Wielka gondola zacumowana na skraju dzielnicy turystycznej, gęsto otoczona lokalnymi roślinami wodnymi. Znajdują się na niej krzesła i stoliki, idealne miejsce by przysiąść i odpocząć chwilę podczas zwiedzania zakamarków miasta.
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ciężko było mu stwierdzić, czy na wakacje zgodził się z własnej woli, czy rozbroił go przepiękny uśmiech Harmony, kiedy ta opowiadała mu o potencjalnych zaletach tego wyjazdu i wspominała o bibliotece, która znajdowała się w tamtym miejscu. Licznych miejscach, w które mogliby chodzić razem. Oczywiście, byłby zadowolony z każdego momentu z nią, ale jeszcze bardziej cieszyły go chwile, w których ta opowiadała mu o tym, co zobaczyła. Z kim była i co robili. Miała niewyobrażalne szczęście do wszystkiego, a jemu tak dobrze się jej słuchało. Naprawdę stracił dla niej głowę, a to, co postanowiła podarować mu na siedemnaste urodziny, jedynie potwierdziło u niego myśli, kłębiące się w jego głowie od już kilku miesięcy — zakochał się. Pokochał blondynkę. To nie była już tylko przyjaźń i troska związana z tym, że faktycznie była jego najlepszą przyjaciółką. Nie, to była... miłość. Miła; łaskotała jego klatkę piersiową i wywoływała uśmiech, który dusił w sobie dostatecznie długo. Ale prawda była taka, że ją... po prostu kochał. I nie wiedział, jak to miało działać, ale... już się poddał poszukiwaniom logicznego wytłumaczenia. Po prostu cieszył się z tego, co było i... miał ogromną nadzieję, że nic nie zepsuje.
No bo, jak miał się zachowywać? Tak, jak zwykle? I mieć nadzieję, że nie będzie łapała tych niewinnych spojrzeń z jego strony. Zbyt troskliwych gestów. Specyficznej akceptacji bliskości, chociaż tak uparcie odpychał od siebie ludzi...
Nawet teraz nie miał problemu z faktem, że ciągnęła go za sobą. Śmiał się, zarażony jej pozytywizmem i całkowicie zapatrzony w nią. Niemal jak w obrazek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, chociaż nie był tak szeroki jak jej. Nie mógł też powstrzymać tego, że, zupełnie nagle, odjęło mu wszystko. Całą energię, cały pozytywizm...
Przede wszystkim niezdrowo zbladł. Praktycznie puścił jej rękę; zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie mógłby usiąść. A jak zobaczył gondolę, wdrapał się na nią i niemal opadł na krzesło. Nos zaczął mu krwawić. Dłonie się trzęsły. Już odruchowo wyciągnął eliksiry, decydując się je wypić; to było nienormalne, nie powinien ich brać teraz... Gorsze było to, że wykaszlał je niemal od razu. Po prostu wypluł, bez przełknięcia. Nie był to smak, do którego był przyzwyczajony. Wyjął nawet różdżkę z paska spodni, machnął, żeby sobie dopomóc, ale... to nic nie dało. W jego oczach wymalowała się panika. Machnął tak jeszcze kilka razy, zanim zrezygnowany odrzucił w tym momencie zwykły patyk na stół, odchylił głowę do tyłu i złapał się za nos. Krwawił. Świetnie...
A więc nie działała magia. Krwawił mu nos. Nie działały eliksiry. I był tak słaby...
Nie rozumiał, co się wydarzyło. Może... coś dotknęli?...
Ostatnio zmieniony przez Artie Gadd dnia Pią Sie 18 2023, 12:43, w całości zmieniany 1 raz
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Trochę wciąż nie mogła uwierzyć w to, że udało jej się namówić Artiego na ten wyjazd na wakacje. Fakt, sam jej przecież jeszcze w marcu powiedział, że następnym razem nie zostanie w Hogwarcie i pojadą we dwójkę, nawet żartowali, że jak coś to siłą spakuje go do walizki, ale przecież nie zrobiłaby niczego wbrew jego woli. Jakby nie chciał, nie trzymałaby go uparcie za słowo i po prostu jakoś by to odżałowała. Z trudem, ale by go nie zmusiła. Tymczasem… Wystarczyła krótka rozmowa, jeden uśmiech i… Przyjechał. Nie spodziewała się tego i wcale nie przeszkadzało jej, że zaskoczył ją właśnie w ten sposób.
W sumie, od marca zaskakiwał ją na tyle często, że przestała już nawet liczyć, po prostu ciesząc się wszystkimi tymi chwilami i kolekcjonując je, jak najlepsze przygody. Miała wrażenie, że od jej powrotu z ferii czas przeleciał w mgnieniu oka, a jednocześnie stało się tak wiele, jakby minęły całe lata. Jeszcze te kilka miesięcy temu zastanawiała się, jak pomóc jemu i Orfeuszowi się dogadać ze swoimi potrzebami i oczekiwaniami a teraz… Nie powiedziałaby, że miała wobec niego jakieś „oczekiwania”, nie chciała niczego na nim wymuszać, nie chciała, by czuł się do czegokolwiek zobligowany. Po prostu miała najczystszą potrzebę bycia obok, pokazania mu tak wielu rzeczy, utrzymania uśmiechu… Sprawiania, by był szczęśliwy! Może nawet miała oczekiwania do samej siebie względem niego?
Płynęła z prądem, idąc z Artiem Venetiańskimi uliczkami i paplając wesoło o wszystkim, co udało jej się zobaczyć. Przeskakiwała nawet lekko z nogi na nogę, tanecznym krokiem, pilnując jednocześnie, żeby go nie szarpać za bardzo i rozpływając się za każdym razem, gdy małą głupotką sprawiła, że się zaśmiał. Ten dźwięk też był czymś nowym, ale absolutnie go uwielbiała. Opowiadała bez większego ładu i składu, co chwilę zaczynając zdanie od „a wiesz, że” czy „o kurde! A wtedy!”, aż trudno było pomyśleć, że w przeciągu kilku dni udało jej się tyle zwiedzić i nie zamierzała wtajemniczyć chłopaka we wszystko. Nawet w wiedzę tak tajemną jak:
- Wiesz, że delfiny lubią aportować? – wyszczebiotała, cała w skowronkach, chichrając się na samo wspomnienie wypadu do zatoki. – No przynajmniej ten jeden! Jejku, Xion nas wtedy uratowała! Ta maska to była jakaś komedia! Rozumiesz, że…! – urwała, momentalnie zastygając ze zmartwienia. – Artie? – przyjrzała się mu uważniej, gdy tylko puścił jej rękę.
Co stało się dalej, stało się bardzo szybko i miała wrażenie, jakby właśnie oglądała jakiś odrealniony film. Widziała go już blednącego ale nie w takim… Pośpiechu? Wszedł do gondoli, usiadł, zaczął brać eliksiry i… Wypluł je? Złapał różdżkę i nic się nie stało?!
- Artie!
Dopiero kiedy nią rzucił, Gryfonka oprzytomniała. Chyba jeszcze nie zdała sobie sprawy, że w środku zaczęła panikować, kiedy sama wskoczyła do gondoli, wzięła jego różdżkę i natychmiast usiadła obok. Wyjęła chusteczkę, którą od razu mu podała, a sama sprawdziła jego puls – coś, czego nauczył ją ojciec. Miał zwolnione tętno, nie podobało jej się to ani trochę. Bała się. Bała się o niego, bo zupełnie nie rozumiała co właśnie się działo i jedyne co wiedziała to to, że nie działo się dobrze. Wdech, wydech upomniała samą siebie, zachowując jakąkolwiek zimną krew i spokój umysłu.
- Hej, pretty boy – powiedziała najspokojniej jak umiała i pogłaskała go lekko kciukiem po policzku. Nie chciała, żeby jej zdenerwowanie poszło lawinowo i przestraszyło go jeszcze bardziej. – Co się stało? – zapytała, bo chociaż widziała po nim, że sam nie wiedział co się działo, miała nadzieję, że był chociaż w stanie opisać co czuł, żeby mogła mu jakoś pomóc.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
No i nic, no i cześć, no i gówno. Musiał się zastanowić, dokąd powinien pójść, bo ci gondolierzy nie dawali mu spokoju. Nie byłoby ich na płaskorzeźbie, gdyby czegoś nie wiedzieli, a przynajmniej z takiego wychodził założenia. Bzy nie gadały, trytony nic by mu nie ujawniły, został mu więc gatunek ludzki, z którym przynajmniej umiał się jakoś porozumiewać. Dlatego też spróbował się dowiedzieć, gdzie mógłby jeszcze spotkać tych przewoźników morskich, wodnych, kanałowych, czy jak ich tam nazwać i westchnął, gdy większość odpowiedzi brzmiała: wszędzie. Doskonała porada. Ale przynajmniej zdołał dowiedzieć się od zaczepianych osób, gdzie najczęściej było ich najwięcej i co mogło jeszcze kojarzyć się z Gondolami właśnie. Tym sposobem trafił w to miejsce, które co prawda za nic w świecie nie kojarzyło mu się z oglądana płaskorzeźba, ale nie zamierzał narzekać i rezygnować. Może bawił się w jakąś zabawę dla dzieci, ale nawet jeśli, to jego Gryfońska dusza nie zamierzała z tego rezygnować. To w końcu nadal była przygoda! Dlatego też zaczął się rozglądać po okolicy, licząc na to, że jednak znajdzie tutaj jakiegoś gondoliera, którego będzie mógł zapytać o to, co przedstawiała płaskorzeźba w centrum miasta.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nawet jej słowa docierały do niego z opóźnieniem. Aportujące pingwiny? Nie, nie, delfiny... Chyba delfiny... A może faktycznie w Wenecji były pingwiny, takie ciepłolubne, skrywające się w głębinach wodnych i wychodzące w miejscu, gdzie tylko czarodzieje mogliby ich zobaczyć? Tak, to brzmiało jak wspaniały scenariusz, bardzo w stylu Moony, chciałby móc coś takiego zobaczyć na własne oczy, ale... może nie teraz? Teraz to miał kryzys. Zdrowotny i tożsamościowy. Magia nie działała do tego stopnia, że choroba, którą zaleczał od sześciu lat sposobami magicznymi, odezwała się z taką mocą, że chyba go wbiło w to krzesło. Krwawiący nos. Płytki oddech. Bladość i zwolniony puls. Umierał? W sumie to taka dobra śmierć. W ramionach młodej kobiety, którą darzył ogromnym uczuciem i zaufaniem. Mógł tak umrzeć. Znaczy, nie powinien, bo Seaverowa pewnie by go wskrzesiła i zabiła własnoręcznie, jakby tylko odwalił taki numer, ale... Zawsze mógł po prostu walczyć z uczuciem winy, kłującej go tak niewyobrażalnie mocno jak tylko myślał o tym, ile strachu jej teraz narobił.
Chusteczkę zauważył późno, ale przyjął, wycierając w nią najpierw już zakrwawioną dłoń, a później dopiero przyłożył ją do swojego nosa. Próbował się podnieść. Chociaż wyprostować na tym krześle, żeby móc na nią spojrzeć. Pokazać, że nie jest z nim aż tak źle. Że...
Na Merlina, Harmony, doprowadzisz mnie do zawału...
Przypominał w tym momencie głupiego Jasia. Jakby ktoś go właśnie wybudził ze śpiączki, wywołanej przed operacją. Z tą chusteczką przy nosie i niemal nieobecnym spojrzeniem; z krzywym uśmiechem na twarzy, po prostu na nią patrzył. Słówka. Dotyk. Obecność. Była tak blisko; dlaczego odnosił wrażenie, że już samo to sprawia, że odczuwa efekty magii? Chociaż to chyba właśnie ta go opuściła, właśnie doświadczał jakiejś... innej. Mocniejszej. I chyba mu się za bardzo podobało.
- Nie mam pojęcia - wymamrotał, nadal się tak głupio do niej uśmiechając. Powoli pokręcił głową, jakby orientując się, w jakim obecnie jest stanie. Nie mógł. Nie powinien. To było nieodpowiednie, a do tego mogło sprowadzić jeszcze większą panikę na dziewczynę i... nie mógł jej tego zrobić. Odchrząknął, rozejrzał się niego; popatrzył, czy może faktycznie w okolicy nie było czegoś, co mogło mu zaszkodzić. Poza prezencją niziutkiej Gryfonki i jej zapachem, który agresywnie atakował jego nozdrza, uświadamiając mu, że... pachnie jego amortencją. Czy używała takich perfum? Czy to było niezamierzone działanie? Przecież... Harmony pachniała tak zawsze, prawda?... Czemu orientował się o tym tak późno?
- Nie czuję magii. W ogóle - przyznał w końcu, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Oderwał na moment chusteczkę od nosa, sprawdzając, ile krwi się na niej zebrało. Ogrom. I nadal krwawił. Westchnął, przykładając ją znów do nosa. - Nie wiem, może to ta... maska?... Albo coś się stało... - mamrotał, wycierając krew tak, żeby przypadkowo nie spłynęła na jego usta. Żeby nie ubrudził sobie ubrań ani blondynki. Z westchnieniem, które sprawiło, że jego klatka piersiowa nieco mocniej i agresywniej uniosła się i opadła, zdecydował się zamknąć swoje oczy. - Nie zostawiaj mnie, proszę - wymamrotał już swoje myśli, na tyle cicho, że nie zorientował się, że ta cicha prośba wyszła z jego ust. Nieszczególnie nad tym myślał. Był... no, w sumie to nie był okej. Chciał, żeby było okej. Ale ten nagły brak magii i sił sprawił, że zaczął w siebie wątpić. Nieco za bardzo...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Tak, jak zawsze chciała zarażać go energią i uśmiechem, tak teraz byłaby skłonna oddać mu wszystkie swoje siły, żeby tylko poczuł się lepiej. To było aż głupie jak normalnie ogarnięta pod takimi względami Harmony, potrafiąca sobie poradzić tak w dziczy jak i na pustyni, potrafiła szybko spanikować, gdy chodziło właśnie o Artiego. Niby się uśmiechał, rozmawiał z nią, był tuż obok, a jednak w tym wszystkim był tak nieobecny.
Nie cichy.
Nieobecny.
Przygryzła policzki, próbując na szybko wymyślić cokolwiek, co mogłaby dla niego zrobić. Wcale nie potrzebowała maski, żeby widzieć, że po prostu robił dobrą minę do złej gry, że pod tym wszystkim i słowami że wcale nie wiedział o co chodziło, musiał się czuć okropnie. Może nie wszystko w jego zachowaniu było dla niej oczywiste, może jeszcze wiele rzeczy trzymał ukrytych i może dopiero od niedawna zaczęła docierać do kolejnych warstw jego osobowości, myśli, przeżyć, po prostu jego, ale nie mógł się przed nią ukryć, gdy było mu źle. Za bardzo chciała być obok. Była to ta rzecz, którą widziała jaśniej od gwiazd na nocnym niebie, czy słońca o poranku. Widziała, kiedy coś było nie tak. Od dziecka, od wieku jedenastu lat byli przy sobie, krok w krok i ramię w ramię, gotowi sobie pomóc, gdy coś ich nawzajem gnębiło.
Nie miała pojęcia, jak powinna teraz zareagować, skoro mówił, że magia nie działała - nie ważne, jak absurdalnie by to nie brzmiało, jemu wierzyła zawsze, a skoro mówił, że tak było, to nie miała wątpliwości, że tak właśnie się stało. Nie wiedziała, jak powinna zachować się w tej sytuacji, jakie były zwyczajne, ludzkie sposoby radzenia sobie ze wszystkimi tymi objawami. Była za to pewno co robić jako jego przyjaciółka, jako ktoś, kto był u jego boku od lat i jako ktoś, kto miał zaszczyt mieć jego u swojego boku.
- Chcesz teraz, żebym się na ciebie obraziła? - zażartowała lekko, czule, kiedy dosiadła się tuż obok. Pogłaskała go po plecach, pochylając go lekko do przodu, czytała kiedyś, że trzeba się tak pochylić, żeby krew nie ściekała do gardła, a zaraz podsunęła się jeszcze bliżej, stykając się z nim ramionami i “oparła” głowę o jego ramię - nie chciała na niego nakładać nic niepotrzebnego, więc sama trzymała ciężar głowy, po prostu samym dotykiem policzka i skroni się do niego przytulając. - Jak mogłabym cię w ogóle zostawić. Nigdzie się nie ruszam, nawet jakbyś mnie wyganiał - wytknęłaby na niego język, ale nie chciała zmieniać pozycji, tak było dobrze. Po prostu zaśmiała się lekko i zaczęła delikatnie głaskać go po plecach, dla komfortu, żeby choć trochę przyjemny dotyk mógł pomóc mu zapomnieć o bólu. - Jestem tu przy tobie - szeptała melodyjnie, miała nadzieję, że to trochę mu ulży, samej w tym czasie zastanawiając się, co jeszcze mogłaby zrobić, żeby mu pomóc. Nie chciała go zostawiać, ale zabrać go do apteki też nie mogła w takim stanie. Musiała znaleźć jakieś rozwiązanie.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Mógłby teraz zwyzywać się w myślach, ale tego nie zrobił. Może i lepiej, że wypowiedział taką prostą prośbę na głos, chcąc tym samym upewnić się, że nie pozostanie sam. Że nigdy nie był sam i sam nie będzie. Przecież tak pięknie mówiła. Zapewniała. Była i zapewniała. Dotykiem, słowami, obecnością. I nic więcej mu nie było potrzebne. Korzystał z jej pomocy, jak tylko mógł, ciesząc się, ze mimo wszystko chce jej mu udzielać. Że była obok. Ona... Nie chciała od niego odejść. Tylko trwała. Chyba to właśnie było zaufanie.
Przez moment nawet zapomniał o tym, jak bardzo zżyci ze sobą byli. Niedługo zacznie się ich wspólny, siódmy rok. Ile wspomnień zdążyli ze sobą już mieć? Ile wspólnych momentów, w których nie odczuwał tak intensywnej słabości, jak właśnie teraz? Był chyba w jednym ze swoich najgorszych momentów, a mimo wszystko widział i czuł, że może na niej polegać. Może faktycznie znalazł, a właściwie zorientował się, że ma przy sobie kogoś, kto faktycznie będzie go łapać i podnosić z ziemi?
Jak mógł być tak ślepy przez te wszystkie lata?...
Posłusznie pochylił głowę, właściwie sam się schylił, nawet jeżeli przez to nieco się zatrząsł, próbując złapać równowagę. Nie było to tak proste jak myślał, ale... Miał wrażenie, że to dziwne uczucie powoli odpuszcza. Bardzo powoli. Jakby znowu zaczynało być okej, ale... nadal nie było.
- Dziękuję, Moony - udało mu się jeszcze powiedzieć, zanim całkowicie odpuścił sobie mówienie. Głos i tak miał już słaby, więc nie było co pokazywać, że uda mu się powiedzieć jej cokolwiek więcej. Ale doceniał jej obecność. To, że nigdzie się nie wybierała. Siedziała i... czekała, jak na cud. On właściwie też czekał. Aż to wszystko przejdzie i będzie mógł znów za nią iść i cieszyć się wszystkim tym, co chciała mu pokazać. Cieszyć się nią i jej obecnością. Bardziej niż teraz. Świadomiej niż teraz. Bo teraz czuł się jak jakieś warzywko, które wymagało szczególnej troski... nawet jak to uczucie odpuszczało i czuł powolnie powracające siły.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nigdy nie był sam i sam nie będzie. Była to jego prośba i jej postanowienie już dawno temu. Nie zapomniała momentu, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Duże okulary, blond loczki i nos w książce, jakby się w niej chował przed światem. Chciała wiedzieć, co za przygodę czytał, co go tak zainteresowało. I chciała mu pokazać swoje własne. Nie wiedziała czemu, na pewno nie, żeby się pochwalić.
Chyba żeby się tym podzielić.
I gdy zobaczyła z jaką pasją czytał i odkrywał właśnie poprzez książki, postanowiła sobie, że będzie mu je przynosić. Opowiadać. Że będzie obok, a nawet w pewnym momencie i on chyba stwierdził to samo w stosunku do niej. Nigdy niewypowiedziana oficjalnie obietnica, którą wiernie trzymali przez te lata - nie planowała jej złamać.
Przytulała się do niego policzkiem, nie tracąc czujności. Słuchała jego oddechu, a ucho miała na tyle blisko szyi, że i tętna, pilnowała spojrzeniem jego dłoni, czy przypadkiem nie bladły za bardzo lub się nie trzęsły. Obserwowała, czy trzyma równowagę, przytomność. I była. Po prostu.
-Pretty boy - szepnęła słodko, nie przestając gładzić jego pleców powolnym ruchem to opuszkami palców, to paznokciami. - Przecież nie masz mi za co dziękować. Jestem tu, po prostu - i, nie mając pomysłu jak bardziej zapewnić go o tym, że nigdzie się stąd nie ruszała, cmoknęła go w policzek. Krótkie, miękkie, lekkie muśnięcie, mające mu pokazać, że była z nim i dla niego. Cokolwiek by się nie działo, jej uczucia były niezmienne.
I aż tym gestem sama sobie zawróciła w głowie, która nagle stała się lekka, jakby cała mogła zaraz zacząć latać… W sumie to jej stopy zaczęły się jakoś tak dziwnie unosić?
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
I to chyba był ten pocałunek, po którym poczuł, że nagle wszystko powróciło do normy. Głęboki wdech, szerzej otworzone oczy; aż usiadł prosto, czując, że i krwawienie ustało. Ostatni raz przetarł nos; skupił się jeszcze chwilę na swoim oddechu, jakby próbował go złapać, zaskoczony tym, że nagle poczuł pełnię sił. Jakby to właśnie jej niewinny całus w policzek sprawił, że dosłownie odżył. I to chyba w samą porę. Szkoda, że eliksiry wypluł; będą musieli szybciej wrócić do pokojów, żeby mógł wziąć lekarstwa... ale potem będą mogli spacerować dalej. Odkrywać dalej. Poznawać otaczające ich, piękne, włoskie miasto. Tak, jak tylko by chcieli. I nie musieli podążać według żadnych wyznaczonych ścieżek, wystarczyło wyznaczać ich własną.
Ale Seaverowa chyba wzięła to sobie za bardzo do głowy. Odwrócił głowę w jej kierunku, chcąc jej pokazać, że jego kolory wróciły, a on sam czuje się lepiej, a wtedy zauważył, że ta... zaczyna lewitować?
- Moony? Co ty robisz? - i wstał, powoli i delikatnie, zanim ostrożnie złapał ją w talii, próbując utrzymać ją w miejscu. Bawiło go to, jednak się nie śmiał. Czyżby... ją też nieco poniosło? Dobrze, że nie mówił tego głośno. Zdecydowanie lepsze żarty wychodziły mu w momencie, kiedy zapraszał ją na bal. Wtedy, kiedy wpadł do wody i zażartował właśnie z tego. - Wiesz, że nie polecę za tobą... boję się latać, pamiętasz? - przypomniał jej, patrząc na nią z troską w spojrzeniu. Ale trzymał ją. Nawet dość mocno jak na niego, żeby tylko nie zaczęła bardziej odlatywać. Nie mógł jej przecież teraz tak po prostu puścić.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Artie wracał do normy, a ona od niej odlatywała - dosłownie. Najpierw tylko stopy zaczęły jej się unosić, jak spod wody z dużą wypornością, a już za chwilę ona sama lewitowała. Krótkie “co do…” wydostało się z jej ust szeptem, nie chciała martwić chłopaka tym, że cóż, jej ciało postanowiło zacząć sobie latać, bo jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, tak właśnie było.
Jak dobrze, że chłopak czuł się lepiej! Gdy na nią spojrzał, aż uśmiechnęła się szerzej, będąc już dobre dwadzieścia centymetrów nad ławką. Jakoś tak lewitowanie na chwilę umknęło jej z głowy, widząc, że z nim było dobrze. W sumie to taki kamień spadł jej z serca i tak się ucieszyła, że wraz z unoszącym się uśmiechem i ona szybowała wyżej.
- Szczerze? Jak ci powiem, że nie mam pojęcia, to uwierzysz mi? - zachichotała, kręcąc głową z rozbawieniem. Oczywiście, że musiała zrobić coś przypałowego w takiej chwili, nawet nie mając chęci tego robić. - Nie musisz lecieć ale… Mógłbyś mnie nie puszczać? - spojrzała na niego, sama nie wiedząc czy bardziej z prośbą, czy radośnie. Przyłożyła dłonie do jego, zamykając je ciaśniej na sobie. - Proszę, zdecydowanie wolałabym zostać tutaj z tobą - i szło to z ust kogoś, kto kochał śmigać i wirować na miotle za zniczem. Bo naprawdę w tej chwili nie śpieszyło jej w górę, choć mogło to wyglądać nieco inaczej. - Obiecuję, że nie musisz lecieć, jak mnie nie puścisz - zapewniła, na tym etapie już śmiejąc się w głos z tej sytuacji.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Musiał przyznać, ze cała ta sytuacja miała swój urok. Była dość... zabawna, jakkolwiek by to nie brzmiało z jego punktu widzenia. Mimo że początkowo przeżywał chwile grozy (i nie wątpił, że nawet Harmony musiała czuć się z tym okropnie), teraz... Miał ochotę się śmiać. Patrzył na blondynkę, na którą magia chyba działała aż za bardzo. To śmieszne, że przed momentem cierpiał z powodu jej niedoboru, a teraz łyżwiarka miała jej zdecydowany nadmiar, ale...
Nie miał zamiaru puszczać. Trzymał ją tak, jakby faktycznie miała mu zaraz odlecieć. Zniknąć. Wyparować. A na to nie mógł pozwolić. Jakby miała go zostawić, tak po prostu, to by chyba po prostu oszalał. Bo w tym momencie nie wyobrażał sobie bez niej życia. Nie potrafił wyobrazić sobie dnia, w którym nie widziałby jej pięknego uśmiechu. Dnia, w którym nie słuchałby jej opowieści, przy których była tak bardzo podekscytowana. Nie, nie mogła po prostu zniknąć. I przecież on też nigdzie się nie wybierał, więc przynajmniej obydwoje mogli sobie zapewnić to, że będą przy sobie. Czy na zawsze? Nie wiedział. Chciał, żeby tak było.
- Nie puszczę. Nie ma takiej opcji - zapewnił, starając się mimo wszystko ściągnąć ją do poziomu ziemi. Uśmiechał się, jakby miało to zapewnić jej dodatkowy komfort. Pewność. Przecież nigdzie się nie wybierał. - Może... spróbuję z tobą iść? - i jakby na potwierdzenie tych słów, zaczął przemieszczać się po gondoli. - W którą stronę mnie prowadziłaś? Gdzieś tam, prawda? @Harmony Seaver
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Niecodziennym było dla Harmony Seaver, żeby było jej głupio z powodu czegoś, co robiła, ale teraz? Teraz było jej tak potwornie głupio, że nie wiedziała, czy powinna się śmiać, czy raczej gdzieś naprawdę odlecieć i się schować. I fakt, że nie wyszło to z jej winy tylko stało się zupełnie samoistnie jakoś nieszczególnie pomagał jej w tym wszystkim, tylko nasilając ten jej “nie mam pojęcia co robię” uśmiech. Jeszcze chwilę temu to Artie potrzebował pomocy, był w naprawdę złym stanie, a teraz? Teraz to ona wymagała ratunku, w dodatku, o ironio, od odlecenia w nieznaną przygodę!… Było to tak niemożliwie niepoważne, że chyba naprawdę mogła już tylko chichrać się z tego wszystkiego. Szczególnie, że chłopakowi zdawały się wrócić kolory, a on sam wyglądał dużo lepiej niż chwilę temu. Żywej.
- To dobrze, zdecydowanie wolę zostać z tobą - uśmiechnęła się do niego uroczo. Po co miałaby gdzieś szybować, jeżeli to sprawiłoby, że by go tu zostawiła? Zupełnie nie widziała w tym sensu. Byli drużyną i skoro takie przygody los, maski czy sama magia stawiała na ich drodze, to tylko w pakiecie dla dwóch. W innej formie tego nie przyjmowała. Jak mogłaby chcieć gdziekolwiek od niego zniknąć, skoro tak się uśmiechał? Oferował tyle ciepła? Była do niego przywiązana na tak wiele sposobów, że prędzej by jej maska odpadła, niż dałaby się rozdzielić. - Będzie ci tak wygodnie? - spytała, niby mogła jakoś kontrolować kierunek, w którym lewitowała, ale nie chciała być dla niego uciążliwa. - Hmm, może w ten sposób? - bo jako że na pewno wygodnym nie było trzymanie jej obiema dłońmi w talii gdy szli, stanęła obok niego i oplotła go ręką w pasie, tak, by i on mógł ją w podobny sposób trzymać. Trochę się unosiła, ale była prawie przy ziemi! - Wybacz… to wyjście zdecydowanie nie miało TAK wyjść - zaśmiała się głupkowato, poprawiając wolną dłonią włosy. - Na pewno chcesz iść dalej? Możemy się wrócić do hotelu? - przyjrzała mu się z troską, nie chciała by nadwyręża się za bardzo po tym… No właśnie? Po czym? Ataku? Cokolwiek to było, nie chciała, by musiał przechodzić przez to drugi raz. A przecież zawsze mogli wyjść na balkon i na leżakach poczytać książki. Wszystko, żeby poczuł się lepiej.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
- Darling, z tobą mogę iść na koniec świata - bo przecież dokładnie taka była prawda. Nie zamierzał tego ukrywać. Nie przeszkadzało mu to, w jakiej sytuacji byli. Jak to wszystko wyglądało. Nie było dla tego problemem to, że ledwo parę minut temu to on był w trudnej sytuacji, a teraz musiał jej z tym wszystkim pomagać. W tym, żeby tylko nie odleciała. Tym razem dosłownie. Ale od tego chyba był, prawda? Dopilnowania, żeby blondynka nie znalazła się gdzieś, gdzie nigdy nie powinna być. Bo chociaż znali się już tyle czasu, do tego obydwoje byli już niemal pełnoletni w świetle czarodziejskiego prawa, czasem nadal widział w niej tą małą, uśmiechniętą dziewczynkę, która "zaatakowała" go w pierwszej klasie i, jakoś tak się złożyło, że od tamtego czasu była po prostu zawsze gdzieś obok. Nie narzekał. Nigdy by nie śmiał narzekać. Było to chyba najlepszym, co mu się w życiu przytrafiło. Mała, szczęśliwa kuleczka, która postanowiła, że to on będzie odpowiednią osobą do towarzystwa. I nawet nie wiedziała, jak bardzo był jej wdzięczny za to, że po prostu była obok. I chciała być obok. To było tak piękne, że nie chciało mu się wierzyć w to, że dzieje się naprawdę.
- Po prostu powiedz mi, gdzie mam pójść - upewniając się, że ta mu nagle nie odleci, ukucnął przed nią. Niemal tak, jak w chwili, kiedy uciekali z działu ksiąg zakazanych. - Wskakuj. Ja wytrzymam. Jak nie będziesz latać, pozwolę ci zejść.
Bo nie zamierzał jej opuszczać. Ani puścić. Na pewno nie tym razem. I już najlepiej nigdy.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- A więc obiecuję uprzedzać cię nieco wcześniej, jak się będę wybierać – i uśmiechnęła się do niego tym swoim pełnym uśmiechem, że aż cała nim promieniała, w sposób, jakby śmiała się ona cała, aż ramiona powędrowały jej w górę razem z kącikami ust. Chyba zwyczajnie nie potrafiła się przy nim i z nim nie cieszyć, a na pewno nie kiedy wypowiadali wielkie obietnice w sposób, jakby były najprostszymi, najbardziej oczywistymi prawdami.
Bo dokładnie tym przecież dla niej były. Chociaż żartowała, chociaż się śmiała i chociaż słowa przychodziły jej lżej niż latanie, nawet jeżeli ich waga była dużo cięższa, dla niej stały się już elementem codzienności. Chciała być obok. Tak nieskomplikowane zdanie złączyło ich ścieżki już w pierwszej klasie i zdawała się tylko scalać ich drogi ze sobą bardziej, aż nie widziała w nich osobnych ścieżek. I nie chciała takich widzieć. Zwykła rozmowa przerodziła się w wielką przyjaźń, w której teraz oddanie na całe życie zdawało się być równie proste. Sprawiał, że wszystko było proste, naturalne, ich.
Do stopnia, w którym teraz niemożliwym byłoby dla niej odejść. Przecież był jej Artiem. Tym, który odbierał ją do pójścia na zajęcia, który dopingował jej przy każdym meczu i zawodach, tym, który śmiał się z nią w najmniej oczekiwanych momentach i który dzielnie kroczył na wszystkie przygody. Który tworzył z nią te przygody i wspomnienia, zbierających się w niej przywiązaniem, czułością, przyjaźnią i coraz bardziej, pewniej i niezaprzeczenie miłością. Który nazywał ją darling, będąc jedynym, dla którego mogła nią być.
I który teraz kucnął przed nią, jak wtedy, gdy uciekali do opuszczonego domu. W jednej chwili nie potrafiła wyrazić sama przed sobą całej fali czułości, a drugiej ta sama fala zalała ją, sprawiając, że mogła już tylko prychnąć chichotem i pokręcić głową z niedowierzaniem.
Możesz nawet na ten koniec świata, byle bym mogła być obok.
- Na zachód, w kierunku pałacu – oznajmiła jak kapitan pirackiego statku, wskakując mu na plecy, nie bała się, że będzie mu ciążyć, maska zdecydowanie odebrała jej połączenie z grawitacją. – Musisz koniecznie zobaczyć tę architekturę! Wiesz, że kiedy powstawały wejściowe filary… – i znów zaczęła kolejną z opowieści, prosząc w duchu, by te nigdy by mu się nie znudziły.