Wydaje mu się, że to jeden z jego koszmarów. Odkąd ojciec wrócił, panowała dziwna, niepokojąca głęboka cisza, a takie zazwyczaj zwiastują burzę, w oczekiwaniu na coś... co bez dwóch zdań musi nastąpić. Te święta mają być inne, nawet matka tym razem nie odważyła się ozdobić domu, nadając gotyckiej, mrocznej posiadłości trochę ciepłego akcentu; teraz ich dom przykryty grubą warstwą śniegu, przypomina bardziej grób. Może czuje to, co wszyscy, że przyjdzie im tu umrzeć i lepiej, aby miejsce masowej masakry nie zwracało na siebie zbytniej uwagi. Czujność każe mu zachować kontrolę, nad każdym gestem, ruchem ciała i słowem, których nie używał zbyt często. Spogląda ukradkiem na Thalie, wiedząc, że pod toną całego tego perfekcyjnego makijażu musi właśnie uchodzić z niej życie, jakby sam Dracula właśnie wbijał w niej swoje długowieczne kły. Towarzystwo kuzynki, siedzącej po jego lewej stronie tym razem ignoruje, ma nadzieję, że to uchroni ją przed tym, co ma nastąpić ze strony jego ojca, a jej wuja. Zielone chłopięce oczy prześlizgują się po każdym, nie zatrzymując się na nikim konkretnie, nawet skrzaty są spięte bardziej niż zazwyczaj, a obrazy wydają się nie ruszać, niczym zakupione w jednej z mugolskich galerii. Drzwi otwierają się i nie wiadomo czy należałoby wstrzymać oddech na jeszcze dłużej, czy może zaczerpnąć na chwile powietrza w płuca, aby starczyło do końca tego przedstawienia. Julius wygląda, jakby nigdy nie był w Azkabanie, a wrócił z dalekiej podróży, każdy jego krok o tym świadczy, a za nim dumny ogromny wilk, drepta posłusznie być może zadowolony, że pan wrócił do domu. Udomowiony pustnik jest ich stróżem i Gale go bardzo lubi, a jednak paranoiczne myśli, wkradają się do jego głowy właśnie w tej chwili, jakby tylko czekały na odpowiedni moment. Wystarczyłoby jedno słowo ojca, a pysk z białej kości i czerwonych oczach rozerwałby go na strzępy, ale nie, zwierze tylko drepcze posłusznie — nic takiego się nie dzieje. Zachowanie Juliusa już na wstępie jest podejrzane, co tylko potęguje strach młodego chłopca. Ma wrażenie, że serce w jego piersi dudni niczym stado buchorożców, że wszyscy słyszą ten dźwięk, który za wszelką cenę stara się stłumić, nie wykonując żadnego głębszego oddechu, aby wszystko było wyważone. Ręka ojca spoczywa na ramieniu Scorpiusa, Gale zastanawia się, czy mu nie zazdrościć, obecnie jego położenie wydaje mu się lepsze niż jego własne. Aromat potraw wypełnia pomieszczenie, ale duża jadalnia ani na moment nie wydaje się bezpieczniejszym miejscem niż była chwile temu. Głowa domu wznosi toast, aby nagle przenieść uwagę na swojego najmłodszego syna. To musiało nastąpić, ślizgon spodziewa się wszystkiego, chociażby subtelnego czarnomagicznego zaklęcia, którego by nikt nie zauważył tylko Blaithin. Jego starsza siostra, ona z pewnością zapobiegłaby nieszczęściu, a może tylko się łudził, wpadał w pułapki iluzji i pragnień, które nie miały prawa zaistnieć. Jego puchar wypełnia się trunkiem, a podejrzliwość Gale'a z każdą chwilą zmierza do apogeum obłędu. Może to trucizna? Gdyby tak dyskretnie przesunąć kielich w stronę kuzynki, ale to niemożliwe. Cała uwaga ojca właśnie jest skupiona na nim. Bezsilność obejmuje jego ciało, a on wie jedno, musi teraz bardzo ładnie zagrać. Chwyta za puchar, wykonując subtelne skinienie głową. W środku czuje, jak jakaś siła rozdziera go od wewnątrz, ale nie słychać nic. Jest tylko ta głęboka zgroza. Ma wrażenie, że gdyby nawet Julius teraz wstał, udając, że idzie do swojej najukochańszej bratanicy, nachyliłby się przy nich, serdecznie uśmiechając do Aoife, a swojemu synowi przy okazji wbijając nóż w tętnicę szyjną, którym mieliby właśnie pokroić te pyszne dania, nikt by nie zauważył. Może kuzynka tylko zwróciłaby uwagę na to, że krew Gale'a miała czelność zbryzgać jej białe niczym śnieg norweskie włosy, bo w szkarłacie nie mogłaby uchodzić za dziecię skandynawskich mrozów. Dlatego czeka na znak od ojca, jak zresztą wszyscy, aby wznieść toast, być może bardziej obawiając się, że w tym kielichu trucizny jednak nie ma, a on będzie musiał dalej uczestniczyć w tym koszmarze. W tej chwili jedynie śmierć może okazać się jedynym rozwiązaniem — przebudzeniem z trwającego pandemonium. |