Plac Dożów w Wenecji emanuje tajemniczą, magiczną aurą. Centralnym punktem jest majestatyczny Pałac Dożów, otoczony rozległym parkiem pełnym magicznych roślin i drzew, których liście lśnią wszystkimi kolorami tęczy. Przypałacowe sklepiki oferują zakup obrazów najznamienitszych weneckich artystów, a migoczące czarodziejskie lampki tworzą nastrojową atmosferę. Wieczorami magia ożywa, gdy latarnie rozświetlają plac, tworząc iluzję spadających gwiazd, a pokazy sztucznych ogni malują niebiańskie wzory na niebie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Wakacje były nie tylko po to, by odpocząć, ale też po to, by wchłonąć nieco kultury i historii nowego miejsca. Ruda nie traciła czasu i postanowiła wybrać się do Pałacu Dożów, by dowiedzieć się nieco więcej o zarządcach tego miejsca. Wzięła na wejściu książkowy przewodnik, by samej doedukować się w miarę możliwości i przekroczyła próg willi, która od początku zrobiła na niej ogromne wrażenie. Niesamowite malowidła i zdobienia przypominały jej nieco dom we Francji i wprowadziły dziewczynę w pewną melancholię. Ile by dała, by znów położyć się we własnym łóżku i poczytać książki pod swoją ulubioną rzeźbą. Przez całe to bujanie w obłokach przypadkiem wpadła na mężczyznę, którego po prostu nie zauważyła. -Je suis vraiment désolé. - Automatycznie przeprosiła w ojczystym języku, nim zdała sobie sprawę, że przecież nie jest w domu. -Przepraszam, nie chciałam. Swansea? - Zdziwiła się, bo od dawna nie widziała chłopaka nigdzie w pobliżu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Być w mieście, które zdawało się żyć dla sztuki i nie zwiedzić nic - brzmiało jak największa zbrodnia, jaką artysta mógłby popełnić. Larkin nie zamierzał siedzieć w miejscu, nic więc dziwnego, że skierował swoje kroki do Pałacu Dożów. NIe inetersował się za bardzo samymi zarządcami miasta, czy innymi bogaczami, co był ciekaw architektury pałacu, jego zdobień, czego i w jaki sposób użyto do stworzenia tego miejsca. Rozglądał się wokół siebie, nie zwracając uwagi na otaczających go ludzi, starając się jedynie z nikim nie zderzyć. W większości spoglądał również w górę, co jedynie utrudniało zachowanie ostrożności. Nie zdziwił się więc, kiedy zderzył się z kimś. To, czego się nie spodziewał, to usłyszeć francuski we włoskim miasteczku. Spojrzał na osobę, która go przepraszała, aby zaraz uśmiechnąć się szeroko, rozpoznając burzę rudych loków. - Irvette - przywitał się ciepło, nie przejmując się wyraźnym zaskoczeniem po stronie dziewczyny. - Dawno się nie widzieliśmy, chyba ostatni raz w Avalonie? Co słychać? - zagadał od razu, zamierzając wykorzystać okazję, skoro już się spotkali i odświeżyć znajomość.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Odgarnęła z czoła włosy, które w wyniku upadku rozlały się po jej twarzy niczym ruda kaskada. Miło było widzieć chłopaka, więc nie miała skrupułów przed posłaniem mu szczerego uśmiechu i ucałowaniem jego policzków na przywitanie. -Jeśli mnie pamięć nie myli. - Zgodziła się rozpromieniona, gestem proponując by się nieco przesunęli, bo zasłaniali widok jakiejś grupce turystów. -Och, wiele się działo. Skończyłam szkołę, opracowując nowy szczep rośliny w ramach pracy dyplomowej, a na początku lipca kupiłam te szklarnie za Londynem, w których pracowałam i teraz będę nimi kierować. Na razie jako oddziałem cieplarni de Guise, a co będzie później, czas pokaże. - Kobiety sukcesu nie bały się opowiadać o swoich dokonaniach, a skoro Irvette się za taką uważała, bez skrupułów pochwaliła się Swansea tym, co dobrego spotkało ją w ostatnich miesiącach. Okoliczności zachęcały zresztą do barwnych opowieści o sukcesach. -A co u Ciebie? Smoki dały Ci mocno w kość? - Zapytała, dobrze wiedząc, jak ostatnie wydarzenia z czarodziejskiego świata potrafiły uprzykrzyć życie. Sama zresztą musiała opracować sposób, by wygrzebać szklarnie ze zniszczeń, które wywołał smoczy pożar. Może i większość została już naprawiona i odbudowana, ale nie była to perfekcja godna de Guise, którą od teraz to miejsce powinno się bezwzględnie odznaczać.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Słuchał dziewczyny z zaciekawieniem, odwzajemniwszy wcześniej powitanie. Zdołał zapomnieć, że nie wszyscy trzymali się na dystans w podobnych chwilach. Nie zastanawiał się jednak nad tym, odkrywając, jak pracowity rok miała Irvette, nie kryjąc błysku uznania we własnym spojrzeniu. - Brzmi jak zapracowany mocno rok. Dobrze, że udało ci się ukończyć szkołę w sposób, jaki chciałaś i do tego od razu znaleźć dla siebie zajęcie. Ten szczep rośliny, o którym mówisz, możesz zdradzić coś więcej? - zapytał, chwaląc od razu jej osiągnięcia, tak naprawdę nie spodziewając się po niej niczego mniej. Pamiętał, że była ambitna i inteligentna, a takie osoby docierały na szczyt, który sobie obierały za cel, osiągały wszystko, co chciały. - U mnie… Otwarłem pracownię sztuki użytkowej, jeśli można tak ją nazwać, więc jeśli chciałabyś cokolwiek do domu czy szklarni, ręcznie zdobione, żeby przypominało małe dzieło sztuki - zapraszam do Casa d’ispirazione w Londynie - odpowiedział na pierwsze z pytań, gestem zachęcając dziewczynę do spaceru, kiedy turyści zaczynali być irytujący. - Jeśli chodzi o smoki… Więcej ucierpiało wokół mnie, niż moja pracownia czy dom. Jednak z ich powodu nie było łatwo wykończyć sklep, zwłaszcza że jego połowa jest po mugolskiej stronie miasta - dodał, wzruszając nieznacznie ramionami. Prawdę mówiąc ilość pracy, jaką wymagało ukończenie kursu, znalezienie sklepu, wyremontowanie go, a później zatowarowanie wystarczała, aby nie myślał o tym, co działo się wokół.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Nie potrafiła inaczej. Musiała pracować i pracować, bo to był poniekąd sens jej życia. Nie wyobrażała sobie tak po prostu odpuścić nawet teraz, na wakacjach, myśląc o tym, jak może ulepszyć kupioną przez siebie inwestycję. -Mogło być lepiej, ale nie narzekam. Wybitny z transmutacji to wystarczający dowód na to, że te lata nie były zmarnowane. - Zaśmiała się lekko. Transmutacja zawsze była jej drzazgą w oku, a wymagający Craine wcale nie ułatwiał zdobywania dobrych ocen. Na szczęście Irv wyciągnęła z jego nauk wszystko co najlepsze i ostatecznie wspięła się na wyżyny swoich zdolności, osiągając cudowny wynik na egzaminie końcowym. -Oczywiście. Nazwałam ją Remède Lavena. To dość ryzykowne połączenie sowii paszczej i zjadacza trupów z odpowiednią ilością magii. Sekretów Ci nie zdradzę, bo chciałabym to opatentować, ale ma bardzo silne właściwości magiczne w dziedzinie uzdrawiania. Jej soki i kwiaty, według moich badań, powinny przynieść coś, czego magimedycyna nie miała jeszcze okazji doświadczyć. Ale oczywiście najpierw muszą to jeszcze sprawdzić specjaliści w tym zakresie. Ja mogę tylko dać im roślinkę. - Widać było, z jaką pasją opowiada o swoim dziele i jak dumna jest z własnej pracy. Gdyby okazało się, że jej roślina faktycznie przyniosła takie korzyści, jej życie mogłoby się jeszcze bardziej odmienić, a ona poczułaby się spełniona. Przynajmniej zawodowo. -Ależ to cudowne! Na pewno wpadnę. Potrzebuję wiele rzeczy do cieplarni. Wszystko w galerii jest Twojej pracy, czy współpracujesz z innymi artystami? - Oczka jej się zaświeciły, bo uwielbiała kosztowności i jeśli miała okazję kupić sobie ładny bibelotek, raczej rzadko przechodziła obok tego obojętnie. Wykrzywiła się na wieść o smoczych rewelacjach. Mogła się domyślić, ile pracy Swansea musiał włożyć w to miejsce. -Mugole nie ułatwiają, to prawda. Kierujesz sprzedaż także do nich? - Zapytała z ciekawości, skoro Swansea postanowił postawić swoją galerię akurat w takim, a nie innym miejscu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nie próbował nawet ukryć uśmiechu na wzmiankę o profesorze transmutacji. Rzeczywiście, zdobywając u niego Wybitny można było być zadowolonym z ocen, jakiekolwiek by one nie były. Nie podejrzewał jednak, żeby Irvette zawaliła jakikolwiek inny egzamin, ale też nie dopytywał o to, zaciekawiony czymś zupełnie innym. Po chwili słuchał uważnie o nowej roślinie, która brzmiała jak coś niesamowitego i pozostawało wierzyć, że dziewczynie uda się ją utrzymać i rzeczywiście magimedycyna dostrzeże jej potencjał. - Wiesz, zastanawiałem się, czy byłoby to nowego rodzaju solidne drewno, a wygląda na to, że będzie to jedna z tych roślin, które będzie warto znać, interesując się uzdrawianiem - stwierdził wprost, nim ponownie pogratulował jej wyhodowanie całkowicie nowej rośliny. Był pod wrażeniem, co było widać w jego spojrzeniu, kiedy z powagą wpatrywał się w dziewczynę. Spełnianie się zawodowo, podążanie za swoją pasją było tym, co każdy powinien robić, a jednak niewielu było w stanie tą drogą podążać. Larkin widział pośród swojej rodziny wielu, którzy choć robili to, co kochali, nie czuli się spełnieni, a pośród znajomych z Hogwartu widział tych, co nie wiedzieli, co tak naprawdę chcą robić w życiu. Zdecydowanie lepiej rozmawiało się więc z osobami, jak Irvette, którzy kroczyli obraną przez siebie ścieżką zdecydowanym krokiem, zdobywając kolejne szczyty. - Tak, wszystko wychodzi spod mojej ręki, choć nie wykluczam zatrudnienia w przyszłości jeszcze jakiegoś artysty. Jednak póki co możliwe do kupienia gotowe przedmioty, jak i oczywiście te robione na zamówienie, są mojego autorstwa i projektu - odpowiedział, chyląc przed nią głowę, jak pokorny twórca, choć widać było po nim dumę większą, niż do tej pory, gdy mówił, że rzeźbi. Teraz otwarł w końcu coś, co nie miało w nazwie łabędzia, co nie zostało opatrzone rodowym nazwiskiem i było w pełni jego. Po chwili zaśmiał się cicho, nie pierwszy raz spotykając się z pytaniem o mugoli. - Właściwie to od dawna. Sprzedawałem im już moje rzeźby, te całkowicie pozbawione magii, w pełni ręcznie tworzone. Mugole mam wrażenie, że bardziej doceniają takie rzeczy, nie mogąc ich naprawić w razie uszkodzenia. Czarodzieje rzucą zaklęcie i przedmiot wraca do swojego właściwego wyglądu… Tylko otwieranie sklepu, gdzie na zapleczu jest przejście do ich części Londynu było kłopotliwe - odpowiedział wzruszając nieznacznie ramionami.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Utrzymanie jednej sadzonki nie było problemem. Schody zaczynały się w momencie jej rozmnażania. Dziewczyna nie była jeszcze pewna, czy uda jej się to naturalnie osiągnąć, czy może będzie trzeba za każdym razem tworzyć krzyżówkę od nowa. W takim wypadku większa hodowla zdecydowanie stanowiłaby problem. Nie traciła jednak nadziei wiedząc, że ma czas i środki, by popracować i nad tym aspektem. -Drewna za wiele tam nie znajdziesz, ale może jakieś aspekty estetyczne w sobie ma. Musiałbyś wpaść kiedyś i sam ocenić, czy jest tylko użyteczna medycznie, czy może ma potencjał, którego nie dostrzegam. - Pośrednio zaprosiła go do swojej pracowni, jeśli tylko miałby na to ochotę. W końcu trzeba było pochwalić się komuś spoza wewnętrznego kręgu. Irvette również ceniła sobie w życiu osoby konkretne, z jakimkolwiek planem, zamiast tych, którzy wieczne błądzili po omacku licząc, że któregoś dnia szczęście po prostu im dopomoże, a problemy same się rozwiążą. Nie, to nie było podejście, które jakkolwiek do niej przemawiało. -Godne podziwu. Mogę sobie wyobrazić ile pracy Cię to kosztuje. - Słychać było w jej głosie szczere uznanie. Od razu zaczęła się zastanawiać, czy może nie zgłosić się do chłopaka po coś bardziej osobistego, jakiś specjalny projekt, który nada jej cieplarniom charakteru godnego biznesowi de Guise. Przez chwilę milczała, kontemplując nad słowami dotyczącymi podejścia mugoli do sztuki i jakkolwiek jej się to nie podobało, musiała przyznać mu w końcu rację. -Tak, myślę, że to jest prawda. Oni też dużo bardziej doceniają rzeźby, bo jednak bez magii wymaga to od nich więcej pracy i to fachowej. Źle przyłożone dłuto czasem potrafi wszystko zniweczyć. - Pozwoliła sobie na nieco komentarza. -Podoba mi się, że odnajdujesz klientelę po obydwu stronach magicznej barykady. Nie każdy z nas ma takie możliwości, a warto z nich skorzystać. - Sama należała do grupy, o której wspomniała. Raczej nie było opcji, żeby sprzedał mugolom jadowitą tentakulę, czy inną magiczną roślinę, która mogła poważnie naruszyć Statut Tajności.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Uśmiechnął się nieco szerzej, gdy tylko padła propozycja, żeby odwiedził jej pracownię i prawdę mówiąc zamierzał z tego skorzystać, o czym zaraz zapewnił dziewczynę. Był naprawdę ciekaw rośliny, którą zdołała wyhodować, tak jak tego, czy mógłby wykorzystać jej wygląd w jakiś sposób do swoich prac. Roślinne motywy od zawsze były w modzie, jedynie zmieniało się zainteresowanie konkretnymi gatunkami. Mimo to Larkin był pewien, że samo odwiedzenie pracowni Irvette da mu wiele inspiracji i kto wie, może mógłby tam częściej wpadać - Podaj później dokładny adres i zjawię się z odwiedzinami - dodał, nim temat zszedł na jego pracę. Nie spoglądał nigdy na to, co robił, jako na ogrom pracy. Zawsze starał się mieć zajęcie i często wolał mieć kilka projektów zaczętych jednocześnie, aby nie ryzykować niemocą twórczą, która czasem każdego dopadała. Odkąd zrobił kurs jubilera odkrywał, jak wiele przyjemności dawało mu tworzenie błyskotek, a z czasem próbował złoto i kamienie szlachetne łączyć z rzeźbami, które robił do tej pory. - To nie do końca tak… Owszem, nic z tych rzeczy nie będzie gotowe z dnia na dzień, ale odnajduję w tym więcej przyjemności niż obowiązku, choć teraz będzie tego o wiele więcej niż do tej pory - zapewnił, kiwając lekko głową do własnych myśli, zdając sobie sprawę, że być może będzie musiał zainwestować w więcej samorzeźbiących dłut i poszukać innych, działających w podobny sposób narzędzi. Ostatecznie nie mógł zakładać, że szybko znajdzie współpracownika, którego zdolności będą mu odpowiadać. - Sam rzeźbię w dość mugolski sposób… Zaklęć używam niewiele, bo nie jestem zbyt dobrym zaklęciarzem i o ile z transmutacją nie mam takich problemów, tak pozostałe czary mi nie wychodzą… Więc rycie w drewnie, w kamieniu, nadawanie kształtów, wszystko to robię ręcznie i rzeczywiście jest to niezwykle czasochłonne. Zaklęć używam właściwie do oczyszczania i utrwalania… Także dobrze ich rozumiem i tym bardziej cieszy mnie, kiedy kupują moje dzieła, ale to wciąż za mało. Im właściwie sprzedaję tylko rzeźby i niewielkie przedmioty codziennego użytku, ręcznie zdobione. Dla nas… Dla nas jest tego więcej ,począwszy od elementów biżuteryjnych, na rzeźbach skończywszy. Wszystko, co chciałabyś używać na co dzień, ale pragniesz. żeby nie było zwyczajne, możesz zamówić u mnie, mówiąc o tym, czego oczekujesz. Chciałbym, żeby sztuka była dostępna dla każdego w każdym momencie, a nie tylko w pustych, chłodnych galeriach i martwych muzeach… - powiedział, po chwili orientując się, że zdecydowanie za dużo mówił, zbyt wiele o swoim miejscu pracy, co nie dla każdego mogło być ciekawe, nie mówiąc o tym, że zwyczajnie jego słuchacze mogli się nudzić. - Widziałaś już w Venetii coś ciekawego poza pałacem? Ja wciąż jeszcze nie wszędzie byłem, ale to miasto zachwyca mnie na każdym kroku.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zapisała mu na karteczce adres swojej pracowni i zapewniła, że zawsze jest tam mile widziany. Oczywiście miejsce było otoczone magią ochronną i nieproszony gość nigdy nie miałby szans się tam dostać, ale o tym Larkin nie musiał już wiedzieć. Uśmiechnęła się szerzej, słysząc jego słowa, bo dokładnie rozumiała, co miał na myśli. Dla jednych, to co robili wydawało się harówką i ciężko spędzonym czasem, ale dla nich była to przyjemność, bo oddawali się pasji i nie miało to znaczenia, czy chodzi o nawożenie roślin, czy wytwarzanie rzeźb. -Produkcja na dużą skalę nigdy nie jest łatwa. Życzę Ci, żebyś nie stracił zapału, bo całą resztę ważnych rzeczy i tak już masz. - Skinęła mu uprzejmie głową. Szkoda, że nie wiedziała o jego kursie jubilerskim, bo zdecydowanie miałaby kilka zamówień, które chętnie by u niego złożyła. -Tak pięknie mówisz o sztuce. Dawno nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby tak ubrać to w słowa. Całkowicie się z Tobą zgadzam, choć lubię podziwiać dzieła w muzeach, to jednak posiadanie i używanie czegoś takiego, daje zupełnie inne uczucie. - Przez chwilę widać było, że Irvette wręcz się rozmarzyła, choć ciężko było powiedzieć, z czego tak naprawdę to wynikało i co siedziało w jej głowie. Zaraz jednak wróciła na ziemię, nie mając w zwyczaju zbyt długo bujać w obłokach. -Skoro robisz biżuterię, muszę się do Ciebie odezwać o pewną sprawę. Ale to nie dzisiaj, najpierw chcę to dobrze przemyśleć. - Zasygnalizowała chęć nawiązania współpracy w tym temacie. Było coś, co chciała komuś sprezentować, choć nie wiedziała jeszcze do końca, jaką formę ostatecznie podarek ma przyjąć. Irvette nie przeszkadzała ani trochę rozmowa o pracy, czy to swojej, czy kogokolwiek innego. Przyjęła jednak pytanie zmieniające temat, zastanawiając się, czy jest coś, o czym warto było opowiedzieć. -Byłam w pracowni szkła, na warsztatach. Myślę, że to coś, co by Ci się spodobało. Postawiłam na wytworzenie kuli do wróżenia, choć nie powiem, żeby mi wyszła. - Zaśmiała się cichutko na wspomnienie swojego "sopla", po czym przypomniała sobie, że ma go ze sobą, więc natychmiast wyjęła przedmiot z torebki i pokazała Larkinowi.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Odebrał karteczkę, którą schował bezpiecznie do kieszeni spodni, wcześniej odczytując nazwę. Zamierzał po zakończeniu wakacji wykorzystać propozycję odwiedzenia jej, licząc na przypływ dodatkowej inspiracji w miejscu, które samo w sobie z pewnością było magiczne. Uśmiech nie schodził z jego ust, kiedy życzyła mu zachowania pasji. Był pewien, że będzie tak, dopóki wciąż będzie mieć w pobliżu swoją muzę. Cokolwiek tworzył, za każdym razem zastanawiał się, czy podobałoby się jej to, co skończył, czy tez nie uznałaby tego za warte zakupu. Istniało również prawdopodobieństwo, że nie zwróciłaby uwagi na zdobienia zwykłych przedmiotów, bardziej przejmując się tym, czy wciąż są praktyczne. Nie, zdecydowanie nie miał możliwości, aby stracić zapał. - Sztuka staje się częścią codzienności, a jednocześnie umiejętnie stworzone przedmioty nie mogą spowszednieć. Pozwalając niewielkim rzeźbom ruszać się, nadając im charakteru, sprawiamy, że z każdym użyciem może spotkać nas coś nowego. Tego chcę dla innych i dla siebie - dodał, wzruszając nieznacznie ramionami, poprawiając mankiet koszuli, który zaczął się odwijać. Zaraz też uniósł nieznacznie brew, kiedy usłyszał Irvette i jej zasygnalizowanie chęci współpracy. Do tej pory ze znajomych jedynie z Brandonównami rozmawiał o biżuterii i potrzebował stworzyć kolię dla Elizabeth, zgodnie z obietnicą, co wiedział, że będzie jednocześnie jego reklamą, jeśli tylko dziewczyna zdecyduje się ją nosić. - Jeśli chcesz zapewnień, co do moich zdolności, to mam ukończony także kurs jubilera - powiedział z wyraźnym rozbawieniem. - Ale dobrze, będzie mi niezwykle miło stworzyć coś dla ciebie, a im lepszy projekt mi przekażesz, im lepiej opiszesz czego oczekujesz tym dokładniej będę mógł to stworzyć. Możemy o tym porozmawiać, kiedy przyjdę do twojej zielarni - dodał, uśmiechając się lekko, czując ekscytację na myśl o w pewnym sensie wspólnej pracy. To było coś, czego mimowolnie szukał, nie chcąc zamykać się tylko na niektórych klientów, którzy zwyczajnie szukali tego, co on mógł im oferować. - Warsztaty dmuchania szkła? Brzmi jak coś, co wręcz powinienem sprawdzić… Och… Kto wie, może da się z tego dalej wróżyć? - odpowiedział, spoglądając na szklany sopel, jaki Irvette wyciągnęła z torebki, próbując się nie zaśmiać. Domyślał się, że nie było łatwo stworzyć cokolwiek ze szkła, jeśli wcześniej nie robiło się niczego podobnego. - Zdecydowanie spróbuję… I chyba wiem, kogo mógłbym zabrać ze sobą, dziękuję ci bardzo za podpowiedź - dodał, znów uśmiechając się z wyraźnym zadowoleniem, oddając dziewczynie sopel do wróżenia.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Posiadanie inspiracji w sztuce było niezwykle ważne. Irvette co nieco o tym wiedziała, samej oddając się malarstwu w wolnych chwilach, choć nigdy nie robiła tego profesjonalnie. Traktowała to raczej jako odskocznię i pasję. Wiedziała, że jej rodzina w życiu nie pozwoliłaby jej zrobić kariery artystycznej. Według familii de Guise, było to coś uwłaczającego, a ona nie miała w zwyczaju kłócić się z ich poglądami, choć powoli zaczynała wyznaczać własną życiową ścieżkę. -I to z pewnością przyniesie Ci sukces. Nie ma nic gorszego od artysty, który tworzy bez pasji, a jedynie dla osiągnięcia zarobku. Dla mnie widać to od razu. - Przyznała, bez problemu wyrażając swoją opinię na ten temat. Kwestia biżuterii była czymś ważnym dla każdego, kto doceniał wagę prezencji osobistej. Ruda uwielbiała błyskotki, choć znała kogoś, kto lubował się w nich jeszcze bardziej i to właśnie dla tej osoby postanowiła postarać się o prezent. -Myślę, że to nie będzie potrzebne. - Czuła, że jeśli jest tak dobry w jubilerstwie, jak w sztuce, nie ma o co się martwić. Dlatego też wyszła z tą propozycją, choć miała jeszcze jedno pytanie. -Zaklinasz biżuterię także? - Zapytała, zapewniając go, że jeśli chodzi o projekty, to dbała o najmniejsze szczegóły i raczej nie pozostawiała niczego przypadkowi. Miała już pewien pomysł nie tylko co do kształtu, ale i materiałów, z których jej zamówienie miałoby zostać wykonane. Cena nie grała dla niej roli, co też od razu zaznaczyła. -Mam zamiar to sprawdzić. Jestem umówiona na spotkanie z pewnym wróżbitą. - Przyznała dumnie, choć wciąż była zawiedziona faktem, że prosty kształt kuli ją przerósł. Była pewna, że Swansea poradzi sobie o niebo lepiej niż ona. -Nie ma sprawy, jak natknę się jeszcze na coś ciekawego, na pewno dam Ci znać. - Zapewniła, gdy przechodzili do kolejnej, bogato zdobionej sali pałacu Dożów.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Nie znał Irvette za dobrze, jeśli nie powiedzieć, że nie znał jej wcale, ale z jakiegoś powodu nie wątpił w jej słowa, że dostrzegała różnicę w pracach tworzonych dla zysku a tych stworzonych z pasji. Podejrzewał, że musiała mieć w sobie cień artysty, skoro dostrzegała te drobne niuanse, ale też coś w jej postawie świadczyło o tym. Coś, czego nie mógłby ubrać w żadne słowa, co się po prostu czuło. Być może dlatego nie miał problemu rozmawiać z nią o sztuce, o własnej pracy, skoro był przekonany, że nie tylko doceni, ale i w pełni zrozumie. Uśmiechnał się lekko na jej słowa cicho przyznając im rację. Artysta tworzący dla zarobku był jedynie twórcą. - Dopiero zaczynam zaklinać… Pracuję nad kolią, więc będę sprawdzał, jak mi z zaklinaniem idzie. Jednak jestem pewien, że nawet jeśli nie osobiście, to znam kogoś, kto mógłby mi pomóc z samym zaklinaniem, więc cokolwiek będziesz chcieć, zdołam to zrobić - powiedział spokojnie, choć nie ukrywał pewności siebie. Nie sądził, aby tak naprawdę musiał to robić, skoro wiedział, na co było go stać i stale rozwijał się w tym temacie. Po chwili pochwalił jej decyzję spotkania się z wróżbitą. Ostatecznie nie było powiedziane, że to, co stworzyła Irvette, choć nie było kulą, nie mogło się nadawać w jakiś sposób do wróżenia. Jednocześnie rozumiał, jak trudne mogło być tworzenie symetrycznych kształtów, nie mówiąc już o kuli. Jeśli miałby wskazać na najtrudniejszą do wykonania rzecz, była to właśnie kula, która była pozbawiona jakichkolwiek kątów, zagięć, złamań. Musiała być idealna… Podziękował za obietnicę podzielenia się informacją o innych ciekawych miejscach, po czym skupił się już tylko na dziełach sztuki, przenosząc na nie temat. Naprawdę dobrze rozmawiało mu się z rudowłosą, aż nie zwracał uwagi na mijający czas. Z tego powodu nie mógł już doczekać się ich współpracy nad zamówieniem. + z.t. x2
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie spodziewała się tego, że w czasie swojego spaceru po sadzie natrafi na taki skarb jak tablica, która wyglądała jakby skrywała prawdziwe sekrety. Naprawdę raz jeszcze mocno pożałowała faktu, że nie załapała się na prowadzony kilka lat temu w Hogsmeade kurs trytońskiego, który na jej nieszczęście był jedynie jednorazowym wydarzeniem. Przynajmniej teraz mogłaby chociaż w pewnym stopniu odczytać wiadomość, która znajdowała się wyryta w kamieniu. Szczęśliwie jednak na samym dole znajdował się rysunek czegoś, co wydawało jej się być pałacem położonym nad jakąś wodą. I właśnie pierwszym jej skojarzeniem był pałac dożów. Głównie ze względu na fakt, że... był pałacem. I leżał położony nad wodą. Inteligencją nie grzeszyła więc pierwsze skojarzenie musiało być tym prawidłowym. Dlatego też przybyła właśnie w to miejsce i zaczęła się rozglądać za czymkolwiek, co mogłoby stanowić jakąś wskazówkę dla dalszych poszukiwań. Co wcale jednak nie było takie łatwe. Może zamiast tego lepiej byłoby poszukać w jakimś innym miejscu?
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Bała się. Tak strasznie, panicznie się bała. Było jej niedobrze, ręce jej się trzęsły, trudno jej było złapać oddech. Nie wiedziała jakim cudem dała radę napisać list do Artiego, liczyło się tylko to, że podołała. Nie chciała, żeby jej wtedy szukał, nie kiedy była z tym mężczyzną, którego zamiarów nie znała. Który mógł być niebezpieczny.
Który wiedział, że skarbiec rodowy istniał…
Zrobiło jej się niedobrze. Jak mogła być tak głupia, żeby założyć przy nim maskę? Nie wiedziała, że to się mogło stać, nie wiedziała, czym ryzykowała, ale to jej nie usprawiedliwiało. Stała się jedna z najgorszych rzeczy… Wiedział, że to nie były legendy. Że on gdzieś tam był. I że ona wiedziała.
Przyspieszyła. Chciała znaleźć Artiego jak najszybciej, teraz, kiedy już udało jej się uciec od Tony’ego. Kiedy się rozeszli a ona mogła odejść. Nogi rwały jej się do biegu, ale się powstrzymywała. Nie mogła dać po sobie poznać, że to na nią tak zadziałało? Co, jeśli ją śledził? Obróciła się panicznie, ale nikogo nie widziała. Musiała udawać, że wszystko było w porządku, nawet jeśli chciała schować się pod ziemię, nawet kiedy jej buty znów przestały działać przez tę durną maskę… Maskę… Wyciągnęła różdżkę i nie poczuła nic.
Teraz nie miała nawet magii po swojej stronie.
A Tony mógł być blisko. Co, jeśli chciałby jej coś teraz zrobić? Znaleźć ją, skrzywdzić, by wydostać informacje? Nawet nie miała, jak się bronić.
Uśmiechała się lekko, jakby nigdy nic, przygryzając przy tym policzki tak mocno, że aż poczuła smak krwi w ustach. Musiała go znaleźć.
Tylko go znaleźć.
Tylko być obok.
Serce kołatało jej jak szalone i coś za każdym razem w niej więdło, gdy kolejna mijana twarz nie była jego. Patrzyła na tych wszystkich ludzi i jedyne co widziała, to samotność, ciemność, strach czający się za rogiem. Gdy tylko widziała kogoś kątem oka, natychmiast się obracała, by się upewnić, że to nie był Tony. Wszyscy byli do niego tak podobni. Wszyscy patrzyli. Wszyscy mieli różdżki. Wszyscy tutaj mieli nad nią przewagę i mogli ją skrzywdzić, gdyby tylko chcieli. Niedługo wszyscy mogli wiedzieć o skarbcu, jeżeli takie byłoby życzenie mężczyzny.
Była zupełnie bezbronna w mieście pełnym magii, czarodziejów i jego twarzy, zagrożenia, że gdzieś tu był.
Czuła się taka malutka, a maska dzielności powoli się łamała. Nie wiedziała, ile jeszcze była w stanie wstrzymywać roztrzęsiony oddech. Ile mogła wytrzymać bez…
- Artie! – i wszystko jej puściło. Zatrzymała się, patrząc na niego dłuższą chwilę, wielkimi od przerażenia i nadziei oczami, jakby chciała się upewnić, że to na pewno był on. Że go sobie nie wymyśliła. Że tutaj był, tuż obok, ramię w ramię dla niej wbrew wszystkiemu innemu. Przygryzła jeszcze mocniej policzki i usta i po prostu się rozpłakała, zwieszając głowę, żeby jakoś ukryć te łzy, które nagle zaczęły płynąć, już bez jej kontroli. Już nie musiała być dzielna, nie musiała udawać i nie musiała uciekać. Był obok. Był tu dla niej. Wpadła w jego ramiona szlochając już wyraźnie, na głos, gubiąc oddech na własnych łzach. Cała trzęsła się z przerażenia, tak długo to w sobie trzymała. Cały dzień udawała odważną i niewzruszoną. Wreszcie miała przy sobie kogoś, komu mogła pokazać prawdę, ogrom prawdy tego, jak bardzo – Boję się – wyszeptała słabym głosem prosto w jego ramiona, starając się wtulić jeszcze mocniej, po prostu w nim schować, w tym bezpiecznym zamknięciu przed całym światem. – Artie, tak bardzo się boję… Artie on wie… I on wie, że ja wiem… – nie mogła przestać się trząść, ale wiedziała jedno.
Już była bezpieczna. Tak długo, jak był obok, była bezpieczna.
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Sro Sie 30 2023, 02:27, w całości zmieniany 1 raz
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
A po rozmownie z profesorem Walshem ostatnim, czego potrzebował, był Lenny, który zdawał się doskonale wiedzieć, gdzie i do kogo leci. Lenny, którego mógł pogłaskać, a jednak nadal był spanikowany. Lenny, który pohukiwał tak, jakby chciał udać ich melodię.
I ta treść. Potrzebuję pomocy; boję się... Wiedział, że to nie może być żart. Nie byłaby przecież aż tak okrutna wobec niego. Nie kazałaby mu uruchomić wszystkich swoich zmysłów i ustawić samego siebie do pionu, jeżeli to nie byłoby poważne.
A najwyraźniej było. A on... bał się. Czuł, jak jego serce zdecydowanie przyspieszyło. Jak adrenalina pompuje się do jego mózgu; jak on sam powoli zaczyna doświadczać tego, jak bardzo mu na niej zależy. Zależało. Okropnie. I jakby cokolwiek by się miało jej stać, nie potrafiłby tego sobie wytłumaczyć. Nie w momencie, kiedy obiecał jej, że będzie zawsze przy niej. Fizycznie czy psychicznie. A słowa tej obietnicy wypaliły na jego ciele klucze.
Tego właśnie wieczoru obiecał sobie, że już nigdy więcej nie będzie się bał. Postanowił, że będzie to uczucie zwalczać. Stopniowo zabijał. Nie mógł się bać. Nie powinien się bać. I już na pewno nie w chwili, kiedy ta wylądowała w jego ramionach, a wizja, jaką miał wrytą w pamięci wprost z sali refleksji, zdała się odżyć na nowo.
Nie myślał wiele. Mocno przyciągnął drobną dziewczynę do siebie. Tak mocno i pewnie, jak jeszcze nigdy tego nie robił. Zamknął oczy i ostrożnie gładził jej plecy i włosy, nie schodząc dłońmi niżej niż do połowy jej krzyża. Cicho nucił pod nosem, jakoby miałoby ją to uspokoić, here comes the sun. Kiedy był dzieckiem, takie działania go uspokajały. Musiał łapać się wszystkiego. Chciał łapać się wszystkiego. Nawet jeżeli oznaczałoby to wzmożoną naukę sztuki czarnej magii. Musiał ją chronić. Już nie tyle, że chciał. Harmony musiała być przy nim bezpieczna. Nie ważne, jak bardzo byłoby dla niego samego wyniszczające.
Nie mówił jeszcze nic. Poczuł jednak, jak wiatr nagle się wzmaga. Jak wściekle wyje dookoła nich, zupełnie jakby to zjawy krzyczały zamiast niego. Jakby to wiatr wyrażał wściekłość, która go objęła. Wściekłość, nie strach. Nie chciał się bać. Nie mógł się bać. Miał być silny i wytrwały, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Żeby to ona mogła być spokojna. Żeby to ona mogła być... szczęśliwa. I zupełnie pozbawiona wszelkich trosk.
- Little darling - zaczął szeptem, zniżając się do jej poziomu. Układając głowę tak, żeby móc szeptać do jej ucha. - Daj mi tylko nazwisko. Wygląd. Cokolwiek. Zajmę się tym.
I chociaż jego głos brzmiał tak, jakby chciał ją jak najbardziej uspokoić, jego twarz wyrażała... wściekłość. Nie był to gniew. Układał w głowie już plan, co mógłby zrobić. Nie musiał nawet wiedzieć, kto to. Kim był i co wiedział. Harmony była przerażona. To był dostateczny motyw. Trzymał jednak jej twarz blisko swojej klatki piersiowej, żeby tylko nie musiała patrzeć na niego w takim stanie. Nie chciał, żeby widziała, jak bardzo jest rozzłoszczony. Nie chciał, żeby oglądała go w tym stanie. Nie chciał, żeby bała się i niego. Cokolwiek by się nie działo, ona miała być po prostu... bezpieczna. Tylko i aż tyle.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ciemność potrafiła być miękka, komfortowa, bezpieczna. Przynosić sny przyszłości i słowa obietnicy, których nie usłyszałoby się poza nią.
Ciemność jednak potrafiła postąpić tam, gdzie wcale jej nie było. Ciemność była strachem, paniką. Ciemność była twarzami tych wszystkich ludzi, których nie poznawała i w prezencji których nie chciała się znajdować. Ciemność była tysiącem głosów wesołych rozmów, gdy ona wciąż słyszała słowa mężczyzny.
A w ciemności był i on.
Poznałaby go wszędzie. Nie pomyliłaby go nawet w ciemności, gdy w mroku świecił dla niej jak księżyc, przynosząc spokój, rzucając blask na koszmary i odganiając wszystkie mary nocne sprzed jej drogi i zza jej wspomnień. Nie widziała nikogo innego w cieniu strachu, on jednak pozostał niezmienny. Ten pełen uczucia, wsparcia, przywiązania wzrok i jego otwarte ramiona, w które wpadła od razu, chowając się przed światem. Przed samym strachem.
By ciemność znów stała się miękka.
Nie wiedziała, czy stali w miejscu, czy gdzieś ją odprowadził, chyba nawet nie miała pojęcia, gdzie tak dokładnie byli. To już nie było ważne, miała go obok. Była bezpieczna. A wraz z tym bezpieczeństwem popłynęły i wszystkie emocje, które tak usilnie trzymała, przygryzając policzki, zaciskając pięści, idąc jak po omacku, a jednak prosto do niego. Jak po linie. Wstążce. Może słowach obietnicy, która dudniła jej kluczem na sercu?
Nie czuła własnych nóg, gdy płacz zabierał jej oddech tak bardzo, że aż głowa zrobiła jej się lekka i ciężka zarazem. Szloch dusił jej głos, chciała powiedzieć na raz tak wiele, a jednocześnie schować się przed wszystkim, co się wydarzyło, tak jakby nigdy się nie stało. Ale to nie byłaby prawda.
- Nie wiedziałam, że tak zadziała – szeptała, łykając własny płacz, starając się za bardzo nie zaciągać, a jednak głos trząsł się jej poza jej kontrolę. Mocniej zacisnęła na nim ramiona. Tak bardzo potrzebowała tego oparcia. Swojej bezpiecznej przystani. – Artie, byłam głupia. Strasznie głupia… Jak mogłam na to pozwolić… Ja naprawdę nie wiedziałam, ale jakbym… Jakbym wiedziała – szlochała. Trzęsła się, ale z każdą nutą, każdym słowem spokojnej melodii była w stanie powiedzieć więcej. Tak jakby na nowo oddawał jej oddech. – Nie powinnam, po prostu nie powinnam! Jestem taka głupia!
Wypłakiwała mu te słowa jak mantrę, raz głośniej, raz słabiej, ale za każdym razem spokojniej. Bo czuwał nad nią, otulał swoim ciałem, głosem, protekcją. Nie musiał mówić, że była bezpieczna – sprawiał, że wiedziała, że tak było. Przy słowach nikogo innego nie potrafiłaby się wyciszyć tak, jak przy jego melodii. Bo w niej zawarł wszystko, całe ich przywiązanie, przyjaźń i obietnicę, że nic nie mogło jej się stać.
I że mogła mu powiedzieć absolutnie wszystko.
- Nie zdradził mi swojego pełnego imienia, ale… – przygryzła kąciki ust. Wiatr zaszumiał wokół nich, gdy jego melodia cały czas brzmiała w jej uszach i biciu powoli zwalniającego serca. – On zobaczył nasz skarbiec w moim wspomnieniu – szepnęła tak cicho, jak tylko mogła, by tylko on usłyszał. Tylko on mógł o tym usłyszeć. Tylko jemu na tyle ufała. – Teraz wie, że istnieje… Artie… Boję się.
Mocniej zacisnęła na nim palce, wbijając je w materiał jego stroju jak w ostatni ratunek. Jakby od tego zależało jej życie.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nie mówił nic więcej. Słuchał. Jej szlochu, jej płaczu; tego, co do niego mówi, mimo że jej słowa były bardziej niczym plątanina niezrozumiałych sylab, a przynajmniej mogły tak brzmieć dla kogoś, kto by się im tylko przyglądał z boku. Dla kogoś, kto nie znał Harmony od sześciu lat i nie toczył właśnie walki we własnym umyśle. Walki, którą musiał wygrać. Walki, od której zależało, jak to wszystko się dalej potoczy.
Póki co, wiatr dookoła nich wzmógł się, przeraźliwie wyjąc i wyginając gałęzie drzew czy łodygi roślin. I trzymał ją, bardzo blisko siebie; gładził jej plecy i starał się jak najbardziej uspokoić jej płacz. Jej stan. Ją całą. Nie chciał oglądać jej w takim stanie. Nie mógł oglądać jej w takim stanie. Musiał zrobić wszystko, żeby ją od tego uchronić. Bo kto inny, jak nie on? On musiał stać się jej obrońcą. Jej stróżem. Czarnym aniołem, bo to, co działo się w jego głowie, zdecydowanie oddalało go od typowego, anielskiego wizerunku. Nie, taki nie byłeś, Artie. Już taki nigdy nie będziesz. Zatracasz się, rozumiesz? W imię Harmony. W imię bezpieczeństwa Harmony.
Leciał na autopilocie, czego nie był do końca świadomy. Powtarzane słowa i spokojna melodia, delikatny ruch, podczas kiedy mięśnie jego twarzy utrzymywały jej wyraz jako nadal rozwścieczenie. Jego czoło zaczynało boleć, kiedy tak mocno je marszczył. Jego szczęka mogłaby zdrętwieć przez to, jak mocno ją zaciskał. Arturze Gaddzie, w tym dniu i w tej godzinie, przezwyciężasz wszystkie swoje strachy. Nie ma dla ciebie granic, których nie przekroczysz. Nie istnieje nic, czego byś nie zrobił. Nie ma słowa bezpieczeństwa. Nie ma rzeczy niemożliwych. Harmony Seaver ma być bezpieczna i kropka. Ma być...
Kiedy wbiła palce mocniej w jego plecy, zdał się wrócić do rzeczywistości. Zdał się odzyskać kontrolę nad sobą. Jego twarz początkowo tylko złagodniała, żeby później przybrać neutralny wyraz. Spojrzał na nią. Nawet nie syknął, ba, nie drgnął. Wiatr przeraźliwie zawył, kiedy on nachylił się do niej, ostrożnie podnosząc ją z ziemi. Przytulił do siebie i czekał, aż ta zrobi to samo. I dopiero wtedy przeszedł się z nią do ławki, na której usiadł, pozwalając jej spocząć na jego kolanach. Patrzył na nią od dołu. Delikatnie ocierał jej łzy swoją lewą dłonią, kiedy prawą asekurował jej plecy. Pilnował się, żeby jego twarz nie przybrała wyrazu, który mógł ją przestraszyć. Nie mógł i nie powinien tak zrobić. To byłaby pewnego rodzaju odznaka słabości.
- Moony. Nic ci nie grozi. Będę cię bronił tak długo, jak długo żyję - bo przecież niczego innego nie był tak bardzo pewien jak właśnie tego. Jego serce zabiło nieco szybciej, przypominając o maskowej przysiędze i bliźnie w klucze. - Jesteś w stanie powiedzieć mi trochę więcej, czy chcesz jeszcze się poprzytulać? Wiesz, że możesz płakać, ile potrzebujesz - bo dla niego to nie było niczym złym. Był tu. Był ostoją. I chociaż wiatr przeraźliwie wył i wirował, ich zdawało się to nie dotyczyć. Nawet ich nie muskał, zupełnie jakby otaczała ich jakaś bariera. Cholerna maska. Chyba to przez nią ta wewnętrzna wojna zdawała się ukazywać w sile natury. Bo to nienormalne, żeby sami nic nie odczuwali...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nigdy nie zapomniała uczucia, które towarzyszy wyjściu spod wody, z długiego nurkowania, daleko w głąb, zaledwie na jednym oddechu i wierze w swoje umiejętności. Sensacji, gdy zaczynało brakować powietrza, gdy płuca zdawały się płonąc, korzystając z już raz zaczerpniętego dechu, starając się znaleźć dech w dwutlenku. I tego, gdy kaptur z wodnej fali pękał, pozwalając wziąć pierwszy, głęboki oddech.
Tak właśnie czuła się będąc w jego ramionach. Jakby została wyrwana z głębokiej toni, w której zapadała się tylko głębiej, nie mogąc złapać powietrza, a walka o wypłynięcie sprowadzała ją coraz niżej. Dopóki go nie znalazła, a ona wreszcie poczuła, że może oddychać.
Że jest bezpieczna.
Jej powiernik, anioł stróż, przyjaciel. Jej obietnica. Przysięga, że zawsze będzie obok a i ona na wieku pozostanie blisko niego. Teraz… Teraz chciała być blisko całą sobą. Ciałem, duszą, każdą myślą, całym swoim zaufaniem. Każda cząsteczka jej jestestwa, tą świadomą i nieświadomą, najbardziej ulotną i tą zupełnie niezmienną wierzyła, że teraz musiało już być dobrze. Bo był obok, tuż przy niej, trzymając ją w swoich ramionach tak mocno, jakby od tego zależał cały świat. Jakby od tego zależał i on sam.
Złapała się go i nie chciała puszczać, nie mogła go puścić, bo gdyby to zrobiła, miała wrażenie, że znów pisane jej było przepaść. Jakby jedynym, co trzymało ją na powierzchni była ich więź. Magiczna nić spajająca ich ze sobą nierozerwalnie, niezmiennie. Na zawsze. Nawet kiedy to „zawsze” stało się tak względnym i zależnym od kogoś spoza tego układu. Spoza ich układu.
Niemal automatycznie oplątała wokół niego nogi i przylgnęła do niego mocniej, gdy ją podniósł. Zamknęła oczy i po prostu wtuliła się w niego, słuchając jak różnie od jego słodkiej melodii huczał wiatr. Jak to było, że go nie czuła? Jedyne co ją otaczało to bezpieczne ciepło, a jednak wichura grzmiała łamanymi gałęziami i skrzypieniem drzew.
Zamknęła oczy, chciała się skupić tylko na jego bliskości. Komforcie, którym otaczał ją jak nieprzekraczalną granicą. Za nią mogło wiać i szaleć. Za nią mogły dziać się rzeczy, które nawet z pomocą magii trudno było wytłumaczyć. Ale w środku? W środku byli oni, zupełnie odcięci od rzeczywistości, schowani gdzieś za nią, może przed nią? Gdzieś, gdzie nie mogła ich ani złapać, ani dogonić.
Otworzyła oczy, czując jego dłoń na swojej twarzy i, niczym kot, zaczęła się w nią wtulać policzkiem. Tak bardzo szukała każdego kontaktu z nim, wsparcia, ostoi, łapiąc się całą sobą świadomości, że był. Mimo że zachowała się okropnie. Głupio. Nieodpowiedzialnie. Mimo że tak bardzo zjebała sprawę i mimo że mogła tym nadszarpnąć zaufanie… On był. Nie oceniał. Nie był zły. Nie gniewał się na nią, chociaż przecież mógł. Mógł jej powiedzieć, że tak się kończyła jej samowolka, że sama sobie jest winna. Że zasłużyła sobie na to, bo choć taka była prawda…
On mówił, że będzie jej bronić.
- Mogę… Mogę jeszcze chwilę? – zapytała niepewnie, przytrzymując jego dłoń przy swoim policzku jeszcze trochę dłużej, mocniej. Cieplej.
I przytuliła się do niego, choć inaczej. Można by nawet rzec, że spokojniej. Nie było w niej już tej paniki, konieczności znalezienia komfortu. Już go miała – Artie Gadd, chłopak, na barkach którego złożyła cale swoje zaufanie.
- Nie wyglądał jak Anglik. Bardziej, jakby był stąd… Lub podobnego kraju… Powiedział do mnie Harmonía – starała się jak najlepiej położyć akcent, gdy już się wyciszyła. I opisała go całego, jego twarz, ekspresję, budowę ciała, oczy, wzrok i to, że… - Patrzył na artefakt w sposób, w jaki patrzyłby na niego Seaver. Nie wiem kim jest, może nikim groźnym. Może tylko to sobie ubzdurałam… Może jestem głupia? – prychnęła z wściekłością na siebie i łzy znów zaczęły zbierać się w jej oczach. Zaczęła wycierać je agresywnie, szarpanymi ruchami, złoszcząc się na siebie, że sobie na to pozwalała, kiedy to wszystko było jej winą. Przy którymś szybkim przejechaniu aż zadrapała się paznokciami. Miała ochotę krzyczeć na siebie. Za tę słabość, za to, że założyła maskę. Za to, że teraz Artie musiał jej słuchać, że znów go w coś wplątywała. Bez jego woli, bez jego zgody, bez jego udziału na pierwszym miejscu w winie. – Przepraszam cię – szepnęła w końcu, słabo, z całą świadomością, że przecież mógł stwierdzić, że to za dużo, zbyt wielkie obciążenie i z największym strachem, że mógł przez to odejść.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
A ile on by w tym momencie dał, żeby tylko móc jej udowodnić, że jest przy nim całkowicie bezpieczna. I żeby to wrażenie utrzymało się przy niej tak długo, żeby potrafiła mu naprawdę bezgranicznie zaufać, choć nie wątpił w to, że tak właśnie było. Musiała mu przecież ufać, skoro w sytuacji strachu stanowił pierwszą osobę, którą poinformowała o swoim strachu i niepewności. Nawet jeżeli nie znał tego powodu, czuł wzrastającą złość. Ciężko o to, żeby właśnie tego uczucia w nim nie było. A w głowie wciąż miał wizję ukazującą mu się w lustrze, jak jeszcze rozmawiał z Walshem...
Dobrze było ją widzieć spokojniejszą. Nie dochodziło do niego tylko to, że mogła to być jego zasługa. Nie czuł się tak. On tylko robił to, co do niego należało do obowiązków przyjaciela: stał obok i upewniał się, że wszystko z nią w porządku. Że nie panikuje. Nawet jeżeli ten wiatr wył niemiłosiernie. Nie mógł jej teraz zawieść, więc cierpliwie czekał. Dawał oparcie. Delikatnie wycierał jej łzy; czekał na kolejne jej słowa...
Całą mocą powstrzymywał się od zmarszczenia brwi, bo wtedy cała jego twarz przybrałaby wyraz wyrażający po prostu wściekłość. Szczególnie przez kolejne jej słowa, które po prostu doprowadzały go do coraz większego zrozumienia, że tak naprawdę jest w kropce. Jak mógł dowiedzieć się po takich szczątkowych informacjach, kto to mógł być? Miał jej zadać więcej pytań. Mógł to zrobić. Ale...
- Nie. Nie jesteś. I nie masz za co przepraszać - przyciągnął ją bliżej siebie, asekuracyjnie masując jej plecy; jakby chciał ją jak najbardziej uspokoić. Coraz mocniej. Zależało jej, żeby była spokojna. I znów zaczął cicho nucić, gładząc jej plecy, do środka jej krzyża. - Powiedz... wyłapałaś coś charakterystycznego? Może... rysy twarzy, albo...? - bo po samym akcencie dopasowanie kogokolwiek do tego opisu graniczyło z cudem. Niebezpieczny, z akcentem, nie stąd... niby przeglądał proroka, ale było naprawdę sporo pasujących do tego opisu zbiegów, czy listów gończych... A może to był fałszywy trop, a Moony nie była w aż takim niebezpieczeństwie? Może to on był głupi?
Wiatr wzmógł się dookoła nich, kiedy ten pogrążał się coraz bardziej w swoich myślach, nad którymi powoli tracił kontrolę. A przecież był tu, żeby ją uspokoić. Niedługo sam będzie wymagał uspokojenia...