Osoby: Vera i @Nicholas Seaver Miejsce rozgrywki: Las przy rezydencji Seaverów Rok rozgrywki: straszna, ciemna wrześniowa noc 2023 Okoliczności: Veronica wróciła na weekend do rezydencji Seaverów w Dolinie Godryka. Znudzona szkołą i przytłoczona zamkowymi murami, potrzebowała odmiany. Skąd mogła wiedzieć, że nad ranem obudzi ją dramatyczny patronus od jej ukochanego kuzyna?
Zrobiłem coś bardzo głupiego. Potrzebuję pomocy. Te dwa zdania dudniły w jej głowie, gdy zbiegała po schodach zakładając bluzę przez głowę. Serce biło jej jak szalone, bo po takiej wiadomości mogła spodziewać się wszystkiego. Uzbrojona jedynie w różdżkę, otworzyła frontowe drzwi i ignorując podmuch zimnego już, wrześniowego powietrza, puściła się biegiem w kierunku lasu nieopodal rezydencji. Psy szczekały jak szalone, przestały dopiero gdy poczuły jej zapach. Ale to nie czas na to, by się nad nimi pochylać bo gdzieś tam był Nico, który potrzebował jej pomocy. Nie była w stanie powiedzieć, że ich relacja wróciła do normalności, ale nie była w stanie zignorować jego prośby. Mruknęła pospiesznie lumos, mijając bramę i z różdżką uniesioną ku górze, rozpaczliwie starała się go wypatrzeć. Ani śladu… Nie sądziła jednak, że był to okrutny żart. Przeczesywała wzrokiem gęstą roślinność, klnąc w myślach na Boga, żeby szybko była w stanie go znaleźć. Myśli mknęły pod czaszką, a w głowie pojawiały się najczarniejsze scenariusze. Co takiego się stało? Czy będzie w stanie mu pomóc, nawet jeśli go odnajdzie? I gdzie on do cholery może teraz być?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Najpierw wśród roślin dało się zobaczyć torbę, z częściowo wysypanymi rzeczami i koc z wzorem mapy świata, który Veronica mogła kojarzyć z pokoju gościnnego Seaverów. Później pojawiła się roztrzaskana butelka, w której kawałkach wciąż pozostawały resztki czerwonego wina. A na końcu był on, skulony pod starym dębem, osłonięty przed blaskiem księżyca rozłożystymi gałęziami, których liście wciąż jeszcze pozostawały zielone, mimo nadchodzącej wielkimi krokami jesieni. - La Volpe...? Drżący głos zupełnie nie przypominał Nicholasa, ani tego starego, ani tego, którego zaczęła uczyć się po jego powrocie. Był złamany, drżący, przerywany łzami, które gościły na twarzy młodzieńca jeszcze rzadziej niż uśmiech. Plecami opierał się o pień, a nadgarstki unosił przed sobą, resztką przytomności starając się zmniejszyć upływ krwi. Na pierwszy rzut oka wydawało się jej dużo. Ściekała od cięć na nadgarstkach po przedramionach i wsiąkała w czarny materiał podwiniętych rękawów. Ale nie był zagrożony. Nie umierał. Ciął zbyt płytko, jakby już w trakcie zdawał sobie sprawę, że wcale tego nie chce. - Przepraszam - wykrztusił Nico przełykając łzy. - Cara Volpe, przepraszam! Patrzył na nią pełnymi łez oczami, przerażony tym co zrobił, pełen poczucia winy i proszący o pomoc.
Gdy tylko go zobaczyła, cała zadrżała. Zakryła usta rękoma i natychmiast do niego podbiegła. Zignorowała koc i torbę, ale kątem oka zauważyła roztrzaskaną butelkę. Czuła zapach krwi zmieszany z wonią czerwonego wina, będąc pewna, że nie zapomni go do końca życia. - Nico - szepnęła, klęcząc przed chłopakiem. Światło wydobywające się z jej różdżki nie pozostawiało złudzeń, z czym właściwie ma do czynienia. Przełknęła ślinę, czując suchość w gardle. Nie umiała pozbierać myśli, a trzeba było przecież działać. Nie pytała, co się stało. Doskonale widziała, że nie był w stanie jej teraz odpowiedzieć. Zamiast tego obejrzała dokładnie rany, ale dostrzegła, że oprócz tych świeżych były również te zabliźnione. Spojrzała na niego z uwagą, wyglądała jakby znowu chciała coś powiedzieć, ale nie było na to wcale czasu. Krwi było tak dużo… nie widziała dużych odłamków szkła, ale zanim weźmie się za bandażowanie, wolała się upewnić, że nie w ranach nie tkwią te małe. - Trzymaj się, Nico. Aquamenti. - Głos drżał jak ona sama i to bynajmniej od chłodu. Złapała go odruchowo za rękę, nie po to, aby ją ścisnął, ale żeby dodać mu otuchy. Światło zgasło i teraz wszystko widziała w blasku księżyca. W powietrzu unosił się charakterystyczny, metaliczny zapach, gdy obmywała płytkie na szczęście, niezdecydowane cięcia. Gdy skończyła, przegryzła wargę, zastanawiając się co dalej. Miała tylko dwie ręcę i jedną różdżkę, wołanie na pomoc kogokolwiek z członków jej rodziny z wiadomych powodów nie wchodziło w grę. Spowolnienie krwawienia nie miało sensu, ran było zbyt wiele. Z tego powodu użyła inkantacji vulnera feerre i wyczarowała dwa dosyć długie zwoje bandaży. Skupiła całą wolę, aby przypomnieć sobie zeszłoroczne lekcje z uzdrawiania. Ręcę jej drżały, ale dzielnie zawijała materiał wokół cięć. Cała umorosała się przy tym krwią, ale to nie było w tym momencie istotne. Gdy skończyła odetchnęła z ulgą i znowu oświetliła ich, aby ocenić efekty swojej pracy. Patrzyła na roztrzęsionego kuzyna, zastanawiając się, co pchnęło go do takiego czynu. Dużo ryzykując, bo przecież nie wiedziała nic o jego nowo nabytej awersji do dotyku, ujęła jego twarz dłonią. Otarła łzę z policzka, pozostawiając na nim smugę krwi. - To nic, nie przepraszaj. Nic się nie stało, wszystko jest już w porządku. Jestem tu z tobą, jestem… - i przytuliła go, próbując ukoić zszargane nerwy. I swoje i jego. Kołysała się całym ciałem z nadzieją, że jednostajny ruch choć trochę go ukoi. Szepnęła przy tym nox, być może podświadomie czując, że o pewnych rzeczach mówi się w mroku nocy. Nie zadawała przy tym niepotrzebnych pytań, choć tak bardzo chciała wiedzieć. Kto doprowadził go do takiego stanu i gdzie może go znaleźć. - Przestań płakać, wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Blask różdżki odbijał się w jego czarnych, wystraszonych oczach. Byl od niej starszy, ale w tej chwili bardziej przypominał zagubione dziecko, niż dorosłego mężczyznę. Ale na szczęście Veronica zachowała przytomność umysłu i działała nie tracąc głowy. W ranach nie było odłamków, łatwo więc mogła je oczyścić i zabandażować. Te prawdziwe, najważniejsze rany wyryte były w jego umyśle, nie na ciele. - Ja nie chciałem - wykrztusił, przełykając kolejne łzy. Bezwiednie dawał się sobą zajmować, pozbawiony w tej chwili jakiejkolwiek mocy sprawczej. Dlatego nie odsunął się, gdy dotknęła jego policzka, dlatego jej nie odepchnął, gdy zaczęła go tulić. Tak naprawdę potrzebował tej bliskości, tej troski, tej uwagi, którą mu poświęcała. Objął ją mocno, chowając twarz w jej włosach, niezdolny by powstrzymać łzy. Kołysał się razem z nią, a jego ciałem wstrząsał szloch, którego nie potrafił i nawet nie chciał w tej chwili opanować. - Nie jest. Nie będzie. Nie mogę tego znieść. Tego ciała, tego miejsca. Nie chcę go, nie chcę tu być. W tym domu, w tej skórze, wszystko jest takie obce. A ja taki zepsuty. Zniszczony, splugawiony, zbezczeszczony i naznaczony na zawsze. Nie chciał tego ciała, chciał je opuścić, porzucić i uwolnić od ciężaru wspomnień, które na sobie nosił.
Ostatnio zmieniony przez Nicholas Seaver dnia Sob Gru 02 2023, 10:24, w całości zmieniany 1 raz
Vera miała wiele problemów, ale nigdy nie były one tego kalibru. Nie potrafiła wyobrazić sobie sytuacji, która mogłaby doprowadzić do tego, żeby świadomie i z premedytacją wyrządziła sobie krzywdę. Była jednak w tej chwili pewna, że te rany, które widziała na zewnątrz były o wiele płytsze niż te w środku. Przymknęła oczy, czując jak napływają do nich łzy. Na Merlina, co się stało z moim ukochanym kuzynem? Kto wyrządził mu taką krzywdę? Kwestia tego, co działo się jak go nie było, to jedno. Ale co popchnęło go do takiego akurat impulsywnego czynu już tutaj. W… domu? - Wiem, że nie chciałeś. Ja wszystko rozumiem. - Nie rozumiała, ale co innego miała mu powiedzieć? W tej chwili po prostu cieszyła się, że Nico zdecydował się ją wezwać. I nie wstydził się poprosić o pomoc, a zresztą. Zwrócił się do niej, to również wiele dla Very znaczyło. Czekała cierpliwie, aż spazmatyczny szloch przeminie. W międzyczasie on postanowił się jednak odezwać, a jego głos był jednocześnie słaby, kruchy, jak i wręcz drżący od emocji. Serce jej się krajało, gdy tylko usłyszała, co powiedział. Spodziewała się, że jest źle, ale żeby aż tak? Pierwsza łza spłynęła po jej policzku, ale on nie mógł tego widzieć - w dalszym ciągu nie wypuszczała go z objęć. Kołysała się coraz słabiej, lecz tuliła się coraz mocniej, czując na policzku i krew i łzy. - Potrzebujesz pomocy, Nico. I to pomocy, której ja nie umiem ci dać. Przeszedłeś przez piekło, ale to nie koniec twojego życia. Wierzę… wiem, że czeka cię jeszcze wiele dobrego. Nie pozwolę ci odejść w taki sposób, rozumiesz? Nie możesz mi tego zrobić. - Chciała, żeby wiedział, że jest śmiertelnie poważna, toteż delikatnie wyswobodziła się z jego ramion i spojrzała mu prosto w oczy. W jej niebieskich tęczówkach szkliły się kolejne łzy, ale zazwyczaj jak płakała, była przy spokojna. Daleko jej było od spazmatycznego szlochu, przypominała raczej posąg, który odkrył w sercu z kamienia nieprzebrane pokłady smutku. - Rozumiem to, że czujesz się tu obco. Nico, jeśli nie chcesz, do niczego się nie zmuszaj. Czy będziesz mieszkał tu czy na końcu świata, zawsze będziesz dla mnie jak brat. I nie jesteś wcale zepsuty, a każda rana. Każda. Głęboka czy płytka, po jakimś czasie się zabliźni.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Ich jest zbyt wiele. Zbyt wiele blizn, zbyt wiele było ran - szeptał, przymykając oczy. Czuł jak przytłacza go ten ciężar, jak przygważdza go do ziemi, jak wyciska powietrze z płuc i nie pozwala się więcej podnieść. - Jestem za słaby, la Volpe. Za słaby by wstać, za słaby, by walczyć. Miał już tego dość. Chciał świętego spokoju, ucieczki, nie chciał się dłużej mierzyć z koszmarem wspomnień i z konsekwencjami dawnych zdarzeń. Chciał zamknąć oczy i więcej ich nie otworzyć. Zasnąć na zawsze i rozpłynąć się w błogiej nicości. Ale nie mógł tego zrobić. Przecież ona tu była. Nie pozwalała. Otworzył oczy i wpatrywał się w nią jakiś czas, intensywnie bijąc się z własnymi myślami, układając je na tyle, na ile w tej chwili był w stanie. - Potrzebuję pomocy - potwierdził wreszcie jej słowa, wciąż roztrzęsionym głosem. - Potrzebuję. Nie chciał jej zostawiać. Dlatego właśnie ją wezwał w chwili największej potrzeby. Bo była taka ważna. Taka bliska, choć tak słabo ją znał i tak mało miał z nią wspomnień. Ale nie miał pojęcia jak można mu było pomóc. Chciał tego, potrzebował, ale miał wrażenie, że jego już nie da się naprawić. Że wszystko już zawsze będzie walką o każde dobre wspomnienie. - Ale nie tu. Nie tu. - powtarzał, sprawiając wrażenie coraz bardziej oderwanego od rzeczywistości. Przed chwilą mówiła mu, że do niczego go nie zmusi, a jednak bał się, że będzie chciała zaprowadzić go w miejsce, z którego tak bardzo pragnął uciec.
Przysłuchiwała się jego słowom z uwagą, jednocześnie bardzo uważając na swoje własne. W życiu nieczęsto zdarzają się te decydujące momenty, które mogą przeważyć o wszystkim. Jedno wiedziała jednak na pewno – musiała wykrzesać z siebie całą życiową mądrość, którą do tej pory zebrała, aby mu pomóc. Choć kiedyś znała go bardzo dobrze, teraz nie sposób powiedzieć czy był słaby czy nie. Veronica zapamiętała go jako osobę silną i pewną swego. Jak wiele mogło się zmienić? Absolutnie wszystko. Jednocześnie wierzyła też w to, że nawet z najgłębszego życiowego doła można się podnieść. Trzeba tylko znaleźć w sobie odrobinę dobroci, aby nie wstydzić się i ująć pomocną dłoń. - Nie wiem ile było blizn i ile było ran. Ale wiem jedno. Może ty tego w sobie nie widzisz, ale ja wiem, ja cię dobrze znam. Jesteś dobrym człowiekiem i nie brakuje ci odwagi. A to, że teraz nie czujesz się… to minie, musisz mi uwierzyć. Wszystko co złe w końcu kiedyś przeminie – szeptała, czując jak stąpa na grząskim gruncie. Nie sposób powiedzieć, jak właściwie zareaguje na te słowa. - Nie musisz być z tym wszystkim sam. Ze swoją przeszłością, z traumą i bólem. Masz mnie, pamiętaj o tym, proszę. Jesteś dla mnie bardzo ważny, wiesz? – spytała, a głos jej zadrżał. Nie mogła powstrzymać emocji, łzy kapały po jej policzkach już na dobre. Niemniej nie trzęsła się z ich nadmiaru, a powinna. Pozwoliłaby sobie na to gdyby nie fakt, że czuła, że teraz musi być szczególnie silna. - Nie zostawaj tu jeśli nie chcesz. Wydaje mi się zresztą, że to nienajlepszy pomysł – szepnęła, ocierając twarz wierzchem dłoni. Tak, żeby nie ubrudzić się jego krwią. Do głowy przyszło jej oczywiście, że musi wezwać pomoc większego kalibru niż Remy, mama czy ktokolwiek z rodziny. Tu potrzeba specjalistów, ale czy chce mu o tym mówić już teraz? - Do niczego cię nie zmuszę. Przede wszystkim ochłoń. Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Dużo… dużo straciłeś krwi?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Znała go. Te słowa były tak ważna, tak znaczące. Znała go, mimo że on niemal nie znał jej. Cała przeszłość, całe wspólne wspomnienia, historia ich relacji, przyjaźni, dorastania i rodziny. Niczego nie było. A jednak ona go znała. Miała wspomnienie kogoś, kogo kochała i kto kochał ją. I znów stali się sobie bliscy, choć dla niego kuzynka wciąż stanowiła wielką zagadkę. Ale przyszła, kiedy wołał o pomoc. Troszczyła się. Zależało jej. Dlatego musiał spróbować zasłużyć na jej przyjaźń i zaufanie. Bo on już jej ufał. Wszystkie te myśli przelatywały jakby obok niego, nie całkiem do niego docierając, ale Nico czuł je, podświadomie zdając sobie z nich sprawę - Ty jesteś ważna - powiedział, wciąż nie do końca przytomnym głosem. Histeria powoli słabła, zostawiając po sobie uczucie oszołomienia i zmęczenie. - Chcę być daleko stąd. Chcę do domu. To ostatnie słowo powiedział z takim bólem, tak cierpiąc. Chciał do domu, ale gdzie był dom? Gdzie było jego miejsce? Czy istniało jakiekolwiek, w którym mógł czuć się dobrze? W którym byłby naprawdę u siebie? Tak bardzo nie miał na to wszystko sił. - Krwi...? Ja... Nie wiem - naprawdę nie wiedział. Pamiętał płynącą czerwień, pamiętał podszepty wiedźmy. Czy ona była prawdziwa? Była duchem? Czy wytworem jego wyobraźni? - Niedawno było jej więcej, jak mnie pogryzł... - lantershark. To było za trudne słowo, a on i tak już mówił więcej, niż powinien. Powinien zamknąć oczy i zasnąć. Straszne mu ciążyły powieki. - Chyba mam... Chyba mam jej mało. Za mało. Jeszcze nie nadrobił braków z przygody z rekinem. Jego wzrok był coraz mniej obecny, ale Nico wciąż jeszcze pozostawał w miarę świadomy. Tylko jak długo?
Ja? Ważna? Ja jestem nikim, zaledwie trzciną na wietrze, niezdecydowaną gówniarą, głupią dziewczyną. Patrzyła na niego niepewna, czy przemawia przez niego jakieś nierealne wyobrażenie o jej osobie czy utrata krwi, amok, brak sił. Gdy usłyszała, że chce do domu, nie mogła powstrzymać kolejnej łzy, która spłynęła po policzku. - A kto nie chce? - spytała bardziej siebie niż jego. Dobrze rozumiała jego wątpliwości, na pewno nie w takim stopniu, ale przynajmniej częściowo. Ona sama nie czuła się w rezydencji Seaverów jak w swoim domu, to nie były Włochy, brakowało tu słońca i… jej rodziny. Tej, o której wcale się nie mówi. - Musisz znaleźć swój dom, Nico. Choć zawsze będziesz mile widziany tutaj, nie powinieneś tu wracać. Widzę, nie jestem przecież ślepa. To nie działa na ciebie dobrze ale chcę żebyś wiedział, że gdziekolwiek nie pójdziesz to ja zawsze pójdę za tobą - mruknęła, kołysząc się coraz spokojniej. Chciała wierzyć, że kuzyn znajdzie wkrótce ukojenie swojego bólu. Że istnieje miejsce, w którym poczuje się bezpieczny, że gdzieś tam jest ktoś, kto sprawi, że poczuje się kochany. Potrzebował czasu, troski i opieki. Ją wzywały obowiązki, brzemię rodziny i jej własna droga - musi przecież kiedyś wrócić do zamku. A co z nim? Przeklęła, słysząc jego słaby ton. Uznała, że skoro chociaż częściowo się uspokoił, to nie ma na co czekać. Wyjęła różdżkę i szepnęła. - Primis Auxilium. - W powietrzu uniosła się niewielka kulka światła, przez którą medycy w Mungu dostrzegali całą sytuację. Nie bez lęku spojrzała na Nico i krótko streściła gdzie są, co się stało i spytała, co ma robić. - Nicholas. - Gdy skończyła, zwróciła się w jego stronę ze strachem spostrzegając, że wzrok staje się coraz to bardziej mglisty. - Nico! - krzyknęła, wiedząc, że w tym momencie rządzi nią panika. Zaczęła go delikatnie potrząsać, badać jego tętno, poprawiać bandaże. I czekała na pomoc, bo… nic innego nie mogła już przecież zrobić.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Płakała. Kolejna kuzynka przez niego płakała. Czy on naprawdę przynosił tylko cierpienie? Czy nie mógł przynieść radości, szczęścia, wesołych chwil, które warto było zapamiętać, zamiast takich, które z pewnością i Harmony, i Veronica będą chciały wymazać z pamięci na zawsze? Nie, on nawet uśmiechnąć się nie potrafił. A śmiech? Śmiał się raz w Venetii. Raz, kiedy czuł tę wszechogarniającą radość z czerpania mocy bez użycia różdżki. Może właśnie to był jego klucz do szczęścia? Wolność, taka całkowita wolność w mocy. - Muszę znaleźć swój dom - powtórzył głucho, czując jak przytłacza go ciężar tej niemal niewykonalnej misji. Jak miał znaleźć dom, skoro nawet u Giovanninich nie czuł się tak, jak by chciał? Wciąż czegoś brakowało. Coś, co sprawiało, że nigdy nie był tak naprawdę u siebie. - Ale jaki powinien być dom? Co to jest dom, la Volpe? Głowa mu ciążyła coraz bardziej. Nie słyszał, co odpowiadają medycy. Powieki opadały, a głos Very dochodził jakby z oddali. Wołała go. Był tutaj, przecież nie zamierzał już odchodzić. Chciał żyć, chciał być po tej stronie. Z nią. Chciał czuć się bezpiecznie, tęsknił za tym. Tak bardzo mu brakowało życia bez nieustannego lęku, koszmarów i złych podszeptów. - Jestem, la Volpe - szepnął nieobecnym głosem. - Jestem. Ale świadomość nikła, odpływała. Nie był pewny, czy to, co słyszy, jest jeszcze prawdziwe, czy już jest jego wymysłem, snem na jawie. Czy mu się wydawało? Czy wiedźma wróciła? Chciała go zabrać, wyrwać z rąk Very? A on tak bardzo nie miał mocy, by się jej przeciwstawić. Zawsze wygrywała. Zawsze stawiała na swoim, zawsze miażdżyła jego wolę, tłamsiła, zmuszała do wszystkiego co najgorsze, dyscyplinowała bólem, który wciąż do niego wracał, którego się lękał jak przerażone dziecko, jak zaszczute zwierzę, choć ona już od dawna nie żyła. - Nie pozwól jej - wyszeptał słabo, cicho. - Nie pozwól jej mnie zabrać.
- Dom... - zaczęła bezmyślnie, nie mogąc znaleźć w głowie żadnych sensownych słów. Nawet i gdyby nie znajdowała się w tak podbramkowej sytuacji, nie wiedziałaby, co odpowiedzieć. - Dom jest tam, gdzie twoje serce, Nico. Gdzie twoi bliscy. W domu powinniśmy czuć bezpiecznie a nie jak… ktoś niechciany. Otarła łzy, które kapały jej po policzkach. Nie chciała, by ktokolwiek widywał ją w takim stanie, trochę się już również uspokoiła, choć mówiła o bardzo trudnych dla niej rzeczach. Z tonu jej wypowiedzi nie trudno było wywnioskować, jak się czuje w posiadłości Seaverów. Może tego nie zauważył, może był w tej chwili na to zbyt słaby? Złapała go za rękę, chcąc czuć puls i życie, życie, które powoli zdawało się uchodzić z jego ciała. Zaklęła, przypominając sobie o magicznej ochronie otaczającej las przy rezydencji i machnęła pośpiesznie różdżką, by magimedycy mogli się tu spokojnie aportować. Do lśniącej kuli krzyknęła tylko. - Pospieszcie się! - I już jej uwaga była skierowana z powrotem na kuzynie. Słabo i cicho szeptał coś o tej, o której nic nie wiedziała. Kim była i czego od niego chciała? Ścisnęła mocniej jego rękę, głaskała bezwiednie czoło umorusane krwią. Jej wargi drżały, gdy mówiła z przejęciem. - Nie pozwolę. Nigdy nie pozwolę cię już nikomu skrzywdzić. W tym momencie gdzieś niedaleko rozległ się trzask. A potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. +
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Nie czuję się niechciany - padło w jednej z ostatnich przytomnych odpowiedzi Nicholasa. - Tylko obcy... Jak przebieraniec. Jakby nie był tym, kogo widzieli patrząc na niego. Bo nie był, tamten Nico już nie wróci. Tamten Nico zginął razem z siostrą i rodzicami. Tamten Nico nie mógł już z nimi porozmawiać, uśmiechnąć się do nich, przekomarzać, wyciągać krępujących, wesołych sytuacji z przeszłości. Był Nico, ale był obcy. I wszyscy tu byli mu obcy, prócz tych nielicznych, z którymi usiłował odzyskać jakieś relacje. Nauczyć się ich na nowo. Ale to już były nowe relacje, z zupełnie nowym, nieznanym im człowiekiem. - Nie zostawiaj mnie la Volpe - szepnął, czując, jak wzbiera w nim przemożna słabość i poczucie samotności. Rozległy się jakieś trzaski, pojawili się nieznani ludzie. Uzdrowiciele. Nie chciał puszczać dłoni Very, chciał żeby była przy nim. Ale musieli go zabrać. Musieli, nie było innego sposobu. Potrzebował pomocy, której ona nie mogła mu dać. Ona zrobiła swoje. Uratowała go. Teraz musiał walczyć sam, by móc wrócić. Dla niej. Dla nich.