Miejsce położone gdzieś w głębi polany, tuż obok lasu, dzięki czemu nie trzeba zapuszczać się daleko po chrust. Znajduje się tutaj palenisko zrobione z piasku i otoczone kamieniami. Dookoła stoją drewniane ławki, niezbyt okazałe, ale pewnie zrobione przez studentów w chwilach zwiększonej chęci na wygłupy. Jednak w miarę stabilne. Na kamiennym murku naprzeciwko siedzisk można często zauważyć jakieś napisy zrobione przez uczniów. Gdzieś obok stoi również drewniany stolik, zapewne skradziony z jednej z sal Hogwartu. To na nim wykładane są produkty potrzebne do zorganizowania ogniskowej uczty.
Ostatnio zmieniony przez Boris Lavrov dnia Nie 15 Maj - 12:37, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Być może nie klonowały się w żaden niekontrolowany sposób, być może nawet nie były w stanie mnożyć się w jakikolwiek inny sposób przez to, że nie były w swoim naturalnym środowisku, albo chociażby przez to, że były zbytnio zajęte gnębieniem mieszkańców Hogwartu. Jednak ich populacja wydawała się nie mieć końca, zwłaszcza, że te przeklęte złośniki dało się spotkać właściwie w każdym miejscu okalającym zamek. I jeszcze w nim samym. Jakby małe zgredy rodziły się tuzinami za każdy punkt domu stracony przez parę Lowell-Solberg. - Trzymasz się? - zapytała dość ostrożnie, dziwiąc się, że doszło do tak otwartej napaści na czarodzieja. To jednak z pewnością nie był koniec. Serię prostszych uników przerwała jej równie przykra co szokująca niespodzianka, bo z jednego z nadlatujących pocisków gówna wyskoczył gniewny chochlik i postanowił dosięgnąć dziewczynę swoimi 'wpływami' w najbardziej rozpaczliwy chyba sposób, bo najzwyczajniej opluł ją, kiedy okazało się, że zdołała uniknąć i takiego ataku. Zdębiała. A chwilę później zeskoczyła z miotły, chwyciła ją w dłonie, zamachnęła się i uderzyła witkami w chochlika z taką siłą, że ten w trybie pilnym pofrunął w kierunku swoich pobratymców. Spadając, Morgan podsunęła sobie Błyskawicę pod tyłek i ponownie wzbiła się w górę. Posłała Mościckiemu zdruzgotane spojrzenie, dłonią wskazując miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się bezczelny i najwyraźniej niezwykle zdesperowany chochlik. Na wszystkie macki Godryka. Co tu się.
5 → podleciałeś trochę za blisko, albo do spotkania z podłożem zmusiły Cię intensywnie rzucane w Twoim kierunku błotne pociski. Zahaczasz nogami lub witkami miotły o podłoże i tracisz równowagę, ostatecznie lądując twarzą w łajnie. Chochliki już nawet nie próbują w Ciebie rzucać, tylko tańcują radośnie dookoła miejsca katastrofy. Do wylosowania tylko raz, przy kolejnych - wykonaj przerzut.
Ignacy nie miał niestety szansy dostrzec ani sekundy tego niecodziennego spektaklu, jakim był atak chochlika na dziewczynę z domu Godryka Gryffindora. Zapewne, gdyby miał szansę w jakikolwiek sposób zareagować, od razu poleciałby w jej kierunku, aby spróbować udzielić jej, chociaż minimalnej pomocy. Niestety zostało mu to skutecznie uniemożliwione przez inną grupę niebieskich stworków, która obrała go sobie za cel. Podczas kolejnej próby pozbycia się kieszonkowego bagna, doszło do dosyć nieprzyjemnego incydentu. Przez to, że chłopak starał się jak najcelniej rzucić czar, został zmuszony do tego, aby dosyć mocno obniżyć pułap lotu, co z kolei oznaczało, że musiał lecieć praktycznie przy samej ziemi. Jak można się domyślić, nie był to zbyt dobry pomysł, z uwagi na to, jak wiele działo się w okolicy. Chochliki atakowały, niuchacze przeszukiwały resztki mebli w poszukiwaniu drogocennych bibelotów, a samo bagno bulgotało niepokojąco. Dosłownie w chwili, gdy puchon przygotowywał się do rzucenia zaklęcia, w jego stronę poszybowała cała masa pojedynczych pocisków błotnych. Kilku pierwszych udało mu się jakimś cudem ominąć, jednak później szczęście go opuściło. Najpierw oberwał w twarz, a potem kilkakrotnie w ręce, co przyczyniło się do tego, że stracił równowagę i zaczął szorować nogami o podłoże. Tylko dzięki refleksowi nabytemu przez wiele lat ćwiczeń w szkolnej drużynie, udało mu się w ostatnim momencie chwycić miotłę i odbić się w kierunku względnie stałego lądu. Chłopak starł sobie z twarzy błoto i rzucił nienawistne spojrzenie w stronę chochlików. - To są, kurwa, jakieś żarty – wystękał, wchodząc z powrotem na miotłę i podlatując do Morgan. Zdecydowanie potrzebowali nowego planu.
Od teraz po 2 rzuty na turę, z czego co najmniej 1 na czyszczenie bagna/kufer aż do osiągnięcia tam progu 2/2.
Kości na bagno (1/2 poprawnie rzucone zaklęcia):
1, 5 - podleciałeś trochę za blisko, albo do spotkania z podłożem zmusiły Cię intensywnie rzucane w Twoim kierunku błotne pociski. Zahaczasz nogami lub witkami miotły o podłoże i tracisz równowagę, ostatecznie lądując twarzą w łajnie. Chochliki już nawet nie próbują w Ciebie rzucać, tylko tańcują radośnie dookoła miejsca katastrofy. Do wylosowania tylko raz, przy kolejnych - wykonaj przerzut. 2 - przyszło Ci się siłować o własną różdżkę z chochlikiem, który bezczelnie podleciał sobie na najbliższą odległość i chyba uznał, że mądrze będzie Ci zabrać oręż zanim zniszczysz jego plany zawładnięcia nad światem. Opisz, jak sobie z nim radzisz. Przy drugim wylosowaniu - na jednym z podnóżków miotły zawiesił Ci się niuchacz, najwyraźniej nieświadomie ułatwiając Ci zadanie. Chwytasz go do klatki i masz jedno zmartwienie mniej. 3 - łajnobomby i naczynia to zdecydowanie nie koniec Twoich zmartwień. Podczas lotu przez nieuwagę zaczepiasz się o drzewo, przez co prawie rozrywasz sobie element ubrania, a do tego na chwilę jesteś unieruchomiony. Jeden z chochlików, wykorzystując Twoją wpadkę, wciąga Ci na twarz jakąś czapkę i zaczyna okładać Cię po głowie łyżką. Co te dzikusy mają w głowach? Przy drugim wylosowaniu dostaje Ci się po oczach popiołem z ogniska. 4 - podczas rzucania zaklęcia obrywa Ci się... talerzem. Niestety w dłoń, przez co upuszczasz różdżkę i musisz po nią zanurkować. Najlepiej zanim wpadnie w gówno. Po ponownym wyrzuceniu tej kości nic Ci nie przerywa i udaje Ci się należycie rzucić czar. 6 - Chłoszczyść, bądź inne zaklęcie, które miało zrobić porządek, udaje się całkiem nieźle, choć zdecydowanie nie jest to bałagan, który dałoby się ogarnąć 'na raz'. Na szczęście ominęły Cię tym razem większe przygody, ale co będzie dalej?
Kości na kufer (2/2 poprawnie rzucone zaklęcia):
1, 5 - nie wyszło tak, jak zakładał plan. Widelcowo-łyżkowy ostrzał zmusił Cię do takich manewrów, że ostatecznie wpadasz w jakieś drzewo, dość solidnie się obijając. Twoje chwilowe uziemienie wywołuje u chochlików jakiś szał bitewny, bo leci w Ciebie chyba pół zawartości kufra z zastawą naraz. Przy drugim trafieniu kości - przerzuć. 2 - staczasz pojedynek z rozpędzonym w Twoim kierunku chochlikiem, który najwyraźniej ma zamiar wbić Ci widelec w samo serce. Lepiej zareaguj, jeżeli nie chcesz skończyć w Skrzydle Szpitalnym. 3 - zaawansowanych taktyk część dalszy. Z unikniętej kuli łajna wyskoczył chochlik cały na biało ufajdany i postanowił Cię opluć zanim został zneutralizowany. 4 - za nisko latasz, przez co jakiś niuchacz wskoczył Ci na miotłę, a następnie dorwał Ci się do kieszeni i wyszarpał z niej 10 galeonów, po czym ewakuował się. Przy drugim wylosowaniu kości jesteś już trochę mądrzejszy i łapiesz niegodziwca do klatki zanim zdoła zbiec. 6 - zaklęcie udało się, ale tylko na tyle, że kufer został transmutowany w jakąś niegroźną i lekką formę. Zawartość nadal stwarza zagrożenie. Przestanie przy drugim trafieniu tej kości.
Kości na niuchacze (2/4 złapane):
1, 5 - było blisko, prawie się udało. Już zneutralizowałeś uciekającego niuchacza i chciałeś go chwycić do klatki, ale w ostatnim momencie chochliki porwały Ci z rąk klatkę i postanowiły spróbować włożyć Ci do niej głowę tylko sobie znanymi metodami. Opisz powietrzną walkę z napastnikami. Do wylosowania raz, potem przerzuć. 2, 3 - prawie się udało, choć do sukcesu brakowało ostatecznie jeszcze całkiem sporo. Nie byłeś w stanie dogonić uciekającego niuchacza, który pomysłowo postanowił robić slalom pomiędzy wszelkimi krzakami.
Dorzuć kość:
1, 2 - krzewy i ich ostre gałęzie dość mocno Cię odrapały, kiedy musiałeś ostro skręcać i lawirować po obranej przez futrzaka trasie. 3, 4 - ten mały drań doskonale wie, jak radzić sobie z pościgiem. Rzuca za siebie ciężkie przedmioty, trochę przecząc swojemu przywiązaniu do skarbów, a przynajmniej w momencie zagrożenia życia. Obrywasz/łapiesz w locie sakiewkę mającą w sobie 15 galeonów. Niestety niuchacz zniknął Ci w tym czasie z oczu. Upomnij się w odpowiednim temacie o uzyskane fundusze. 5, 6 - chochliki zdecydowanie nie odpuszczają, wychodząc na wojenną ścieżkę przeciwko wszystkiemu, co żywe i znajdzie się pod ręką. To się tyczy również Ciebie, bo podlatują i uprzykrzają Ci życie. Obrywasz łajnobombą/talerzem/nożem kuchennym. Upierdliwcy chyba bardzo chcą, żeby Ci się znudziły próby zaprowadzenia tutaj porządku.
4, 6 - łapiesz niuchacza, a do tego udaje Ci się pozbyć zagrożenia ze strony co najmniej kilku chochlików. Nieźle się pojedynkujesz w locie, robisz jakieś niebywałe akrobacje albo przynajmniej dopisuje Ci szczęście i refleks. Jak to zrobiłeś?
- Bojowe z nich śmierdziele. - przytaknęła, nie mając za bardzo pojęcia, co na to wszystko powiedzieć. Oddychała już dość ciężko i czuła skutki intensywnego wysiłku nie tyle od kontrolowania miotły co od użerania się z ekipą chuliganów. Powoli zaczynała mieć dość, a zadanie wcale nie stawało się z czasem łatwiejsze. - Jeżeli ma być pokojowo to powinniśmy petryfikować je dwa razy szybciej niż latają. - pokojowo jak cholera, ale niby jakie były szanse na rozejm i pertraktacje, skoro do tego stopnia już rozbestwiły się i postanowiły napsuć krwi wszystkim wokół? - A miała być spokojna, treningowa przebieżka. - dość otwarcie przyznała, że nie do końca na to była przygotowana, bo nawet na niej było już widać oznaki puszczających nerwów i braku sił. Jasne, póki co sugestia petryfikacji nie była zbyt poważna - zdecydowanie lepiej wychodziło jej po prostu unikanie wszelkich pocisków i wyłapywanie lekko zagubionych w tym wszystkim niuchaczy, przynajmniej w teorii. Tego też chciała się trzymać. Tylko na jak długo? - Morfio. - rzuciła w pewnym momencie jakby do siebie, kiedy już oddaliła się od Ignacego, by pozbyć się sztućcowego zagrożenia. Śmignęła tym samym w sam środek obozu chochlików i wycelowała w kufer, nie ruszając już jednak samego pojemnika, a jego zawartość. Sztućce, pomijając te, w które chochliki były już uzbrojone, zmieniły się na gumowe i bardziej przypominały żelki, co byłoby całkiem urocze, gdyby nie to, że w większości były już usmarowane cuchnącą bagnistą breją. Na tym jednak nie skończyła podbojów, decydując się, tak, jak zapowiedziała, na podwojenie starań. Mignęła pionowo w dół, nurkując wprost na niuchacza, który zastygł niemo i tylko przyglądał się końcowi swoich wybryków. Dziewczyna co prawda ostatecznie nie zdołała odpowiednio odbić się w górę, ale zdążyła pochwycić stworzenie do klatki, mocno wyhamować, zeskoczyć z Błyskawicy i wylądować stopami na twardej ziemi. Dla zamortyzowania upadku wykonała przewrót przez ramię. Dobierające się do miotły chochliki potraktowała Vera Verto, zmieniając je w srebrny komplet zastawy, którymi natychmiast zajął się jeden z niuchaczy, zbierając je do swojej przepastnej kieszeni, czy gdzie on tam kitrał te wszystkie skarby. - Żeby mi tak z animagią, kurwa, szło. - warknęła sama do siebie, najwyraźniej w najmniej odpowiednim momencie trochę pękając w środku i zdradzając jedną ze swoich największych tajemnic. Dopiero po tym pojedynczym wybuchu mocno otrzeźwiała, a jej twarz zbladła od wypowiedzianych wyrazów. I zdecydowanie nie chodziło o przekleństwa. Zamrugała, wciąż nieprzytomnie celując różdżką gdzieś przed siebie. Jak i czy masz zamiar z tego wybrnąć, Davies?
5 [przerzut] 2 → przyszło Ci się siłować o własną różdżkę z chochlikiem, który bezczelnie podleciał sobie na najbliższą odległość i chyba uznał, że mądrze będzie Ci zabrać oręż zanim zniszczysz jego plany zawładnięcia nad światem. Opisz, jak sobie z nim radzisz. Przy drugim wylosowaniu - na jednym z podnóżków miotły zawiesił Ci się niuchacz, najwyraźniej nieświadomie ułatwiając Ci zadanie. Chwytasz go do klatki i masz jedno zmartwienie mniej.
4 → łapiesz niuchacza, a do tego udaje Ci się pozbyć zagrożenia ze strony co najmniej kilku chochlików. Nieźle się pojedynkujesz w locie, robisz jakieś niebywałe akrobacje albo przynajmniej dopisuje Ci szczęście i refleks. Jak to zrobiłeś?
– To zdecydowanie nie jest spokojna przebieżka – mruknął pod nosem, rozglądając się po okolicy. Jeśli miał się w jakiś cudowny sposób pozbyć tych kieszonkowych bagien, to musiał się najpierw do nich dostać, a to najwidoczniej nie było wcale takim prostym zadaniem. Lot od frontu zdecydowanie nie wchodził tutaj w grę. Po tylu próbach, chochliki widzące go na horyzoncie, od razu by się rzuciły do ataku, a raczej nie miał ochoty wylądować w tym całym szambie, które bulgotało, w co poniektórych miejscach. Może lot przez pobliskie drzewa okazałby się odpowiednim posunięciem? Sporo przeszkód, pomyślał. Biorąc pod uwagę zarówno chochliki, jak i niuchacze, które grasowały w okolicy, uatrakcyjnianie sobie trasy całą masą konarów, o które można się poobijać, nie było zbytnio zachęcające. Warto jednak było pamiętać o tym, że dzięki temu przez dłuższy czas pozostałby niewidoczny i być może udałoby mu się dostać do swojego celu. Ryzyko było spore, jednak puchon nie był pewny, czy było warto ryzykować. Może atak od tyłu? Chłopak skierował swój wzrok na niewielki pagórek kilka metrów dalej. Gdyby rozproszył na chwilę chochliki, przez co nie wiedziałyby, gdzie mają patrzeć, to może udałoby mu się przemknąć, a następnie zaskoczyć ich od tyłu. Gdyby szczęście mu sprzyjało, to istniała nawet spora szansa, że pozbyłby się bagna, zanim te niebieskie stworki ogarnęłyby, co się dzieje. – Dobra, lecimy – powiedział do siebie, a następnie poleciał w stronę chochlików. Starał się stosować jak najbardziej wymyślne manewry, raz po raz zmieniając tor lotu, jak i jego pułap. Ominęło go parę błotnych bomb, a nawet udało mu się spetryfikować parę chochlików w międzyczasie. Gdy leciał praktycznie przy samej ziemi, zdarzył się z jednym przedstawicielem wyżej wspomnianej rasy, a w międzyczasie schwytał także małego niuchacza, który stał mu na drodze, a teraz grzał się już w jego kieszeni. Niestety chochlicza amunicja zdawała się im nie kończyć, więc Ignacy zdecydował się przejść do kolejnej fazy planu. Po wykonaniu paru akrobacji chłopak wykonał gwałtowny skręt i dosłownie zniknął z pola widzenia magicznych stworzeń. Jakimś cudem udało mu się je ogłupić na tyle, że zupełnie nie zwróciły uwagi na to, że był teraz za nimi. Puchon już szykował się do rzucenia zaklęcia czyszczącego, gdy dostrzegł kolejnego kreta zawieszonego na podnóżku jego miotły. Westchnął cicho. Skąd on się tutaj w ogóle wziął? Właź tu, pomyślał, biorąc go na ręce, a następnie wpychając do kieszeni. Ugh, mógł ze sobą wziąć jakiś konkretny worek, bo jeszcze trochę, a zaczną mu wypadać z kieszeni.
5, 3 na nadprogramowego niuchacza, który obrywa widelcem od chochlików
Wygadała się jak ostatni debil, ale najwyraźniej Ignacy był zbyt przejęty całym zamieszaniem i za bardzo zaangażowany w opanowywanie go, żeby czymkolwiek się przejąć. Albo nie zwracał równowagi na przekleństwa rzucane w czasie zmagań? Potem nie mogła za bardzo o tym myśleć, bo rzuciła się na nią zgraja niebieskich stworów i zamiast próby łapania niuchacza otrzymała wyzwanie w postaci natrętnych chochlików, które porwały jej klatkę z rąk. Zanim jednak cokolwiek mogły z nią zrobić, wykonała na miotle szeroki obrót i brutalnie wykopała im ją z objęć, następnie nurkując po spadającą zgubę. Tam też natknęła się na niuchacza po raz kolejny - tym razem jednak zdecydowanie nie był on w pełni sił - a przynajmniej nie w chwili, gdy już przedarła się przez agresywnie drapiące ją krzewy w drodze po uciekiniera. - Mamy rannego! - zawołała z przejęciem, zdecydowanie rezygnując z pomocy stworzeniu na własną rękę. Zamiast tego, posłała swojego mało subtelnego akromantulowego patronusa do Swanna, by ten zareagował należycie na krzywdę swoich lub nie do końca swoich podopiecznych. Zeskoczyła z miotły i zaczęła rozglądać się po dotychczasowym polu bitwy. Chyba niuchaczy do złapania więcej już nie było. Tylko jeszcze wypadałoby zaprowadzić tu jakikolwiek ład.
4 -> podczas rzucania zaklęcia obrywa Ci się... talerzem. Niestety w dłoń, przez co upuszczasz różdżkę i musisz po nią zanurkować. Najlepiej, zanim wpadnie w gówno. Po ponownym wyrzuceniu tej kości nic Ci nie przerywa i udaje Ci się należycie rzucić czar.
Ignacy w istocie usłyszał zawołanie Morgan odnośnie do rannego niuchacza, jednak nie był w stanie na nie adekwatnie zareagować, ponieważ w dalszym ciągu skradał się przez małe obozowisko chochlików, chcąc pozbyć się raz na zawsze kieszonkowego bagna, które tak ich tego dnia męczyło. Leciał bardzo powoli, praktycznie centymetr po centymetrze, robiąc co w jego mocy, aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Po chwili udało mu się dolecieć do takiego miejsca, z którego mógł bezpiecznie rzucić zaklęcia. Po wypowiedzeniu formułki czaro czyszczącego, bagno, w którym tkwili od dobrych kilkudziesięciu minut, zaczęło się samoczynnie doprowadzać do porządku, chociaż trudno było tutaj mówić o jakiejś zjawiskowej metamorfozie. W okolicy wciąż unosił się nieprzyjemny zapach, jednak zdecydowanie można było zauważyć minimalne różnice. Chochliki najwidoczniej zmęczyły się tak długą walkę i przeprowadziły taktyczny odwrót w głąb lasu, zapewne zaszywając się w jakichś norach lub koronach drzew. Czy można to było jednak uznać za pełną wygraną? – Jak bardzo źle jest? – spytał, gdy udało mu się wrócić do gryfonki. Wprawdzie nie byłby w stanie za bardzo pomóc stworzeniu z uwagi na brak odpowiednich umiejętności i wiedzy z dziedziny zaklęć leczniczych, jednak to pytanie wydawało mu się dosyć naturalne. Chłopak rozsunął swoje kieszenie i sprawdził stan pozostałych niuchaczy, które trafiły w jego ręce. U jednego z nich znalazł małą broszkę. Huh, już raz znalazł taki przedmiot w posiadaniu takiego magicznego kreta. Albo ktoś miał niezłą kolekcję takich małych pierdółek albo niuchacze naprawdę miały na nie chrapkę. Cóż, trzeba będzie to oddać do woźnych, może uda im się znaleźć właściciela. Gdy parze uczniów udało się doprowadzić względnie do porządku okolice ogniska, pozbierali swoją własność, a także sprawdzili, czy aby na pewno nie uciekły im żadne niuchacze, a następnie ruszyli w stronę zamku, aby przekazać rannego odpowiednim ludziom. Skoro nauczyciele nie byli zbyt skorzy do walki o terytorium Hogwartu, to może chociaż będą w stanie pomóc temu małemu biedakowi.
Gdyby nie uwielbiał szlajać się blisko lasu to nigdy w życiu nie wyszedłby na ten ziąb. Owinięty szczelnie szkolną grubszą szatą przypominał upośledzonego dementora chowającego twarz pod kapturem, czapką i zaspaniem. Ręce wcisnął w przeciwległe rękawy i człapał przed siebie, bo... Swann kazał. Nie pamiętał już o co chodziło, a jedyne co zostało mu w pamięci to "pomoc", "krukonka" oraz "zwierzę". Nie wiedział nawet czy to jego obowiązek, aby zaliczyć jakiś rozdział materiału czy profesor Albinos postanowił ożywić empatię i koleżeńskość Eskila i skłonić go do współpracy z jakąś dziewczyną. Ze wszystkich przedmiotów w Hogwarcie ONMS przychodziło mu z naturalną łatwością, jakże oczywistą dla osoby będącej w połowie stworzeniem. Nie kręcił nosem na ten dodatkowy obowiązek bowiem siłą rzeczy ciekawiły go wszelakie zwierzęta. Zakładał, że dziewczyna-której-imienia-nie-znał przyprowadzi ze sobą wspomniane stworzenie i przy okazji wyjaśni mu do czego jest jej potrzebny i jak to się stało, że profesor Albinos zapędził ich do współpracy. Wszelakie szczegóły rozmowy ulotniły się z jego głowy, a więc pojawił się w umówionym miejscu bez większej wiedzy co go czeka. Usiadł na lodowatej kamiennej ławce i za jakimś dwudziestym pierwszym razem udało mu się najpierw przywołać kilka średnio suchych gałązek, a potem wytworzyć maluczki ogień w ognisku. Nie starczy to na długo jednak był to idealny bodziec do zdrzemnięcia się przed przyjściem dziewczyny. Oparł policzek o swoje kolano i nim się obejrzał jego powieki opadły, a on po prostu przysnął. Nieznana mu dziewczyna powinna poczuć się zaszczycona, że on w ogóle się tu pojawił. Gdyby chodziło o inny przedmiot to z pewnością nie byłby przed czasem.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Jak na wzorową uczennicę - i odpowiedzialną opiekunkę - przystało, Smith nie omieszkała zasięgnąć rady odnośnie oswajania widłowęży u samego profesora Swanna. W końcu jakby na to nie spojrzeć - taki podróżnik jak on musiał mieć już do czynienia z tymi stworzeniami. Jessica dałaby swoją różdżkę złamać, że profesor-albinos był w samym Burkina Faso, w specjalnym leśnym rezerwacie tego gatunku węży. Okazało się jednak, że młoda Smith ma już całkiem spory zasób wiedzy o opiece nad widłowężami - co Swann skrupulatnie sprawdził - więc pozostała jej po prostu... Opieka i oswojenie. Socjalizacja z innymi czarodziejami - po to, żeby stworzonko potem nie było agresywne i rozpoznawało jak najwięcej 'zapachów'. Dlatego też skorzystała z propozycji profesora i zgodziła się na spotkanie z... podobno bardzo lubianym przez zwierzęta Ślizgonem. Brunetka nie miała uprzedzeń co do Domu - znała w końcu bardzo dużo (o dziwo - ze względu na swoje wycofanie) empatycznych wychowanków Slytherinu. We wskazane miejsce ruszyła ze swojego mieszkania w Hogsmeade - krokiem wolniejszym niźli chciała. Nie sądziła, że plastikowy transporter (dodatkowo owinięty w szalik) aż tak spowolni jej marsz. Nie chciała jednak swojego młodego widłowęża narażać na niepotrzebne wstrząsy i spadki temperatury. Z racji pochodzenia afrykańskiego - angielska zima mogła nawet opóźnić jego prawidłowy wzrost. Podobno - była to jednak hipoteza, której Jessica nie chciałaby sprawdzać. Okutana w swój pluszowy płaszcz i błękitny szalik - pojawiła się na zamkowych błoniach, już z daleka dostrzegając czekającego na nią przy ognisku chłopaka. Od razu przyspieszyła kroku - nie chcąc, by Ślizgon czekał jeszcze dłużej. Nie mogąc ani z daleka - ani z bliska - dostrzec twarzy ucznia, otulonego w najlepsze kapturem, usiadła obok niego. — Cześć Eskil — przywitała się, lekko wychylając w jego stronę, dość niepewnie szukając jego oczu. Zamkniętych. Przygryzła wnętrze policzka - kładąc między nimi transporter z widłowężem i delikatnie dotykając ramienia chłopaka. — Długo czekasz? Wybacz ale... nie chciałam teleportować się z Tic Tac Toe. To mówiąc - uchyliła wieko transportera, przez które wyjrzały trzy zaciekawione głowy pomarańczowo-czarnego widłowęża. — Muszę ich oswoić z innymi ludźmi — dodała, uśmiechając się delikatnie i poprawiając zdawkowym ruchem zaparowane okulary. Dalej nie mogła się zdecydować, która forma zwracania się do stworzenia była prawidłowa.
Przysnął. Udało mu się przysnąć a tym samym stracił poczucie czasu. Delikatnie buchające ciepło z ogniska oraz szczelny zimowy płaszcz stworzyły idealne warunki, aby odespać sobie męczące dwie godziny ONMS, na których akurat to uważał z racji oczywistych. Kroki ani głos nie wytrąciły go ze spokojnego snu, dopiero ciężar czyjejś dłoni zmusił go do otwarcia zaspanych oczu i głośnego ziewnięcia. Dziewczęcy głos dochodził jakby z oddali a więc pierwszego zdania - wyjaśnienia chwilowego spóźnienia (?) - wpadło jednym uchem a wypadło drugim. Podniósł ciężką głowę, otworzył swoje jasne oczy i zakotwiczył wzrok na twarzy Jessici, próbując ją rozpoznać i przede wszystkim przypomnieć sobie czy ta Krukonka ma podstawy coś od niego chcieć. - Ooo… to z tobą się umówiłem? - zapytał jakże mądrze i przeciągnął się wyginając ramiona w różne strony świata. Potarł palcem powiekę i usiadł wygodniej na pieńku. - Ymm… to co ja miałem zrobić? - zapytał rozbrajająco szczerze spoglądając na zaparowane szkiełka od jej okularów. Wierzył, że dziewczyna go we wszystko wprowadzi i podsunie mu w najprostszych słowach co ma zrobić/odbębnić, aby uznać, że to tajemnicze zadanie zostało uznane za zwieńczone sukcesem. Dopiero po chwili jego wzrok powędrował do transportera. W ciągu jednej sekundy na jego twarzy pojawiła się zmiana. Otworzył szerzej oczy, a na ustach pojawił się ogromny uśmiech. - O KUŹWA, TO WIDŁOWĄŻ! - zawołał donośnie i jednym ruchem zsunął się na mokrą trawę, aby kucnąć przed wystającymi łebkami stworzenia. Nie był idiotą, nie wkładał tam rąk ani nie nadstawiał twarzy do kąsania. Wpatrywał się oniemiały w cudowne stworzenie. - Jaki młody! Skąd go masz? - zerknął na Jessicę rozentuzjazmowany, a tym samym wydawać się mogło, że jego uroda zaczęła się rzucać w oczy bardziej aniżeli chwilę temu. - Są świetne. Wow, jakie błyszczące łuski… Ile on ma? Dałaś im już imiona? - zarzucił ją pytaniami i co rusz zerkał na majestatycznego gada, którego umaszczenie cieszyło oczy. Nigdy nie widział widłowęża tak na żywo. - Kłócą się czy jeszcze nie? - usiadł ze skrzyżowanymi stopami i wpatrywał się w każdą głowę po kolei z ożywionym uśmiechem. Po zaspaniu nie było już śladu.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zdezorientowanie - to określenie idealnie opisywało aktualny stan Smith, gdy chłopak właściwie dopiero się... wybudził. Dosłownie, właśnie go obudziła. I może uśmiechnęłaby się po prostu kącikowo i bez problemu powtórzyła wszystko, co mówiła jeszcze przed chwilą, ale... Usta pozostały lekko uchylone w wyrazie równie lekkiego szoku, gdy Ślizgon wychylił się z odmętów kaptura i wbił w nią jasne spojrzenie. Był zdecydowanie młodszy. Co jednak nie przeszkadzało, by już uznać go za przystojnego - w taki sposób, w który określa się wręcz idealność znanych aktorów czy modeli. Jessica właściwie nie zwykła oceniać ludzi przez pryzmat wyglądu, a nawet - będąc dokładniejszym: nie zwracała na aparycję innych większej uwagi. W tym wypadku jednak - na Merlina... - n i e m o g ł a nie widzieć. Szybko opanowała się jednak, chrząkając i nerwowo rozluźniając szalik owinięty wokół szyi. Wgapianie się w młodszego chłopaka z rozdziawionymi ustami nie tylko nie wyglądało dobrze, ale także poddawało w wątpliwość jej kulturę osobistą. — Właściwie to... — podjęła, chcąc streścić cel ich spotkania - który właściwie nie do końca był jasny. Jednak blondyn uśmiechnął się, kolejny raz zbijając ją z pantałyku. Jak można uśmiechać się aż tak pięknie? Zwłaszcza, kiedy rysy jego twarzy zaczęły niemal jaśnieć - i to na widok widłowęża. Odchrząknęła znów, dla kurażu i opanowania - ciesząc się, że na dworze jest na tyle zimno, że mogłaby zrzucić to na karb kiełkującego przeziębienia. Nie miała problemu w obcowaniu z - teoretycznie - pięknymi ludźmi (w końcu i tak uważała się za poziom niżej od wszystkich) - jednak aparycja Ślizgona była naturalnie onieśmielająca. Szczęśliwie, mieli bardzo dobry temat do rozmów. — Od Pana Nanuka, z menażerii. Ma ledwo dwa miesiące, jeszcze intensywnie rośnie — poczęła odpowiadać krótko i treściwie na pytania, którymi zalał ją Eskil. Z niejaką dumą - i pewnym rozczuleniem nad jego reakcją - wyciągnęła dłoń do stworzonka, gładząc smukłymi palcami wszystkie wężowe głowy po kolei. Najpierw od prawej do lewej, potem od lewej do prawej. Nie dając widłowężowi powodów do kłótni. — Tic Tac i Toe — przedstawiła jednocześnie każdy łepek, uśmiechając się delikatnie - choć tężejąc na każde krótkie spojrzenie, które rzucał jej piękny chłopiec. Przynajmniej nigdy nie była zbyt wylewna, więc wypadnie w jego oczach najwyżej jako poważna i sztywna Krukonka. — Na razie udaje nam się unikać większych kłótni. Nie mogę... faworyzować żadnego z nich. Śmieszyło ją jej własne niezdecydowanie co do formy zwracania się wobec Tic Tac i Toe. On? Oni? Parsknęła krótkim śmiechem, zwracając szare oczy ku Ślizgonowi. — Pierwszy raz widzisz widłowęża na żywo? — spytała, jednocześnie wyłuskując swojego pupila z transportera. Odwinęła ze swojej szyi szalik do końca - by zaraz zawinąć stworzonko w ciepły materiał, tak, by wystawały z niego tylko jaskrawe głowy. — Są łagodniejsze niż wszyscy sądzą. Na temperament wpływa też temperatura, ożywiają się, gdy jest cieplej. Jak to węże. — Podsuń im dłoń, niech poczują zapach. Tylko uważaj na Tica, on bywa najbardziej... żwawy — zachęciła blondyna, jednocześnie wplatając w swoje słowa ostrzeżenie. Miała dziwne wrażenie, że jej widłowąż akurat w tym wypadku pozostanie równie spokojny jak zawsze.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Rzeczywiście po chwili zastanowienia łatwo pojąć, że Eskil nie ma jeszcze chociażby tych osiemnastu lat. Z drugiej strony nadrabiał wzrostem, który mógł czasem zadziałać na jego korzyść - bardzo wiele starszych od niego dziewczyn było wzrostu piątoklasistek, co po prostu nie mieściło mu się w głowie. Sam Eskil właśnie trwał w najsilniejszym okresie dojrzewania, a co za tym idzie jego organizm potrafił oszaleć. Póki co zaspanie na twarzy też odejmowało mu lat. Nie przyjrzał się Jessice na tyle, aby zobaczyć na jej twarzy jakikolwiek ślad zaskoczenia. Przez ten czas pocierał powieki i powracał do rzeczywistości. Potrafił zasnąć w każdej pozycji i warunkach jednak proces wybudzania zajmował mu te cztery- pięć minutek. Podniósł na nią wzrok i dopiero wtedy zobaczył, że wpatruje się w niego zdziwiona. Uniósł pytająco brwi - może miał coś na twarzy? Po chwili jednak wzruszył ramionami, bo skoro nie zwracała mu na nic uwagi to znaczy, że nie ma się czym przejmować. - Od Nanuka? Tego z Hogsmeade? To on sprzedaje widłowęże? Wow, one są świetne. - chwalił bez mrugnięcia okiem, wyraźnie podekscytowany spotkaniem z nietypowym stworzeniem magicznym. Wbrew wszystkiemu nie urosła w nim potrzeba posiadania takowych jako własność. Eskil był na tyle w tej kwestii nieskomplikowany, iż wystarczyło mu cieszyć się z samych spotkań ze zwierzakami. Usłyszawszy ich imiona aż wybuchł śmiechem, jednak nie było w tym ani nuty kpiny. Z tego wszystkiego upadł na tyłek i potrzebował chwili aby się opanować. - Genialne imiona, o Merlinie. Tic, Tac i Toe. Ty je tak nazwałaś? Jeśli tak to słuchaj, masz może w podorędziu jakieś imię dla leniwego kameleona? - od razu wyczaił możliwość pójścia na łatwiznę w poszukiwaniu jakiegokolwiek pomysłu na nazewnictwo jego pupila. Robin miała się tym zająć (ale chyba o tym nie wiedziała), ale mieli tyle na głowie, że nie było kiedy o tym pomyśleć. Może ta Jessica dałaby radę? Naprawdę nie byłby aż tak przy tym wybredny. - No, pierwszy raz. - nie zabrzmiało to zbyt elokwentnie, ale taki już był. - Skoro tak to w lato mogą dać ci popalić. Chętnie je wtedy jeszcze raz zobaczę. - uśmiechał się non stop i było mu miło, że i dziewczyna wydawała się skora do dzielenia się o nich informacjami. Przykucnął z powrotem w takiej samej pozycji i pochylał się przy jaskrawych główkach z zafascynowaniem. - A który to? - zaśmiał się cicho. Zdjął rękawiczkę i podsunął rękę w kierunku jednej z główek. Nie było w nim ani grama wahania, a tym bardziej obaw. Brał pod uwagę potencjalne ugryzienie, ale to go nie powstrzymywało przed próbą wejścia z nimi w interakcję. - Co my mamy z nimi zrobić? Swann coś mówił, ale mówił tak dużo, że się wyłączyłem. - przyznał się do tego bez bicia, nie czując potrzeby udawania, że wie co mają robić.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Po tym, jak spotkał się z Joshem, wiedział już, że Hope nie lubi wszystkich smakołyków, które z reguły były przewidywane dla królików. Wiedział oczywiście, że jackalope żywiły się nieco innymi rzeczami, że nie wszystko było w ich przypadku podobne do tego, co spożywali ich niemagiczni krewniacy, ale mimo wszystko ich upodobania bywały po prostu podobne i nie dało się tego w żaden sposób pominąć. Teraz, jednak gdy upewnił się już, co dokładnie jego podopieczny lubił, było o wiele prościej. Christopher nie do końca wiedział, czego powinien spodziewać się podczas wyścigu, ale wiedział, że musi popracować nad tym, by Hope po prostu mu ufał i słuchał go, tak więc wybierając się na miejsce, gdzie z reguły robiono ogniska, gajowy szedł przodem, co jakiś czas zatrzymując się, odwracając i wołając do siebie magiczne stworzenie, które spozierało na niego początkowo nieco niepewnie. Gdy Hope przybiegł do niego pierwszy raz i otrzymał smakołyk, nic się jeszcze nie zmieniło. Drugi raz był również trudny, za trzecim jackalope w ogóle nie był zainteresowany nawoływaniem Christophera, ale gdy podbiegł do niego czwarty raz i znowu został nagrodzony, chyba na moment coś do niego trafiło. To nie oznaczało jeszcze pełni sukcesu, oczywiście, ale od czegoś zaczynali! O'Connor poświęcił zaś sporo czasu, na dowiedzenie się, że króliki nagradza się nieco inaczej, niż choćby psy, a teraz starał się zastosować te rady do Hope, licząc na to, że jego entuzjazm mimo wszystko udzieli się również stworzeniu. Pamiętał, że na tresurę należało poświęcać dziennie minimum pół godziny, nigdzie się zatem nie spieszył, obierając jak najdłuższą drogę do miejsca, do którego chciał dotrzeć z jackalope, powoli prowadząc go za sobą, zachęcając do tego, by robił to, co należy, pilnując, by postępował właściwie, choć nie zawsze było to proste. Christopher był jednak człowiekiem naprawdę cierpliwym, który nie zniechęcał się zbyt łatwo, więc pozwalał na te błędy z łagodnym uśmiechem, wykazując się prawdziwym zadowoleniem, kiedy tylko Hope przybiegł prosto do niego, nawet jeśli w zamian za to, otrzymywał, przynajmniej na razie, smakołyki. Ostatecznie bowiem to kropla drążyła skałę i należało o tym pamiętać. Tak zatem, krok za krokiem, dotarli do miejsca na ognisko i tutaj Christopher postanowił nieco utrudnić ten trening, siadając na ziemi za kamieniami, czy kłodami drewna, zachęcając Hope do tego, by do niego przyszedł, czekając cierpliwie, aż ten poradzi sobie z przeszkodami. Nagradzał jackalope, gdy ten przez nie przeskakiwał, nie robił tego, jednak gdy stworzenie okrążało je z daleka, by do niego dołączyć. Na razie nie wybierał dla niego przeszkód, z którymi nie mógłby sobie poradzić, ale mimo wszystko dość jasno dawał mu do zrozumienia, czego od niego oczekiwał, a to było niesamowicie ważne w tresurze. Przy okazji jackalope przyjemnie się męczył i był z całą pewnością zadowolony z tych wszystkich łakoci, jakie trafiały do jego brzucha. Niewątpliwie wzrastał również ich poziom zaufania w czasie tej tresury, nic zatem dziwnego, że gdy minęło już sporo czasu, a Hope najwyraźniej się zmęczył, Christopher spokojnie poczekał, aż zwierzę podejdzie do niego, by wziąć je na ręce i razem z nim wrócić do chaty. To też był istotny element tego, nad czym pracowali - kolejny wyznacznik tego, że mieli do siebie zaufanie.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Musiała się podciągnąć z zaklęć i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Dlatego też się zdecydowała na to, aby pewnego dnia po prostu zasiąść do podręcznika do zaklęć i zacząć studiować jego zawartość, licząc na to, że znajdzie w nim jakąś inspirację do nauki i jakieś ciekawe zaklęcie, którego mogłaby się pouczyć i przećwiczyć. Takim oto cudem natrafia na opis Harena Missus, który przeczytała uważnie, aby dokładnie upewnić się tego jak działało to zaklęcie i poczytać nieco wskazówek dla początkujących odnośnie rzucania owego czaru. Dopiero po przestudiowaniu odpowiedniego wycinka z podręcznika, postanowiłą udać się na błonia, aby tam zacząć swoje próby w opanowaniu nowego zaklęcia. A to wcale nie było aż takie proste jakby się mogło wydwać. Zwłaszcza z attention span wiewiórki, które nie do końca pozwalało jej w pełni zapamiętać poprawnej pełnej inkantacji, którą co jakiś czas przekręcała. Dopiero po jakimś czasie udało jej się w pełni opanować formułę, którą nareszcie po wielu próbach wypowiedziała w całości i to jeszcze poprawnie na dodatek. Dla utrwalenia powtórzyła ją jeszcze kilka razy, a następnie przeszła do ćwiczenia odpowiedniego gestu, który należało wykonać różdżką. Być może wykonywała go nieco zbyt gwałtownie i chaotycznie. Cóż pierwsze próby werbalnego rzucenia zaklęcia nie przynosiły większego efektu, a w zasadzie z jej różdżki nie wydobyło się ani jedno ziarenko piasku. Dopiero po kilku próbach udało jej się wyczarować małą strużkę piasku, który zaczął się sypać niczym w jakiejś drobnej klepsydrze. Poprawiła uchwyt na różdżce i przyłożyła się bardziej do wykonywanego gestu, aby poruszyć tym razem nadgarstkiem z większą precyzją i ostrożnością, co przełożyło się po chwili na o wiele lepszą skuteczność rzuconego zaklęcia. Nieco jej to zajęło, ale w końcu odpowiednie poruszenie trzymaną w ręku różdżką współgrało z wymawianą z odpowiednią dbałością i akcentowaniem formułą, przy której przestał jej się już plątać język. Teraz widać było już jedynie progres w tym, co robiła. Może nie był on jakiś spektakularny w porównaniu z tym, co było przed chwilą, ale jeśli patrzeć na pierwsze próby, a teraz na to jak malutka strużka piasku zmieniała się w coraz dalej wyrzucany rozproszony strumień piasku to zdecydowanie widać było różnicę, a ziemia przed nią pokrywała się powoli rosnącą warstwą piasku. Chyba po chwili błonia zamienią się w plażę, ale kim się tym przejmował? Zdecydowanie nie ona. Przynajmniej nie w momencie, gdy wciąż co końca nie opanowała tego zaklęcia. Wykonała jeszcze kilka prób, zdeterminowana do tego, aby jednak przećwiczyć Harenę Missus dopóki nie osiągnie zadowalającego ją efektu. Wykonała jeszcze kilka powtórzeń, dbając zarówno o wymowę jak i stosowny gest. Już po chwili z jej różdżki trysnął strumień rozproszonego piasku, który odpowiednio wycelowany zdecydowanie mógłby posłużyć do oślepienia jakiegoś przeciwnika. Dopiero po upewnieniu się, że wszystko jest tak jak trzeba, zrezygnowała z dalszych ćwiczeń i powróciła do zamku.
z|t
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Musiała nad sobą popracować. Z początku myślała, że przy całym tym prefektowaniu wszyscy zapomną (w tym może i ona sama?), jak bardzo lubiła grać w Quidditcha i, choć zapytana, stanowczo zaprzeczyła, cicho podejrzewała, że jej kariera w drużynie zakończy się przedwcześnie. A jednak rozmowa z Boydem, zapewne przy zupełnej nieświadomości studenta, zupełnie odmieniła je spojrzenie na tę sprawę. Nie musiała wybierać jednej rzeczy, mogła je ze sobą pogodzić, włożyć trochę więcej energii w samorozwój, spiąć poślady. Nikt nie dochodził do wielkich rzeczy, leżąc bez przerwy na kanapie w Pokoju Wspólnym, a trzeba przyznać, że do tej pory było to jedno z jej ulubionych zajęć. Callahan przypadkiem pomógł jej odzyskać pozytywne myślenie w kwestii swojej gry. I dlatego przyszła właśnie tutaj, z pożyczonym z drużynowego schowka kaflem, na którym zamierzała dzisiaj ćwiczyć. Nie miała miotły, to nie latanie chciała dzisiaj poćwiczyć; wakacyjne spotkanie na mugolskim boisku uświadomiło jej bowiem, że utrzymywanie się na miotle nie było jej głównym problemem stanowiły go totalne podstawy, o których łatwo było zapomnieć w całym tym magicznym zamieszaniu. Skoro była ścigającą, powinna mieć nienagannego, idealnego wręcz cela, bo dotarcie do pętli to jedno, ale zdobycie gola – drugie. To celny rzut, nie widowiskowe kombinacje zapewniały drużynie zwycięstwo. Padało, a więc przy ognisku nie powinno być wielu osób. Ubrana w gryfońską bluzę, naciągnęła na głowę kaptur i postanowiła zupełnie zignorować angielskie warunki. Różdżką narysowała w powietrzu obręcz, która zawisła kilka kroków przed wianuszkiem ogniskowych kamieni. Położyła plecak na stoliku, wzięła w ręce piłkę i ustawiła się w sporej odległości od narysowanego koła. Miała zamiar przerzucić go przez to, a przy okazji trafić w sam środek ogniska. Zagryzła wargę i już miała oddać rzut, kiedy się zawahała; jak to szło, z tą pozycją? Tamten chłopak próbował jej to wytłumaczyć, ale zrobił to w tak dosadny sposób, że oczywiście nic z tego nie zapamiętała. Nogi dalej? A może bliżej... A co zrobić z wilgotnymi włosami irytująco lepiącymi się do policzków? Powinna była je związać.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Rozpoczęcie roku szkolnego - poza tym pierwszym, gdy dopiero co wkraczał między mury starożytnego zamku - nie było dla Liama niczym wyjątkowym, dlatego ucieszył się, że niedyspozycja ojca jest idealną wymówką, by w Hogwarcie pojawić się dzień później, już po oficjalnym apelu i wszystkich formalnościach z nim związanych, nawet jeśli spotkało się to z protestem bliźniaczki. W przeciwieństwie do niego, Cassandra miała za czym i za kim tęsknić, natomiast on powrót mógłby odwlekać w nieskończoność, gdyby nie to, że nie chciał dłużej przebywać w mieszkaniu rodziciela. Z tych dwóch opcji dormitorium Gryfonów wydawało się zdecydowanie bardziej kuszącą, choć i tam nie mógł wysiedzieć zbyt długo. . Włócząc się po błoniach pozwolił, by ciężkie krople spadające z nieba zmoczyły jego ubrania, wywołując na ciele gęsią skórkę. Pogoda w żadnym wypadku nie zachęcała do tego typu aktywności, wręcz wymuszając pozostanie w budynku i trwonieniu czasu przy gorącym napoju, jednak Gryfon nie mógł sobie jej odmówić, bo tylko wówczas mógł liczyć na chwilę spokoju. Zatracając się we własnych myślach, oderwany od rzeczywistości wrócił do niej w momencie, gdy z oddali dostrzegł postać. W geście zaskoczenia uniósł ku górze prawą brew. Nie spodziewał się spotykać tu żywej duszy, wychodząc z założenia, że nikt nie jest tak szalony, jak on lub nieodpowiedzialny. Nic dziwnego, że postać - ubrana w barwy jego domu! - wzbudziła zainteresowanie chłopaka, a potrzeba zaspokojenia ciekawości wymusiła na nim, aby sprawdzić kim jest. - A to nie powinno się mieć przy tym miotły? - zapytał, widząc co znajduję się w dłoniach wychowankach Godryka, nieświadoma jeszcze z kim ma do czynienia.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Potężnie skupiła się na swojej postawie, choć oczywiście dalej nie potrafiła przypomnieć sobie, jaka tak właściwie powinna ona być – tak potężnie, że od tyłu zajść mógłby ją nawet górski troll, a ona i tak zauważyłaby to dopiero w momencie, kiedy ten obsmarkałby jej kaptur. Nic więc dziwnego, że w chwili kiedy odezwał się za nią jakiś typiarz, a oczywiście w taką pogodę nie spodziewała się tutaj absolutnie nikogo, podskoczyła w miejscu, wypuszczając kafla z rąk. Ten poturlał się gdzieś w bok. — No Tobie to na pewno by się przydała — odpowiedziała, odwracając się w stronę głosu. W jakiś sposób znajomego, chociaż to nie było szczególnie dziwne, kiedy chodziło się do jakiejś szkoły tyle lat. Odgarnęła, a właściwie odlepiła z twarzy mokre kosmyki, choć ani trochę nie poprawiło to jej prezencji i dodała — Wiesz, żebyś mógł stąd zmiatać — wyszczerzyła się wesoło, doskoczyła do piłki i podała ją do znajomo-nieznajomego. Dopiero wtedy przyjrzała mu się ciut dokładniej i zmarszczyła brwi. — O, a ja Cię skądś kojarzę. To znaczy jesteśmy oboje w Hogwarcie i w dodatku jesteś Gryfonem, ale... — zawiesiła się, bezskutecznie zastanawiając się z kim też kojarzy jej się i głos, i jego posiadacz. Wytężyła umysł, żeby chociaż dopasować twarz do odpowiedniego nazwiska; zajęło jej to moment. — Walker, nie? Liam znaczy. Hope. Wolę się przedstawić, bo w tych okolicznościach przyrody mógłbyś mnie nie poznać. Chodzisz w deszczu tak zupełnie bez celu? — zaśmiała się i stanęła po drugiej stronie obręczy, wyciągając zachęcająco ręce. Skoro już się napatoczył, to mógł jej się też przydać.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Ściągnął krzaczaste brwi odrobinę zdziwiony, by zaraz zaśmiać się cicho pod nosem, gdy z ust DZIEWCZYNY padła odpowiedź. W zasadzie mógł skojarzyć - drobna postać, wyraźnie zaznaczone krągłości, widoczne, nawet jeśli skrywane pod gryfońską bluzą, niemniej Liam nie od razu potrafił połączyć fakty, a spostrzegawczość nie była jego mocną stroną. Co nie znaczy, że uwadze chłopaka umknął delikatny przytyk z jej strony, na który w odpowiedzi rozbawiony pokręcił jedynie głową, zaraz łapiąc w dłonie kafla, którego mu rzuciła. Nigdy nie był zbyt dobry w zapamiętywaniu ludzkich twarzy, z tego powodu często kogoś skojarzyć potrafił dopiero po kilku rozmowach czy spotkaniach. Dlatego kiedy Gryfonka stwierdziła, że go zna spojrzał na nią nie ukrywając swojego zaskoczenia, bo on nie miał komepletnie pojęcia z kim mam do czynienia. Ot, jedna z wielu twarzy, które mijał w szkole czy pokoju wspólnym, nie przywiązując do niej zbyt dużej wagi. To nie było ani zbyt miłe, ani rozsądne podejście z jego strony, jednak czasem ciężko było mu się przełamać i nawiązać z kimś bliższą relację, a tym bardziej z dziewczynami. Do nich nie miał kompletnie podejścia, nawet jeśli wychowywał się u boku Cass, ale jego siostra była wyjątkowa - przynajmniej w oczach Walkera. - Jesteś Hope, dlatego masz nadzieję, że trafisz w ten okręg? - chciał zabrzmieć zabawnie, ale w momencie,gdy słowa opuściły jego usta, zrozumiał jak chujowo zabrzmiał, mimowolnie zmieszał się. - To znaczy… - podjął próbę wyjaśnienia, co miał dokładnie na myśli, ale było mu tak głupio, że nie był w stanie dobrać odpowiednio słów. - To było po prostu słabe, wybacz. - nerwowo przeczesał mokre włosy dłonią, zagarniając je do tyłu. - A miałby cię poznać, bo? - zapytał, nie rozumiejąc aluzji. Może o czymś nie pamiętał? Może już wcześniej miał z dziewczyną styczność? Tylko gdzie? Jedyna myśl, jaka zaprzątała umysł Liama, to ta, że jej imię było charakterystyczne i gdzieś je już słyszał, tylko gdzie? - Jednak jakiś cel miałem - odparł, widząc jak wyciąga zachęcająco ręce. Ustawił się naprzeciwko, sprawnie przerzucając piłkę przez okręg. - A ty w zasadzie, co ćwiczysz? - zadał kolejne pytanie, nie bardzo rozumiejąc cel, tego co robili.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Nie bardzo wiedziała jak zareagować na jego żart. Była tym bardziej zażenowana, że oczywiście musiało ją to rozbawić i warga zadrżała jej zdradziecko, a kąciki ust uniosły się ku górze kompletnie wbrew temu, co usiłowała im nakazać. Może nie było tego widać przez siąpiący deszcz i bure, znikome światło, a może myliła się i wszystko widoczne było jak na dłoni? Właściwie było jej wszystko jedno. — Och jak oryginalnie — pochwaliła go ironicznie, ale bez złości. — Jesteś Walker, dlatego tak sobie tutaj przyszedłeś i plączesz się pod nogami? — Dodała z rozbawieniem, ewidentnie mając dziś dobry nastrój na delikatne szyderstwa; a może po prostu przypadkiem ciągle sam jej się podkładał? Była przyzwyczajona do tego typu żarcików z jej imienia i w sumie sama też używała ich od czasu do czasu. Żyła z tym tyle lat, że można się było przyzwyczaić. Zresztą i tak najzabawniejsze w tym wszystkim były jej inicjały, mało kto jednak zwracał na nie uwagę, bo nie przedstawiała się przecież drugim imieniem. I dobrze, bo paskudne było jak morda ghula. — Wybaczam. I jestem Hope, więc wiem, że w końcu trafię, choćbym miała rzucać do końca dnia. — Pozwoliła sobie na wzruszenie ramionami, zgrywając pewniejszą siebie, niż była w rzeczywistości. Wcale nie wierzyła aż tak w swoje umiejętności, prędzej w upór, że nie podda się tak łatwo i nie pokonać jakiemuś krzywo narysowanemu okręgowi. — Mógłbyś mnie poznać dlatego, że od siedmiu lat jesteśmy w tym samym domu, Liam — powiedziała z udawanym rozczarowaniem, przewracając delikatnie oczyma — no i jestem Twoją prefekt, więc lepiej sobie uważaj, kolego. Zaśmiała się, że niby to ona była tym celem, skoro wyglądał na zaskoczonego kiedy ją tu znalazł. Ale kto wie, może tak właśnie miało być, może los zesłał jej partnera do rzucania kaflem, coby nie mokła tutaj sama jak palec. Zawsze lepiej moknąć we dwójkę. — Jak to co, celność. Jestem ścigającą, wypada czasem trafić do pętli. Nie chcę zajmować boiska w pojedynkę, poza tym pętle tam są okropnie wysokie, musiałabym rzeczywiście wziąć miotłę, a to kiepski pomysł, bo... — bo spadam z niej praktycznie na każdym treningu i sama pewnie bym się zabiła — a no bo tak. Ale cały czas coś robię nie tak. — Jego celny rzut dał jej do myślenia. Uniosła brew, złapała piłkę i w zamyśleniu oddała mu ją, również trafiając w obręcz. — Wiesz, przypominasz mi kogoś, tylko że on... ty pewnie nie wiesz nawet czym jest koszykówka, nie?
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Podobnie jak ona czuł zażenowanie, choć widoczne u dziewczyny delikatne drżenie kącików ust świadczące o rozbawieniu, odrobinę go uspokoiło. Kiepski był z niego żartowniś, zwłaszcza gdy nie znał drugiej osoby i nie był w stanie określić na ile może sobie pozwolić, a co sprawi, że ktoś poczuje się przez niego urażony. Naprawdę liczył się z uczuciami innych, chociaż czasem można było odnieść zupełnie odmienne wrażenie, tyczyło się to przede wszystkim jego ojca. - To zdecydowanie jedyny powód - stwierdził rozbawiony, śmiechem reagując na odpowiedź jakiej udzieliła. W pewien sposób podobała mu się zadziorność rudowłosej, która coraz bardziej kogoś mu przypominała, jednak w odmętach własnych myśli nie potrafił odnaleźć odpowiedniego wspomnienia. Połączyć jej twarzy z konkretną osobą, a przede wszystkim sytuacją w której mogli brać razem udział i nie, nie chodziło wcale o to, że należeli do jednego domu - to byłoby zbyt proste. W przeciwieństwie do niej, pierwszy raz spotkał się z podobnym żartem, dotyczącym specyficznego nazwiska, jednak nie potrafił powstrzymać śmiechu, który błąkał się na gryfońskich wargach. - Tak bardzo wierzysz w swoje umiejętności czy stawiasz raczej łut szczęścia? - zapytał, unosząc do góry prawą brew, choć patrząc na przyjętą przez Hope postawę,nie mógł odmówić jej pewności siebie. On emanował podobną, chociaż w dużej mierze były to dobrze stworzone pozory; nie przypuszczał, iż Gryfonka postępuje w podobny sposób. - O proszę, chociaż nie wydajesz się nudną kujonką, która pilnuje się zasad - pozwolił sobie na wyrażenie opinii, nawet jeśli było to jego subiektywne odczucie. W zasadzie chyba nie powinien wypowiadać tych słów na głos, bo nawet nie znał pani prefekt, lecz te same opuściły jego usta, zanim zdołał je przemyśleć. Odnosił wrażenie, że w obecności ładnych dziewczyn czasem mózg przestawał mu pracować jak powinien, przez co nie koniecznie umyślnie sam narażał się na ich gniew. - Mam wrażenie, że za tym "bo" kryje się coś więcej - stwierdził, mając nadzieję, że to rozwiąże dziewczynie język, która jak większość użyła argumentu - no bo tak, mając jeszcze w zanadrzu - no bo nie. Wielokrotnie spotkał się z takim unikaniem odpowiedzi w wydaniu swojej siostry, więc był na to bardzo uczulony, a co więcej zawszę wówczas dążył do zdemaskowania tego, co kryją te proste stwierdzenia. Chwycił piłkę, którą odrzuciła, a gdy wspomniała o koszykówce w umyśle Liama od razu pojawiło się wspomnienia nieznajomej. Hope, ta Hope! pomyślał, patrząc na dziewczynę bliżej niezidentyfikowanym spojrzeniem, które mogła odebrać jako odpowiedź, że kompletnie nie ma pojęcia o czym mówi. - Creep. - oznajmił szeroko się przy tym uśmiechając, by dać do zrozumienia, że w końcu ją poznał. Przerzucił kafla przez obręcz. Doskonale pamiętał, że go wtedy tak nazwała, chociaż wciąż nie potrafił zrozumieć dlaczego. Miał nawet zapytać o to siostrę lub Robin, ale jakoś nie było okazji. Poza tym ta pierwsza zapewne zaraz wyobrażałaby sobie nie wiadomo co, a tego chciał uniknąć.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Jego śmiech wywołał go również i u niej, sprawiając, że zachichotała jak lustrzane odbicie chłopaka. — Szczęście to nie jest mocna strona. Jest nią optymizm. — Oznajmiła beztrosko. Nie wierzyła w to, że prześladuje ją pech – ona to wiedziała. Spędziła ładnych parę lat w tej szkole i trzeba by być ślepym, by nie dostrzec, że nie była ulubienicą losu. Im mocniej ją jednak testował, tym większy stawiała opór, starając się zwalczać jego przeciwności pozytywnym nastawieniem. Gdyby przejmowała się niepowodzeniami, nie byłoby jej teraz w tym miejscu. — Kujonką? — powtórzyła po nim z delikatnym, zdradzającym zaskoczenie drgnięciem brwi, być może niewidocznym w strugach deszczu. Prychnęła, być może rozbawiona, a być może rozdrażniona, właściwie trudno było to określić. — Co za stereotypy, okropne! — zganiła go, choć było słychać, że nie jest ani zła, ani szczególnie przejęta. — To tylko odznaka i kilka dodatkowych obowiązków. Założę się, że Hampson widział moje oceny, zanim mi ją przysłał, więc... zgaduję, że nie są wyznacznikiem. Ale nie chcesz, żebym musiała pilnować przy Tobie zasad. Zaśmiała się, bo rzeczywiście jej oceny z obojętnie którego roku w większości pozostawiały bardzo wiele do życzenia. Była grzeczna, jeśli pakowała się w kłopoty, to przypadkiem albo za namową, ale momentami rzeczywiście brakowało jej ambicji, motywacji albo po prostu talentu. W gruncie rzeczy jego komentarz wydał jej się śmieszny, było w nim – w całym Liamie – coś nieporadnego, czego nie dostrzegła nigdy przedtem. Okazywało się, że zamienienie kilku słów z drugą osobą znacznie poprawiało możliwość obserwacji. Do tej pory raczej starała się nie wchodzić mu w drogę... i teraz nie bardzo wiedziała dlaczego. — Może — odpowiedziała tajemniczo, zaraz jednak wzruszyła lekko ramionami i dodała: — Szczęście nie jest moją mocną stroną, pamiętasz? A wypadki chodzą po ludziach. Nie zamierzała udawać, że jest na miotle urodzona i śmiga w powietrzu jak smok, a na dodatek stanowi największy skarb drużyny. Zresztą takie kłamstwo miałoby krótkie nogi, wystarczyło przyjść na trening Gryfonów i prawda pewnie od razu wyszłaby na jaw. Słysząc wypowiedziane przez niego słowo, zamarła, zapominając złapać piłkę. Patrzyła na niego przez kilka sekund. — Tyy! — zawołała w końcu szczerze i bardzo zauważalnie zdumiona. — To Ty? — dodała zaraz, teraz niepewnie, pytająco, jakby doszukiwała się pułapki. — Więc ta gra... ta szkoła... to cały czas był Quidditch? Czemu nic mi nie powiedziałeś?
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
- Czy ja wiem… przecież spotkałaś dziś mnie, a to ogrom szczęścia - poddał w wątpliwość słowa wypowiedziane przez dziewczynę, jednocześnie pozwalając sobie na kolejny żart. Uśmiechnął się przy tym szeroko, starając brzmieć równie beztrosko co ona, więc dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdał sobie sprawę, że brzmiały dennie, a on sam się zbłaźnił - po raz kolejny w przeciągu kilku minut, może chciał ustanowić jakiś rekord?! - Kretyn - syknął na tyle cicho, by Hope przez spadające z nieba krople deszczu i kaptur na głowie nie mogła usłyszeć, wyraźnie zawieziony własną bezmyślnością, bo skoro jedna próba żartu nie wyszła, dlaczego podjął się kolejnej? W dodatku miał nadzieję, że będzie ona zabarwiona nutą flirtu, który ewidentnie mu nie wychodził. Nie ulegało wątpliwości, że żaden z niego podrywacz, nawet jeśli opierając się na jego wyglądzie oraz tym, że związki w jakich był nie trwały zbyt długo można było wysnuć tego typu wnioski. Uderzył otwartą dłonią w czoło, prawie natychmiast napotykając pytające spojrzenie dziewczyny, które wywołało u Liama jeszcze większe zmieszanie, objawiające się różowymi plamami na policzkach; na szczęście te były poza zasięgiem jasnych oczu. - Komar - oznajmił, starając się wybrnąć i wyjść z twarzą, co szło mu okropnie. Lekkie drżenie głosu mogło budzić wątpliwości co do jego prawdomówności, na szczęście Gryfonka nie znała bruneta aż tak dobrze,by z całą pewnością stwierdzić, że mija się z prawdą, nawet jeśli kłamcą także był okropnym. Im więcej zdań wymieniali między sobą, tym bardziej czuł, że się pogrąża. Natomiast patrzenie na panią prefekt przez stereotypy okazało się być kolejnym potknięciem, którego nie omieszkała mu wypomnieć, chociaż nie wydawała zła? - Nie chcę? - zapytała, a w tonie jego głosu bez problemu można było wyłapać zaintrygowanie, ciekaw był co dokładnie dziewczyna ma na myśli. - Tak okrutne kary jesteś gotowa mi dawać czy jak? - dociekał, poniekąd ignorując informacje o niekoniecznie idealnych ocenach Griffin, po prostu przyjmując ją do wiadomości; jego stopnie także nie były najlepsze. Niemniej był pewny, że dziewczyna musiała wykazywać się czymś, co skłoniło dyrektora do tego, by to właśnie jej wręczyć odznakę, której nie dostawało się za nic, chyba. Niepewność dotycząca tej kwestii była poniekąd uzasadniona, gdyż nie wszystkie decyzje Hampsona wydawały się logiczne, a tym bardziej przemyślane. - Ale czy można mieć aż takiego pecha? A jeśli nawet, to skąd u ciebie tyle pokładów optymizmu? - ściągnął brwi, a te znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Chyba umknęło mu coś istotnego, na co nie wpadnie bez pomocy rudowłosej. I ona chyba też nie wpadłaby na to skąd tak naprawdę się znają, gdyby nie wypowiedziane przez Liama słowo. Na jego dźwięk Hope zamarła, upuszczając rzuconą przez bruneta piłkę, który słysząc "oskarżenia" padające spomiędzy różowych warg uniósł dłonie w obronnym geście. - Ciebie mógłby zapytać o to samo, bo też wspomniałaś, że grasz! I to w Quidditcha, jak się okazuje - stwierdził, broniąc się przed zarzutem. - Poza tym, byliśmy w mugolskiej części Londynu, jakbyś była mugolem to wyszedłbym na wariata - dodał odrobinę rozbawiony ironią losu, jakiej stali się ofiarą.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Skwitowała jego słowa uśmiechem, ale daleka była od nabijania się z niego. Sama była taką mistrzynią flirtu, że nawet gdyby był w tym szalenie utalentowany, mogłaby przeoczyć wszelkie jego starania. Zdarzało jej się nadrabiać miną, udawać, że czuje się ze sobą lepiej, niż było to w rzeczywistości, ale kłamstwo powtarzane setki razy wcale nie stawało się prawdą. Była na tyle niepewna swego, że należało rzucić jej oczywistym komplementem prosto w twarz, a nawet wtedy nie bardzo radziła sobie z jego przyjęciem i zwykle po prostu się zawstydzała. Może więc lepiej, że nie dotarły do niej intencje Liama, a już z całą pewnością lepiej dla swobody ich rozmowy, ta dwójka miała bowiem niebywały talent do wpadania w błędne koło niezręczności. Spojrzała na niego pytająco i mruknęła absolutnie pozbawione przekonania, grzecznościowe „och tak, ostatnio jest ich tu plaga”. — Szalenie wymyślne. Nie mam litości, zwłaszcza dla Gryfonów. Powinieneś kiedyś spróbować, jeśli jesteś taki ciekawy — groziła mu, czy raczej składała obietnice? Po prawdzie to nie miała pojęcia, jaką będzie prefektką, skoro była nią od jednego dnia. Wyobrażała sobie siebie jako surową, niezwykle konsekwentną, ale i wspierającą. Z drugiej strony nie wierzyła, że jej oczekiwania mają spełnić się w większym stopniu niż w połowie, zawsze snuła podobne plany, a potem zderzała się z rzeczywistością. — Jak to dlaczego? A Ty? Poczekaj, zgadnę, jesteś realistą. — Przewróciła wymownie oczyma, akcentując to słowo, jakby się z nim nie zgadzała. Miała wrażenie, że większość facetów, których znała, utożsamiało się z takim podejściem do życia. — Życie jest za krótkie, żeby przejmować się głupotami, co by się nie działo, to zawsze w końcu będzie lepiej. Wolę szukać dobrych stron swojej sytuacji, zamiast przejmować się, że coś idzie nie po mojej myśli. Zobacz, zmokłam i zmarzłam, ale co z tego, skoro przynajmniej znalazłam kogoś do rozmowy? — Uśmiechnęła się do niego znacząco. Chyba przyznała właśnie, że przyjemnie jej się z nim dyskutuje o byle czym, ot, co ślina na język przyniesie. Odwróciła wzrok, obawiając się, że to zauważył. Podniosła ręce w geście poddania się i tym samym przyznała mu rację. Miała takie samo pole do popisu w rozpoznaniu go, jak i on. Nie było nic dziwnego w tym, że jej nie zapamiętał, nie wyróżniała się niczym, nawet kiedy dołączyła do drużyny nie osiągnęła tam niczego, co zwróciłoby na nią czyjąkolwiek uwagę. A rude włosy nie były w szkockiej szkole żadnym znakiem szczególnym. — Może rzeczywiście mam ogrom szczęścia, że tak na Ciebie wpadam — zachichotała, podnosząc piłkę. Nie rzuciła jej jednak przez obręcz, zamiast tego sięgnęła po różdżkę i sprawiła, że ta całkiem zniknęła. Z kaflem pod pachą stanęła bliżej Liama, tak żeby przynajmniej dobrze go widzieć. Zdjęła też kaptur, uwalniając spod niego poskręcane od wilgoci rude kosmyki. — Co tam właściwie robiłeś? — zapytała z wyraźnym zaciekawieniem, po czym zmartwiona, że być może zabrzmiała niemiło, dodała: — Nie miałam pojęcia, że masz mugolskie korzenie.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Niejako odetchnął z ulgą, gdy dziewczyna w żaden sposób nie skomentowała kompromitujących go słów, tylko obdarzyła uroczym uśmiechem, na który nie umiał odpowiedzieć inaczej, jak lekkim uniesieniem kącików ust. Sprawiła tym, że poczuł się odrobinę pewniej, choć nie chciał zagłębiać się w to, co mogła sobie na jego temat pomyśleć. Teoretycznie nie przykładał dużej wagi do tego, co inni o nim myślą, wiedząc, że większość opinii jest jedynie subiektywną oceną, często dokonywaną na podstawie krążących wśród nastolatków plotek - w te nigdy nie dawał wiary. Niemniej z jakiegoś powodu obawiał się, jaki obraz jego postaci rysuje się w umyśle Hope, zwłaszcza, że wciąż zaliczał w jej obecności wtopy. Słysząc słowa padające spomiędzy różowych warg do głowy od razu napłynęła mu wizja, jak niczym filmowy amant rzuca rozbrajającym tekstem, nie ukrywając przy tym jego dwuznaczności, który spotyka się z aprobatą rudowłosej. Ona ulega jego urokowi, a powietrze między nimi wręcz elektryzuje od nadmiaru rodzących się emocji. Sęk w tym, że był to jedynie wytwór jego wyobraźni, który nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Ta znacznie od niego odbiegała, bo ani on nie był zbyt rozgarniętym uwodzicielem, ani Hope nie wydawała się być podatna na tego typu zagrywki, zupełnie jakby nie rozumiała - podobnie jak Liam - na czym polega flirt i jak rozpoznać jego oznaki. Charakteryzując się taką beznadziejnością rzucił w odpowiedzi - W takim razie pomyślę, jaką zasadę przy tobie złamać - wyraźnie rozbawionym tonem, nie czując wcale by mu groziła, wręcz przeciwnie, traktował to jako obietnicę ich kolejnego spotkania, a świadomość tego wzbudzała w nim radość. - Pudło. Jestem optymistą, który twardo stąpa po ziemi - oznajmił, chociaż nie brzmiał zbyt pewnie, zwyczajnie nie wiedząc. Przygryzł wewnętrzną stronę policzka, uświadamiając sobie, że nigdy w zasadzie nie zastanawiał się do jakiej grupy ludzi mógłby zostać zakwalifikowany. Tworzenie podziałów było rzeczą naturalną, a jednak wywoływało w nim pewnego rodzaju niechęć, zwłaszcza, że wiele osób wyłamywało się z ogólnie przyjętych schematów: nie wszyscy Puchoni byli uroczy i mili, nie każdy Krukon był szalenie inteligentny, tylko nieliczni Gryfoni brawurowo podchodzili do życia, a Ślizgon przestał być uosobieniem zła, natomiast nie każda pani prefekt była kujonką. - Zmarzłaś? - zapytał, jakby właśnie tego nie powiedziała. Niestety sam się też nie domyślił, choć od dłuższego czasu stali w zimny dreszczu, a ciepło ogniska nie pozwalało się ogrzać. - Może w takim razie powoli wracajmy - zaproponował, bo nawet jeśli pierwszą myślą chłopaka było to, by oddać jej swoją bluzę, to szybko wyzbył się jej z głowy, bo jego odzież również była przemoczona. Oczywiście wiedział, co ma na myśli, a jednocześnie umknął mu komplement, który wplotła w wypowiadane zadania. Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni - młody Walker również potrzebował jasnego przekazu. Gdyby tylko znał myśli panny Griffin zapewne zaprzeczył by stwierdzeniu, że nie zapadła mu w pamięć. Była bardzo charakterystyczną osobą, nie tylko ze względu na płomienny kolor włosów, ale przede wszystkim osobowość, której odrobinę dane było mu poznać; zadziorna, z poczuciem humoru, przy tym niezwykle urocza. Czego można było oczekiwać więcej? Odnosił tylko wrażenie, że nie do końca świadoma jest własnych atutów, które zapewne dostrzegał nie jeden chłopak, w tym również on, chociaż nie zamierzał na ten moment dzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami. Uważał, że ich znajomość - bo chyba w taki sposób mógł już określić to co jest między nimi - nie jest jeszcze na takiej stopie, aby wychodzić przed szereg z komplementami, w których też nie radził sobie za dobrze. Gdy do niego podeszła na ułamek sekundy wstrzymał oddech, zupełnie jakby bliskość dziewczyny w pewnym stopniu go paraliżowała i tak właśnie było, choć starał się nie dać po sobie tego poznać. Powtarzając sobie w głowie niczym mantrę, żeby zachować spokój rozluźnił mięśnie, przyjmując nieco nonszalancką postawę, po której ślad szybko znikł, kiedy zadała pytanie. - Grałem - odpowiedział zdawkowo, wyraźnie chcąc uniknąć tematu, do jakiego prowadzić mogła ta rozmowa. - Moja mama, a co za tym idzie i jej rodzina to mugole - dodał zaraz, będąc bardziej otwartym niż przy pierwszej odpowiedzi, bo choć nigdy tego nie ukrywał, to mało kto wiedział o tym fakcie z życia Gryfona. - A z tobą jak jest? - odbił piłeczkę, podejrzewając, że i u dziewczyny w rodzinie są niemagiczni.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Widać ani trochę go nie przestraszyła. Czy naprawdę ją to dziwiło? Może jednak wbrew swoim umiejętnościom czy też ich braku i zdecydowanie wbrew przekonaniu o swoich wzajemnych zamiarach, przypadkiem oboje flirtowali w tym samym momencie? Może nie było to wcale tak trudne, jak im się wydawało, może wymagało tylko nieco więcej uważności... Nie przekonał jej i było to po niej widać. Nie wierzyła w taką odmianę optymizmu, uważała, że w takim wypadku jest się po prostu realistą. Może przejawiała tym brak wrażliwości, albo brak empatii, ponieważ nie umiała zrozumieć jego punktu widzenia. Możliwe, że po prostu nie znała go odpowiednio dobrze – ba, wcale go nie znała – i musiała połączyć kilka elementów układanki, żeby ta złożyła się w jasny obraz. — Zmarzłam — potwierdziła z uśmiechem, który zupełnie nie pasował do tego stwierdzenia — ale od czego mamy magię — Kiedy stanęła obok niego, rzuciła silverto najpierw na siebie, a potem na chłopaka, psując mu tym fryzurę, ale przynajmniej osuszając mokre ubranie. Następnym zaklęciem było aexteriorem – bariera chroniąca przed deszczem i wiatrem, którą otoczyła ich oboje. Często zdarzało jej się przedkładać mugolskie zwyczaje nad wymachiwanie różdżką, ale w sytuacjach takich jak ta, kochała jej możliwości bardziej niż telewizję i słodycze, które nie biegały we wszystkie strony. Obrzuciła go badawczym spojrzeniem, gdy odpowiedział na jej pytanie. Wyczuła w nim jakieś wahanie, trochę jakby... wstyd? — Nie lubisz mówić o swoim pochodzeniu? — wtrąciła jeszcze przed jego pytaniem, marszcząc delikatnie brwi, nie dlatego, że ją tym rozdrażnił, a raczej z zaniepokojeniem. Co prawda nie zdarzyło jej się jak dotąd, by ktoś mający w rodzinie mugoli zachowywał się wobec niej nie w porządku... ale kto powiedział, że to nie miało prawa się wydarzyć? Czy będzie ją oceniał? Poczerwieniała, kiedy padło pytanie. — Jestem z niemagicznej rodziny, moja siostra studiuje w Londynie, pojechałam do niej na weekend przy okazji zakupów na Pokątnej — wyjaśniła, szybko wyrzucając z siebie sporo informacji. Dlaczego w ogóle tłumaczyła się, że tam pojechała? Mogła tam przecież mieszkać, mimo walijskiego akcentu, który czasem dalej się u niej przewijał. — Ale koszykówka to nie jest chyba „moja” rzecz. — Dodała, wyraźnie nie potrafiąc znieść ciszy; stresowała się. Obróciła w dłoniach piłkę, przygryzając wargę.
+
Ostatnio zmieniony przez Hope U. Griffin dnia Pią 8 Paź - 12:52, w całości zmieniany 1 raz
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Czasem zbyt mocno ulegał mugolskim przyzwyczajeniom, tym razem zapominając, że wystarczy użyć różdżki, by osuszyć przemoknięte ubrania i poczuć przyjemne ciepło, a może winą za to obarczyć mógł towarzystwo Hope? Oczywiście podobnych oskarżeń nie zamierzał wygłaszać na głos, niemniej nie trudno było dostrzec, że w obecności dziewczyn czasami - nawet często - zachowywał się bezmyślnie. Instynktownie przeczesał palcami brązowe kosmyki, tworząc na nich jeszcze większy nieład niż zrobiła to rudowłosa. Nigdy nie przekładał zbyt dużej wagi do swojej fryzury, być może z tego powodu często chodził z przydługimi włosami, obcinając je dopiero w momencie, gdy zaczynały przesłaniać mu oczy, a tym samym denerwować. Bliźniaczka, podobnie jak kuzynka wciąż mu powtarzała, że powinien większą wagę przykładać nie tylko do tego, ale również swojego stroju, bo to szata zdobi człowieka; wychodził z zupełnie innego założenia. - Tak zabrzmiałem? - zapytał, unosząc do góry brwi w wyrazie zaskoczenia, które zaraz ściągnął, gdy przytknęła. - To zupełnie nie tak - zaśmiał się, kręcąc głową - Jestem bardzo związany z tą częścią rodziny, nawet bardziej niż z ojcem, który jest czarodziejem, po prostu mało kto o to pyta, bo znając moje nazwisko zazwyczaj od razu kojarzą Georg'a a tym samym zakładają, że jestem w pełni krwi czarodziejem - wyjaśnił, może Walkerowie nie byli zbyt znamienitym rodem, ale rozpoznawalnym, chociażby przez wzgląd na profesję ojca bliźniaków. Spoglądając na Gryfonkę nie rozumiał skąd nagle na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy, choć ostatecznie uznał je za oznakę chłodu, nawet jeśli ten nie przenikał przez magiczną barierę. Przez myśl mu nie przeszło, że są wynikiem błędnie odczytanych słów, które wypowiedział. - Powinniśmy już wracać - stwierdził, zanim z ust dziewczyny padła odpowiedź, nie chcąc narażać jej na przeziębienie. - Fajnie, że mimo różnic macie taki kontakt - oznajmił, mimowolnie zakładając, że dziewczyny dobrze się dogadują, skoro Hope chętnie odwiedza siostrę. - Kwestia wprawy, a przede wszystkim poprawy twojej postawy, jest tragiczna - odparł, nie kryjąc wyraźnego rozbawienia, bo choć rzeczywiście Griffin powinna trochę nad nią popracować, tak przede wszystkim sobie żartował, starając się by w podobnym tonie minęła im droga powrotna do zamku, jednak nie obyło się bez kilku dodatkowych wpadek.
Może wybrałeś się w teren w celach naukowych a może to tylko jeden z Twoich standardowych spacerów, ale w pewnym momencie Twoją uwagę przyciąga tlące się jeszcze ognisko - czy może bardziej owalny kształt ułożony na środku ledwo rozżarzonych już węgielków. Jeśli decydujesz się podejść bliżej, możesz dostrzec łuskowaty wzór wyglądający jakby odlany był z cementu. Być może od razu zdasz sobie sprawę z tego, na co właśnie natrafiłeś, a może powiążesz fakty dopiero czytając najnowszy numer Proroka Codziennego, jednak decyzja o tym, co z danym znaleziskiem zrobisz, zależy już tylko od Ciebie.
Niezależnie od tego w czyje ręce ostatecznie trafi jajo, to właśnie osoba, która je znalazła, rzuca kością k100. Jej wynik to liczba dni, która dzieli datę publikacji tego posta od momentu wyklucia. Należy przerzucić każdy wynik poniżej 30.