Osoby: Atlas Rosa i @Irvette De Guise Miejsce rozgrywki: Magiczne Lyon, Francja Rok rozgrywki: grudzień 2023 Okoliczności: Przerwa świąteczna we francuskich uliczkach magicznego Lyon'u.
Wyjazd choćby na chwilę robił mu dziwnie dobrze w głowie. Nie miał najmniejszych pretensji do siebie o ranczo, jednak zjadało mu ono praktycznie cały wolny czas, jaki miał poza byciem pedagogiem szkolnym, przez co łapał się na niekończących się okresach gdzie między pracą, a pracą, była tylko praca, a sam głosił przekonanie o tym, jak ważny jest odpoczynek, regeneracja głowy i ciała. Pojawienie się we Francjo odbierał dwojako, wciąż echem rozbijała mu się po piersi i głowie Anna, jej niekończące się opowieści o małych francuskich galeriach sztuki, o nieznanych artystach, podmiejskich legendach. Było to już jednak echo słabnące, blaknące w świetle minionego czasu, a przybycie do magicznego Lyon okazało się być bardzo potrzebną Rosie próbą sprawdzenia, w jakiej kondycji znajduje się jego dusza. Skontaktował się z panną De Guise, szczerze zaciekawiony tym,, co mogła i co chciałaby mu pokazać w swoim rodzinnym mieście, nosząc w sobie niepokorne ziarno zaintrygowania wielkimi szklarniami rodowymi, których zapewne nie będzie mu dane zobaczyć nigdy, a jakaż to by była ekscytująca wycieczka! Wysłał Irvetcie wiadomość o hotelu, w którym się zatrzymał i zaprosił ją, by przyłączyła się na późne śniadanie. Zazwyczaj, ze względu na swój napięty grafik, jadał je absurdalnie wcześnie, ale będąc na wczasach? Nawet zimowych?
Przed południem siedział na tarasie hotelowym, opatulonym zaklęciem chroniącym przed niskimi temperaturami i choć Francja nie słynęła ze srogich zim, szczęśliwy był, że udało mu się ze swoim pobytem wstrzelić w tych kilka dni, kiedy padał śnieg. Obserwował sypiący się na magiczną dzielnicę śnieg, ubrany w elegancką, choć stanowczo mocno świąteczną czerwień aksamitu. Lubił we Francji, poza wszystkimi jej walorami, to, że jego półwilowość była tolerowana z zupełnie większym marginesem normalności, niż w Anglii czy Austrii. Nie unikał spojrzeń czy nieświadomych uśmiechów obcych ludzi, ale ci zdawali się nie zawieszać w jego obecności tak, jak zazwyczaj działo się to w miejscach publicznych. Unosząc filiżankę do ust, wzrokiem śledził przechodniów przemierzających brukowaną aleję pomiędzy hotelem a kamienicami i sklepami. Nie podał jej właściwie żadnej konkretnej pory tego śniadania, co w myślach z rozbawieniem uznał za zabawne, w końcu De Guise odkąd ją znał słynęła z szalenie dobrze ułożonego grafiku. Czy znajdzie dla niego czas?
Przysłuchiwał się temu, o czym mu opowiadała, z zainteresowaniem. Nawet jeśli było to nauczane na zajęciach historii magii we francuskiej placówce, to niestety Rosa nie był z tego przedmiotu najpilniejszym z uczniów. Niewielu zdarzało się takich, którzy osiągali najwyższe wyniki we wszystkich przedmiotach, a on sam dzielił swój czas i rozwijał się w tych dziedzinach, które interesowały go w perspektywie przyszłego zawodu. Prawo czarodziejskie jak najbardziej, jednak historie społecznych przemian na płaszczyźnie czarodziejsko-mugolskim? Nawet gdyby chciał przypomnieć sobie cokolwiek z wykładów, nie byłby w stanie, toteż z większą przyjemnością czerpał wiedzę z ust lokalnej przewodniczki, będącej przewodniczką tylko dla niego. - Piękny i straszny symbol jednocześnie. - przyznał. To takie francuskie zaszywać symbolikę w najbardziej niezwykłych z obiektów, rzeźbach, obrazach, górach, nawet bluszczu. Uśmiechnął się, posyłając kelnerowi jeden ze swoich bajecznych półwilowych uśmiechów, kiedy ten postawił im na stole butelkę wina i drobne przystawki, po czym nalał dziewczynie, a potem sobie trochę lokalnego trunku. - Dość symboliczne. - zauważył, przytykając sobie kieliszek do nosa i badając bukiet- To siedzenie wśród tłumów i doświadczanie tego, co wszyscy. - posmakował jej wyboru i pokiwał głową. Zamyślił się chwilę, uciekając gdzieś w głąb swojej głowy w zastanowieniu, czy sam nie preferował przypadkiem, zazwyczaj, tych najprostszych rozwiązań i z ciepłym uczuciem w piersi zarejestrował, że tak. Zazwyczaj tak. Tym bardziej to zimowe spotkanie okazywało się w jego mniemaniu coraz bardziej intrygujące, biorąc pod uwagę to, jaki wpływ na niego miała młoda zielarka, nie mając nawet świadomości, że tak się dzieje. - Gdybyś nie musiała, zostałabyś tu na zawsze, prawda? - zapytał, przenosząc na nią spojrzenie - W tym miejscu, w tym mieście, w Twoim Lyon. -przechylił głowę- Z perspektywy czasu żałujesz? Że życie i sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej...
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
W jej domu historia była jednym z najważniejszych punktów edukacji. Każdy de Guise musiał znać najmniejszy szczegół przeszłych wydarzeń i politycznych zawirowań, a opowieść, którą właśnie tak spokojnie przytaczała, była jedną z tych, które sprawiały, że na twarzy członków jej rodziny pojawiał się grymas niezadowolenia. Nie było tajemnicą, że nie przepadali za mugolami, a to, jaką krzywdę zrobili oni wtedy czarodziejom, jeszcze bardziej tę urazę pogłębiło. Dziś sama Irvette patrzyła na to z nieco innej perspektywy i choć wciąż miała żal do niemagicznej społeczności, pozwalała sobie myśleć, że może to nie do końca tylko oni byli złoczyńcami w całej tej historii. -Ludzie zachwycają się tym ewenementem, ale Ci, którzy znają jego historię wiedzą, że to coś więcej niż tylko piękna roślinność. Lyon raczej się tym nie chwali i pozwala turystom myśleć, co chcą. Zresztą, wielu mieszkańców też postanowiło zmienić narrację dla dobra swoich rodzin. - Westchnęła w zamyśleniu. Jej rodzina nie należała do tych, bo szczycili się tym masowym mordem na mugolach, choć nie wspominali o tym na salonach. Rudowłosa wiedziała jednak, z jakiego powodu jej ojciec tak lubił spacerować tą uliczką. Czerpał ogromną satysfakcję z przebywania w miejscu, gdzie jego dziadek pokazał tym zawszonym mugolom potęgę rodu de Guise. -I smutne jednocześnie. - Dodała, wiedząc dobrze, że sama też jest winna podobnego myślenia, choć nie dlatego, że nie doceniała spokojniejszych, aczkolwiek często piękniejszych bocznych uliczek. Ona musiała być widziana i musiała dostosować się do tej rzeszy, by zachować to, co dano jej poprzez urodzenie. Tłumiła w sobie tę część, która pragnęła czegoś innego wiedząc, że ma inne obowiązki, które wcale nie zawsze ją radowały. Gdy usłyszała pytanie Atlasa zamilkła, ponownie odwracając wzrok w stronę panoramy miasta. Obserwowała swój Lyon i ludzi, którzy kręcili się w dole, jak małe mróweczki. Zabawne, jak zwykle tak postrzegała innych ze względu na poczucie własnej wyższości, a w tej chwili bardziej zdawała sobie sprawę, że to kwestia samej perspektywy i będąc tam z nimi, ten tłum mógł wydawać się bardziej przytłaczający, niż jej krewni kiedykolwiek odważyliby się przyznać. -Odpowiedź nie jest prosta. - Zaczęła cicho i dość smutno. -Anglia i ja kompletnie do siebie nie pasujemy i nie wyobrażam sobie porzucić Lyonu na zawsze. Jednak ta przeprowadzka i wszystko co do niej doprowadziło, pozwoliło mi doświadczyć rzeczy, na które tutaj nie byłoby miejsca. Nie żałowałabym tego, bo w innym przypadku nie znałabym innego życia. Teraz sama nie wiem. Czasem czuję, że mogę zbudować w Anglii coś dla siebie, ale wiem też, że to wszystko ma termin ważności, a gdy go doczekam, wszystko może przybrać nieprzyjemny obrót. - Odpowiedziała szczerze, choć bardzo zapobiegawczo. Atlas mógł się domyślić, że chodziło o dzień, gdy jej ojciec wyjdzie w końcu na wolność i znów w pełni przejmie władzę nad rodziną. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z tego, że Jacques wie o każdym jej kroku i równie dobrze wiedziała, że nie jest zadowolony z pewnych spraw, czemu da upust, gdy tylko będzie mógł znów zobaczyć córkę na wolności. Konsekwencje dla Irvette mogły być poważne i to o wiele bardziej niż zwykle, a choć nigdy nie wypowiedziała tego na głos i zazwyczaj żyli w najlepszych stosunkach z całej rodziny, bała się ojca.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wiele było miejsc na świecie z pozornie piękną historią, piękną fasadą zwróconą w stronę twarzy świata, kryjących jednak ponurą przeszłość pełną krzywdy i nietolerancji. Kiwał głową, słuchając jej słów, po czym pociągnął łyk wina z jakimś nostalgicznym westchnieniem. - Wszystko, co piękne, jest naprawdę trudne. - jak to powiedział Plato. W międzyczasie kelner doniósł im ich przekąski i dania, by zmyć się z pola widzenia, uprzednio oczywiście odczekawszy na aprobatę panny deGuise, co zaczynało wzbudzać w Rosie pewne rozczulenie. Im więcej czasu spędzał w tym mieście, tym bardziej było mu jej szkoda. Przysłuchiwał się temu co mówiła. Czy Anglia nie była namiastką wolności od tego wszystkiego? Jej konieczności odgrywania roli na każdym kroku, chodzenia w odpowiedni sposób odpowiednimi uliczkami, korygowania kelnerów i pilnowania, czy dostała doskonałe jedzenie. To, o czym mówiła, również nie nakreślało wesołego obrazu. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek minie wystarczająca ilość lat, czy dziewczyna kiedykolwiek uwierzy, że jest wystarczająco silna i zdobędzie wystarczająco wielu przyjaciół, by przestać oglądać się za siebie, tylko stać się panią własnej przyszłości. Mógł jedynie gdybać, na podstawie strzępków informacji, które pamiętał z Beauxbatons, wiedzy o jej rodzeństwie, plotek, artykułów gazet, które wtedy choć czytał, to niekoniecznie z zainteresowaniem. - Gdybyś mogła wpłynąć na los. Zakląć rzeczywistość. - zapytał, kręcąc w zamyśleniu winem w kieliszku - Wybrałabyś obcą Anglię, czy swoje Lyon... - westchnął, po chwili jakby wybudzając się ze swojego gdybania. Posłał jej natychmiast przepiękny, wilowy uśmiech- Wybacz, zapędziłem się. - przechylił głowę, patrząc na nią z jakąś miękką czułością. - To są te bratki? - zmienił temat zupełnie, interesując się tym, co rzeczywiście wylądowało na ich stole. Sam spędzał bardzo wiele czasu, zastanawiając się nad swoimi decyzjami. Tym, czy to dobrze, że osiadł w Anglii. Czy jednak nie powinien był wyjechać, jak tylko Anna zniknęła. Trzymał się złudnej nadziei na szczęśliwą przyszłość w tym kraju, bo niczego nie pragnął tak bardzo, jak dobrego miejsca, swojego miejsca, takiego, jakim był jego dom. Nic jednak nie wskazywało na to, by kiedykolwiek mógł takiego cudu zaznać. Wetknął sobie kilka z nich do buzi, i żuł z namysłem, zastanawiając się, co właściwie sądzi o tym smaku.
+
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
W zamyśleniu spojrzała na niego, gdy wypowiedział te słowa. Miały w sobie coś z romantyzmu, ale i bolesnej prawdy. Zastanawiała się tylko, do jak wielkiej całości można to było odnieść. Poniekąd dostrzegała też ironię tych słów w kontekście ich obojga. Nie byli łatwymi ludźmi, zdecydowanie nie, ale nie dało się zaprzeczyć ich piękna. Przynajmniej tego zewnętrznego, bo jeśli chodziło o duszę, to ta należąca do czarownicy, nie była tak nieskazitelna jak jej starannie pielęgnowana buzia. Nie zwracała uwagi na to, jak ją tutaj traktowano. Była przyzwyczajona do służalczych gestów i nerwowych tików, jakie niektórzy przejawiali w jej obecności. Uznawała to za naturalne i poniekąd idealnie współgrające z jej tożsamością. Patrząc jednak na pytanie, które zadał Atlas wiedziała, że dawna Irvette wcale nie była taka silna i w pewnej części dała się zastąpić przez nową czarownicę, chcącą wyznaczać bardziej niezależne ścieżki swojego losu i mającą dość potulnego przytakiwania wszystkim rozkazom ojca. Niestety ta nowa dziewczyna nie była jeszcze odpowiednio ugruntowana i wciąż trzęsła się pod spojrzeniem swojej poprzedniczki, która przez większość czasu podejmowała najważniejsze decyzje. Posłała mu przeciągłe spojrzenie, które można było uznać poniekąd za ostrzegawcze, ale po chwili zdecydowanie złagodniała. -Nic nie szkodzi. - Zapewniła go, dotykając na ułamek sekundy dłoni wila, jakby chciała zapewnić czarodzieja, że naprawdę nie ma mu niczego za złe. Wręcz przeciwnie, było to poniekąd orzeźwiające, móc tak szczerze wypowiedzieć na głos niektóre z rozterek, które trawiły ją na co dzień. -Wybrałabym Lyon. Zawsze wybiorę Lyon. - Odpowiedziała, a jej oczy zaszkliły się, choć żadna łza nie popłynęła po jej bladym policzku. Wiedziała, że mówi prawdę i że jest ona bolesna, ale zdawała sobie sprawę z tego, że angielska wolność to tylko chwila oddechu, krótki sen, z którego prędzej czy później będzie musiała się obudzić. -Tak. Spróbuj wychwycić w nich jak najwięcej smaków. - Z ulgą przyjęła zmianę tematu, nawilżając gardło winem i samej kosztując przystawki, którą zamówili. Uwielbiała tę delikatną konsystencję kwiatów i ich smak, który z pozoru praktycznie nie istniał, lecz wytrawne podniebienie mogło wyczuć w nim całą gamę walorów. Gdy po posiłku zostało już tylko wspomnienie, Irvette zaproponowała, że odprowadzi Atlasa do hotelu, po drodze pokazując mu jeszcze kilka mniej uczęszczanych uliczek swojego miasta, po czym sama aportowała się na pobliskie pola lawendy, by pozwolić sobie na uwolnienie w samotności uczuć, które przez cały dzień ciążyły na jej sercu.
//zt x2
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.