Zagadkowe, magiczne miejsce, pojawiające się niespodziewanie pomiędzy kamienicami jedynie w nocy. Na pechowców, którym zamarzy się oglądania w nim wschodu słońca, czeka nieprzyjemna niespodzianka! Park znika wraz z pierwszymi jego promieniami, a wszystkie obecne w nim osoby lądują w najbliższym kanale!
Tu możesz spotkać ducha kota Murano.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie mogła spać, w ciągu ostatnich kilku dni w jej życiu i życiu jej bliskich zadziało się tak dużo, że nie umiała sobie tego zwyczajnie w głowie poukładać. A co za tym szło sen także nie był dla niej najoczywistszą z opcji. Pogubiła się w tym wszystkim… Jej tata zawsze mawiał, że gdy się zgubisz, patrz na gwiazdy – one cię poprowadzą. Więc wyszła na spacer. Przechadzanie się nocną Venetią było przyjemne. Nie było już tak gorąco a bryza od wody nadawała przyjemnej rześkości, przy której mogła z łatwością odpłynąć myślami. No i odpłynęła aż do podróży, raz jeszcze postanawiając założyć maskę. Może tym razem by ją gdzieś przeniosła? Przyłożyła ją do twarzy i… Chyba nic się nie stało? No w każdym razie nie chciała jej już zejść, więc znów musiała czekać, jak odpadnie. A jaki dawała jej efekt? Oh, gdyby tylko zatrzymała się na chwilę, by chociaż zobaczyć, że jej dłonie zmieniły kształt. Tak jak i całe ciało – bo oto zmieniło ją w jej męską wersję. Była tak samo mała, więc nawet nie zauważyła. Za to to co zauważyła, albo raczej kogo, to Jin. Jin, przez którego Milo stracił swój uśmiech. - Jin! – zawołała, zbyt skupiona na powstrzymywaniu się przed zaatakowaniem go tu i teraz, by usłyszeć zmiany we własnym głosie. Zanim stał się „ten” dzień w Venetii przecież przyjaźniła się z chłopakiem, więc chociaż miała ochotę stanąć w obronie honoru Milo, musiała głęboko nabrać wdech i dać się Jinowi wytłumaczyć. – Jin! Musimy porozmawiać! – podbiegła do niego, łapiąc go za ramię. – Jin! Nie będę za tobą gonić! Musimy porozmawiać o Milo! – uparła się, marszcząc na niego brwi.
Wszystko było idealnie zaplanowane. Jego wyjazd na wakacje, wszelkie wyjścia z najbliższymi znajomymi i przede wszystkim Milo, który to podczas tych wakacji miał się dowiedzieć, iż brunet wcale nie wraca do Korei we wrześniu. Coś jednak nie poszło po jego planach i to kompletnie, bo w tamtym momencie miał ochotę zapaść się pod ziemię albo naprawdę wrócić do rodzinnego kraju. Nie był w stanie usnąć po tym co się stało, nie bez powodu też udał się na wieczorno-nocny spacer. W końcu co takiego mogłoby się stać? Nikt raczej nie próbowałby go zaatakować czy porwać... A nawet jeśli to wiedział jak się bronić. Ponadto jedną z jego technik samoobrony było w tamtym momencie latanie, albo raczej unoszenie się w powietrzu... To wszystko zaczęło się chwilę po tym jak założył tą durną maskę, więc mógł zgadywać, że to jej wina.
Prędko okazało się, że chyba jednak ktoś na niego polował, gdyż usłyszał swoje imię i chwilę później ścisk na ramieniu. Nie chciał od razu się bić, więc aby uniknąć kontaktu z tym kimś - przyspieszył tempa w... Szybowaniu? Zatrzymał się jednak w momecie gdy tylko usłyszał imię rudego. Odwrócił się zatem i ku jemu zdziwieniu nie był to nikt znajomy, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka, a pamięć do twarzy to on miał dobrą. - Przepraszam, znamy się? Skąd znasz Milo i czemu musimy o nim porozmawiać? - niezbyt miał ochotę na rozmowę, ale skoro już został zatrzymany to wolał dowiedzieć się nieco więcej. Wyglądał na typowo zdezorientowanego oraz jego głos był nieco niższy niż zazwyczaj przez zmęczenie.
Osoba z którą rozmawiał niby nie była mu znajoma, ale w jakimś stopniu skojarzyła mu się z jego przyjaciółką. Mimo to nawet nie myślał o tym, że z dnia na dzień Harmony mogłaby zmienić tak drastycznie nie tylko cały swój wygląd ale również i głos.
Ostatnio zmieniony przez Hyung Jin-woo dnia Pon 28 Sie 2023 - 12:29, w całości zmieniany 1 raz
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdy tylko zobaczyła Jina, wiedziała, że musi z nim porozmawiać. Najlepiej natychmiast. Tylko dlaczego chłopak uciekał? W dodatku unosząc się nad ziemią…?!
- Jin! Jeżeli nie przestaniesz spierdalać to naprawdę ci wpierdolę! – zawołała za nim, przyspieszając tempa. A więc najpierw łamał serce Milo, a później ją ignorował? – Jin do kurwy nędzy!
Wolała nie skłaniać się do przemocy ani użycia siły, szczególnie, że wiedziała, że Jin nie przepadał za byciem łapanym z zaskoczenia. No ale jakoś musiała go ku sobie zwrócić i szarpniecie chłopaka za ramię było na ten moment jedyną opcją, która nie równała się sprzedaniu mu sierpowego w formie „krew za krew”. Przecież wciąż byli przyjaciółmi, prawda?
- Co do kurwy?! – zapytała, sama nie wiedziała, czy bardziej zdenerwowana tym, że uciekał, czy zasmucona tym, że udawał, że jej nie znał. Albo grał w jakąś durną gierkę? – Łamiesz serce Milo, ignorujesz mnie i teraz bawi cię udawanie, że mnie nie znasz? To wszystko to jakiś żart Jin?! - i wciąż była zbyt rozemocjonowana żeby, no cóż, zauważyć, że zmieniło ją w chłopaka.
Rozumiał, że owa osoba musiała być zdenerwowana, bo najwidoczniej znała całą sytuację jaka działa się z Milo w tej cholernej łaźni, mimo to nie wiedział do czego prowadzi to przeklinanie i prawie, że pobicie go. - Ja sie nie bawie w żadne udawanie. Nie mam na to siły po tym co sie stało - odpowiedział próbując przy okazji przypomnieć sobie wszystkie osoby jakie poznał na przestrzeni lat oraz osoby, które znały jego chłopaka.
Po paru sekundach dłuższego rozmyślania doszedł do wniosku, że mało kto mówił na niego skrótem imienia, zazwyczaj kończyło się albo na nazwisku albo pełnym imieniu... - Harmony? - poszedł w ślepe zgadywanie i nawet po jego wyrazie twarzy można było stwierdzić, że wcale nie chciał się bawić w żadne gierki. - Nie mam pojęcia co się stało, ale nawet tego nie skomentuje jeśli to ty. - Dopowiedział jeszcze i ponownie przyjrzał się jej z góry do dołu.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony nie planowała nigdy bicia przyjaciela, chyba że by coś naprawdę srogo zjebał. To było na granicy wpierdolu i wstrzymywała ją tylko lojalność, której jak widać chłopak nie miał, skoro od niej uciekał.
- Jin w co ty teraz grasz? – zmarszczyła na niego brwi, puszczając jego ramię. – Nie chce mi się w to bawić, możesz nie udawać?
Gdy wypowiedział jej imię, rozłożyła ręce na boki i zrobiła minkę, jakby mówiła „no serio, Sherlocku?”. Raczej chłopak nie był ślepy w ciemności, żeby musieć zgadywać ją głosem, a przecież jej piszczałkowaty, wysoki głosik myszy przed mutacją był dość rozpoznawalny. Z drugiej strony… Jakoś tak był dziś dziwnie niski.
- No a kim niby mam być? Morganą? – prychnęła, coraz bardziej zirytowana tymi głupimi zagrywkami.
Naprawdę nie chciał grać w żadne gierki. Nawet nigdy za nimi nie przepadał, a już tym bardziej po ledwo-nie zerwaniu ze swoim ukochanym, który zresztą przez niego płakał i jak widać jego kuzyneczka prędko się o tym dowiedziała.
- Harmony przysięgam ci, że poznałbym cię nawet jakbym był ślepy. Ale proszę powiedz mi jak to się stało, że w dosłownie kilkanaście godzin zmieniłaś w sobie DOSŁOWNIE WSZYSTKO? - był nawet zaintrygowany tą całą sytuacją, ale jednocześnie bardzo zdezorientowany. Wciąż nie miał pojęcia jak to się stało i z jednej strony nawet nie chciał się nad tym zastanawiać.
- Nie chce w nic pogrywać nawet, chce po prostu zasnąć spokojnie, ale nie mogę przez to co się odjebało - odwrócił od niej wzrok, wciąż próbował ułożyć sobie w głowie co tak w zasadzie powie rudzielcowi jak znów na niego natrafi i jak w sumie możnaby opanować ten cały chaos.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przyglądała się mu, jakby mówił do niej co najmniej w trytońskim lub gnollskim. Że niby co absolutnie wszystko? Bo nie miała dla siebie typowej sukienki i chodziła w bardziej „piżamowatym” stroju. Oczywiście, że miała piżamkę z narzutką jak przeszła się o trzeciej nad ranem, bo nie mogła spać.
- Jin, coś ty chlał, o czy tym do cholery mó… O KURWA – ale w trakcie mówienia zerknęła w odbicie w wodzie, żeby sprawdzić co też jej niby tak „strasznie” zmieniło wygląd. Omal nie pisnęła. Zmieniło jej całkowicie wygląd! Do każdego szczegółu… Odchyliła gumkę od piżamki, żeby zerkną i tak, zdecydowanie co do każdego szczegółu. – Ja pierdolę znowu! Jak Milo wytrzymuje z tym shittem to ja nie wiem… Okej, Jin, rozumiem, że mogłeś mnie nie poznać – odetchnęła w końcu.
Rozejrzała się po parku i po prostu zaproponowała, żeby trochę pochodzili, skoro obydwoje nie mogli spać. Może chłopak zdradziłby co się tam odwaliło dokładnie z Milo i dlaczego naopowiadał mu takich rzeczy?
- Jin, za rodziną staję murem ale… To co mówił Milo zupełnie nie brzmi jak ty. Co się stało? Czy ty chcesz… Z nim zerwać? – zapytała się w końcu, przestraszona odpowiedzi. Od kiedy tylko zaczęli ze sobą chodzić byli jak ptaszki w raju. Jak to mogło się tak szybko skończyć? – Nie dogadujecie się?
Kamień spadł mu z serca gdy przyjaciółka w końcu przyznała mu rację i sama nieco się uspokoiła. W końcu znał możliwości Harmonijki i doskonale zdawał sobie sprawę, że w każdym momencie mógłby oberwać od niej tą mniej przyjemną stroną łyżwy. - Nic mi nie mów, gdyby nie twój wzrost to przysięgam, że zacząłbym się wydzierać, że chcesz mnie porwać - westchnął bezsilnie i szybował spokojnie przed siebie tak aby to nastolatka nadawała im tempa.
- Zacznijmy od tego, że po pierwsze... Kocham go ponad życie i nawet przez myśl by mi nie przeszły rzeczy, które tam mówiłem - zaczął spokojnie, choć ton głosu mu drżał i z powrotem miał ochotę wybuchnąć płaczem. - To wszystko było strasznie nierealne, tak jakby ktoś przemawiał za mnie... Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Jak tylko zobaczyłem tamto pomieszczenie, poczułem się jakby tamten facet w fotelu mną kierował czy cokolwiek innego... Nawet opisać tego nie umiem, ale to nie byłem ja uwierz mi błagam. - Ledwo powstrzymywał się przed padnięciem przed nią na kolana i błaganiem o przebaczenie. Westchnął ciężko raz jeszcze i zastanawiał się przez chwilę co mógłby dodać. - Największym problemem jest to, że nawet nie jestem w stanie z nim porozmawiać. No a nawet jeśli byłaby taka opcja to nie mam pojęcia co musiałbym powiedzieć czy zrobić żeby mi wybaczył - zerknął na Remy z naprawdę wielką nadzieją, że ta zmieni się w jakąś Wszechmogącą wersję siebie i pomoże mu naprawić wszystkie błędy przeszłości.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Pewnie w normalnych warunkach coś by wesoło odparsknęła na komentarz o wzroście, ale nie były to normalne warunki i mieli znacznie poważniejsze tematy do omówienia. Te tematy zaczynały się na M a kończyły na elody. Dobrze, że i tak ani jedno z nich nie czuło się senne. Harmony pociągnęła naparu na wstrzymanie łaknienia z termosu i słuchała uważnie wyjaśnień. „Nie możesz zrozumieć świata, znając jego pół perspektywy” – tak mawiał jej ojciec i sprawdzało jej się to za każdym razem.
Wyjaśnienia Jina brzmiały… Wygodnie, niby z kategorii „to nie tak, jak myślisz” i pewnie trudno by jej było uwierzyć w ich prawdziwość, gdyby to nie był Jin. Znała chłopaka i po prostu wiedziała, że nie kłamałby w takiej sprawie i na pewno nie w taki sposób. Mówił szczerze i jego łzy też były szczere. Naprawdę go to bolało.
- Wierzę – powiedziała szybko, żeby jej się tu całkowicie nie rozsypał. Złapała go pod ramię i przytuliła lekko, pocieszająco jego rękę do siebie. – Serio, wierzę. Magia tu jest… Dziwaczna. Jak widzisz mnie zmieniło w faceta – pokazała na siebie dłońmi, starając się do niego uśmiechnąć i jakoś poprawić mu trochę morale, bo z humorem mogło być ciężko.
- Nie jesteś w stanie z nim porozmawiać? Głupie pytanie, ale… Próbowałeś? Wiesz, jak staniesz mu w wejściu do pokoju, to mało rzeczy będzie mógł zrobić. A musicie to sobie wyjaśnić! Jin, serio! Milo czuje się… Beznadziejnie jest niedopowiedzeniem. On jest załamany… Wygląda, jakby naprawdę pękło mu serduszko…
Zerknął na dziewczynę już naprawdę ze łzami w oczach, to jedno słowo podniosło go trochę na duchu. Już jedna osoba była w stanie mu uwierzyć, do tego nie byle jaka więc naprawdę mogło być lepiej.
Słuchał jej spokojnie i ponownie odwrócił wzrok. - Jeszcze nie próbowałem, nie miałem nawet na to szansy i po za tym... Nie wiem jak w ogóle zacząć konwersację i jak w ogóle mógłbym mu to wyjaśnić po tym co ta maska ze mną zrobiła. - Udało mu się w końcu zejść na ziemię, więc był w stanie iść jak normalny czarodziej już bez tej okropnej maski. - No nie powiem, ja też jestem kompletnie załamany i jakbym tylko miał taką możliwość to cofnąłbym czas, ale niestety nie mam takiej mocy więc... Serce łamie się i jemu, i mi. - Dopowiedział oczekując na jakąś radę ze strony przyjaciółka, w końcu ona znała Milo najlepiej jako jego kuzynka, więc jakoś na pewno mogłaby mu pomóc czy coś doradzić.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy zawsze wierzyła, że mogło być lepiej, to była taka jeszcze nigdy nie złamana część jej osobowości – zawsze się dało. A jak bardzo? To już tylko zależało od chcącego i sądziła, że i Jin i Milo bardzo chcieli, żeby między nimi wypaliło. Tylko najzwyczajniej brakowało im właściwego popchnięcia do startu.
Ona mogła ich nawet na ten start kopnąć łyżwą jak trzeba.
- Jin… – miała ochotę zapytać się go „no serio?!”, ale zamiast tego przygryzła się w język i palnęła w czoło z niedowierzaniem. – Musicie to sobie wyjaśnić. NATENTYCHMIAST! – i pogoniła go tak, jakby to miało się stać już teraz. – Zacznij od początku, tak najprościej – zachichotała i objęła go ramieniem, żeby jeszcze raz przytulić do siebie chłopaka na pocieszenie. – A jeszcze lepiej od „przepraszam”, to pomaga. I wyjaśnij mu szczerze całą sytuację, co tam się stało i dlaczego. Musisz po prostu JAKOŚ zacząć, a później już pójdzie, serio, sam zobaczysz – zapewniła go, bo nie wierzyła, żeby nie dali sobie rady tego poukładać. Jedyny dół z jakiego nie dało się wykopać to grób, a nawet i na to czarna magia sposób znalazła.
Miała ochotę rozmawiać dalej, pocieszyć chłopaka, dać mu parę rad, ale wtedy…
- O kurwa! – park zniknął, a oni znaleźli się nad kanałem, dokładniej wpadając do kanału z pluskiem. – Co jest?! – wykrzyknęła za śmiechem. Wodę lubiła, wręcz uwielbiała pływać.
Dobra wiadomość? Maska jej spadła od tego uderzenia w wodę i na nowo była dziewczyną. Zła?
- Jin?! Jin! JIN GDZIE JESTEŚ! – zaczęła się panicznie rozglądać, bo jej przyjaciela nigdzie nie było. Czyżby nie umiał pływać? – JIN! – i wtedy zobaczyła jego rękę nad taflą wody.
Słuchał jej uważnie i w głowie robił notatki z jej każdego słowa, w końcu to co mówiła jego przyjaciółka było świętą racją w tamtym momencie. Ponadto powoli uspokajał się i nie rozklejał się tak bardzo jak na początku, chociaż w środku wciąż był rozłamany na miliony kawałków. Planował już jej odpowiedzieć, zastanawiał się nawet nad tym co jej powie i jednocześnie nad tym jak mógłby przeprowadzić rozmowę z Milo.
Z myśli jednak wybiło go przeniesienie do miejsca którego nie znał, czy to znowu przez tą cholerną maskę?.. Chyba nie. To z czego zdawał sobie jednak sprawę, to przemoczone ciuchy i słyszalny z oddali głos Harmony. Niby umiał pływać, ale był w panice i był naprawdę wdzięczny nastolatce za pomoc. Leżał na betonie patrząc się na powoli już różowe niebo i oddychał głęboko. Po dłuższej chwili próby uspokojenia oddechu jego jedyną odpowiedź na pytanie było podniesienie ręki w górę i pokazania kciuka w górę. W końcu żył, więc było dobrze... No prawie.
Siedzenie w miejscu było niesamowicie nudne, a przynajmniej dla Fredericka, który jednak był człowiekiem, który uwielbiał dziką naturę. Nieustannie tkwienie pośród murów, nie było do końca tym, co go bawiło, więc spacerował po Venetii, szukając dla siebie miejsca, starając się znaleźć chociaż skrawek zieleni. To zawsze go ratowało, to zawsze powodowało, że czuł się lepiej, że coś zyskiwał, a tym czymś był głównie spokój ducha. To prawda, że miał w sobie o wiele więcej z lisa, niż podejrzewał, że miał w sobie coś, co było wręcz nieznośne, jeśli chodziło o tę swobodę, wolność, dzikość i wszystko inne. Wolałby, gdyby wyjechali gdzieś, gdzie nie było tylu ludzi, gdzie nie musiał dusić się w murach, w nieznośnym gorącu, jaki zdecydowanie do niego nie przemawiał. Nie znosił tego typu rzeczy i po prostu czuł się z tym naprawdę fatalnie, więc wolał spacerować, wolał zapuszczać się w miejsca, w które większość osób nie docierała. Na dokładkę przemawiał do niego wieczór i noc, kiedy nie tylko było ciemno, ale również o wiele chłodniej i spokojniej. Nic zatem dziwnego, że kiedy spostrzegł tylko ten park, od razu do niego wszedł, zapadając się pomiędzy roślinnością. Nie obchodziło go w tej chwili, czy był tutaj sam, czy ktoś jeszcze się tutaj kręcił, najważniejsze było to, że było tutaj o wiele mniej osób, że nie było tutaj jakiś pomylonych tłumów, które skrzeczałyby mu nad głową. Frederick odetchnął głębiej, gdy tylko zatrzymał się przy pierwszej możliwej kępie roślinności, ciesząc się panującym tutaj chłodem oraz faktem, że faktycznie dało się tutaj poczuć inne życie, że było tutaj coś, do czego był przyzwyczajony, bez tych wszystkich świateł, nawoływania i zgiełku, jaki nie pozwalał mu spać. Prawdę mówiąc, zastanawiał się nawet, czy nie byłoby miło przyjąć swej lisiej formy, gdy do jego uszu doleciał odgłos kroków i odwrócił się w stronę młodej kobiety, którą spostrzegł, choć nie odezwał się ani słowem.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Słyszała o niesamowitym parku nocnym, a że zazwyczaj kładła się spać wcześniej, nie miała jeszcze okazji się do niego wybrać. Tej nocy postanowiła jednak nieco nagiąć swoje zwyczaje i wybrać się na spacer po zachodzie słońca. Chwilę błądziła nim trafiła w odpowiednie miejsce. Od razu westchnęła oczarowana ogrodem, który był wręcz przepiękny. Nie mogła nic poradzić na to, że jej mózg zaczął zastanawiać się, czy w takim miejscu rosną może jakieś wyjątkowe rośliny, które mogłaby przestudiować i zainspirować się ich naturą. Nim jednak kompletnie odpłynęła w swoje zielarskie dywagacje, zobaczyła nieopodal sylwetkę, która wydała jej się dziwnie znajoma. Szybko połączyła kropki wiedząc, że nie może przepuścić okazji do wybadania tego człowieka, który zdawał się dostrzec jej obecność. -Przepraszam jeśli Cię wystraszyłam. - Zaczęła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, którym często obdarzała inwestorów i potencjalnych klientów. -Irvette de Guise. Masz coś przeciw, bym przyłączyła się do Twojego spaceru? - Zapytała po tym, jak kulturalnie wyjawiła swoją tożsamość. Nie chciała przecież wystraszyć od razu człowieka, którego wcześniej obiecała zamordować, gdyby zaszła taka konieczność.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Frederick uniósł lekko brwi, jakby chciał jej zapytać, czy naprawdę sądziła, że mogła wystraszyć rosłego, dorosłego mężczyznę, który z całą pewnością nie wyglądał ani trochę słabo. Wręcz przeciwnie, prezentował się raczej, jako ktoś rosły i niezwykle spokojny, ale skoro tak chciała zacząć tę rozmowę, to oczywiście mogła. Nie żeby Shercliffe zamierzał ją kontynuować, nie lubiąc tak naprawdę poznawać nowych osób. Był, jaki był, traktował innych w sposób niesamowicie szczery, nie przebierając w słowach, nie przebierając w swoich zachowaniach, po prostu robiąc to, na co właściwie miał w danej chwili ochotę. - Może gdyby była pani smokiem, poczułbym cień lęku - stwierdził spokojnie, nie unosząc głosu, nie krzywiąc się, właściwie nic nie robiąc, po prostu się jej przyglądając. Nie znał jej, ale prawda była taka, że Frederick znał raczej mało osób, głównie w swoim wieku albo z własnej rodziny, czy też brytyjskich wielkich rodów, o których nie wolno było mu zapominać. Ona zaś nie budziła w nim absolutnie żadnych wspomnień, powodując jedynie tyle, że był skłonny wzruszyć ramionami. - Park nie jest zbyt spory, więc nawet jeśli się nie zgodzę, będzie pani gdzieś w pobliżu - odparł, kiedy się przedstawił, rozglądając się po okolicy, mając świadomość, że oczywiście, było to miejsce magiczne, ale na pewno nie było z gumy i nie mogło rozciągać się w nieskończoność, powodując, że mieliby tutaj dostatecznie wiele miejsca dla obojga. Mogli spacerować bez celu, ale i tak co chwila by na siebie wpadali, tego mogli być zdecydowanie pewni, nic by tego po prostu nie zmieniło. Niemniej jednak widać było, że Frederick, na razie, zbyt rozmowny nie był, bo i tak nie miał po co. Zapowiadało się raczej mało miło, jeśli tylko Irvette faktycznie zamierzała dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Uśmiechnęła się uprzejmie, choć zdecydowanie nie szczerze. Na szczęście nie było opcji, by Frederick się zorientował, bo była w tym mistrzynią. Gdyby tylko wiedział, jak jej wygląd potrafi zmylić, może zastanowiłby się, czy faktycznie smok był tutaj gorszym przeciwnikiem. Ruda jednak nie miała zamiaru odkrywać przed nim swoich kart. -Widzę trafiłam na kogoś myślącego. To nie zdarza się często. - Skomplementowała go lekko, nie robiąc sobie niczego z niechęci mężczyzny w jej stronę. Powoli chyba zaczynała rozumieć, dlaczego Jo nie chciała stawać na ślubnym kobiercu z tym człowiekiem. -Irvette de Guise, miło mi. - Wyciągnęła dłoń, by oficjalnie się przedstawić, po czym przeszła do niezobowiązującego small talku, niewzruszona kompletnie postawą towarzysza. -Przyjechał Pan tu na wakacje, czy może trafiłam na kogoś z lokalnych mieszkańców? - Zapytała, oczywiście domyślając się odpowiedzi. Skoro Jo go znała, raczej marne szanse, by mieszkał w Venetii, ale cóż, nie mogła przecież tak po prostu zdradzić się z wiedzą, jaką posiada. Musiała małymi kroczkami odkrywać kolejne fragmenty prawdy tak, by mężczyzna nie zorientował się co do jej zamiarów.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Venetiańskie inhalacje na bazie wody i soli powoli działały, co prawda nadal kuło ją w piersiach, oddychanie bywało czasami bardzo trudne, to jednak kaszel nie był już taki meczący, ani częsty. Czasami zdarzało jej się, chociażby jak teraz kaszlnąć sobie, tak jakby mucha wpadła jej do gardła. Nie wyglądało to najgorzej. Troszeczkę krwi na chusteczce. Dear czuła ulgę, że to mija, co by było, gdyby nie rozpoczęła tak szybko leczenia, z pewnością nic dobrego. Wakacje nadal trwały w najlepsze, chociaż zbliżały się szybko ku końcowi, Caroline postanowiła skorzystać z własnego towarzystwa i pospacerować. Szybko natknęła się na ducha kota Murano — znowu. Słyszała, że spotkanie wszystkich siedmiu zwiastuje dobry los, szczęście. Ostatnio często kręciły się za nią zjawy puszków, ale nie wiedziała dokładnie, ile już spotkała tych kotów. Wszystkie jakoś się nazywały, nie mogła sobie teraz przypomnieć tych wszystkich imion; nie mniej przed nią stał Leonardo, puchaty, złotooki, w kolorze czekoladowym. Kroczył za Caroline krok w krok, aby po chwili rozpłynąć się w powietrzu. Wiedziała, że one tak miały przywykła już do tego. Ciemność już dawno zakradła się w nocną venetiańską ciszę. Weszła do parku między kamienicami, wydawało jej się, że tego miejsca wcześniej tu nie było. Może park nocny, jak sama nazwa sugerowała, pojawiał się i znikał o określonej porze dnia. Nie wnikała w to za bardzo, za to usiadła sobie na jednej z ławeczek, zamykając oczy.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie był jeszcze gotowy, by udać się do koloseum. Konieczność dzielenia pokoju z innymi ludźmi była zrozumiała, ale kompletnie go przytłaczała. Postanowił więc jeszcze oszczędzić sobie tej nieprzyjemności i skupił się na załatwianiu różnych spraw. Jedną z nich było kupienie czegoś, w co powinien zaopatrzyć się już dawno, a mianowicie w piankę do nurkowania. Zwykłą, mugolską, bez żadnych magicznych udziwnień. Po prostu popłynął sobie do mugolskiej Wenecji i nabył co trzeba, napawając się przez chwilę aurą normalności. Kiedy wracał, zatrzymał się w parku nocnym, zamierzając tu po prostu odpocząć i pogapić się w gwiazdy. Zanim jednak usiadł, zobaczył kaszlącą dziewczynę i się zaniepokoił. - Hej, wszystko w porządku? - zapytał niepewnie. Nie wiedział, czy jego pomoc nie zostanie odebrana nachalnie, ale ostatecznie wolał spytać i zostać przegoniony, niż przegapić kogoś naprawdę potrzebującego pomocy. - Potrzebujesz czegoś? Kogoś zawołać?
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Ledwo zamknęła oczy, a jakiś facet w nocy, w parku ją zaczepił. Nie miała ani trochę spokoju na tych wakacjach, ani chwili dla siebie na umieranie! Następnym razem postanowiła, że nigdzie nie jedzie no, chyba że Hogwart proponowałby wyjazd do amazońskiej dżungli, do plemienia jakichś ludzi, których trudno było nazwę wymówić, a za zaczepianie innych gotowano w kotle i pożerano ku uciesze tych milczących, co chcą mieć chwile wytchnienia, a także spokoju — amen. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, całkiem ładna buźka. - A Ty zawsze zaczepiasz tak dziewczyny w nocy w parku, bo sobie kaszlą? - Przyjrzała mu się, z dystansem niewiasty, która spodziewa się raczej niewyżytego socjopaty, który napada uczennice niż niosącego pomocną dłoń przystojniaka. - Kogo chcesz wołać w nocy w parku? Moją matkę? Powodzenia życzę. - Mruknęła, odchylając głowę w stronę nieba, wypatrując gwiazd. Nadal jednak potajemnie trzymała rękę na różdżce, jakby się okazało, że to jakiś pojebany gwałciciel. Tacy i też bywali przystojni.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie mógł powiedzieć, że nie spodziewał się opryskliwej odpowiedzi, ale i tak zrobiło mu się od niej nieprzyjemnie. Miał wrażenie, że to było znamię obecnych czasach. Facet nie mógł podejść do dziewczyny nie będąc posądzonym o niecne zamiary. Co gorsza w wielu przypadkach było to podejście całkowicie uzasadnione. - Tylko wtedy, kiedy mam wątpliwości, czy wszystko z nią okej. Jak to zwykły kaszel, powiedz, to sobie pójdę. Nie mam zamiaru cię nagabywać. Po prostu się zmartwiłem. Nie brzmiał wrogo. Był spokojny i trzymał dystans. Miał w torbie cały czas to jedzenie ze świątyni smoka, ale spodziewał się, że jak poczęstuje nim dziewczynę, to jeszcze bardziej mu się oberwie. - Matkę? Może. Albo koleżanki, rodzinę, w ostateczności nawet uzdrowiciela. Na pewno tu jacyś są, chociaż z tego co słyszałem, Westalki nie wychodzą ze swojej świątyni. Spojrzał na nią jeszcze raz i westchnął z rezygnacją. - Nie no, młoda, serio, wszystko gra?
- Musi obracać się pani w niesamowicie smutnym towarzystwie - odpowiedział prosto na jej uwagę, nie czując najmniejszej potrzeby kontynuowania tej rozmowy i nie wykazując zbyt wielkiego zainteresowania jej osobą. Istniała, tyle mógł o niej powiedzieć, a właściwie nawet zaczynała go irytować swoją nachalnością, bo wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała dać mu spokoju. Nie musiał z nią rozmawiać, nie musiał z nią przebywać i dał jej co do tego zdecydowanie wolny wybór, zauważając, że park jest dostatecznie duży, żeby pomieścić ich oboje. Kobieta jednak, z jakiegoś nieznanego mu powodu, najwyraźniej zamierzała umilić sobie wieczór kosztem jego osoby, co Fredericowi nie odpowiadało. Nie było w tym niczego dziwnego, skoro był jednak dość niezależnym typem. - Przyjechałem. Jeśli szuka więc pani przewodnika, to się na niego nie nadaję - odparł, w ten sposób próbując się jej pozbyć, skinąwszy jej lekko głową i życząc przy tej okazji miłego spaceru. W końcu, jak sądził, oboje właśnie po to tutaj przyszli i Frederick zaczynał mieć nawet ochotę przyjąć swoją lisią formę, by faktycznie zniknąć pośród roślinności i pobuszować po okolicy. Wolny, niczym nieskrępowany, daleki od myśli, choć te i tak najczęściej go nie zaprzątały. A jeśli już jakieś, to często związane po prostu z pracą. Był jednak typem człowieka, który potrafił się wyłączyć i po prostu podziwiać piękno przyrody, dokładnie tak, jak w tej chwili, gdy zwyczajnie kontemplował okoliczną roślinność, odnajdując w niej wiele piękna, spokoju i przyjemności.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
-Większość ludzi jest niesamowicie smutna, nie otaczam się nimi, jeśli mam wybór. - Nie dała się zbić z tropu, choć mur między nimi ani trochę nie słabł. Irv nie była kimś, kto potrafił sobie zjednywać ludzi, a Frederick widocznie nie należał do tych, którzy lubili cudze towarzystwo. -Nie potrzeba mi przewodnika. Bardziej interesuje mnie podziwianie tutejszej flory i czerpanie z własnych zmysłów. - Przyznała, zaczynając dostrzegać, dlaczego Jo mogła nie chcieć wychodzić za tego mężczyznę. Dziewczyna była zupełnie inna i zasługiwała choćby na odrobinę ciepła, którego ze strony chłopaka absolutnie nie było czuć. Ruda westchnęła aż cicho na te wszystkie myśli. -Idealne miejsce na spacer z kimś bliskim, prawda? - Odezwała się po kilku minutach ciszy, w trakcie których naprawdę przyglądała się rosnącym w pobliżu roślinom, a po chwili nawet odwróciła od nich wzrok, podziwiając piękno gwiazd na atramentowym niebie. Gdyby tylko potrafiła wyczytać z nich jakąkolwiek historię. Znała się na astronomii, ale nie na tyle, by połączyć ją z wróżbiarstwem. Rozpoznała jednak świecącą jasno Wenus, uśmiechając się do niej, bo od dawna uważała tę planetę za znak przychylności i dobrobytu.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
- Przynajmniej w jednym się zgadzamy – odparł ironicznie, jakby chciał zauważyć, że chyba kłamała, skoro tak bardzo naciskała na tę rozmowę, jakby niesamowicie się nudziła. Może tak było, ale on z całą pewnością nie należał do osób, które można było uznać za rozrywkowe, właściwie był wredny, kiedy tylko tego potrzebował, więc właściwie przez całe życie. W ten sposób odcinał się od innych, nie mając zbyt wielkiej ochoty na to, żeby inni się do niego tak naprawdę zbliżali. Niewielu było takich, którym się udało, najczęściej tym, którzy potrafili odpowiadać na jego ataki. I właściwie Josephine również miała szansę na to, żeby do niego dotrzeć, ale najwyraźniej blokowały go, ich, te zaręczyny, które czyniły z nich dwa wściekłe koguty. - Przyrodę zwykło podziwiać się w milczeniu – zauważył, jakby to była oczywista oczywistość. I dla niego zapewne była, pewnie dlatego, że pracował w rezerwacie, że się w nim wychował, że znał tam każdy zakątek. A może dlatego, że był po prostu lisem i rozumiał potrzebę spokoju, jaką prezentowały zwierzęta. Dlatego też odszedł od Irvette, nie jakoś daleko, ale na tyle, żeby dać jej przestrzeń i samemu jej nabrać, licząc na to, że będą mogli dzięki temu jakoś faktycznie odpocząć. Robiąc to, po co tutaj naprawdę przyszli, a zatem po to, żeby kontemplować okolicę. Nie było im to jednak dane, bo młoda kobieta nie umiała trzymać buzi na kłódkę. - Idealne miejsce, by pobyć samemu ze swoimi myślami – odparł, nie rozumiejąc, dlaczego ta uparła się tak bardzo, żeby z nim rozmawiać, jednocześnie mając wrażenie, że ona również się tym męczyła. Albo raczej jego osobą, co wcale go nie dziwiło, bo był tak przyjemny, jak stado szczurów.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Odpuściła lekko to nie tak, że nabyła nagle zaufania do obcego mężczyzny, który postanowił zapytać, czy wszystko u niej gra. Wiedziała jedno, Ci co mówią, że są zmartwieni zdrowiem, a także samopoczuciem obcej osoby, albo czegoś chcą, albo są jebnięci lub ewentualnie kłamią, bo coś chcą; na pierwsze i drugie wychodziło. - Tak to zwykły kaszel, przeziębiłam się w upale przekraczającym skale amplitudy w piekle. - Nadal kontynuowała swoją gadkę uszczypliwości. - Koleżanek być może ich w ogóle nie mam, nie znasz mojej rodziny, a moja matka jest w Anglii. - Zreferowała mu pokrótce to, że wzywanie pomocy i robienie zbiegowiska nie ma sensu. - Westalki są tu jedynie mądrymi venetiańczykami. Wiedziała, że tak łatwo się go nie pozbędzie. Niektórzy mieli coś takiego w sobie "chcieli nieść światło, pomocną dłoń i inne altruistyczne hasła". - Zaraziłam się Pulmonis Malum i kaszle krwią, jest to zaraźliwe. Zostało mi kilka miesięcy życia, skoro tu przebywasz ze mną pewnie też już po tobie. - Odpowiedziała spokojnie, inni z pewnością wybuchnęliby śmiechem, ale nie Caroline. Jej opanowana twarz, niewyrażająca zbędnych, a nawet żadnych emocji świetnie prezentowała się w odgrywaniu dramatycznych ról. Chciała go sprawdzić, upewnić się, czy jest idiotą, czy może przejrzy jej zamiary, od tygodnia nie zarażała, a inhalacje pomagały.
Nie miała wcale zamiaru do niego docierać. Chciała poznać, kim jest człowiek na tyle przerażający, by stać się czyimś boginem w pewnym sensie. Oczywiście sama tkwiła w przeszłości w zaręczynach, które były dla niej koszmarem, ale czy Jo przeżywała to samo z własnym narzeczonym? Zaczynała wątpić. Owszem, mężczyzna był nieprzystępny i chłodny, ale nie wydawał się być potworem. Raczej kimś, kogo nie dało się zadowolić, kto z góry zakładał, że życie jest nudne i niczym go już nie zaskoczy. -Nic bardziej mylnego. - Uśmiechnęła się sama do siebie, po akurat tutaj mogła coś powiedzieć. Uwielbiała rozmawiać z przyrodą, zacieśniać więź z roślinami poprzez rozmowy bezpośrednio z nimi lub w ich okolicy. Czuła, że natura ich słucha i czerpie z zachowania ludzi wokół, w pewien sposób się do nich dostosowując. Wszystko było ze sobą połączone a zatrute środowisko oznaczało zatrute relacje. Bez dalszego komentarza pozwoliła mu na tę chwilę dystansu, samej podziwiając wyjątkowo piękną rabatę, by dopiero po dłuższej chwili znów pozwolić sobie na kilka słów. -Idealnie odnalazłby się Pan na salonach. - Prychnęła pod nosem, bo choć nie udawał, że bawi go jej towarzystwo, to jednak wypowiedzi, jakie stosował, zdawały się być skrojone pod formalne rozmówki wyższych sfer. Domyślała się, że pochodził z szanowanej rodziny, skoro brał udział w aranżowanym małżeństwie. -Subtelnie daje mi Pan znak, że moja obecność tutaj nie jest mile widziana, doskonale to rozumiem, proszę sobie nie myśleć, że nie. - Mimo swoich słów, nie miała zamiaru tak po prostu odejść w swoją stronę. Nawet, jeśli mieli tylko przebywać obok w milczeniu, chciała go obserwować, studiować jego zachowanie i próbować wedrzeć się do myśli, które kołatały się w jego głowie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.