C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
W pobliżu Zielnej Łąki i Purpurowego Sadu znajduje się niewielki zagajnik, nad którym najpewniej nikt nie czuwa. Ścieżki wydają się tutaj dzikie, a wzniesione budowle dawno popadły w ruinę, nie przypominając tego, czym dawniej były. Jedną z nich jest Świątynia Nox, zbudowana na wzniesieniu, ponad laguną, z której roztacza się wspaniały widok na otaczające wyspę wody, ale również na horyzont, na niebo, na wschodzące i zachodzące słońca, na księżyc, który w tym miejscu zdaje się nieustannie lśnić na nieboskłonie. Sama świątynia nie jest wielka i trudno znaleźć w niej ślady świadczące o tym, do czego dawniej służyła. Płaskorzeźby, kiedy dawniej uświetniały Nox, dawno posypały się w pył i pozostało po nich naprawdę niewiele. Roślinność stopniowo pochłania kamienną budowlę, opowiadając swoją własną historię, nie bacząc na to, co dawniej oznaczały te rzeźbione kamienie.
Tu możesz spotkać ducha kota Murano.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Zapadł zmrok. W opuszczonej Świątyni Nox zapalono magiczne płomienie i czekano na przybycie uczestników warsztatów. Zebrani stanęli przed obliczem trzech, potężnych Venetiańskich Alchemików i ich pupili: Conchetty Armento z wierną mewą Cesare, Fabii Veneziale w towarzystwie pary kotów: Guidy i Oro raz Tito Roncone i jego latającym krabem Aidą. Pomiędzy magami leżało wielkie, dębowe wiadro wypełnione cieczą, która połyskiwała w blasku księżyca i magicznego płomienia. Trudno było powiedzieć, czym dokładnie był napój, który zdawał się przyciągać spojrzenia zebranych. Niewątpliwie było to jednak coś ważnego, coś niesamowitego, na co koniecznie należało zwrócić uwagę. -Witamy wszystkich zgromadzonych. To niezwykłe, jak wielu czarodziejów i czarownic z całego świata pragnie poznać tajemną sztukę venetiańskiej alchemii. Dziś poznacie nie tylko jej główny cel, ale i podstawowe zaklęcia oraz mikstury, które są filarem całej naszej magii. - Głos zabrał Tito, szeroko rozkładając ramiona, jakby chciał objąć wszystkich zgromadzonych. Jego latający przyjaciel skopiował poniekąd ten gest nieco szerzej rozstawiając swoje szczypce i wpatrując się wyjątkowo nachalnie w każdego, kto posiadał jaśniejsze niż węgiel włosy. Koty kręciły się dookoła wiadra, sprawiając wrażenie, jakby szare i rude futro błyskało w zapadającej ciemności, jarząc się jakimś dziwnym blaskiem. Oro nie próbował się napić, podczas gdy Guida nieco szelmowsko próbowała sięgnąć po ciecz, zachowując się co najmniej bezczelnie. Fabia przegoniła koty, mamrocząc coś o tym, że tak wspaniały napój nie był dla nich, jednocześnie uśmiechając się kącikiem ust, pozwalając, by Tito mówił dalej. - Zaczniemy od podstaw i historii Alchemii. Zajmijcie stanowiska. - Poprosił, po czym dał uczestnikom chwilę na to, by dostosowali się do jego poleceń.
ETAP I
Gdy już każdy stanął przy swoim stanowisku, przed oczami uczestników pojawiły się pergaminy z magicznymi symbolami. Tito machnął różdżką, a za nim, w powietrzu pojawiły się takie same znaki. - Dobrze, moi drodzy. Zacznijmy więc od początku. Alchemia wywodzi się z czasów starożytnych i powstała jako filozofia w świecie mugoli, którą czarodzieje szybko się zainteresowali, wprowadzając do stworzonej przez non persone magiche teorii. Ci z was, którzy wychowali się w świecie bez magii mogą uznawać to za połączenie chemii i fizyki z mistycyzmem, podczas gdy my, magowie z krwi i kości, w nowoczesnej magii patrzymy na to jak na mieszankę transmutacji z eliksirowarstwem. Alchemia potrafi jednak przeistoczyć pewne przedmioty w taki sposób, o jakiej zwykłej transmutacji nawet się nie śni. Pewnie większość z was słyszała o Niecolasie Flamelu i jego kamieniu filozoficznym oraz eliksirze życia, który udało mu się z niego pozyskać. - Mag spojrzał porozumiewawczo po swoich koleżankach, a jego krab uważnie studiował uczestników, jakby chciał walnąć każdego szczypcem przez nos, jeśli tylko powie, że nigdy nie słyszeli o tym wielkim magicznym dokonaniu. - Żeby jednak być w stanie choćby zrozumieć jak Signore Flamel rozpoczął myślenie o takich dokonaniach, musicie wiedzieć, na czym alchemia się opiera. No więc przede wszystkim opiera się ona na teorii czterech żywiołów: terra, aria, acqua e fueco - Wyczarował symbole podstawowych żywiołów przed sobą, by uczestnicy mogli lepiej zrozumieć, o czym mówi. -Nie jest to jednak wystarczające. Alchemik musi znać, jak te żywioły oddziałują z odpowiednimi planetami naszej galaktyki i to będzie wasze pierwsze zadanie. Gdy już zrozumiecie symbole używane w naszym świecie i ich oddziaływanie z żywiołami, przyjdzie czas, byście umieścili je w odpowiednim… Czasie. Tak, moi drodzy, wszystko jest również zależne od czasu. Godzina, minuta, miesiąc, rok… To wszystko ma tutaj swoje znaczenie i użycie odpowiedniego symbolu, które z tym koreluje jest niesamowicie ważne w tworzeniu alchemicznych artefaktów. No, ale nie będę się tu rozgadywał jak Conchetta nad kieliszkiem wina. Bierzmy się do praktyki - Aida zamachała szczypcami, dając znak, że macie się pospieszyć, a na pergaminach przed wami pojawiły się instrukcje co do pierwszych zadań.
Mechanika Żywiołów i Planet:
Losujecie jedną kością k100, z jakim żywiołem przyjdzie wam się zmierzyć, będzie to wasza stała w tym etapie, na której będziecie bazować:
Następnie rzucacie jeden k6 na każdą z ważnych dla alchemii planet. Wrysowujecie je w swój żywioł i analizujecie, jak poszczególne planety zachowują się w zestawieniu z żywiołem, nad którym pracujecie. Poniżej znajdują się scenariusze przypisane do wylosowanej przez was kości sześciennej, w których odnosicie się do wszystkich siedmiu planet:
1 - Może być to kwestia braku zdolności plastycznych, lub braku uwagi, ale Twój symbol jest krzywy i w ogóle nie przypomina wzoru. Nic się nie dzieje, bo magia po prostu nie rozumie Twojej pracy. 2 - Nie idzie Ci najgorzej. Symbol wpisany w żywioł jest w miarę poprawny i znak żywiołu zdaje się lekko mienić odpowiadającym sobie kolorem. Poza tym jednak nic się nie dzieje. 3 - Jest fatalnie, ale nie dlatego, że zrobiłeś coś źle. Symbole nakreślone są poprawnie, jednak kompletnie nie zgrywają się z Twoim żywiołem. Prawdopodobnie brakuje tu jakiegoś stabilizatora. Symbol planety czernieje i wybucha, a Ty dostajesz szczypaka w nos od Aidy. 4 - Masz szczęście. Początkowo kompletnie idziesz nie w tym kierunku, co powinieneś, ale latający krab podlatuje do Ciebie i szczypcem prowadzi Twoją dłoń, by Ci pomóc. Ostatecznie kończysz więc z poprawnie nakreślonymi symbolami i lekkim migotaniem znaku żywiołu. 5 - Jesteś urodzonym alchemikiem! Twoje symbole są narysowane perfekcyjnie, a planeta zgrywa się z nimi dokładnie tak jak powinna. W zależności od żywiołu aktywujesz jego ogromną moc. Ogień: bucha przed Tobą płomień, Woda: wywołujesz falę w świątyni, Powietrze: ogromny podmuch wiatru porywa liście wokół was, Ziemia: jak grzyby po deszczu, wyrastają przed Tobą ogromne głazy. Otrzymujesz przerzut do następnej kości w tym etapie 6 - Jest dobrze. Aida nerwowo kłapie na Ciebie szczypcami za każdym razem, gdy źle przykładasz pióro do pergaminu, dzięki czemu jesteś w stanie na bieżąco poprawiać swoje błędy. Znaki żywiołów błyszczą tak jasno, że oślepiają Cię na 5 minut, co oznacza, że przy odpowiedniej praktyce jesteś w stanie uwolnić z nich pełen potencjał magiczny.
Symbole planet:
Saturn ♄ Jowisz ♃ Mars ♂ Słońce ☉ 🜚 ☼ Wenus ♀ Merkury ☿ Księżyc ☽ ☾
Mechanika Czasu:
Teraz przyszedł czas na dołożenie symbolu czasu do tego, co wyrysowaliście wcześniej. Rzucacie jeden k6 oraz jeden k100, by przekonać się, jak planety zareagują w nowej konfiguracji. Kość sześcienna mówi o symbolu czasu, jaki użyjecie, a stuścienna o tym, jaki da to efekt.
1,2 - Godzina 🝮 3,4 - Dzień/Noc 🝰 5,6 - Miesiąc 🝱
1-25 - Jest świetnie. Twój pergamin rozjaśnia się i ciemnieje, starzeje i odmładza się, kruszy, by znów skleić się w całość. Cudowna robota, Aida podlatuje do Tito i wskazuje na Ciebie szczypcami w ramach uznania. 26-50 - Symbol nie reaguje najlepiej, bo po prostu jest błędnie nakreślony. Pergamin ulega samozapłonowi, a wkurzona Aida macha ci przed nosem szczypcami, jakby chciała wykrzyczeć Ci w nos, jakim nieudacznikiem jesteś. 51-75 - Idealnie to nie jest, ale zdaje się, że nawet dobrze Ci poszło. Pergamin widocznie gubi się w czasie i przestrzeni, jednak co jakiś czas zmienia kolor na popielaty, jakby zaraz miał obrócić się w proch. 76-100 - Gubisz się w tym wszystkim sam. Symbole Ci się mieszają i zamiast czasu nakreślasz kolejną planetę, co powoduje u Ciebie zawroty głowy na następne 10 minut. Musisz na chwilę przerwać kurs, by Tito mógł doprowadzić Cię do porządku.
ETAP II
Fabia Veneziale obserwowała wszystko z nieco znudzoną miną, co chwila przeganiając koty, które plątały się między nogami uczestników warsztatów. Nie uważała tego wyraźnie za nic złego, kilka razy można było nawet odnieść wrażenie, że kobieta była zadowolona z takiego obrotu spraw, zupełnie, jakby zakładała, że Oro i Guidy będą w stanie nauczyć zebranych czegoś więcej, niż wiedzy potrzebnej każdemu alchemikowi. Zapewne koty były w stanie nauczyć każdego niesamowicie wielkiej cierpliwości, a ta była cnotą, gdy zamierzało się robić coś, co mogło okazać się niesamowicie wręcz niebezpieczne. Kobieta westchnęła, zamachała nogami i zeskoczyła z murku, na którym do tej pory siedziała, obserwując poczynania swojego kolegi, a także wszystkich uczestników warsztatów. Jej ciemne, atramentowe oczy, zdawały się lśnić jakimś wewnętrznym, dzikim ogniem, kiedy przyłożywszy palce do ust, przy tej okazji podzwaniając licznymi bransoletami, zaśmiała się cicho. - Jedno zadanie za wami, ale to było okropnie proste! Chi l'ha visto! Zbierajcie się, nie będziemy siedzieć w jednym miejscu w nieskończoność, skoro dookoła nas rośnie tak wiele pięknie niebezpiecznych roślin, a wy ocieracie się o nie jak kotki w rui! - zakrzyknęła, poganiając zebranych do tego, żeby odeszli od niewielkiej świątyni. Pośród roślinności, która otacza to miejsce, faktycznie rośnie pełno trujących okazów, tych magicznych i tych całkowicie zwyczajnych, które znają nawet mugole. Gdyby się im przyjrzeć, można dostrzec, że do zwyczajnych kwiatków jest im zdecydowanie daleko, chociaż zbieranie odpowiednich okazów jedynie w blasku lumos, nie jest na pewno zbyt proste. - Bene, mettetevi al lavoro. Szukacie rośliny z rodziny astrowatych z pomarańczowo-żółtymi kwiatami przypominającymi spłaszczone koszyczki. Niektórym z was ta roślina sięgnie prawie pod brodę. Dla imbecilli, mówię o wrotyczy. I uważajcie, gdzie wsadzacie łapska! Bo jeszcze złapie was tentakula, pełno ich tutaj, a ich też potrzebujemy. Tylko mi ich nie połamcie i nie zniszczcie, bo wyprodukujecie co najwyżej ocet, sciocchi.
Mechanika zbierania:
Każdy uczestnik warsztatów rzuca jedną kość literową, która określa, jak dokładnie przebiegają poszukiwania potrzebnych wam roślin. Osoby, które posiadają cechę eventową Magik Żywiołów - ziemia mogą rzucić dwiema kośćmi literowymi i wybrać lepszą opcję.
A Zachowujesz się niemalże jak słoń w składzie porcelany. Rośliny są delikatne, a ty postępujesz przy nich, jakbyś nie miał wyczucia dobrego smaku. Pewnie właśnie dlatego, kiedy zbierasz wrotycz, pędy tentakuli otaczają twoje przedramię i musisz się wyszarpać z tego ucisku. Najlepiej przy okazji nie robiąc krzywdy żadnej roślinie, co jest równie prawdopodobne, jak słońce świecące w środku nocy. B Wszystko, dosłownie wszystko, wygląda tak samo w świetle, które za sobą ciągniesz. Roślinność, jaka cię otacza, chyba robi sobie z ciebie żarty, a przynajmniej takie masz wrażenie, bo nie umiesz rozpoznać tych pomarańczowych koszyczków. W końcu jednak je znajdujesz. Szkoda tylko, że stając na tentakuli. Na łydkach zostaną ci piękne ślady na trzy kolejne wątki. C Tentakulę jest bardzo łatwo rozpoznać, więc chwytasz jej wściekłe pędy, kiedy tylko je dostrzegasz, bez problemu odcinając je i ostrożnie zwijając, by się nie zniszczyły. Wrotycz niewątpliwie sprawia ci nieco więcej problemu, ale ostatecznie również ją dostrzegasz, siłując się przez dłuższą chwilę z rośliną. Przy pozyskiwaniu trucizny z zebranych składników możesz dodać 2 do wyniku kości k6 na tentakulę. D Kończy się na tym, że musisz poprosić kogoś o pomoc, bo całkowicie plączesz się w tych wszystkich roślinach. Oznacz osobę, którą wołasz na pomoc i pamiętaj, żeby bardzo uważać na to, co robisz. Nikt przecież nie chce tutaj wypadku! E Idzie ci całkiem sprawnie, widać lumos działa odpowiednio, jesteś w stanie rozpoznać z czym masz do czynienia i chociaż musisz się trochę namęczyć, ostatecznie okazuje się, że zbierasz wszystko, czego ci trzeba. A nawet więcej! Najwyraźniej wraz z wrotyczem zebrałeś również czystek, który możesz ze sobą zabrać. F Tentakule, wrotycze, Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Tej nocy to zdecydowanie nie jest twoja bajka i strasznie biedzisz się nad tym zadaniem, żeby wdać się w pojedynek z tentakulą. Radzisz sobie z nią, ale twoja irytacja rośnie i w efekcie z wrotyczem idzie ci paskudnie wolno. G Tych pomarańczowych koszyczków jest dookoła ciebie naprawdę wiele. Obserwujesz je przez długą chwilę, upewniając się, że to dokładnie to, czego potrzebujesz, a potem zbierasz bez pośpiechu wrotycz. Dzięki temu przy pozyskiwaniu trucizny z zebranych składników możesz dodać 2 do wyniku kości k6 na wrotycz. Szkoda tylko, że za tentakulą musisz chodzić tak długo… H Chyba cię okłamali, kiedy mówili, że tak dużo tutaj tych roślin. Ty widzisz raczej kamienie, za którymi na pewno nie rosną żadne rośliny. Zanim udaje ci się znaleźć cokolwiek, co mógłbyś wykorzystać w alchemii, wpadasz niemalże prosto na karafkę ze szkła Murano i to jest twoja dzisiejsza nagroda pocieszenia za niezbyt wytrwałą i efektywną pracę. I Tragedia. Pierwsze, co się dzieje, to atak tentakuli. Nim jesteś w stanie go odeprzeć, pędy owijając się wokół twojego ciała, robiąc z ciebie wspaniałą szynkę i rzucają cię na ziemię. Przy tej okazji miażdżysz wrotycz, którą miałeś się wcześniej zająć. Nie dość, że przez trzy kolejne wątki masz na ciele ślady po tym spotkaniu to jeszcze musisz odjąć 2 punkty od kości k6 na wrotycz i tentakulę. J Jakoś ci nie idzie. Jakoś to nie jest twój dzień, czy raczej to nie jest twoja noc, przynajmniej do momentu, kiedy się potykasz i rzutem na taśmę, zgarniasz za sobą wrotycz i lądujesz przed piękną tentakulą. Zbiory należy uznać za udane, bo możesz dodać 1 do kości na k6 na wrotycz i tentakulę.
Kiedy mniej lub bardziej poobijani wracacie do zniszczonej świątyni, Fabia ziewa przeciągle, cmokając nad niektórymi waszymi zdobyczami, jakby chciała powiedzieć, że powinniście puknąć się w głowę i zastanowić się, co właściwie tutaj robicie. Oczywiście, nie od razu Venetię zbudowano, ale część z was nadaje się chyba tylko i wyłącznie do przerobienia na karmę dla kotów. - Dobrze, imbecilli, skoro już udało się wam jakoś zebrać te zioła, chociaż Anafesto się pewnie w grobie przewraca, jak widzi, co wyczyniacie, to teraz mam dla was trudniejsze zadanie. Potrzebujemy substancji trującej z wrotycza i zarodników tentakuli. I jak ktoś powie mi, że to proste, to zabiję go śmiechem - powiedziała kobieta, klasnąwszy w dłonie i pospiesznie opisując, czym właściwie teraz należało się zająć.
Mechanika pobierania trucizny:
Każdy uczestnik warsztatów rzuca dwie kości k6, które określają, jak idzie mu pozyskiwanie trującej substancji z wrotyczy oraz jak idzie mu pozyskiwanie zarodników z tentakuli. Im niższy wynik kości k6, tym gorzej wam idzie, a pozyskane składniki mają beznadziejną jakość. Za każde 10 punktów z zielarstwa, można podnieść wynik dowolnej kości o 1. Uwaga - Fabia nie pozwala wam zrobić sobie krzywdy, więc nawet jeśli komuś wypadną dwie jedynki, nie może uszkodzić się trucizną. Dostanie co prawda po łapach od alchemiczki, ale nie wydarzy się nic więcej.
- Wystarczy tego dobrego, sciocchi! Nie będziemy siedzieć tutaj w nieskończoność. Większość z was ma przed sobą długą drogę, jeśli chce tytułować się alchemikami. I lepiej, żeby żadne z was nie próbowało tego robić już teraz - powiedziała Fabia, znowu odganiając koty od wiadra. Te zachowywały się, jakby znajdowało się w nim coś niesamowitego, coś wartego uwagi, coś wartego poświęcenia.
ETAP III
- Fabio, jak zawsze musisz być taka ruvida. - Zaśmiała się Conchetta, strofując nieco swoją koleżankę, przestając malować alchemiczne symbole na ścianie świątyni. - Dobrze, to przejdźmy może do tego, co pewnie zainteresuje was najbardziej. Ten oto przepiękny płyn to Święty Graal Alchemików. Pewnie nie wiedzieliście, że Eliksir Życia można osiągnąć też bez kamienia filozoficznego? I dlatego właśnie tu jesteśmy, by zdradzić wam nasz sekret, venetiańską drogę na skróty, jeśli można tak to ująć. - Zachichotała jak mała dziewczynka, nabierając na palce nieco cieczy z dębowego wiadra i pokazując jej blask wszystkim zgromadzonym. - Fabia w życiu wam się do tego nie przyzna, ale tak naprawdę sama pamięta Dzień Zasłony i to, jak strofowała Domenico, że postradał zmysły myśląc, że uda mu się wyleczyć Morbus Mortus. - Dodała konspiracyjnym szeptem, przekazując uczestnikom warsztatów soczyste ploteczki na temat swojej koleżanki. - No, ale o czym ja to ja...? Ach, tak… Eliksir życia… Skoro macie już składniki, to wypadałoby coś z nimi zrobić, prawda? - Machnęła różdżką, a w świątyni pojawiły się alchemiczne przyrządy do warzenia, destylacji i innych magicznych działań. - Błagam was, mei cari, bądźcie ostrożni, bo łatwo możecie sprawić, że i nasze ciała zostaną porzucone tak jak ta przepiękna świątynia. Najpierw musicie opatrzyć sprzęty odpowiednimi symbolami, których nauczyliście się wcześniej, a następnie wydestylować truciznę, jaką pozyskaliście z roślin i uwarzyć podstawową rzecz, czyli Aqua forits, a następnie opatrzyć to odpowiednimi symbolami, których nauczyliście się wcześniej. Oczywiście nie zdradzimy wam całej receptury mikstury, ale z taką bazą będziecie w stanie już sami dotrzeć do eliksiru życia. - Conchetta puściła do was zalotne oczko, przechodząc do prezentacji całego procesu. Pracując, jej podejście zmieniło się praktycznie o sto osiemdziesiąt stopni. Zniknęła gdzieś cała jej beztroska i dziecinność, a zamiast tego, można by powiedzieć, że jej ruchy stały się wręcz agresywne. Widać, było, że wbrew pozorom jest naprawdę potężną czarownicą.
Rysowanie symboli:
Na początek rzucacie jedną kością k6 na to, jak poprawnie opatrzyliście alchemiczne przyrządy symbolami:
1 - Niczego się nie nauczyliście. Przy kolejnej kości spadacie o 3 literki! 2 - Chyba to zbyt wiele informacji jak na jedne warsztaty. Coś tam wam wyszło, ale nie do końca i sprzęty nie działają tak, jak powinny. Przy kolejnej kości spadacie o 2 literki. 3 - W większości poszło wam dobrze, jednak błędy zdarzają się każdemu. Przy kolejnej kości spadacie o 1 literkę. 4 - Wyszło wam poprawnie, lecz nie wybitnie. Wszystko działa dobrze, jednak bez magicznych bonusów. 5 - Widać skupiliście się na tym, co powiedział wam Tito i potraficie wyrysować symbole, nadając im magicznej mocy. Przy następnej kości wybieracie o jeden scenariusz wyżej. 6 - Jakim cudem nie podjęliście się jeszcze zawodu alchemika to tajemnica większa niż sam Eliksir Życia. Wasze symbole mają tak wielką moc, że przy następnej kości wybieracie scenariusz o 3 literki wyżej!
Warzenie eliksiru:
W końcu przyszedł czas na najważniejszą część. Składniki macie, sprzęt przygotowany, nic tylko brać się do roboty. Rzucacie jedną kością literową na to, jak idzie wam cały ten alchemiczny proces.
A - Widać nic nie jest w stanie wam pomóc. Co z tego, że macie składniki, recepturę, najwyższej jakości sprzęt, jak to wszystko to dla was czarna magia? Plątacie się, dodajecie złe składniki, instrumenty nie działają jak powinny… Kończycie z pękniętym na pół kociołkiem, którego resztki wydziobuje Cesare, jakby był to jego najpyszniejszy obiad. B - Destylacja waszym wrogiem. I to dosłownie. Zabraliście się za ten alchemiczny proces, gdy nagle coś poszło nie tak. Przyrząd powoli zaczął wibrować, kolby zmieniły barwę na ciemnożółtą, a płyn w środku zamienił się w piasek. Z tego nic nie będzie i nie powstanie. C - Zbyt wiele tu rzeczy, które Cię rozpraszają. Tu biegają zwierzaki, tam ludzie wymieniają uwagi, a znowu czujesz na karku wzrok prowadzących… W takich warunkach nie da się pracować! Nic więc dziwnego, że odmierzając składniki, źle dobierasz proporcje. Nie możesz jednak specjalnie się martwić, bo zamiast magicznej mikstury wyszedł Ci… Bardzo słabej jakości bimber. Do picia, ale zdecydowanie bez przyjemności. D - Przechodzisz do fermentacji oddestylowanej trucizny i czujesz, że coś tu nie gra. Ogromny smród zaczyna Cię otaczać, aż w końcu mdlejesz i nie jesteś w stanie dokończyć swojej pracy. E - Idzie Ci nawet nawet. Co krok popełniasz drobne błędy, ale Conchetta z chęcią Ci pomaga, co jakiś czas sprzedając nowe ploteczki na temat mieszkańców Venetii i swoich przyjaciół, z którymi prowadzi dzisiejsze warsztaty. F - Podczas utrwalania octu, źle wymawiasz inkantację. Zamiast tego otrzymujesz nieorganiczny związek ołowiu, który za nic w świecie Ci tutaj nie pomoże. Na szczęście masz jeszcze zapas składnika i możesz poprawić swój błąd. Przysługuje ci nowy rzut kością literową! G - Cesare przelatuje nad Tobą, przypadkiem gubiąc pióro prosto do Twojej mikstury! Wywar zaczyna niekontrolowanie bulgotać. Jeśli masz przynajmniej 15 pkt z eliksirów możesz szybko zneutralizować reakcję. W innym przypadku praca niestety Ci nie wyjdzie. H - Źle odczytałeś przepis, myląc kolejność działań. Na całe szczęście, nie jest to błąd przekreślający Twoje wysiłki. Musisz tylko bardziej uważać, co robisz! I - Wszystko zdaje się być na swoim miejscu. Magia symboli działa, a mikstura ma dokładnie taki kolor, jaki mieć powinna. Wychodzi na to, że wykonałeś kawał dobrej roboty! J - Jest idealnie! Nie dość, że dokładnie zrobiłeś wszystko tak, jak wymaga tego receptura, to jeszcze symbole na Twoich instrumentach dodały wszystkiemu niesamowitej magicznej mocy! Eliksir mieni się w świetle magicznego płomienia, a para raz po raz formuje ogniste kształty nad kociołkiem. Brawo!
Najważniejsze informacje
• W warsztatach mogą brać udział wszyscy gracze, nie ma ograniczenia wiekowego. Koszt uczestnictwa wynosi 50g. Opłatę należy uiścić w odpowiednim temacie. • W warsztatach można brać udział do 5 sierpnia włącznie. W kolejnym dniu pojawi się post kończący i podsumowujący całe wydarzenie. • Każdy post odnoszący się do poszczególnego etapu warsztatów musi mieć długość co najmniej 3000 znaków, nie można opisać wszystkich etapów w jednym poście! • Każdy post powinien zostać opatrzony następującym kodem:
Kod:
<zg>Warsztaty Alchemiczne</zg> <zgss>Etap I</zgss> <zgss>Etap II</zgss> [url=LINK]wynik kości literowej[/url] oraz [url=LINK]wynik kości k6 na wrotycz[/url] i [url=LINK]wynik kości k6 na tentakulę[/url] <zgss>Etap III</zgss> <zgss>Podsumowanie</zgss> Tutaj wpisz wszystko, co udało ci się zyskać i stracić w czasie warsztatów
• Za wzięcie udziału w warsztatach przysługuje: 1 punkt ze starożytnych run, 1 punkt z zielarstwa oraz 1 punkt z eliksirów, po które należy zgłosić się w odpowiednim temacie. • Po przedmioty zdobyte w czasie trwania warsztatów należy zgłosić się w odpowiednim temacie.
Panienka Brandon już od dawna mogła szczyciła się nieprzeciętnymi umiejętnościami eliksirowarskimi i szczególnym zamiłowaniem do nich, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że pierwszym, co zrobiła po przybyciu na wyspę, było udanie się na tak szumnie zapowiadane warsztaty alchemiczne w zniszczonej świątyni Nox. Miejsce dość mocno ją zdziwiło. Nie było ani szczególnie piękne, ani nie szło się do niego jakoś wybitnie wygodnie, dlatego wybór organizatorów był co najmniej zastanawiający. Była jednak pewna zaleta tego miejsca. W takiej dziczy istniały duże szanse na to, że dziewczyna znajdzie jednego z kocich duchów! Rozglądała się za tą słynną kolorowooką Donatellą, ale nic z tego nie wyszło. Trudno! W związku z tym dziewczynie nie pozostało nic innego jak udać się na zajęcia i skupić się na zdobywaniu wiedzy. Pora dnia również pozostawiała sporo do życzenia i Aneczka czuła, że taki nocny spacer przyprawia ją o niezłe ciarki. Nie powinna była tu iść sama, no ale cóż. Stało się i już nie było sensu zawracać. I dobrze zrobiła, bo w samej świątyni było naprawdę bardzo klimatycznie. Panienka Brandon trójce alchemików przyjrzała się dość krytycznie. Mewa nie wzbudzała w niej szczególnych emocji, do dwóch kotów zapałała szczególną życzliwością, natomiast latający krab załapał się na szczególną niechęć ze strony arystokratki. I jak się okazało, była to niechęć prorocza. Najpierw jednak miał się odbyć wykład z historii, który omal nie uśpił biednego dziewczęcia, które liczyło na jakieś spektakularne efekty w kociołku. O historii ciekawie opowiadała jedynie jej przyjaciółka, Harmony Seaver. Aneczka naprawdę się starała. Przyszło jej pracować nad żywiołem wody, co poczytała jako znak od losu, by naprawić swoją relację z tym żywiołem. Jej niechęć do wody pogłębiła się w sposób szczególny od czasu, gdy ponownie zdarzyło jej się topić, ty razem na Nocy Celtyckiej i bez przyjaciółki. Na całe szczęście panienka Brandon raczyła dotrwać do końca opowieści w stanie ogólnej przytomności, dlatego mogła zabrać się do części praktycznej. Tylko że spodziewała się czegoś kompletnie innego. Rysowanie symboli? Planety? Przecież nie przyszła tu na astronomię. Kociołek! Gdzie kociołek?! Z ciężkim westchnieniem zabrała się do pracy, smarując symbol planety, kiedy ten nagle wybuchł! Tak po prostu sczerniał i wybuchł! A to paskudne latające stworzenie jeszcze ją uszczypnęło za karę! Tak jakby to była jej wina, a nie ich indolencja pedagogiczna. No trudno. Nie mogła robić scen, choć się zirytowała lekko, ale wdech i wydech pozwoliły jej odzyskać spokój. A co właściwie miała robić dalej? Cośtam cośtam miesiąc. Aneczka nie wiedziała o co z tym chodziło, więc pozwliła sobie zapuścić żurawia do towarzystwa za nią. A, znów rysowanko! Dobrze, w rysowaniu była dobra. Namiaziała co trzeba... Albo coś innego? O co w tym chodziło? Morgano, aż jej się słabo od tego wszystkiego zrobiło. Alchemik Tito zauważył, że było z nią coś nie tak, więc podszedł szybko i zajął się nią przez jakiś czas. Ciemno, duszno, świeczki i mazianie niezrozumiałych symboli... Nie. Tego dla Aneczki chwilowo było po prostu za dużo.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Warsztaty Alchemiczne Etap I - Etap II - Etap III - Podsumowanie -
Nie podobało mu się to, że z jego imiennikiem nadal było raczej chujowo i niezbyt stabilnie. Miał świadomość, po tym, jak zobaczył jego kartę, że faktycznie jest z nim beznadziejnie, wiedział też, jakie podawał mu wcześniej eliksiry i jakie przynosił dla niego lekarstwa w Mungu. Musiałby być skończonym kretynem i całkowitym ignorantem, gdyby nie wiedział, co to wszystko oznaczało. Jednocześnie jednak wzmianka o odwyku była wielce pocieszająca, tym bardziej jeśli Solberg poszedł na niego z własnej, nieprzymuszonej woli. O wiele gorzej robiło się, gdy zaczynało się myśleć o zakończonym związku i chociaż Max nie wiedział, jak to wszystko dokładnie wyglądało, jak to wszystko się toczyło i do czego zmierzało, miał poczucie, że jego imiennik czuł się, znowu, jak gówno. Wspomnienia przetoczyły się przez głowę Gryfona, czy może raczej, byłego Gryfona, powodując, że poczuł nieprzyjemny ucisk na żołądku i zaklął pod nosem. Przeczesał włosy palcami, nie chcąc się teraz za bardzo babrać w jakimś gównie, mając świadomość, że tak naprawdę to zestawianie ich, szukanie dobrych rozwiązań i słów pocieszenia, na nic mu się zda. Tym bardziej że sam również miał bardzo mało ciekawą sytuację, chociaż tutaj, tak naprawdę, na własne życzenie. Po części. Spotkali się przed koloseum i faktycznie wybrali w drogę, łażąc to tu, to tam, szukając właściwego miejsca, które teoretycznie powinno być łatwe do znalezienia, ale wcale takie nie było. W końcu jednak trafili tam, gdzie trafić mieli, a Brewer uniósł lekko brwi, gdy dostrzegł, kto właściwie ma się nimi zająć. W okolicy na dokładkę było ciemno jak w dupie, zmierzch gwałtownie szarzał i chociaż pewnie wszystko to miało być niesamowicie tajemnicze, jego nieco bawiło i powodowało, że naprawdę zastanawiał się, czy ktoś nie chciał zrobić ich tutaj za idiotów. Tym bardziej kiedy spojrzało się na to wiadro z jakąś dziwną substancją, na te zwierzęta i fakt, że znajdowali się w jakiejś rozwalonej, całkowicie zniszczonej świątyni, altance, czy co to właściwie było. Bo nie wyglądało zbyt zachęcająco. - Mówiłem ci, że będą rąbnięci. Myślisz, że co tam mają? Olej ze smażenia? - mruknął do imiennika, uśmiechając się pod nosem, unosząc lekko brwi, szukając dla nich w miarę wygodnego miejsca, chociaż w tych ruinach i badylach na pewno nie było to proste.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Warsztaty Alchemiczne Etap I Etap II [url=LINK]wynik kości literowej[/url] oraz [url=LINK]wynik kości k6 na wrotycz[/url] i [url=LINK]wynik kości k6 na tentakulę[/url] Etap III Podsumowanie Tutaj wpisz wszystko, co udało ci się zyskać i stracić w czasie warsztatów
Ucieszyło go to, że Brewer zgodził się go wesprzeć. Nie żeby kiedykolwiek w ziomeczka wątpił, ale nie każdy, nawet uzdrowiciel, chciał podejmować się takich rzeczy prywatnie szczególnie wiedząc, jak ciężkim i beznadziejnym przypadkiem był Felix, który częściej upadał niż było to legalnie możliwe. Harmony miała jednak rację, Solberg miał obok przecudownych ludzi, na których zawsze mógł liczyć, musiał tylko faktycznie wyrazić chęć uzyskania od nich tej pomocy. Co by dużo mówić, warsztaty alchemiczne były idealnym rozpraszaczem wszelkich nieprzyjemnych myśli i wydarzeń, które miały miejsce w życiu młodego eliksirowara. -Pięćdziesiąt galeonów? No to lepiej żeby faktycznie było to czegoś warte. To zdecydowanie nie będzie tani urlop. - Prychnął, gdy kazano im opróżniać sakiewki. Z jednej strony uważał cenę za dość wysoką, ale z drugiej, może wiedza, jaką im mieli przekazać, była tego warta. Szedł przez te egipskie ciemności, starając się nie wyjebać na ryj, gdy w końcu dotarli do lekko oświetlonej świątyni, gdzie natknęli się na zbiorowisko prawdziwych cudaków. -Dobra, zwracam Ci honor. To będzie jazda bez trzymanki. Jak mnie ta mewa osra, to nie ręczę za siebie. - Mruknął cicho do kumpla, żeby przypadkiem nie dostać po głowie od któregoś z prowadzących. Uczestników nie było jeszcze zbyt wielu i możliwe, że nikogo innego nie obchodziła sztuka alchemii, a może faktycznie był to jakiś głupi i drogi żart, na który dali się jak debile nabrać. -Daliby mi podejść, to bym Ci powiedział. Chociaż olej nie byłby najgorszy. Jebło by się jakieś dobre fryty na zakończenie wieczoru. - Pociągnął żart, przyglądając się uważnie wiadru i jego zawartości. Wzrost był tu na jego korzyść, więc nie musiał nawet za bardzo się wysilać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Warsztaty Alchemiczne Etap I26 Powietrze i 1; 5 Miesiąc i 57 Etap IIE oraz 5 i 2 + 2 = 4 Etap III1 oraz E - 3 = B Podsumowanie czystek
Max doskonale rozumiał swojego imiennika. Miał świadomość, że życie potrafi być gówniane i chociaż jego własne zaczęło w końcu składać się w całość, a on zaczął podejmować nieco mądrzejsze wybory, miał świadomość, że nie wszystko było takie cudowne. Przede wszystkim zaś rozumiał konieczność odwrócenia myśli, ucieczki od czegoś, co do tej pory wydawało się normalne. On sam również jakoś nie ciągnął już do alkoholu i używek, i sam nie wiedział, jak do tego doszło, czy jednak w czasie wymiany ktoś jebnął go w łeb, czy pewnego pięknego dnia obudził się i odkrył, że znajduje się w jakimś koszmarnym gównie, z którego nie umiał się wydostać. Wiedząc to wszystko, nie zamierzał zostawiać Solberga i wierzył w to, że znajdą sobie jakieś zajęcie. Chociaż tanie nie było. - Cenią się, w końcu to jakaś tam stolica handlu, czy coś - stwierdził jedynie Gryfon, kiedy zbliżali się do miejsca spotkania, mając wrażenie, że za chwilę wyrżnie się na pierwszym lepszym korzeniu, na jaki wpadnie. Zaraz jednak skupił się na tych dziwakach, którzy na nich czekali, na jakimś wiadrze, zwierzętach i nie wiadomo czym jeszcze, zastanawiając się, z czym dokładnie ten cyrk jeździł i co sobą reprezentował, bo wyglądał zabójczo. Co najmniej. - Mówiłem. To będzie pojebane w chuj, będziemy zamieniać kamień w chleb, żeby mewa miała się czym najeść - uznał, po czym stwierdził, że równie dobrze mogliby w tym oleju usmażyć kraba, ale wolał nie mówić tego na głos, odnosząc wrażenie, że kosmiczne trio zabiłoby go spojrzeniami albo zrobiło z niego ołowiany klocek szybciej, niż byłby w stanie pomyśleć. A później zaczęła się zabawa, przy której mózg Maxa po prostu się odłączył, robiąc głośne "brrr", nad którym nie był w stanie zapanować, starając się zrozumieć, jak ma odnieść planety do żywiołu. - Co oni ćpają, bo to musi być naprawdę dobre gówno - mruknął do siebie, zachowując się zupełnie, jakby chciał przekonać się, co było w żołądkach prowadzących warsztaty, aż w końcu westchnął i zabrał się do pracy, chociaż prędko okazało się, że artysta był z niego marny. Przerastał go zwyczajny trójkąt, dosłownie, nie był w stanie go stworzyć, męczył się z nim, kombinował, a i tak magia miała go całkowicie w dupie. Koło wzoru to nawet nie stało i Gryfon aż parsknął z rozbawienia na widok tego, co udało mu się stworzyć, zaraz też strojąc durne miny do imiennika. - Nie wiedziałem, że szlaczki to alchemia - westchnął, zabierając się za dalsze rozgryzanie problemu, babrając się w czasie, w miesiącu, nie do końca wiedząc, co on właściwie odstawiał i co miał przy tej pomocy osiągać. Tym razem jednak poszło mu w końcu nieco lepiej i pergamin, na którym zawzięcie się wyżywał, zaczął zmieniać kolor na popielaty. Zupełnie, jakby chciał rozlecieć się na kawałki, a to już nie było takie przyjemne, jednak wiele wskazywało na to, że ta wspaniała rzecz zaczęła, tak sobie po prostu, podróżować w czasie, tym samym zaginając mózg Maxa, który wpatrywał się w swoje dzieła, starając się pojąć ukryty sens i logikę, która chyba poszła jednak na spacer albo zrobiła coś podobnego. - Stary, to jest jakiś wyższy poziom abstrakcji. Ogarniasz? Oświecisz mnie? - zapytał zaraz, starając się w istocie objąć rozumem wszystkie zależności, jakich właśnie doświadczał, ale czuł się, jakby skoczył na głęboką wodę.
______________________
Never love
a wild thing
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczce poszło jak poszło. Na pewno pierwszy etap zadania nie był tym wymarzonym, którego się spodziewała. Kiedy męczyła się nad swoimi sprawami, pochwyciła rozmowę @Maximilian Felix Solberg i @Maximilian Brewer. Już miała się do nich odezwać, ale zaczęli sypać słownictwem, od którego Panience Brandon więdły uszy. Puchonka zaczerwieniła się z oburzenia, a potem nabrała wody w usta, wiedząc, że żaden z nich nie może być odpowiednim dla niej towarzystwem. Całe szczęście, że Wybranek Jej Serca nigdy nie przeklinał, a przynajmniej Aneczka nigdy nie słyszała, żeby to robił. W końcu wybrała sobie prawdziwego dżentelmena, prawda? Ten etap wydawał się dużo bardziej interesujący, a sama Aneczka żywiła większą sympatią opiekunkę dwóch kotów. Tylko co one się tak czepiały tego wiadra? Co takiego w nim było? A może koty po prostu takie cuda czasem wyprawiają? Wzruszyła ramionami i zabrała się do pracy. Kiedy alchemiczka poprowadziła ich na zbieranie ziół, panienka Brandon znów doświadczyła pewnego stopnia oburzenia. Jak kotki w rui! Ona nigdy nie zachowywała się jak kotka w rui, nawet tak metaforycznie! Ona była DAMĄ! Wpisała panią Fabię Veneziale na swoją prywatną czarną listę, a potem ruszyła do działania. Też coś. Aneczka wiedziała czym są rośliny z rodziny astrowatych z pomarańczowo-żółtymi kwiatami przypominającymi spłaszczone koszyczk. Wiedziała nawet skad je wziąć w Wielkiej Brytanii. Równie dobrze mogli ją spytać, czym jest mniszek lekarski albo paprotka zwyczajna. Zadzierając nosa ruszyła do boju i zaczęła rozglądać się za potrzebnymi roślinami. Tentakule zidentyfikowała od razu, rosły bowiem prawie wszędzie. Kiedy tylko w jej strone wystrzeliły wściekłe pędy, Aneczka pochwyciła je, ścięła, a potem skrupulatnie zwinęła, nie chcąc uszkodzić substratu niezbędnego do pozyskiwania trucizny. Z wrotyczem poszło jej gorzej, co niezmiernie ją zaskoczyło i to w dość negatywny sposób. Znalazła go, ale nie miała czym go ściąć, wiec siłowała się z nim dłuższą chwilę, zanim udało jej się uporać z problemem. Kiedy wiecheć wreszcie puscił, dziewuszka omal nie klapnęła z impetem na tyłek, ale ostatecznie odzyskała równowagę i zadzierając nosa ruszyła w drogę powrotną ze swoją zdobyczą. Kiedy już miała zebrane rośliny, całej wesołej gromadce przyszło pozyskiwać truciznę z wrotycza i zarodniki tentakuli. Alchemiczka znów obdarzyła ich nieprzyjemnym komentarzem, co Aneczka poczytała jej za kolejny poważny minus. Jeśli pozowało się na czarownicę elegancką, nie należało stosować pewnych zwrotów, a pani Veneziale miała w tej dziedzinie ewidentne braki. Wyzywała ich od imbecyli?! Ją również?! Kiedy jej tak doskonale poszło zbueranie zarodników tentakuli?! Nie do pomyślenia! Aneczka pomyślała, że prowadząca zachowuje się skandalicznie, i że za okrągłe pięćdziesiąt galeonów można było wymagać godniejszego traktowania. Już się miała odezwać, żeby wyrazić sprzeciw tej jawnej niesprawności, ale wtedy znów do jej uszu dotarły komentarze dwoch czarodziejów, którzy przyjechali na wakacje razem z nimi i których dziewczyna kojarzyla z koloseum. No cóż. Jeśli wartość potencjału alchemicznego u czarodziejów mierzyć liczbą przekleństw w pojedynczej wypowiedzi, Fabia Veneziale prawdopodobnie mogłaby uczyć się własnego fachu od tych dwóch kursantów. Panienka Brandon nie poświęcała więcej swej cennej uwagi pospólstwu i zaczęła porządkować swoje stanowisko pracy, dbając o to, by trucizna była należycie przechowywana i by zarodniki nie rozsiały się przypadkiem w niedozwolonym miejscu. A potem przyszło jej czekać na następne instrukcje, który to czas umilało jej obserwowanie dwóch rozrabiajacych kotów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Warsztaty Alchemiczne Etap IOgień - 1, Godzina - samozapłon Etap II [url=LINK]wynik kości literowej[/url] oraz [url=LINK]wynik kości k6 na wrotycz[/url] i [url=LINK]wynik kości k6 na tentakulę[/url] Etap III Podsumowanie Tutaj wpisz wszystko, co udało ci się zyskać i stracić w czasie warsztatów
Widać obydwa Maxy nagle zmieniły życiową ścieżkę w kwestii używek. Co prawda Solberga nadal do nich ciągnęło, ale dzięki leczeniu wiedział, jak może się oprzeć tym pokusom i liczył na to, że nie będzie musiał zbyt często stawać przed tym ciężkim dla niego dylematem. Brewer z kolei po prostu przestał tak dużo pić, co zdawało się być mądrą i dojrzałą decyzją życiową. -Ale to chyba nie oznacza, że mamy przehandlować swoje organy z przeżycie tu tygodnia. - Dojebał swoją myślą, filozoficzną jak zawsze. -Gorzej jak nam nie wyjdzie i zeżre nas. - Pozwolił sobie zażartować, łypiąc ostrożnie na ptaszysko. To jednak nie mewa była jego największym zmartwieniem, a latający krab, który wyglądał, jakby chciał ich wszystkich żywcem spalić w ogniu, który magicznie wokół nich płonął. Wsłuchał się w słowa mężczyzny, który rozpoczął warsztaty i kazał im rysować jakieś trójkąty i kwadraty. Max spojrzał na leżący przed nim pergamin i uśmiechnął się krzywo. -Nie wiem. Stary takiego gówna to nawet ja nie brałem. Ale chyba nie przyszli tu nas głaskać po głowie. Jebli mi ogniem na dzień dobry. - Wskazał na żywioł, z jakim przyszło mu dziś pracować. I może to kwestia skomplikowanej relacji z płomieniami, a może po prostu za bardzo śmieszkował sobie z kumplem, by zwracać uwagę na to, co mają robić, ale i jemu te trójkąty jakoś nie chciały wyjść. Pergamin milczał, co oznaczało, że zdolności plastyczne Solberga absolutnie nie zrobiły na nim wrażenia. -Ja to wiem, że mają jakieś te swoje symbole, ale serio będziemy się uczyć rysować trójkąty? Nie w takiej wersji preferuję te figury. - Mruknął do gryfona porozumiewawczo, po czym słuchał o co chodzi z tym całym czasem i podrapał się po głowie, bo powoli zaczynał się gubić. Planety, żywioły, zegarek...Brzmiało to jak zlepek randomowych rzeczy, a nie magia, choć nie wykluczał, że ostatecznie coś może w tym być. W końcu przecież rzeczy, których uczyli ich w Hogwarcie, też nie były specjalnie logiczne przez cały czas. -Nie wiem, czy jestem w stanie. Jak narazie to rozumiem z tego tyle co Ty. - Powiedział szczerze, skupiając się na dopisaniu do planet oznaczenia godziny. Niby krótki okres czasu, to nie powinien za bardzo wpływać, według Maxa przynajmniej, na cokolwiek, ale o matulu, jak bardzo się pomylił. Gdy tylko wyrysował odpowiednie symbole, pergamin, który miał przed sobą zapłonął i uległ kompletnej degradacji. -To dobrze, czy...? - Nie dokończył pytania, bo latający krab uszczypnął go w nos, co szczerze zabolało. Max wyraził te uczucia na głos, lekkim krzykiem, na co jeszcze raz oberwał ze szczypca przez łeb. -Okej, czyli to nie jest wielka moc ognia, jaką uwolniłem, a wielka porażka w rysowaniu ślaczków. Powinni nas chyba cofnąć do przedszkola. Skoro teraz sobie nie radzimy, to dalej nie może być najlepiej. - Po raz kolejny postanowił powiedzieć, co o tym wszystkim myśli. Szło im zadziwiająco fatalnie biorąc pod uwagę, jak proste było to w teorii zadanie. Ale jak widać kryło się w tym wszystkim coś więcej. Coś, czego ta dwójka matołów nie była w stanie kompletnie ogarnąć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Warsztaty Alchemiczne Etap I26 Powietrze i 1; 5 Miesiąc i 57 Etap IIE oraz 5 i 2 + 2 = 4 Etap III1 oraz E - 3 = B Podsumowanie czystek
- Pamiętaj, że dostaję całkiem niezłą sumkę za podcieranie tyłków i przyklejanie zerwanej skóry z mord idiotów - stwierdził dość beztrosko, uznając, że jeśli faktycznie miał wydawać pieniądze, to na coś, co mogło w przyszłości jakoś zaowocować. Albo, co również było bardzo istotne, mógł wydawać je na bliskie sobie osoby, a ponieważ Max do nich należał, nie powinien obawiać się, że skończą jakoś źle. Chyba że faktycznie to ich postanowią usmażyć, ale dość przytomnie stwierdził, że za nic w świecie nie zmieściliby się do przeklętego wiadra, które przyciągało ich spojrzenia. Po coś musiało się tutaj znaleźć, tylko nie miał pojęcia, po co, skoro nie umieli nawet narysować prostych trójkątów. - Widać nie nadaję się do takich ekstremalnych figur. Ani do czasów, planet i innych rzeczy. Jestem pewien, że to moje trzecie, piąte albo dziesiąte oko mi przeszkadza - stwierdził, wzdychając ciężko, dodając, że wylądował w pokoju z profesor wróżbiarstwa, co było dość komicznym zestawieniem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że kolejna współlokatorka również miała wiele wspólnego z tą dziedziną magii, a szkoda, bo wtedy mógłby jednoznacznie uznać, że Wei miał dosłownie przesrane. Parsknął, gdy zaczęli mówić o szlaczkach, ale zaraz musiał się odsunąć, bo latający krab postanowił wymierzyć sprawiedliwość i ukarać jego imiennika za to, że spalił pergamin. Swoją drogą Gryfon mocno wzdrygnął się, kiedy tylko płomień buchnął w górę, ale robił wszystko, żeby nie panikować i nie zacząć robić z siebie skończonego debila. Zaraz też musiał skupić się na kolejnej wariatce, która uznała, że teraz najwyższa pora szukać krzaków, z których mogliby coś przygotować. I chociaż musiał przyznać, że i wrotycz i tentakula wydawała mu się jakaś szalona, to może coś w tym było. - Albo nas spalą, albo otrują, innej opcji nie ma. Może to jest wiadro z krwią idiotów, których wcześniej naciągnęli na łażenie w nocy po krzakach? - mruknął, kiedy już użył lumos i faktycznie wlazł między rośliny, zastanawiając się, czego właściwie miał się tutaj jeszcze spodziewać. Bo odnosił wrażenie, że to było jakieś skończone wariactwo, ale z drugiej strony, było to intrygujące i na swój sposób pociągające. Chociaż był już absolutnie pewien, że na alchemika wcale się nie nadawał, ale nie narzekał. Strzelił pnącza tentakuli dłonią, kiedy się do niego zbliżyły i zabrał się za jej zbieranie, żeby później poradzić sobie również z wrotyczem, z którym spakował pod pachę nieco czystka, nawet nie zwracając na to zbyt wielkiej uwagi. Nie zdążył skomentować tego, co się działo, kiedy ta włoska wariatka kazała im zabrać się za wyciąganie trucizny z przyniesionych okazów. Z tym akurat poszło mu nieco lepiej, ale był coraz bardziej pewien tego, że za chwilę marnie skończą. - Będziemy transmutować tę truciznę w ołów, czy co? Czy może, jak ją ustawię w odpowiedniej konfiguracji planet na pergaminie i narysuję trójkąt, to nagle się okaże, że to nie jest trucizna, tylko coś, co może nas uratować? Wszystkich, przed zagładą ostateczną, czy coś podobnego - zapytał, zerkając na kumpla, nie zwracając uwagi na innych uczestników warsztatów.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-To się nazywa super robota. - Prychnął rozbawiony, po czym przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że to właśnie taka codzienność jest chlebem powszednim uzdrowicieli, a już na pewno ich asystentów. -Dobrze, że Lux też jakoś ciągnie i jakiś hajs wpada na konto. - Nie mógł powiedzieć, że był biedny choć wiedział, że jeszcze daleka droga nim jego klub osiągnie taką popularność, jaka dawałaby mu duży, pewny dochód. Przypomniał jeszcze Brewerowi, że w sumie jakby się magicy uparli, to by ich tak skompresowali, że owszem, ich ciała, nawet to niewymiarowe Solbergowe, bez problemu by się w wiadrze zmieściły. - Ty przynajmniej masz wymówkę, a ja? Jak mi zaraz powiesz, że też mam jakieś ukryte srakowate oko, to utopię się w najbliższym kanale. - Ostrzegł kumpla lojalnie, po czym musiał skupić się na tym, by zwierzę go zaraz nie zabiło z niezadowolenia. Widać nie zawsze powiedzenie "jaki Pan taki kram" się sprawdzało, bo Tito wcale nie wyglądał na tak narwanego co jego krab. Ten niekontrolowany wybuch im obojgu nie przyniósł dobrych wspomnień, choć na szczęście nie trwał długo. Tak, ogień był zdecydowanie najmniej ulubionym żywiołem Maxów i eliksirowar miał wyjątkowego pecha, że dziś musiał trafić właśnie na pracę z nim. -To brzmi logicznie. Ale chyba nie sądzisz, że będziemy łazić po tych krzakach? - Zapytał z lekką obawą, bo dobrze pamiętał, jak ostatnio się skończyła taka nocna wyprawa do lasu po składniki. Jeden pustnik, jedna kończyna mniej i zdecydowanie za dużo koszmarów. Niestety jego obawy się przypuściły, gdy brzęcząca bransoletami czarownica oznajmiła, że czas pobawić się z roślinkami. I to jeszcze nie byle jakimi. -Tentakule? TENATKULE?! Trzym mnie Brewer, bo o ile wrotycz to jeszcze rozumiem, tak tentakule po ciemku to jakiś nieśmieszny żart.... - Wymruczał wcale nie dyskretnie, ale nie miał zamiaru rezygnować z działania. Spiął się w sobie najmocniej jak potrafił i ruszył w te zjebane krzaki. Niestety już na początku miał srogiego pecha, bo te pierdolone tentakule się na niego uwzięły. A co robi Solberg w takim wypadku? Oczywiście, że zaczął się z nimi naparzać, z czego ostatecznie wyszedł zwycięsko, ale stracił kupę czasu i poszarpał swoją ulubioną bluzę. Z wrotyczem poszło mu już sprawniej, ale brwi uniosły mu się ku górze, gdy przyszło do wydobywania trucizn. -Zaczynam myśleć, że to nie jest najgorsze, co może nas tu spotkać. Wiesz co, jestem gotów się przekonać. - Odpowiedział z łobuzerskim błyskiem w oku, po czym wziął się do pozyskiwania toksycznych substancji. Widać było, że nie podszedł do zadania lekkomyślnie i miał w nim wiele wprawy. Wyszło mu to bowiem prawie idealnie. No dobra, jakby nie obniżał swoich zdolności we własnych oczach, to powiedziałby, że poszło mu wręcz zajebiście. Niestety mimo terapii był jeszcze daleko od podobnego rodzaju twierdzeń, więc tylko uśmiechnął się lekko na widok swojego trującego dzieła, znacząco patrząc na latającego kraba, jakby chciał mu przekazać, że tym razem nie ma się co do niego dopierdolić i lepiej żeby trzymał te szczypce przy sobie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią 21 Lip 2023 - 16:10, w całości zmieniany 1 raz
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie wiedziała, że lunatykuje, nikt jej nie uświadomił aż do teraz. Gdy we śnie wskoczyła do tej studni… Okazało się, że na żywo także to zrobiła. No i na żywo studnia ta postanowiła ją wyrzucić i to z takim oburzeniem, że miała aż ją ochotę przeprosić. Może i by to nawet zrobiła, ale dziwne widziadło kazało jej uciekać. Nie kwestionowała mądrości widziadła, odeszła jak najszybciej. W drodze powrotnej starała się rozszyfrować zapiski, historie ukryte w płaskorzeźbach… Może nie tędy droga? Może powinna pozwiedzać świątynie? Starożytne ruiny kryły przecież najwięcej sekretów. Zaczęła przeglądać książkę, porównywać ją z mapą, oglądać zdjęcia. Aż zobaczyło jedno. Zdjęcie Świątyni Nox przykuło jej uwagę ze względu na charakterystyczny kształt budowy… Przypominający studnię. Nie umiała po zdjęciu stwierdzić, czy była to tylko wieżyczka, czy faktycznie stara, zapomniana studnia, ale miała zamiar to sprawdzić.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Warsztaty Alchemiczne Etap I26 Powietrze i 1; 5 Miesiąc i 57 Etap IIE oraz 5 i 2 + 2 = 4 Etap III1 oraz E - 3 = B Podsumowanie czystek
- Tak dużo za tak niewiele. Poczekam, aż trafi mi się dzieciak z pykostrąkami w nosie, to może być dopiero przygoda – powiedział, wzruszając lekko ramionami, a później zerknął na swojego imiennika, przypominając sobie przy tej okazji coś, co ten mu napisał. – Swoją drogą, serio myślisz o studiach? Hogwart zawsze musi gościć jakiegoś Maximiliana, który rozwali jego mury? – zapytał, uśmiechając się przy tej okazji półgębkiem, ale mimo wszystko pytał serio i widać to było w jego postawie. Nie uważał, żeby jego powrót do szkoły był idiotycznym pomysłem, wręcz przeciwnie, wydawało mu się, że to całkiem dobra opcja, chociaż nie miał pojęcia, co Max zrobi wtedy z klubem. Wszystko jednak pewnie dało się jakoś wyjaśnić i załatwić, więc Brewer właściwie był skłonny machnąć na to ręką. - Nie będę w tobie grzebał, żeby sprawdzać – parsknął, nie mając faktycznie ochoty na grzebanie się we wnętrznościach kumpla, tym bardziej że teraz zaczęli zajmować się jakimiś kolejnymi elementami alchemii, a on coraz bardziej miał wrażenie, że to wszystko, co się dzieje, jest jakieś chore. I nie prowadzi do niczego konkretnego, żeby być dokładnym. Właściwie to zmierzali w jakąś przepaść, a łażenie w środku nocy po krzakach wydawało mu się co najmniej idiotyczne. W czym zgodził się ze swoim imiennikiem, żeby parsknąć, kiedy okazało się, czego mają szukać. I wtedy faktycznie przez chwilę trzymał Maxa, zanim ostatecznie ruszyli na poszukiwanie roślin, a on wrócił z całkiem sporym naręczem. Widać łażenie w nocy po krzakach było dla niego codziennością. - O to na pewno dopiero początek karnawału idiotyzmów – stwierdził, kiedy okazało się, że znowu mają rysować te chore symbole, kółka, trójkąty, parabole, czy co jeszcze. Zaraz też wzniósł oczy ku niebu, jakby chciał zapytać samego Merlina, co się tutaj właściwie odpieprzało, bo to zaczynało być co najmniej tragikomiczne, żeby nie powiedzieć, że całkowicie idiotyczne. Tym bardziej że rysowanie symboli w ogóle mu nie wychodziło, nic się nie nauczył i znowu wszystko zepsuł, zastanawiając się, co właściwie robił źle. - Ja się do tego nie nadaję, stary. Wygląda na to, że pisana mi tylko linia prosta, z punktu A do punktu B – pozwolił sobie na skończenie idiotyczny żart, po czym podrapał się po brodzie, patrząc na to, co miał przed nosem, nie będąc w stanie zrozumieć, co właściwie miał zrobić. Przekrzywił głowę, a potem wzruszył ramionami i zabrał się za destylację pozyskanych trucizn, nie mając bladego pojęcia, dokąd zmierzał, chociaż miał przed nosem teoretyczne odpowiedzi. I jeszcze to wiadro, ten eliksir, który się w nim podobno znajdował. To wszystko było kosmicznie skomplikowane. I okazało się jeszcze gorsze, kiedy Max niespodziewanie stworzył piasek. Dosłownie piasek. Gapił się przez długą chwilę na to, co wyszło z trucizny, nad którą pracował, a potem zaśmiał się, prychając jednocześnie z ubawienia, nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje. Zaraz też spojrzał na kumpla, bo musiał go powiadomić o niesamowitym wręcz odkryciu. - Stary, chyba jestem alchemikiem.
______________________
Never love
a wild thing
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Obowiązek tym było wzięcie udziału w warsztatach alchemicznych dla Dear, miała wrażenie, że jeszcze dobrze ze statku nie zeszła i się nie rozpakowała, kiedy nagle dostała list od rodziców, właściwe od matki, która też nie omieszkała wspomnieć ojca i dorzucić sakiewkę z pięćdziesięcioma galeonami na ten szczytny cel: Warsztaty Alchemiczne w Venetii. Wiadomość zawierała nie tylko pieniądze, ale też takie słowa, jak to dla ciebie okazja, rozwój, nauka i masę podobnych zwrotów świadczących o tym, że rok szkolny tak naprawdę nigdy się nie skończył. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Miała ochotę westchnąć, ale tego też nie zrobiła. Postanowiła za to zapisać się, jak najszybciej na warsztaty zresztą, gdyby tego nie zrobiła, rodzice z pewnością dowiedzieliby się, pomyśleć, że myślała o Goldwynie jako tym z Dearów, żyjących pod czujnym spojrzeniem najbliższych, szczególnie ojca. Sama tak robiła. Nic nie dałoby jej sprzeciwienie się ich woli. Nie, żeby eliksiry darzyła wielką miłością, zamiarem zostania w sklepie jak jej kuzyn w celach zastępczych, ale prawda była taka, że z pewnością nie odmówiłaby, gdyby i ją poproszono. Pieprzona hipokrytka. Zamierzała nie dać się szponą ignorancji, które zaciskały się tak ładnie na szyjach gryffonów, dlatego uważała, że faktycznie powinna z tych warsztatów coś wynieść, nie szczególnie jakieś przedmioty, ale właśnie wiedzę. Oczywiście miała inne plany na przyszłość, ale zignorowanie alchemicznych zajęć, które z taką łatwością rozkładały przed nią nogi, a właściwe połyskujące wiadro dębowe, w świetle księżyca i magicznego płomienia, byłoby co najmniej straceniem dobrej okazji. Dlatego w ciemnościach wybrała się do świątyni Nox, razem z innymi uczestnikami zajęć, którzy niestety zmierzali w te samą stronę co ona. W duchu ubolewała nad tym, że nie są to zajęcia indywidualne, w końcu lepiej męczyć się w towarzystwie trzech pajaców z mewą, kotami i latającym krabem niż przygłupimi hogwartckimi wieśniakami. A propo kotów... Dziwnym trafem podążał za nią jeden z duchów Murano. Znikając po sobie, pozostawił cień błyszczących ślepi i szeroki, zębiasty uśmiech... Jedyne zwierzęta jakie tolerowała Caroline to właśnie były koty, ewentualnie kruki, ale ten niewidzialny smukły duch o kolorze szylkretu. Fuj, z taką myślą weszła do Zniszczonej Świątyni Nox. Na słowa Tito, Caroline zajęła stanowisko, nie było dość dużego strategicznego wyboru, dlatego musiała zadowolić się miejscem obok jakieś puchonki (@Anna Brandon), którą od razu rozpoznała, w końcu to jedna z Brandonów. Jednak nie po to tu przyszła, aby wdawać się w niepotrzebne dyskusje, marnując pięćdziesiąt galeonów. Wykład podstaw i historii Alchemii, zaczął się nawet ciekawie, ale gdy padła wzmianka o Flamelu, ślizgonka chciała westchnąć z wyrzutem "tak wszyscy go znamy, proszę dalej...". Nie zrobiła tego, a uniosła oczy do góry na kilka sekund, aby na nowo skupić się na wykładowcy. Całkiem szybko przeszli do praktyki, na co Caroline, gdyby była osobą wierzącą w światowe autorytety, podziękowałaby Merlinowi, czy Morganie, ale nie uczyniła tego. Żywioł, nad którym miała umieścić swoją podstawową bazę, w tej praktyce należał do ziemi. Jeden z lepszych żywiołów do pracy; rzeczywisty, gęsty, stabilny. Ślizgonka zerknęła na pergamin z instrukcjami, które dostała. Trochę rysunku, nie za bardzo była z tego zadowolona, ale aż taką kaleką artystyczną nie była. W końcu nauka wymagała sprawnej ręki, chociażby do rysowania symboli planet. Skupiona i skoncentrowana kreśliła symbole perfekcyjnie, planety zgrywały się z nimi idealnie, przy okazji analizowała, jak poszczególne planety zachowują się w zestawie z żywiołem ziemi. Tak, terra to konkretność, a taki Saturn mający pod swoją pieczą ten żywioł kochał stabilizacje i dostatek. Caroline lubiła ziemie tak jak Saturna, planetę wielkiego bogactwa i władzy, jak również nieszczęścia. Jak to mówią, niektórzy mają efektowne wejście, robią pierwsze wrażenie, iście zabójcze. Można, tak było powiedzieć o panience Dear, która tą praktyką same skały poruszyła; tak jak grzyby wyrosły po deszczu, dookoła niej. Nie mogło być inaczej. Wszystkie znaki w Zniszczonej Świątyni Nox zapowiadały, że Caroline jest alchemikiem. Piękny początek niestety powoli ustępował zawrotom głowy, kiedy przyszło zająć się mechaniką czasu. Dzień, noc, noc, dzień... Chaos i zagubienie, dlatego młoda dziewczyna musi się podeprzeć, żeby nie upaść. Jak tak dalej pójdzie albo zemdleje, albo się tu porzyga. Miała nadzieje, że to pierwsze, drugie było bardziej haniebne. Musiała przerwać kurs i dać sobie pomóc Tito. Niech robi, co trzeba!
Ostatnio zmieniony przez Caroline O. L. Dear dnia Pią 21 Lip 2023 - 19:55, w całości zmieniany 1 raz
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Warsztaty Alchemiczne Etap I39 oraz 2 (powietrze) i 5 oraz 92 (miesiąc) Etap IIA oraz 1 i 2 Etap III6 oraz D + 3 = G Podsumowanie -
Prawdę powiedziawszy, to nie miała pojęcia, co ma się dziać na tych całych warsztatach, ale była ich niesamowicie ciekawa i naprawdę chciała sprawdzić, czy w alchemii jest jakieś ziarno prawdy, czy może jednak nie i to wszystko było jedynie picem na wodę. Starając się cieszyć wakacjami, starając się nie wysyłać nieustannie wiadomości do dziadków, uznała, że takie nocne zwiedzanie Venetii i bawienie się w maga sprzed stuleci, może być naprawdę zabawne. I ciekawe, bo nie oszukujmy się, gdyby faktycznie w tej całej alchemii był chociaż cień prawdy, gdyby coś się z tym kryło, to była bardzo, ale to bardzo chętna do tego, żeby się przekonać, czym to dokładnie było. Jako kucharz, kochała wszystko, co się mieszało, jeśli mogła tak powiedzieć i chciała się przekonać, co jeszcze w tym wszystkim znajdzie. I uznała, a jakże, że zabierze tam swojego brata. Jamie był mniej od niej przekonany o konieczności wyjazdu. Nie chciał zostawiać ich ojca i w pełni to rozumiała, ale wiedziała też, dlaczego tak naprawdę ten chciał, żeby byli daleko. I żeby cieszyli się życiem. Mieli za sobą mimo wszystko wiele przygód, które nie były ani trochę miłe, nic zatem dziwnego, że ostatecznie ich ojciec marzył o tym, żeby mieli trochę spokoju. I nie musieli, znowu, martwić się o kolejnego rodzica. I chociaż oczywiście Carly wiedziała, że tak łatwo nie będzie zapomnieć o problemach, starała się spełnić jego prośbę, żeby znaleźć też coś, na czym mogłaby się skupić i co mogłaby wynieść z tego wyjazdu. - O Merlinie, ale oni sobie cenią te wszystkie warsztaty! Poszłam z Lizzie dmuchać szkło i policzyli sobie za to jeszcze więcej, ale wiesz, warto było. Mam nadzieję, że tutaj też się nie zawiedziemy, chociaż powiem ci, że oni wyglądają mi na wariatów – stwierdziła konspiracyjnym szeptem, kiedy dostrzegła trójkę alchemików, zastanawiając się, o co tutaj chodziło. Jakieś zwierzęta, wiadro z płynem, ciemna noc, płomienie i krzaki. To wyglądało, jak jakiś kolejny chory rytuał, ale wierzyła, że skoro coś było w pełni oficjalne, nie było niebezpieczne. No, prawie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Warsztaty Alchemiczne Etap IOgień - 1, Godzina - samozapłon Etap IIF oraz 2+3 (kuferek) = 5 i 6 Etap III2 i J - Rozgrywam "H" przez pierwszą kostkę. Podsumowanie -
Zaśmiał się na uwagę o Maximilianowym rozwalaniu murów w Hogwarcie. Nie można było powiedzieć, że bardzo się mylił, choć Solberg nie do końca po to tam wracał. -To nie są myśli. Pisałem już z Wang, przyjęła mnie. Muszę na prawić swoją relację z magią, a jak widać na własną rękę mi to zbytnio nie poszło. - Postawił na nieco bardziej humorystyczną odpowiedź, bo nie do końca chciał się spowiadać z naprawdę wszystkiego. Tyle jednak powinno wystarczyć, by imiennik zrozumiał jego intencje. Taką przynajmniej Felix miał nadzieję. -Kurwa, i cały misterny plan w pizdu. - Prychnął, jakby taki faktycznie był cel jego wypowiedzi. Grzebanie we falkach przypomniało mu jednak o tym popierdolonym krwawym weselu w Avalonie, gdzie niektórzy faktycznie musieli się babrać w jakiś wnętrznościach, żeby móc sobie z nich powróżyć. Ten świat był serio pokurwiony i Solberg czasem zastanawiał się, jakim cudem tak mało osób taci kompletnie zmysły po takich akcjach. Doceniał starania gryfona, który faktycznie chwycił go, jakby chciał powstrzymać imiennika przed mordem na ekscentrycznych alchemikach, ale ostatecznie musieli zaprzestać tej praktyki i faktycznie ruszyć na poszukiwanie roślin, z czego wyniknęła ciekawa draka. A przynajmniej dla Felixa, który spotkał się na ringu z tentakulą. -Przedszkole wita. - Zgodził się, gdy mieli teraz przenieść te skomplikowane symbole, jakimi były kółka i trójkąty, na magiczne przyrządy. Jak się okazało, nie tylko Brewer nie wyniósł ze wcześniejszej lekcji zbyt wiele, bo i starania Maxa nie przyniosły pożądanych efektów. -Optymistyczne podejście. Ja zaczynam wątpić, czy to też przypadkiem nie jest ponad moje możliwości. - Prychnął, po czym ucieszył się, gdy mógł w końcu przejść do tej części, która interesowała go najbardziej. Wysłuchał wszystkiego, co Conchetta miała do powiedzenia i zaciekawił się substancją, jaką mieli tworzyć. Nigdy wcześniej o niej nie słyszał, więc z podwójnym zapałem przeszedł do pracy, nad alchemiczną recepturą. Początkowo szło mu naprawdę dobrze, ale zaraz potem Brewer rozproszył jego uwagę, wspominając coś o piasku. -O kurwa.... - Mruknął, bo nie miał pojęcia, że tak w ogóle można z tymi składnikami, które posiadali. Jednocześnie się zafascynował jak i zaśmiał z kumpla, oczywiście. -Teraz już wiem, czego się bać jak się wkurwię. Jak Tyś to zrobił? - Zapytał, szczerze ciekaw odpowiedzi, by móc wyciągnąć z niej własne wnioski. Niestety, przy tym wszystkim sam popierdolił kolejność działań i jego składniki zaczęły odpierdalać jakąś manianę. Na szczęście Conchetta czuwała na posterunku i poprowadziła go przez ten proces tak, by nie musiał zaczynać niczego od nowa i w końcu mógł dokończyć miksturę, która ani trochę nie przypominała tej, znajdującej się w wiadrze. -Coraz bardziej wyczuwam jakiś pic. - Bąknął do Brewera ciekaw, czy ten też jest tak optymistyczny jak jego ślizgoński kolega.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Pomoc Tito okazała się nieoceniona, jednak Caroline i tak musiała zrobić sobie przerwę. Nie podobało jej się to, ale lepiej mieć jasne myśli kontynuując warsztaty. Dobrze, że jej nie wywalili za ten karygodny błąd, ale nawet gdyby tak zrobili, postanowiła, że domagałaby się zwrotu, chociażby części galeonów. Nie, żeby cierpiała na brak pieniędzy, jakby napisała list do rodziców, to pewnie pan Dear teleportowałby się pierwszym lepszym świstoklikiem i zrobiłby z tym porządek, czyli ślizgonka kontynuowałaby warsztaty, a ojciec wydałby na nie dwa razy tyle. Czekając na drugi etap, który robiła z lekkim opóźnieniem, nawet nie zwracała uwagi na koty, plątające się między nogami uczestników warsztatów. Caroline omijały dziwnym łukiem, a czasem slalomem, przyzwyczaiła się już do tego, że zwierzęta nie darzą jej zbytnią sympatią. Ona również nie była zwolenniczką rozpieszczania swoich chowańców, do których należał jej kruk, który służył dzielnie w przynoszeniu listów. Darzyła szacunkiem przydatne zwierzęta, resztę niekoniecznie, chociaż koty tolerowała, za ich powiedzmy samodzielność. Nie rozumiała jednak dlaczego Fabia Veneziale pozwala Oro i Guidy na przeszkadzanie w trakcie tak niebezpiecznego zajęcia, jakim w tym etapie okazało się być pobieranie trucizny. Najpierw jednak w świetle lumos wszyscy udali się na zbiory roślin. To, że Dear z eliksirów zamiatała system, powiedzmy, że wyrabiała się, nie oznaczało jeszcze tego, że zielarstwo miała w małym palcu, bo tak nie było. Od tego Dear'owie mieli ludzi. Dlatego, tak Merlin raczył wiedzieć co jeszcze; tentakule, wrotycze! Zbieranie tego po ciemku wiązało się z narażeniem się na wdanie w pojedynek z tentakulą. Na szczęście ta bitwa należała do Caroline, ale irytacja ślizgonki wzrosła do niewyobrażalnego stopnia. Użeranie się z pomarańczowo-żółtymi kwiatami przypominającymi spłaszczone koszyczki, szło jej totalnie, paskudnie wolno. - Nienawidzę tych roślin. - Westchnęła do siebie, mając ochotę rzucić Incendio, spalić to wszystko i po prostu opuścić to miejsce zgodnością, ale już tak daleko zaszła. Jej wysiłki nie poszły na marne, gdy wróciła do świątyni ze składnikami. Tak więc ich przygoda pod dowództwem Veneziale nie zamierzała się tak szybko skończyć, chociaż Caroline miała już dość, a tu zabawa z trucizną. Ta cholerna wrotyczy znowu dawała jej się we znaki. Dear marzyła o tym, aby po kląć, ale no szanujmy się, przewróciła oczami do góry, wzywając wszystkie osobistości, świętości nad świętościami, a nawet samego Salazara Slytherina, aby następnie pobrać odpowiednio truciznę, przy tym ryzykując życie przy wrotyczy. Pochwyciła naganne spojrzenie Fabii, które sugerowało jedno słowo imbecilli. Zadziwiające jest to, że lepiej poszło jej z zarodnikami tentakuli. Nie zamierzała też sugerować, że pobieranie substancji trujących z tych roślin jest łatwe, bo po pierwsze wcale nie było, a po drugie nie chciała, aby Veneziale zabiła ją śmiechem, zapewne śmierć w tych warunkach musiałaby być iście komiczna, zamiast od trucizny zginąć od śmiechu jakieś baby, za którą chodzą dwa koty o Venetiickich imionach. Caroline również jak Guidy i Oro, zastanawiała, co jest w tym wiadrze, do którego nawet one chciały zajrzeć, a Fabia co chwile z lekkim ociąganiem się odganiała tę parę zwierzaków z dala od błyszczącej substancji, która znajdowała się w tym dębowym naczyniu.
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Nie rozumiała, co to znaczy, że Fabia musi być zawsze taka ruvida, jeśli oznaczało, to jakąś obelgę to Caroline przyklasnęłaby, ale nie spodziewała się, żeby na alchemicznych warsztatach, prowadzonych przez wielką trójcę maga i maginie, padały takie niekulturalne słowa, mimo że pewnie większość tu nie rozumiała, co to znaczy słowo ruvida. Jej edukacja językowa zdecydowanie leżała. Przeniosła z ciekawością wzrok na Conchette, która malowała alchemiczne symbole na ścianie świątyni. To tak można było? Bazgrać po zabytku? Dear nie wiedziała, czemu nagle zaczęła ją obchodzić Zniszczona Świątynia Nox. Niemal prychnęła na dalsze słowa kobiety, która za towarzysza miała mewę o imieniu Cesare. Jak mogła uwierzyć w to, że właśnie na warsztatach płyn w dębowym wiadrze to Eliksir Życia, a na dodatek można go wytworzyć bez kamienia filozoficznego. Czy to nie były jakieś warsztaty ściemy, oczywiście nie wątpiła w wiedzę i mądrość venetiańską. Chociaż jak to określiła Armento, to była ich droga na skróty, a to słowo bardzo podobało się ślizgonce; w końcu nie zawsze oznaczało to oszustwo. Kto pierwszy ten lepszy, mugole i czarodzieje stosowali to zdanie z wielkim nabożeństwem. Oczywiście nie wszyscy, ale nie każdy przecież zasługiwał na poznanie receptury na eliksir życia? Spojrzała na Fabie, gdy tak Conchetta zdradzała o niej soczyste ploteczki. Właściwie baba z kotami nie wyglądała na taką starą, pamiętającą Dzień Zasłony. Czyli, że co popijała się tym wynalazkiem, połyskującym w świetle księżyca? Wieczne piękno i uroda? Właściwie Dear tym obecnie się nie przejmowała jako siedemnastolatka, ale może jej matce by się przydało. Porzucone ciała, o czym tu bredzono, to nie miała pojęcia, ale nie zamierzała skończyć jak ten zabytek Nox. Zabrała się do instrukcji, które wydała jedna z organizatorek warsztatów. Nie podobało jej się, że na nowo trzeba rysować symbole, dobrze jej szło w pierwszym etapie, ale nie chciała na nowo nabawić się bólu głowy, albo czegoś gorszego. No nic, ponownie ze skupieniem zaczęła kreślić staranie symbole na przyrządach alchemicznych służących do ważenia, destylacji i przeróżnych magicznych działań. Trochę to trwało, ale Caroline była zadowolona ze swoich działań, symbole nabrały magicznej mocy, a właściwie nie musiała nic robić. Ta magia sama się działa. Wolała tak rysować, chociaż nigdy nie była za sztuką, jakimkolwiek malowaniem, ale w sumie nie tworzyła pierdół, tylko alchemiczne symbole, bardzo ważne alchemiczne symbole. Sprawiało jej to niemałą satysfakcję. Jednakże musiała zostawić na później czarodziejskie znaki, a zająć się destylacją i tymi cholernymi roślinami. Cały czas poruszała się niczym Dear wśród eliksirów, w przenośni, jak i rzeczywiście, bo tak miała na nazwisko. Czasami sama siebie zaskakiwała jak w jej krwi płynie prawdziwa krew pieprzonego eliksirowara lub alchemika. Zawsze mogła skupić się na tej ścieżce, jeśli zacznie robić karierę w Azkabanie. Aqua Forits uwarzyło się idealnie. Dlatego z jeszcze większym entuzjazmem podeszła do rysowania symboli. Jak Conchetta powiedziała przy podstawowej bazie, samemu można dojść do eliksiru życia, co właśnie poszło ślizgonce niemal bez wysiłku. Zajrzała do kociołka, przyglądając się swojemu dziełu. Płyn mienił się w świetle magicznego płomienia, a para formowała się w ogniste kształty. Teraz powinna się cieszyć i skakać z radości, ale ona stała z obojętną miną, sugerującą; To było oczywiste, że mi się uda.
Nie chciał być na wakacjach i, prawdę mówiąc, nie sądził, żeby był w stanie oderwać myśli od tego, co znowu spotkało ich rodzinę. Nie chodziło o to, że chciał się umartwiać, że nagle przesadnie dramatyzował, ale mimowolnie z tyłu głowy miał pytanie o stan ojca. Wolałby być obok, pomóc dziadkom w opiece nad nim niż zrzucać na nich ten ciężar. Jednocześnie rozumiał decyzję ojca i podejrzewał, że tylko dlatego nie komentował ich zachowania w stosunku do egzaminów, które całkowicie zawalili. Domyślał się, że starszy Norwood chciał, żeby po prostu cieszyli się życiem, młodością i bawili, póki mogli. Niestety to nie było tak łatwe, jak sądził, a przynajmniej nie dla Jamiego. Mimo to nie oponował, kiedy Carly wciągnęła go na warsztaty alchemiczne. Nie dość, że tak naprawdę nie musiał przy niej próbować byś mniejszym mrukiem, niż zazwyczaj, to domyślał się, że jego siostra czuła tę samą niepewność związaną ze zdrowiem ojca. Z tego powodu uczestnictwo w warsztatach z pewnością było swoistym wspieraniem się i próbą korzystania z życia. Musiał także przyznać, że był to dość ciekawy wybór aktywności. - Narzekasz, a masz więcej galeonów niż ja - burknął, spoglądając na siostrę ukradkiem, zastanawiając się, jakim sposobem Carly miała szczęście we wszystkim. Był gotów założyć się, że nawet na tych warsztatach okaże się nieoszlifowanym diamentem. - Wiesz, o eliksirowarach mówią, że są szaleni, skoro w większości na sobie testują mikstury. Jednak próbując z jednej materii zrobić coś zupełnie innego, nie przy pomocy transmutacji... Chyba trzeba być trochę szalonym - dodał, starając się nie podchodzić do tematu warsztatów sceptycznie. Ostatecznie alchemia była ciekawsza od dmuchania szkła, czy innego szukania duchów kotów. Zaraz jednak zamilkł, kiedy jeden z prowadzących odezwał się. Skupiał się na jego słowach, gdy odkrył, że latający krab świdruje go spojrzeniem. - Zrobiłabyś z niego zupę? -- zapytał ledwie słyszalnie, nachylając się do Carly, nie odrywając spojrzenia od Aidy. Uśmiechał się przy tym kącikiem ust, w końcu podchodząc do właściwego stanowiska, kiedy ogłoszono właściwe rozpoczęcie warsztatów.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Warsztaty Alchemiczne Etap I39 oraz 2 (powietrze) i 5 oraz 92 (miesiąc) Etap IIA oraz 1 i 2 Etap III6 oraz D + 3 = G Podsumowanie -
- Widać więcej pracuję - odparła bezczelnie, by zaraz przytulić brata do swojego boku, doskonale wiedząc, że nie o to chodziło. Była po prostu szczęściarą i niektóre rzeczy same wpadały jej do rąk, jeśli można było tak to nazwać. Nie zamierzała jednak ciągnąć tego tematu, bo wiedziała, że nic dobrego z tego by nie wyszło, po prostu wzruszając po chwili ramionami, zastanawiając się jednocześnie, o co tutaj chodziło. - Mam tylko nadzieję, że nie są tak szaleni, żeby to nas w coś transmutować. Sam zobacz, wyglądają na takich, którzy zrobiliby coś takiego dla zabawy, jestem o tym przekonana - dodała konspiracyjnym szeptem, dopiero po chwili orientując się, że ten krab gapił się również na nią, więc odpowiedziała mu tym samym, starając się zrozumieć, o co tutaj dokładnie chodziło. - Zrobię z niego zupę. I paluszki. Myślisz, że będzie smakowało jakoś inaczej? Wykwintniej, skoro to jakieś skrzyżowane dziwadło? - zapytała, ale musiała zaraz przerwać, bo zaczęło się wyjaśnienie tego wszystkiego. Szkoda tylko, że nic jej nie wyjaśniało i z każdą kolejną chwilą robiła coraz to większe oczy. Widać było, że miała przemożną ochotę powiedzieć mu, że faktycznie trafili do jakiegoś debilnego miejsca, które przerastało po prostu jej poziom pojmowania i naprawdę zastanawiała się, czy nie powinna zapytać swojego brata, czy nie chce stąd iść. Skoro jednak już tutaj byli, to nie zamierzała się poddawać, nie zamierzała od tego uciekać, nie zamierzała tak po prostu się poddawać. Była uparta, chociaż wolałaby, żeby pewne rzeczy testować jednak na kimś innym. I to mimo wszystko nie na jej rodzinie. - Rozumiesz coś z tego? - zapytała sięgając po pergamin. - To chyba będzie powietrze, to teraz potrzebuję tych planet, ale za nic w świecie nie rozumiem, jak je mam rozważyć. I co tu mam niby wpisać? Bo jak zrobię tak, to chyba nie do końca mi wyjdzie. A, czekaj, coś wyszło! Ty, ja to chyba jednak umiem rysować szlaczki, Jimmi! - stwierdziła, jak zawsze mówiąc zdecydowanie za dużo i nie do końca robiąc to, co robić powinna, ale szlaczki, jakie namalowała, jakby lekko się mieniły i sprawiały wrażenie, że wyglądały tak, jak wyglądać powinny, a to był jakiś sukces. Aż otarła czoło ze zmęczenia! To jednak był dopiero początek tej przygody i nie dało się tego ukryć, bo jeszcze przyszła pora na jakieś miesiące, a to już w jej głowie robiło prawdziwy bałagan. Wiedziała, że nie mogła się poddać, ale kilka razy spojrzała na swojego brata, jakby chciała powiedzieć mu, że faktycznie robili coś skończenie idiotycznego i to na pewno nie prowadziło do niczego dobrego. I jeszcze to wiadro, w którym coś pływało! - Myślisz, że co tam mają? - zapytała, jak zawsze potwornie ciekawska. I może właśnie to spowodowało, że wszystkie symbole zaczęły się jej mylić, zapomniała narysować czasu, a skupiła się na planecie. Zaraz zaczęło jej się kręcić w głowie, więc została odholowana na bok przez jednego z alchemików, który pilnował jej przez dłuższy czas, upewniając się, że za chwilę nie padnie tutaj na twarz, coś jej przy tej okazji tłumacząc, ale ona z jego wywodu rozumiała raczej jedno wielkie bla bla bla, niż coś więcej.
Powiedzieć, że Carly potrafiła być bezczelna, to jak nie powiedzieć nic, ale Jamie nie skomentował jej słów. Spojrzał jedynie na siostrę z ukosa, nie zamierzając komentować jej słów, dobrze wiedząc, że niewiele by to zmieniło. Był również pewien, że dziewczyna tak naprawdę nie chciała mu dogryźć w sposób jakkolwiek bolesny - wtedy jej słowa wbiłyby się idealnie jak nóż w chałkę, czy co to ona piekła. Nie mieli z resztą czasu na przekomarzania się i podobne przepychanki słowne, gdyż zaczęły się warsztaty, a latający skorupiak jedynie mocniej dekoncentrował, choć pewnie miało być zupełnie inaczej. - Kto wie, może nawet danie z niego będzie latać? Albo będzie smakować jak kaczka - odpowiedział szeptem, nim kazano im podejść do stanowisk. Cieszył się, że nie kazali się rozdzielić, czy też nie łączyli w jakieś dziwne pary. Wszystko jednak wskazywało na to, że w tym miejscu kończyło się jego zadowolenie. Wpatrywał się w pergamin przed sobą, próbując słuchać prowadzących i widzieć w tym wszystkim jakiś sens. Jednocześnie nie mógł powstrzymać krzywego uśmieszku, kiedy zostało wspomniane rysowanie symboli planet. Transmutacja, eliksirowarstwo i teraz jeszcze astronomia? Jeśli tak miała wyglądać alchemia, to on sam wolał z tego zrezygnować. O ile eliksiry były czymś, co lubił, tak pozostałe dwie dziedziny nie pociągały go w żaden sposób, a teraz jeszcze próbowano im wmówić, że w jakiś sposób ze sobą współpracują. - Rozumiem, że powinniśmy chodzić na wróżbiarstwo, aby być alchemikami - burknął, samemu także sięgając po pergamin, zaczynając brać się do kreślenia pierwszych znaków gdy już rozpoznał symbol wody. Chwilę przyglądał się kolejnym znakom, odpowiadającym za ciała niebieskie, próbując zrozumieć, w jaki sposób miał je wrysować w symbol żywiołu. W końcu wziął się do pracy i był pewien, że nie szło mu najgorzej, kiedy nie wiadomo skąd pojawił się przy nim latający krab. Już Jamie chciał warknąć na niego, żeby leciał dalej, zanim zrobi z niego sushi, kiedy krab złapał szczypcami za jego dłoń i zaczął ją prowadzić. W efekcie pomógł mu nakreślić prawidłowo kolejne symbole, sprawiając, że znak żywiołu nieznacznie zaczął migotać. Nie wiedział, co było dziwniejsze - fakt że ten krab zdawał się wiedzieć lepiej, co powinni robić, czy że symbole kreślone na zwykły sposób zaczynały migotać. Do tej pory nie spotkał się z niczym podobnym, nawet na wróżbiarstwie, czy na transmutacji. - Raczej nie potrawkę z kraba, jeśli wszystkie latające znają się na takim rysowaniu - odpowiedział Carly, kiedy tylko Aida skierowała się gdzieś dalej. Próbował dalej sam skupić się na rysowaniu symboli, ale zdecydowanie nie wiedział już, na czym skończył. Zamiast więc rysować czas, dorysował kolejny symbol planety, z czego zdał sobie sprawę zbyt późno. Nagle zaczęło mu się kręcić w głowie, aż musiał przytrzymać się blatu, marszcząc przy tym mocno brwi. Był zmuszony przerwać kurs, aby prowadzący pomógł mu dojść do siebie. Tito próbował w tym czasie coś Jamiemu wyjaśnić, wytłumaczyć, ale Norwood nie słuchał go, próbując nie przeklinać na czym świat stoi i nie zareagować zbyt ostro na podobne pogadanki.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Warsztaty Alchemiczne Etap I39 oraz 2 (powietrze) i 5 oraz 92 (miesiąc) Etap IIA oraz 1 i 2 Etap III6 oraz D + 3 = G Podsumowanie -
Gdyby naprawdę chciała skrzywdzić swojego brata, powiedziałaby coś innego. Wiedziała doskonale, jak go urazić, wiedziała, gdzie wbić nóż, żeby go to bolało, wiedziała, jak go zaatakować, żeby wiedział, że nie powinien się więcej odzywać. Ale nie chciała tego robić, nie chciała go krzywdzić, nie chciała go od siebie odrzucać, ani robić czegoś podobnego. Dlatego też nie powiedziała już nic więcej w temacie pracy, doświadczenia i galeonów, po prostu pozwalając na to, żeby to wszystko koło niej spokojnie przepłynęło. Mieli ważniejsze rzeczy na głowie, jak choćby tego idiotycznego kraba, na którego patrzyła z niedowierzaniem. - To ty odwracasz uwagę, a ja go łapię. Musimy się przekonać, czy to bardziej ryba, kaczka, krab, czy może bawół – stwierdziła jeszcze, a jej uśmiech świadczył o tym, że była jak najbardziej bliska podjęcia równie szalonego ryzyka. Nie przeszkadzało jej to ani trochę, a że była skończoną wariatką, to nie byłoby nic dziwnego, gdyby faktycznie porwała milusińskiego. Zamiast tego skupiła się jednak na rysowaniu, które przerosło jej najśmielsze oczekiwania i przez chwilę wymieniała się z bratem uwagami na temat tego, że chyba oboje pomylili się w swoich karierach i powinni częściej spoglądać w gwiazdy. Trudno powiedzieć, czy cokolwiek by im to przyniosło, a jeśli tak, to co dokładnie, ale niewiele ją to w tej chwili interesowało. Wyglądało na to, że byli beznadziejnymi alchemikami i strasznie ją to bawiło, tym bardziej kiedy kątem oka dostrzegła kraba, jaki pomagał Jamiemu. Zdążyła jeszcze wymamrotać, że chyba opiła się oparami z wiadra, zanim Tito musiał stawiać ją na nogi. Carly była jednak niesamowicie rozchichotana, bo cała ta zabawa w alchemiczne warsztaty zaczęła przerastać ludzkie pojęcie. - Właśnie, że tak! Jak się znają na czymś takim, to pewnie wystarczy to zjeść albo wypić i proszę! Jesteś wtedy alchemikiem pierwsza klasa, a nie mdlejesz jak niewiasta olśniona spojrzeniem tego jedynego – zakomunikowała, chwytając brata pod ramię, kiedy już oboje w miarę pewnie stali na nogach. Wszystko po to, żeby zaraz wybałuszyć oczy z niedowierzania, kiedy okazało się, co jest następnym zadaniem. – Cofam. To na pewno jest potrawka z naiwnych idiotów, którzy łazili w nocy po tych chaszczach – stwierdziła beztrosko, rzucając jeszcze coś na temat tego, że teraz na pewno powinni trzymać się razem, skoro gdzieś tam rosły tentakule. Nie musiała ich nawet szczególnie szukać, bo kiedy tak łaziła po okolicy, jedna z nich postanowiła ją zaatakować. Akurat wtedy gdy Carly udało się znaleźć wrotycz! To dopiero było bezczelne! Wrzasnęła, siłując się z tentakulą, depcząc wszystko dookoła, żeby ostatecznie coś nawet osmolić i wściekłym ruchem wyszarpała kłącza tentakuli, w bojowym nastroju kierując się ponownie w stronę stanowisk warsztatowych. - Wsadzę im to do tego wiadra, zobaczysz, a niech się otrują i dostaną sraczki – zakomunikowała bratu, zanim okazało się, że z tym truciem daleko nie była, bo kazali im pozyskać właśnie substancje trujące! A poszło jej to tak doskonale, że zapewne sama padłaby tutaj trupem, gdyby nie pomoc jednej z prowadzących, która nie omieszkała nazwać jej imbecylką. – A jej zaserwuję bubola w krwawych muchomorach – zapowiedziała, biorąc się pod boki, starając się opanować emocje.
Musiał przyznać, że pomysł Carly jakoby zjedzenie latającego kraba miało pomóc im w poznaniu tajemnic alchemii, wydawało mu się całkiem słuszne, gdy Tito musiał stawiać go na nogi. Zawroty w głowie i kiepskie samopoczucie nie było tym, czego pragnął na warsztatch, coraz bardziej czując, że zmarnował galeony. Nie rozumiał jakim cudem mieli płacić tak wiele, nie dostając nic w zamian i gadanie, że być może nie nadawał się na alchemika, jedynie bardziej go irytowało. Posłał wściekłe spojrzenie zwierzętom, kiedy koty zaczęły ocierać się o jego nogi, a ich właścicielka wyglądała, jakby uważała, że właśnie czworonogi mogą ich czegoś nauczyć. Oczywiście, z pewnością chodziło o cierpliwość, ale Jamie miał na ten temat inne zdanie. – Paluszki z kraba, kisiel z kota, co jeszcze możemy zjeść, żeby stać się alchemikami dziejów? - zapytał półgłosem siostrę, po chwili próbując skupić się na postawionym przed nimi zadaniu, czy raczej na zrozumieniu tego, czego od nich chcieli. Jednak jedyne, co do niego docierało, to że każde słowo wylatujące z ust kobiety miało na celu ich obrazić. Norwood czuł, jak wszystko w nim krzyczy, aby pokazać jej, że nie powinno się obrażać półharpii, choć jednocześnie wiedział, jak nierozsądny byłby to pomysł. Ostatecznie, jeśli była tak dobrym alchemikiem, jak twierdziła, lepiej było nie próbować w nocy jej atakować. Pełen irytacji odwrócił się więc w stronę roślin, zamierzając podjąć się ich zrywania. Z wrotyczem nie miał najmniejszych problemów, dostrzegając rośliny wszędzie wokół siebie. Starając się więc nie zniszczyć roślin, ani w żaden sposób samego siebie nie zatruć, zaczął zbierać właściwą ilość. Gorzej było z tentakulą, której nawet nie próbował szukać. Wystarczył mu krzyk Carly, aby podbiec do siostry i złapać za jedną z atakujących ją roślin, wyrywając w chwilę po siostrze kolejne kłącza. Idealny sposób na przeprowadzanie warsztatów - kazać nocą zbierać trujące rośliny. Jamie sam już nie wiedział, czy miał ochotę wszystkich wyśmiać, czy rozszarpać, jak dyktowała mu druga natura, w miarę, jak Carly była w gorszym nastroju. Nikt nie miał prawa narażać jego siostry. - Powiedz słowo, a będziemy sprawdzać kto jest szybszy, półharpia, czy oni - mruknął cicho do Carly, zbierając kolejne porcje trucizny z tentakuli, czy raczej udając, że to robi. Jakkolwiek nie próbowałby wykonać zadania, myślami był zupełnie w innym miejscu, przez co nic nie zdołał z nich wyciągnąć. Pomogło mu to jednak uspokoić się na tyle, aby z wrotycza zacząć pobierać truciznę. Mimowolnie zastanawiał się, do czego miało to wszystko służyć i czy alchemia to naprawdę były wróżbiarskie szlaczki, trucizna i czarny kisiel w kotle. Jeśli tak, to nie dziwił się, że Flamela uznawano za szaleńca i niewielu chciało próbować swoich sił w tej dziedzinie magii. - Imbecille… Mogłaby pilnować swoich kotów i pomoc, zamiast obrażać wszystkich wokół, uznając, że każdy nocą wie, jak zebrać trujące rośliny… Cokolwiek będziesz im dorzucać, będę cię osłaniać - dodał jeszcze, spoglądając na Carly, mając wrażenie, że gorzej już nie mogło być.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Warsztaty Alchemiczne Etap I39 oraz 2 (powietrze) i 5 oraz 92 (miesiąc) Etap IIA oraz 1 i 2 Etap III6 oraz D + 3 = G Podsumowanie -
Prawda była taka, że Carly powoli przestawała rozumieć, co się dookoła niej działo. Naprawdę, to wszystko coraz bardziej jej się mieszało, więc nawet nie wiedziała, w której dokładnie chwili powiedziała bratu, że powinni do tego wszystkiego dodać jeszcze suflet z mewy. Odnosiła wrażenie, że już teraz byli poważnie wstawieni, jeśli nie zdążyli naćpać się czegoś po drodze i właśnie nie znajdowali się pod wpływem jakichś szalonych, całkowicie nieposkładanych substancji. Skoro to były warsztaty alchemiczne, to wiele wskazywało na to, że były całkowicie nie po kolei, całkowicie szalone i całkowicie nie dla nich. Albo właśnie - z tego powodu dla nich. Szukanie roślin w ciemności, jakieś trucizny, nie wiadomo co, to wszystko brzmiało to szaleńczo, że Carly właściwie nie wiedziała, co tutaj robiła. Miała również świadomość, że jej brat się irytował, podobnie do niej. Lepiej byłoby jednak, gdyby z tego nie wyniknął jakiś klops, czy wielki ambaras, wolałaby go w środku nocy nie gonić, kiedy jako wściekła harpia niszczyłby wszystko w swojej okolicy. Dlatego też parsknęła z irytacją, zapowiadając mu, że postara się po prostu otruć wszystkich poza nimi i sapnęła, gdy kolejna z alchemików wystąpiła na środek. Zaraz też zmarszczyła podejrzliwie nos, po czym zerknęła w stronę wiadra, zastanawiając się, kto niby miał ich tutaj za idiotów, skoro próbowano im wcisnąć, że mieli przed sobą tajemniczą substancję, tak wspaniałą, że zabijali się o nią wszyscy czarodzieje świata. Nic zatem dziwnego, że spojrzała od razu do swojego brata, by pochylić się ku niemu, stając przy tej okazji na palach, wyraźnie sugerując mu, że chciała szepnąć mu coś na ucho. Odnosiła bowiem wrażenie, że wszystkie nieszczęścia spotkały ich dlatego, że wyrażała się wcześniej nazbyt głośno. - To są kocie siki, a nie żaden eliksir życia. Jak mi podadzą recepturę, jak z tej oto trucizny zebranej z takim mozołem zrobić coś, co pozwoli mi żyć wiecznie, to to odszczekam - zakomunikowała, by zaraz jęknąć żałośnie, gdy okazało się, że wracają do rysowania znaczków i szlaczków. - O potężny kociołku, zaklinam cię, żebyś uwarzył dla mnie niezapomniany eliksir życia! - powiedziała do stojących przed nią utensyliów, przy tej okazji chichocząc, jak wściekły chochlik, wyraźnie doskonale się w tej właśnie chwili bawiąc, a następnie westchnęła ciężko i zupełnie, całkowicie, na odwal się, narysowała właściwe symbole. I pchnęła przy tym w nie tyle magii, że wszyscy dookoła niej powinni brać z niej przykład! - Na kolana, kmiotki, król alchemii to ja - stwierdziła wielce rozbawiona, nim ostatecznie przystąpiła do przygotowywania tego niesamowitego eliksiru, czy raczej bazy, jak mówiła o tym kobieta, chociaż oczywiście nie raczyła wyjaśnić, co się dokładnie za tym wszystkim kryło. Nic zatem dziwnego, że Carly po prostu starała się zrobić, co do niej należało, dopiero po chwili podejmując zirytowane okrzyki, gdy mewa bezczelnie wrzuciła pióro do jej kociołka! - Ty latająca pokrako! To jest sabotowanie mojej pracy! Jimmie, jemy dzisiaj potrawkę z mewy, jak Merlina kocham! - zakomunikowała, nim rzuciła się do ratowania eliksiru, co na szczęście jej wyszło, bo nie była aż takim ignorantem i idiotą, żeby sobie z tym faktycznie nie poradzić i ostatecznie uzyskała, cóż, bazę. Do czego, jeden Merlin raczył wiedzieć.
Do tej pory spomiędzy trójki szalonych alchemików, jedynie mężczyzna był względnie normalny. Tito wydawał się posiadać wszystkie klepki i choć jego przemowa dotycząca uważnego planowania kolejnych etapów alchemii była jakby oderwana od rzeczywistości, nie wydawał się wariatem. Rysowanie znaczków, pilnowanie właściwej pory dnia i układu planet było o wiele spokojniejsze i bezpieczniejsze dla początkujących, niż zbieranie w środku nocy trujących roślin, a później pozyskiwanie z nich samej trującej substancji. Jednak przed nimi była jeszcze jedna kobieta i kolejny etap, który zdawał się nie mieć sensu w połączeniu z poprzednimi. Jamie starał się słuchać kobiety, ignorując sceptycyzm, jaki mimowolnie się w nim rodził, ale kiedy tylko usłyszał, że Eliksir Życia można stworzyć bez kamienia filozoficznego, był gotów wyjść. Nie był w stanie w to uwierzyć, mając w pamięci, że nawet jeśli Venetianie pokonali śmiertelną chorobę, jaka opanowała miasto, wszyscy z tamtych czasów nie żyli. Nie było drugiej istoty, która śladami Flamela, udowadniałaby, że była w posiadaniu eliksiru życia. Choć może częściowo mógł zrozumieć zależność używania trucizny do czegoś, co miało dać życie. Ostatecznie w ten sposób mugole znajdywali leki, choć jednocześnie niszczyli swój organizm. Z tego, co Jamie wiedział, oglądając zdjęcia w książkach, sam Nicolas Flamel nie wyglądał zdrowo, żyjąc dzięki stworzonemu przez siebie eliksirowi. Innymi słowy — eliksir życia był trucizną na dłuższą metę i ta myśl kotłowała się w głowie Jamiego, kiedy słuchał wykładu Conchetty. Zaraz też spojrzał na swoją siostrę, gdy jęknęła na wzmiankę o rysowaniu symboli. Także nie był nastawiony do tego w pozytywny sposób, ale miał dziwne przeczucie, że opatrzenie wszystkich narzędzi właściwymi symbolami nie będzie takie trudne. W przeciwieństwie do destylacji trucizny, przy której można było popełnić wiele błędów w ciągu dnia, a co dopiero przy mdłym świetle, jakie otaczało ich w tej świątyni. Próbował nie parsknąć śmiechem, kiedy słyszał Carly, jak zaklina wszystko wokół siebie, w tym kociołek. W końcu sam zajął się rysowaniem symboli, nie omijając żadnego z narzędzi. Po chwili sam zaczął się śmiać, kiedy widział, jak wszystkie symbole błyszczą, wyraźnie skrywając w sobie wielką moc, gotowe do tworzenia Eliksiru Życia. - Rodzeństwo Norwood, przyszli alchemicy? To pora sprawdzić jak pójdzie nam dalej ze składnikami - powiedział do Carly, sięgając po zebrane przez siebie składniki. Przez etap fermentacji przeszedł całkiem sprawnie, choć właściwie nie wiedział, co robi. Starał się podążać za wskazówkami, które jego zdaniem były niezwykle ubogie i trudno było nazwać je jakąś rzeczywistą podpowiedzią. Nie zdziwiłby się, nawet gdyby na koniec Venetianie przyznali, że był to żart. Odrzucił jednak od siebie te myśli, spoglądając na poczynania siostry i być może był jednak zbyt rozkojarzony, gdy nie zwrócił uwagi, w którym momencie popełnił błąd. W efekcie przechodząc do etapu destylacji trucizny, był pewien, że coś jest nie tak. Po chwili otoczył go smród, sprawiający, że miał ochotę wymiotować. Spróbował złapać się mocniej stołu, chcąc ustać w miejscu i ponownie spojrzał na siostrę, której obraz zaczynał wirować mu przed oczami. - Alchemikiem… nie… będę - powiedział słabo, nim wszystko przed jego oczami zlało się w czarną plamę. Niedokończona praca wciąż bulgotała na jego stanowisku, gdy nieświadom już niczego upadał na ziemię.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Warsztaty Alchemiczne Etap IOgień i 1, 5 i 24 Etap II Etap III Podsumowanie Uznanie Aidy to najwyższa nagroda
Od kiedy tylko usłyszała od Carly o warsztatach alchemicznych, od razu chciała na nie przyjść. Alchemia była bezpośrednio związana z tworzeniem artefaktów i stanowiła klucz, do zrozumienia ich działania, odkrywania zagadek przeszłości, w której wiele magicznych, zapomnianych tworów opierało się właśnie o tę sztukę. No a ona była Seaverem! Jeżeli miała szansę zgłębić wiedzę od samych mistrzów, zamierzała się jej chwycić i nie puszczać. W dodatku po swoich ostatnich wyczynach z alchemią… Można powiedzieć, że była więcej niż bardzo zainteresowana tym tematem. Do stopnia, w którym nie spodziewała się, by była jakakolwiek siła, która mogła ją powstrzymać. Na wychodne założyła jeszcze maskę. Może nie było to zbyt rozsądne, ale gdy ten magiczny przedmiot JUŻ DWA RAZY przeniósł ją w niesamowite miejsca, liczyła na to, że znów uda jej się wywołać ten efekt – chociaż nie do końca wiedziała, co go triggerowało. Cóż, tym razem maska aż zaświeciła na chwilę po włożeniu i… Nigdzie jej nie przeniosła. Zamiast tego dziewczyna poczuła, jakby jej połączenie z naturą wzrosło. W dziwny i niewytłumaczalny sposób. Rzeczy, które widziała, w momencie układały się w jej głowie w logiczną całość. Nie zamierzała tropić żadnego zwierzęcia, ale od razu wnioskowała, jaki gatunek i w jakim był on wieku przechodził, patrząc tylko na ślady. Po roślinności, jej ułożeniu, stopniu rozwoju też była w stanie wiele rzeczy powiedzieć o miejscu – od tak, na pstryk. Było to co najmniej dziwne, jakby jakiś pstryczek w mózgu jej się odblokował, zalewając ją bodźcami i ich wytłumaczeniem. Ale było to fascynujące. Równie fascynujące, co nauczyciele alchemii, których spotkała na miejscu. I ich pupile. Latający krab był zdecydowanie jej faworytem tego wieczoru. Krab był chyba równie mocno zainteresowany nią, bo wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Aż udało jej się zrobić mu idealne zdjęcie portretowe, nim zajęcia się zaczęły. Kiedy jednak zajęła stanowisko – zaczęła się prawdziwa walka. Nie, nie z zaklinaniem artefaktów a samym rysowaniem. To, co mistrzowie mówili o żywiołach i ich połączeniu z planetami i czasem miało dla niej ogromny sens, jak miałoby nie mieć, kiedy sama zmierzyła się z tym problemem w starej, zrujnowanej pracowni, metodą prób, błędów i błagania Domiego o pomoc. Domi nie pomagał i musiała sama wszystko rozrysowywać w oparciu o notatki i własną wiedzę i pamięć z tego, co opowiadał jej ojciec. Jeżeli tam dała radę, tutaj musiała to zrobić. Przydzielony jej został ogień i nie mogła się nie zgodzić, że faktycznie pasował jej do charakteru. Niemal od razu wzięła się za rozrysowywanie wszystkiego. Po przejściach w pracowni jej wiedza była znacznie większa i miała wrażenie, jakby dużo lepiej rozumiała alchemię. Niestety ta z kolei chyba nie rozumiała jej symboli, bo jej bohomazy były ciężkie do odczytania nawet dla samej magii. Fakt, Harmony była bardzo chaotyczna w zapisywaniu swoich myśli, które wyglądały w jej wydaniu jak wielkie mapy, z których tylko ona czytać potrafiła. Dlatego też przy dodawaniu czasu postanowiła być dużo spokojniejsza, wolniejsza i bardziej uważna. Do ognia i dobranych planet najbardziej pasowało jej przedstawienie upływu czasu w miesiącach i okazało się to najlepszym możliwym wyborem. Pergamin rozjaśniał i ściemniał, cały zafalował magią, by w jednym momencie stać się zupełnie nową kartką, w drugim całkowicie się zestarzeć i rozsypać. A popiół jaki z niego został połączył się znów w czysty, świeży pergamin. Cały płynął w kręgu czasu i magii, lśniąc wspaniale. - Oh wow… – westchnęła, robiąc zdjęcia swojemu dziełu, by uchwycić kilka momentów jego przemiany. Aida, latający krab, z którym tak nawzajem na początku się sobie przyglądali chyba zauważył i ten wyraźny sukces, bo natychmiast znalazł się u Tito i wskazał na dziewczynę szczypcami. Nie skrępowało jej to, bo czemu i miałaby się tym wstydzić? Zamiast chować się nieśmiało, ona wyprostowała się z dumą, uśmiechając się szeroko i promiennie, jak to Seaverowie mieli w zwyczaju, aż cała buźka jej się śmiała! Była z siebie niesamowicie dumna!
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Warsztaty Alchemiczne Etap IOgień i 1, 5 i 24 Etap IIH - potrójny rzut po uzgodnieniu działania bonusu z maską z @Christopher Walsh , 6 wrotycz + 1 kuferek = 7 i 6 Etap III Podsumowanie Uznanie Aidy to najwyższa nagroda; karafka ze szkła murano
Czekała spokojnie jak każdy skończy swoje zaklinanie, co jakiś czas głaszcząc koty, które za swoją misję tego dnia wzięły chodzenie uczestnikom między nogami i pałętanie się wszędzie tam, gdzie istniało ryzyko, że przydepnie się im ogon. Tego Remy zdecydowanie robić nie chciała, wolała nie wiedzieć, jak mistrzowie zareagowaliby na taką nieuwagę w stosunku do ich podopiecznych. Tito pewnie jeszcze by się zaśmiał, ale Fabia wydawała się dużo mniej wybaczająca i znacznie bardziej surowa. Do tego stopnia, że Remy cudem musiała się powstrzymać przed prychnięciem i zaśmianiem się na głos na komentarz o kotkach w rui, bo bała się jej reakcji na takie przerwanie jej wykładu. Po prostu szybko przełknęła swój napar, połykając razem z nim i chichot, który jeszcze chwilę wrzał jej w klatce piersiowej. Chociaż alchemia była poważną sztuką, jej zdecydowanie tę powagę trudno było zachować, ale to akurat dla niej dość naturalny stan. To chyba nawet dobrze, że właśnie tak było? Znaczyło, że czuła się w tej sztuce swobodnie. I ta swoboda bardzo jej się przydała, bo pływanie we wrotyczy łatwe nie było. Jak miała się nie uszkodzić, przedzierając się przez nią, jak była jej wysokości? Naprawdę powinni dopasować zajęcia do tych o gabarytach czilali. I pomyśleć by można, że przy tak niewielkiej posturze szybciej wypatrzyłaby tentakule? Nic bardziej mylnego. Zamiast nich pierwsze na co wpadła to… Karafka? Zdobycz jak zdobycz, warto ją było zachować. Dopiero pod sam koniec udało jej się w końcu coś tam zgarnąć, choć nie miała tego popisowej ilości. Przy komentarzu o Anafesto przewracającym się w grobie już nawet nie powstrzymywała śmiechu. Oh, gdyby tylko mistrzyni wiedziała, ile prób i błędów zaliczyła w jego pracowni… Widząc jej próby wymyślenia rozwiązania to dopiero się przewracał. To, że miała mało zarodników to pikuś. Chociaż, ponieważ nie miała wiele składników, musiała bardzo postarać się z poborem trucizny. Ostatnio na zajęciach z zielarstwa wychodziło jej to nader sprawnie i to ze złamaną ręką! Co dopiero teraz, gdy miała pełną władzę w obu. Podeszła do tego pewnie, choć powoli i metodycznie. Naprawdę nie potrzebowała żadnych wypadków z trucizną, nawet jeżeli plączące się jej pod nogami koty zdawały się chcieć bardzo do takich wypadków doprowadzić. - Miśki, nie chcę wam sierści wypalić – szepnęła do zwierzaków, które i tak namolnie ocierały jej się o nogi. Chyba musiała po prostu przygryźć policzki i skupić się jeszcze bardziej na ignorowaniu kotów niż pobieraniu tej trucizny. Przypomniała sobie zajęcia z profesorem Walshem i Rosą i to, co wtedy robili, w jaki sposób chwytali rośliny. W jaki sposób nauczyciele pomagali jej wtedy z bezpiecznym wyciągnięciem takiego okazu, gdzie go chwytali i jak ona sama pobierała truciznę. W głowie na zapętleniu leciały jej też wszystkie słowa Irvette o zachowaniu spokoju i jej zielarskie podpowiedzi. W życiu w tym zakresie nie porównałaby się do Ślizgonki, ta była zdecydowanym mistrzem tej dziedziny, ale na pewno z dumą i bez ujmy na honorze rudej mogła powiedzieć, że to właśnie i od niej się uczyła. Dlaczego? Bo pobranie trucizny poszło jej śpiewająco, tak samo z wrotyczu jak i tentakuli. Chociaż nie miała ich dużo, nie zmarnowała ani jednej kropelki, co dało jej naprawdę dużo właściwego składniku do dalszej pracy. Drugi punkt dla Remy!