Ktoś mógłby powiedzieć, że łazienka nie była najlepszym miejscem do warzenia eliksirów, jednak Louise była innego zdania - po pierwsze: nie bez powodu Hermiona Granger przed laty warzyła eliksir wielosokowy właśnie w takim zakątku. Poza tym piękne płytki Atlasa wciąż był łatwiejsze w myciu niż dywan czy drewniana podłoga. Choć Finley bardzo się starała, to nie była nie wiadomo jak utalentowaną eliksirowarką, więc wciąż zdarzało jej się nabrudzić podczas przyrządzania eliksirów. Tym razem zdecydowała się przyrządzić eliksir migrenowy - dość często bolała ją głowa, a skoro miała odpowiednie składniki w swojej apteczce to latanie do sklepu eliksirów Dearów zdawało się nie tylko stratą czasu, ale również pieniędzy. Wstawiła kociołek z wodą, podgrzewając jego zawartość praktycznie do wrzenia. Na początek Louise delikatnie pokruszyła korę wierzby płaczącej, bo ta musiała gotować się w wodzie aż dwadzieścia minut, żeby oddała swoje soki (a co za tym idzie - także swoje właściwości) do wywaru. Louise pamiętała, że w czasach szkolnych, niektórzy uczniowie samą sproszkowaną korę traktowali jako środek przeciwbólowy, ale jednak w formie dobrze związanego eliksiru, wszystkie właściwości były znacznie wzmocnione. Wykorzystując czas, którego potrzebowała kora, Finley skupiła się na przygotowaniu reszty składników — być może dobrym rozwiązaniem byłoby sięgnięcie po samosiekający nóż czy inne wynalazki nowoczesnych czarodziejów, ale nie dało się ukryć, że kobieta miała sporo dystansu do nowoczesnych ciekawostek i wolała zaufać staremu nożowi i moździeżowi, który pamiętał jeszcze jej pierwsze dni w Hogwarcie. Tym sposobem, Finley siekała suszone korzenie waleriany tak drobno, że nie dokonałaby tego nawet z pomocą bardzo dokładnie rzuconego zaklęcia. Podobny los spotkał krwawe ziele, które rozdrobniła w moździerzu. Odpowiednia siła i precyzja sprawiły, że w krótkim czasie kobieta otrzymała drobno zmielony proszek. Mugole i ich termomixy mogli się schować przy klasycznym i jakże niezawodnym moździeżu. Po przygotowaniu tych składników, odczekała jeszcze chwilę, ciągle nerwowo spoglądając na zegarek. Gdy minęło dwadzieścia minut, dodała do kociołka walerianę. Eliksir nabrał wtedy jasnego koloru, a jego opary mimowolnie sprawiały, że kobieta czuła się znacznie spokojniejsza niż normalnie. Gdy po kilkudziesięciu zamieszaniach w kociołku, waleriana dobrze się rozprowadziła, blondynka dodała proszek z krwawego ziela. Wraz z nim eliksir lekko się zagęścił, jednak efekt nie do końca spełnił oczekiwania Louise, więc zdecydowała się odparować trochę wody, tak by konsystencja pasowała do tej z przepisu. Po kilkunastu minutach mieszania i podgrzewania kociołka, Louise w końcu uzyskała oczekiwany efekt - zarówno konsystencja, kolor, jak i zapach zgadzały się z pierwotnym przepisem. Chcąc się upewnić, że wszystko gra, koniuszkiem łyżeczki spróbowała eliksiru - był odpowiednio niesmaczny, tak jak powinien być, więc praktycznie się opluła. Mimo goryczy na języku, odczuwała satysfakcję, więc przelała substancję do fiolek, a następnie zabrała się za sprzątanie stanowiska pracy - na całe szczęście z tym poszło jej naprawdę sprawnie, bo wolałaby nie korzystać z pomocy skrzata Atlasa.