Retrospekcje
Osoby: Rhode,
@Camael WhitelightMiejsce rozgrywki: Londyn
Rok rozgrywki: Wrzesień, 2023
Okoliczności: Pewnej nocy o późnej porze, oboje zapominają o tym, co przyniesie dzień.
Miasto żyło, odsłaniając swoje karty, które tak mozolnie chowało przed dniem.
Noc wybrzmiewała stłumioną muzyką, głośnymi rozmowami i szybkim biciem serca - także tym jej, wybijającym rytm, pozornie znany, ale zupełnie inny. Zawsze lubiła ten obraz, chociaż coraz rzadziej miała okazję go widywać. Na ulicę wylewały się gromady ludzi, zupełnie obdartych z wszelkich konwenansów, sięgając po to, czego chcą, bez zawahania, bez obaw, zwykle bez zapytania. Ręce im wędrują, usta się nie zamykają, niewzruszone plątaniną języka, rzucając sekretami, jak bumerangami, lub wręcz przeciwnie - zamykają się na czyichś, przez moment stapiając się w jedność. Zamroczony Londyn miał swój niepowtarzalny urok, pachniał tanimi papierosami, wilgocią i smogiem. Szczególnie w mugolskiej części miasta.
Zgubiła jego dłoń chwilę po tym, gdy teleportowała ich przy Parliment Hill, w jednym z zaułków, gdzie nie dochodziło światło żadnej latarni, stanowiąc idealną przestrzeń by pojawić się niemal niezauważalnie.
Niemal. Wciąż otumaniona, nie tylko alkoholem, ale i jego bliskością, zapachem, mieszanką hormonów, nie zauważyła, że aportowała ich przy dachowcu, który naprężał teraz kocie ciałko, sycząc ostrzegawczo, dając im jedyną szansę na pokojowe oddalenie się. Odskoczyła zaskoczona i - o już, umknął jej spomiędzy palców, pozostawiając po sobie tylko ciepło po wewnętrznej stronie dłoni.
—
Chyba powinniśmy… — zaczęła, nie ukrywając rozbawienia, nie kończąc jednak, tylko dając znak, żeby się wycofać. Wyszła z cienia, wprost w blask głównej ulicy, z poziomu której więcej sensu nabrało to, czemu właściwie ich tu przeniosła. Znajdowali się na wzgórzu, tuż przed wejściem do parku, z którego rozciągał się widok na panoramę miasta - teraz migającą w ciemności tysiącami świateł, tworząc mozaikę wielkomiejskiej bezsenności. Zapatrzyła się w ten widok, nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni, zachwycając się nim, jakby nigdy wcześniej nie widziała miasta nocą. Rozmarzony wzrok od drapaczy chmur oderwała dopiero, gdy Camael się z nią zrównał. Zerknęła na niego z ukosa:
—
Byłeś tu już kiedyś? — Podpytała, krzyżując dłonie za plecami. Paradoksalnie to nie widok sprawił, że chciała go to zabrać. Powód był o wiele bardziej prozaiczny. Bardzo starała się nie wpaść w objęcia jego spojrzenia po raz kolejny, trzymać fason, chociaż po co? Nie byłoby go tutaj, gdyby nie chciał. Nie byłoby tutaj jej, gdyby ten rytm, który przenikał jej ciało, nie wydawał się wybrzmiewać głośniej, współmiernie do odległości, w jakiej od siebie byli. Uśmiechnęła się do siebie, przełykając tą oczywistość, zamiast tego wskazując ruchem brody na budkę na kółkach —
Nie wiem jak Ty, ale ja umieram z głodu, a co jest lepsze niż...Hot-dogi. Amerykańskie. W miękkiej, parującej bułce. Takie, co brakuje im jakichkolwiek wartości odżywczych i prawo bytu mają tylko w środku nocy. Zmarszczyła nos śmiejąc się, gdy opowiadała mu, że nie mógł się niczego innego spodziewać po amerykance, jak tego, że go w pewnym momencie zaciągnie na ten narodowy przysmak. Przywitało ich znużone “co podać?” i trzeszcząca audycja o sportowych samochodach lecąca z przenośnego radia.
—
Jeden klasyczny, a dla pana będzie… — obejrzała się na Camaela. Przyjrzała mu się badawczo, przymykając jedno oko, jakby był jej muzą i miała ocenić pod jakim kątem uwieczni jego wizerunek farbą. W świetle latarni, o wiele mocniejszym niż to w barze, dopiero mogła mu się lepiej przyjerzeć, jeszcze bardziej chłonąc jego twarz, jak gdyby chciała się upewnić, że odbije się w jej pamięci na dłużej, niż jeden wieczór. O sekundę za długo, by uniknąć ponaglenia ze strony sprzedawcy. Pokiwała głową z poważną miną, kończąc swoją analizę, z tym kontrastującym uśmieszkiem pałętającym się jej po kącikach. Niezmywalnym wręcz. Słyszalnym w każdym słowie. —
Ze wszystkim. I papierosy, te w niebieskim opakowaniu.Podała mugolski banknot, dodając, że reszty nie trzeba. W takich momentach mogłaby wręcz wycałować właściciela wózka po policzkach, zachwalając jego żyłkę do interesów: śmieciowe żarcie i papierosy, para niemal idealna.