Znaczną część znajdującego się przy Pałacu Dożów placu zajmuje przepięknie rzeźbiona fontanna. Posiada ona dwa poziomy, po których można swobodnie spacerować, a także dość szerokie murki idealnie nadające się do przycupnięcia na nich. Zgodnie z legendą woda w fontannie ma uzdrawiające właściwości i wrzucenie do niej części swojego ubrania powoduje powrót do zdrowia.
Stał cały w stresie, praktycznie nie będąc w stanie się ruszać. Po prostu milczał. Czekał na jakiś ruch z jego strony, a póki co słuchał tego co mówił. Był jeszcze bardziej zainteresowany, rzeczywiście szkoda, że nie dał mu "tego czegoś" wcześniej. Może wtedy w ogóle nie byłoby takiej sytuacji w tamten cholernej łaźni... No ale czasu się nie cofnie.
"Nie panikuj", hm no łatwo mówić, choć brunet zaśmiał się pod nosem na te słowa, jakby ironicznie. Jakim cudem miał nie panikować? I to już tym bardziej w momencie kiedy rudy uklęknął przed nim. Jin po prostu słuchaj go w szoku zakrywając usta dłonią, no tego zdecydowanie się nie spodziewał. Zrobił sam z siebie krok do przodu schodząc z fontanny, w końcu jakby miał zemdleć to wolałby nie wpaść do tej wody.
Czuł już jak łzy spływają mu po polikach, ale tym razem ze szczęścia. Może jednak te wakacje były tymi najlepszymi, tak jak też miało być od samego początku? Zerkał to na niego, to na sygnety. Po krótkiej chwili po prostu rzucił się na niego sam padając przed nim na kolana. Najpierw przytulił go, dopiero potem pocałował krótko i przyjął od niego sygnet. Przecudowny sygnet z księżycem. Przyjął sobie do serca tą obietnicę, w życiu o niej nie zapomni i zapewne przez następny miesiąc będzie o niej gadać do wszystkich swoich znajomych i może nawet napisze o tym list do swoich rodziców.
Po długich przytuleniach, całusach, podziękowaniach i przeprosinach w końcu byli w stanie uspokoić się, przynajmniej na tyle, aby być w stanie przejść się z powrotem w stronę Koloseum. + /zt x2
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin założył na nos okulary przeciwsłoneczne. Dzisiaj zapowiadał się taki piękny dzień. Przysiadł na fontannie, która stanowiła zapewne epicentrum miliona różnych spotkań. Z tyłu dobiegał go szmer wody. Auster uśmiechnął się pod nosem. W sumie to te wakacje nie były nawet takie paskudne. Po pierwsze, po długim czasie spotkał Laenę. I nieważne, jaki był wynik tego niecodziennego wydarzenia zwyczajnie cieszył się, że mógł ją zobaczyć. A po drugie, rozpoczął terapię. Nie zapowiadała się w połowie tak źle, jak przypuszczał. Doktor Fairley… Rhode. Wydawała się w porządku. A przynajmniej dała mu coś, czego od tak dawna było mu brak. Nadzieję. Po trzecie wróciła do niego ta, w którą nie wierzył. Wena. Korzystał więc z jej błogosławieństwa, łapiąc przy tym ostatnie promienie sierpniowego słońca. Siedział i pisał w swoim dzienniku już chyba z drugą godzinę. Obserwował obcych ludzi i snuł historie na temat ich życia, spijając chciwie z ich gestów i min jak najwięcej informacji o tym, co tak właściwie przeżywali. Jego odwieczne pióro skrobało zawzięcie po kartach notesu. Pisał o wszystkim i niczym, zresztą. Jak zwykle.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Wakacje zbliżały się do końca i to wcale nie było coś, co podobało się Carly. Minęły, jak z bicza strzelił, przeleciały jej między palcami, napełniając ją oczywiście mnóstwem fantastycznych wspomnień, ale jednocześnie powodowały, że czuła swoisty niedosyt. Miała wrażenie, że nie widziała jeszcze mnóstwa miejsc, że nie zrobiła jeszcze mnóstwa rzeczy, jakie sobie obiecała, że wciąż jeszcze mogła wyciągnąć ręce po więcej i zapamiętać to, co co się działo. Prawdę mówiąc, chciała brać życie pełnymi garściami, nie zatrzymywać się, robić dosłownie wszystko, żeby faktycznie pewnego dnia z radością powiedzieć: niczego nie żałuję! Może właśnie dlatego niemalże biegła po murku fontanny, nie przejmując się niczym, chwytając po prostu chwilę, pozwalając, by jej zwiewna sukienka łopotała na lekkim wietrze, tak samo, jak i jasne włosy. To nie było nic mądrego, ale sprawiało jej niesamowicie wiele przyjemności, powodując, że miała aż ochotę wyciągnąć ręce ku niebu, że miała ochotę wzbić się w powietrze i gdzieś poszybować, wolna od trosk i zmartwień, bo w końcu dziadkowie donosili jej, że z tatą wszystko w porządku, wakacje pachniały pięknem i spokojem, a życie było tak cudowne, że Carly miała wrażenie, że opiła się nim, jak tym winem z karnawału. Aż po czubki uszu! I tak pijana szczęściem po czubki uszu zbyt późno zauważyła przeszkodę na swojej drodze. Przeszkodę w postaci mężczyzny, na widok którego pisnęła, starając się go ominąć i wylądowała w fontannie. W wodzie. Chlapnęła na pewno dookoła, śmiejąc się gdzieś pomiędzy tym okrzykiem zdziwienia, żeby zaraz przeczesać palcami zmoczone włosy, starając się nie przypominać teraz jakiegoś gumochłona z bagien. Śmiała się jednak ciepło, spoglądając na mężczyznę z cieniem wyrzutu, ale było w tym o wiele więcej rozbawienia, niż faktycznej złości. - Zdaje się, że jest mi pan winien ratunek - powiedziała ciepło, nieznacznie przeciągając słowa, mówiąc, jak to miała w zwyczaju, stosunkowo miękko. Widać było, że dość dobrze się tym wszystkim bawiła i nie sprawiało jej problemu to, że siedziała w wodzie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nic nikomu dzisiaj jeszcze nie zrobił. Był grzeczny, rano wypił tylko kawę. Nie miał przy sobie piersiówki, wypalił zaledwie dwa szlugi. Za co, przecież był niemalże niewinny. A jednak, dosięgnęła go karma za dawne grzechy. Bowiem w jednej chwili siedział samotnie pośród pięknych widoków i nieprzeniknionej ciszy. A w drugiej usłyszał pisk, poczuł na koszuli i ręce wodę, a potem rozległ się w powietrzu perlisty śmiech. Na Merlina, co to się stało? Obejrzał się wokoło i szybko znalazł źródło tego całego rwetesu. Leżała w wodzie z szerokim uśmiechem na twarzy, miała na sobie sukienkę a jej złote włosy były splątane i mokre. W każdy inny dzień by się wkurwił, ale dzisiaj? Bez wahania podał jej rękę. - Zdaje się, że nie pozostawiła mi pani wyboru - uśmiechnął się promiennie, nie mając w głowie żadnych nieprzyzwoitych myśli na widok jej zgrabnych nóg. Serio, mówię to naprawdę. Benjamin starał się być lepszym człowiekiem niż zazwyczaj. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i rzucił żartobliwie. - Proszę się nie wiercić, a nie będzie nawet bolało. Silverto. No cóż, może nie jest idealnie sucha, ale wydaje się mniej mokra. Sukienka nieznajomej. Z włosami musi sobie poradzić jakoś sama, zresztą. Słońce tak grzeje, że raz-dwa będzie po sprawie. - Często tak pani wpada. Na ludzi? - zapytał, mając szczerą nadzieję, że chociaż chwilę z nim porozmawia. Samotność była w porządku, ale towarzystwo takiej niewinnej i dobrej duszyczki, co biegała wręcz otumaniona swoim szczęściem byłoby mu bardzo na rękę. Spijał optymizm chciwie z każdej osoby, która była skłonna poświęcić mu chociaż chwilę. Chciał być właśnie taki. - Tak w ogóle jestem Ben. Ben Auster. Nie musimy sobie panować.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly ujęła jego dłoń, pozwalając na to, by pomógł się jej podnieść, chwiejąc się nieco na nierównym dnie, starając się złapać równowagę, jaką straciła, kiedy tak pędziła przed siebie, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, dokąd pędziła. Była tak wyzwolona i tak szalona, że naprawdę nie zamierzała zwracać uwagi na jakieś drobnostki, a za taką uznawała kąpiel w fontannie, przy innych ludziach, którzy teraz spoglądali w ich stronę, jakby zastanawiali się, o co dokładnie tutaj chodziło. Miała ochotę pokazać im wszystkim język, ale zamiast tego zaśmiała się znowu na jego kolejne słowa, przy czym przyjęła pozę godną jedną z otaczających ją rzeźb, pozwalając na to, by pomógł jej się nieco osuszyć. Słońce oczywiście również robiło swoje, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, gdy w końcu chłód wody zderzył się z tym przyjemnym ciepłem, powodując, że aż się lekko wzdrygnęła. - Obawiam się, że częściej wpadam do wody – powiedziała, jakby była prawdziwą niewiastą w opałach, a potem zrobiła całkiem niewinną minę, która nieco kłóciła się z powłóczystym spojrzeniem, jakie posłała mu spod rzęs, przy tej okazji uśmiechając się do niego ciepło. Cała była psotnym stworzeniem, jedną z tych wróżek, które przemykały ponad okolicznymi kanałami, rozświetlając je nocą i doskonale to było widać w jej postawie. Zdawała się po prostu mknąć ponad światem, nie zatrzymując się nawet na krótką chwilę, robiąc tylko wyjątki. I najwyraźniej właśnie to był wyjątek. - Ale jeśli się nad tym zastanowię, to obawiam się, że zdarza mi się wpadać na innych w najmniej spodziewany sposób – dodała jeszcze, przeciągając słowa, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedziała, przypominając sobie o balu sylwestrowym, który również posłał ją do wody, a później zaprowadził o wiele, wiele dalej. Bo najwyraźniej była faktycznie stworzeniem, którego nic nie było w stanie powstrzymać przed robieniem tego, co naprawdę chciała, przed gnaniem przed siebie w iście szaleńczy sposób. I o ile wtedy bawiła się, nie podając swojego imienia Nathanielowi, tak teraz mogła być psotnym duszkiem innego rodzaju. - Wszyscy mówią na mnie Carly – powiedziała gładko, przedstawiając się bez najmniejszego zawahania, po czym zerknęła z namysłem na fontannę. – Chociaż biorąc pod uwagę, że tak pięknie pływam, może powinnam być jednak jakąś nimfą.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Benjamin uśmiechnął się, słysząc jej melodyjny śmiech. Z jakiegoś powodu od razu pomyślał o Remy, z którą znowu (sic!) nie widział się całe wieki. Kiwnął głową z podziwem, gdy ta przybrała pozę godną uwiecznienia w kamieniu, rzucił zaklęcie, po czym schował różdżkę. Podrapał się po głowie, a kąciki ust ciągle unosiły mu się do góry. Być może gdyby w jego życiu nie byłoby Laeny, poczułby się wręcz oczarowany. Była jak promyczek słońca, radosna i w tym wszystkim taka naturalna. - Takie najmniej spodziewane spotkania to często te najciekawsze - odpowiedział z sympatią w głosie, uważnie się jej przyglądając. Przypomniało mu się, nie wiedzieć czemu, to niecodzienne spotkanie na klifie w Dolinie Godryka. Poczuł, że robi mu się smutno ale i radośnie na samo wspomnienie śpiewu, jej śpiewu. Nie zarejestrował tym samym powłóczystego spojrzenia Carly, bo tak mu się właśnie przedstawiła, był w tym wszystkim taki wyjątkowo niewinny. Uśmiechnął się do niej i dorzucił jeszcze: - Ludzie mówią, że wrzucenie jakiejś części ubrania do tej pięknej fontanny powoduje powrót do dobrej formy. A więc, na zdrowie, Carly - zamknął notes, jakby obawiając się, że podpatrzy coś z jego notatek i gestem wskazał na miejsce obok siebie. Wyciągnął papierośnicę i postukał w nią kilka razy. Gdy papieros się wysunął, włożył go sobie do ust i odpalił nie różdżką, a popielniczką. To był taki śmieszny, mugolski wynalazek. - Wiesz, bycie nimfą to wcale nieprosta sprawa. Choć urody ci niewątpliwie nie brakuje, trzeba się opiekować jeziorami i umieć pięknie kochać. Satyrów, faunów i panów. - Popisywał się, oczywiście, że popisywał się swoją obszerną wiedzę z zakresu mitologii. Bogów przemilczał, bo wcale w nich nie wierzył. - Piękne pływanie czasami nie wystarczy, wszak piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami - Ben poczuł że przez dobry humor trochę chyba popłynął i zrobił z siebie idiotę, mówiąc w obecności nieznajomej o czymś tak intymnym jak miłość. W odpowiedzi na tę myśl wzruszył nieporadnie ramionami, po czym zreflektował się po chwili. - Och, przepraszam. Chcesz jednego? - zaproponował jej merlinowego, bo nie chciał wyjść na chama. Był nawet w stanie odpalić papieroska, jak na dżentelmena, którym był, przystało.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly była żywym srebrem. Nigdy się nie zatrzymywała, zdawała się pędzić przed siebie i po prostu bawić, jak niepokorna sarna, jak stworzenie, które nigdy nie zaznało problemów, jak dziecko, które zawsze potrzebuje rozrywki, żeby nie zatrzymywać się nigdy w miejscu. Może zdarzało jej się faktycznie nad czymś zastanawiać, co zapewne dziwiło innych ludzi, może nawet czerpała z tego przyjemność, ale faktycznie tak naprawdę w większości pędziła gdzieś przed siebie, biegła jak szalona, czując się niczym nieskrępowana, tak wolna, jak było to możliwe. I jak było widać na załączonym obrazku, nie czuła się tym ani trochę skrępowana, tak samo, jak bawieniem się tym, co się działo. - Mają w sobie niepowtarzalny czar i urok - powiedziała prosto, bo dokładnie tak uważała, mając świadomość, że faktycznie wiele osób, które poznała zupełnie nieoczekiwanie, okazało się niezwykle ciekawych, takich, za którymi wręcz ciągnęła, nie chcąc zatrzymywać się ani na chwilę. Uwielbiała rozmawiać z innymi, uwielbiała ich poznawać, po prostu smakując ludzi, ciągnąc do nich, ciesząc się ich obecnością, słuchając tego, co mieli do powiedzenia, słuchając tego, co chcieli jej przekazać. Nic zatem dziwnego, że również teraz słuchała, bardzo uważnie, z zaciekawieniem spoglądając na fontannę, w której przed chwili tak radośnie się kąpała. - Zdaje się, że zanurzyłam tam tyle kawałków ubrań, że nic nie powinno być mi już groźne. Może to i dobrze? W końcu przydarzają mi się różne nieszczęścia - powiedziała, wzdychając cicho, by ostatecznie zająć miejsce obok Benjamina, odchylając się lekko do tyłu, zamykając oczy i pozwalając na to, by słońce ją grzało i uspokajało, by dawało jej poczucie radości i szczęścia, jakie zdawało się wypełniać ją po brzegi. Zaraz też spojrzała spod przymkniętych powiek na mężczyznę i uśmiechnęła się, wspierając głowę na dłoni i odwracając w jego stronę. - Kochać cały świat. To nie takie trudne, wiesz? Wystarczy mieć otwarte serce i oczy, a jestem pewna, że zobaczysz, jaki świat jest zachwycający. Myślę, że jestem w stanie kochać i jeziora, i satyrów, i faunów, i panów, i wszystkie stworzenia na świecie. Och, poza robakami! One są przerażające - stwierdziła, śmiejąc się znowu ciepło, ale cała się aż wzdrygnęła, a na jej rękach pojawiła się gęsia skórka, kiedy tylko pomyślała o swoich nemezis. Zaraz też spojrzała na podaną paczkę papierosów, ale w tej chwili nie miała ochoty palić. Nie dzisiaj, nie teraz, więc uśmiechnęła się do Bena, jakby chciała zapytać go, cóż to za propozycja. - Obawiam się, że nimfy nie palą - stwierdziła z cieniem rozbawionej nagany w głosie. - Ale już zapewne fauny tak?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Usiadła na jednym z murków, nie zamierzała wrzucać do wody części swojego ubrania. Podobno powodowało to powrót do zdrowia. Uważała, że jednak w Świątyni Westy, kapłanki robiły świetną robotę, bo gdyby nie, wszyscy tu rozbieraliby się, zrzucając swoje szmaty do wody, a wtedy Caroline nie wiedziała, czy ta krystalicznie, uzdrawiająca woda pozostałaby nadal taka przejrzysta z właściwościami leczniczymi. Chodziła sobie powoli po dwóch poziomach fontanny, nigdzie się nie spieszyła, akurat przyszła, kiedy tłumów nie było. Przyglądała się posągom niczym jedna z Swansea'ów, podziwiając piękno, a raczej goliznę postaci wyrzeźbionych z marmuru? Czy czegoś takiego? Nagle kątem oka zobaczyła kota Gianni! Skąd to wiedziała? Odkąd zaczęły ją prześladować duchy Murano, postanowiła, zaznajomić się z tym, jak wyglądają, a także jak mają na imię. Gianni był przysadzisty, szczeciniasty, w kolorze szarym taki zwyczajny. Tym razem Dear postanowiła capnąć kiciusia, wiedziała, że wtedy rozpływały się powietrzu. Wyciągnęła rękę gwałtownie, a ten... puff! Zniknął i znowu zostawił ten diabelski uśmiech. Coś jednak się jej w nich podobało.
|zt
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster patrzył na nią, powoli nie dowierzał i mocno zazdrościł. Całe jej zachowanie wskazywało na to, że to wszystko jest jeden wielki żart, z który Carly w każdej chwili może obśmiać. Ogniki, które kryły się w jej oczach, ten śmiech, który przed chwilą już zamilkł choć w każdej chwili mogłoby się to zmienić, te wargi wykrzywione w niepoważnym uśmieszku. Och, gdyby tylko on umiałby tak jak ona! Nie przejmować się każdą pierdołą, czerpać z życia garściami, umieć się bawić i cieszyć z każdej chwili. Benjamin wysłuchał jej słów, zaciągnąć się papierosem i uśmiechnął się na myśl o niecodziennych spotkaniach. Choć nie wszystkie w swoim życiu mógł zaliczyć do udanych, jak na przykład zetknięcie się z Frederickiem w Dublinie, wszystkie niewątpliwie miały w sobie niepowtarzalny czar i urok. Nawet jeśli polegał on na daniu komuś w mordę. - Lepiej bym tego nie ujął - odparł, przechylając nieznacznie głowę w bok. Ciekawe ile ta psotna istotka mogła mieć lat. I co przeżyła, skoro wspomina o jakichś nieszczęściach. Zarejestrował jej ciche westchnienie, dlatego postanowił nie drążyć już tego tematu. Przecież dopiero się poznali, on na jej miejscu też nie chciałby opowiadać o zawirowanym dzieciństwie, życiu niemalże na ulicy i jeszcze bardziej skomplikowanej dorosłości. To, że starał się wyjść na prostą przecież jeszcze nic nic nie znaczyło. Zawsze może mu się to nie udać. Nie, nie, nawet tak nie myśl. Uśmiechnij się do Carly i skup na tym, co mówi. Rejestruj jej mowę ciała, grymasy na jej twarzy i jej gesty, a może uda cię napisać kogoś równie cudownie psotliwego. Dla Austera trudne było pokochać siebie, a co dopiero cały świat. Nie sposób powiedzieć czy ucieszył się czy zapeszył, że podłapała jego temat - w każdym razie odłożył na razie notes na bok i oparł się o ręce (uważając przy tym, aby i on nie zaliczył cudownej kąpieli). Słuchał jej słów z uwagą, czując się jakby rozmawiał z kosmitą. To nie takie trudne? Przecież to niemożliwe. - Wiesz, kochanie to nie taka prosta sprawa. Nie zaprzeczam temu, że świat jest piękny ale… w miłości liczy się też zaufanie, a to już bardziej skomplikowana rzecz - mruknął, wziął kolejnego bucha i z westchnieniem wypuścił powietrze z płuc. Auster pomimo tego, że dobijał trzydziestki powoli się tego wszystkiego uczył. W gruncie rzeczy zazdrościł Carly tego, z jaką lekkością deklarowała, że ukocha cały świat. On nawet siebie nie mógł w pełni zaakceptować. Uśmiechnął się szerzej, gdy ta napomknęła o robakach. No tak, każdy ma swoje nemezis. Dla jednych są to pełzaki, dla drugich pudełko pełne starych listów. Z kolei gdy usłyszał niby naganę w jej głosie, tylko się uśmiechnął. Schował więc papierośnicę, spoglądając na nią z rozbawieniem, gdy został przyrównany do fauna. - Zapytam, gdy jakiegoś spotkam - prawie pokazał jej przy tym język, jak jakieś dziecko, którym nie był od dawien dawna. Pykał przez krótką chwilę papieroska w milczeniu i po prostu się jej przyglądał. Nie mogła mieć więcej niż ze dwadzieścia kilka lat, ewidentnie nie była też stąd więc wysnuł jedyny logiczny wniosek, jaki przyszedł mu do głowy. Ona również przyjechała tu na wakacje. - Jak podoba ci się Venetia? Do ilu fontann udało ci się jeszcze wpaść? - mruknął rozbawiony i wyjął swoją przenośną spiołę. Zgasił czym prędzej śmierdzącego papierosa, bo skoro ona nie paliła to on nie będzie jej truł. Poza tym jakoś zupełnie stracił już ochotę.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Być może rozwiązaniem całej tej zagadki było to, że Scarlett nie zwykła przejmować się życiem. Jako dziecko straciła mamę, została ze starszym bratem i tatą, i tylko jednymi dziadkami, bo drudzy nie mieli ochoty zadawać się z kimś tak brudnym, jak ona. Nie rozumiała, dlaczego Norwoodom aż ta zależało na czystości krwi, dlaczego aż tak ostro spoglądali na to, że jej mama nie była czarownicą, która pochodziłaby z czystokrwistej, starożytnej rodziny, czy czegoś podobnego. I prawdę powiedziawszy, nie chciała tego zrozumieć. Tak samo, jak nie chciała do końca dopuścić do siebie myśli, że ona również mogła zachorować, jak rodzicielka, a co za tym szło, ostatecznie odejść do dość młodym wieku. Te wszystkie doświadczenia i ukryte lęki doprowadziły do tego, że dziewczyna po prostu pędziła przed siebie, że gnała na złamanie karku tam, gdzie chciała się znaleźć, że nie zamierzała się zatrzymywać i w pewnym sensie była swoistym promykiem nadziei. Tylko, dokładnie tak jak słońce, potrafiła również parzyć, o czym Benjamin jeszcze nie wiedział i zapewne nie miał się tak szybko dowiedzieć. Uśmiechnęła się do niego lekko, jakby przyjmowała w ten sposób komplement, przy okazji skinąwszy głową, a potem odetchnęła głęboko, zamykając na chwilę oczy, po prostu ciesząc się tym, co miała, chłonąc całą sobą to, co ją otaczało. To było tak wspaniałe i doskonałe, tak proste, że aż nie umiała tego opisać. Słońce, woda, spokój, gwar, ludzie pędzący tu i tam, zero zobowiązań, zero zastanawiania się nad tym, co dalej. Zapewne właśnie dlatego sprawiała wrażenie takiego promyczka, który skakał z miejsca w miejsce, nigdzie nie zatrzymując się tak naprawdę na nazbyt długo. I wcale, a wcale, jej to nie przeszkadzało. Nic zatem dziwnego, że po chwili rzuciła Benowi przeciągłe spojrzenie spod przymkniętych powiek, a jej mina świadczyła o tym, że miał zupełnie złe podejście do całej tej sprawy. Nachyliła się zatem w jego stronę, jakby chciała zdradzić mu jakąś tajemnicę. - Miłość jest bardzo prosta, mój drogi. To nie jest wieczne umartwianie się, ani wieczny zachwyt, to po prostu upijanie się każdym dniem. Bo nie dowiesz się, czym jest miłość, jeśli nie będziesz kochał samego siebie, jeśli nie będziesz tego po prostu czuł. Miłości absolutnie nie masz w głowie! - powiedziała, przeciągając nieco słowa, patrząc na niego wciąż kątem oka, a później nieznacznie się odsunęła, domyślając się, że wolałby nie znajdować się aż tak blisko. Zaraz też parsknęła, gdy tak prosto zbił jej uwagę na temat tego, że zapewne był faunem i nawet uniosła oczy ku niebu, by zaśmiać się znowu ciepło, kiedy zadał jej takie, a nie inne pytanie. - Obawiam się, że kąpałam się jedynie w kanałach, gdy gnałam rydwanem. I na zjeżdżalniach, kiedy ścigałam się z wydretkami, próbując udowodnić im, że ja też potrafię być taka niezwykle zwinna i prędka, jak one! W końcu nikt nie może wygrać z nimfą - zakomunikowała, przyjmując niby to bardzo poważną i dumną pozę, by zaraz odgarnąć z czoła wilgotne, niesforne kosmyki włosów.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie dgrnął, gdy nachyliła się do niego, aby szeptać mu niemal na ucho tajemice wszechświata. Na jego twarzy błąkał sie jedynie uśmiech i po prostu zastanawiał, co też takiego zrobił, że absolut zesłał na jego drogę te cudowną istotę. Nie miał prawa wiedzieć, że może się sparzyć. Że za maską z psot i powłóczystych spojrzenie może kryć tak aż tak smutna historia. A powinien przecież pamiętać o tym, że ogień prócz ciepła i światła przynosi także ból. Przysłuchiwał się więc mądrości, która płynęła z jej ust z należytą uwagą i wielkim szacunkiem. Nie sposób powiedzieć z jakiego konkretnie powodu traktował te młodszą od siebie istotę jak alfę i omegę, chyba po prostu był nią bardzo oczarowany. Pewnie kilka dni temu ta rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Jeszcze do niedawna miał przecież podły humor, jeszcze do niedawna nie zaczął terapii, jeszcze do niedawna nie spotkał Laeny. Czemu dawało mu to tyle nadziei? I z jakiego powodu każdy tok myślowy, nawet ten zwerbalizowany snuty na pół z nieznajomą, prawił o miłości? To nie sprawa nie głowy, a serca? A co jeśli ja nie mam serca, pomyślał że smutkiem Ben, który przecież tak intensywnie czuł każdego dnia. Troskę, tęsknotę i strach. A więc czemu i nie kochanie? I dlaczego nie do samego siebie? Roześmiał się z zaklopotaniem, słysząc to mówi Carly. Takie rozmowy nie były jego specjalnością, wręcz przeciwnie, wręcz ich nie lubił. Ale dzień był słoneczny, dziewczyna mądra, roześmiana i śliczna. A okazja jedna na milion. A co tam! Znając życie nigdy jej już w życiu nie zobaczy... - Upijanie się każdym dniem? - powtórzył bezwiednie, zauważając że po tym krótkim monologu się od niego odsuwa. Co prawda upijał się codziennie, ale to chyba nie to samo, prawda? Chciał jej zadać tyle pytań. Jak to robisz, skąd czerpiesz te radość? Jak pokochać samego siebie? Jak mieć siłę, aby witać każdy dzień z uśmiechem na twarzy? Na czym polega twoja siła, Carly? Ale zamiast tego skwitował cały ten monolog krótkim śmiechem i jednym lakonicznym słowem. Choć w pełni się z nią zgadzał, jednocześnie czując w sobie bunt bo to przeczyło wszystkiemu w co do niedawna wierzył, parsknął tylko krótkie. - Urocze. Żadnego "zobaczymy co powiesz, gdy dorośniesz", obyło się bez gestów i słów świadczących o tym, że traktuje ją niepoważnie. Bo cały ten krótki komentarz był śmiertelenie poważny i na serio. Carly była urocza. I dobra i taka tak jak chciał być on sam. Popsuty i smutny. Nawet nie pomyślał o tym, aby się tego od niej nauczyć, zanim spisał się na straty. Na początku chciał wdać się w dyskuje, ale po prostu się przestraszył. I z tak typową dla siebie gracją przemilczał te niewygodne tematy. - Uważaj nimfo, pycha kroczy przed upadkiem - mruknął rozbawiony Ben, przytulając do siebie notes. Od razu do głowy wpadła mu szalona myśl. Żeby z Carly uczynić jedną z bohaterek swojej powieści. Ale żeby to stało się możliwe, dobrze by było ja trochę lepiej poznać. - A powiedz mi, co takie psotne nimfy robią na co dzień? Oprócz ścigania się z wiatrem i wydretkami. Wydajesz się bardzo interesującą osobą. Ben starał się wyglądać niewinne i pytać jakby mimowolnie. Nie chciał okazać po sobie, jak bardzo go oczarowany, choć pewnie było to niemożliwe.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Każdy nosiła maski. To było coś normalnego, coś tak naturalnego, że ludzie zdawali się zapominać o tym, jacy naprawdę byli, a Norwood opanowała do perfekcji chowanie się z własnymi uczuciami, z własnymi lękami, za tą postawą trzpiotki, za tą niepoważną nimfą, która kochała cały świat i nie miała powodu do tego, żeby przestawać to robić. Życie miało być jej zdaniem proste, łatwe, przyjemne, miała je chwytać w lot, w całości, miała z niego czerpać garściami, a nie stać w kącie i umartwiać się. Być może spoglądała na to wszystko w ten właśnie sposób, bo od bardzo dawna zdawała sobie sprawę z tego, że życie było niesamowicie kruche, że było banalnie proste do złamania, że w jednej chwili było, a w drugiej znikało, zabrane, jakby ktoś zdmuchnął płomień świecy. I może właśnie dlatego nie stała w miejscu, nie czekała na nic, nie zastanawiała się, dlaczego jej życie zostało naznaczone w ten sposób, dlaczego dziadkowie jej nie kochali i dlaczego nie miała przy sobie matki. Pytań było bardzo wiele, ale Scarlett po prostu ich nie stawiała, nosząc przy sobie nieustannie metaforyczny wachlarz, którym osłaniała się, ukrywając przed cudzymi spojrzeniami. - Upijanie! To nieprzytomności, właśnie o to chodzi, o to, żeby życie było pełne, żeby było całe, żeby składało się tylko z tego, choćby to miało być coś gorzkiego, to trzeba to całe przełknąć - powiedziała, patrząc na niego spod przymkniętych powiek, jakby chciała go psotnie zapytać, czy może pomyślał w tej chwili o czymś innym, czy może wpadło mu do głowy coś, co zdecydowanie nie powinno być uznawane za rzecz pozytywną, jednak w jej świecie było zupełnie inaczej. Cieszyła się tym, bawiła się tym doskonale, zupełnie, jakby okazało się, że Ben z jakiegoś powodu okazał się kosmitą. Trudno było właściwie nadążyć za Carly i tym, co ją bawiło, co sprawiało jej przyjemność, a w tej chwili można było dojść do wniosku, że tak naprawdę bawił ją dokładnie cały świat. - Urocze? I to tyle? Och, naprawdę nie masz mi nic więcej do powiedzenia? - zapytała, robiąc smutną minę, jedynie po to, by już po chwili wybuchnąć znowu śmiechem i spojrzała na mężczyznę uważnie, aczkolwiek przeciągle, kryjąc się za moment za dłońmi. Znała oczywiście to powiedzenie, ale była ostatnią osobą na tym świecie, która zamierzała przejmować się czymś podobnym. Było to po niej widać, kiedy z prawdziwym rozbawieniem spoglądała na Bena, by później unieść nieznacznie brwi na jego pytanie. - Ach, czy ciekawość to nie pierwszy stopień do piekła? Jeśli nie boisz się do niego wkroczyć, to opowiem ci o cudownych wypiekach i pachnącym chlebie, którego z całą pewnością się nie spodziewasz. Ale jeśli się boisz, to nie usłyszysz o tym wszystkim ani jednego słowa!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster nie lubił tego, co gorzkie. Zbyt dobrze znał ten smak, za często go przecież próbował. Gorzkie pożegnanie z Pats, gorzkie zderzenie z rzeczywistością gdy ojciec wywalił go na bruk. Choć paradoksalnie gorzka była również ognista, którą przecież tak sobie ukochał. A może i ja skrycie nienawidził? Jednak w słowach Carly kryła się logika, z którą nie sposób się sprzeczać. Życie trzeba było brać takie jakie jest i zachłysnąć się nie tylko tym co słodkie, ale i tym co gorzkie. Bo jak inaczej poznać jego pełen smak? Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc wręcz uwierzyć, że się z tym wszystkim zgadza. Przecież on nienawidził goryczy. - Trudno mi się z tobą nie zgodzić. Ale umieć zaakceptować to, co nieprzyjemne to niezwykle trudna sztuka. Uwierz mi, wiem coś o tym - mruknął do niej cichutko. Uśmiechnął się zachęcająco, chcąc pokazać, jak przyjemnie mu się zderzyć z kimś o tak odmiennych poglądach. Radykalna w kochaniu życia, perswazyjna w zarażaniu tą miłością innych. No, no. Ale ci się trafiła psotna nimfa. Zwrócił jeszcze uwagę na jej wiele mówiące spojrzenie i przez chwilę zastanawiał się, czy nie czyta ona przypadkiem w myślach. No cóż, może i pomyślał w pierwszej chwili o morzu alkoholu, które dzień w dzień w siebie wlewał, przynajmniej do niedawna. Ale to była pierwsza myśl i wcale się nie liczy! Druga dotyczyła już tematu ich faktycznej rozmowy. Gdy tak na niego smutno spojrzała, przez chwilę poczuł się źle. Czuł, że jest jej winny wyjaśnienie, że był złym towarzyszem rozmowy, tchórzem unikającym odpowiedzi na wielkie pytania. Uśmiechnął się jednak, gdy tamta wybuchła melodyjnym śmiechem. Och, ile on by dał by umieć się tak śmiać. - No dobrze, spróbuję jeszcze raz. Skoro jesteś taka pewna wszystkiego, powiedz proszę jak ukochać samego siebie? Jak poczuć do siebie chociażby sympatię? - Choć na jego twarzy wciąż błąkał sie uśmiech, w oczach widać było chwilowo smutek. Temat nie był dla niego ani łatwy, ani przyjemny ale chciał wiedzieć co myśli o tym Carly. Może nie powinien otwierać się tak przed zupełnie obcą osobą, ale cóż. Co mu szkodzi? Kto wie czy jeszcze się że sobą spotkają. - Nie boję się piekła - odpowiedział, spoglądając w jej oczy. Mówił zupełnie poważne, jakby od dawna pogodził się z myślą, że dla takich jak on w niebie miejsca nie ma. - Chociaż nie wiem ile wspólnego ma ono z pysznym, pachnącym chlebem. Opowiadaj, śmiało. A może i ja opowiem ci co nieco o sobie. Dodał na zachętę, choć nie uważał siebie za fascynujacy temat do rozmów. Mało kto kojarzył go z Proroka, jeszcze mniej osób znało jego książki. Niemniej nie chciał pozostać dłużny wobec Carly. Kto wie jakie potrafi płatać psikusy.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Gorzkie, słodkie, życie było takie, jakie było i Carly nie wiedziała sensu w tym, żeby się od niego odwracać, żeby płakać nad rozlanym mlekiem, czy robić coś podobnego. Skoro coś złego się działo, to jedynie należało podwinąć rękawy i brać się do dzieła, a nie siedzieć i myśleć, jak bardzo było źle. Właśnie z tego powodu dziewczyna nie zdała tego roku akademickiego, w nosie mając egzaminy, skoro jej ojciec znalazł się w szpitalu. Ot, były rzeczy ważne i ważniejsze, takie, jakim należało poświęcać czas i takie, jakie na to nawet w danej chwili nie zasługiwały. To jednak nie oznaczało, że zamierzała się od nich odwracać, zapominać o nich, czy robić coś podobnego, ot, brała byka za rogi, a skoro już go złapała, to i nie puszczała! - Tylko bez tego nie da się tak naprawdę żyć! Akceptowanie tylko tego, co dobre, nic ci nie przyniesie, bo co? Jeśli będziesz przyjmował jedynie to, co dobre, to prędzej, czy później, będziesz płakać, bo spotka cię coś mało miłego - zauważyła, patrząc na niego z uporem, ale i cieniem niedowierzania, jakby chciała go zapytać, czy wiedział, o co chodziło i o czym właściwie teraz mówiła. Bo prawda była taka, że takie wybiórcze podchodzenie do życia nigdy, ale to nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Tak po prostu! Jej podejście do tego, co ją otaczało, do tego, co ją spotykało, było pewnie na swój sposób specyficzne, ale właśnie dzięki temu nie potykała się tak często, jak spora część osób, nie gubiła się, nie zastanawiała nad niektórymi sprawami. - To nie jest takie trudne, jak ci się wydaje. Jeśli nie będziesz kochał samego siebie, nikt inny nie będzie kochał ciebie. Są rzeczy, w których na pewno jesteś dobry, które są dla ciebie ważne, które mają dla ciebie znaczenie, takie, w których masz pewność, że dobrze ci idzie. To od nich zacznij, od tego, że wiesz, że właśnie w tym się sprawdzasz - powiedziała prosto, kiwając lekko głową, jakby uważała, że ta rada wyjaśniała wszystko i może dokładnie tak było. Zaśmiała się zaraz, kiedy ten wspomniał o chlebie i piekle, by zaraz się poderwać i pokiwać mu palcem przed nosem, jak psotne stworzenie, którym przecież była. - Och, jeśli chcesz się dowiedzieć, to musisz przygotować dla mnie jakąś ciekawą historię ze swojego życia! Wtedy, kiedy znowu się spotkamy, Ben, opowiem ci, dlaczego chleb ma wiele wspólnego z piekłem, ale nie wcześniej! - zapewniła, by po chwili pomknąć przed siebie, machając do niego na pożegnanie, będąc wolną, szczęśliwą i zadowoloną z tego, że jak to zawsze ona, zostawiła kogoś w miejscu, by czekał na to, co nadejdzie.
z.t
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Auster nie płakał. No przynajmniej nie przy ludziach. W życiu spotkała go masa przykrych rzeczy, ale wolał się teraz temu nie przyglądać. Pogoda wciąż była piękna, trwały wakacje, a dziewczyna, z którą rozmawiał okazała się aż nader rezolutna. Po co psuć dobre chwile złymi wspomnieniami? Tym razem to on się roześmiał, słysząc jej uwagę. A co ty o mnie wiesz, przemknęło mu przez myśl, ale szybko to od siebie odtrącił. Jeżeli patrzyłby na to bardziej obiektywnie pewnie stwierdziłby, że i tu młoda ma rację. Bo przecież od kiedy matka go zostawiła, ojciec wyrzucił z domu i został bez knuta przy duszy nie przyjmował do siebie tych złych rzeczy, które przecież gdzieś po drodze wciąż mu się zdarzały. Może i nie żył jak powinien, ba!, to na pewno. I może będzie przez to długo myślał o jej słowach, o tej małej myśli, którą zaszczepiła w jego głowie złotowłosa nieznajoma. Ale teraz się po prostu zaśmiał. I tak, doskonale wiedział co miała na myśli a widać to było w jego spojrzeniu, które wcale się nie śmiało. Życie w jej wykonaniu wydawało się takie proste. Znaleźć coś, w czym jesteś dobry i po prostu to robić… Na Merlina, chyba umiem pisać? Ale problem polega na tym, że prawie nikt… no dobra, może trochę osób. A może i ciut więcej? Pomyślał w tej chwili o swoich czytelnikach i listach, które co jakiś czas od nich dostawał. Jedne były pochlebne, inne mniej ale oczywiście zdarzył się taki jeden czy drugi, który był wprost przemiły. Auster uśmiechnął się do Carly na tę myśl - że może jest dla niego jeszcze szansa. Szansa na to, aby obdarzyć miłością swoją skromną, zbrukaną osobę. Gdy się poderwała, po prostu spojrzał na nią ze zdziwieniem. Czyżby się gdzieś wybierała? - Oho, ale - nie zdążył jej nawet odpowiedzieć, gdy ta już pognała przed siebie tak jak tu przyleciała. Szybko i niespodziewanie. Ben przytulił do siebie notes, patrząc oczarowany na znikającą w tłumie sylwetkę. Był bardzo zaciekawiony tym, czy jeszcze się ze sobą spotkają. I już na to liczył, a historię, którą jej opowie, zaczął układać w głowie od razu.