C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Najświętsze miejsce całej Venetii, wzniesione w czasach starożytnych i utrzymywane po dzień dzisiejszy w doskonałym stanie. Przez wieki było rozbudowywane, w miarę, jak kult trytonów wzrastał, upewniając wszystkich Venetian, że to właśnie dzięki tym magicznym stworzeniom są w stanie prowadzić tutaj wspaniałe, doskonałe życie, wolne od kolejnych zaraz i problemów. Świątynia jest potężna i można odnieść wrażenie, że łatwo się w niej zgubić; znajdują się w niej również zamknięte pomieszczenia, do których nikomu nie wolno wkroczyć bez pozwolenia samego władcy Venetii. Prowadzi do niej również wiele wejść, a jedną z dróg jest Most Zakochanych. Na ścianach świątyni można znaleźć niezliczone płaskorzeźby, opowiadające historie wyspy. Pełno tutaj śladów świadczących o wdzięczności kolejnych ludzi, kolejnych rodów, które fundowały przebudowy i remonty tego miejsca. Jeśli uważnie się przyjrzeć, to można znaleźć tutaj także wota dziękczynne, znoszone w zacisze świątyni przez pokolenia Venetian.
Tu możesz spotkać ducha kota Murano.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Atrakcja: Rozmowa z trytonami Kostka:7 dopasowań Efekt/bonus/przedmiot: Płetwa delfinka, cały dzień jestem w centrum uwagi, kamyczki do nauki trytońskiego
Pokazała mu język, wcale nie przejmując się tym, że zachowywała się w tej chwili jak skończona idiotka, tym bardziej że znajdowała się w ciele trzylatka. To zaś oznaczało, że przypominała bardziej pyskujące dziecko, niż młodą kobietę, którą tak naprawdę była. Zamierzała zresztą po prostu dobrze się bawić, więc wszystkie te przepychanki z Maxem traktowała w tej chwili, jak zaproszenie do tego, żeby powiedziała coś jeszcze, żeby coś jeszcze zrobiła, żeby w jakiś sposób go sprowokowała, więc zaśmiała się, gdy wspomniał o rynnie. - Możesz mnie zgubić i zobaczymy, co będzie, kiedy coś sobie znowu zrobię. Jestem pewna, że po prostu mnie porwą, a ja będę zwiewać jak księżniczka z wieży, po przędzy z własnych włosów - stwierdziła, śmiejąc się piskliwie, kiedy Max wziął ją na barana, ciesząc się z tego, jak głupia. Przyjęła również od niego wino, marudząc, że whiskey była całkiem dobra do potraw i dodawała im wspaniały smak, ale jeśli chodziło o samo picie, to nie było w niej właściwe niczego niesamowitego. Ciekawa była, czy zaraz nie zostanie skrzyczana, ale kiedy już napiła się wina i kiedy dotarli do trytonów, sprawa ta przestała ją tak naprawdę interesować. - To zachęta, żebym się nie starała? - zapytała, przeciągając przy tej okazji słowa, a później wytrzeszczyła oczy. - Nie mów, że coś takiego było! Proszę cię, to niesamowite i zdecydowanie musiałabym na coś podobnego pójść. O rany, koniecznie! - powiedziała, chociaż wiedziała, że do niczego by się jej to nie przydało, ale brzmiało tak niesamowicie i fantastycznie, że Carly aż musiała się przyłożyć do tego, co się działo. Może przez urok świeczki, a może przez to, że była na razie małą dziewczynką, tryton, z którym się uczyła, zdawał się traktować ją łagodnie, sprawiając wrażenie, że uśmiechał się, kiedy udało jej się odgadnąć właściwe słowo. A ona cieszyła się coraz bardziej i bardziej, aż uradowana klasnęła w ręce. - Siedem! Och? Mogę dostać te kamyczki? - Właściwie pisnęła z radości, a później spojrzała na Maxa, nie do końca wiedząc, o co mu chodziło, może o ten kurs, a może o coś innego, ale chwilowo wybiła się z właściwego myślenia, zachwycona po prostu kolejnym fantem, który udało jej się właśnie zdobyć. - To jak dobrze nam tu poszło, to pogadajmy z delfinami!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Atrakcja: były wota dziękczynne, aktualnie altanka z winami Kostka:3 Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, jestem człowiek-magnes
Gdy spostrzegł, jak zacisnęła usta, posłał jej pobłażliwy uśmiech. No co, bo niby to nieprawda? Co takiego miał Solberg, czego mu brakowało? Nie mógł przecież wiedzieć, że między innymi ognistą przeszłość z Fire. Że miał młodzieńczy wigor, przyjemny charakter i złoty język. Tak naprawdę nic o nim nie wiedział i nie miał prawa go tak oceniać. No cóż, w każdym razie… Gdyby usłyszał w tej chwili jej myśli, bardzo ugodziłoby jego dumę. Ale żeby tak nawet nie dać mu szansy? Z wiekiem szło wszak doświadczenie, czyżby kobieta tego nie wiedziała… W każdym razie podobne dywagacje na temat tego co by poczuł należy odłożyć teraz na bok. Musiał w końcu skupić się na grze, tu zwód, tam unik, a potem kontratak. - Nie lubię się ograniczać - mruknął aksamitnie, a szczerość wprost od niego biła. Nie sądził, aby nieznajoma była zainteresowana perspektywą czegoś poważnego akurat z nim. Tudzież z kimkolwiek. Nie wyglądała jakby szukała miłości, a zabawy. Jakiegoś zajęcia. A Tonas może podsunąć jej mnóstwo ciekawych pomysłów na spożytkowanie czasu. Jednak to co powiedziała go uderzyło. Skąd mógł wiedzieć, że pierdolnie akurat w melancholijny ton? Od razu jego myśli pomknęły do Beatrize, która teraz prawdopodobnie siedziała w zimnej, pustej celi otoczona przez dementory i samotność. Uśmiech zelżał, sam Tony przełknął ślinę. I zdecydował się na coś, czego sam po sobie się nie spodziewał. Brzydką prawdę. - Moja słodka, naiwna panna nie czeka wiernie na mój powrót. Obecnie gnije w Azkabanie za nasze wspólne grzechy i wyklina moje imię pod niebiosa. U niej nie mam chyba już szans, więc spróbuję szczęścia u ciebie. Doprawdy, to był bardzo dziwny podryw. Ale na Oliviera Deara zadziałała właśnie wybiórcza szczerość, a więc może i tutaj? W najgorszym wypadku po prostu pójdzie do innej. Trochę byłoby mu szkoda, ale takie czasami jest życie. Poczuł w powietrzu czekoladowy dym i nieco się skrzywił. Z godnością przyjął mach na swojej twarzy, nawet nieznacznie się do niej zbliżył. No cóż, nawet jeśli nie będzie pachniał nią, to przynajmniej pozostawiła na nim ślad swoich szlugów. Nawet nie drgnął gdy dymny wąż otulił jego szyję, choć dreszcz poruszył jego ciałem, gdy wyobraził sobie zamiast niego jej szczupłe palce. Uśmiechnął się do tej myśli, w konsekwencji pozwolił sobie na uśmiech, który nie wynikał w ogóle z rozmowy, która zeszła na, powiedzmy, poważniejsze tory. - Hogsy - mruknął, zaciągając się po raz kolejny. - Chcesz jednego? Może byś się wyluzowała, poza tym - oparł się na łokciach. - Czekoladowe? Trochę dziecinnie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa z delfinami Delfin:4 => +15 do wyniku Scenariusz:Histeria => -10 do wyniku Rzut k100:83 Suma wyników: 83+15-10 = 88 Efekt/bonus/przedmiot: Płetwa delfina, kamyczki do nauki trytońskiego, +1 do ONMS
Bardzo dobrze to wszystko traktowała. Karnawał był od tego, żeby się bawić, więc i to tutaj robili. Fakt, że była w ciele dziecka tylko otwierał przed nimi nowe możliwości, stymulując ich kreatywność. Max wyjątkowo miło wchodził w rolę ojca, co kłóciło się z jego przekonaniami na temat rodzicielstwa. Może fakt, że było to chwilowe po prostu mu tę zabawę ułatwiał. -Aż tyle ich nie masz, nie wlewaj sobie. Odziedziczyłaś łysinę po dziadku. - Uniósł rękę i na ślepo spróbował poklepać ją po głowie, co chyba średnio mu wyszło. Przydałoby się jakieś lustro podczas dotykania dzieci siedzących na barana. Oczywiście zjebał ją za taki brak szacunku do whisky, ale zaraz humor mu się poprawił, gdy zobaczył jednooką niewiastę i uśmiech, jakim go obdarzyła. Widział po minie Diaza, że ten nie do końca był z tej chwilowej interakcji zadowolony, co jakoś Maxa nie obchodziło specjalnie. -To sygnał, że Twój staruszek jest głodny i zaraz zeżre te trytony. - Pozwolił sobie zażartować, po czym przeszli na temat warsztatów, w których kiedyś brał udział. -Ano! Biblioteka organizowała. Ciekawe, nie powiem. - Opowiedział jej nieco więcej o tych zajęciach, podchodząc do układania słów Jak się okazało, Carly mimo braku wcześniejszych doświadczeń była lepsza w te klocki. Co prawda nie dużo, bo tylko o jedno dopasowanie, ale zawsze. -Widać, że zdolna po tatusiu. - Wyszczerzył się, gdy ta z piskiem przyjęła kamyczki. Tak, prezent zdecydowanie należał do tych użytecznych i sam cieszył się, że go otrzymał. Nie wyjaśnił jej też swoich słów, zamiast tego entuzjastycznie zgadzając się na kolejne lingwistyczne wygibasy. -Mówisz, że będzie łatwiej? No i nie boisz się już, że Cię zgw... skrzywdzą? - Musiał zmienić słownictwo, bo akurat obok przechodziła pewna czarownica, która i tak już mierzyła ich wkurwionym wzrokiem, jakby samotny ojciec był czymś obraźliwym w jej mniemaniu. -Ene, due, wybieram Ciebie pokemonie. - Zaśmiał się, gdy przypadło do dopasowania się z pary z wodnymi stworzeniami. Ten, który trafił się dwudziestolatkowi, był bardzo dobrze wychowany. Nie dość, że trenował wcześniej, to jeszcze zdawał się naprawdę wiele rozumieć. Solberg miał więc nieco ułatwiony start, czego nie mógł powiedzieć dalej. Po kilku minutach przybiegł do niego rozryczany bachor, coś pierdolący o tym, że zgubił mamusię. Darł ryja niesamowicie, aż Maxa łeb rozbolał, ale widział po minie delfina, że musi się tym zająć, choć przecież tak dobrze już sobie ze zwierzakiem konwersował. -Wybacz, kochanie. Tatuś musi odnaleźć mamusię. Nie zgub mi się, dobrze? - Pocałował Carly w czółko, jakby serio była jego dzieckiem, po czym wyruszył z tym drugim, zdecydowanie gorszym na poszukiwanie. Chwilę trwało nim synek połączył się z mamą, a dwudziestolatek mógł wrócić do przerwanej konwersacji z delfinem. Ten jednak ni cholerę nie mógł się skupić i co chwila patrzył na dziecko, dziecko na matkę, a matka na Solberga, wyraźnie dając mu znak, że powinien się z nią skontaktować. Felixa bardziej interesował jednak delfin, z którym teraz ciężko już było się dogadać. -A weź. Jebany bachor. Wszystko zawsze psują. No ja pierdolę. - Powiedział bardzo taktowanie do Carly, która w tym momencie sama należała do wspomnianej przez eliksirowara kategorii.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Gdyby Fire interesowały przelotne romanse i zbliżenia łóżkowe to pewnie rzuciłaby się na Antonio, jak gumochłon na sałatę. Do przespania się i pożegnania rankiem nadawał się idealnie. Ale niestety, Szkotka nie dość, że emocjonalnie niedostępna to cieleśnie również, zwłaszcza z jej awersją wobec dotyku. Zwłaszcza obcych mężczyzn. - Ja też cenię wolność. - niechętnie, ale zgodziła się z ciemnowłosym w tej kwestii. Jej dusza była dzika i nieokiełznana. Z żywszym zainteresowaniem obserwowała zmianę w twardych rysach twarzy Antonio. Nie spodziewała się, że trafi tak idealnie w dziesiątkę, ale najwyraźniej intuicyjnie wiedziała o jaki temat zaczepić. To nieistotne, że dla niego musiało to być bardzo niewygodne; grunt, że dowiedziała się czegoś ważnego, co można potem wykorzystać przeciwko niemu. Czegoś dziwnie... znajomego. Przez moment i na twarzy Dear wybrzmiało jakieś niewypowiedziane uczucie, gdy tylko padła nazwa najsłynniejszego czarodziejskiego więzienia. Co jakiś czas pisała listy adresowane właśnie na Azkaban. Niezmiennie już od kilku lat. Raz udało się pociągnąć za sznurki za pomocą sławnego nazwiska i wybrać na krótkie odwiedziny. - Przykro mi. - powiedziała niczym mugolski robot, bo takiej sztywności jeszcze nie okazała. Zawalczyła z samą sobą, ale nie zagłębić się w ponure myśli o utraconej miłości... chociaż czy aby na pewno utraconej? Jakieś szanse jeszcze się tliły. Fire popatrzyła na Antonio, jakby go pierwszy raz zobaczyła dopiero w tej chwili. Skoro "wspólne grzechy" to czy on też narobił sobie kłopotów? Cała ta sprawa wydawała się interesująca. Poza tym pokazywała, że zdołał kogoś pokochać. Dear pilnowała się, aby niczego nie wyjawić ze swojej strony. Odchrząknęła, przywracając się do porządku. - Ach, no tak, mam do czynienia z panem dorosłym. - wykrzywiła szyderczo twarz, rozjuszona uwagą na temat dziecinności. Ukłuł wrażliwe miejsce szpilą. Od zawsze Fire traktowano protekcjonalnie, jak małą dziewczynkę i od zawsze czuła potrzebę udowadniania, że jest samodzielna. Nie czuła ani grama szacunku do mężczyzny nawet jeśli był od niej sporo starszy. Wręcz przeciwnie. Jego flirciarskie zachowanie i przekrwione od procentowych napojów oczy sugerowały, że zachowaniem bliżej mu do imprezowego siedemnastolatka. Ciekawe czy to był jeden z opiekunów czuwający nad hogwarckim motłochem? A może, o zgrozo, jakiś nowy nauczyciel? To całkiem rozbroiłoby Fire. - Jak chcesz się ze mną wyluzować to poczęstuj mnie jadem bazyliszka, a nie Hogsami. - powiedziała, nie kwapiąc się, aby ściszyć ton skoro byli w miejscu publicznym. Blaithin rzadko brała narkotyki. Ostatnio to praktycznie w ogóle. Teraz jednak chciała pokazać się z tej najbardziej wyzywającej strony. Miała wrażenie, że nieznajomy uznał, że łatwo mu ulegnie, jak tylko obdarzy ją odrobiną uwagi. Inne kobiety prawdopodobnie spoglądały na rudowłosą z zazdrością, pytając siebie "Co ma ona czego nie mam ja?!". Fire próbowała teraz dobitnie uzmysłowić Antonio, że porwał się na zbyt wysoką ligę. Wiedziała, że prędzej czy później wymięknie, ucieknie z podkulonym ogonem i pójdzie szukać kogoś prostszego do okiełznania. - Chyba że się boisz. - odchyliła się na krześle do tyłu. Pozostałe atrakcje festiwalu szczerze nudziły dziewczynę. Równie dobrze mogłaby się z niego wraz z Antonio zmyć, ale może on wolał dłużej tu posiedzieć i pobawić się z delfinkami.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Rozmowa z delfinami Delfin:6 Scenariusz:H Rzut k100:80 Suma wyników: 80 - 10 - 10 = 60 Efekt/bonus/przedmiot: Płetwa delfinka, cały dzień jestem w centrum uwagi, kamyczki do nauki trytońskiego, +1 pkt ONMS
Bo o to właśnie w życiu chodziło, żeby się bawić! A przynajmniej z takiego założenia wychodziła Carly, która jak było doskonale widać, nie była w stanie usiedzieć na tyłku dłużej, niż to konieczne. Oczywiście, trafiały jej się dni, kiedy czytała, kiedy leżała po prostu w ogrodzie i cieszyła się tym, co miała, kiedy nie robiła nic i bawiła się w damę, jaką teoretycznie była. W końcu nosiła nazwisko Norwood, w końcu należała do starej, czystokrwistej rodziny, która mogła pochwalić się dość pokaźnym majątkiem, nawet jeśli jej dziadkowie nie mieli ochoty chwalić się nią samą. To ją właściwie bawiło i powodowało, że czasami zapadała się gdzieś w sobie, robiąc coś innego, niż te wszystkie szaleństwa, do jakich była przyzwyczajona. Dlatego też jedynie uprzejmie mruknęła, że łysinę miała co najwyżej na dupie, a następnie zajęła się już sprawą języka trytońskiego. Żałowała, że nie wybrała się na ten kurs, o którym mówił Max, zastanawiając się nawet, czy tego nie dało się jakoś powtórzyć, czy zrobić czegoś podobnego. Bo prawdę mówiąc, spróbowałaby czegoś podobnego, to zawsze było jakieś wyzwanie, zawsze było coś nowego, a ona, jak to ona, uwielbiała nowe rzeczy i nie zamierzała temu zaprzeczać nawet przez chwilę. Dlatego dopytywała Maxa o niektóre rzeczy, a ostatecznie okazało się, że została zwycięzcą tego ich małego pojedynku. Czy przegraną? - Rany, teraz to już na pewno muszę sobie znaleźć ten kurs, żebyś wiedział, spod ziemi go wyciągnę - zakomunikowała, nim ostatecznie postanowili pójść do delfinów, a ona posłała Maxowi spojrzenie świadczące o tym, że delfinów się nie bała i nawet weszła do wody, co z jej obecnymi rozmiarami było zapewne ryzykowne, ale prawdę mówiąc, miała to w nosie. Bo, jak już ustalili, doskonale się bawiła. Szkoda tylko, że delfin najwyraźniej nie bawił się tak dobrze, jak ona albo nie był w stanie zrozumieć, co Carly próbowała mu przekazać, więc w efekcie całkowicie się rozjeżdżali. Stawało się to co najmniej komiczne, bo ona chciała coś innego, on robił coś innego i tak cudownie się w tym plątali, że nic z tego nie wychodziło, a ona miała wrażenie, że zaraz zagotuje się w wodzie. Jakby tego było mało, to wpadł jeszcze do nich ten dzieciak, który już w ogóle wszystko zniszczył, bo delfin, z którym pracowała, uznał najwyraźniej, że właśnie to ten siuśmajtek jest tutaj ważniejszy. Tylko nie był. I w efekcie po prostu nie szło jej za dobrze, co może by ją nawet frustrowało, gdyby nie to, że po prostu starała się bawić i nie zastanawiać się nad tym, co się dookoła niej działo. - Powiem ci, że chyba straciłam całkowicie atencję tego tutaj stworzenia - powiedziała w końcu, wzdychając ciężko, zastanawiając się jednocześnie, o co tutaj chodziło i czy naprawdę miała aż tak fatalną rękę do zwierząt. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak było, więc po prostu wyszła z wody, uznając, że miała już dość tego pluskania się jak na ten dzień i zapytała Maxa, czy chciał jeszcze gdzieś iść, dodając, że w razie czego ona może poszukać im czegoś do jedzenia, skoro i tak, zgodnie z wszelkimi prawidłami zakładów, była im to winna.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Atrakcja: Zadanie specjalne Kostka:3 i 71 Efekt/bonus/przedmiot: Płetwa delfina, kamyczki do nauki trytońskiego, +1 do ONMS, zagubiona pieśń delfina (+2 ONMS)
-Język, młoda damo! - Uszczypnął ją lekko w łydkę. W końcu był ojcem i nie wypadało by jego trzylatka mówiła do niego o dupie. A przynajmniej nie, kiedy kłóciło się to z jego zdaniem. W innych momentach, mogła i wyzywać od chujów, miał to w piździe. Z tego co wiedział, była to jednorazowa inicjatywa. Sam chętnie by te lekcje powtórzył, gdyby zaszła taka możliwość. Może powinni popytać w bibliotece, albo pomolestować ich o wznowienie takich inicjatyw. Brzmiało jak coś, do czego obydwoje byli zdolni. Starał się jak najlepiej odpowiedzieć na jej pytania, ale pamięć bywała ulotna. Szczególnie pamięć kogoś tak zniszczonego przez używki jak Solberg. Tak, zdecydowanie przydałaby mu się powtórka z trytońskiego. -Jak go tam znajdziesz, to krzycz. Użyczę mięśni. - Posłał jej całusa, zajmując się swoim delfinem. I bachorem. I jego matką. Generalnie miał ręce pełne roboty, tego nie dało się po prostu zaprzeczyć. Widać delfin Carly zdecydowanie był mniej chętny do współpracy i dziewczynie poszło nieco gorzej. Niewiele, owszem, ale Max z satysfakcją mógł stwierdzić, że przynajmniej wyrównali jego porażkę z trytonami. -Ta, ja też.... - Westchnął ciężko, a na tekst o jedzeniu od razu się ożywił. Niestety nie zdążył jej odpowiedzieć, bo zaczepiła go Wielka Doża i zaczęła coś jojczyć o statku i uwięzionych delfinach i ogólnie, że RATUNKU! -Ogarniesz jakąś szamę? Pomogę i zaraz przyjdę. - Poprosił, po czym pobiegł i z gracją wskoczył do wody tam, gdzie w sieciach czekały uwięzione stworzenia. Solberg od razu zauważył jedną samiczkę, która znalazła się w bardzo nieciekawej sytuacji. Podpłynął do niej i zaczął szarpać się z siecią, ale to nie pomagało. Wynurzył się więc, by zaczerpnąć powietrza i powrócił do delfinki, podchodząc do zadania zdecydowanie bardziej metodycznie. Po krótkiej chwili istota była już uwolniona, a Solberg otrzymał kolejny pierścień. Gdy usłyszał o jego działaniu, aż nie dowierzał. Zdawało się to być coś cholernie przydatnego i bardzo cennego. Skromnie podziękował i powiedział, że mieszkańcy Venetii zawsze mogą na niego liczyć, po czym wciąż jeszcze cały mokry od tej kąpieli, wyruszył na poszukiwanie Carly i jedzenia. Akurat przechodził obok miejsca, gdzie siedziała @Blaithin 'Fire' A. Dear wraz z @Antonio Díaz . -Tęskniłem. Nie daj się mu. - Nachylił się w przelocie do ucha rudowłosej tak, że tylko ona mogła usłyszeć jego słowa, po czym musnął ją delikatnie ustami w policzek i już szedł do Scarlett, która machała do niego ze stolika nieopodal. -Jesteś najlepsza. Jakbyś kiedyś szukała kogoś, kto Cię zaadoptuję, w ciemno podpiszę papiery. - Wyszczerzył się do puchonki, po czym wsunął sobie ogromnego gryza do paszczy, zaspokajając ostatnią potrzebę, jaką tego dnia jeszcze odczuwał.
//zt z Carly
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Atrakcja: były wota dziękczynne, aktualnie altanka z winami Kostka:3 Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, jestem człowiek-magnes
- Przynajmniej w tej kwestii jesteśmy do siebie podobni - mruknął, bo powoli czuł, że spięta nieznajoma nie jest być może dla niego odpowiednią partią. Lubił zdobywać, lubił pogrywać, lubił wyzwania. Ale lubił, gdy kobieta, gdy kobieta była gorąca no cóż… jak ogień. Nie znał zbyt dobrze Fire, skąd mógł wiedzieć jaka jest po jakimś czasie? Gdy się otworzy, oswobodzi z pętających ją ograniczeń, gdy zechce zburzyć mur. Czuł się obserwowany, ale jakoś specjalnie na to nie zważał. Nawet nie zauważył, że tak boleśnie odczuł to, co powiedziała. Nie dostrzegł również w jej twarzy niczego, co by wskazało na współczucie. A jej głos był pozbawiony wszelkich emocji, to też nie pomagało. - To nieprawda. Nie jest ci przykro, poza tym. Co ty możesz o tym wiedzieć - uśmiechnął się, a w tym grymasie było tyle ironii co smutku. Nie posądzał jej o namiętność, może zbyt pochopnie ją ocenił. Ale nieważne. Słowo się już rzekło. Pił przez chwilę w milczeniu, ignorując już zupełnie jej przytyk. Bo owszem, był dorosły. I to o wiele starszy od niej. Przynajmniej nie palił papierosów dla małych dziewczynek, nie żeby to czyniło go jakoś wielce dojrzalszym. W praktyce w sumie właśnie przez takie myślenie się błaźnił. Ale ucieszyło go jedno, chyba i ona się poniekąd na niego wkurwiła. Jednak tego, co powiedziała po tym zignorować już nie mógł. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a oczy stały się chłodne i poważne. Jad bazyliszka? Och, ile on miał z nim wspaniałych wspomnień! Jego matka, spocona półnaga i zmęczona jak jasna cholera. Dzisiaj był pracowity dzień, prawda, mamo? Sporo osób przewinęło się przez twoją sypialnię. Zakłada opaskę, uciska i drżącą ręką szuka wystającej żyły. Mogłaby do tego użyć różdżki, ale pewnie dawno ją już sprzedała. Wbiła, mija, chwila, wzdycha. Rzuca się na łóżko i przymyka oczy. Już myślałem, że nie żyjesz. Ale nie, umarłaś wiele lat później, kiedy nie miało to już dla mnie znaczenia. Prawie. - Jeśli naprawdę chcesz pakować w siebie takie gówno, to jesteś po prostu głupia - jego głos nie był już milutki i filuterny, o nie. Teraz był śmiertelnie poważny. - Stare, dobre Hogsy nie odbiorą ci wszystkiego. Uwierz mi, wiele widziałem. Wiele takich jak ty. Kłamał, a może nie, w każdym razie - chciał ją odrzeć z wyjątkowości, zranić i skrzywdzić. - To nie kwestia strachu, a instynktu. Krwawe ziele, lulek, nawet rem. Niech będzie ten jebany rem, ale nie jad. Jesteś młoda i piękna. Lepiej sobie tego nie rób, chyba że chcesz skończyć… źle. To nie była groźba, to było przyjacielskie ostrzeżenie. - Szczególnie, jeśli masz dla kogo żyć - dodał po chwili, ale szybko zamikł bo napietą rozmowę przerwało przybycie Solberga. Coś szepnął jej na ucho, uwadze Diaza nie umknął również subtelny pocałunek. Ale to nie miało już większego znaczenia, wyruchana przez Maxa czy nie, z takim podejściem nie miała u niego szans. - Szkoda - Pozwolił sobie dokończyć, gdy już odszedł. - Ja przed tobą otworzyłem serce, a ty nic - posłał w jej stronę słodko-gorzki uśmiech, założył okulary i upił łyk wina. Zwiększył dzielący ich dystans, szykując się na kontratak. Bo zakładał, że nie obejdzie się bez takowego.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Atrakcja: nauka trytońskiego Kostka:5 się zgadza Efekt/bonus/przedmiot: nie mogę łamać przysiąg, płetwa delfinka, kamyczki do nauki trytońskiego
Kolejny raz w ciągu tej krótkiej rozmowy trafiła ze swoją szpilką prosto we wrażliwe miejsce w psychice towarzysza. Najwyraźniej bezbłędnie wyczuwała, gdzie wyprowadzać cios, bo nie starała się o to specjalnie. A może po prostu to Antonio był na tyle emocjonalny i wrażliwy, że łatwo było go zniechęcić czy też zirytować? Tym gorzej, że trafił z tych wszystkich obecnych tu ludzi na Fire. I nie wycofywała się po ewidentnym wejściu mężczyźnie na odcisk, o nie. Żadnych przeprosin, żadnego załagodzenia trudnej sytuacji. Chciałaby wkręcić tę szpilę jeszcze mocniej, przewiercić nią na wylot, aż poleje się krew. Zepsuć mu doszczętnie humor, bo była na doskonałej ku temu drodze. Wysłuchała poważnych słów, że jest głupia, ale jednak też z drugiej strony piękna i młoda, ostrzeżenia co do skończenia źle, tak jakby już nie była na dnie swojego życia, odnalazła w głosie Antonio zarówno ból, jak i złość. Nietrudno domyślić się, że on z jadem bazyliszka musiał mieć wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienia. Mówił dużo. Jakby mu zależało. Że też chciał marnować tyle swojego czasu na słowa, które nijak do Blaithin nie dotrą. W czasie tego monologu ona spokojnie kontynuowała palenie Wizz-Wizza, a feniks z dymu przefrunął dookoła twarzy rudowłosej, kompletnie ignorując to, co się działo. W końcu wypadało, aby i ona coś odpowiedziała na ten niepotrzebny wywód o szkodliwości narkotyków, ale wtedy znikąd pojawił się Maximilian, do tego ociekający wodą. Ataku z innej strony niż od Antonio się nie spodziewała, dlatego zdołała tylko unieść zaskoczona brwi. Wzdrygnęła się wyraźnie przez miękkie i ciepłe usta Solberga spoczywające znienacka na jej własnym policzku... Który zaraz potem pokrył się czerwienią. Zdołał w ułamku sekundy wyprowadzić Fire z równowagi dużo sprawniej niż byłby do tego zdolny ów Antonio. Szok malował się na twarzy Dear zaledwie chwilę, zaraz potem zastąpiło go oburzenie. Co za bezczelny gnojek. Pokręciła głową z niedowierzaniem, a zaraz potem machnęła lekko różdżką, wypowiadając niewerbalne "Ligaro". Należało mu się chociaż to za takie podejście. Później będzie się zastanawiać, co miał na myśli, mówiąc "nie daj się mu". Czy to swego rodzaju ostrzeżenie przed mężczyzną siedzącym obok? Antonio znał Solberga, wiedział, że jest w związku. Co, jeśli się znali? Może i dobrze, że odstraszyła tego jegomościa tak prędko. Cholera wie kto to w ogóle mógł być. Biedactwo otworzyło swoje serce, nie wiedząc, że Szkotka tylko czeka, aby je zadźgać sztyletem. - A, tak. Co tam mówiłeś? - odezwała się w końcu, jak gdyby ani przez moment go nie słuchała. Wiedziała, że taka obojętność wkurzy najmocniej. Uśmiechnęła się jeszcze do Antonio perfidnie, zupełnie bez wyrzutów sumienia, że zachowywała się jak jędza. - Idź poszukać jakiejś innej małolaty młodszej o trzydzieści lat, może nie przejrzy zbyt szybko, że jesteś frajerem. Tymi słowami pożegnała mężczyznę, wstając ze swojego miejsca. Na wszelki wypadek czujnie, jakby jednak puściły mu nerwy i spróbował coś zrobić. W końcu był pijany, a to nie pomagało w opanowywaniu się. Fire nie interesowało dramatyczne wyjście w stylu wylania mu całego kielicha wina w twarz. Miała wrócić do tego, jak się zachowywała te parę lat temu? Nie, nie chciała. Zamiast tego poszła do trytonów. Chciała oddalić się od tamtego gościa i chociaż zupełnie rudowłosej nie interesował ten festiwal to może wyciągnie coś pożytecznego z nauki kolejnego języka. Od zawsze miała do nich niezłą smykałkę. Przysiadła gdzieś na uboczu obok tych dziwnych istot i wzięła kamyczki. Nie spiesząc się, układała je sobie spokojnie. Dear rzadko natrafiała na język na tyle trudny, aby nie umiała podłapać choćby kilku słówek. Jednakże, rudowłosa do tej pory zajmowała się tylko językami ludzkimi, do perfekcji opanowując ojczysty szkocki, francuski i rosyjski, zaś poziom niemieckiego i łaciny uznałaby za zadowalający. Polskiego uczyła się dzięki znajomościom z różnymi Polakami, ale to już zdecydowanie słabiej szło dziewczynie. Jak więc poradziła sobie z trytońskim? Niezbyt jej się spodobał. Zresztą, same te stworzenia darzyła bardzo małą sympatią, żeby nie powiedzieć, że ich po prostu nie lubiła. Wodne istoty narażały się na pogardę Fire, bo szczerze unikała tego żywiołu. Teraz też czuła się odrobinę niespokojnie, gdy siedziała tak blisko zbiornika z wodą. Jeden z młodszych trytonów zachęcająco skinął na Blaithin i ułożył jej historyjkę. Obrazki wskazywały na coś w rodzaju opowiastki o polowaniu na ryby. Dziewczyna skinęła głową, ale niebawem ze znudzeniem przeglądała kamyki z wyrytymi słowami. Ciężko było się skupić, zwłaszcza że przed chwilą nastąpiło to specyficzne zajście z Antonio. Czerpała z tego nikłą przyjemność, ale ostatecznie coś tam się Dear udało i dostała pamiątkę. Za jakiś czas będzie prawdopodobnie sobie jednak wdzięczna za to, że przystąpiła do tej nauki. Zawsze to nowe doświadczenie, które może w najmniej oczekiwanym momencie okazać się przydatne. Dlatego skinęła głową na pożegnanie trytonom, aby nie uznali, że nie okazuje im nawet minimum szacunku, a zdobyty zestaw czarnych i białych kamyczków wrzuciła do torebki.
Piąty dzień karnawału był wydarzeniem, którego nie zamierzała przegapić. Całe to wielkie święto w ogóle bardzo ją zaintrygowało i świetnie bawiła się w trakcie obchodów wcześniejszych dni, jednocześnie ucząc się co nieco o historii Venetii. To miejsce ją zachwyciło i szczerze powiedziawszy nie była zadowolona, że ich pobyt nieubłaganie zmierzał ku końcowi. Korciło ją, żeby zostać i ta myśl namiętnie przewijała się przez jej głowę, nie dając o sobie zapomnieć. Venetia była niesamowita i Krawczyk była gotowa się założyć, że nie znalazłaby osoby, której by się nie spodobała. Było tu coś iście magicznego. Skoro jednak powoli wyjazd dobiegał końca, postanowiła wycisnąć z niego ile tylko się da i razem @Mulan Huang wyruszyć na podbicie świątyni trytonów, w której odbywał się Dzień Odrodzenia. Grande finale. - Muszę przyznać, że jestem podekscytowana, bo wybór miejsca na pewno nie jest przypadkowy - powiedziała, kiedy powoli zbliżały się do majestatycznego budynku. Była przekonana, że jako dwie miłośniczki onmsu znajdą tu wiele ciekawych atrakcji, a nawet samą w sobie świątynię można było uznać za jedną z nich. - Mam tylko nadzieję, że tu nie będzie żadnych veneratów. Niezbyt za nimi przepadam, a wyobraź sobie, że musiałam się z nimi użerać w teatrze, bo zrobiły niezłą rozróbę ze strojami i w ogóle był istny cyrk. Przynajmniej o to by się mogli postarać, jeśli chodzi o organizację - stwierdziła, z ciekawością rozglądając się po murach starożytnej budowli i mijanych ludziach. Bez wątpienia ciężko byłoby się zgubić, skoro wszyscy podążali właściwie w jednym kierunku. Niedługo później dotarły do zgromadzenia, które zresztą dość szybko zostało uciszone przez dożę. - Normalnie czuję się jak w jakimś serialu przez to dawkowanie wiedzy. Każdy dzień festiwalu to nowy odcinek - rzuciła do Mulan przyciszonym głosem, w którym dało się słyszeć rozbawienie. Porównanie było całkiem trafne patrząc na to, że dopiero teraz cała historia ładnie się zamknęła, zupełnie jakby ktoś skończył układać puzzle i mógł wreszcie spojrzeć na całość. Wysłuchała jednak pogadanki Abbenety z uwagą, zwłaszcza części o delfinach i trytonach, która z oczywistych względów wydała jej się najciekawsza. - Idziemy? - spytała, kiwnięciem głowy wskazując na ludzi stawiających zapalone świece na wotach dziękczynnych. - Chyba że nie chcesz, to możesz tu na mnie poczekać - dodała, zerkając na przyjaciółkę. Sama chciała pójść i złożyć hołd poległym, przynajmniej tyle mogła dla nich zrobić - pamiętać. I może to nie była do końca jej historia ani nic podobnego, ale jakoś wewnętrznie czuła, że powinna tak postąpić. Zbliżyła się więc, wzięła jedną ze świec i odpaliła ją, przez chwilę po prostu patrząc na tańczący płomień. Zupełnie, jakby jeszcze myślała o tych wszystkich poległych wspomnianych przez dożę. Odstawiła wreszcie świecę, której płomień przybrał intensywny żółty odcień i odeszła, z lekkim zdziwieniem odkrywając zmianę. - Nie uwierzysz, ale czuję się teraz taka... silniejsza. Wiem, że to głupie, ale serio coś jest inaczej - powiedziała i zmarszczyła brwi, ale szybko jej twarz ponownie się rozpromieniła. Postanowiła nie zaprzątać sobie głowy jakimiś urojeniami czy swoimi "wydaje mi się". - To co, gdzie idziemy najpierw? To miejsce jest obłędne.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz westchnął i przewrócił oczami. No tak, mógł się po nieznajomej spodziewać podobnej dojrzałości emocjonalnej. Wbrew pozorom chwilami był z niego bardzo rozsądny człowiek. Może dużo pił i trochę ćpał, ale nie wstrzykiwał w swoje pięknie ciało byle gówna. Omiótł ją spojrzeniem, przyrównując urodziwą twarz niezniszczoną jeszcze życiem do tego, jak pod koniec wyglądała jej matka. Mimo tego, że była bezczelna i arogancka, w głębi duszy życzył jej dobrze. Nie, może inaczej - nie życzył jej losu, jaki wybrała sobie jego własna rodzicielka. Jeśli sądziła, że Tony będzie po niej płakać to srogo się pomyliła. Nie zdenerwowała go jej, jak sądził wtedy, udawana obojętność. Był pewien, że zarejestrowała każde z jego słów nawet pomimo tego, że w międzyczasie przewinął się Max. Jego krótka zaczepka spowodowała, że na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Łaskawie postanowił tego nie komentować, poważnie zastanawiając się, jaka właściwa przeszłość ich łączy. Mógł się tylko domyślać, a bez dowód nie miał przecież o czym mówić Paco. O nie, jeśli Solberg chce złamać mu serce to musi to zrobić sam. Díaz miał tylko nadzieję, że zdawał sobie przy tym sprawę, w takim wypadku zrobi sobie nie jednego, a dwóch zawziętych wrogów. Nie skomentował jej chamskiego komentarza, przyjął go sobie nawet do serca. Miał przecież Oliviera i Nico, zawsze mógł ich jeszcze złapać przed zachodem słońca. Co prawda dzisiaj był bardziej psem na baby niż na chłopców, ale jak się nie ma co się lubi… Nie, stop. Przecież ona ci się nawet nie podoba, prawda? Pożegnał ją bez słowa, większą uwagę poświęcając jego najwierniejszej kochance, lampce wina. Gdy się odwróciła, obczaił jeszcze jej tyłek i poczuł, że cały robi się, no cóż. Bardziej żywy. Ale nie miało to teraz żadnego znaczenia, skoro ta idiotka wolała rozmawiać z trytonami. W sumie były równie zimne i oślizgłe jak ona, więc może trafił swój na swego?
Pokręcił się jeszcze po terenie festiwalu, nie poświęcając żadnej z atrakcji więcej niż kilku minut. Był znudzony i zmęczony, może ta noc wcale nie zapowiadała się tak epicko, jak sądził na początku? Nie, nie możesz się tak łatwo zniechęcać, Tony - pomyślał i skierował swe kroki w stronę wyjścia. Spacerował przez jakiś czas uliczkami Venetii tylko po to, aby przy pierwszej lepszej okazji zakręcić się w bezimiennym barze.
Atrakcja: Wota - Trytony - Delfiny - Zadanie Specjalne Kostka:4 - 8 trafień - 6, E, 100 - 1 oraz parzysta Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, kamyczki do nauki trytońskiego, +1 ONMS, zagubiona pieśń delfina (+2 ONMS), Echolokacyjny gwizdek (+2 ONMS)
Frederick nie do końca wiedział, czy powinien wybierać się do tej świątyni. Z drugiej jednak strony był ciekaw trytonów i tego, co mogły pokazać, czym mogły się z nimi podzielić, na co mogły zwrócić uwagę. Widać, chociaż chciał od tego w pewnym sensie uciec, jednak krew Shercliffów była w nim niesamowicie mocna, lata nauki i pracy spowodowały zaś, że wsiąknął w ten temat o wiele bardziej, niż powinien. Być może tak mu się jedynie wydawało, być może faktycznie od zawsze to lubił i jedynie oszukiwał sam siebie. Nie wiedział, jaka była odpowiedź, wiedział jednak, że faktycznie skierował się w stronę świątyni, by ostatecznie wysłuchać tego, co miała do powiedzenia doża. Kobieta zdawała się niesamowicie podekscytowana tym, co się tutaj działo, ale właściwie miło się jej słuchało. Tego, jak ważne były dla Venetian delfiny i trytony, tego, co działo się z wyspą, tego, że to był tak naprawdę dzień dziękczynny, w którym powinni się cieszyć, w którym powinni poddać się temu, co się działo. To była historia odrodzenia, która w jakimś sensie podobała się Frederickowi, który raczej nigdy by tego nie przyznał. Podobała mu się również ta cała płetwa delfinka, jaką otrzymał, nim wzdychając cicho, postanowił sięgnąć po świecę i faktycznie ją zapalił. Jej żółty kolor wydawał mu się jakoś dziwnie radosny, chociaż nie miał pojęcia dlaczego, skoro on właściwie nie reagował na podobne rzeczy, skoro to go w gruncie rzeczy nie obchodziło. Mimo wszystko ten dzień miał w sobie coś, co go do tego zachęcił. Tak po prostu. Zaraz jednak po tym, jak zapalił świecę, skierował się dalej, rozglądając się po okolicy, zapamiętując wszystko, co go otaczało, żeby po chwili przystanąć, gdy zorientował się, że są tutaj trytony. Prawdziwe trytony, które na dokładkę uczyły jeszcze chętnych swojego języka. To było coś, co porwało Fredericka i właściwie od razu usadziło go na ziemi, zainteresowanego całym zagadnieniem. Podobne rzeczy były dokładnie tym, za czym zwykł podążać, co go mimo wszystko intrygowało, nawet jeśli twierdził, że magiczne stworzenia nie były do końca tym, za czym chciał biegać. A jednak były w jego krwi, zakorzenione w nim tak mocno, że nic nie mogło tego zmienić. Nawet fakt, że ta nauka była nieco dziwna, z tymi obrazkami, kamykami i co kto jeszcze chciał. Shercliffe miał jednak satysfakcję, bo wyglądało na to, że był w stanie pojąć trytoński i otrzymał w nagrodę kamienie, z którymi mógł kontynuować naukę. To zaś było coś, co w pełni mu odpowiadało. Nic zatem dziwnego, że skierował się również do delfinów, przekonany, że to również może pójść mu dobrze. Ostatecznie pracował na co dzień z magicznymi stworzeniami, a takimi były delfiny perłowe. Bez zawahania wszedł do wody, by być bliżej tych stworzeń, ostatecznie odnajdując swojego obecnego kompana. Nie zamierzał traktować go jakoś źle, czy coś podobnego, ale dość prędko zorientował się, że delfin, którego miał przed sobą, był wyjątkowo nieśmiały i nie do końca chciał wykonywać jego polecenia. Miał co do tego prawdziwe wątpliwości i chociaż Frederick starał się, jak tylko mógł, nie szło im to zbyt dobrze. Może właśnie w formie przeprosin delfin postanowił nieoczekiwanie zanurkować, chociaż nie został o to poproszony i przyniósł mu skrzeloziele, co było naprawę ciekawym i miłym gestem. Frederick jakoś tak automatycznie, bez zastanowienia, uśmiechnął się lekko, kiwając przy okazji głową, mając świadomość, że czasami dobrze było poświęcić czas magicznym stworzeniom. I zdecydowanie lepiej sobie z nimi radził, niż z ludźmi. Dostrzegł w pobliżu dożę, która sprawiała wrażenie, jakby coś ją martwiło, a Frederick patrzył na nią bezczelnie, nie mając w tym zakresie żadnych zahamowań, po prostu robiąc to, na co w danej chwili miał ochotę. Pewnie przez to, że tak bezczelnie się gapił, został w końcu wtajemniczony w problem, jaki miał tutaj miejsce, na co pokiwał lekko głową, bo pływać umiał, z magicznymi stworzeniami również pracować potrafił, więc nie miał żadnych ograniczeń przed tym, żeby skoczyć do wody. Wiedział już dokąd powinien się skierować i to właśnie zrobił. Zaraz po tym, jak złapał nóż, który w pierwszej chwili stracił, parskając na siebie z irytacją w myślach. Ruszył na pomoc, zabierając się za rozcinanie sieci, robiąc to tak, żeby przypadkiem nie zrobić nikomu krzywdy, również sobie. Zadbał o to, bo nie był ani głupcem, ani szaleńcem. Pomógł, a później okazało się, że witano go wraz z innymi, jakby był jakimś niesamowitym zwycięzcą, co go właściwie rozbawiło. Nieco ja to, że został obdarowany podarkiem, nawet jeśli w swoim mniemaniu nie do końca na niego zasługiwał. Przyjął go jednak z zadowoleniem, bo było to coś, co mogło mu się przydać. Nigdy nie było wiadomo, czy pewnego pięknego dnia nie będzie w jakimś wodnym niebezpieczeństwie. Dlatego też musiał przyznać, że to wszystko, co się tutaj działo, było co najmniej warte jego uwagi. Nic zatem dziwnego, że nim wyszedł, skierował się jeszcze do straganów, wahając się przed tym, co powinien wybrać, w końcu wzdychając cicho i kupując to, co uznał za stosowne, mając wrażenie, że wróci z tego wyjazdu potwornie wręcz biedny.
z.t
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Atrakcja: Wrota Dziękczynne Efekt/bonus/przedmiot: + 1 pkt Historia Magii i Breloczek Płetwa Delfinka
Nie była na żadnym dniu karnawału. Nienawidziła takich imprez, celebracji, całego tego gówna, a jej negatywne uczucia wynikały z tego, że tam było za dużo tych zjebanych ludzi! Nie mogła jednak się skupić, kiedy tak w jasny dzień już strzelano fajerwerkami. Gdzieś z dala słychać było muzykę i tak od samego rana — cudownie. Nie mając nic innego do roboty, jak tylko narzekać Caroline wskoczyła w ubrania i ruszyła na piąty, chyba ostatni dzień karnawału, chociaż kto tam wie tych venetiańczyków. Tak, a jednak to pięć dni, kiedy z ust Doży Delli Abbenetii popłynęły słowa powitania i zrelacjonowania dni karnawału słowami wspaniałe pięć dni! Bosko! Nie za bardzo Dear chciało się słuchać, co ma do powiedzenia kobieta, ale przystanęła jednak przy wrotach na chwile razem z innymi baranami, to znaczy uczestnikami imprezy. Delfiny, a nawet same trytony słuchały jej, jak zaczarowane z pewnością była tu szychą to widać. Kobieta zamierzała, podzielić się kawałkiem historii dotyczącym dnia odrodzenia tak też ślizgonka postanowiła jednak posłuchać, przyglądając się wpierw morskim ssakom, które dawały pokaz, po tym, jak wystrzeliły na nowo fajerwerki. Strasznie głośny ludzie Ci venetańczycy. Przeszło to przez myśl, Dear, kiedy przyglądała się uważnie Doży. Tak więc Della Abbeneta snuła opowieść, jak Venetia powstała z kolan po okropnej pladze jaka spadła na to miasto, aby następnie odrodzić się za pomocą wynalezionego lekarstwa, delfinów perłowych i odzyskaniu przychylność trytonów. Gestykulowała niczym osoba pochłonięta przez czar przeszłości, oddana, pełna powagi, z początku nostalgii, a następnie dumy. Końcówka brzmiała dość pogrzebowo. Caroline miała nadzieję, że długo nie będą tutaj odgrywać minuty ciszy, tak więc po skończonej przemowie Doży, zamierzała rozejrzeć się w końcu za czymś ciekawym. Musiała przyznać, że opłacało się postać przy Wrotach Dziękczynnych z innymi, za to obdarowywali magicznym brelokiem z płetwą delfina. Nie zamierzała jednak palić świec i słać dobrych intencji upamiętniających poległych — to nie dla niej, a także wykrzesanie z siebie czegoś pozytywnego wymagało od ślizgonki niewyobrażalnego wysiłku, a na ten nie zamierzała się narażać dla zmarłych.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Atrakcja: Wota → Rozmowa z delfinami → Nauka Trytońskiego → Zadanie Specjalne Kostka:7 trafień (trytoński); 3 oraz 34 (zadanie specjalne) Rozmowa z delfinami Delfin:2 Scenariusz:I Rzut k100:99 Suma wyników: 99 - 20 + 30 = 109 Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, +1 pkt ONMS, kamyczki do nauki trytońskiego, zagubiona pieśń delfina (+2 ONMS), sieć z trytońskiego bluszczu (+1 ONMS), echolokacyjny gwizdek (+2 ONMS)
Karnawał dobiegał końca. To był już ostatni dzień, na którym mogli się tak naprawdę bawić i Chris nieco tego żałował. Ostatecznie to, co się tutaj działo, bardzo mu się podobało. Nie była to bowiem typowa zabawa, a coś, co niosło ze sobą wiedzę, nadzieję i możliwości, o jakich nigdy by nie pomyślał. Dowiedział się naprawdę ciekawych rzeczy, nauczył się nowych sztuk, które co najmniej mu się podobały, a to pozwoliło mu faktycznie sięgnąć po coś, co było dla niego niesamowicie ważne. Cieszył się, że wracając do domu, wracał z nowymi rzeczami, ze wszystkim, co mogło sprawić mu przyjemność. Wzbogacił się, wypoczął, to wszystko nie ulegało wątpliwości, więc był niesamowicie zadowolony i z czystą przyjemnością szedł z Joshem do świątyni trytonów. Nie rozmawiali, bo nie czuli takiej potrzeby, po prostu dobrze bawiąc się tym, co działo się dookoła nich, obserwując wszystko i chłonąc to, wiedząc, że ich urlop dobiegał końca, że przychodziła pora na to, żeby myśleć faktycznie o powrocie, o planowaniu lekcji i całym tym bałaganie. Ponieważ na razie nie chciał się na tym koncentrować, wysłuchał z przyjemnością doży, uzupełniając tym samym swoją wiedzę i wzbogacając się o kolejny przedmiot, który wydał mu się niesamowicie przydatny i zdecydowanie użyteczny. Prawdę mówiąc, podobał mu się chyba prawie najbardziej ze wszystkiego, co miał okazję przywieźć z Venetii. Skierowali się później dalej, w stronę delfinów, które dość mocno ciekawiły Chrisa. Widać było, że te stworzenia miały w sobie coś niezwykłego, że były całe czymś niesamowitym, a przynajmniej tak uważał, więc z wielką radością dowiedział się, że można z nimi tutaj popracować. Uśmiechnął się do Josha i bez najmniejszych oporów wskoczył do wody, bo nie miał powodów do tego, żeby od tego jakoś uciekać. Nie bał się pływać, nie bał się głębokości, nie bał się tak naprawdę magicznych stworzeń, więc nie widział w tym najmniejszego problemu. Większy problem z pracą z nim widział jednak delfin, który najwyraźniej był już przemęczony, bo reagował jedynie na jego idealne ruchy, ale prawdę mówiąc, Chris się tym wcale tak bardzo nie przejmował, cierpliwie starając się robić to, co robić powinien. Im dłużej jednak obserwował delfina, tym wyraźnie widział, że coś było z nim nie w porządku. Nic zatem dziwnego, że zgłosił to ostatecznie opiekunowi tych stworzeń, by dowiedzieć się, że magiczne stworzenie miało wyraźny problem z płetwą. Chris otrzymał podziękowania za tę czujność, a później wyszedł z wody, nie chcąc tutaj dłużej zawadzać. Za chwilę zatrzymał się jednak przy trytonach, żeby z ciekawością pochylić się nad tym, czego dokładnie tutaj uczyły, z przyjemnością odkrywając kolejne ich sekrety. Tabliczki i taki sposób uczenia, były naprawdę dobrym pomysłem, a on pamiętał coś jeszcze z kursu, na którym był, więc nie szło mu tak źle. Prawdę mówiąc, musiał przyznać, że bawił się całkiem dobrze, chociaż jednocześnie zastanawiał się nad tym, czy nie mógłby jakoś tej posiadanej wiedzy jeszcze pogłębić. Zupełnie, jakby wciąż było mu za mało i wcale się temu nie dziwił. Ostatecznie zielarz naprawdę lubił zdobywać wiedzę i nie zamierzał tego ukrywać, ciesząc się każdą nowością, na jaką udawało mu się natknąć. Dlatego też z wielkim entuzjazmem przyjął kamyczki do nauki trytońskiego, żeby później niemalże wpaść na dożę, będąc zbyt zaabsorbowanym tym, co się dookoła niego działo, by zorientować się, że kobieta była czymś zafrasowana. Zaraz jednak dotarło do niego, że coś było nie w porządku i spróbował dowiedzieć się, o co dokładnie mogło chodzić. Dopiero po chwili uzyskał odpowiedź na swoje dociekania, nie będąc do końca pewnym, czy powinien być w nich natarczywy, ale dzięki temu wiedział, że mógł naprawdę pomóc, że było coś, co mógł naprawdę zrobić i przysłużyć się Venetii. Pospieszył więc na miejsce wypadku, by tam wraz z innymi śmiałkami zejść pod wodę i dotrzeć do sieci. Udało mu się wyplątać jedną z samic, co nie było proste i początkowo nie rozumiał, dlaczego ta nie chciała odpłynąć. Dopiero po chwili spostrzegł młode, które również było uwięzione i najwyraźniej nie miało już sił. Podobnie, jak Christopher, który uwalniał je resztką sił, a później musiał polegać na pomocy innych, którzy wsparli go w wypłynięciu na powierzchnię. Było mu ciężko i był zmęczony, ale zadowolony z tego, że zwyciężyli i mogli triumfalnie powrócić do świątyni. To tutaj otrzymał kolejny prezent, który przyjął z wdzięcznością, by później skierować się po coś do jedzenia i picia. Musiał nieco odpocząć przed powrotem do koloseum, a jego oko nieszczęśliwie uciekało w stronę przedmiotów, jakie można było tutaj zakupić. Nic zatem dziwnego, że już po chwili był szczęśliwym, a jakże, posiadaczem sieci z trytońskiego bluszczu oraz echolokacyjnego gwizdka. Oba te przedmioty uznał za warte swojej ceny, a biorąc pod uwagę, że mieli z Joshem w domu małe zoo, które z każdą kolejną chwilą zdawało się powiększać, podobne rzeczy były nie tylko użyteczne, ale również konieczne, by przypadkiem nie zgubili części swoich zwierząt. Tym bardziej że Chris był pewien, że z każdym kolejnym dniem w istocie będzie ich tylko coraz to więcej. Musiał przyznać, że ten ostatni dzień karnawału był niesamowicie wymagający, ale jednocześnie fantastyczny. W sposób, którego nie dało się ukryć i który tak bardzo go cieszył, że Chris zdawał się po prostu emanować radością. Zaraz obok potwornego zmęczenia, którego nie był w stanie ukryć!
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Atrakcja Wota dziękczynne Kostka3 Magenta Efekt/bonus/przedmiot: inni nie mogą oderwać ode mnie wzroku, jestem w centrum uwagi i nie można powiedzieć o mnie złego słowa ani zrobić czegoś, co sprawiłoby mi przykrość Zdobyte:płetwa delfinka,
Tak naprawdę nie pytał Maxa, czy był umówiony z kimś na ostatni dzień karnawału. Zamiast tego po prostu zapytał, czy pójdzie z nim, mimowolnie zakładając, że skoro dwa ostatnie spędzili wspólnie to i zakończenie mogą spędzić w ten sam sposób. Zamknięcie niezwykłego karnawału, który na długo zostanie w pamięci Huanga i to nie tylko z uwagi na liczne warsztaty i wykłady. Również z uwagi na to, co się działo między nim i Maxem, co się zmieniało, choć wciąż starał się trzymać w ryzach. Wciąż bał się myśleć o tym, jak o czymś poważnym, samemu sobie wmawiając, że jeszcze tego nie zrobił. O wiele łatwiej było po prostu nie myśleć o tym, po prostu płynąć, robiąc to, na co miało się ochotę, skoro obaj nie mieli nic przeciwko temu. - Szybko minęło… Będzie mi tego trochę brakować - powiedział cicho, kiedy kierowali się do Świątyni Trytonów, bawiąc się amuletem z łuską avalońskiego, który mienił się zielonym kolorem, kolorem szczęścia, jak zdążył zauważyć. Zaraz jednak schował go pod koszulę, kiedy tylko prowadząca ten dzień zaczęła opowiadać o historii Venetii i delfinów perłowych. Historia była równie niezwykła, co wszystkie poprzednie, sprawiając, że Longwei mimowolnie zamyślił się, przenosząc to, co działo się z delfinami na Anglię i tamtejsze stworzenia. Czy właściwie mieli jeden gatunek tak prawdziwie rodzimy i magiczny, który... Walijski Zielony i Heberydzki Czarny. Aż uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. To nie było właściwe porównanie. Po chwili podziękował, kiedy dostał bransoletkę z płetwą delfinka, aby spojrzeć na Maxa. - Będzie trzeba kiedyś spróbować nocnego nurkowania - powiedział spokojnie, z nieustannym łagodnym uśmiechem, ale jego spojrzenie błyszczało zaczepką. Zaraz też sięgnął po jedną ze świec, aby zapalić ją w formie dziękczynienia. Nie wiedział na ile podobny gest ze strony kogoś, kto nie był mieszkańcem Venetii, był znaczący dla tutejszych duchów, ale chciał oddać hołd poległym. Zapalił więc świecę i postawił ją na ołtarzu, po chwili widząc zmianę koloru płomienia na magenta. Ledwie dostrzegalnie zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy coś się zmieniło, nim odwrócił się znów do Maxa.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Nie miał planów, ale musiał przyznać, że ostatnimi czasy właściwie w ogóle nie miał planów. Po prostu płynął z prądem, unosił się, pozwalał, żeby wszystko dookoła niego płynęło, a on dryfował, nie mając najbardziej bladego pojęcia, dokąd właściwie może dotrzeć. Czasami się nad tym zastanawiał, ale prawdę mówiąc, nie chciał przekonywać się, czy gdzieś tam istniał brzeg, do którego mógłby przybić. Trochę się tego obawiał, tym bardziej że wędrował w zdecydowanie nieznane sobie strony. Poza tym w jego głowie nieustannie rozbijały się słowa Josha, powodując, że znowu miał zamęt w głowie, że nie do końca wiedział, jak powinien się zachowywać i co właściwie powinien robić. Kręcił się więc w kółko, obiecując sobie, że prędzej, czy później znajdzie odpowiedź na to, co da mu szczęście. Bo na razie uznawał za nie tę swobodę i zwyczajną bliskość osób, które uwielbiał i które były mu bliskie. - Tego? - zapytał. - Czyli właściwie czego? Słońca, wolności, szalonych przygód, spania w pokoju z trzema jasnowidzami, karnawału? - dodał, unosząc lekko brwi, jakby chciał w ten sposób podpuścić do czegoś Weia, zerkając na niego kątem oka. Zatrzymali się po chwili, żeby wysłuchać tego, co doża miała do powiedzenia, chociaż trzeba było przyznać, że Max bardziej strzelał oczami na boki, nie do końca mogąc skupić się na tym, co się działo. Było tutaj tak dużo ludzi, a jego myśli ciągle uciekały do pytania, czy faktycznie był zazdrosny, a jeśli tak, to czy aby na pewno było to lepsze od zaborczości. Teoretycznie tak, ale w praktyce było równie beznadziejne i musiał się z tym zgodzić. I nie mógł od tego uciec, gubiąc się w tym wszystkim, mając wrażenie, że nic już nie rozumie ze swojego życia i pragnień. Nic zatem dziwnego, że prezent przyjął bez większego zrozumienia, uznając, że po prostu go weźmie. - Jesteś pewien, że nie byłeś Gryfonem? - zapytał, zanim zabrali się do zapalania świec. I Max musiał przyznać, że właściwie nic się nie zmieniło, a przynajmniej w jego przypadku, bo kiedy spojrzał na Weia, żeby go o coś zapytać, odniósł wrażenie, że dookoła nich nikogo już nie ma. To było dziwne uczucie, dość idiotyczne, ale prowadzące do tego, że od razu zapytał go, co właściwie chce robić. I nie wiedział, co sam chciałby zrobić, jakby to zupełnie z niego wyparowało, jakaś potrzeba indywidualności.
______________________
Never love
a wild thing
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Atrakcja: brama dziękczynna Kostka:4 Efekt/bonus/przedmiot: nie mogę zachorować tego dnia
Karnawał dalej trwał w całej swojej pełnej krasie i Mulan nie zamierzała z niego tak łatwo rezygnować. Zwłaszcza, że tym razem miała okazję do tego, aby szlajać się po terenie imprezy razem z Olą. Dotychczas głównie spędzała czas z Maxem czy swoim bratem także towarzystwo byłej Puchonki było jej niezwykle miłe. Tym bardziej, że ona także ukończyła już Hogwart, a mogła okazać kobiecą solidarność i kiblować, by wspólnie opuściły szkolne mury. No, ale zawsze zostawała im jeszcze wspólna praca w rezerwacie. Musiała przyznać, że miejsce imprezy akurat niesamowicie jej przypasowało. Głównie ze względu na to, że związane było ze świątynią trytonów, które wydawały jej się niesamowicie interesujące. Nic zatem dziwnego, że bez zadawania zbędnych pytań postanowiła pojawić się na imprezie u boku przyjaciółki. - Jeśli to nie przypadek to może być naprawdę ciekawie. I szczerze to uważam veneraty za całkiem urocze, ale niestety przenoszą choróbska - westchnęła niepocieszona, bo sama zapewne z chęcią, by sobie podobnego szczurka sprowadziła do domu. Sama rozglądała się wokół całkiem ciekawym wzrokiem i musiała przyznać, że naprawdę organizatorzy mieli rozmach, a przeciągnięcie świętowania na kilka dni było z pewnością bardzo dobrym pomysłem, bo dzięki temu zawsze mogli doświadczyć czegoś innego i całkowicie nowego. Przytaknęła jedynie Puchonce, idąc razem z tłumem w kierunku pierwszej atrakcji, która witała ich na samym wejściu. Wysłuchała oczywiście tego, co po raz kolejny jeden z lokalsów miał do powiedzenia w kwestii historii i tradycji miasta po czym spojrzała w kierunku świec. - Jasne, że idziemy - potwierdziła, bo skoro tu były to czemu niby miałyby nie skorzystać z okazji i nie zrobić tego, co cała reszta festiwalowiczów. Dlatego też Huang zapaliła jedną ze świec i umieściła ją tuż obok tej należącej do Krawczyk, która zapłonęła dokładnie takim samym promieniem. - Wiem mniej więcej o czym mówisz. Chociaż szczerze powiedziawszy to od czasu wizyty u westalek nie mam pojęcia czy czuję się wyjątkowo dobrze czy po prostu tak jak powinnam - przyznała, bo życie przez tak długi czas z herpevirusem oznaczało, że była permanentnie osłabiona. Teraz wróciła do normy, ale było to nieco dziwne. - Myślę, że możemy przejść się wokół i próbować wszystkiego po kolei. Jak sądzisz? - zapytała, chcąc poznać opinię przyjaciółki i upewnić się, że jej podobne rozwiązanie również odpowiada.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zgarniamy @Anabell Goldbird na nasz wątek, zaraz lecimy cię ratować! Więc się kolejność postów zmieniła
Atrakcja:Winko i nauka trytońskiego Kostka:5 na styk dopasowań Efekt/bonus/przedmiot: Jestem oazą spokoju. Pierdolonym kurwa zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na zajebiście spokojnej tafli jebanego jeziora; płetwa delfinka; +1 ONMS; kamyczki do nauki trytońskiego; mogę się zmienić w delfina - wino
Delfinki zajęły się sobą i to tak całkowicie, jeden przeszedł na odpoczynek, drugi popłynął w amory na otwarte wody, a Remy i Nico zostali sami, bez zwierzaków do współpracy. Skoro nie mogli już uczyć się zaklinania, trzeba było znaleźć inną rozrywkę. Dziewczyna zaproponowała świątynię i tam właśnie poszli, po drodze zahaczając o sprzedaż specjalnego wina. - Pinna di delfino? – powtórzyła nazwę wypisaną na butelce. – W sumie czemu nie, chyba warto spróbować czegoś delfiniego? – uśmiechnęła się i zamówiła sobie kieliszek. – Oczywiście ja tak tylko od święta! – od razu uniosła ręce do góry. – To specjalne, magiczne wina, drugi raz się takich nie spróbuje! Nie można tego zmarnować! I z kieliszkiem w ręce udali się do świątyni trytonów, gdzie w jednym z wodnych korytarzy stworzenia te czekały z rozłożonymi kamyczkami. Kamyczki miały na sobie runy i obrazki. Jeden z czarodziei, widząc, że przyglądali się zaciekawieni temu zajęciu, wytłumaczył im o co chodzi i oczywiście, że dziewczyna pognała do atrakcji. Nawet nie tak dawno temu rozmawiała z profesorem Walshem o nauce trytońskiego i czy, gdyby teraz zaczęła, miałaby szansę dobrze go opanować. Może to właśnie był ten znak, że powinna spróbować swoich sił w trytońskim? Nawet jeżeli nie, ona zamierzała go czytać po swojemu. - Dawaj Nico, spróbujemy! – podekscytowała się i w kilku susach już była przy jednym z trytonów, który podał jej, jej zestaw kamyczków. – O kurde, widziałeś ty to? – z szerokim uśmiechem podniosła jeden z kamyków, na którym obrazki zaczęły się zmieniać wraz z układaniem znaków z trytońskiego alfabetu przez trytona, który miał prowadzić jej tę krótką lekcję. Trochę spojrzał na nią z niezadowoleniem, jakby komentował jej rozproszenie, ale ona poprosiła go o jeszcze chwilkę, gdy wciskała przed twarz Nico kamyczek. – Ciekawe, jak zostały zaklęte, no nie?! Czy czarodziejsko czy trytońsko? Jakich run użyli? A może czarów? – zastanawiała się na głos, obracając kamyczek w rękach, aż zniecierpliwiony tryton na nią skrzeknął. – Ach! No tak! Nauka, bardzo pana… Pana trytona? Przepraszam – posłała mu najsłodszy możliwy uśmiech i wzięła się do roboty. Miała wielką ochotę po prostu wyciągnąć świetlik i zobaczyć, co te znaki oznaczały, co to za zdania tryton układał, ale wiedziała, że wtedy niczego by się nie nauczyła, więc powoli wnioskowała. Pierwszego słowa w ogóle nie udało jej się zrozumieć, drugiego i trzeciego też nie, ale zaczęła podłapywać zależność w ustawieniu symboli. Nie było to trudne, bo wszystko to było dostosowane do jej poziomu – czyli zerowego na ten moment. Wreszcie z czwartym słowem udało jej się zgadnąć! Wybrała poprawną runę a kamyczki zaczęły wesoło podskakiwać i zaraz zmieniły swoje położenie i obrazki, te wydawały się bardziej skomplikowane. - Hej! Tylko jedno zgadłam, weź daj trochę forów! – ale nie mówiła tego z pretensjami, prychnęła wesoło, przyglądając się temu, co też tam jej ten tryton wymyślał i starała się wyciągać na bieżąco wnioski. Koniec końców chyba nie poszło jej źle. Udało jej się zgadnąć całe pięć słów, co jak na fakt, że było to jej pierwsze bezświetlikowe zderzenie z trytońskim uważała za wielki sukces! I to nawet godzien zbicia piątki z trytonem (choć tryton nie wyglądał, jakby rozumiał po co to mieli robić). Za to chyba naprawdę widział w niej potencjał, bo na pożegnanie dał jej woreczek z kamyczkami do nauki. - Dziękuję panie trytonie! Do widzenia! Miłego dnia! – pożegnała się grzecznie i pomachała mu na odchodne, wychodząc ze świątyni. – To gdzie teraz, masz może ocho… tę? – przerwała, bo zobaczyła coś niepokojącego. – To chyba Doża? Zapytamy się o co chodzi? – zaproponowała Nico, bo kobieta wyglądała na bardzo zmartwioną.
Atrakcja: Wota -> Rozmowa z delfinami -> nauka trytońskiego kostki:8 trafień (nauka trytońskiego), 5 i 81 zadanie specjalne Rozmowa z delfinami Delfin:1 (+10) Scenariusz:G (+20) Rzut k100:[/url]73+10+20= 103 Suma wyników: Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, +1 ONMS, kamyczki do nauki trytońskiego, zagubiona pieśń delfina (+2 ONMS)
Ostatni dzień karnawału! Było to tylko pięć dni, a jednocześnie niezwykle intensywnych i bogatych w wydarzenia, naukę oraz zabawę. Cieszył się, że brał udział niemal w każdym, żałując, że nie poszedł na Dzień Zasłony. Jednak kierując się do Świątyni Trytonów nie myślał już o tym co było, czego nie zrobił. Nie myślał także o tym, co jeszcze go czekało w niedalekiej przyszłości, chcąc jak najdłużej cieszyć się przyjemnym wyjazdem. Cieszyć się tą wolnością, jakiej doświadczali w Venetii, w której choć obowiązywał zakaz wszystkiego, co było związane z grami miotlarskimi, czuł się swobodnie. Pozostając blisko Chrisa, wsłuchiwał się w kolejną opowieść w trakcie tego karnawału, słuchając o delfinach perłowych, o tym jak niegdyś ich brakło, ale szczęśliwie powróciły, zwracając łaskę trytonów. Tak naprawdę, poza Avalonem, Josh nie kojarzył innego miejsca, które aż tak mocno byłoby związane z rodzimymi magicznymi stworzeniami. Po chwili otrzymał płetwę delfinka, przepiękny brelok, a słysząc, do czego służył, nie mógł nie uśmiechnąć się lekko pod nosem. Nie nurkował nigdy nocą i, prawdę mówiąc, był zdania, że nie był zbyt dobrym nurkiem, ale mając trytoni naszyjnik mógłby spróbować nocnego nurkowania. Skierował się wraz z mężem w stronę jednej z atrakcji, gdzie można było spróbować pomówić z delfinkami, spróbować nakłonić je do wykonania skoków. Widząc, jak Chris wskakuje do wody, Josh przewrócił oczami, ale zaraz sam był już w wodzie, nie przejmując się całkowicie przemoczonymi ubraniami. Te można było wysuszyć, a pływania z delfinami perłowymi nic nie mogło przewyższyć. Zaraz też skupił się na tym, co przekazywali im zaklinacze, starając się jak najlepiej odtwarzać komendy, których ich uczono. Wyglądało na to, że szło mu całkiem nieźle, gdyż delfin wykonywał każdą jego prośbę i miotlarz miał wrażenie, że chodziło równiez o to, jak młode było stworzenie. Wyglądało na to, że delfin skupiał się tylko na nim i zupełnie, jakby chciał sprawić mu przyjemność, ochoczo wykonywał kolejne pozycje. Wszystko do czasu, gdy obok przeszła orkiestra i stworzenie zachowywało się, jakby chciało zatańczyć. Josh próbował więc dopasować się swoimi prośbami do jego pragnień, przez co wyglądali, jakby wspólnie tańczyli, ale nie przeszkadzało mu to. Na brzegu wysuszył zaklęciem swoje ubrania, upewniając się, że Chris chce jeszcze sprawdzić swoją wiedzę z zakresu języka trytońskiego. Nie był pewien, czy mężczyzna kiedykolwiek próbował się uczyć tego języka, on sam nie i nie sądził, aby był w stanie jakkolwiek poradzić sobie z tym zadaniem. Przysiadł do kamyczków, wpatrując się w wyrazy a później w obrazki. Miał dopasować jedne do drugich i kiedy myślał, że nic z tego nie wyjdzie, okazało się, że jest w stanie dopasować większość z nich. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy może jednak nie powinien spróbować poszerzyć swojej wiedzy, widząc w tym potencjał na debatowanie z trytonami zamieszkującymi jezioro w Hogwarcie. Jakby w odpowiedzi na jego pragnienia, otrzymał zestaw kamyczków do nauki trytońskiego, za które podziękował, pozostając w niemałym osłupieniu. To nie mijało aż do chwili, w której zorientował się, że Doża, pochyla się nad czymś, wyraźnie mając jakiś problem. Bez zawahania udał się z Chrisem w jej stronę, a usłyszawszy, że należy pomóc wydostać się delfinom z sieci, nie wahał się. Wskoczył do wody, myśląc jedynie o tym, że należy uratować jak najwięcej tych nie tylko cennych, ale i rozkosznych stworzeń. Korzystając z niewerbalnych zaklęć, uwolnił delfina z sieci, jednak jego ogon był poważnie ranny. Jakkolwiek Josh chciał pomóc, nie był zdolny do uleczenia jego obrażeń. Miał świadomość, że nie znał się na urazach magicznych stworzeń, a nie chciał bardziej zaszkodzić delfinowi. Zamiast więc próbować go leczyć, postanowił pomóc mu wypłynąć na powierzchnię, tak aby mógł spokojnie oddychać, a także, aby zaklinacze zajęli się jego obrażeniami. Nie było to łatwe, kiedy nie mógł go tak po prostu objąć ramionami, a nie chciał ryzykować oplecenia go żadnym zaklęciem. Podejrzewał, że po tym, jak stworzonko utknęło w sieci, to jakiekolwiek uczucie bycia związanym mogłoby skończyć się dla niego o wiele gorzej. Z tego powodu Josh spróbował złapać go po prostu pod płetwę i płynąc obok niego, nieznacznie ciągnął stworzenie ku powierzchni. Szczęśliwie zdołali dokonać tego, nim którekolwiek z nich straciło powietrze. Co prawda Josh podejrzewał, że delfin byłby zdolny o wiele dłużej jeszcze pływać pod wodą, ale on sam czuł się naprawdę zmęczony. Kiedy wyszedł na powierzchnię, otrzymał w podziekowaniu sygnet. Było to coś, co Josh był pewien, że będzie nosić stale, gdyż nigdy nie można było być pewnym, kiedy będzie potrzebny. Ucieszyl się również na wieść, że pieśń zawartą w sygnecie można było odnowić. Wyglądało na to, że wiedział już, kiedy na pewno skorzysta ze świstoklika pod postacią Bucentuaru w butelce. Pełen radości, ale i zmęczenia, skierował się z Chrisem do Koloseum, nie powstrzymując się przed opowiadaniem o tym, co czuł, kiedy nurkował, aby pomóc delfinowi.
z.t.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Atrakcja: Wota dziekczynne Kostka:5 Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, pokonuje swoje strachy
Xanthea przyszła na ostatni dzień karnawału bardzo zniechęcona. Zastanawiała się jak to możliwe, że im dalej w las, a raczej im dalej w karnawał, tym mniej jej się podobają wakacje i w ogóle cała Wenecja. Chciała tu odpocząć i spędzić miło czas, a miała wrażenie, że cokolwiek by nie robiła, ciągle kończyło się to jakąś tragedią. Dobrze, że chociaż bransoletka była jak trzeba. Xanthea patrzyła na nią z przyjemnością, oglądając ją sobie dokładnie, a już w szczególności zawieszkę w kształcie smoka. Jej mała córeczka była skarbnicą niespodzianek, ale że aż tak? Smoczy kształt wrył się w jej umysł, zasiewając drobne ziarenko niepokoju. A co jeśli to zainteresowanie pójdzie za daleko? Co jeśli stanie się jej krzywda i jeśli całą tę fascynację smokami zakończy jakaś tragedia? Pierwszy raz od czasu debaty Xantheę ogarnęły wątpliwości co do słuszności swojego wyboru. No ale teraz już niczego nie zrobi. Może nie powinna tak się angażować w tę smoczą sprawę? Z zamyślenia wyrwał ją głos obwieszczający, że oto zaczyna się kolejny wykład. Xanthea zamrugała i podniosła głowę, wsłuchując się w to, co miał do opowiedzenia kolejny prelegent. Nie interesowały jej jakoś szczególnie delfiny, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by jednak czegoś się o nich dowiedziała. No i Xion zdawała się sympatyzować z magicznymi stworzeniami, a to... Cóż. Miała nadzieję, że nie odciągnie jej zanadto od zielarstwa i eliksirów. Wykład się skończył i Xanthea ruszyła w stronę składania hołdu duchom venetiańskim. Przez cały ten czas była pogrążona w smutku i w rozmyślaniach, z drobną przerwą na nie całkiem szczery uśmiech, kiedy wręczono jej podarunek po wykładzie. Zawieszka z płetwą delfinka? No cóż. Nie zaszkodzi jej mieć, chociaż sama użyteczność w jej przypadku wzbudzała całkiem uzasadnione wątpliwości. No chyba że działała nie tylko pod wodą? No ale kiedy ona będzie nosić takie zawieszki? Bez przesady. Mogła ją sobie schować na taką ewentualność, w końcu przyszłość potrafiła zaskakiwać, ale Xan nie spodziewała się, żeby to coś dało. W trakcie składania hołdu jej świeczka rozjarzyła się czerwony ogniem i pobłogosławił ją duch dający odwagę i nowe siły. I tak się składało, że właśnie tego potrzebowała.
Atrakcja: Świątynne sklepiki Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, kieliszek wina Acqua per gatti (20g), butelka wina Acqua per gatti (100g)
Ostatni dzień Karnawału odbywał się w Świątyni Trytonów, miejscu gdzie również obecna była niemal wszędzie woda. Tak jak na poprzedni nie próbował zaprosić Victorii, domyślając się, że może mieć trudności z wytrzymaniem, tak i teraz przybył sam. Właściwie był ciekaw zakończenia tych obchodów, które był gotów nazwać Dniami Pamięci. Karnawał powinien być zabawą, tańcami, balem, a Venetianie oferowali im liczne warsztaty, wykłady i unikatowe pamiątki. Nie narzekał, czuł się naprawdę zadowolony, że brał w nich udział, ale jednocześnie miał wrażenie, że czegoś mu brakowało. Jednak z zaciekawieniem słuchał Doży, która opowiadała o delfinach perłowych i ich historii związanej z Venetią. Miał wrażenie, że dzięki jej opowieści o wiele lepiej rozumiał przywiązanie mieszkańców do tych stworzeń i ich zachwyt. Sam również był oczarowany delfinami, choć bardziej z uwagi na ich piękno i chęć przełożenia ich wyglądu na figurki. Po wysłuchaniu opowieści uśmiechnął się lekko w podziękowaniu za podarunek. To naprawdę było miłe, że każdego dnia organizatorzy dawali im różnego rodzaju pamiątki, które mogli w przyszłości wykorzystać. Przez chwilę Larkin rozglądał się wokół, zastanawiając się, czy jakać z atrakcji była dla niego, ale ostatecznie skierował się w stronę winnej altanki. Nie potrafił odmówić sobie skosztowania kolejnego wina spośród tutejszych cudów. Jego wybór padł na Acqua per gatti i w trakcie kosztowania, dopytał o właściwości tego trunku. Przez chwilę słuchał o wyjątkowości owoców, z których tworzone było to wino, aby nagle usłyszeć, że poza tym, po jego wypiciu można było wejść do wody i wciąż pozostawać suchym, gdyż ciecz nie mogła czarodzieja dotknąć. W jednej chwili Larkin bez większego zastanowienia kupił butelkę, mając już plan z kim i być może gdzie ją wypije. Z zakupami, zadowolony, skierował się na nowo w stronę Koloseum, zamierzając bezpiecznie spakować butelkę, obok tej zakupionej na Dniu Zasłony.
z.t.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei uśmiechnął się odrobinę szerzej, słysząc dopytanie Maxa, zastanawiając się, w jaki sposób powinien odpowiedzieć. Jak powinien ubrać w słowa przekonanie, że po powrocie do Anglii wszystko może znów się zmienić, że część tego, co działo się w trakcie wakacji, po prostu zniknie. Obawiał się tego, nie chciał, żeby cokolwiek się kończyło, a jednocześnie miał wrażenie, że na tym polegała magia wakacji. - Wolę sypiać z jednym jasnowidzem, niż trzema - odpowiedział wpierw, spoglądając nieco w górę, wprost w oczy Maxa, nim pokręcił lekko głową. - Tego spokoju i przekonania, że wszystko jest na właściwym miejscu. Szalonych przygód, które nie są spowodowane pracą… Tej swobody - dodał w końcu cicho, uśmiechając się nieco przepraszająco, nie wiedząc, skąd właściwie wzięła się w nim ta melancholia, czy raczej wiedząc, ale obawiał się o niej mówić. Nie chciał na nic naciskać, niczego oczekiwać, gubiąc się znów w tym, co czuł, a także tym, co się działo. O wiele prościej było skupić się po prostu na spokoju, jakiego tutaj doświadczali, będąc obaj daleko poza problemami z pracy, która potrafiła ich obu pochłonąć na długie tygodnie, utrudniając jakiekolwiek rozmowy, co już sobie pokazali. - Mam upiec ciasto na nurkowanie, żebyś upewnił się, że jestem Puchonem? - zapytał miękko Longwei, nim pokręcił lekko głową. Daleko mu było do Gryfonów, choć bywały chwile, gdy dostrzegał podobieństwa między sobą a większością z Domu Godryka. Zaraz też wskazał na miejsce, w którym zaklinacze delfinów podpowiadali, jak można komunikować się z tymi stworzeniami. - Skoro próbowaliśmy z nimi żeglować, może spróbujemy też rozmów? - dopytał, wyraźnie mając ochotę sprawdzić własnych sił. Widział, jak wielu czarodziejów wskakiwało do wody, jednak Longwei nie miał ochoty być całkowicie przemoczony. Poprawił mankiety koszuli, słuchając poleceń zaklinaczy, ich wskazówek, po czym spojrzał na delfina, który miał mu towarzyszyć. Nie potrafił określić, czy był to młody osobnik, czy starszy, ale zdecydowanie był doświadczony w podobnych naukach. Wychwytywał w lot, o co chodziło Huangowi, spełniając jego prośby niemal jedna za drugą. Niemal, ponieważ po ośmiu prośbach, uwagę delfina zwróciła samiczka przepływająca obok. Longwei miał świadomość, co działo się ze smokami, kiedy dostrzegali możliwość złapania partnera i nie dziwił się, że pracujący z nim delfin miał ochotę odpłynąć. Słuchał już jedynie próśb zaklinaczy o to, żeby pozostał w miejscu, ale zupełnie stracił zainteresowanie czarodziejem, z którym miał pracować. Nie pozostawało nic innego, jak zwyczajnie podziękować za możliwość nauki i odsunąć się, dając stworzeniu chwilę spokoju. Choć nie była to praca ze smokami, Longwei nieświadomie uśmiechał się z błyskiem ekscytacji w spojrzeniu. Przypomniał sobie również o materiałach, które zbierał na stworzenie uniwersalnego siodła do magicznych stworzeń. Kto wie, może kiedyś byłoby możliwe wykorzystać je do tego, żeby pływać z delfinami…? Nie, sama myśl o tym była dziwna. O wiele lepiej byłoby płynąć obok, niż siedzieć na delfinie, a jeszcze gdyby przypadkiem przysłoniło się jego otwór nosowy… Nie, lepiej nie było nawet myśleć o stosowaniu tego siodła do tych konkretnych stworzeń, ale był to sygnał, że powinien dokończyć jego tworzenie. Im szybciej, tym lepiej. - Wygląda na to, że nie jestem zbyt atrakcyjny dla delfinów, bo wolał skupiać się na samicy. A jak tobie poszło? - zapytał, kiedy tylko Max znów znalazł się obok niego, dopytując, czy miał ochotę spróbować swoich sił w nauce trytońskiego.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie do końca wiedział, czego miał się spodziewać po tym uśmiechu, mając wrażenie, że kryło się w nim coś, o czym Wei nie mówił, ale jednocześnie nie miał pojęcia, jak miałby go o to zapytać. To było jedynie przeczucie, jedynie coś, co podejrzewał, ale nie był w stanie powiedzieć, że faktycznie działo się coś złego. Nie był również najlepszy w odgadywanie tego, co dokładnie inni myśleli i poczuł się nieco głupio z myślą, że mógłby palnąć coś, co nie do końca było w tej chwili odpowiednie. Właściwie nigdy mu się to nie zdarzało, ale coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę z tego, że w tym akurat przypadku miało to niesamowicie wielkie znaczenie i nie mógł tego ukrywać. Nim jednak zdołał się odezwać, padły słowa, które spowodowały, że Max zachłysnął się własnym oddechem. Wiedział, oczywiście, że wiedział, co drugi mężczyzna miał na myśli, a jednocześnie czuł, jak mocno biło w tej chwili jego serce, nie mając najmniejszej ochoty na to, żeby zwolnić. - Poczekaj pół roku i będziesz mógł znowu wspinać się na jakiś lodospad - mruknął, mając wrażenie, że w jego głowie właśnie w tej chwili odpaliły się jakieś syreny alarmowe, bo doskonale wiedział, jak mogło to zabrzmieć, ale nie umiał się przed tym zupełnie powstrzymać. - I dobrze się składa, bo do tej pory zostaje ci tylko jeden jasnowidz, mam nadzieję, że to cię satysfakcjonuje - dodał z miną świadczącą o tym, że odpowiedź przecząca nie była tym, co chciałby teraz usłyszeć. Zapewne wyglądałby wtedy jak smutny szczeniak, który nie jest w stanie sobie z niczym poradzić, chociaż jednocześnie byłoby to o tyle trudne, że jego oczy zdawały się tak bardzo pociemniałe, jak tylko było to możliwe. - Jeśli obiecasz, że mnie nim nakarmisz - palnął w odpowiedzi, mając ochotę palnąć samemu sobie w łeb, bo zachowywał się obecnie jak skończony idiota, więc właściwie z ulgą przyjął możliwość pracy z delfinami. W przeciwieństwie jednak do Weia wskoczył po prostu do wody, mając nadzieję, że chociaż w ten sposób ostudzi własne myśli, bo zaczął się zachowywać, jakby znowu miał szesnaście lat. Zaraz jednak musiał spróbować skupić się na czymś innym i nawet jakoś mu to szło, bo ta cała rozmowa z delfinem okazała się całkiem zabawna. Może dlatego, że magiczne stworzenie, które właśnie z nim współpracowało, było młode i niesamowicie żywotne i faktycznie chciało brać udział w tym, co się właśnie działo. Przynajmniej do chwili, w której nie dostrzegł innego delfina i nie doszedł do wniosku, że ten jest zdecydowanie ciekawszy od jakiegoś człowieka, co Maxa aż tak nie zdziwiło. W końcu siedzenie w tej sadzawce przez pół dnia i bawienie ludzi, którzy do nich przychodzili, nie było szczytem ich marzeń, a przynajmniej tak uważał. Zaraz też wygrzebał się z wody, wcale nie przejmując się tym, że był przemoczony chyba po czubek głowy i zerknął na Weia. - Cóż, wygląda na to, że wolą cię smoki - powiedział, uśmiechając się do niego kącikiem ust, by zaraz przystać na jego propozycję. Nie mógł jej odmówić, nie był w stanie, nawet jeśli miał przekonanie, że do tej całej nauki w ogóle się nie nadawał i nie było to dla niego. Z jakiegoś powodu był jednak jak ogłupiały i właściwie ile razy widział tego dnia Weia, tyle razy wszystko inne przestawało mieć po prostu znaczenie.
Atrakcje: Wota -> Rozmowa z delfinami Rozmowa z delfinami Delfin:4 (+15) Scenariusz:C (+10) Rzut k100:18 Suma wyników:18+15+10 = 43 Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, +1 ONMS, kieliszek wina Pinna di delfino (20g)
Skoro był na każdym dniu karnawału, nie zamierzał opuszczać także ostatniego dnia. Musiał przyznać, że również był zwyczajnie ciekaw tego, co wymyślili w ramach atrakcji. Skoro każdego dnia dzielili się historią Venetii, nie zdziwił go kolejny wykład, kolejna opowieść o dawnych czasach, kiedy delfiny perłowe odpłynęły. Dalsza część historii o odkryciu leku była mu już znana z poprzednich dni. Uśmiechnął się lekko pod nosem, gdy tylko usłyszał, że właśnie tego dnia powróciły delfiny do Venetii. Wiedziały kiedy, skoro inaczej mogłyby same zginąć, nie mówiąc już o całej reszcie. Spojrzał w trakcie słuchania w stronę delfinów perłowych, czując mimowolnie zadowolenie, że te jednak wróciły, że mieszkańcy Venetii znowu mogli liczyć na ich pomoc i opiekę. Wpatrywał się w nie, kiedy Doża rozdawała podarunku, zaskakując tym nieznacznie Jamiego. Odebrał brelok, wpatrując się w niego niezbyt rozumnie, przez co kobieta zaczęła mu tłumaczyć działanie płetwy delfinka i run na niej wyrytych. Zdecydowanie nie była to byle błyskotka, więc Norwood schował ją do kieszeni, aby udać się zaraz w stronę zaklinaczy delfinów. Skoro już tyle o nich słuchał, miał ochotę spróbować sił w rozmowie z nimi. Został na kładce, słuchając kolejnych instrukcji zaklinaczy, a także wpatrując się w ruchy, jakie wykonywali. Kiedy w końcu przyszła pora, żeby sam spróbował i nagle cała pewność siebie Jamiego zniknęła. Nigdy nie byl miłośnikiem morskich stworzeń, a teraz miał próbować nakłonić jednego z nich do spełnienia jego prośby... Zabawne. A jednak delfin, który mu towarzyszył zdawał się być doświadczonym w podobnych naukach. Cierpliwie czekał na wydanie poprawnej komendy, pokazując, kiedy nie rozumiał, o co chodziło. To było imponujące i pokazywało, jak inteligentne były delfiny. Jednak nawet to nie było wystarczające, aby praca z delfinem była w jakimś stopniu owocna. Szczęśliwie obok Norwooda pojawił się jakiś chłopiec i z tego, co zrozumiał, było to dziecko zaklinaczy. Widać było, że nauka mowy ciała delfinów nie jest dla niego czymś nowym. Jamie przyglądał się chłopcu przez dłuższą chwilę, aby zacząć w końcu kopiować jego ruchy. Dzięki temu rzeczywiście jego delfin zaczął spełniać jego prośby, a on sam czuł się, choć odrobinę usatysfakcjonowany. W końcu nieco ochlapany wodą skierował się w stronę pamiątek, dostrzegając winną altankę. No, tego tak naprawdę chciał od tego dnia - skosztować kolejnego niezwykłego wina. Bez zawahania poprosił o kieliszek Pinna di delfino, skoro wszystko wiązało się z delfinami. Trunek zaskoczył go swoim cytrusowym smakiem. Norwood próbował wychwycić wszystkie smaki, jakie wyczuwał, ale było to niezwykle trudne. Na pewno czuł drożdże, a do tego wszelkie cytrusy, ale również słodkie owoce, jakby gruszki. Z zaciekawieniem zapytał sprzedawcę o wino, zaraz słuchając o tym, w jaki sposób owoce były pozyskiwane i jak przebiegał proces fermentacji. Prawdę mówiąc Jamie był pewien, że więcej powiedziałoby to jego siostrze, ale nie zamierzał narzekać. Zamiast tego, gdy już dopił swoje wino, podziękował i opuścił świątynię, czując się naprawdę zadowolonym z tego, że jednak przyjechał na wakacje.
z.t.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Atrakcja Nauka trytońskiego Kostka:7 trafień Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, +1 ONMS, kamyczki do nauki trytońskiego
W pierwszej chwili, gdy tylko usłyszał słowa Maxa, poczuł ukłucie niepokoju. Zupełnie, jakby Gryfon chciał mu powiedzieć, że ma rację, że to co działo się teraz, może dziać się ponownie dopiero za pół roku, na kolejnym wyjeździe. Jednak Huang dostrzegł pociemniałe spojrzenie drugiego mężczyzny, kiedy kontynuował swoją wypowiedź i od razu zrozumiał, że nie o to chodziło, że zupełnie nie o to chodziło. - Na taki lodospad wszedłbym chętnie nawet dziś, a ten jeden jasnowidz zdecydowanie mnie satysfakcjonuje - odpowiedział, nie zastanawiając się nad tym jak to brzmiało, ani nad tym, że miał znów czerwone uszy. Liczyła się tylko gra, jaką wspólnie z Maxem prowadzili, gra, w której ktoś w końcu miał pęknąć i mieli zobaczyć, w jaką stronie ich to pchnie. Był tego ciekaw i nie zamierzał tego ukrywać, jednocześnie nie chcąc niczego przyspieszać. Mieli czas, a fakt, że Karnawał spędzali wspólnie, utwierdzał go w przekonaniu, że nie muszą się z niczym spieszyć. Zaraz też zaśmiał się cicho, zasłaniając usta dłonią zwiniętą w pięść, nim nachylił się do Maxa, aby odpowiedzieć mu wprost do ucha. - Przecież już ustaliliśmy, że cokolwiek będziesz chciał zjeść, przygotuję, więc mogę też nakarmić - odpowiedział, mając wrażenie, że sam zaraz spłonie z powodu słów, jakie dobrał, choć jednocześnie dobrze się bawił. Jeszcze bardziej, gdy dostrzegł, jak Max wskakuje do wody. Nie podejrzewał, że naprawdę mógł doprowadzić go do takiego wrzenia, żeby potrzebował ochłody, ale być może się mylił? Kiedy w końcu zakończyli zabawę z delfinami, Huang uśmiechał się przez cały czas do Maxa, nie widząc tak naprawdę różnicy między poprzednimi dniami a tym, kiedy po prostu skupiali się na sobie i atrakcjach, w których mogli wziąć udział. Zaczepiali, śmiali, rozmawiali i zwyczajnie cieszyli się wszystkim, nim będą musieli wrócić do szarej codzienności w Londynie. Teraz nie było inaczej, choć Huang musiał przyznać, że na moment zapomniał, jak oddychać, kiedy tylko usłyszał słowa Maxa. Uśmiechnął się nieco szerzej, zakrywając nieznacznie usta dłonią, udając, że drapie się po nosie, ale nie sposób było ukryć zadowolenie w jego spojrzeniu. - Smoki mi wystarczają - mruknął cicho, kierując się w stronę trytonów, którzy uczyli swojego języka. Nie mógł powiedzieć, żeby wiele czasu spędzał kiedyś w otoczeniu trytonów i jakkolwiek podłapał odrobinę jego języka, ale wyglądało na to, że podstawy nie były zbyt trudne. Zdołał dopasować siedem wyrazów do obrazków, dzięki czemu mniej więcej zrozumiał zdanie. Jednocześnie miał ochotę sprawdzić się w przyszłości, czy byłby zdolny naprawdę poduczyć się tego języka na tyle, żeby porozumieć się z trytonami. Dlatego z wdzięcznością przyjął kamyczki do nauki trytońskiego, zamierzając wypróbować w przyszłości ten sposób nauki i udać się do Jeziora Niezwyciężonego, gdzie trytony podobno żyły. - To brzmi jak ja, kiedy jestem pijany - powiedział szeptem, kiedy odsunęli się dostatecznie od trytonów, aby nie mogły ich usłyszeć. - Chcesz zobaczyć jeszcze co można tutaj kupić? - zapytał, kiedy zwrócił uwagę na Dożę, która wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną i po chwili mogli usłyszeć, jak odpowiadała komuś, że delfiny wpadły w pułapkę i potrzebowały pomocy.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Atrakcja: Nauka trytońskiego Kostka:5 trafień Efekt/bonus/przedmiot: płetwa delfinka, +1 pkt ONMS, kamyczki do nauki trytońskiego
Ich rozmowa znowu zmierzała w kierunku, który choć był interesujący, nie był do końca właściwy w momencie takim, jak ten. Max odnosił wrażenie, że z jakiegoś powodu obaj zachowywali się, jakby byli szczeniakami, które całkowicie się zapomniały i chciały, żeby świat dowiedział się, jak bardzo dorosłe były. To właściwie było w pewnym sensie zabawne, ale jednocześnie prowadziło go nieustannie do różnych, pokręconych myśli, nad jakimi nie był w stanie w pełni panować. Problem polegał na tym, że obok tych, na których zdecydowanie chciał się skupiać, kryły się również te, których nie powinien w ogóle brać pod uwagę. Kręcił się ciągle wokół tego, co było dobre, a tego co było niedobre, więc jedynie uśmiechnął się po swojemu, marszcząc przy okazji nos, a potem zaśmiał się, zauważając cicho, że w takim razie trzymał Huanga za słowo. I, wszystko na to wskazywało, nie zamierzał pozwalać mu na to, żeby wycofał się ze złożonej właśnie oferty. Delfiny uspokoiły go na krótką chwilę, ale i tak musiał przyznać, że balansował na jakichś cienkich granicach, zdając sobie sprawę z tego, co się działo i jednocześnie nie do końca chcąc, by to wszystko miało miejsce. Gubił się w tym, a rozmowa z Joshem uświadomiła mu, że w dużej mierze po prostu faktycznie się bał. Nie o siebie, ale siebie. I to zdaje się prowadziło do różnych, nie do końca przewidzianych konsekwencji i dodatkowego bałaganu, z którym musiał sobie jakoś poradzić. Jednak na pewno nie w tej chwili, nie kiedy znowu uskuteczniał głupie zaczepki, nie mogąc się ani trochę powstrzymać. - To nadal całkiem sporo jednostek - zauważył, wzdychając ciężko, nim ostatecznie usiedli przy kamyczkach, płytkach, czy czym były te obrazki, a Max zdał sobie sprawę z tego, że nic z tego nie rozumiał. Powinien zapewne bardziej skoncentrować się teraz na magicznych stworzeniach, ale to nie było dla niego aż tak proste, skoro spoglądał na nie przez pryzmat tego, w jaki sposób mogły kogoś skrzywdzić, a nie przez to, jakie były. Pewnie dlatego szło mu dość mozolnie z tą całą nauką i odgadywaniem obrazków i odnosił wrażenie, że jeszcze chwila i to się skończy gorzej, niż idiotycznie. Nawet jakoś by się wtedy szczególnie nie zdziwił, tym bardziej kiedy parsknął na uwagę Weia. - W domu jest jeszcze trochę wina, więc chyba będziesz musiał mi udowodnić, że nie kłamiesz - powiedział, uśmiechając się przy tej okazji zadziornie, by zaraz wrócić do prób zrozumienia, o co chodzi trytonom i w końcu, jakimś cudem, zgadł pięć słów, co było wystarczającą ilością, żeby dostał te całe kamyczki do nauki trytońskiego. Może to dla niego nie było nic wielkiego, ale jednocześnie odnosił wrażenie, że mogło mu to zdecydowanie pomóc. - Rozejrzę się, a ty biegnij ratować świat - stwierdził i chociaż w pewnym sensie żartował, spojrzał całkiem poważnie na Weia, wiedząc doskonale, że to było zapewne coś, co naprawdę chciał zrobić i nie zamierzał go zatrzymywać. Sam by tylko tam przeszkadzał, więc nie było sensu pchać się przed orkiestrę, miał tutaj jeszcze i tak sporo rzeczy do zobaczenia, a to mu wystarczyło.
______________________
Never love
a wild thing
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Zamierzała coś zjeść dobrą pizzę i wypić lampkę wina, a nawet rozejrzeć się za pamiątkami. Może natrafiłaby na coś ciekawego albo kupiła młodszemu bratu, on jedynie był wart coś w tej rodzinie. Chciała postawić żarcie Meli, ale tej ostatnio nie widziała w zasięgu wzroku. No tak Caroline była zdolna do takich heroicznych czynów, w końcu Wizengamot Fairwynównie taką karę zajebał, za to, co od jebała, że głowa mała. Pewnie ojciec teraz drugiej kromki chleba od ust jej odmawiał. Co z tego, że spali na forsie, im ktoś więcej ma tym skąpy w chuj. Zrezygnowała jednak z pizzerii i świątynnych sklepików, za duży tłum się tam ustawił, może później, kiedy się trochę przerzedzi. Zachowywała się jak osoba z fobią społeczną, ale prawda była taka, że szanowała swoje granice i nie zamierzała wkurwiać się niepotrzebnie, a także brzydziła się gatunkiem ludzkim. W takiej sytuacji należało zachować odpowiedni odstęp i mieć dobre wyczucie czasu. Skierowała się więc na kurs rozmowy z delfinami, co prawda zwierzęta też nie szczególnie przepadały za Caroline, ale to chyba nie obowiązywało w Venetii, kiedy duchy Murano prześladowały ją na każdym kroku fakt, że nie za bardzo były to koty materialne, ale jednak chyba zaliczano je do zwierząt? Nie chciała wchodzić do wody, dlatego stanęła na kładce, skoro i tak też można było podejść do kursu to, czemu by nie? Od razu wiedziała, że to nie najlepszy pomysł. Ona i mowa ciała? Przecież każdy jej gest był jak przewracanie trupa łopatą w głębokim grobie na prawy bok. Na dodatek trafił się jej delfin zmęczony materiałem, taki co za dużo już ludzi widział. W sumie nie dziwiła mu się, prawie by my wybaczyła, gdyby się nie zaczął zachowywać jak jebany książę. Pierdolona morska, ssakowa ryba! Chciał jej dyktować warunki? Ją sterować, cwaniak jebany cwaniak! Na nic zdały się próby Caroline, delfin złapał ją za nogawkę, tak więc spadła z platformy i wylądowała w wodzie na środku kanału. - Kur...- Powstrzymała się od wyzwisk, a także bluzg, bo podobno perłowe skurwiele były tu traktowane po królewsku. Zresztą nie chciała oberwać od delfina, była nadal w wodzie. Wygrzebała się na brzeg, niezadowolona i zmoczona. Podejrzewała, że to się tak skończy, ale lubiła podejmować ryzyko. Nie zawsze jednak się opłacało, a kalkulacje bywało, że chuj strzelał.