swoją córkę, to niech lepiej jej nie zawraca głowy. Temat robi się poważny, ale mój rozmówca wygląda jakby nie chciał o tym gadać, dlatego zamiast dalszych rozważań o życiu i rodzinie skupiamy się na pierdołach w stylu wymienianie się ubraniami. Oburzam się, kiedy twierdzi że musiałby mnie najpierw ubrać, bo po pierwsze: uważam, że moim stylizacjom absolutnie niczego nie brakuje (może odrobiny polotu, ale naprawdę odrobiny), a po drugie: to by było niesprawiedliwe. Tak jak wiele rzeczy, ale ponieważ akurat na tą mogę mieć wpływ, to dyskutuję zawzięcie. - To by było bez sensu, równie dobrze mógłbyś się powymieniać sam ze sobą! - stwierdzam, przeżywając to jakby to była sprawa życia i śmieci, aż przekrzywia mi się księżycowy szalik-turban i na chwilę nic nie widzę, bo zasłania mi oczy. Na szczęście Issy czuwa nad jego kszałtem i nie przerywa kiedy opowiadam o swojej nędznej, przegranej karierze, jakby rzeźbił w fałdach materiału na mojej głowie jakieś arcydzieło. A potem mówi bardzo mądrą, pozytywną rzecz i aż mnie zatyka. Obcy człowiek, a pokłada we mnie więcej wiary niż najbliżsi (i ja sam ostatnimi czasy)! Istnieje co prawda opcja, że tylko tak gada, bo chce być miły, ale zamierzam nie brać jej pod uwagę i mu uwierzyć. - Może masz rację, może to tylko potknięcie, a nie ostateczna porażka - przyznaję wreszcie nieco ostrożnie i uśmiecham się na jego miły gest - Ale jak ja zdobędę czarobla, to ty musisz przenieść stolicę mody do... - usiłuję sobie przypomnieć nazwę tej zaczarowanej wioski w pobliżu - Hogsmeade? Albo przynajmniej Londynu. Nie mogę sam zostać człowiekiem sukcesu - dodaję, chcąc się odwdzięczyć jakimś wyrazem wsparcia, jakkolwiek absurdalnie one nie brzmią w moim wykonaniu.
Issy Rain
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : piegi, septum, rude loki, pachnie masłem shea, chodzi w kolorowych szatach czarodziejskich;
Uśmiecham się delikatnie na słowa Carltona. Jego marne doświadczenie w wychowywaniu dzieci rozbrzmiewało w słowach bycia miłym dla córki. - Dzięki za radę, teraz czuję się znacznie pewniej - mówię z uśmiechem, chociaż i tak pośpiesznie staram się zmienić temat, bo nie czuję się na siłach opowiadać o swoich problemach wychowawczych. A raczej tego, że nie mam jakiegoś instynktu, który powinienem częściej się objawiać niż przy wybuchach poczucia winy. Poważny temat przemija gdzieś, odłożony dalej jak wszystko co jest dla mnie ciężkie. Jego oburzenie jest niczym w porównaniu do mojego. Wyraźnie urażony kładę dłoń na sercu. - Naprawdę myślisz, że zrobiłbym dla ciebie takie same ubrania jak robię dla siebie? Urażasz mnie myśląc, że aż tak nie dbałbym o twoją estetykę i kazał ci biegać w kolorowych szatach! - mówię oburzony takim założeniem i kręcę głową na takie pomysły. Słucham też spokojnie o jego upadłej karierze i czując w nim bratnią dusze mówię więc niesamowicie miłe słowa. Sid wydaje się zdecydowanie podniesiony na duchu i dziękuje mi miło kiedy ja kończę układać jego szalik, który uwiązałem nagle w jakieś bardzo fikuśny turban, żeby mógł reprezentować część swojej kultury. - Kosmos jest wielki, na pewno jest dla ciebie coś do odnalezienia - potwierdzam i kiwam głową. Jestem nadal blado uśmiechnięty kiedy mówi o przeniesieniu stolicy do Hogsmeade. Jego wszechświat jest nieskończony, a mój świat mody jest już na zawsze zamknięty dla mnie. Ale śmieję się tylko z grzeczności i rzucam. Jasne, postaram się. - Chodź, znajdziemy ten Twój gabinet - mówię w końcu kiedy widzę która jest godzina i wspólnie idziemy w końcu znaleźć jakieś miejsce gdzie Carlton będzie mógł się zaszyć na ten miesiąc kiedy będzie siedział i pierdział z nudów. +