Wenecka promenada to miejsce, które wydaje się wyrwane prosto z baśni. Zaczyna się od złotych bram, które otwierają się na ścieżkę wyłożoną śnieżnobiałym marmurem. Wzdłuż alejki rosną majestatyczne drzewa, które w nocy mienią się tysiącami migoczących światełek, tworząc efekt rozgwieżdżonego nieba. Wzdłuż promenady znajdują się różnorodne atrakcje - fontanny tańczące w rytm muzyki, kwitnące ogrody pełne egzotycznych roślin, stragany ze street foodem czy balonikami, cygańscy muzycy z tamburynami i ławeczki, z których można podziwiać panoramiczne widoki. W centrum promenady stoi olbrzymi, kryształowy zegar, który o północy wybija godzinę, wywołując spektakularny pokaz światła i dźwięku. Wszystko to sprawia, że magiczna promenada jest miejscem pełnym uroku i tajemniczości, które zaprasza do odkrywania swoich cudów.
Tu możesz spotkać ducha kota Murano.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, skoro wolał się dąsać na swoją trzyletnią aparycję, to stracił dość wiele. Maxa nie ciągnęła opuszczona wyspa. Nie potrzebował wrażeń, bo tych miał aż nadto w swoim życiu. Powiedziałby nawet, że gdyby tylko mózg nie odciął mu dość szybko pamięci, podczas jego zniknięcia, to i terapia w życiu by mu nie pomogła. Owszem, widział efekty tego, co się działo, ale lepiej, gdy nie mógł przywołać konkretnych obrazów. Nie dość, że uniknął większego załamania psychicznego, to zdecydowanie łatwiej było mu wymijać pytania aurorów i uniknąć konsekwencji. -Cóż, widać szef chuj, skoro nie daje Ci podwyżek. - Prychnął rozbawiony, bo humorek to mu się ładnie trzymał. Fakt jednak, że na pieniądze Max nie mógł narzekać a szczególnie teraz, gdy nie przepierdalał każdego knuta na dragi, alkohol i przekupienie ludzi, żeby pozwolili mu ćpać i pić. Na komplement oczywiście nie opowiedział, uśmiechając się tylko. Miał tutaj ważniejsze rzeczy niż pławienie się we własnej zajebistości. To jest, gdyby kiedykolwiek ją uznał, bo może i było lepiej, ale to wciąż nie było jeszcze dobrze. Oddychaj... Łatwo było powiedzieć, gdy w Maxie kotłowało się tyle emocji. I to jeszcze emocji, których nie znał za dobrze i nie miał pojęcia, jak sobie z nimi radzić. Smutne, choć prawdziwe. Postanowił więc pokazać, co czuł, zamiast skupić się na słowach, które obecnie nie były jego mocną stroną. W przeciwieństwie do wyraźnie zarysowanej sylwetki sroki, latającej wesoło po venetiańskiej przestrzeni powietrznej. Tak, nigdy nie spodziewał się, że kiedyś uda mu się dokonać choć ułamek czegoś, co przypominało pełnego patronusa. A tu proszę, wystarczyło powyzywać wiadro, porozbierać się, zrobić z siebie idiotę na pół Venetii i pokonać największą słabość. Kto by pomyślał, że przepis na szczęście może być taki prosty. Nie odpowiedział na pytanie, bo i nie znał dokładnej odpowiedzi, choć przeczuwał, że byłaby ona twierdząca. Skupił się zamiast tego na drugiej kwestii, która i jego nieco intrygowała. -Ja to się spodziewałem niczego przez najbliższe całe życie. - Przyznał bez cienia wstydu. Nie ukrywał nigdy, że patronu go nie interesował, bo po prostu wątpił, że kiedykolwiek go osiągnie. Ciekawił go tylko w kwestii animagii i różnicy między tym, w co zamieni się czarodziej, a duchowym zwierzęciem, jakie może przywołać w roli świetlistego strażnika. Tak, też miał ochotę go teraz pocałować i chuja go obchodziło, że wyglądał jak dziecko. Mentalnie wciąż było jego partnerem, no ale Max jednak aż tak popierdolony nie był, żeby namiętnie całować trzylatka. Zamiast tego po prostu mocno go do siebie przytulił, czego potem pożałował i przeprosił, gdy wyszło, że tamten ma na brzuchu ogromną i bolącą ranę. Zdolność warzenia i rozumienia mikstur na nic się zdawała, jeśli eliksirowar nie miał pojęcia, co takowa ma robić. Zwierzęta zdecydowanie były najsłabszym ogniwem w wiedzy Maxa, dlatego wolał skupiać się na ludziach. No i sprawiało mu to większą przyjemność szczególnie, gdy próbował na sobie nowe narkotyki. -Dziękuję. - Odpowiedział krótko, szanując niezwykle logiczne podejście partnera do całej tej sprawy. Jak widać potrafili odłożyć złe emocje na bok. Może i tylko od święta, ale lepsze to niż nic. -Jak Ci coś przepisze, przyjdź do mnie, to Ci to uwarzę. - Dodał jeszcze, nie chcąc przecież odmawiać Paco pomocy. Mimo wszystko go kochał, choć obecnie walczył bardzo mocno z wspomnieniami, które nabył podczas związku z Felim, a Merlin mu świadkiem, że nie chodziło o te miłe wspomnienia. -A nie wiem. Może tylko udaję, że nie obchodzi mnie kasa, a tak naprawdę okradam każdego z byle błyskotki? - Zażartował trochę dla rozluźnienia atmosfery, trochę dla własnego zdrowia psychicznego. Szczerze nie miał pojęcia, co miał oznaczać u niego ten konkretny ptak.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Wątek po ingerencji w sadzie 1/3 @Christopher Walsh Metamorfomagia po rytuale 1/3
Xanthea musiała przyznać, że jej przygody na wakacjach były bardzo zróżnicowane. Już sam karnawał był sporym przeżyciem, a do tego ta mrożąca krew w żyłach wycieczka do szpitala Magipsychiatrycznego i ta przykra sprawa w Purpurowym Sadzie... Ale za to spotkania z Xion! Rozmowy, zacieśnianie więzi... Ba! Miała już okazję zaangażować się trochę w jej sprawy! Xanthea była strasznie dumna z tego, że córka obdarzyła ją zaufaniem na tyle, by zawierzyć jej swoje troski, nawet jeśli chodziło o sprawy tak błahe! Spośród ciekawych rzeczy, które jej się przytrafiły, nie można było pominąć rytuału w świątyni Westy, po którym nabrała niecodziennych umiejętności. Metamorfomagia była krótkotrwała, dlatego kobieta zamierzała się nią pobawić. Tego dnia przybrała postać tak różną od swej własnej, jak tylko się da, bo postać podrostka, chłopaka na oko lat siedemnaście z kudłatą głową i masą piegów. Roboczo przyjęła imię Dean i poszła wesoło zagadywać do "rówieśników". Było to takie odświeżające, że wczuła się w tę rolę. Ba! Nawet kupiła sobie stosowną do okoliczności stylówkę inspirowaną mugolskimi dżinsami i koszulką z napisem "keep calm and leviosa". Całość dopełniła czapką z daszkiem, zmyła oczywiście cały makijaż, a torebkę zamieniła na plecak. Właśnie mijała zakręt, kiedyś usłyszała "witaj, malutki" i aż się odwróciła w tamtą stronę. To było co najmniej zaskakujące. Ale skoro już jakiś studenciak zaczął, to ona nie zamierzała odpuścić sobie zabawy. - Malutki? Stary, tak już od dawna nikt do mnie nie mówił. Aktualnie wolę Dean. - Xan wyciągnęła dziarsko rękę na powitanie z chłopakiem, ale gdy już miał ją ścisnąć, stracił czucie w ręce. - Au! A niech to Morbus... Wybacz. Kłopoty z ręką. To kim jesteś, hm? Na tubylca nie wyglądasz.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Powiedzieć, że się dąsał to dość eufemistyczne określenie, a że potrzebował ujścia dla wrzącej w żyłach wściekłości, podróż na opuszczoną wyspę w tamtym momencie wydawała mu się doskonałym pomysłem. Nie przewidział, że nie każdą przeszkodę pokona za pomocą ofensywnych zaklęć, a teraz borykał się nie tylko z palącymi ranami po spotkaniu z geniusem, ale i powracającymi w nocy koszmarami, wypełnionymi wrzaskami i cierpień torturowanych wewnątrz opuszczonego obecnie budynku pacjentów. Wczorajszej nocy zagłuszył je z pomocą alkoholu, ale zdawał sobie sprawę z tego, że metoda ta na dłuższą metę przyniesie więcej szkód niż korzyści. Przydałoby mu się… tak, wolał na razie o tym nie myśleć. - Szef chuj? Gadasz zupełnie, jakbyś go znał. – Parsknął w odpowiedzi, odruchowo wyciągając ramię, żeby przyciągnąć do siebie niesfornego ukochanego, kiedy przypomniał sobie o swej nadal dziecięcej i nadal denerwującej aparycji. – Przyznaj, że chciałbyś mieć takiego szefa. Czasami. – Zasugerował więc zamiast tego, wycofując dłoń na rzecz rozbawionego, czarującego uśmiechu, który przy tych subtelnych rysach pasował do niego jak wół do karety. Źródło życia nie zmieniło jego zaczepnego charakteru, a to sprawiało, że jeszcze bardziej męczył się w nieodpowiadającej mu skórze. Na szczęście świetlista sroka prędko odpędziła natrętne myśli, całkowicie pochłaniając uwagę nadal jeszcze zszokowanego, ale niesamowicie dumnego i uradowanego Meksykanina. – Mówiłem, że ci się uda. I wierzyłem, że ci się uda. – Wtrącił stanowczo, jakby dla podkreślenia, że zaskoczyło go nie to, że Felix wyczarował cielistego patronusa, a po prostu to, że dokonał tego właśnie teraz. – Nie no, błag… – Westchnął natomiast, czując jak chłopak go do siebie przytula, a chociaż sam wzbraniał się przed czułym gestem głównie z powodu płynącego z dziecięcej postury zażenowania, tak rzeczywiście piekący ból szybko przypomniał mu o innych dolegliwościach. – No pasa nada, cariño. – Szepnął tuż po cierpiętniczym syknięciu, nie chcąc słuchać przeprosin ze strony młodszego partnera. Prawdę powiedziawszy, cieszyło go to objęcie, mimo wszelkich innych przeciwności. Pokiwał porozumiewawczo głową, zastanawiając się nad drugim z nabytych podczas nieprzemyślanej wycieczki problemów. Obawiał się nieprzespanych nocy, ale stwierdził, że na razie nie będzie wspominał o eliksirze spokoju. Może wystarczy łapacz snów? – No przecież, że przyjdę do ciebie, a nie do jakiegoś Deara. – Wyszczerzył się wesoło, a kąciki ust zaraz pomknęły jeszcze wyżej na skutek żartobliwego pytania Maximiliana. – No tak… teraz rozumiem, dlaczego wybrałeś sobie mnie. Masz pole do popisu. – Szturchnął go nogą, a raczej nóżką, w duchu modląc się o szybki powrót do zdrowia. Pełni zdrowia. – Możesz mnie okradać z każdego galeona. Niestety mam słabość do takich ładnych złodziei. – Prychnął pod nosem, ku własnemu zaskoczeniu decydując się nad nietypowy ruch. Zamiast oprzeć się wygodniej plecami, rozłożył się bowiem na ławce, układając głowę na chłopięcych kolanach. Przynajmniej łatwiej było mu teraz spojrzeć ukochanemu w oczy. - To co cię jeszcze ciekawego spotkało, pajarito? – Zagadnął, pieszczotliwe odnosząc się do kształtu wyczarowanego przez chłopaka patrona.
Ostatnio zmieniony przez Salazar Morales dnia Pon Sie 28 2023, 14:19, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Koszmary były czymś, co Max znał aż za dobrze. Może nie dokładnie takie, ale szczerze to nie pamiętał już, kiedy na spokojnie spał bez łapacza snów, czy wspomagania eliksirami. Kusiło go sprawdzić, czy teraz, bo odwyku, nie będzie mu nieco lepiej w tej kwestii, ale wciąż cholernie się bał. -A widzisz, po prostu znam ten typ. Mój wcale nie jest dużo lepszy. - O ile normalnie gest Paco był wykonalny, tak w postaci trzylatka za wiele raczej nie osiągnął. Solberg znał jednak partnera na tyle, że zrozumiał jego zamiary i sam się przysunął. Cóż, może nie rozmawiali najwięcej na świecie, ale jakieś pojęcie o sobie zdążyli nabrać. -Każdemu czasem się przyda i szef i chuj. - Odpowiedział ze znajomymi iskierkami w oczach. Zdecydowanie nie potrafił zachować się przy dzieciach. Zarówno Paco jak i Carly mogli to potwierdzić. Kiwnął lekko głową, bo i owszem, Paco od dawna próbował jakoś wbić mu to do głowy. Cóż, nikt nie spodziewał się, a na pewno nie Solberg, że dwudziestolatek dostanie w swoje ręce coś tak cennego. Że zostanie nazwany godnym. Oczywiście Max nic sobie z protestów przez przytulaniem nie zrobił. Paco był w tej niewygodnej sytuacji, że wziąć i go podnieść to był zerowy problem, więc nawet jakby próbował się opierać, za wiele by mu to nie dało. Solberg musiał przyznać, że te małe łapki partnera były nawet urocze. Kurwa, czyżby powoli przekonywał się do dzieci? Eliksir spokoju nie zawsze niestety dawał pożądane rezultaty w kwestii koszmarów. Łapacz snów sprawdzał się tu zdecydowanie lepiej, choć chłopak żadnego z tych rozwiązań by partnerowi nie odmówił. Skoro jednak tamten o tym nie wspomniał, tematu nie było. -Ej.... Ale Dearów to Ty szanuj!! - Sprzedał mu mukę w szczepionkę, bo nie pozwoli żeby jakiś smarkacz obrażał mu idoli. Taaaa... Dearowie i ich relacje z Maxem, to był temat do niejednych studiów psychologicznych. Ale dzięki temu mógł naprawdę wiele się poduczyć i rozwinąć z więcej dziedzin niż tylko eliksirów. -Dokładnie. Tylko dlatego. - Zgodził się ze śmiechem, bo obydwoje wiedzieli, jak ogromnie łasy na pieniądze był Maximilian. No drugiego tak zachłannego ze świecą szukać, nie ma co. -Wolę chyba jednak okradać Cię ze zdrowia psychicznego. Jest zabawniej. - Pozwolił sobie na trochę samoświadomego humoru. Nie mieli ze sobą łatwo. W żadnym wypadku. Ale mimo to, ciężko im było z siebie wzajemnie zrezygnować, co chyba świadczyło o czymś więcej niż przelotnym uczuciu. Również zdziwił się, gdy Paco postanowił położyć się na jego udach, ale nie myślał o tym za wiele. Zamiast tego, sięgnął dłonią do jego główki i zaczął delikatnie głaskać po włosach. -A to zależy.... Chcesz usłyszeć o tym, dlaczego mnie już Tu nigdy nie wpuszczą, czy raczej o tych bardziej ciekawych dla mnie rzeczach. - Wolał doprecyzować, bo to nigdy nie było dobrze, dawać mu wolną rękę podczas opowieści o swoich przygodach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Pamiętał aż za dobrze toksyczny związek ukochanego ze snem, a raczej towarzyszącymi mu koszmarami, dlatego na razie wolał nie poruszać newralgicznego tematu, mając nadzieję że z konsekwencjami nieodpowiedzialnej wędrówki po szpitalu uda mu się zmierzyć za pomocą sprezentowanego mu niegdyś przez Maximiliana łapacza. Nie chciał przypominać chłopakowi o tak nieprzyjemnych doświadczeniach, o strachu, zwłaszcza kiedy widział, że dopisuje mu wręcz doskonały humor. - Niech zgadnę… chorobliwie ambitny pracoholik, który stawia zbyt duże wymagania? – Nie mógł darować sobie okazji do przytyku, skoro już przypadkiem zaczęli deprecjonować wzajemną wartość siebie jako szefów i właścicieli dwóch całkiem dobrze prosperujących lokali. Zabawne… nie to, żeby Paco nie doceniał Felixa, ale dopiero teraz naprawdę uzmysłowił sobie jak wiele osiągnął od czasu pamiętnej wycieczki na Kubę. – Oho… – Parsknął śmiechem na kolejne słowa partnera, zdecydowanie zbyt długo i zbyt intensywnie wpatrując się w lśniące w szmaragdowych ślepiach iskierki. Kurwa, jak bardzo żałował, że źródło życie odmłodziło go o te trzydzieści parę lat… - Zapamiętam te słowa. – Na razie mógł mu jedynie pogrozić drobnym paluszkiem, licząc na dogodniejszą okazję do wykorzystania podsuniętego mu argumentu… …i dzielnie znosić uściski dwudziestolatka, który najwyraźniej zapominał nie tylko o piekącej ranie, ale i o tak irytującej dla Meksykanina aparycji. Morales musiał jednak przyznać, że Maximilian zarażał dzisiaj tym swoim wyszczerzonym uśmiechem, a poza tym, niezależnie od tego jak wyglądali, nadal byli przecież sobą, a jemu cholernie brakowało tej bliskości. Pomimo pewnych obaw, cieszył się więc, że Solberg naruszył jego strefę komfortu, która okazała się jednym z tych całkowicie irracjonalnych lęków. Niewykluczone, że wtedy w pokoju rzeczywiście niepotrzebnie się dąsał. – Nie powiedziałem, że ich nie szanuję, ale to konkurencja dla mojego faceta, którego uważam za o wiele lepszego. – Rzucił tuż po tym jak burknął niemiło, niby urażony, na sprzedany mu niespodziewanie cios. – Nie mów mi, że jestem nieobiektywny. Mam to gdzieś. – Postanowił jednocześnie wyprzedzić ewentualne uwagi i zaprzeczenia, które i tak niewiele by w jego ocenie zmieniły. - Tylko? – Poruszył sugestywnie brwiami, z wesołym uśmiechem na ustach, a chociaż w następnym żarcie ukochanego, mógłby odnaleźć więcej niż ziarno prawdy, nie żałował nerwów, które stracił na łagodzenie konfliktów i umacnianie łączącej ich więzi. – Ukradłeś mi zdecydowanie więcej. – Mruknął bez cienia wyrzutu, przeciwnie, rozmarzonym tonem, zaakcentowanym nie tylko uniesionymi kącikami ust, ale i wwiercającym się w szmaragdowe tęczówki spojrzeniem, które Salazar podniósł na chłopaka, kiedy wreszcie zdecydował się odpuścić i ułożyć leniwie głowę na jego kolanach. To prawda, nie umiał z niego zrezygnować. – Mówisz, że możemy zapomnieć o wycieczkach do Wenecji? – Prychnął pod nosem, nieszczególnie zdziwiony tym, że Felix coś odjebał. – Najpierw tych ciekawszych dla ciebie, dopiero później o tym, dlaczego musimy wybrać inny kierunek na następne wakacje. – Poprosił, dając partnerowi pełnię swobody, bo jakkolwiek napomknięty przez niego zakaz wydawał się intrygujący, tak zależało mu w szczególności na opowieści o tych miłych doświadczenia Maximiliana, które sprawiały, że szczerzył się dzisiaj od ucha do ucha.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ledwo powstrzymując się od śmiechu, kiwnął głową. -No jakbyś go kiedyś spotkał. - Potwierdził, ocierając łezkę rozbawienia z kącika oka. Samozatrudnienie miało swoje minusy, ale też ile plusów! Max chyba zawsze był stworzony do bycia wolnym strzelcem w tym temacie. Nie wyobrażał sobie, by ktoś miał narzucać mu zadania i choć nigdy nie widział się w roli szefa specjalnie, tak okazywało się, że nawet sprawnie mu to idzie. Jak nie znikał zaćpany na długie tygodnie, oczywiście. -W to akurat nie wątpię. - Zaśmiał się ponownie, wiedząc aż za dobrze, jak takie teksty tkwiły Paco w pamięci. Max wcale nie zapomniał, że Morales wygląda jak dziecko, ale najzwyczajniej w świecie nie widział w tym takiego problemu jak jego partner. Bardziej powstrzymywała go rana na ciele Salazara, dlatego też zwolnił uścisk i przeprosił go, nim rozmowa zeszła na inne tory. -Gdyby nie oni Twój facet nadal gówno by potrafił. - Zauważył poniekąd logicznie, bo przecież wspólne eliksirowanie z Beatrice rozwinęło go jak nic innego. No, może poza własnymi eksperymentami, które ku przerażeniu całego Hogwartu ciągle prowadził i za które co rusz obrywał. -A co myślałeś? Że poświęcam się dla czegoś innego? Tylko pieniądze! - Potwierdził jeszcze, bo przecież Paco nie mógł się oszukiwać, że Max go kochał, czy coś. W życiu. Jakby nie miał kasy już dawno chłopak wymieniłby go na kogoś bogatszego. -Mam czekać na pozew? - Postawił na żart, choć jego oczy emanowały ciepłem. Nigdy chyba nie będzie w stanie przyzwyczaić się do toru, jaki przybrała ta relacja. Zupełnie nieoczekiwanie przecież, bo nie takie były jej początkowe założenia. -Może być taka opcja, że gdzieś tu zawiśnie zdjęcie z moim ryjem i podpisem "Tego Pana nie obsługujemy". - Temat wrócił na jego przygodę, którą tyle co zakończył i choć nie brakowało w niej irytacji i wkurwienia, tak samo jak strachu, to teraz był cholernie szczęśliwy, że to wszystko mu się przydarzyło. -No, więc... .Kurwa, sam nie wiem od czego zacząć. - Wolną ręką zmierzwił sobie włosy, zastanawiając się, jak to wszystko logicznie opowiedzieć. -Jakiś menel zaśpiewał mi piosenkę i dał wiadro. Nie pytaj. W każdym razie, przy jednej ze studni odpaliłem laboratorium polowe, wiesz, żeby przebadać właściwości tamtejszej wody... No ale chyba mu się nie spodobało, że użyłem go zamiast kociołka i przypaliłem mu dupsko. - Prychnął, po czym przeszedł dalej. -Ale to tam chuj, bo w końcu dostałem się do prawdziwego laboratorium Anafaesto! Rozumiesz to? Wszędzie były narzędzia i mechanizmy z jego czasów. W życiu nie widziałem czegoś takiego! Czekaj... - Uniósł się na chwilę, by wyjąć z kieszeni swój notatnik i pokazać go Paco, wraz ze wszystkimi rysunkami i opisami tego, co widział. -Merlinie, jak ja bym tam zamieszkał! Nawet chciałem odpalić ten piec i wiesz, pokombinować trochę, no ale był tam taki duch kota i średnio mogłem. Za to rozpracowując jeden mechanizm dowiedziałem się wiele więcej o alchemii. Muszę to przestudiować dokładnie, bo te substancje mogą być przydatne. Wiesz, przy jakiś projektach, czy czymś. - Z każdym słowem, coraz bardziej się nakręcał, wskazując odpowiednie zapiski w dzienniku i ponownie kipiał tą radością z początku ich spotkania. -No a później, po spotkaniu tego gówna na moście. trafiłem do świątyni trytonów i one uznały, że... No że jakimś cudem jestem godzien na błogosławieństwo Domenico. To było bardzo dziwne, ale i niesamowite. Serio, w życiu nie spotkałem czegoś takiego. - Trochę zwolnił, lepiej ważąc słowa, by przypadkiem nie powiedzieć za wiele. Wciąż nie wiedział, jak szczegółowo może opowiadać o tym, co tam otrzymał. -No, ale po drodze było ciekawie. Co chwila mdlałem i budziłem się w jakimś rowie. A po tym, jak wlazłem do tego wiadra w gaciach i wylądowałem nago w jakiejś uliczce, to już w ogóle czekałem, aż mnie zza rogu jakieś pały przydybią i karzą płacić za ekshibicjonizm, czy coś takiego. - Podzielił się zabawniejszą częścią całego tego bałaganu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Zazwyczaj była dobra w czytaniu sygnałów niewerbalnych, od dziecka żyła przecież w zgodzie z leśnymi stworzeniami, tymi magicznymi i tymi zwykłymi, porozumiewając się z nimi mową ciała równie naturalnie, co słowem. Czasem nawet łatwiej było jej rozumieć i wysyłać komunikaty samą swoją postawą, mimiką, spięciem i rozluźnieniem mięśni, niż czytać je z zawiłości słów. Jak wiec nie zauważyła tego dyskomfortu u pana Huanga aż do teraz? Chyba za bardzo patrzyła na niego, a nie się mu przyglądała i aż z tego powodu zrobiło jej się głupio, nawet jeżeli trudno było od niego oderwać wzrok. Przypominał jej norweskiego smoka, dumnego, godnego, fascynująco niebezpiecznego. Cała jej pozycja, choć było to zawarte tylko w drobnych zmianach w mięśniach, w lekkim pochyleniu głowy, mówiła o tym, że przepraszała go za taką propozycję. Nie wiedziała co jej podpowiedziało, że mógł to zrozumieć, może to, jak sam doskonale panował nad swoimi reakcjami i odruchami? - Niech pan mi wybaczy, że o to spytałam. Nie chciałam pana urazić – przeprosiła też słownie, w razie, jakby jednak nie zrozumiał jej intencji. Można z niej było czytać jak z otwartej księgi, to zresztą nie było nic nowego, nie umiała oszukiwać i mamić, wszystko co mówiła, wychodziło z czystej szczerości. – Ma pan pełną rację, każda nasza decyzja może zmienić nasze gwiazdy. To, co tam można przeczytać, to tylko sugestie, podpowiedzi lub ostrzeżenia. W naszych rękach leży, czy się do nich zastosujemy. Albo Sczy w ogóle chcemy je usłyszeć – uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem i kiwnęła jeszcze głowa, pokazując, że tej granicy nie będzie ruszać. Słuchała uważnie opisu, zdecydowanie lepiej znała się na leśnych stworzeniach niż tych domowych, jednak przez lata nauki i obcowania ze swoim darem w świecie, powiedzmy, bardziej nowoczesnym, udało się jej poznać dużo różnych sposobów, na radzenie sobie z wizjami. - Ach! To jednak mówi pan o… Tlach… Wie pan, co, może ja to panu napiszę? – zachichotała, proponując to rozwiązanie jako zdecydowanie łatwiejsze dla ich dwójki. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, wyraźnie zmartwiona. – Nie wróży? Tak zupełnie?
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Widział jej postawę i domyślał się, że go przepraszała, przez co sam w momencie poczuł się nieco głupio. Nie chciał, żeby czuła się źle przez jego odpowiedź, choć nie potrafił w pełni zapanować nad swoją reakcją. Odetchnął głęboko, przymykając na moment oczy, aby po chwili uśmiechnąć się lekko do kobiety. - Nie uraziła mnie pani. Tak byłoby, gdyby zaczęła mi pani nagle przepowiadać przyszłość… Ja również przepraszam, jeśli moje słowa zabrzmiały zbyt ostro - powiedział od razu, nie chcąc zrazić do siebie kobiety. To było ostatnie na jego liście i to nie tylko z uwagi na fakt, że była dawną nauczycielką Maxa i być może mogła mu pomóc. Zwyczajnie była sympatyczną osobą, a z takimi dobrze było utrzymywać pozytywne relacje. - Wiem, że niektórzy traktują przepowiednie zbyt dosłownie, a nie zawsze to, co jest w nich ukazane, jest jasne i wyraźne. Przepowiednie przypominają mi bardziej obserwowanie mętnej wody z nadzieją na ujrzenie dna, ale wciąż nie wiadomo jak daleko do tego dna jest i co jeszcze czai się w wodzie. Nie chcę żyć w niepewności, kiedy jakaś przepowiednia się spełni, nie mówiąc już o strachu najbliższych, gdyby usłyszeli, że nie wiem, zginę od płomieni… Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć - dodał jeszcze, uśmiechając się łagodnie do kobiety, chcąc nieco lepiej wyjaśnić swoje spojrzenie na kwestię przepowiedni. Owszem, byłoby dobrze wiedzieć, kiedy należy nosić ze sobą parasol, ponieważ będzie padać, ale z drugiej strony wtedy nie można byłoby spontanicznie tańczyć w deszczu. Niewiedza nie była czymś złym w niektórych przypadkach. Zaśmiał się wraz z kobietą, zasłaniając usta dłonią zwiniętą w pięść, kiedy miała problem wymówić nazwę rasy. Nie dziwił się, ta nazwa była niezwykle trudna, więc ochoczo przystał na zapisanie jej. Chciał wiedzieć, jakiego szczeniaka powinien zakupic dla Maxa, chcąc go wesprzeć w każdy możliwy sposób. A taki psiak mógł być pomocą i pupilem, wydawał się więc idealnym wyborem. Zaraz jednak spoważniał, spoglądając na kobietę, nieznacznie marszcząc brwi. - Nie wiem, nie przy mnie. To jest bardzo kruchy temat i też nie chciałbym rozmawiać na jego temat za jego plecami… Chcę go jakoś wesprzeć i stąd pomyślałem o tym psie, ale o całą resztę musiałaby pani zapytać go wprost - odpowiedział, nie wiedząc mimo wszystko, czy Max nie wróżył, kiedy był sam w mieszkaniu.
______________________
I won't let it go down in flames
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
- Oh, nie uraził mnie pan, proszę się tym nie przejmować, gdyby tak było, obiecuję, że od razu bym panu o tym powiedziała – uśmiechnęła się przyjacielsko, bo faktycznie nie kryła przed nikim swoich odczuć, uważając to za bezsensowne. Nie tylko słyszała jego słowa, widziała je działające w jego mowie ciała i rozumiała dokładnie, co miał na myśli. Jego spostrzeżenia były bardzo mądre, rozsądne, zdecydowanie godne kogoś dystyngowania norweskiego smoka. Nie śmiała się z nim nie zgodzić, i choć tego dnia miał wokół siebie jakąś aurę, która sprawiała, że momentalnie chciała przystać na jego słowa, teraz faktycznie się z nimi zgadzała tak samo, jak zgadzać by się miała jutro czy jeszcze dnia następnego. Sama miała swoje zasady we wróżeniu, bo choć było sztuką piękną, naruszało wszelkie prywatności i odzierało ludzi z ich „ja” na rzecz przepowiadającego. Był to obosieczny miecz, o wielkiej sile, ale którym łatwo było ranić siebie i innych. - Przepowiednia jest przepowiedni nierówna, i pan i ci drudzy mają tutaj rację w pewnych czy innych scenariuszach – odparła, nie chciała go do niczego namawiać czy przekonywać, a jedynie trochę nakreślić ten temat. – Świat opowiada wiele historii, widzi pan, kiedy żyłam jeszcze w Norwegii, szum liści śpiewał o tym, gdzie nie powinnam zaglądać, gdzie spały wilki, jak iść bezpieczną drogą, żeby się nie podknąć o gałęzie. To jak… Patrzenie na wszystko nie swoimi oczami. Magia zawsze prowadziła mnie ostrożnie do lasu i do z powrotem do domu – uśmiechnęła się lekko, przykładając rękę do serca na ciepłe wspomnienie, zaraz jednak jej mina spochmurniała. – Ta sama magia pokazała mi szaleństwo brata i jego nieunikniony los, bez podpowiedzi, co mogę zrobić, żeby mu pomóc. Nie jest to prosty dar i niechętnie wybacza, gdy spojrzy się na niego w zły sposób – przyznała mu rację. Nie bała się dzielić swoimi przeżyciami, nie czuła potrzeby chowania prawdy i mogła powiedzieć o wszystkim otwarcie. A sama obecność Longweia utwierdzała ją w przekonaniu, że była to dobra decyzja. I choć chwila śmiechu nad nazwą psa przyniosła im trochę wytchnienia, zaraz pojawił się kolejny z tematów ciężkich, wywołujących u niej coraz większe zmartwienie jej byłym podopiecznym. - Rozumiem, że nie chce pan rozmawiać na ten temat bez Maxa, ale… Bez zadawania zbędnych pytań i szukania informacji, które są nie dla mnie. Nie wiem jak dużo pan wie na temat jasnowidzenia, jednak powstrzymywanie wizji nie jest ani dobre, ani właściwe dla jasnowidza. Nie jest to magia tak przyjacielska, jak mogłaby się wydawać, myślę… Myślę, że wszelkie rady, które mam przekażę Maxowi, jeżeli tylko będzie chciał się o coś spytać, a na razie ten pies – kiwnęła głową na karteczkę z zapisaną nazwą. – Miał pan z nim naprawdę trafiony pomysł.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Wydaje mi się, że mieliśmy okazję ze sobą pomówić, ale chyba nadal go do końca nie rozgryzłem. – Potwierdził z jeszcze szerszym uśmiechem, spostrzegając łezki rozbawienia w lśniących, szmaragdowych ślepiach młodszego partnera. Gotów był zrobić wszystko, byleby tylko częściej wprawić go w tak dobry nastrój, nawet jeżeli oznaczałoby to odwiedziny w słynnych pracowniach eliksirów w każdym zakątku czarodziejskiego świata. Pamiętał dziecięcą wręcz radość Maximiliana podczas wizyty w kubańskiej aptece, a skoro teraz chłopak cały promieniał z powodu receptury magicznej mikstury, możliwe że był to ciekawy, wycieczkowy trop na przyszłość. – Zapamiętam i wykorzystam je przeciwko tobie. Nie może być tak, że tylko ty łapiesz mnie za słówka. – Ponownie go szturchnął, ot dla samej wymowności gestu, który przy jego obecnych gabarytach i niemalże zerowej sile, raczej nie robił na ukochanym większego wrażenia. - Przysłużyli się, to dobrze, ale uczeń dawno już przerósł mistrzów. – Kontynuował łechtanie młodzieńczego ego, w głębi duszy wierząc, że z czasem Felix nauczy się nie tylko doceniać komplementy, ale i wartość, jaką sobą reprezentował. Nie tylko w świecie, w którym czarodzieje mieszali chochlą w kotłach. – Zawsze wiedziałem, że wybrałem sobie kłopotliwego chłopca, ale ostatnio stajesz się naprawdę nieznośny… Chyba powinienem zacząć myśleć o przygotowaniu dla ciebie kąpieli w złocie i masażu galeonami, żebyś przypadkiem nie uciekł mi do innego spa. – Zaoferował się dumnie niczym paw, mimo że doskonale wiedział, że dwudziestolatek stroi sobie z niego żarty, a chociaż sam również nie zamierzał kierować przeciwko niemu sądowych pism, z chęcią podłapał zainicjowany w humorystyczny sposób temat. – Nie, wolę sam ściągać... długi i wymierzać kary. – Zasugerował wymownie, czyniąc taktyczną przerwę, zanim zerknął śmielej w oczy partnera, zdobiąc ten komentarz jednym z tych niezbyt przyzwoitych, za to kuszących uśmiechów. Na razie jednak grzeszne podszepty wyobraźni odsunął na bok, pełnię uwagi poświęcając opowieści Maximiliana. Całe szczęście zresztą, bo w przepełnionych chaosem perypetiach ukochanego bardzo łatwo było się pogubić. – …wiadro? – Paco wtrącił już na samym początku, ale słysząc lakoniczne nie pytaj, zamilknął, dając się dalej porwać w wir wydarzeń z przeszłości. Nadal miał wrażenie, że połowy historii nie zrozumiał, ale notatki i rysunki z dziennika Solberga pozwoliły mu przynajmniej częściowo przenieść się do laboratorium znanego w całej Wenecji wynalazcy. – Na pewno nie wszystkie mechanizmy uda się odtworzyć, ale… pomyśl, jak chciałbyś żeby wyglądała twoja własna pracownia. Nikt nie mówi przecież, że nie można jej wystylizować. Milej pracuje się w pięknym otoczeniu. – Zaproponował, dorzucając własne trzy knuty w kwestii zakupu domu, o którym rozmawiali, a do którego do tematu mieli powrócić po wakacjach. Szkopuł w tym, że kiedy tylko pomyślał o wizycie w biurze nieruchomości, rozkojarzył się i zatracił parę z poruszanych przez chłopaka wątków. – Jesteś pewien, że nie upiłeś się lokalnym winem? – Pozwolił więc sobie zażartować, nadal starając się zgłębić rolę wspominanego wielokrotnie wiadra, ale ciepłe spojrzenie wskazywało wyraźnie, że nie podejrzewa Maximiliana o bajdurzenie po dzikim rauszu. W tym mieście działy się różne dziwne rzeczy. – Czekaj… po co właziłeś nago do wiadra? – Musiał jednak zaspokoić ciekawość, zanim wygodniej ułożył głowę na kolanach Felixa, unosząc dłoń, żeby pogładzić lekko jego podbródek. – Godzien to ty jesteś każdego błogosławieństwa, cariño. Pamiętaj o tym. – Mruknął spokojnie, podziwiając szczery, wesoły uśmiech ukochanego, którego zdecydowanie mu brakowało.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się nieco szerzej, mrużąc przy tym nieznacznie oczy. Cenił szczerość u innych, doceniał, jeśli wszystko było mówione wprost - jeśli ktoś czuł się urażony, jeśli z jakiegoś powodu był zły, czy wręcz przeciwnie. O wiele łatwiej rozmawiało się, wiedząc, co druga osoba myśli, jak się czuje, niż kiedy trzeba było to samodzielnie odkrywać. W tym Huang nie był dobry, chyba że miał odczytywać emocje smoków z ich zachowania. Z uwagą słuchał słów kobiety, poddając je własnym rozważaniom. Nie był ekspertem w dziedzinie wizji, wróżb, za to miał własne przekonania, wpojone dzięki rodzinnym zasadom, które utrudniały spojrzenie na możliwość przepowiadania przyszłości tak, jak każdy z jasnowidzów. Jednocześnie rozumiał to, o czym mówiła kobieta, a przynajmniej miał wrażenie, jakby to, jak on czuł się pośród smoków, było tym, jak ona czuła się w lasach, słuchając tego śpiewu liści. Miał jednak na tyle przyzwoitości, aby tego nie powiedzieć na głos, wiedząc, że mimo wszystko istniała spora różnica między jego pracą, tym co w niej uwielbiał, a przepowiadaniem przyszłości. - Wydaje się nieprzewidywalna, jak dziki smok… Może być przyjemnym towarzyszem, ale może też być przyczyną zguby. Uważam, że każde z was nosi na swoich barkach odpowiedzialność, która nie powinna być tylko wasza. Nikt nie powinien mierzyć się z oglądaniem zguby innych osób i pozostawiony z decyzją, co z tym zrobi, dylematem, czy może pomóc - powiedział w końcu cicho, całkowicie poważnym tonem, spoglądając na Laenę. Nie wiedział, jak ona czuła się, otrzymując wizję tego, co stanie się z jej bratem, ale nie sądził, żeby podeszła do tego całkowicie spokojnie. Temat Maxa był trudny, gdyż oboje chcieli mu pomóc, ale Huang nie chciał przypadkiem zdradzić czegoś, co było tajemnicą. Był świadkiem różnych sytuacji i wiele z Brewerem rozmawiał, a nie wiedział, jak wiele ten powiedział swojej byłej nauczycielce. - Z pewnością przyda mu się ktoś, kto go wesprze w tym bardziej… Kto podpowie mu, jak powinien się zachować przy wizjach. Nie przechodzi ich najlepiej - powiedział po chwili wahania. - I dziękuję za podpowiedź. Myślę też, że pies pomoże w ogarnięciu świnksa i gdziekona, które już mamy w mieszkaniu - dodał jeszcze, chowając karteczkę tak, aby jej nie zgubić.
Chociaż znała Longweia od, no cóż, bardzo niedawna, a ta rozmowa była chyba ich pierwszą bardziej rozwijającą niż poranne grzeczności pod tytułem „dzień dobry”, już czuła, że mogli się zrozumieć i to nie tylko przez blask, którym emanował i przyciągał. Widziała, że to co mówił było prawdą i doceniał to samo u niej. Nie lubiła bawić się w zgadywanki, jeżeli nie była to obustronna psota, zupełnie nie rozumiała, czemu ktoś miałby kłamać o tym, co naprawdę czuje, co dzieje się w jego głowie, czemu kazał się domyślać o co tak naprawdę mu chodzi. Rozmowa między nimi była czytelna, przyjemna, ot naturalna, gdy mogli odnosić się do prawdziwych słów i emocji, bez konieczności przejmowania się drobnymi niuansami. Doceniała też to, że nie tylko dawał jej dojść do słowa, ale słuchał tego, co mówiła. Mogli się ze sobą zgadzać, mogli mieć zupełnie inne zdania, mogli być z zupełnie różnych kultur, ale w dyskusji tej panował wzajemny szacunek i próba zrozumienia, co też było warte i godne szacunku. Chyba po prostu miała szczęście, że okazał się tak dobrym rozmówcą. - To… Bardzo trafne porównanie – zaśmiała się lekko, posyłając mu szczery uśmiech. – Przez większość czasu, jeżeli tylko jest się z tym oswojonym, jest to bardzo przyjazny i pomocny towarzysz. Ale kiedy przychodzi zapłacić cenę, za jego obecność… Cóż, jeżeli mam być szczera, wtedy nie jest to kwestia zastanawiania się i dylematu. Pewnie zależy to też od spojrzenia, sama traktuję takie wizje jak pewnego rodzaju ostrzeżenie, znak, że coś można zrobić inaczej, może nawet pan to nazwać podpowiedzią i sprowadzeniem na właściwy kierunek – wzruszyła ramionami, nie wiedząc jak inaczej to wytłumaczyć, jednocześnie rozumiejąc, czemu mężczyzna patrzył na to zgoła inaczej. – Może też po prostu nie miałam jeszcze tak znaczącej i okrutnej wizji, by się nad tym zastanawiać. Jeżeli mogę, a druga osoba chce pomocy, to się na nią nie zamykam. I chyba to leży w podstawach tej umiejętności, choć może mnie pan śmiało nazwać „idealistką” – zażartowała na koniec, nie chcąc, by brzmiała jakby jej spojrzenie było jedynym słusznym, bo przecież doskonale zdawała sobie sprawę, że tak nie było. Jej punkt widzenia był po prostu tym dla niej samej, osobiście, najlepszym i nie mogła decydować za innych, gdzie leżało ich pojęte dobro. Tak samo nie chciała pchać się w temat Maxa bez jego zgody, jednak, jeżeli mogła zostawić tak ważne ostrzeżenie, nie chciała z tego zrezygnować. Chłopak, czy tego chciał czy też nie, był jasnowidzem i nie mógł tak po prostu z tego zrezygnować. - W takim razie niech pan wie, że jeżeli tylko Max będzie chciał pomocy, nie odmówię mu jej – spojrzała na niego dość znacząco, pokazując, że to nie były słowa rzucane na wiatr, nawet nie oferta, a obietnica. – Świnksa i gdziekona? Macie tam całkiem wesołą gromadkę, zazwyczaj słyszy się o tym, że ktoś ma psidwaka – uniosła na niego brwi z zainteresowaniem, dając im zejść na lżejszy temat.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zastanawiał się nad jej słowami, nad tym, że nie było czasu na zastanawianie się, kiedy przychodziło zapłacić za dar. Czy tak należało rozumieć wszystkie trudniejsze wizje dotyczące śmierci kogoś z otoczenia? Co w takiej sytuacji tak naprawdę miał dany jasnowidz zrobić? Jak powinni podejść do tego inni? Huang był pewien, że gdyby usłyszał, że ma nie iść do pracy, bo ktoś widział jego śmierć od smoczego ognia tego dnia, z uśmiechem na twarzy poszedłby, ponieważ miał świadomość z czym codziennie ryzykował, a podobne ingerencje w los nie były jego zdaniem właściwe. Mogły przynieść większą zgubę. Jednak gdyby sam widział śmierć Mulan, miał pewność, że starałby się jakoś zmienić wizję, spróbowałby powstrzymać to, co zwykle było nieuchronne. Czy wobec tego nie był hipokrytą, albo kimś o wiele gorszym? Nie sądził jednak, żeby mógł o to pytać towarzyszącą mu kobietę. Jeszcze nie, ponieważ rozmowa z nią była niezwykle przyjemna i był pewien, że z chęcią umówiłby się z nią jakiegoś dnia na herbatę, aby toczyć podobne dyskusje i poznawać dar, kim bliska mu osoba została obdarzona. Chciał wiedzieć, w jaki sposób mógł pomóc Maxowi, jak mógł go wspierać, czy w walce z darem, czy w jego zaakceptowaniu. To jednak była o wiele większa dyskusja, więc opiekun smoków pokiwał tylko głową, przyjmując słowa Laeny, uśmiechając się po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że są do siebie nieco podobni, a przynajmniej w sposobie patrzenia na świat przez pryzmat tego, co kochali, z czym codziennie obcowali. - Sądzę, że światu potrzebni są tacy idealiści jak pani - powiedział jedynie, skłaniając lekko przed nią głowę. Miał nadzieję, że Max rzeczywiście będzie mógł do niej podejść, gdyby sam tego chciał i po chwili dostał tego zapewnienie. Wpatrywał się przez chwilę w kobietę, a w jego spojrzeniu widać było wdzięczność, choć nawet sprawa nie dotyczyła jego. Wiedział jednak, że tak długo, jak długo będzie przy Maxie, będzie przejmował się jego stanem, a co za tym szło, jego wizjami i tym, jak sobie z nimi radzi. Było dobrze słyszeć, że była osoba, do której mógl się zwrócić. - Dziękuję - powiedział prosto, zaraz też śmiejąc się cicho, gdy temat zszedł na domowe pupile, które potrafiły narobić bałaganu. - Rok temu Hogwart zorganizował wyjazd do Avalonu. Tam spotkałem gdziekona, który był niezwykle słaby, więc pomogłem mu a ten nie chciał się odczepić ode mnie i ostatecznie mieszka teraz z nami. Świnksa uratowałem z pożaru, był poparzony, a przez konieczność nakładania na niego maści też przyzwyczaił się do mnie... Więc mieszkamy z Maxem i dwoma stworzeniami, a ja planuję sprowadzić jeszcze jedno. Może mieszkanie to wytrzyma - odpowiedział, nie zamierzając wycofywać się ze swojego pomysłu, szczególnie gdy usłyszał, że był właściwy. Wierzył, że i Max tak na to spojrzy.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Pokręcił głową z rozbawieniem na te słowa. Obydwoje byli doskonali w przeróżne gierki, dzięki czemu potrafili umilić sobie czas, choć czasem ta wątpliwa umiejętność sprawiała, że Maxa nachodziły nieprzyjemne myśli i podejrzenia co do relacji, która ich łączyła. Na szczęście dzisiaj nie musiał się nad tym zastanawiać, gdy cały aż promieniał szczęściem i tylko radość gościła w jego głowie. -Mi tam się taki układ by podobał. - Bąknął niby pod nosem, choć spojrzał ukradkiem na partnera, co po raz kolejny zdradziło jego grę. Byli siebie zdecydowanie warci i nawet nie było co się oszukiwać, że rzeczywistość wygląda inaczej. -Daj spokój. Jestem pewien, że jeszcze wiele tajemnic skrywają i z jakiegoś powodu nie chcą mnie do nich dopuścić. -Nie dał się tak łatwo. Wciąż pamiętał, jak Beatrice zdradziła mu pierwszy z sekretów, którymi posługiwała się podczas pracy z eliksirami. Doceniał i podziwiał jej kunszt, ale jednocześnie wiedział, że gdyby tylko posiadał wszystkie tajniki, które ma ona, może udałoby mu się w końcu dotrzeć tam, gdzie zmierzał od kiedy po raz pierwszy trafił to laboratorium eliksirów, jako jedenastolatek. -Chyba podziękuję. Płynne złoto to raczej metoda śmierci, nie relaksu. - Zauważył, choć masaż galeonami brzmiał już zajebiście, co zresztą też wytknął na głos. Oczywiście pod warunkiem, że te nie były jakoś rozgrzane, czy w inny sposób stworzone do zadawania piekielnych katuszy. -Komornikiem byś był niezłym. Choć chyba mało efektywnym. - Miał oczywiście na myśli fakt, że zamiast pieniędzy kosiłby profity cielesne, ale czy było to wystarczająco jasne? Nie wiedział i absolutnie się tym nie przejmował szczególnie, że zaraz rzucił się w wir opowiadania o tym, co go spotkało. Posłał Paco tylko spojrzenie, gdy ten zapytał o wiadro. Zasada była prosta - nie pyta się o wiadro. No chyba, że ktoś miał z nim bliski kontakt, wtedy był w stanie zrozumieć poziom popierdolenia całej tej akcji. A przynajmniej na tyle, na ile się dało to jakkolwiek zrozumieć. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że ostatecznie Max znalazł się w pracowni Anafesto i nic innego na świecie już się nie liczyło. -To nie to samo, wiesz? Po pierwsze pracownia ma być funkcjonalna, a po drugie to świadomość, że wszedłem do tak historycznego miejsca, gdzie działy się przełomowe wręcz odkrycia i to bez tych wszystkich samomieszających kociołków, czy innych magicznych pierdół, które dzisiaj wszędzie nam się wciska... On nie miał za wiele poza smoczym ogniem i wiadrem i to sprawia, że to miejsce jest wyjątkowe. Te ściany nasycone historią, kolby, które widziały nie jedną miksturę, powietrze, które zapewne mogłoby te wspomnienia odtworzyć... - Żywo gestykulował i opowiadał, by na końcu rozmarzyć się całkowicie i zamilknąć, oczami wyobraźni wracając do tego miejsca i chłonąc jego atmosferę całym sobą. Czuł zapach zatęchłego powietrza, słyszał szuranie przedmiotów o wytarty kamień, czuł zimną posadzkę na swoich pośladkach, które siedziały na niej przez wiele godzin, gdy próbował rozwiązać zagadkę... Nic dziwnego, że przez to wszystko nie usłyszał komentarza o winie, dopiero po dłuższym czasu wracając do rzeczywistości i do przerwanej przez siebie historii. -Nie NAGO. Tylko w gaciach. Obudziłem się nago! - Sprostował ze śmiechem, bo różnica trochę była. A że nago wracał do koloseum, to już inna historia. -No wchodziłem, bo próbowałem się dowiedzieć, o chuj w tym wszystkim chodzi. - Wyjaśnił powoli, jakby Paco był niedorozwinięty, bo przecież to oczywiste było. Chwycił jednak małą rączkę partnera, która teraz gładziła twarz Maxa. -Ciężko mi się z Tobą kłócić, kiedy wyglądasz jak landrynka. - Odpowiedział na wpół rozbawiony. Oczywiście sam nie uważał, że był czegokolwiek godzien, ale te słowa z ust takiego dzieciaka brzmiały na tyle uroczo, że postanowił nie podejmować nawet walki i tym razem w milczeniu przyjąć komplement.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Nie przeszkadzała jej taka rozmowa, można powiedzieć wymiana zdań i wątpliwości o jasnowidzeniu, a, co więcej, była dlań niezwykle przyjemną. Nie zawsze trafiała się osoba, która nie tylko co do daru samego w sobie miała pytania, ale i nienachalną opinię. Pan Huang, chociaż zdanie miał odmienne, nie narzucał jej swojego myślenia, nic jej też nie zarzucał, a jedynie dzielił się swoimi doświadczeniami, będąc otwartym na to, co ona sama ma do powiedzenia. Wcale do niemożliwych nie należało kolejne spotkanie, przy herbacie, spacerze czy przypadkowym wpadnięciu na siebie, gdzie to znów chętnie podjęłaby teraz gasnący już temat. Na otwartość odpowiadała tym samym, a i sama rozmowa była nie tylko zwyczajnie kulturalna, ale i zajmująca, a samego opiekuna smoków uważała za dobrą i ciekawą osobę. Jeżeli więc mogła na coś rzucić trochę inne światło, albo po prostu wymienić się perspektywami, byłoby to miłe spędzenie czasu. Uśmiechnęła się na ten komplement, przyjmując go z cichym, krótkim śmiechem. - I z wzajemnością – odparła krótko, wesoło. Nie było to wywołane skromnością, czy brakiem umiejętności w przyjmowaniu komplementu, a zwyczajną, naturalną potrzebą stwierdzenia tego na głos. – Max na pewno, robi pan dla niego naprawdę dużo – nie znała podłoża ich relacji i na pewno nie próbowała się domyślać czy snuć teorii, ale widziała, że na pewno był dla niego troskliwym i zaangażowanym przyjacielem. Takim, jakiego pogubiony jasnowidz potrzebował. - Pożaru? Tego w rezerwacie? – nie była jego świadkiem, wszak wtedy była jeszcze nauczycielką w Durmstrangu, ale były to fakty na tyle nowe, że i jej obiły się o uszy. – Teraz już wszystko z nim dobrze? – dopytała, marszcząc brwi ze zmartwieniem, brzmiało to poważnie. – Myślę, że nigdzie lepiej nie pasowałby pies jasnowidzów, niż do właśnie tak nietypowej gromadki – zażartowała i zaraz zaproponowała też jeszcze chwilę spaceru, chętna do poznania historii mini zoo w mieszkaniu.