Kotek nieznalezionPrzyjeżdżając do Venetii Xanthea nie spodziewała się tego, jak bogate pod względem zielarskim jest to miejsce. Nie dość, że udało jej się zdobyć sadzonki skrzeloziela, jako że gatunek ten rósł w Morzu Śródziemnym, to jeszcze udało jej się dowiedzieć o tak fascynującym gatunku jak pięciotrzcina! Nią jednak zamierzała zająć się później, bo na pierwszy plan wysunęły się jej inne rośliny, którymi dosłownie bombardowano ją w trakcie karnawału. Gdzie się nie obrócić, wszędzie informacje o bzie purpurowym. Był cały dzień poświęcony właśnie na rzecz uczczenia bzu, trudno zatem, by urodzona i zapalona zielarka nie była nim w sposób szczególny zainteresowana.
Kiedy zaczęła się rozglądać za informacjami na jego temat, okazało się, że całkiem sporo ludzi potrafiło się tu wypowiedzieć. Dorwała wreszcie kogoś, kto znał się na rzeczy i mówił po angielsku, a potem wypytała go o wszystko, co tylko się dało na ten temat. Tak się złożyło, że pociągnąć za język udało się lokalną zielarkę, której całkiem przypadła do gustu pokrewna dusza z Wielkiej Brytanii. Spędziły razem przyjemny wieczór i jeszcze przyjemniejszą noc, w trakcie których Xanthea dowiedziała się wszystkiego, co możliwe, na temat purpurowego bzu.
Następnego dnia kobieta ruszyła prosto we wskazane miejsce, czyli do purpurowego sadu, w którym rosło przecież najwięcej okazów tego gatunku. Xanthea rozejrzała się, zachwycona tym jak wszystko tu pięknie rosło. Cały ten sad to było miejsce, dla którego naprawdę warto było przyjechać do Venetii. Kobieta zaczęła długi, przyjemny spacer, w trakcie którego rozglądała się za okazją do sensownych zbiorów.
Początkowo planowała pozyskanie sadzonek, ale po dłuższych rozważaniach zmieniła zdanie. Sadzonki przewoziło sie trudno, a miała przecież jeszcze parę wodnych sadzonek, które sprawiały jej sporo trudności jeśli chodzi o transport. W dodatku to miejsce sprawiało wrażenie swego rodzaju świątyni, a cięcie, nie ważne jak profesjonalnie, roślin w świętym miejscu wydawało się czymś na kształt świętokradztwa. Postanowiła więc ugryźć sprawę inaczej.
Wróciła do pokoju i się przespała z myślą, co robić, a rank wiedziała już, jak się za to zabrać. Hodowanie bzu z nasionka nie było najprostszym zajęciem, ale ona była zielarką, znała się na tym i wiedziała na co zwracać uwagę i w jakich aspektach należało dokładać szczególnych starań.
Czarownica przygotowała sobie płócienny woreczek na nasiona, schowała go do torebki razem z różdżką, a lotem wyruszyła przed siebie, kierując się znów w stronę Purpurowego Sadu. Kiedu dotarła na miejsce, zdecydowała się znów na spacer w celu wybrania najzdrowiej wygladajacej roslinki, a raczej kilku różnych, bo Xanthea wiedziała, że nie należy zbytnio zawierzać pojedynczej roślince. Im większa bioróżnorodność, tym wieksza szansa na sukces i większe prawdopodobieństwo, że któryś z bzów przyjmie się jak należy.
Spędziła w sadzie kilka godzin, zanim wypatrzyła szczególnie okazały krzew o wyjatkowo rozłożystym pokoju. Xanthea przyjrzała mu się uważnie, oceniając, czy wszystko jest z nim w porządku. Nie wyglądało na to, by miał jakieś choroby, nie atakowały go też szkodniki. Wydawało się, że wszystko jest jak trzeba. Do tego wszystkiego bez zdążył już wydać owoce, które choć mało ozdobne, mogły pozwolić na rozwój nowej, pieknej rośliny.
Wiedźma pobrała owoc z nasionkiem, wsadziła go do woreczka i ruszyła dalej. Rozglądała się tak za owocującymi krzewami jeszcze kilkakrotnie, aż wreszcie znalazła tyle nasionek, ile planowała. Wszystkie pochodziły ze zdrowych, silnych roślin, dlatego Xanthea miała nadzieję, że zasadzone w wielkyiej Brytanii urosną tak pięknie, jak w Venetii. Zadowolona ze zbiorów schowała woreczek do torby, a następnie udała się w stronę Koloseum, zamierzając prawidłowo zabezpieczyć nasiona na czas transportu.
ZT