Małe pomieszczenie z zapasami kuchni, do którego wstęp mają jedynie pracownicy i obsługa Koloseum, choć niespecjalnie zabezpieczone, nie licząc napisu na drzwiach. Do kuchni nikt nie jest wpuszczany, ale tutaj da się zaspokoić nocny głód, który nie pozwala zasnąć.
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Komfort i wygodna tym charakteryzowały się łóżka w ich pokojach. Akurat na to Caroline nie mogła narzekać, dlatego spało jej się dobrze, bardzo dobrze, pomijając jeden mały element — głód. Nie wiedziała dlaczego, ale obudziło ją łaknienie, nienasycenie, potrzebowała jedzenia. Całkowicie nie miało to znaczenia, że był środek nocy. Nie zamierzała czekać do rana z pustym brzuchem, nasłuchując burczenia, które miało zamiar wydobywać się z jej trzewi przez jeszcze kolejne kilka godzin. Co prawda wykazywała się niezłomnym opanowaniem, stalowymi nerwami, wytrzymałością godną... każdego pałkarza Srok z Montrose, który dostał tłuczkiem. Teraz jednak to nie przeszłoby. Nawet jeśli ich łóżka były posłane przez samego Morfeusza. Wstała, z poczochranymi włosami, sterczącymi na każdą stronę. Nie zamierzała jednak nic z tym robić, wszyscy na pewno spali. Ubrana w jasną piżamę, która już z daleka dawała blaskiem bieli — koszulka z rękawkiem i spodenki za kolana, nie charakteryzowały się niczym szczególnym, zwłaszcza słowem "seksowna ślizgonka w piżamie". Założyła na nogi jeszcze ciapki, obciachowe takie futrzaste, ale za to, jakie wygodne i ruszyła w poszukiwaniu jedzenia. Za nim jednak to zrobiła, sięgnęła po maskę, chociaż musiała przyznać, że pierwszy raz z tym czymś na twarzy miała ochotę na bliski kontakt z ludźmi, co totalnie jej się nie podobało. Teraz jednak ponownie postanowiła zaryzykować, zganiając to na niski cukier i głód. Nie długo szukała drzwi z napisem "spiżarnia". Zadziwiające było to, że były otwarte, kiedy tylko nacisnęła klamkę i przekroczyła próg królestwa pyszności. Nie pierwszy raz łamała zasady "wchodzić tu może tylko personel i obsługa". Od razu zabrała się za brzoskwinie w słoiku, niestety jej siła mówiła jej, że nie odkręci niczego tutaj, co znajdowało się w słoikach. No nie wierzyła w swojego pecha, a brzuch tym samym rozegrał krótką, lecz głośną symfonię. Chociaż zamiast o jedzeniu zaczęła myśleć o sprawach bardziej intymnych, które nie zaczynały się na "posiłek", "jedzenie", "pokarm" czy "fast food". Jej myśli zaczęły krążyć po składziku na gondole, gdyby jadła teraz brzoskwinie na pewno zadławiłaby się i umarła.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obudził się strasznie głodny. Próbował jakoś zagłuszyć swój żołądek i wrócić do spania, bo był środek nocy, ale to wszystko było na marne. Głód był teraz silniejszy niż cokolwiek innego, a że Max nie miał pod ręką niczego, co mogło mu pomóc ten problem rozwiązać, postanowił udać się po cichu do tutejszej spiżarni i coś tam sobie podkraść. O mało co nie zdeptał Groma, który wyraźnie uznał, że idzie na tę wycieczkę z nim. Max nie miał siły się z nim kłócić, bo wciąż był jeszcze zaspany, więc pozwolił, by kocur towarzyszył mu w tej nocnej wędrówce. Chwilę krążył po Koloseum nim znalazł odpowiednie drzwi. Pchnął je, by zaraz potem stanąć jak wryty, gdy zobaczył, że w środku już ktoś jest. -Widzę nie tylko mnie dopadły nocne zachcianki. - Uśmiechnął się, gdy doszło do niego, że dziewczyna wcale nie jest z obsługi i też planuje ogołocić to miejsce z jedzenia. -Mają coś wartego uwagi? - Zapytał poniekąd retorycznie, rozglądając się już po półkach, by znaleźć to, na co akurat mógł mieć w tej chwili ochotę.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Widocznie nie tylko ona obudziła się głodna, co prawda nie mogła narzekać na wagę. Szczupła, mierząca sobie metr siedemdziesiąt trzy, czyli idealna. Dlatego mogła sobie pozwolić na obżeranie się w spiżarni, która niby powinna odstraszać napisem "wstęp tylko dla personelu", ale zdaniem Caroline byłoby lepiej, gdyby napisali "wypierdalać, rano dostaniecie tyle, że się nażrecie". Nikt jednak w tej Venetii nie wykazywał się kreatywnością. Stała tak ze słoikiem brzoskwini, zastanawiając się nad swoimi głupimi myślami, które racjonalizowała: to tylko ta debilna maska, zaraz mi przejdzie. W brzuchu nadal jej burczało, ale gdzieś marzyła o zdjęciu ubrań i dzikim seksie nawet tu i teraz. Chociaż na pewno zostałyby pogwałcone wszystkie warunki sanitarne tego miejsca. Przez moment przyszło jej do głowy, że gdyby walnęła się tym słoikiem w łeb, może działanie maski by ustąpiło, a ta odpadłaby, albo chociaż słoik otworzyłby się... Już miała wypróbować ten pomysł, najwyżej zrzuciłaby to na niewyspanie się, głód czy lunatykowanie, gdyby nabiła sobie przypadkiem limo. Wiedziała, jednak że potrafiłaby zmyślić kilka ciekawych historyjek, chociażby o trzeciej w nocy, ale jeszcze godzinny poranne nie dochodziły, a jej umysł pracował na całkiem dobrych obrotach. Tak jej się zresztą wydawało, dopóki nie została przyłapana na ogołoceniu spiżarni. Mogłaby krzyknąć "ja pierdolę", ale nie zrobiła tego, po pierwsze była opanowana, po drugie nie chciała zbudzić połowę hogwartczyków i venetyjczyków tylko po to, żeby tu wpadli, zżerając te pyszności przed nią. Zmrużyła oczy, przez moment myśląc, że to ktoś z obsługi i, że ma przejebane. No ale jego wypowiedź sugerowała, że jednak on przyszedł w podobnym celu co Dear. Przez moment, ale tylko przez moment przestała siłować się ze słoikiem, przyglądając się chłopakowi, który na szczęście był ubrany, nie to, co chłopcy w jego wieku. Gacie i klata odsłonięta... albo bez gaci, to te nowe szaty cesarza czy raczej piżamy. Jeszcze jej brakowało nagiego chłopaka do szczęścia. Nie chciała wyjść na wariatkę, która rzuca się na przypadkowych gości przychodzących coś zjeść. Nie, żeby przejmowała się opinią innych, ale szanujmy się... - Weź, mi to odkręć. - Powiedziała ze szkockim akcentem, używając tonu rozkazującego, podając mu słoik z brzoskwiniami. Jak to mężczyzna na białym koniu powinien pomóc damie w potrzebie, aczkolwiek chłopak stojący przed nią, na pewno starszy, na pewno nawet przystojny i na pewno nie goły, nie miał białego rumaka a kota. Właśnie kota, z początku Caroline pomyślała, że znowu widzi ducha kota Murano — prześladowały ją, ale nie ten był całkowicie żywy. Właściwie wyglądał na takiego całkiem żywego.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać Caroline miała zdecydowanie więcej przemyśleń na temat nocnych przekąsek niż Max, choć pomyliła się w ocenie chłopaka. Max normalnie pojawiłby się tu w bokserkach, a może i bez nich, gdyby nie fakt, że chciał oszczędzić innym widoku swojego ciała, które w tej chwili było raczej jedną wielką blizną i sam nie mógł na siebie normalnie patrzeć w lustrze. Taka skromność i wstyd zdecydowanie nie były do niego podobne i eliksirowar nie czuł się najbardziej komfortowo w takim stroju. Szczególnie, gdy na dworze było jakieś milion stopni. -Może jakieś "proszę"....Dear? - Zasugerował grzeczniejszą wersję, bo bardzo nie lubił jak się mu rozkazywało. Tak, wydawało mu się i był praktycznie pewien, że wie dokładnie, z kim ma do czynienia. Ten szkocki akcent, który i jemu się teraz udzielił, czarne włosy, charakterystyczne rysy twarzy i to bystre, aczkolwiek w pewnym sensie niebezpieczne spojrzenie. Tak, kto jak kto, ale Max wyczuwał Dearów na kilometr. -Dobre są. - Powiedział, oblizując sugestywnie palce z soku po brzoskwini, którą właśnie wepchnął sobie do mordy, czekając, aż dziewczyna nieco zgrzecznieje. Choć chyba nie tylko ona planowała wykorzystać Maxa jako otwieracz, bo Grom już siedział na jakiejś półce i zachłannie miałczał na tuńczyki w puszcze, co Solberg chwilowo ignorował.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Większą uwagę przykładała do piżamy Maximiliana niż do brzoskwiń, które właśnie mu podała. Nadal miała dziwną ochotę rzucić się na niego i ściągnąć z niego strój nocny; albo wydać mu rozkazującym tonem "ściągaj ten kombinezon". Jednak jak widać, miał problem ze stanowczymi dziewczynami, wiedzącego czego chcą. Mężczyźni, wiecznie marzyła im się dama do ratowania. Przez głowę również przemknęły jej niepokojące myśli, że ktoś, kto się tak ubiera do spania, jakby nocował w lodowym grobowcu przy temperaturze milion stopni, jest z pewnością chory psychicznie. Caroline miała swoje zasady, dlatego na chwile odwróciła się plecami do Solberga, siłując się jak idiotka z maską, którą miała na twarzy, ale nic z tego. Prowokował ją, oblizując te palce z soku po brzoskwiniach. Jebany sadysta, na dodatek była głodna. Ponownie zaburczało jej w brzuchu. No cóż, musiała znieść to z godnością prawdziwego Dear'a. Odwróciła się z opanowaniem i twarzą bardziej nieludzko obojętną, apatyczną niż jak to miała w zwyczaju. - Skoro już jesteśmy po nazwisku, to ty to jesteś...? - Zwróciła się do niego z pytaniem, które nie cierpiało zwłoki tak jak otworzenie kotowi tuńczyka w puszce. - Ucisz sierściucha, bo zaraz wszystkie sępy się zlecą. - Zwróciła mu zaraz uwagę spokojnie, wyciągając ręce po słoik z brzoskwiniami, które otworzył. Musiała się najeść, za czym puszek zaalarmuję personel venetejski. - Oddaj, proszę. - Dodała, z lekkim jadowitym spojrzeniem mrużąc oczy, czekając na słoik, który znalazła pierwsza. Również miała prawo do tych brzoskwiń.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miała rację co do tego, że Max normalny nie był. Uwielbiał stanowcze kobiety, ale nie zawsze i wszędzie, a jeśli chodziło o przyjmowanie rozkazów, akceptował je tylko w łóżku, o czym Dear mogłaby się przekonać z odpowiednim podejściem do tematu. Na ten moment byli jednak w zupełnie innej sytuacji, więc i podejście Solberga nieco się różniło. -Twój brzoskwiniowy rycerz. - Wyszczerzył się do niej łobuzersko, odpalając dawnego Maxa. Miał okazję nieco sobie poflirtować i chciał z niej skorzystać, odkładając brak gierek na inną okazję. -Proszę mi kota nie obrażać. Grom to prawie Twoja rodzina. - Obruszył się, bo co jak co, ale sierściuch był jego oczkiem w głowie. Spojrzał jednak na futrzaka i widząc jak łypie na tuńczyka, sięgnął mu tę puszkę i otworzył, co momentalnie zatkało kociaka, który rzucił się na jedzenie. -Widzisz, to nie takie trudne. - Porwał jeszcze jedną brzoskwinię, po czym oddał jej słoik, puszczając do dziewczyny oczko. -Nie zadawala Cię tutejsza kuchnia? - Zapytał, bo sam raczej szukał czegoś bardziej lokalnego w spiżarni niż owoce, które mógł dostać gdziekolwiek. Jego spojrzenie padło na dojrzewającą szynkę, po którą od razu sięgnął, rozrywając jej kawałek swoimi nienaturalnie długimi rękoma.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Przyzwyczaiła się do tego, że jest rozpoznawalna. Chociażby przez ten szkocki akcent, który totalnie jej nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie czuła się trochę, jak ktoś lepszy. Może nie miała korzeni królewskich (chociaż kto tam wie) to jednak krew Dear mogłaby być na równi ze szlachetnymi władcami Anglii. Właściwe miała to w dupie, jednak samo to, że urodziła się w tej rodzinie, świadczyło o byciu kimś, czysta krew bla bla bla... Może i odchodziło to do lamusa, ale nie oszukujmy się, stare rody nadal traktowały siebie jak elitę, Dearowie nie byli w tym gorsi. Maxa nie za bardzo kojarzyła. Zresztą, nie miała zbytniej pamięci do twarzy, które są dla niej mało ważne i nie dają żadnych korzyści, a poza tym ubrany w biały kombinezon wyglądał jak typek, który urwał się z psychiatryka. Podobno na Opuszczonej Wyspie było tu takie miejsce. - No dobra Panie Brzoskwiniowy. - Rycerza postanowiła sobie darować, zwłaszcza ona nie potrzebowała żadnego obrońcy i ratownika niewiast. Czasami tylko w określonych celach. Jak na wypowiedzenie tych słów maska sama opadła. Przez moment Caroline zastanawiała się, czy kiciuś kolesia od otwierania słoików z brzoskwiniami będzie chciał po aportować to cholerstwo, ale przecież to psy bawią się w takie rzeczy, a nie koty. Jej kariera opiekuna i znawcy zwierząt skończyła się, wtedy, a nawet nie zaczęła, kiedy utopiła jakiegoś gryzonia siostry w kiblu. Rozpaczała, jakby to matka zgona zaliczyła. - Jak to moja rodzina? - Spojrzała na niego nadal z obojętnością godną socjopaty i osoby, która faktycznie trafiła na pacjenta szpitala magipsychiatrycznego. - Zamieniłeś Goldiego w kota? Hmm... Nie mój kuzyn jest trochę idiotą, jak wszyscy z mojej rodziny, ale nie dałby się podejść tak łatwo. - Spojrzała na Groma, który zaczął zajadać się tuńczykiem. Sama z tego głodu zaczynała bredzić. - Lubię po prostu jeść po nocach, zwłaszcza ze spiżarni przeznaczonej tylko dla obsługi i personelu.- Zakpiła sobie, uważając, że puszczenie oczka przez Maxa było kompletnie podejrzane. Jeszcze chwila z maską, a rozerwałaby ten jego kombinezon jak on tę szynkę... Na szczęście zbereźne myśli miała już za sobą. - To jak Panie BR... - Już miała genialny skrót dla niego. - Przeszukujemy te półki z przysmakami i dzielimy się, powiedzmy fifty-fifty? - No już nie zamierzała sępić więcej, zresztą koleś wyglądał na takiego, co lubił sobie pojeść i wiadomo, faceci więcej żarli. Wzięła od niego słoik, zapychając się jedną z brzoskwini, po czym oblizała sadystycznie palce po soku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czysta krew, bogata rodzina i sława nie interesowały Maxa wcale. To, co uważał w Dearach za wartościowe to ich wiedza i umiejętności, których miał okazję nieco się od nich nauczyć. Cała reszta była dla niego tylko dodatkiem, który ułatwiał rodowi zapewne życie, choć nigdy im tego nie zazdrościł. Wręcz przeciwnie, uważał, że wieczne bycie na świeczniku tylko utrudnia życie zgodnie ze samym sobą. Grom nie mógł być mniej zainteresowany dziewczyną i jej maską. Dostał żreć i więcej się dla niego nie liczyło, gdy tak mlaskał sobie, delektując się tuńczykiem. Max natomiast powstrzymywał śmiech, gdy usłyszał zdziwienie dziewczyny na swoje słowa. Gdyby tylko potrafił, zamieniłby tu i teraz kociaka w człowieka, żeby sobie nieco z nią poigrać. Niestety było to poza jego kompetencjami, więc zdecydował się na ujawnienie prawdy. -Tak jak Ty nie dajesz się złapać w spiżarni? - Prychnął najpierw, dając jej do zrozumienia, że może wcale nie są tak inteligentni, jak jej się wydawało. -Dostałem Groma od Beatrice, nie mam pojęcia, jakie są wasze konotacje rodzinne, ale patrząc po Twoim charakterku, na pewno nie są zbyt dalekie. - Wyjaśnił w końcu, rzucając rozczulone spojrzenie kociakowi i w pewien sposób też nostalgiczny wzrok padł na Caroline. Tak, tęsknił za byłą opiekunką Slytherinu i ogromnie się o nią martwił choć wiedział, że jeśli ktoś miał wyjść zwycięsko z każdej możliwej sytuacji, to tylko Beatrice. Marzył o tym, by jeszcze kiedyś spotkać się z nią nad kociołkiem, jak za starych czasów. -Ciekawe zainteresowania, ale szanuję. - Przyznał, coraz bardziej rozbawiony tą interakcją. Zdecydowanie powinien częściej szwędać się po nocach, jeśli takie rzeczy się działy, gdy księżyc przejmował prym na niebie. -BR.... Podoba mi się. - Poruszył sugestywnie brwiami, mając już w głowie milion innych rozwinięć tego skrótu niż "Brzoskwiniowy Rycerz". Oczywiście zachował je dla siebie, zamiast tego wgryzając się w kawał mięcha i myśląc o propozycji ślizgonki. -Niech będzie. Ale jak znajdziemy focaccię, nie ma opcji że się podzielę, ostrzegam lojalnie. - Wyciągnął w jej kierunku dłoń, by przypieczętować umowę.
Doceniała swoje nazwisko. Miało to wiele korzyści, ale też ogrom cholernych wad takich jak chociażby to, że wszyscy myśleli, że skoro jest Dearem, to ma w głowie leksykon z wiedzą o eliksirach, a to nie prawda. Zresztą robienie miksturek schodziło u niej na dalszy plan, co prawda nie ignorowała rodzinnej tradycji i wiedzy przekazywanej od pokoleń, a jednak nie zamierzała zostać w tym sklepie na zawsze. Uważała jednak, że ma zabezpieczenie, jeśli coś nie pyknie w jej karierze aurorskiej, a ostatnio nie pykało. Wspomnienie nieudanej akcji na proteście sprawiło, że na chwile przestała jeść i odłożyła słoik z brzoskwiniami na półkę. Chciała skosztować czegoś lepszego niż tak pospolitego. - Słuszna uwaga. - Potwierdziła jego słowa, widząc, że trafiła na przeciwnika mniej uległego, chociaż słoik z brzoskwiniami otworzył, sam najpierw kosztując! Wiedział jak się w to gra; w życie. Caroline to doceniała. Nie zamierzała jednak tłumaczyć się ze swojej głupoty, bo faktycznie mogła trochę debilnie założyć, że wszyscy śpią. Nocne przechadzki, głód i działanie maski robiło wodę z mózgu, a nie powinno, w końcu należała do tych znakomitych Dear'ów. - Szybko oceniasz ludzi. - Oznajmiła, jakby sama tego nie robiła. Gdyby również pod swoją pieczą miała kota i chciałaby się go pozbyć, zrobiłaby to samo co Beatrice. Przeniosła spojrzenie na Groma, nie widząc żadnego pokrewieństwa między sobą a nim. Nie przepadała za zwierzętami, ale z pewnością i one nie lubiły Caroline. Prychnęła na jego słowa może w lekkim rozbawieniu, które tylko tak umiała okazać. Nie potrzebowała niczyjego szacunku, pewnie już dawno na wstępie skreśliłaby pana BR, ale coś jej się wydawało, że to może być ciekawa znajomość, skoro jakaś jej ciotka rozdaje koty takiemu typowi jak on. Nadal nie wiedziała, kim dokładnie jest, ale zapewne nie będzie to trudne do ustalenia. Całkowicie nie rozumiała emocji ani uczuć innych ludzi. Starała się jednak czytać z twarzy. Mowa ciała wiele mówiła nawet więcej, dlatego dorobiła się dobrej spostrzegawczości. Jego poruszane sugestywnie brwi świadczyły zapewne o tym, że przez jego głowę przeszło kilka idiotycznych lub zbereźnych myśli, na co Caroline zareagowała jak to ona, czyli w ogóle... Jej uboga mimika sugerowała, że w trumnie, kiedy przyjdzie jej zakończyć swój żywot, będzie wyglądała pięknie. - Zgoda. - Chwyciła za dłoń, wycierając ją najpierw o piżamę po soku brzoskwiniowym, mogła się trochę lepić, jednak sam podjął zapieczętowane tej umowy w taki sposób. Uwielbiała takie kontrakty, już ten chleb focacciowy mogła sobie odpuścić. Nie chciała jednak wyjść stratnie. - Dobra to ja biorę cassate. - Coś ala sernik sycylijski, oczywiście wątpiła, żeby miała go zjeść całego, ale jeśli on nie zamierzał dzielić się focaccią, to postanowiła, że wepcha w siebie ciasto, chociażby przyszło jej się zrzygać, oblizując się przy tym i rozkoszując nim tak, żeby zrobić mu tylko na złość.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Z Solbergiem nigdy nie było łatwo. Owszem, wiedział bardzo dobrze, jak poruszać się w życiu. Dość młodo musiał poznać reguły tej gry i nauczyć się je naginać pod własną modłę. Wiele dzięki temu osiągnął, choć wpakował się przez to w równie dużo kłopotów. Może to właśnie ten chart ducha pozwalał mu dogadywać się z ludźmi pokroju Dear, którzy grali po to, by zwyciężyć i doceniali sprytnego przeciwnika. -To jeszcze nie ocena, a trafna obserwacja. - Pozwolił sobie zauważyć. Gdyby miał ją ocenić, zdecydowanie wywaliłby z siebie więcej słów. Może mniej pochlebnych, a może wręcz przeciwnie, ciężko było to w tej chwili określić. Tożsamość Solberga rzadko była trudna do ustalenia. Wystarczyło pokazać jego zdjęcie gdziekolwiek w Hogwarcie, albo usłyszeć jeden, czy dwa fakty na jego temat, by połączyć kropki. Max nie miał jednak zamiaru ułatwiać dziewczynie tego zadania, skoro narazie mógł figurować w jej życiu jako BR. Niech się kobieta trochę namęczy, a co! Nie przejmował się też jej nieco chłodną postawą, Beatrice początkowo nie była wcale inna w stosunku do niego. Solberg miał pewne doświadczenie w rozmiękczaniu tej rodziny i ciekawiło go, czy i tutaj odniesie spektakularny sukces. -Brzmi jak uczciwa ugoda. - Zgodził się, bo jakoś specjalnie i tak go nie ciągnęło do cukru. W razie czego miał cały zapas słodyczy w kufrze, choć tymi nie był w stanie zaspokoić tego ciągłego, wilczego apetytu. Miejsca za dużo nie było, więc poszukiwanie dobrego jedzenia ograniczało się do najbliższych półek. Całe szczęście Max był ludzką żyrafą i bez problemu dosięgał nawet do najwyżej ukrytych kartoników i puszek. Przeglądał wszystko, co wpadło mu w te długie łapska, ale jakoś nie znalazł jeszcze nic, co przykułoby jego uwagę. A przynajmniej do chwili... -Ravioli? - Zapytał, sięgając spod sufitu jeden kartonik. Co prawda makaron był nieugotowany, ale to dało się przecież obejść przy pomocy magii. Sam, gdy zobaczył czym są nadziane, postanowił zachować dla siebie kilka sztuk. -Jak znajdziesz panna cottę, to biorę. - Poinformował dziewczynę, bo choć raczej nie szukał słodyczy, to akurat ten budyń by sobie zeżarł.
Spostrzegawczość to dobra umiejętność, tak samo, jak wnikliwa i trafna obserwacja. Dear również przyglądała się homo sapiens, ale tylko w celach zysku. Ludzie bywali nieostrożni, zbyt pewni siebie, czasami uważali, że nikt ich nie obserwuje, a wtedy cała na biało wkraczała ona dziewczyna, która wykorzystywała ich niecne sekreciki, nieprzyzwoite myśli, haniebne zawiłości; lub po prostu świetnie się bawiła — życie bywało nudne, dopóki samemu się czegoś z tym nie robiło, dlatego ślizgonka robiła, ale na swój sposób. Pomieszczenie faktycznie było małe, jednakże pan BR należał do wysokich mężczyzn, tak więc Caroline zostawiła mu wyższe półki, sama zabierając się za niższe. W końcu zawarli uczciwą ugodę. No i to było tylko jedzenie na teraz, nie zamierzała chować pół spiżarni w kieszeni, tylko się najeść. - No jasne. - Sięgnęła po ravioli i na chwilę zatrzymała swoje poszukiwania, aby za pomocą różdżki, którą zawsze nosiła przy sobie, jak na prawdziwą wiedźmę przystało, zająć się ogarnięciem makaroników. - Nie mam panna cotty, ale za to jest ten twój chleb... focc...accia.- Powiedziała, opychając się ravioli, które przed chwilą doprowadziła do całkiem smacznego użytku. Tak sobie buszowali po spiżarni, nawet czasami trącając się, ale nie było za co przepraszać, w końcu mieli ten sam cel — zostania największym obżartuchem Venetii. Właściwe Caroline szybko się najadła, była szczupłą dziewczyną, nie chciała jednak odpuścić sobie słodyczy, dlatego, gdy tylko trafiła się cassata, liznęła chociaż odrobinę. - Dobra ja już mam dość, idę się porzygać, a potem spać. - Oznajmiła swój plan na dalszą część nocy, która im jeszcze została.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widać było, że Tiara przydziału nie pomyliła się co do Caroline, umieszczając ją w Slytherinie. Dziewczyna zdecydowanie była wojowniczką, posługującą się przede wszystkim sprytem, a Max potrafił to docenić. Dziewczyna intrygowała go, a jednocześnie bał się, że po odkryciu informacji na jej temat, stanie się dla niego nudna. Postanowił więc rozpocząć tę obustronną grę i zobaczyć, gdzie go to zaprowadzi. Rzucił jej ravioli, samemu pakując nieco sobie do twarzy i przy okazji do kieszeni. Może w tej formie nie były najlepsze, ale na pewno zapychały głód, a poniekąd o to im przecież chodziło. -No i viola! Jakby jeszcze znalazła się jakaś resztka fajnej oliwy.... - Mruknął, zabierając chleb, by następnie rozejrzeć się za innymi przysmakami, ale za wiele więcej ciekawego jedzenia już nie znalazł. -W takim razie smacznego i dobranoc. Jutro w tym samym miejscu? - Pożegnał się z nią żartobliwie, a potem zawołał Groma i razem z kociakiem, oraz naręczem jedzenia, wrócił do swojego pokoju, gdzie jeszcze przez długi czas oddawał się posiłkowi raczej niż śnieniu.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zazwyczaj nie ciągnęło jej do ćwiczenia zaklęć, ale ostatnie wydarzenia dały jej potężnie do myślenia. Sytuacja z Artiem… Zwyczajnie nie mogła pozwolić, żeby się to powtórzyło! A po dzisiejszym założeniu maski czuła jeszcze większą potrzebę do trenowania uzdrawiania. Jak najwięcej, jak najdłużej, jak najmocniej! I bez hamulców. Dlatego też zwinęła nóż ze stołówki i napisała do Bell, żeby spotkały się w spiżarni poćwiczyć, bo tam nikt ich nie przyłapie. Oczywiście nie miała zamiaru atakować dziewczyny. Zamierzała poćwiczyć na sobie. - Bell! – przywitała się, gdy dziewczyna weszła do środka i uniosła nóż w górę. – Mam idealny pomysł JAK poćwiczyć zaklęcia lecznicze – i zrobiła sobie dwa malutkie nacięcia na udzie. Tylko lekko rozcięła pierwszą warstwę skóry. – Jedno leczysz ty, drugie ja. To co, najpierw hamujące krwawienie a później zasklepiające ranę? Zobaczymy, jak nam pójdzie – oznajmiła radośnie, wyciągając różdżkę. Pamiętała zapiski ze zwojów, które znalazła i ruchy, które ćwiczyła żeby jak najbardziej oszczędzić czasu wykonywania zaklęcia. Przypomniała sobie też słowa Victorii, skupienie na celu, działanie w środku akcji. Wyobraziła sobie, że jej noga nie jest jej, tylko Artiego, że był poszkodowany w wypadku i MUSIAŁA natychmiast zatamować krwawienie. Nie myśl, działaj. Tak jak na szkoleniu z pierwszej pomocy. - Tuus Claudere Varices – wypowiedziała i przyłożyła różdżkę do rany, a krew w momencie przestała lecieć z jednej z cienkich linii. – No dawaj! Teraz ty!
- Na brodę Merlina po co Ci tutaj nóż?! - niemal krzyknęła gdy tylko zobaczyła nóż w jej dłoni i serce stanęło w jej gardle, przecież miały się uczyć leczenia, a nie zabijania! To nie tędy droga. I zdecydowanie wolała unikać rozlewu krwi, zwłaszcza, ze jej umiejętności z rzucania zaklęć były raczej stabilne, ale wolała jednak trochę się poduczyć, ale nie w ten sposób! - Zwariowałaś?! Nie rań się! - powiedziała spanikowana, widząc jak rani sobie skórę na udzie. A potem sama sobie jeszcze ją uzdrawia! Przecież to było wariactwo. - Vulnus Alere* rzuciła od razu, aby jej rana się uleczyła. - Dobrze się czujesz rems? Ubierałaś dziś maskę? Nie jesteś dziś sobą - spytała zatroskanym tonem, to było do niej niepodobne robić tego typu szalone rzeczy.
*Leczy drobne rany, na przykład skaleczenia bądź otarcia.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Bell! Spokojnie, nie krzycz, to nic takiego – zapewniła ją z uśmiechem, no bo przecież to było nic takiego. Nic w porównaniu z tym, co stało się niedawno Krukonowi. Nic w porównaniu z tym, na co nie umiała w żaden sposób zaradzić… Musiała nauczyć się więcej. Umieć więcej. Dużo więcej. Dlatego też nie przejmowała się, że rana w pierwszej chwili ją zapiekła. Była mała, można było ją wyleczyć podstawowymi zaklęciami, nawet ślad by nie został! Jeżeli tędy była droga do tego, by w przyszłości pomóc potrzebującym, to przecież to zrobi. Taką przysięgę złożyła w świątyni. Musiała być do tego gotowa! - O! Od razu leczysz? Dobrze ci poszło! – zaklaskała w dłonie, bo Bell od razu zaleczyła jej ranki. – Włożyłam – wzruszyła ramionami, bo nie czuła potrzeby kłamania. – I tak mnie natchnęło bo tym, żeby już zacząć naukę. Hmm… Może spróbuję czegoś trochę trudniejszego, wiesz! Miejscowo znieczulające, to jest myśl! – ucieszyła się na ten pomysł, przypominając sobie inkantację. – Od razu będę wiedziała, czy zadziałało. Ustawiła właściwie nadgarstek i znów skupiła się na bardzo ważnej części – wizualizacji. Musiała dokładnie widzieć to, co chciała uzyskać, bez żadnych wątpliwości. Choć akurat dzisiaj tymi bać się nie musiała, nie miała żadnych hamulców. - Durito! – wypowiedziała, rzucając lekki blask na uda, które przed chwilą Bell wyleczyła. Dotknęła go i, choć nie była to duża sensacja, czuła nacisk. – No dobra… Jakoś to działa? Chyba? Sprawdźmy! I, nim Bell zdążyła ją powstrzymać, po raz kolejny nacięła skórę. Nawet się nie wzdrygnęła. - Hm… Będę musiała jeszcze go popróbować, trochę zabolało. Chociaż mniej niż poprzednio! – zastanowiła się, spojrzała na swój nadgarstek, pomyślała, co może poprawić w ułożeniu ręki i ruchem różdżką i, gdy przećwiczyła „na sucho” właściwy gest kilka razy, wypowiedziała po raz kolejny. – Durito! – i tym razem poszło jej znacznie lepiej, ból nacięcia w momencie zniknął, jakby nigdy nie rozcięła skóry. – Okej! Chyba załapałam co zrobiłam źle, trzeba mieć przy tym luźniejszy nadgarstek!... To co, próbujesz leczyć jeszcze raz?
- Jak mam nie krzyczeć skoro zajumałaś z kuchni nóż?! - powiedziała podniesionym tonem, choć dalej zdenerwowana i zaniepokojona tym, co się tu dzieje. Raczej nie na takie lekcje uzdrawiania jej chodziło, co prawda działa, ale nie sądziłaby, miała po tym jakieś dobre wspomnienia, o koleżance, która samo się okalecza. Pokręciła głowa na boki, ona już wywaliła tę maskę, co raczej zapomniała ją zabrać z komnaty refleksji, co w sumie można powiedzieć, iż ją po prostu porzuciła, bo robiła więcej złego niż dobrego. Aż się wzdrygnęła gdy Remy po raz kolejny zacięła swoją skórę na udzie, lecz zanim to zrobiła, rzuciła na siebie... zaklęcie znieczulające? Chyba tylko to wywnioskowała z jej wcześniejszych słów. - Vulnus Alere - rzuciła ponownie zaklęcie ze zmarszczonymi brwiami. I poszło jej znacząco lepiej niż za pierwszym razem, tak sądziła. Ranka zagoiła się znacząco szybciej. - Ja wiem, że to dobry sposób na naukę, ale... Nie możemy jakoś zrobić tego inaczej? - skrzywiła się na twarzy.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- No bo jak inaczej się uczyć! – uśmiechnęła się do niej, obracając nóż w ręce. Jakby miała się nad tym zastanowić, faktycznie coś było w tym, że była dziś inna. To znaczy… To nie tak, że na co dzień była spokojną duszyczką, o nie. Remy była spontanicznym, wolnym duchem, pełnym ciekawości świata i tej nieposkromionej energii, która wpakowywała ją w kłopoty na porządku dziennym. Ale przecież w życiu by się nie pocięła. Jeżeli ćwiczyła, to na magicznych manekinach, nie samej sobie. Co ją podkusiło do czegoś tak głupiego? Pewnie maska, ale nawet zdając sobie z tego sprawę jakoś nie umiała zrezygnować, już sobie uroiła w głowie, że to było potrzebne, że w ten sposób nauczy się pomagać innym. Że lepiej sobie poradzi w kryzysowej sytuacji. A z nią zawsze było tak, że nie liczyły się koszta tylko sam wynik. - Jak inaczej? – spytała, szczerze zainteresowana jakie miały alternatywy. – W Hogwarcie mamy manekiny, ale tutaj? Wolę na sobie niż prosić kogoś, żeby pozwolił się poskładać. No i to nie tak, że złamię sobie rękę!... Chociaż przećwiczyłabym to zaklęcie na składanie kości… – potrząsnęła szybko głowa. – Nie, nie. Mam dość złamań na całe życie! Tylko niegroźne ranki, no spójrz, jak wyleczyłaś – przejechała ręką po nodze w miejscu, w którym przed chwilą było nacięcie, a teraz nie zostało ani pół śladu. – Świetnie ci idzie, tak mnie posklejasz, że nigdy nikt się nie dowie – wzruszyła wesoło ramionami, wierzyła, że Bell dałaby radę z zaklęciami. - Durito – rzuciła po raz kolejny zaklęcie, pilnując, by ruch w nadgarstku nie krępował przepływu magii i nadania jej energii. Przyłożyła nóż do znieczulonego miejsca i samego dotyku metalu nie czuła, ale nacięcie sprawiło jej dyskomfort. Nie poczuła bólu, ale lekkie naciąganie skóry. – Będę musiała jeszcze nad nim poćwiczyć – przyznała i zastanowiła się chwilkę. – No dobra! To teraz może spróbujesz Astral Forcipe? Wiesz, do wyczyszczenia rany!
- No, a bo ja wiem? Może manekina do tego użyć? - powiedziała pierwszą lepszą myśl, która przyszła jej do głowy, lepsze to niż samookaleczanie się w imię nauki, a raczej lekcji uzdrawiania. - W Venetii nie mają manekinów? To klops - skrzywiła się na nowinę, zapomniała, że to nie Hogwart, tutaj nie ma wszystkiego pod ręką. I to był akurat największy minus całego tego zamieszania. - Rems ranienie siebie nie jest okej i nie jest w porzadku - zmarszczyła brwi w niezadowoleniu swoim, wiedziała, że dzięki temu nauczy się dużo więcej niż na zwykłym manekinie, a mimo to i tak nie podobało jej się to, co się tu wyprawia. - Oby tak było - Posklejanie Rems to teraz jest dla niej większym celem niż jej samonauka z uzdrawiania, bez kitu. Skinęła głową i użyła zaklęcia zaproponowanego przez koleżankę. - Astral Forcipe - rzuciła na ranę, którą sobie zrobiła, nie wyglądała już tak mocno czerwono i chyba została poprawnie oczyszczona, tak przynajmniej to wyglądało.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Cóż, manekin był lepszą opcją, ale Remy ani trochę nie wiedziała, gdzie takiego mogłyby dostać. A niewinnych czarodziei ciąć nie planowała. - Wiesz no, na pewno mają, pytanie tylko gdzie… – westchnęła, wzruszając ramionami. – Może westalki mają do praktykowania, ale ja tam już nie idę. Poprzednio chciały sprawić, żebym była jedną z nich. Rozumiesz? WESTALKĄ! Miałabym całe życie w świątyni przesiedzieć, no opcji nie ma – zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem, bo wciąż nie rozumiała, jak wpadły na taki pomysł. - No wiem, no wiem Bell, ale nie martw się! – próbowała ją zapewnić, że wszystko było okej, ale raczej marnie to wyglądało, gdy wciąż miała w jednej dłoni nóż, a w drugiej różdżkę. – To tylko jednorazowo, jak wrócimy do Hoga to będziemy ćwiczyć na manekinach, masz moje słowo! Przyjrzała się jej zaklęciu i pokiwała głową z uznaniem. - No widzisz, z takim leczeniem serio nie zostanie ani jeden ślad – zapewniła, samej szykując różdżkę. Teraz to ona zamierzała zaleczyć ranę. Znów przypomniała sobie, jak w tamtych zwojach kazali trzymać nadgarstek i jaki ruch wykonać. Krótki, ergonomiczny, jak najbardziej oszczędzający czas, gdy trzeba było działać. – Vulnur Alere – wypowiedziała wraz z właściwym dzierżeniem różdżki i już po chwili i pod jej magią kolejne rozcięcie zniknęło. – No dobra to teraz… Może spróbujesz zmierzyć mi temperaturę zaklęciem? – zaproponowała, skoro Bell wolała, żeby już nie używała noża.
- Nie wydaje mi się, żebyś się nadawała na westalke - skrzywiła się marszcząc przy tym jednocześnie swoje brwi, ta wizja totalnie jej nie pasowała. I nie pasowała do kreacji Remy, którą znała, samej siebie też nie widziała w jakiejś świątyni, przecież zanudziłaby się tam na śmierć. Co ona miałaby tam robić, siedzieć i patrzeć jak farba na ścianie schnie? - Dobra! - Co jak co, ale pracowanie na manekinach było bezpieczniejszą opcją niż ciachanie własnego ciała dla dobra lekcji z uzdrawiania. - Spróbuje niech będzie - wzięła jeden wdech na uspokojenie, a potem różdżką dotknęła ciała Remy. - Caliditas - rzuciła zaklęcie patrząc przy tym uważnie na to czy zrobiła to poprawnie. Wyglądało okej. - Raczej wyszło - powiedziała zadowolonym tonem.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- No nie?! – zgodziła się z nią ze śmiechem. Ona i bycie westalką? To był po prostu jakiś absurd. – Dnia bym nie wytrzymała w zamknięciu… A one ze mną jeszcze krócej! – wyszczerzyła się głupkowato, ale naprawdę wierzyła, że to by się zwyczajnie udać nie mogło. Przyglądała się uważnie Bell i słuchała jej inkantacji, samej przygotowując się do rzucenia tego samego zaklęcia. Może była to i podstawowe wiedza, ale nawet najprostsze czary mogły się przydać w najmniej oczekiwanym momencie. Później musiała sobie to wszystko spisać i przeanalizować, teraz działała! Jej myśli znów powędrowały do tego, że poćwiczyłaby czarowanie usztywnień, ale nawet z maską, która sprawiała, że granice jej się przesuwały i tak nie uważała tego za grę wartą świeczki. - Naprawdę masz rękę do zaklęć! – pochwaliła ją, ona sama z zaklęciami raczej się mijała i dopiero uzdrawianie ją przyciągnęło (trochę z konieczności, ale liczyło się, że w ogóle). – Dobra, to teraz ja tobie! – przyłożyła jej różdżkę do skóry, wypuściła powoli powietrze, prosząc przy okazji ten kapryśny badyl, żeby współpracował. – Caliditas – wypowiedziała zaklęcie, które wskazało jej jak najbardziej prawidłową temperaturę. – No i proszę! Jesteś zdrowa! Coś jeszcze chciałabyś przećwiczyć? – zapytała, nie chcąc znów straszyć Bell przecinaniem skóry.
Kostki - 3 i 80, a potem dorzut na pierwszy i jest 58
- Myślę podobnie - skinęła głową w przekonaniu, że żadna z nich nie nadaje się na tego typu miejsce, już chyba wolała pływać cały dzień gondolą niż siedzieć w zamknięciu. Gdy remy przysunęła do niej różdżkę uśmiechnęła się, czekając na jej reakcje, była zdrowia kto by się spodziewał. Ale to była dobra nowina! - Hm myślałam nad zaklęciem wyczarowujące bandaż, Vulnerra Ferre - rzuciła od razu, ale nic się nie stało, spróbowała zatem jeszcze raz - Vulnerra Ferre - I tym razem jej się udało! Co za miła niespodzianka, nie do końca wiedziała, po co jej ten bandaż, może zawinie w nią remy jak mumie? Kto wie, może będzie w niej z tym do twarzy. - A może zrobimy z ciebie mumie co? Mam wystarczająco bandaża - zaśmiała się wesoło. - Levatur Dolor - Użyła tego zaklęcia w miejscu, gdzie poczuła ucisk w swoim żołądku, który czuła od samego początku. To chyba ze stresu, że Remy przez cały ten czas miała nóż w ręku i ze stresu żołądek ją rozbolał. Na szczęście zaklęcie zadziałało za pierwszym razem i ból faktycznie zelżał. Dobrze znać podstawowe zaklęcia uzdrawiające, dzięki temu mogła pomóc samej sobie.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Patrzyła jak Anabell wyczarowuje bandaż i w sumie stwierdziła, że też może je przećwiczyć, skoro i tak dziś skupiły się na leczeniu ran. Chociaż za pierwszym razem coś dziewczynie nie wyszła, więc i Remy skupiła swoją uwagę mocniej na tym, co też zmieni w swoim zaklęciu, żeby zadziałało. - Mnie? W mumię?! – zdziwiła się teatralnie i zaraz zaśmiała głośno. – Co to w ogóle za spisek, ja ci zaraz dam mumię! – pisnęła wesoło, kierując w jej stronę różdżkę z właściwym machnięciem, pilnując, by nie popełnić żadnego błędu. W głowie wizualizowała swój cel, niezwykle długi zwój czystych bandaży. – Vulnerra Ferre! – wypowiedziała inkantację, a z końca różdżki rozwinęła się cała rolka świeżych bandaży. – No! To teraz będzie na nas dwie – wyszczerzyła się. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, widząc, że coś z Bell było nie tak. Albo raczej się tego spodziewając, skoro rzucała na siebie zaklęcie przeciwbólowe. - Wszystko okej? Może na dziś wystarczy? – spytała, wstając z miejsca. – Boli cię brzuch? Wiesz co… Pokażmy cię opiekunowi – zarządziła, bo tutaj to sobie mogły czarować, ale profesjonalisty w fachu nie pokonają.
Parsknęła głośnym śmiechem na reakcje Remy, co jak co, ale spisek to raczej by nie był, tyle bandaża leży na ziemi, szkoda go nie wykorzystać! - No patrz może będą z nas dwie piękne panie mumie - zażartowała, a po chwili niemal od razu się skrzywiła, łapiąc się lewą ręką za żołądek, który przed chwilą się jej odezwał. Nie sądziła, że ta sytuacja z nożem tak bardzo ją zestresuje, co zadziwiało również i ją, te zaklęcia na pewno w jakimś stopniu były pomocne, ale nijak się to ma do profesjonalisty. - Raczej na dziś wystarczy, żołądek mnie rozbolał, to przez to, że zajumałaś ten nóż z kuchni - zmarszczyła brwi, a następnie rzuciła na siebie zaklęcie. - Levatur Dolor - i zaklęcie zadziałało, ból zelżał, jednak wypadałoby wpaść do kogoś, kto bardziej się na tym zna. Miała na chwilę dość atrakcji związanych z maskami i nożami.
Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie umiała sobie znaleźć miejsca, nawet sen nie dawał jej odpoczynku, tak bardzo męczyło ją sumienie. Czuła w klatce piersiowej ucisk znieznanego pochodzenia, ciężar, jakiego nigdy nie doświadczyła, promieniujący jej do barków i karku, spinając wszystkie mięśnie. Czy stała czy leżała, czy zajadała się smakołykami czy głaskała kotki, nic nie pomagało na dyskomfort spowodowany sytuacją na schodkach. Samo wspomnienie sprawiało, że chciało jej się wyć, a policzki pokrywał szkarłatny rumieniec, przez co przez większość czasu chodziła z twarzą czerwoną jak ruchome światło alarmowe. Nawet gdyby chciała, a przecież w tajemnicy bardzo nie chciała, kiedy zamykała oczy, wciąż mogła przypomnieć sobie słodko-słony smak jego skóry i ciepło szerokiej dłoni obejmującej jej skromny biust. Zasłaniała wtedy dłońmi twarz, zawstydzona sama przed sobą faktem takiej bliskości, w konflikcie między wstydem, strachem, przerażeniem i niezmierzonym szczęściem, niezdolna pojąć jak ma dalej z tym bagażem żyć. W środku nocy, przewracała się w pościeli już tak mocno, że żaden skrawek łóżka nie był już wygodny. Natchniona wspomnieniami głupiej rozmowy z głupich schodków wyślizgnęła się na korytarz koloseum, by poszukać owej rzeczonej spiżarni, a jak się miało okazać, do której dostęp wcale nie był taki całkiem trudny. Zamknęła za sobą cicho drzwi i przyświecając sobie różdżką w ciemnościach zaczęła rozglądać się cóż ciekawego znajduje się na półkach, by ze zdziwieniem zobaczyć, że jest tu zapas papieru toaletowego godnego prawdziwej apokalipsy.