Niewielkie jezioro znajdujące się w samym sercu lasu okalającego Hogsmeade. Miejsce znane i lubiane przez czarodziejów, szczególnie gdy robi się cieplej. Nad brzegiem znajdują się drewniane ławy i stoliki oraz chronione zaklęciami grille, na których można przygotowywać ulubione potrawy, a ciepła woda i brak niebezpiecznych wodnych stworzeń sprawia, że miejsce to idealnie nadaje się do kąpieli. Według legendy jezioro powstało z łez Morgany, upokorzonej przez Ginewrę.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Nie Kwi 23 2023, 23:22, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zdecydowanie lepiej było, gdy nie pił. Szybko alkohol uderzał mu do głowy, sprawiał, że zasypiał niemal natychmiast, a do tego mówił jakby był znawcą trytońskiego. Musiał jednak przyznać, że to dziwne poczucie wolności, czy raczej swobody było kuszące. Gdyby tak można było zachować trzeźwość umysłu i na moment zapomnieć o wszystkim... Zupełnie jak na zawołanie z jakiegoś powodu Huang przestał rozpoznawać siedzącego obok niego młodego mężczyznę. Jednak ten pytał o kuchnię... Gotowanie z Brewerem... Skoro wiedział, że był z Maxem, to z pewnością się znali, choć może jednak nie? A kuchnia... Huang poczuł, jak jego uszy robią się czerwone, jak z zawstydzenia pali go kark, kiedy dotarl do niego sens wypowiedzi nieznajomego, choć czy na pewno? Skoro rozmawiali o takich rzeczach, to naprawdę go nie znał? Obracając znaleziony kwiatek w palcach, szukał odpowiednich słów, żeby odpowiedzieć i nie zakrztusić się własnymi słowami. - Kuchni w żadnym znaczeniu nie unikam, a Max zdecydowanie nie narzeka na serwowane dania - odpowiedział w końcu, zachowując lekki uśmiech na twarzy i postawę, jakby nic go nie ruszało, choć kolor jego karku mówił co innego. - Choć teraz chyba wszystko smakuje lepiej, odkąd wyjaśniliśmy sobie wszystko i mojemu ojcu, który nie był zadowolony, ale szczęśliwie nie może już nic zrobić - dodał jeszcze, wzruszając ramionami, po czym zmarszczył ledwie widocznie brwi, obserwując mężczyznę z zainteresowaniem, gdy ten zachowywał się, jakby chciał coś złapać i w końcu złapał. Wyglądało jak kwiat. - Też znalazłem jednego, to ten sam gatunek? - zapytał, pokazując nieznajomemu co sam znalazł, nie rozpoznając kwiatu lulka w swoich dłoniach.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Musiał przyznać, że zawsze nieco bawiła go ta nieśmiałość Weia, gdy poruszali podobne tematy. Szanował jednak chłopaka za to, że mimo wszystko nie dawał się tak łatwo zbić z pantałyku i grał w tę głupią, Solbergową grę. Ślizgon miał jednak tym razem wrażenie, że coś w oczach Huanga uległo zmianie. Nie miał pojęcia co, ale to dziwne przeczucie coraz silniej zakorzeniało się w głowie eliksirowara. -I bardzo dobrze. Nic tak nie dodaje smaku związkowi, jak wspólne gotowanie, co? - Puścił mu oczko, z ciekawością wsłuchując się w dalsze słowa. Oczywiście, że mieli problemy, każdy kto znajdował się w jakiejś relacji musiał je mieć. Max nie wierzył w te wszystkie cukierkowe obrazki, jakie niektóre pary usilnie próbowały pokazać światu. Dla niego było to nierealistyczne i wręcz wskazywało na jeszcze większe problemy, gdy para znajdowała się poza publiką. -Ojciec niezadowolony, że syn woli marchewki od pierogów? - Zapytał lekko, choć nie wymagał odpowiedzi. Nie byli ze sobą tak blisko, a Max sam przecież unikał jakiegokolwiek otwierania się przed Huangiem. Ciekawość jednak pchnęła go do zadania tego pytania. Tajemnicze drzewo na chwilę rozproszyło Maxa, który ruszył z miejsca, by zakręcić się wokół magicznej kory, która była jedynie złudzeniem. Zdał sobie z tego sprawę zdecydowanie za późno, a magia rośliny już zaczęła na niego działać, choć jeszcze o tym nie wiedział. -Nie sądzę. Ale żadna zielara ze mnie. Powiedziałbym jednak, że drzewo i kwiat to różne gatunki. - Zażartował, gdy wrócił do zmysłów i z niezadowoleniem zauważył, że podrywając się z koca, przewrócił swoje piwerko, które rozlało się smutno. -No i chuj bombki strzelił. Dobrze, że mam zapas. - Westchnął ciężko, czyszcząc koc zaklęciem i otwierając nową puszkę, by rozwalić się ponownie na trawie. Tym razem położył się na plecy, wpatrując w niebo, po czym zaczął się do siebie śmiać z niewiadomych powodów. Zapowiadał się ciekawy dzień.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się do siedzącego obok chłopaka, zastanawiając się, skąd tak właściwie ten go znał. Huang nie pamietał aby miał kiedykowliek okazję go poznać, ale po zachowaniu chłopaka wnioskował, że ten przynajmniej wiedział kim jest. Być może chodziło jedynie o to, że znał Brewera, a może jednak kiedyś rozmawiali? Tylko dlaczego w takim razie go nie pamiętał? Z drugiej strony, w takiej sytuacji było odrobinę łatwiej rozmawiać, choć nie wiedział jak miał odpowiedzieć na kolejne pytanie nieznajomego. Uśmiechnął się jedynie lekko i skinął głową, czując, jak pali go kark, pokrywający się coraz głębszym odcieniem czerwieni. Wspólne gotowanie oczywiście, że było ważne i w pewnym sensie cementowało wszystko, ale przyznanie tego tak wprost okazywało się trudniejsze. Tak jak rozmowa dotycząca rodzinnych zgrzytów. - Nawet nie wiem, czy to jest rzeczywiście taki problem, czy fakt, że nie postępuję dokładnie tak, jak sobie zaplanował, że będę - odpowiedział z lekkim wahaniem, nim wzruszył ramionami. Nie chciał rozmyślać o tym w tej chwili, nie chciał wracać wspomnieniami do trudnych rozmów i zastanawiać się, co mógł zrobić inaczej, gdzie popełnił błąd. Ostatecznie nie mógł już niczego zmienić, więc pozostawało mieć nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Zupełnie jak rozmowa z tym nieznajomym, który wydawał się jednak bardziej odpowiednią osobą do rozmów o prywatnych sprawach, niż inni, których Huang znał. Choć z pewnością opiekun smoków nie pochwalił się znajomością roślinności, gdy z jakiegoś powodu pomylił drzewo z kwiatem, choć gdy spojrzał w stronę, gdzie przed momentem nieznajomy był… Drzewa nie było. Może więc nie był tak szalony, a jedynie pył dawał się im we znaki? - Widzisz, dobrze, że nie skusiłem się, miałbyś o jedno mniej - powiedział z lekkim uśmiechem Huang, odchylając się nieco w tył, podpierając jedną ręką za plecami. Dzień był tak spokojny, jakby nie istniały żadne problemy… Tylko dlaczego siedział nad jeziorem z kimś kogo nie znał? Zaraz też usłyszał śmiech chłopaka i spojrzał na niego, unosząc nieznacznie brwi w pytającym geście.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nawet jeśli Max widział, że coś w spojrzeniu Longweia nieco się zmieniło, to raczej się tym nie przejmował. Przyszedł tu odpocząć i się nie martwić, więc właśnie to robił, prowadząc lekką, aczkolwiek bardzo emocjonalną w pewien sposób, pogawędkę. -A czemu byś miał? Jesteś jego synem, nie pieskiem do zabawy. - Zauważył logicznie, według swojej filozofii. Sam nigdy nie wyobrażał sobie, żeby miał się komukolwiek tak podporządkować. Na miejscu Weia byłby wkurwiony na samą myśl i pewnie opuścił dom z hukiem. Ale to był Solberg i jego metody radzenia sobie z problemami zazwyczaj były przynajmniej wątpliwe. Obydwoje przez chwilę dali popis tragicznego zielarstwa. Max przynajmniej zdobył dzięki temu jeszcze lepszy humor, choć stracił piwo, więc nie był tak przekonany, że bilans się wyrównał. -A tam. Zawsze można dokupić, albo sobie wyczarować. W końcu wyjątek od transmutacji działa tylko jak nie masz nic, prawda? - Zauważył radośnie, wyobrażając sobie wielką stertę piwa, którą mógł sobie tu sprawić. Przynajmniej w teorii, bo nie był pewien, czy w tym stanie powinien w ogóle chwytać za różdżkę. Jakby kiedykolwiek go to powstrzymało. Widząc spojrzenie Huanga, roześmiał się jeszcze bardziej. -Wybacz. Zdałem sobie sprawę, jak zabawnie to wszystko się złożyło. Wiesz, że możesz siedzieć i chillować z potencjalnym mordercą? - Ostatnie słowa wypowiedział konspiracyjnym szeptem, ale zaraz znów się roześmiał, bo magiczny pyłek do końca pojebał mu w głowie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Huang uśmiechnął się lekko. Nie znał chłopaka, z którym rozmawiał, ale widział teraz, że myślał bardzo podobnie do Brewera. Jednak nie było to coś, o czym chciał rozmawiać. Sam musiał uporać się ze sprawami rodzinnymi, czy raczej ze swoim podejściem do tego. Rozumiał oczywiście stanowisko Maxa oraz nieznajomego, ale jednak… Był wychowywany w całkowicie inny sposób i niektórych spraw nie można było ot tak zapomnieć, czy nawet przekreślić, a teraz czuł opór spowodowany brakiem kontaktu z rodziną. Szczęśliwie temat zszedł w inne rejony, choć niekoniecznie pokazując Longweia z jak najlepszej strony, kiedy kwiat mylił z drzewem, ale ostatenicze obaj się z tego śmiali. Właściwie spotkanie wydawało się całkiem przyjemne, choć Huang nie do końca wiedział, jak znalazł się na kocu piknikowym z nieznajomym, który spokojnie popijał sobie piwo. Uśmiechnął się łagodnie, gdy usłyszał o transmutacji i właściwie musiał przyznać mu rację. - Jeśli tak na to spojrzeć, to nawet mając nic, tylko różdżkę, jesteś w stanie mieć wszystko. Wodę także wyczarujesz, a później zamienisz ją w cokolwiek będziesz chcieć… Zawsze mnie jednak zastanawiało, a nie sprawdzałem, czy transmutowany alkohol jest tak samo mocny, jak prawdziwy - powiedział w zamyśleniu, wiedząc, że działało coś takiego przy okazji tworzenia lemoniad. Jednak niewiele później chłopak zaczął się śmiać zupełnie bez powodu, sprawiać, że Longwei mimowolnie zaczął podważać jego stan psychiczny. Być może biedak nawdychał się zbyt dużej ilości wróżkowego pyłu? Spodziewał się właściwie wszystkiego, ale nie tego, co usłyszał. Szok jak zwykle został ukryty pod maską uprzejmego zainteresowania, gdy spoglądał na leżącego na kocu chłopaka. - Potencjalnym mordercą? - zapytał tonem nieróżniącym się od tego, w jakim rozmawiał z nim przez cały czas, choć wbrew pozorom brał całkowicie na poważnie to, co ten mówił.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było co roztrząsać spraw rodzinnych. Max przyjął milczenie Weia za przyjęcie jego słów, co oczywiście bardzo ślizgona cieszyło i bez problemu przeszli do zdecydowanie lżejszych tematów. -A to prawda. Jak potrafisz w transmutację, to jesteś praktycznie samowystarczalny. - Zgodził się, by zaraz przejść do ekspertyzy w sprawie alkoholu. Bo oczywiście, że on dobrze znał odpowiedź na te wątpliwości smokologa. W końcu poniekąd od tego zaczęła się jego miłość do transmutacji. -A to zależy, jak dobrze opanowałeś zaklęcie. Generalnie jesteś w stanie nawet bimber ogarnąć, jak się postarasz. Ale na początku to raczej sikacze straszne. Ciężko przechodzi przez gardło. Nie dość, że ohydne, to jeszcze nie kopie. - Rozgadał się nieco więcej, bo przecież to nie był temat, który można streścić w pół słowa. O nie, zaczął opowiadać o niuansach zaklęć i tym, jak wpływają na końcowy produkt, którym można, lub średnio można się sponiewierać, by na końcu zaproponować, że jak Huang chce, to mu to wszystko zademonstruje i nauczy. O ile wcześniej, przy temacie alkoholu, atmosfera była lekka i przyjazna, tak nagle zrobiła się strasznie dziwna. Max sam nie wiedział, dlaczego nagle wypalił coś takiego, ale strasznie go to bawiło. Tak samo, jak reakcja jego rozmówcy. Niby był spokojny i nic się nie zmieniało, ale samo to, że zapytał o więcej dla Maxa było oznaką, albo strachu albo zaciekawienia. Obydwie te opcje w tej chwili były dla ślizgona szalenie zabawne. -Cóż, nikt mi nic nie udowodnił, ale jestem pewien, że mam na sumieniu matkę z dzieckiem. - Wyszeptał konspiracyjnie, zbliżając się jeszcze bardziej do Weia. W końcu nie mówi się o takich rzeczach na całą okolicę, a skoro ten był ciekaw, to niekulturalnie było zostawiać go bez odpowiedzi. Co gorsza, jak tylko te słowa opuściły jego usta, Max znów poczuł, że musi się zaśmiać, co też uczynił.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Ostatnio poprawiłem się w tej dziedzinie, więc może za jakiś czas będę próbował wykorzystywać tego w gotowaniu. Z pewnością można byłoby poprawić smak, albo dostosować do tego, co lubi druga osoba... Alkohol zostawię znawcom - powiedział jeszcze z lekkim uśmiechem, zastanawiając się, jak wiele razy nieznajomy próbował tego zaklęcia, albo miał okazję kosztować transmutowanych przez innych trunków. Huang uśmiechał się nieznacznie, kręcąc w dłoni znalezionym kwiatem. Zabawne, że tak dobrze rozmawiało mu się z całkowitym nieznajomym, choć jednocześnie wiedział, że coś podobnego nigdy nie sprawiało mu problemów. Jednak zastanawiające było, że mówił mu o tak prywatnych rzeczach, o których nie chciał rozmawiać z innymi. Nie spodziewał się za to, że nieznajomy postanowi zdradzać mu tak delikatne sekrety ze swojego życia. Morderstwo? O którym nie wie Ministerstwo, skoro ten chodził wciąż wolny? To było wręcz niemożliwe, więc Wei spoglądał na mężczyznę spokojnie, nie do końca wiedząc, co powinien o tym myśleć. Szczególnie że chłopak cały czas się śmiał, jakby opowiadał mu najlepszy żart. - Skoro ci nie udowodniono i nikt cię nie szuka, to skąd pewność, że jesteś winny? Nie brzmi to przekonująco - stwierdził w końcu i położył się na kocu, obok chłopaka. Zastanawiał się, co musiało się wydarzyć, aby ten był przekonany, że naprawdę kogoś zamordował. Czy naprawdę w tej chwili spędzał czas z mordercą? Nie, to nie brzmiało prawdopodobnie. Musiało być inne wytłumaczenie.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Gdybyś potrzebował pomocy, to mów. Z transmutacją jakoś się dogaduję. - Zaproponował lekko, nie widząc powodu, dla którego by nie miał tego zrobić. Zaraz też zaoferował się jako testera używek. Co jak co, ale na tym temacie znał się aż za dobrze. Sam nie wiedział, czemu nagle weszli na takie tematy i dlaczego go to tak ogromnie bawiło. Nie był najebany, bo przecież wypił na razie mało, ale nie poświęcał tym rozkminom zbyt wiele czasu, wprowadzając Weia w szczegóły historii, którą Ministerstwo nie mogło się zainteresować, bo był to czysto mugolski występek. -Wszystkie ślady na to wskazują, skoro przy tym byłem. Nie jestem tylko pewny, czy faktycznie umarli. Unikałem sprawdzenia tego faktu, ale sumienie trochę gryzie. - Przyznał, kończąc piwo i otwierając następne. Ciężko było stwierdzić, czy jego obawy były słuszne, ale wyrzuty sumienia męczyły chłopaka od lat, zagłuszane zbyt często innymi, poważnymi wypadkami, w których brał udział. -W każdym razie, nie bój żaby, jakbym chciał Cię wykitować, nie proponowałbym browara. Strata dobrego piwa. - Szturchnął Weia żartobliwie, jakby to jakkolwiek miało pomóc chłopakowi poczuć się spokojnie i bezpiecznie. Z jednej strony, nie było to wcale niemożliwe, ale Max nie wiedział, że miłośnik smoków nie ma bladego pojęcia obecnie, z kim rozmawia, a to mogło niestety drastycznie zmienić spojrzenie na całą sytuację.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Uśmiechnął się lekko, kiedy nieznajomy zaproponował pomoc z transmutacją. To było całkiem miłe, choć nie wiedział, jak miałby się do niego zgłosić, skoro nie wiedział, kim był. Z drugiej strony Huang nie chciał wprowadzać skrępowania w ich rozmowę, gdy wyglądało, jakby chłopak go znał. Jednak dalsza rozmowa była o wiele poważniejsza i zdecydowanie zepchnęła na dalszy plan rozważania o podciągnięciu się w dziedzinie transmutacji. Możliwość morderstwa była poważniejsza i wymagała zachowania spokoju. Huang leżał na kocu obok nieznajomego i zastanawiał się, czy sam kiedykolwiek miał okazję czuć coś podobnego - przekonanie, że był winien czyjejś śmierci. Odpowiedź była raczej przecząca, przez co nie potrafił wyobrazić sobie, co czuł leżący obok niego chłopak. - Nie wiem ile od tamtego wydarzenia minęło czasu, ale nie wyciszysz sumienia i wątpliwości, jeśli nie poszukasz odpowiedzi - powiedział w końcu spokojnie, po czym uśmiechnął się lekko do nieznajomego, spoglądając na niego na moment. W końcu wyrzucił trzymany w dłoni przez cały ten czas kwiatek i podniósł się z koca, aby pożegnać sie, wspominając o konieczności ugotowania obiadu. - Mam nadzieję, że gdy kiedyś znów się spotkamy, nie będziesz już targany wyrzutami sumienia i zwątpieniem - powiedział jeszcze w ramach pożegnania, po czym odszedł dwa kroki, aby spokojnie teleportować się pod drzwi mieszkania.
z.t. x2
______________________
I won't let it go down in flames
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Co by robiła tego wieczoru, gdyby nie wiadomość od Austera? Zapewne to samo, co zazwyczaj, czyli niewiele. Przeciętni zjadacze chleba byliby z pewnością zdziwieni, jak nudne potrafi być życie zawodowego sportowca, ale Julka doskonale znała tę rutynę. Dni płynęły według prostej mantry: „Eat – Train – Sleep – Repeat”. Żadne tam gale, imprezy do rana z celebrytami czy inne rozpraszacze. Rzeczywistość była znacznie mniej barwna – trening, jedzenie, odpoczynek i znów trening. Kiedy Ben napisał, „Ukochana Córka Albionu” leżała w łóżku, popijając szejka białkowego i rozwiązując Sudoku. Była gotowa, by za chwilę umyć spaloną słońcem twarz i położyć się spać, bo następnego dnia czekały ją podobne „atrakcje”.
Na szczęście Ben odpisał, a jego wiadomość stała się wybawieniem od monotonii. Choć rozsądek podpowiadał, by po prostu uderzyła w kimono, to serce, a może jeszcze coś innego, kazały jej wyluzować i przez chwilę zachowywać się jak człowiek, a nie jak zaprogramowany robocik. Musiała szczerze przyznać przed sobą, że po prostu tego potrzebowała. Jego zarośniętej kilkudniowym zarostem twarzy, niejednoznacznego uśmiechu, świdrującego spojrzenia, niewątpliwej inteligencji i tego smutku w duszy, który był tak dziwnie znajomy.
A więc stanęło na kolacji na środku jeziora. Dzień wybrali ku temu idealny; gdy zadzierało się głowę wysoko do góry, można było dostrzec bezchmurne niebo nakrapiane tysiącami migoczących punkcików. Pogoda również była idealna – na tyle ciepło, by nie musieć drżeć przy każdym podmuchu wiatru, i na tyle chłodno, by podświadomie szukać ciepła w ramionach drugiej osoby.
Pamiętacie niepokój, towarzyszący Juleczce podczas spotkania w parku? Dziś nie było po nim śladu. Może czuła się już tak pewnie w jego towarzystwie i tak naturalnie, a może była po prostu zbyt zmęczona na jakiekolwiek przemyślenia. Jedyne, co czuła, oprócz miękkości tkaniny na swojej skórze, to jakieś takie trudne do nazwania wewnętrzne szczęście i spełnienie. To było to uczucie, jak po zjedzeniu pysznej kolacji, wypaleniu fajki po długim i męczącym dniu albo nieoczekiwanym znalezieniu w strumyku kamyka wartego kilkadziesiąt galeonów. Zero presji ani oczekiwań, czysta satysfakcja.
Jak na dobrą gospodynię przystało, oprowadziła go po pokładzie „That’s what sea said”, motorówki o wymownych, czarno-żółtych barwach. Pokazała mu pokład, na którym leżały dwa nakryte kocami duże leżaki, między którymi stał niewielki stolik. Przy drabince znajdowały się maski do nurkowania w nocy, w które wystarczyło wymierzyć zaklęcie lumos, oraz płetwy i ręczniki. Potem pokazała mu, co znajduje się pod pokładem. Niewielka kuchnia połączona z jadalnią, którą właściwie stanowił mały stolik i dwa wygodne krzesła. Do tego salon, czyli obszerny kącik wypoczynkowy, nad którym znajdowały się szafki zapełnione winylami, książkami o quidditchu oraz albumami pełnymi zdjęć z życia pałkarki. No i oczywiście nie mogło zabraknąć miejsca na sypialnię oraz idealnie czystą łazienkę. Całe miejsce lśniło czystością, jak gdyby nikt tu wcześniej nie przebywał. Ot, pedantyczna, czasami aż do przesady, natura właścicielki.
Kiedy skończyli obchód, pozwoliła mu nakryć do stołu oraz rozlać wino do kieliszków. Sama wygrzebała jedną z winylowych płyt, tych kupionych w ciemno podczas wizyty u rodziców i puściła ją cicho. Muzyka wypełniła przestrzeń, dodając jej intymnego charakteru. Zapach wina i świeżego powietrza mieszał się z subtelnymi nutami, a światło księżyca, przebijające się przez okna odbijało się w kieliszkach, tworząc refleksy na drewnianym stole. A ona czuła, że to był właśnie ten moment, kiedy wszystko jest na swoim miejscu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Byli do siebie bardzo podobni, choć dzieliło ich tak wiele. Czy to nie paradoksalne? On pan “artystyczny nieład”, ona pani “pedantyczny porządek”. On - trzydniowy zarost, z kolei ona nienagannie ułożona grzywka. On totalny chaos w sercu i życiu a ona? No cóż, sprawiała wrażenie, jakby wszystko miała pod kontrolą. Miała przecież, kurwa, swoją własną łódkę.
Ubrany w jak zwykle pogniecioną (pod mówiąc szczerze, trochę jednak podprasowaną koszulę) czarną koszulę, czarne spodnie i równie kolorowy trencz, bez słowa sprzeciwu dał się oprowadzić po pokładzie łódeczki. Próbował się skupić na jej słowach, ale gdy patrzył tylko na jej usta czy oczy, miał w głowie same nieprzyzwoite myśli. Uśmiechał się, gdy z filuternym błyskiem w oku zapytał, skąd taki wybór koloru łódki, czemu akurat “That’s what sea said” i skąd pomysł na kupno tegoż przybytku. A potem słuchał, a jego oczy chciwie chłonęły każdy szczegół w pomieszczeniu, w którym się znajdował. Patrzył na grzbiety książek, ot, zboczenie zawodowe, podziwiał winyle, zastanawiał się głęboko, jakie skarby znajdują się w albumach na zdjęcia. I mimo woli, trochę zaczął jej zazdrości. Jemu fotografie kojarzyły się tylko i wyłącznie z pracą, sam nie posiadał prywatne prawie żadnych wartościowych zdjęć. Po zerwaniu z Pats wszystkiego się pozbył, a przyjaciele… no cóż, ci co się jeszcze ostali nie garnęli do uwieczniania jego przepięknej facjaty.
Odwrócił spojrzenie od bibelotów i jej skarbów, które niby nic nie znaczą, a jednak tak wiele o nas świadczą po to, by spostrzec, że Julka z uśmiechem na ustach składa mu propozycję, której niemądrze byłoby się się przeciwstawić. Sprawnym ruchem uporał się z korkiem i nalał wino do kieliszków, a potem nakrył do stołu po talerzyku, miseczce i po parze pałeczek. Długo deliberował, na co się zdecydować, ale ostatecznie przywiózł ze sobą sushi, które kiedy przecież tak jakby jej obiecał. Nie wiedział, jakie lubi konkretnie, ale ostatnio niczego mu nie brakowało. Wziął i surowe, i pieczone, i w tempurze, wziął łososia, tuńczyka i milion innych ryb, a także warzywa, których nikt nigdy przecież nie chciał. Zgarnął rzecz jasna potwornie dużo sosu sojowego, swoje ulubione wasabi i nie mniej sympatyczny dla jego podniebienia imbir. Wyłożył to wszystko na stole, czując, jak łódka lekko się buja. A muzyka, która grała w ciszy pierwsze skrzypce, nadawała temu wszystkiemu poczucia nierealności.
Nieczęsto jego życie było aż tak… przyjemne. I nieskomplikowane.
Gdy wszystko było już gotowe, przeczesał włosy w geście dziwnego skrępowania, które zawsze przy niej czuł. Zupełnie, jak jakiś totalnie zauroczony dzieciak. Nie zapomniał jednak o dobrych manierach - nie minęło kilka sekund, a już pojawił się przy jej krześle, żeby je odsunąć. Chciał, żeby czuła się zaopiekowana. A może nawet i chciał się nią opiekować? To przecież taka wielka różnica, tak znacząca i to pytanie przemknęło mu przez głowę, ale zdusił je w zarodku, bo poczuł julkowy zapach a tenże całkowicie go opętał. Nachylił się delikatnie do jej ucha, a z jego ust wydobył się ledwo słyszalny szept, równie intymny co muzyka i otaczająca ich atmosfera. - Zawsze musisz tak dobrze wyglądać? - Usłyszała, a potem już go tam nie było, wrócił na swoje miejsce i z wiele mówiącym uśmiechem rozdzielał swoje pałeczki. - Ciekawa muzyka - zagaił, jak gdyby nigdy nic, czekając cierpliwie aż to ona chapnie pierwszy kawałek. Był ciekawy, czy podobnie jak on, nie toleruje ona pieczonego. Sam nałożył sobie na talerz dosyć sporo wasabi, zupełnie jak ktoś, kto chce w życiu coś poczuć. - I ciekawe miejsce. Wiąże się z nim jakaś historia? Nie spodziewałbym się, że jesteś fanką wodnych sportów.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Minęły setki tysięcy lat, odkąd małpy zeszły z drzew, zjadły magicznego grzyba i zamieniły się w… cóż, nieco mądrzejsze małpy, chodzące na dwóch kończynach i strugające dzidy z gałęzi, na których dopiero co się huśtały. I odkąd tylko te chodzące małpy nauczyły się artykułować swoje myśli, to niemal od samego początku, zaczęły zadawać pytania, jak to najważniejsze: dokąd nocą tupta jeż? Czy przeciwieństwa naprawdę się przyciągają? Czy to właśnie dostrzeganie u kogoś cech, których samemu się nie miało, sprawia, że ten ktoś z miejsca stawał się ciekawszy, intrygujący, bardziej pociągający? Inni twierdzili, że to właśnie podobieństwa budowały trwałe i silne relacje. A jak było w rzeczywistości?
Brooks, jako realistka, a nie romantyczka, stwierdziłaby zapewne: – Who cares?. Związki to nie nauka, nie muszą więc podlegać logice. Spotykała się przecież z przyjacielem, którego znała od początku szkoły. Naiwnie sądziła, że te lata przyjaźni i znania siebie na wskroś oraz podobieństwo sprawią, że przetrwają wszystkie sztormy, jakie ich czekają. Jak było w praktyce? Ich związek rozpadł się nie przez sztormy, a zwykły deszcz, który padał codziennie. Codzienne problemy, rutyna i wieczny brak czasu dla siebie – to one w końcu ich pokonały, choć z zewnątrz wszystko wydawało się idealne. Wyciągnęła z tego ważną lekcję: nie myśl, tylko działaj. Bez presji, bez oczekiwań. I to teraz robiła z Benem. Po prostu dobrze się bawiła, cieszyła chwilą, po raz pierwszy od dawna. A że „artystyczny nieład” i „pedantyczny porządek” pasowały do siebie jak rosół i truskawki? No właśnie: – Who cares?.
Julka z entuzjazmem wypisanym na twarzy pokazywała mu wnętrze łódki, nad którą, tak po prawdzie, spędziła więcej czasu niż nad remontem domu. To był jej mały azyl, zamknięty na co dzień w butelce stojącej na półce. Miała w sobie coś ze szczęśliwego dziecka, kiedy opowiadała o tym, z jaką starannością wybierała kolory – te same, co „Os” z Wimbourne. Tłumaczyła mu grę słowną, którą wplotła w nazwę łodzi, mówiąc, że to nawiązanie do pewnego mugolskiego serialu, który czasem oglądała, kiedy pomieszkiwała w Londynie. Co jakiś czas zerkała na niego, dyskretnie lub trochę mniej, starając się wyczytać cokolwiek z jego twarzy. A kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, że nie wyczyta niczego konkretnego, westchnęła w duchu. Była oczarowana – błyskiem w jego oku, tym tajemniczym uśmiechem i nonszalancją, która przejawiała się w podmiętej koszuli, potarganych włosach i kilkudniowym zaroście. Była kimś, kto zawsze miał wszystko pod kontrolą, a teraz dzieliła się z nim cząstką siebie, cząstką swojego życia, nieznaną przez wielu. I czuła się z tym dobrze. Normalnie.
Jeżeli chodzi o wybór kuchni na dzisiejszy wieczór, to Ben trafił w dziesiątkę. Ex-Krukonka spojrzała na sushi wzrokiem wygłodniałego psidwaka. W sumie, to była wiecznie głodna. Potrafiła jednak stwarzać pozory damy, więc nie rzuciła się na jedzenie od razu, tylko poprawiła grzywkę i pozwoliła, żeby to on odsunął jej krzesło. A kiedy usłyszała jego szept przy uchu, włosy zjeżyły jej się na karku – w ten przyjemny, przyprawiający o dreszcze sposób. – Czaruś – stwierdziła, przewracając oczami, ale gdzieś tam w środku chichotała jak zauroczona małolata. – I vice versa.
Po rozłączeniu pałeczek i przytuleniu większości warzyw, którymi inni gardzili, a ona osobiście uwielbiała, rozejrzała się po stole i bez dłuższego namysłu, sięgnęła po swojego faworyta, czyli sushi w tempurze. – Smacznego – powiedziała, wystawiając przed siebie kawałek ryżu z rybą, żeby stuknąć się nim z jego porcją – jak w toaście. Potem już bez zbędnych ceregieli zanurzyła sushi w sosie sojowym i z satysfakcją włożyła do ust. Doskonały wybór, Panie Auster! – Ah, dziękuję – odpowiedziała z przekąsem, kiedy zagaił o muzykę, a potem, z naturalną dla siebie werwą, opowiedziała mu o dwóch francuskich DJ-ach z Paryża, którzy byli autorami utworu, jaki właśnie leciał w tle. – Mam też ich inne płyty. Chętnie ci pożyczę, jeżeli chcesz.
Kiedy padło kolejne pytanie, Brooks uniosła brew i odpowiedziała z charakterystyczną dla siebie przekorą: – Masz na myśli jezioro, czy łódź? Bo to jednak dwie różne historie i obie nieszczególnie porywające.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Wbrew obiegowej opinii, Ben nie był wcale emocjonalną amebą. Wręcz przeciwnie - był niezwykle wrażliwy, jak na artystę przystało, i doceniał te wiele znaczące gesty, którymi obdarowała go Julia. On sam nie traktował przestrzeni wokół siebie jak azyl, wręcz przeciwnie - zapraszał do mieszkania numer 14 zdecydowanie zbyt wiele przypadkowych osób, a na domiar złego jego intencje zawsze były takie same.
Pomimo 30 lat na karku żył byle jak - jego łóżko stanowiło jednocześnie kanapę, nawet nie dorobił się osobnego gabinetu, a za biurko służył mu kuchenny stół. Poczuł wstyd na myśl o tym, że Julia miałaby zobaczyć wnętrze jego lokum, gdzie próżno szukać było płyt czy zdjęć - były tylko same książki, notesy i pergaminy, tak wiele luźnych kartek stanowiących przedsmak tego chaosu w jego głowie. Gościom nie pozwalała na zbliżanie się do niech choćby na jeden krok - jego galop myśli, jego sprawa. A mimo to w jego sercu wykluło się teraz pragnienie, żeby oddać Brooks coś w zamian. Chciał ją lepiej poznawać i był ciekawy, co powie, jak naprawdę pozna jego. To było przedziwne uczucie, już dawno zapomniał, jak to jest - spotkać kogoś nowego i zwyczajnie chcieć tę osobę odkryć. Samemu dając przy tym odkrywać siebie.
Była jednak taka przestrzeń w jego mieszkaniu, którą uważał za świętą. W samym kącie pokoju stała dosyć duża skórzana walizka. Była wypełniona liliową papeterią, a z miesiąca na miesiąc, listy piętrzyły się coraz bardziej. Odkładał je na to miejsce ze skrupulatnością, na jaką nie stać go w pracy czy w oporządzaniu domu. Nigdy nie otwierał, a jednak nie zamierzał ich wyrzucać. Niby literata, a jednak nie wie, że listy się czyta? Ironia losu. Doskonale wiedział, że sam nigdy nie podejmie decyzji o tym, żeby spojrzeć na słowa spisane ręką Sophie. Latami czekał wręcz na osobę, z którą nie będzie bał się na zdobyć. Kogoś, kto tej wiedzy nigdy nie wykorzysta przeciwko niemu.
A on również był nią oczarowany. Urzekał go nie tylko błysk w jej oku, bystry umysł i seksowne ciało. Najzwyczajniej w świecie - wszystko było z nią takie nieskomplikowane. A w tym świecie, zwłaszcza w jego życiu, nic już takie nie było. Przeczuwał, nie, miał nadzieję, że ich znajomość to jego szansa na osiągnięcie normalności. Pierwszy raz od kiedy ojciec wywalił go z domu na bruk, w jego sercu wykluła się iskra czegoś dobrego. Tak bardzo bał się, że wszystko koncertowo spierdoli.
Stuknął się z nią nigiri, nie spuszczając oczu z jej spojrzenia. Może dlatego jego sushi upadło na talerzyk, a ryż oddzielił się od surowego łososia. - Kurwa - przeklął bezwiednie, próbując zebrać to jakoś do kupy. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o bycie przy niej prawdziwym dżentelmenem. - O, przepraszam. Nigdy nie rozumiem, dlaczego nie robią po prostu maki.
A potem słuchał już z uwagą jej słów o dwóch DJ-ach z Paryża, mimowolnie zastanawiając się, czy Julka poznała ich osobiście. W końcu była gwiazdą Quidditcha, nie na takie imprezy na pewno chadzała. Ciekawiło go również to, czy była kiedykolwiek w stolicy Francji i czy istnieje scenariusz, w którym dałaby się tam zaprosić. W końcu kasy miał w brud i chętnie sprawiłby jej tę przyjemność.
Słysząc jej pytanie, przechylił głowę i zmrużył oczy. Z udawaną podejrzliwością mruknął, mając szczerą nadzieję, że jego przepity i przepalony głos będzie dla niej przyjemnie kuszący. - Miałem na myśli łódkę. Ale teraz nie odpuszczę ci zarówno jednej, jak i drugiej historii. Wiesz jak to mówią, miałaś moje zainteresowanie, teraz masz moją uwagę. Niepodzielną i wybacz, że ci nie wierzę, ale wydaje mi się, że będą szalenie porywające. - Uśmiechnął się wyzywająco, a potem na sam koniec dodał. - Historia za historię? Będziesz mogła zapytać, o co chcesz. Nawet dwa razy.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka lubiła ludzi. Lubiła się bawić, spędzać czas w towarzystwie innych, rozmawiać do późna, kłócić się o quidditcha i muzykę. Uwielbiała szukać z kimś kłopotów, a potem z uśmiechem na gębie przed nimi uciekać. Jednocześnie miała swoje granice – lubiła to robić na własnych warunkach. Lubiła też mieć miejsce, w którym mogła pobyć sama, ładując swoje społeczne „baterie”. Cisza, spokój, poczucie, że robi coś wyłącznie dla siebie – to była ta spokojniejsza strona jej natury, którą ceniła na równi z ekstrawertycznymi zachowaniami.
Miała swoje azyle, więcej niż jeden. Przestrzenie, które należały tylko do niej, gdzie mogła się schować, gdy świat stawał się zbyt głośny. Czasem była to miotła, na której pędziła przez nocne niebo, innym razem wnętrze sypialni w Londynie czy Dolinie Godryka. A bywało, że zaszywała się na łodzi, na środku jeziora, morza, oceanu – gdziekolwiek akurat się znajdowała. Te miejsca znała tylko ona i nieliczni wybrani. Azyle, w których każdy mebel miał swoje miejsce. Jej miejsce. Drzwi do tych przestrzeni były zamknięte, a jednak... jemu je uchyliła. Jemu, Austerowi. Uśmiechnęła się, gdy przekraczał próg i zaprosiła go do swojego życia, uporządkowanego aż do przesady. Życia, w którym było miejsce na quidditcha i właściwie na niewiele więcej. Co zaskakujące, czuła się z tym dobrze, z jego obecnością. A nawet lekko.
Z rozbawieniem przyglądała się Benowi, który nie radził sobie z sushi. Było coś ujmującego w jego nieporadności – szczególnie u kogoś, kto zwykle tryskał pewnością siebie, a czasem nawet arogancją. Ta nieporadność czyniła go bardziej... normalnym. Nie, to nie było właściwe słowo. Ludzki, o to jej chodziło. Każdy niezdarny gest, każde przekleństwo sprawiało, że stawał się bardziej namacalny. A ona zaczynała dostrzegać w nim więcej – widziała pierwsze zmarszczki, ślady popiołu na koszuli, zmęczenie w oczach, ale i ten błysk, który świadczył o jego inteligencji. Błysk, który zdradzał, jak uważnie ją obserwuje.
Czuła, jak jego spojrzenie przenika ją na wskroś, jakby chciał zajrzeć do jej duszy, serca, myśli. I, ku jej zaskoczeniu, podobało jej się to. Czuła się ważna – ale nie jak gwiazda quidditcha, która cieszy się uwagą tłumów. Czuła się ważna jako człowiek. Jakby była jedyną osobą na świecie.
Z lekkim uśmiechem wzruszyła ramionami na jego pytanie. – Niepodzielna uwaga Austera? – mruknęła z rozbawieniem. – To brzmi jak trafienie szóstki w magilotka. No dobrze, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. Nie jestem storytellerem, jak Ty. – Popiła kawałek sushi odrobiną wina, uśmiechając się pod nosem.
Obserwowanie jego walki z sushi było dla niej czystą przyjemnością. – Jeśli chodzi o jezioro... – zaczęła, po czym westchnęła, przypominając sobie dawne czasy. – Kiedy byłam jeszcze w Hogwarcie i mieliśmy wolną chwilę, przychodziliśmy tu popływać. To tutaj piłam pierwsze piwa, wina, wypalałam pierwsze lolki... wtedy życie było naprawdę fajne, proste i nieskomplikowane. Czasem brakuje mi tej prostoty, wiesz? Kiedy twoim największym problemem była praca domowa dla Craine’a.
Miała dopiero 22 lata, ale wydarzenia sprzed siedmiu czy ośmiu lat wydawały się należeć do innej osoby. Czuła, że tamta Brooks była bardziej beztroska, mniej poukładana. Teraz, patrząc wstecz, wydawało się jej, że musiała zabić tamtą wersję siebie, by stać się tym, kim jest teraz.
– A co do łodzi? Cóż, jestem z Southampton, a mój tata pracował w mugolskim porcie. Mieszkaliśmy tuż przy dokach, więc od zawsze byłam otoczona morzem i statkami. Ale pomysł, żeby nauczyć się pływać, przyszedł mi dopiero kilka lat temu. Miałam wtedy mały kryzys mentalny, dosłownie chwilę po tym, jak zaczęłam studia i grę dla Harpii. – Uśmiechnęła się krzywo, wspominając tamte czasy. – Nie będę wchodzić w szczegóły, bo to długa historia, ale wylądowałam na Islandii. Pomagałam pewnemu rybakowi w połowie plumpek i... tam, w lodowatym morzu, znalazłam spokój, którego mi brakowało.
Spojrzała na Austera, unosząc brwi w oczekiwaniu. – Dobra, teraz twoja kolej. Co takiego jest w pisaniu, że tak to kochasz? – Zapytała, opierając podbródek na splecionych dłoniach, a jej spojrzenie stało się bardziej przenikliwe.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Zdawało się, że wszystko było skazane na porażkę już w chwili, gdy ją poznał. A może właśnie to było w jej oczach tak wielkim atutem? Przecież Ben nie lubił quidditcha. Od feralnego wypadku na miotle w trakcie dzieciństwa aż na martwieniu się czy jego słodka Patricia zejdzie z boiska o własnych nogach. Bał się powiedzieć o tym Brooks, która oczarowała nie ze względu kim była, a jaka była. Jej człowieczeństwo, jej dusza, jej wady i zalety, jej uśmiech, zwątpienie, ciekawe spojrzenie i przemilczanie słowa. To miało dla niego znaczenie, a nie kwestia sławy, blichtru, kasy i kariery. - Niepodzielna - powtórzył z naciskiem, przez chwilę zastanawiając się, czy znowu jej nie okłamuje. W tamtym momencie swojego życia spotykał się jeszcze z Issym, miał jednocześnie na oku kilka innych osób. I bardzo zależało mu na tym, aby Julia nigdy nie dowiedziała się o ich istnieniu. Szanował ją, lubił i darzył szczególnym względem. Innych traktował przede wszystkim jako fascynacje - obiekt pożądań i ognisko niespełnialnych marzeń. Z nią było inaczej. Czuł, że te liczne rozmowy na wizzingerze, spacery i mniejsze lub większe spotkania, które zaliczyli gdzieś od Pure Lux owocują w coś, czego po kobiecie się nie spodziewał. Koleżeństwo, a może nawet zalążek przyjaźni. I wydawało mu się, że nie ma lepszego punktu wyjścia do prawdziwego zakochania. Do miłości, w którą bał się już uwierzyć. - Czuję się ostrzeżony. - Delikatnie się uśmiechnął, walcząc z kolejnym kawałkiem umorusanym od wasabi. Spojrzał na nią przelotnie, bardzo niepoważnie, gdy tak się nieładnie podsumowała. - Ja też nie jestem storytellerem. Umiem zmyślać, a nie opowiadać, a to różnica. Czy sam musiał jej podsuwać tropy, wskazówki, subtelne sygnały, że jest jedną wielką chodzącą czerwoną flagą? Nie i wcale nie powinien tego robić. Ale nie pierwszy i nie ostatni raz sam się sabotował, być może chciał jej podświadomie podpowiedzieć, żeby uciekała – póki ma jeszcze czas.
Ona jednak nie chciała uciekać, przynajmniej na razie, a on udawał, że istnieje rzeczywistość, w której to się nigdy nie zmieni. Słuchaj jej więc z niesłabnącą przyjemnością, racząc się japońskim specjałem i subtelnym, aromatycznym winem. Każde jej słowo, każde westchnienie, spojrzenie w bok, na niego, gdzieś ponad jego ramieniem, smutek przebijający się w oczach, uśmiech, iskra szczęścia – wszystko było poddawane analizie. Nie mógł tego powstrzymać, to był jego chleb powszedni – uważna obserwacja. Często wykorzystywał swoją wiedzę (no dobrze, tak naprawdę to intuicję i doświadczenie), żeby zaciągnąć kogoś do łóżka. Poznać jego tiki, jego mowę ciała, wyczytać intencje i myśli, które stara się jakoś ukryć i wykorzystać to w jedynym słusznym celu. Czy tak było i tym razem? Nie do końca. Podziwiał ją i naprawdę słuchał tego co mówi nie ze względu na potencjalne zyski. Zupełnie jakby ta dziwna waluta, jaką była cielesna przyjemność straciła prymat w hierarchii jego wartości. Chciał ją poznać. Chciał słuchać o Julii, która paliła pierwsze lolki, jak i o tej, która ma skomplikowane życie. Czuł, że każdą jej wersję jest w stanie pokochać, bo była w niej taka niewymuszona… swoboda. Pomimo bycia pedantyczną i idealną nie bała się być sobą. A tego Benjamin bał się przecież najbardziej. - Patton Craine. Ten stary pryk jeszcze żyje? Na słodką Morganę, jak ja go kochałem nienawidzić – zaśmiał się na wspomnienie dawnego nauczyciela. To abstrakcyjne, pomyśleć, że dzieli ich tak wielka różnica wieku, a jednak mają w pewien sposób zbieżne wspomnienia ze szkolnych lat. - Z wzajemnością zresztą. Ale tak, masz rację. To było proste. Po szkole wszystko szybko się pierdoli. Zamilkł, a w jego spojrzeniu zalśniło coś… coś niespodziewanego. Zupełnie jakby ten nagły akt szczerości był zupełnie nieplanowany, choć w sumie nie chciał nic innego, tylko zjeść z nią to cholerne sushi, dopić wino i opowiedzieć jej o tym wszystkim, co od tak dawna się w nim kisiło z głową na jej kolanach. A potem chciał się z nią kochać. Do białego rana. - Kryzys. Ty miałaś kryzys? Jakoś trudno mi to sobie wyobrazić, ale rozumiem. – Posłał jej smutny uśmiech, odkładając na chwilę pałeczki. On się składał z samych kryzysów, więc jak mógłby potraktować ten temat niedelikatnie? - Nie wchodź. Chyba, że chcesz mi opowiedzieć o Islandii. Byłaś tam, gdy była równonoc? A może widziałaś zorze? Słuchałaś Sigur Ros? To taki mugolski zespół. Piękno w czystej postaci. Chyba trochę się rozgadał, ale przy nie mógł inaczej. Nie, nie mógł. Nie chciał. Zaśmiał się, uświadomiwszy sobie, że ona tu o spokoju a on pierdoli jej nad uchem. A potem usłyszał jej pytanie, którego mówiąc szczerze, zupełnie się nie spodziewał. Podobał mu się sposób, w jaki na niego patrzy.
- Wolność. Kiedy mam moje pióro w ręku, czuję się wolny. Mogę być kim chcę, robić co chcę, mówić, co tak naprawdę myślę. - Nie zastanawiał się nad odpowiedzią, mówił co mu grało w duszy. Trochę się przy tym denerwował, nawet nie zauważył, jak bezwiednie zaczął gładzić opuszkami palców wypolerowany blat stołu. Wciąż się uśmiechał, choć było mu trudno. Bo to, co zamierzał powiedzieć tkwiło w nim od lat. - Kiedy byłem mały moi rodzice się kłócili. Często. Nie miałem rodzeństwa ani nawet psidwaka do towarzystwa. Paul. – Wetchnął. Paul Auster, auror legenda i chuj, ale wciąż… – Mój ojciec… był uczulony. Jest. W każdym razie. Z każdym słowem coraz bardziej się odsłaniał. Co ciekawe, dzisiaj alkohol miał w tym akurat niewielki udział. - Miałem książki. A potem swoje notesy. A w nich tworzyłem swoje światy i lepsze wersje samego siebie. Wiesz, takie z psem. – Teraz to posłał jej krzywy uśmiech. Nie chciał sztucznie wzbudzać jej litości, w sumie chyba nie powinien jej tego mówić. - Poza tym pisanie jest dla mnie najprostszą formą wyrazu. Bo to, co czuję trudno jest mi ubrać w słowa. Zapadła cisza. Dopiero teraz upił łyk wina, bo od tego gadania zaschło mu w gardle. Chrząknął. Zarumienił się. Odsłonił i co gorsza – wcale tego nie żałował.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie wierzyła w los, przeznaczenie, ani jakiś specyficzny układ gwiazd, sprawiający, że coś po prostu musiało się wydarzyć. Nie przyjmowała do wiadomości, że coś może się nie udać, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to nie ma sensu. Czy to oznaczało, że była głupia? Może czasami, kiedy faktycznie finał był taki, jak zakładano. Wolała jednak podchodzić do świata i ludzi z otwartą głową. Dzięki temu doświadczyła w życiu wielu pozytywnych niespodzianek. A te wszystkie porażki i rozczarowania? Z zaskakującą łatwością przechodziła nad nimi do porządku dziennego, bo dla tej niepokornej Angielki, żałowanie czegoś, czego się nie zrobiło, było znacznie gorsze i od porażki, i od rozczarowania. Gdyby słuchała innych, jej znajomość z Austerem zakończyłaby się już w Pure Luxie, a tymczasem? Zrobiła, co uważała za słuszne i teraz jadła sushi w towarzystwie inteligentnego faceta, którego uwielbiała słuchać, z którym kochała rozmawiać i do którego, z każdym dniem, miała coraz większą słabość. A jak nie wyjdzie? A jak coś się spierdoli? No to wtedy nie wyjdzie i się spierdoli, to jest aż tak proste. Była realistką, niebojącą się ryzyka i nienawidzącą tego najczęściej powtarzanego pytania w historii ludzkości: „Co by było, gdyby…?”
Niepodzielna uwaga Austera? Ta najwyraźniej była dobrem luksusowym, na który popyt był niemały, a podaż wyjątkowo skąpa, ale Brooks nie wiedziała nic o miłosnych rozterkach, podbojach i machlojkach siedzącego naprzeciw niej mężczyzny. Czy, gdyby wiedziała, zmieniłoby to coś? Kiedyś z pewnością! Wtedy wszystko było dla niej czarne lub białe, bez miejsca na wszystkie odcienie pomiędzy. Dziś? Już nie byłaby tego taka pewna. Mordred, Smok, Wróżki, rozstanie z Augustem – wszystko to, ściśnięte w zaledwie dwa lata jej życia, nauczyło ją jednego. Plany są dla ludzi, którzy wiedzą, jak będzie wyglądało jutro. Dziś wystarczało jej to, że z nim wszystko było proste. Nie musiała się zastanawiać, czy ta „nauka transmutacji” z Marlą to na pewno nauka, ani czy kiedykolwiek przedstawi ją rodzicom, czy też może się wstydzi jej krwi. Bez miliona niewygodnych, często niepotrzebnych pytań, ani bez jakichkolwiek oczekiwań, było właśnie prosto – i przez to cudownie. Mogła bowiem cieszyć się tym, co jest i jak jest, tu i teraz, bez tworzenia scenariuszy, mających się nigdy nie ziścić. Przyszłość była tajemnicą, przeszłość historią. A teraźniejszość? Miała cierpki zapach wina i gorzki zapach tytoniu, a także łobuzerski błysk w oku i potargane włosy.
– A czy właśnie nie tym jest pisanie książek? Opowiadaniem tego, co się wymyśliło? – Zapytała, nie dostrzegając tej subtelnej różnicy, którą to nakreślił Benjamin. Wskazówki? Tropy? Może były zbyt subtelne, a może miała je gdzieś, bo nie oczekiwała od niego niczego poza towarzystwem. Zresztą, sama nie mogła mu dać wiele więcej i może ten brak oczekiwań sprawiał, że żadne z nich nie było rozczarowane tą relacją, tylko znajdowało w niej… spokój? Tak, to chyba dobre słowo.
– A ja go lubiłam, serio! – Zaśmiała się na słowa o Pattonie, który zdawał się być nieśmiertelny. Ba, swego czasu miała nawet podejrzenia, że ten stary nauczyciel ma horkruksa lub kilka i była prawie przekonana, że to właśnie tak zginęły jego byłe żony. A może raczej, „zaginęły”. – Może to jakieś moje masochistyczne zapędy, a może po prostu nigdy nie przeszkadzało mi to, że ktoś wiele ode mnie oczekuje? Dla mnie to zawsze była oznaka tego, że ktoś wierzy w to, że stać cię na więcej i chce, żebyś wzbił się na wyżyny swoich umiejętności. – Wyjaśniła pokrótce swoje odczucia względem Pattona i zaczęła się mimowolnie zastanawiać, jakim uczniem był Ben i czy, gdyby razem studiowali, to by się dogadali.
Ze zrozumieniem kiwnęła głową, kiedy pisarz zauważył, jak to życie po opuszczeniu szkolnych murów potrafiło obrać nieco mniej pozytywny kierunek. Czy tak było w jej przypadku? Wciąż starała się to rozgryźć. – Odkąd pamiętam, zawsze mówiłam wszystkim, że nie mogę się doczekać, aż opuszczę Hogwart. A kiedy już to zrobiłam… zaczęłam tęsknić. Może nie za wiecznym brakiem czasu dla siebie i odrabianiem lekcji nad talerzem z obiadem lub w szatni przed treningiem. Brakuje mi… ludzi. I tego, że nie musisz się z nimi umawiać z wyprzedzeniem, bo ich po prostu spotykasz na śniadaniu, lekcji czy treningu. Ale no! Nie ma co roztrząsać przeszłości, bo to nic nie zmienia, a może przyprawić o wrzody. Za teraźniejszość. – Podniosła z uśmiechem kieliszek do toastu, a po stuknięciu się, upiła nieco wina, wracając do swojego sushi. Znów sięgnęła po te w tempurze i bez skrupułów ukradła mu warzywa z talerzyka. – A jednak. – Może jej życie nie było jednym wielkim kryzysem, a te zjawiały się stosunkowo rzadko. Ale jak już się pojawiały? To znienacka, niezapowiedziane. Kopały w krocze, ciągnęły za grzywkę do ziemi i pluły między oczy, śmiejąc się przy tym. Na szczęście zawsze potrafiła się podnieść i w miarę szybko wrócić do równowagi, co nie oznaczało, że było to łatwe. Nie, wymagało cholernie dużo siły woli, aby samemu postawić się do pionu.
– Widziałam zorzę. – Przyznała z westchnieniem, a było jedno z tych westchnień, które towarzyszą wspominaniu czegoś pięknego, co wyraźnie wyryło się w pamięci. – Obserwowałam ją na pełnym morzu, jedząc skyr i jakiś dziwny wulkaniczny chleb. Wiesz, co mi powiedział o zorzy Islandczyk, z którym wtedy pływałam? Według ich przesądów, zorza polarna zatrzymuje kawałek duszy tych, którzy w nią spoglądają po raz pierwszy. Lubię wierzyć, że to prawda. – Uśmiechnęła się ciepło, lekko i odpłynęła na moment myślami, wracając na kilka chwil na tę drewnianą łajbę, która w zaskakujący sposób dała jej to, czego w tamtej chwili potrzebowała najbardziej. – A Sigur Ros nie znam, ale chętnie ukradnę ci ich płytę. Nie sądziłam, że znasz tak wiele mugolskich zespołów. – Przyznała przy tym z podziwem, bo tak szeroki i bogaty gust muzyczny u kogoś, kto nie wychował się na takiej muzyce jak ona, to jednak rzadki przypadek. I tym bardziej godny podziwu.
Uwielbiała go słuchać, a teraz, kiedy z takim przejęciem dzielił się nią cząstką swojego życia i zamiłowaniem do pisania, poczuła, jak pomiędzy nimi narasta nowa, głębsza więź. Każde jego słowo wydawało się malować obraz, który choć pełen pasji, nosił w sobie również cień samotności. Z każdym zdaniem wydał jej się jeszcze bliższy, a zrozumienie tego, kim naprawdę był, zaczynało nabierać nowego wymiaru. Miała wrażenie, że zaczyna dostrzegać drobne rysy, które skrywały się za jego zwykłym, codziennym uśmiechem – rysy, które nie były widoczne dla wszystkich. To, co widać było w jego oczach, mówiło znacznie więcej niż słowa. Były to oczy człowieka, który coś utracił, ale nie przestał marzyć.
Z każdą chwilą, kiedy opowiadał jej o rodzicach, o psie, którego nigdy nie miał, i o Paulu, jego ojcu, jej serce miękło. Dostrzegała w jego opowieściach echa własnych tęsknot, jakby to, co dzieliło ich dwa światy, było jedynie złudzeniem. Ich życiowe drogi może i wyglądały inaczej, ale uczucia, jakie towarzyszyły im obojgu – pragnienie, by uciec od problemów, by znaleźć coś, co da ukojenie – były zaskakująco podobne. U niego była to maszyna do pisania, a u niej miotła, która pozwalała zostawić wszystko na dole. Każde machnięcie piórem, każdy skok w powietrze, pozwalały im choć na chwilę uciec przed rzeczywistością.
Nachyliła się nieco do przodu, niemal intuicyjnie, i ujęła jego niespokojną dłoń w swoją. Dłoń, która tak często spoczywała na klawiaturze maszyny, teraz delikatnie zacisnęła się na jej palcach, jakby potrzebowała tego kontaktu. I po prostu słuchała. Nie przerywała mu, nie zadawała zbędnych pytań, bo wiedziała, że nie musiała. To był ten moment, kiedy więcej mówiła cisza, a ich wzajemne zrozumienie. Kiedy otworzył się przed nią, odsłaniając to, co zazwyczaj trzymał tylko dla siebie, poczuła, że ten mężczyzna był kimś więcej, niż tylko błyskotliwym rozmówcą – był duszą, która jak ona sama, szukała swojego miejsca w tym chaotycznym świecie.
– Nigdy nie jest za późno, żeby stać się lepszą wersją samego siebie. I to taką z psem. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco, a jej głos brzmiał miękko i ciepło, jakby chciała mu przekazać, że wszystko jest jeszcze możliwe. Poklepała go czule po dłoni, a jej gest był pełen delikatności i troski, jakby tym subtelnym dotykiem chciała powiedzieć mu, że nie musi się już obawiać. Przez chwilę zatrzymała na nim swoje spojrzenie, z lekkim uśmiechem na ustach, a potem nieśmiało sięgnęła po własny kieliszek, czując, jak ta chwila powoli się rozprasza, niczym dym z papierosa, unoszący się w powietrzu.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Ona nie lubiła „co by było gdyby” a on? Nie potrafił bez niego żyć. Gdyby miał w sobie więcej odwagi z pewnością, żeby śmiało sięgać po swoje marzenie. Gdyby tylko nie zrezygnował z terapii, gdy na jego drodze stanęło pierwsze zwątpienie i pierwsza przeszkoda. Gdyby potrafił być ze sobą chociaż chwilę szczery, być może przyznałby się do tego, że nie jest moralnie szary. On jest cały czarny i została w nim tylko jedna mała biała kropeczka. W niej widział w niej tylko tę biel. Owszem, jego percepcji nie umknęła subtelna nutka smutku i melancholii, ale ze wszystkich osób, jakie spotkał na swojej drodze ostatnimi czasy w życiu nie podejrzewałby o nic złego akurat ją. Na świadomym poziomie rozumiał, że jak każdy Julia ma wady i zalety. To było w niej chyba najpiękniejsze, była osobą z krwi i kości w przeciwieństwie do tamtej kobiety, którą też kiedyś postrzegał w podobnych kategoriach. Owszem, gdyby wtedy nie stanęła na jego drodze być może wcale by go tu teraz nie było. Jednak potem, pomimo początkowej nici porozumienia, potraktowała go już tylko z obojętnością i uprzejmym dystansem. Miała być bez wad, a była jedną wielką wadą, okazała się równie fałszywa co nierealna i szczerze mówiąc chyba złamała mu serce. Nie lubił o niej myśleć, bo w tamtej chwili myślał sobie, że miał coś wyjątkowego. Bo to było przecież takie, kurwa, piękne. Nie, piękne siedziało teraz naprzeciw niego. Niewymuszone, naturalne i normalne. Byłoby mu o wiele prościej bez tego „co by było gdyby”. Ale i bez tegoż nie byłby sobą (w myśl nigdy nie tracącego blasku złotego aforyzmu „nie byłbym sobą, gdybym był inny”). I w tym momencie pozwolił sobie na jeszcze jedno, ostatnie „gdyby” – bo gdyby nie te wszystkie wydarzenia być może nie miałby teraz tego błysku w oku, gdy na nią patrzył. Taki był z niego łobuz, słodki i niepoważny, wielu mówiło że wręcz drań, inni, że złamany chuj. Ale w gruncie rzeczy zawsze chciał być łobuzem, bo to był po prostu jego charakter i jego historia a ona zdawała się jako jedyna przyjmować ten fakt do świadomości z dobrodziejstwem inwentarza. Nie widział w jej spojrzeniu surowości tylko szczerą ciekawość.
- Zależy jakich. Tak jak w niektórych legendach jest ziarno prawdy, tak w niektórych książkach jest tajemnica wszechświata. I paradoksalnie gatunek nie ma tu znaczenia, reportaż czy fikcja. Wiesz, nie liczy się c o mówisz tylko j a k o tym opowiadasz i to jest różnica między zmyślaniem a opowiadaniem. – Rozmowa robiła się coraz ciekawsza, bo pytania, które zadawała były nietuzinkowe. - Uczuć nie da się wymyśleć, trzeba je przeżyć. Ja w swoich książkach póki co nie mogę powiedzieć ludziom całej prawdy bo… - Miał milion powodów na nie, a chwalić nie chciał się żadnym. Musiało jej wystarczyć lakoniczne – Nie jestem na to gotowy. Wolę kłamać w kryminałach, bo tak jest mi łatwiej. A mówienie prawdy… jest… Jakie, Ben, niemożliwe? No chyba nie, skoro przy niej idzie ci tak dobrze pierwszy raz od tylu lat. - Mam taki projekt. Inny niż wszystkie, wiesz taką książkę w szkicach. I tylko w niej opowiadam a nie zmyślam, może dlatego nikt jej nigdy nie widział. Czy rozumiesz różnicę czy ja pierdolę od rzeczy? Zapytał ze śmiechem, wybudzając się z niejakiego marazmu. Zrobiło się trochę poważnie i z ulgą wrócił do rozmawianiu o Pattonie Crainie. - Nie sądzę, że to masochizm. Szczerze wątpię, że Patton wierzy w kogokolwiek, ale wiem o co ci chodzi. Mi to wygląda na taką ambicję, ale wiesz, zdrową ambicję. I osobiście uważam, że to takie piękne, mieć swoje wzorce. Zabrzmię jak frajer, ale długo nikt ode mnie niczego nie oczekiwał. Dopiero Seaver dał mi szansę i pewnie bez niej do dzisiaj byłbym nikim. – Oho, proszę. Kolejny mało znany fakt z życia Bena. Jeszcze jeden i Brooks będzie mogła zacząć pisać biografię, choć powinno być chyba na odwrót? - Za teraźniejszość – powtórzył za nią jak mantrę, bo… w tym momencie musiał tyle w sobie zdusić. Chciał jej powiedzieć o tym, jak bardzo on tęsknił za szkołą – czasem beztroski i bez konsekwencji. Bo musiał dorosnąć z dnia na dzień, dosłownie wykopany na bruk przez swojego ojca. Wpadł wtedy w pętle uzależnień i większej lub mniejszej mierze nigdy z niej nie wypadł. Czasami było lepiej, czasami gorzej, były chwile gdy stracił nadzieję już całkiem, ale i dobre miesiące. Ale był w pętli i przez długi czas wcale nie poczuwał się do tego, żeby się z tej sytuacji wykaraskać bo nie miał odpowiedniej motywacji. Przynajmniej do tej pory. Równie skutecznie co skradła rolkę z ogórkiem, zyskała jego uwagę i bał się, że nie tylko. Ale póki co tylko był tylko głęboko uśpiony strach, który być może wcale nigdy się nie ziści. Spierdolił nie raz, może i tym razem wszystko zaprzepaści? Miała rację, trzeba było cieszyć się z tu i teraz.
Słuchał więc jej słów o zorzy, myśląc sobie, że wcisnęła mu kit. Gdy chciała, potrafiła pięknie sprzedać niejedną historię, jak tę starą legendę o powiązaniu tego cudownego zjawiska z ludzką duszą, a on chciał więcej i żeby Julia w ogóle nie przestała mówić. Przy ludziach takich jak ona nie dało się nie wierzyć w duszę, a jednak na co dzień daleki był od takich tkliwych sentymentów. Przynajmniej taki kreował wizerunek siebie, bo gdyby ktokolwiek inny dowiedziałby się, że Benjamin Auster spędza wieczory na słuchaniu Sigur Ros, z pewnością by go wyśmiano. Wiedział jednak, że jej może powiedzieć całą prawdę. Myślał sobie, że jest typem osoby, która doskonale wie, z czego się śmiać a z czego nie. - Chętnie ci ją po prostu pokaże. I wiesz, nie musisz wcale posuwać się do kradzieży. Sam ci ją dam. Jak ładnie poprosisz. – Zrobiło się jakoś poważnie i trzeba było nadać rozmowie lekki ton. Przynajmniej od czasu do czasu, to oczko i ta uwaga jakoś samo… się zadziała. Uwielbiał w niej to, że pomimo pięknego fizis to jej mózg był w tym wszystkim najbardziej seksowny. A brak pokory, jaki zdążył zauważyć jasno wskazywał na fakt, że Julia Brooks nie była z tych osób co o cokolwiek proszą. - Ostatnio zagłębiam się w świat mugoli. Wiesz, research do książki.
Nikomu wcześniej nie mówił tak wiele. To nie tak, że zazwyczaj był małomówny – wręcz przeciwnie, czasami wręcz nie zamykał się, kiedy powinien. Ale z jego słów tak często nie miało nic wynikać. Były zasłoną dymną, jego orężem, narzędziem pracy i ucieczką właśnie. Ale dzisiaj nie chciał uciekać od tego, co zwykle, bo w dzieleniu się tą prawdą (która była dla niego tak ważna a zarazem tak odległa) akurat z nią nie było nic… trudnego. Wręcz przeciwnie, niosło to jakiś spokój i koiło ból, bo patrząc w jej ciemnobrązowe oczy widział skrawek swojej duszy. Nie siebie małego i do góry nogami, jak wypatrywał w tęczówkach innych ludzi, nie. Widział ten sam smutek i tę samą nadzieję, którą czuł w swoim sercu i chciał wierzyć w to, że pragną od życia tego samego. To z kolei sprawiało, że choć to było głupie, w jego zmęczonym sercu wykluło się przeczucie, że mogli by poszukać spełnienia tych pragnień razem. Uśmiechnął się zadziornie, wszystko stawiając na jedną kartę. Nie trzymała go już za rękę, tamten gest był przyjemny, na miejscu, kojący i pozbawiony podtekstów. Ale to, co powiedział jako następne ich pozbawione już nie było. - Teraz to mi się pozmieniało. Zrobiłem się chciwy, wiesz, marzę nie tylko o psie, ale i o domu i tym, żeby ktoś na mnie w nim czekał. Ach i jeszcze trzeba chyba posadzić drzewo czy coś? Późno się za to wszystko zabieram – zażartował i już zmagał się z kolejną rolką sushi. - Ale lepiej późno niż wcale.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka siedziała naprzeciwko Bena, ukradkiem przyglądając się jego twarzy – tej melancholii, która jak cień odbijała się w jego spojrzeniu. Zazwyczaj ludzie pełni takiego cichego zamyślenia działali jej na nerwy; całe to komplikowanie życia, rozgrzebywanie przeszłości – nie miała do tego cierpliwości. A jednak w Benie było coś innego. Jego smutek nie był teatralny, nie potrzebował publiczności. Był częścią jego świata i nadawał mu jakiejś nieuchwytnej głębi, która sprawiała, że Brooks, zamiast wywracać oczami, z fascynacją szukała w nim czegoś więcej.
Przy nim czuła się dziwnie swobodnie, jakby nagle nie musiała dbać o to, jak wypada, ani tłumaczyć swoich reakcji. Patrzył na nią tak, jakby w pełni akceptował wszystkie jej drobne cienie, sarkazm i ten jej lekki dystans, który często zniechęcał innych. Czuła, że nie próbuje jej zmieniać, że pozwala jej być po prostu sobą, bez oczekiwań, bez naprawiania. To była dla niej nowość i... ulga.
Im dłużej spędzała z nim czas, tym bardziej doceniała jego obecność, tę spokojną akceptację. Każde z nich miało jakieś swoje sekrety, kawałki przeszłości, które ich pokiereszowały i sprawiły, że są tacy, jacy są. Czasami wydawało jej się, że są jak dwa puzzle z zupełnie różnych układanek. Ona ze swoją obsesją na punkcie latania, pedantyzmem i sarkazmem, on z tą tajemniczą nutą, którą tak usilnie skrywał – ale razem jakoś to działało, pasowało do siebie – i to całkiem naturalnie.
Nie potrzebowała wielkich analiz ani idealnych zakończeń. Ta ich dziwna, naturalna bliskość, która po prostu była, bez wyjaśniania? To jej wystarczało. Przy Benie mogła śmiać się z rzeczy, które innym wydawałyby się trudne, i czuć, że jest dokładnie tam, gdzie powinna być.
Kto by pomyślał, że przyjdzie jej dyskutować na temat książek, istoty prawdy oraz subtelnych niuansów oddzielających rzeczywistość od literackiej fikcji? Ex-Krukonka wysłuchała go uważnie, a potem przekrzywiła głowę, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. W jej oczach błysnął cień rozbawienia, ale i autentyczne zaciekawienie.
– Czyli… twoja „książka w szkicach” to coś takiego... zupełnie nagiego, bez bullshitu, bez wygładzania, upiększania i romantyzowania przeszłości? – Zrobiła pauzę, jakby próbowała wyobrazić sobie, co to właściwie znaczy. – Wiesz, to, że trzymasz ją dla siebie, ma chyba więcej sensu, niż się wydaje. Z prawdą jest taki problem, że jeśli ją w pełni pokażesz, to już nie jest tylko twoja – należy do wszystkich, którzy na nią spojrzą. I wtedy co? Ludzie zaczynają ją interpretować na swoje sposoby, przerabiać pod swoje potrzeby, a ta twoja oryginalna myśl zaczyna się rozmywać.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, z tym swoim charakterystycznym błyskiem w oku.
– Chociaż z drugiej strony, jak sobie myślę o twoich kryminałach, które ostatnio czytałam, to wcale nie wydaje mi się, żeby to było czyste „zmyślanie”, nawet jeśli mówisz, że tam kłamiesz. Przecież w każdym tym kłamstwie, w każdym słowie, które wybierasz, jest jakaś cząstka ciebie, prawda? Może to, co próbujesz przekazać w tych „zmyślonych” opowieściach, to właśnie twoje najbardziej autentyczne myśli, tylko opowiedziane naokoło, żeby nie były tak oczywiste nawet dla ciebie samego? Na węża Salazara, już sama nie wiem, czy to, co mówię, jest cholernie mądre, czy cholernie głupie. – Zaśmiała się cicho, zastanawiając się zarazem, kiedy to stała się specjalistką od literatury.
Temat Pattona był i lżejszy (kto by pomyślał!) i przyjemniejszy, bo jej ostatnia szara komórka zrobiła fikołka podczas dywagacji o naturze prawdy i teraz cieszyła się (ta szara komórka), że już nie musi myśleć, a wystarczy, że skupi się na słuchaniu.
– Kim był Seaver? Opowiedz mi o nim. – Uśmiechnęła się zachęcająco, częstując się kolejnym kawałkiem sushi, a niedługo potem wznosząc toast za tu i teraz. A co się zaś tyczyło tego, co było kiedyś…
Nie różnili się tak bardzo. Julka nie została co prawda wyrzucona z rodzinnego domu i nie wpadła w spiralę uzależnień, ale jej życie wcale nie było przesadnie łatwe. Szczególnie na początku. Jako mugolaczka musiała się odnaleźć w nowej rzeczywistości, w magicznym świecie, do którego została brutalnie wrzucona, wbrew własnej woli. Nie mogąc liczyć na oparcie rodzeństwa, musiała sobie radzić ze wszystkim sama. I poradziła sobie! Była dziś dorosłą i zadziorną kobietą, której niestraszne było nic, ale ona doskonale pamiętała o tej małej dziewczynce, która gubiła się na szkolnych korytarzach i mierzyła się ze spojrzeniami osób, dla których czystość krwi była wyznacznikiem tego, kim się było. Trochę jej zajęło znalezienie swojego miejsca w szkockim zamku, którego czasem jej brakowało. Innym razem budziła się we własnym łóżku, wypoczęta, i czuła autentyczną ulgę, że nie musi pędzić na lekcje albo odrabiać kolejnej pracy domowej. Zresztą, jeżeli życie było książką, to trzeba było pamiętać o tym, że niektóre rozdziały po prostu się kończą, zastępowane kolejnymi.
Rozmawianie o zorzy odkrywało przed Benem tę cieplejszą stronę Julkowej natury. Była pragmatyczna, twardo stąpała po ziemi, a mimo to skrywał się w niej jakiś mały, malutki skrawek wrażliwości. I ten skrawek zachwycał się wschodami słońca, szumem deszczu i właśnie zorzą. Nie była to w żadnym wypadku historia o podróży z plecakiem po Europie, mająca zaprowadzić go do jej łóżka, a właśnie drobny dowód na to, że pod tym płaszczykiem sarkazmu i cynizmu kryje się czasami ktoś więcej.
– Ah, jak ładnie poproszę? – Spojrzała na niego zaczepnie, przygryzając dolną wargę, a jej oczy rozbłysły prowokacją. – A co, jeżeli tego nie zrobię? Co, jeżeli wybiorę jednak zuchwałą kradzież? – Zatrzymała na nim spojrzenie, niby żartobliwie, ale w jej głosie słychać było ciepło i wyzwanie. – Czy będę miała wtedy kłopoty? – Nachyliła się trochę bliżej, jej ton złagodniał, a uśmiech był nieco bardziej łobuzerski. – I o czym będzie ta książka? No, chyba że to jakaś tajemnica. – Dodała z zaciekawieniem.
Julka słuchała Bena z miękkim uśmiechem, który pojawił się na jej twarzy bez najmniejszej nuty kpiny. Dla niej samej było to zaskakujące, jakby coś w jego słowach otworzyło przestrzeń, do której nigdy wcześniej nie mieli dostępu. Zwykle rozmowy z nim były pełne żartów, półuśmiechów i niedopowiedzeń, które pozwalały im unikać tego, co głębsze. A teraz, gdy mówił o „domu, psie, drzewie”, nagle zabrakło miejsca na ucieczkę. Poczuła, jak w jej wnętrzu coś delikatnie drży, coś, co było jak dawno zapomniana tęsknota za czymś stałym, za miejscem, które mogłaby nazwać domem – miejscem, które może nie było tylko przestrzenią, ale również osobą.
To jego wyznanie – z pozoru proste i lekkie – dotknęło czegoś głębszego, czegoś, co ukrywała nawet przed samą sobą. Domyśliła się, że gdyby nie była w tym miejscu, z tą osobą, nigdy nie pomyślałaby o czymś takim. Ben zawsze miał w sobie pewną nieuchwytność, był jak wiatr – lekki, nieosiągalny, nieprzywiązany. A teraz, przez krótką chwilę, pozwolił sobie na wizję, która obejmowała coś stałego, coś zakorzenionego w jednym miejscu. To wszystko wydawało się… nieprawdopodobne. A jednak czuła, że wierzy w jego słowa bardziej, niż powinna.
Powtórzyła jego słowa szeptem, jakby smakowała je na nowo, dając im wybrzmieć, badając, co mogą znaczyć również dla niej samej.
– Dom, pies, drzewo… – westchnęła, z łagodnym uśmiechem, w którym kryła się drobna nuta marzycielstwa, może i tęsknoty. – Wiesz, Ben, to brzmi... po prostu dobrze. Jak coś, czego warto się trzymać.
Jej wzrok na chwilę się zamyślił, a myśli pobiegły w stronę przyszłości, której nigdy tak naprawdę nie planowała. Dla niej życie zawsze było drogą pełną zakrętów, czymś chwilowym, płynącym jak rzeka, która nie potrzebuje punktu docelowego. Ale teraz… Czy mogłaby się odnaleźć w tej wizji, w takim miejscu, które pachniałoby lasem, gdzie po powrocie czeka ktoś, kto zna jej wszystkie cienie, jej słowa, jej cisze? Ta myśl, choć abstrakcyjna, niosła w sobie zaskakujący spokój. Spojrzała na niego intensywnie, wciąż nieco zaskoczona tym, że mogłaby chcieć tego samego co on, ale też pełna ciepła, które czuła, że musi mu pokazać.
– Marzenia spełniają ci, którzy mają odwagę sięgać po to, czego pragną – powiedziała cicho, jakby to była prosta prawda, o której mówi się w ciszy. – Może to jest ta tajemnica, Ben. Żeby nie tylko o nich myśleć, ale pozwolić sobie na ich realizację. Nawet jeśli to znaczy zrobić pierwszy krok bez pewności, co będzie dalej.
Zostawiła te słowa między nimi, jakby sama potrzebowała ich, by zrozumieć, że właśnie rozmawiali nie tylko o jego pragnieniach, ale, najwyraźniej, też o jej własnych.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Ben siedział naprzeciwko Julii i wprost nie mógł odwrócić od niej spojrzenia. Widział, jak na niego zerka i choć powinien być nieśmiały, bardziej subtelny, mniej zachłanny i o wiele rozsądniejszy na ten moment czuł, jakby puściły w nim nagle wszystkie hamulce. Dobrze, że nie wiedział, że zazwyczaj ludzie tacy jak on działali jej na nerwy. Nie wiedziałby co z tą informacją zrobić z dwóch powodów – po pierwsze ze względu na to, że zacząłby się bać, że powie coś, co jednak sprawi, że przewróci oczami. A wbrew pozorom na polu pewności siebie nie miał czym szastać – jakie szczęście, że dobrze udawał. Po drugie i najważniejsze – zacząłby zadawać pytania. Sobie, jej – co jest w nim takiego że w pewnym stopniu był wyjątkowy? Czy ta nieuchwytna głębia to tylko jedno intelekt, jego ciało, a może coś jeszcze, coś innego? Czym innym można się jeszcze zauroczyć w człowieku? Do czego doprowadzi ta fascynacja, która i jemu szeptała w głowie, że chce czegoś więcej? Przecież tylko rozmawiali. To było w tym wszystkim najśmieszniejsze. Oni tylko rozmawiali. Owszem, mieli już na koncie jeden pocałunek, ale był w gruncie rzeczy bardzo niewinny. Dzisiaj okoliczności były bardziej sprzyjające, bo schronieni od ciekawskich oczu mieli do dyspozycji całą sypialnię na małym stateczku. Nie sposób powiedzieć czy na chwilowo czy w ogóle, ale jego spojrzenie tam nie umykało. Nie, patrzył nią jakby z każdym wypowiedzianym słowem stawała się w jego oczach coraz to piękniejsza. Bardziej pociągająca, owszem, ale przez to, że bardziej ciekawa.
Chciał tego nie analizować, ale nie potrafił. Pomimo wielu punktów wspólnych – miłości do dobrej, mugolskiej muzyki, sushi i intelektualnych dysput różniła ich jedna zasadnicza kwestia. Ona nie planowała przyszłości, on nie zamierzał widzieć siebie w niej bez niej. Może w sumie i potrafił, ale nie zamierzał. Co więcej, wszystkie te małe lub większe miłostki i zauroczenia nagle zblakły, co dawało mu równie wielką ulgę, co wpędzało w wyrzuty sumienia. To było też rzecz jasna straszne. Nie był głupi i uważnie słuchał, tego co do niego mówiła, umiał czytać między wierszami i doceniał wagę słów. Nie planowała przyszłości nie zamierzała tego zmieniać, również dla niego. Więc jeśli naprawdę mu na niej zależało, musiał się trochę uspokoić i przestać tyle chcieć. - Turpizm? – zapytał, a potem podsunął jej jeszcze jedną sugestię. - Czy realizm? Surrealizm? Nie wiem. Jedno ci mogę obiecać, w tej powieści będzie wiele nagości.- Znowu puścił jej oczko, chrząknął, teraz już serio spoważniał. - Julio Brooks. Nie jestem pewien, czy taki krętacz jak ja może pisać bez bullshitu. I romantyzowania przeszłości. I upiększania pewnych aspektów teraźniejszości, takich jak posmak tarniny w naszych kieliszkach czy ta wspaniała muzyka. W sumie ta teraźniejszość zaraz stanie się kolejnym wspomnieniem, więc nie, tego nie mogę ci obiecać. Ale wiedz jedno – Teraz to on się nachylił, jakby zamierzał powiedzieć jej jakąś tajemnicę. - Jakkolwiek inni ludzie nie rozpierdolą mojej prawdy o świecie, wiem, że tacy jak ty ją docenią. I jeśli piszę dla kogokolwiek oprócz siebie, to piszę właśnie z dedykacją dla was. Bawił się doskonale, choć w sumie to był posrany. Czuł, że traci już kontrolę, bał się, że obiecuje jej zbyt wiele, ale jednocześnie był w stanie powiedzieć wszystko, byleby tylko nie przestała tak na niego patrzeć. Jednocześnie poczuł w sercu silną potrzebę, żeby przynajmniej spróbować mówić jej tylko prawdę. On, Benjamin Auster, poczuł dotkliwie, że jeśli Julka kiedykolwiek przyłapie ją na kłamstwie to złamie jej to serce. A może chciał tak myśleć? W każdym razie – nie chciał tego, kurwa.
Widząc jej błysk w oku, zaczął żałować, że wciąż tylko rozmawiali.
- Czytałaś moje wypociny? – Był zaskoczony. Odnosił wrażenie, że w jego najbliższym otoczeniu raczej nikt nie zadawał sobie tego trudu. Potem słuchaj jej już w skupieniu, a im bardziej zawoalowane fikołki robiło to, co ona śmiała nazywać ostatnią szarą komórką, tym dotkliwiej poczuł, że to osoba, w której spokojnie mógłby się zakochać. Tak na całe życie. - Na węża Salazara, powiem ci, że ja też nic nie wiem na pewno. Mogę ci powiedzieć, co o tym myślę? – zapytał dla kurtuazji, bo gdyby nie chciała go słuchać, to z pewnością nie byliby pogrążeni w tej i wielu innych rozmowach w ciągu ostatnich kilkunastu tygodni. - Masz cholernie seksowny mózg, to po pierwsze, przepraszam, niesubtelne wiem, ale ktoś musiał ci to uświadomić. O czym my? – zapytał z błyskiem w oku. Uwielbiał ją podrywać i nawet nie przeszkadzało mu już, z jaką gracją unikała kontrataków. Uważał wręcz, że to na swój sposób super urocze. - To prawda. Nie tylko my kreujemy świat ze słów każdego dnia, wiesz to te teorie naukowe typu czy istnieje coś takiego jak język obiektywny. Ale też słowa kreują ciebie. Każde słowo ma energię, dobrą albo złą, którą fachowo nazywa się konotacją. Nawet te nienacechowane stylistycznie wyrazy o czymś świadczą, nasz obojętny stosunek wobec czegoś jest nieprzyjemny jak kąpiel w letniej wodzie. To ja już wolę być dla kogoś chujem niż penisem. – Zaśmiał się Ben. A potem przeszedł do tego najtrudniejszego aspektu jej spostrzeżenia. - Tak. Myślę, że nie mogę ci odmówić racji, mój wewnętrzny artysta by mnie za to zajebał. Widzisz, tak to już z tą prawdą jest. Czasami to, czego pragniemy a czego nam nie wolno jest tak straszne, że musimy to oswoić. Ubrać w ludzi, którzy nie istnieją, nadać im jakieś fizis, opisać coś tak skomplikowanego jak ludzki charakter na jednej kartce papieru, tylko po to, by dać się opętać swoim uczciom. Brakuje mi często odwagi. Nadanie tej czy innej osobie aliasu ułatwia wiele spraw, takie proste przyznanie się do tego, że kocham czy nienawidzę. Nienawidzę cię kochać, kocham cię nienawidzić. Takie tam, głupotki. Nie no, chyba teraz to ja pierdolę. Chciałby myśleć, że to wino uderza mu do głowy, ale oboje wiedzieli, że to nieprawda. A w pewnym sensie obiecał sobie przecież, że nie będzie kłamać.
Nie umiał jej odmawiać. Chociaż Seaver i jego pomoc była słodką tajemnicą, zdecydował się jej o tym opowiedzieć. W telegraficznym skrócie nakreślił też kontekst. - Kiedy miałem 17 lat ojciec wyjebał mnie z domu. Za dużo imprezowałem, tak mi powiedział. Kiedy skończyły mi się pieniądze, zatrudniłem się w Dziurawym Kotle. Stamtąd też mnie wyjebali, za dużo piłem, tak mi powiedział Tom. - To była ta strona, której nie chciał jej pokazywać. Ale tak wielką zbrodnią byłoby nie nakreślenie jej pełnego obrazu, kim był. Może dlatego z taką chęcią nakreślał swój autoportret jako jedną, wielką, czerwoną flagę. - Laurence Seaver jest podróżnikiem, łamaczem klątw i pisarzem. Niesamowity talent, ale kompletnie nie ogarnia interpunkcji. Spotkał mnie, gdy byłem na dnie i wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Dał mi co jeść i gdzie spać w zamian za to, że najpierw stałem się jego sekretarzem. A potem niańką jego dzieci. Tylko dzięki niemu skończyłem studia i wylądowałem w Proroku. Uśmiechnął się ciepło na wspomnienie tego jedynego człowieka, który dostrzegł w nim zagubioną a nie złą duszę. Ciekawe, co teraz porabia. Powinien do niego napisać list. - Teraz ty mi coś opowiedz, proszę. Mam wrażenie, że to ja cały czas ci się zwierzam. – Zaśmiał się tak uroczo, jak potrafił otumaniony człowiek i podrapał się nieśmiało po głowie. Odłożył tym samym pałeczki od sushi i zerknął sugestywnie w kierunku kanapy, zastanawiając się, kiedy Julia zje.
Gdyby tylko usłyszał jej myśli, zaśmiałaby się w głos. Malutki skrawek wrażliwości? W świecie słów – redakcjach, wydawnictwach, domach literackich każdemu wydawało się, że jest najwrażliwszy. Ale ludzie jak pisali, tak też żyli – nie bez głębi, a bojąc się na tę głęboką wodę rzucić. Przymknąć oczy, by wsłuchać się w szum liści poruszonych przez wiatr. Mocno przyciągnąć swoją kobietę w pasie nie ze względu na to, by nie miała jak uciec a po to, by powąchać zapach jej włosów. Spoglądać na niebo i choć z konstelacji znać tylko wielki i mały wóz, myśleć o tym jakie to piękne, że owe gwiazdy świecą tak jasno, choć są tak daleko. To były myśli, do których zdolny był każdy. Ale nie każdy sobie na nie pozwalał. Julia nie była tylko trochę wrażliwa, jej problem polegał na tym, że tylko trochę dopuszczała do głosu swoją wewnętrzną romantyczkę. Szkoda, choć jej pragmatyczna strona pewnie oszczędziła jej w życiu wiele bólu. Uśmiechnął się jak d e b i l, gdy zaczęła się z nim droczyć. Teraz to naprawdę marzył już o tej kanapie i czymś tak infantylnym jak sprzedanie jej kuksańca czy łaskotki. - Jeśli wybierzesz zuchwałą kradzież, to będziesz ją miała na sumieniu. Złamiesz mi też serce, bo bardzo chciałbym usłyszeć od ciebie jedno z magicznych słow. – Jeśli jakkolwiek na niego spojrzała, teraz już tylko parsknął śmiechem. - No co! Proszę to takie legalne imperio. Zwłaszcza z ust kogoś takiego jak ty. Westchnął, widząc ten łobuzerski uśmiech. Był kompletnie rozbrojony. - Tajemnica. Musisz mnie bardziej spić albo jakoś sprytnie podejść, żebym zdradził ci tajemnicę wszechświata.
To prawda, zabrakło miejsca na ucieczkę. Bynajmniej dlatego, że nie miał drogi, którą mógłby spierdolić. Nie, skończyła się jego cierpliwość do tego całego uciekania. Czasami są w życiu takie chwile, gdy trzeba na głos i odważnie się do czegoś przyznać i wcale z tego nie wycofywać. To było ryzyko, ale na tym polegała ta gra, która w ich przypadku niewątpliwie była, ale nie taka prosta jak zwykle. Życie raz po raz rozdawało mu chujowe karty, ale dzisiaj widział, że ma w ręce strita. Co z tego, skoro nieudolny blef może go wszystkiego pozbawić. A szczerość? Czy ona była tu dobrą opcją? Czy Julia była na tyle przekorna, że postanowi wygrać czy na tyle ciekawa, że zwycięży chęć przegranej? Wiedział, jak działa na ludzi. Widział, jak patrzyła na niego. To, czego nie miał jak zobaczyć to to, jak on patrzył na nią.
- Tak myślisz? – Zagaił gładko. Czy w jej głosie pobrzmiewała nuta tęsknoty? Trwał w tej ciszy wraz z nią, pozwalając, by mogła się zamyślić. O zgrozo, milczało mu się równie dobrze co rozmawiało, a to przecież nigdy nie wróży dobrze. W tle wciąż grała muzyka, gdy w końcu spomiędzy jej cudownych warg wyrwał się cichy szept.
- Nigdy nie miałem tej odwagi, wiesz? – odparł w końcu po kilku sekundach. Równie cicho, bo wszystko co ważne w życiu mówi się szeptem. - Nigdy sobie na to nie pozwoliłem. Przeraża mnie utrata kontroli, choć tak często w sumie czuję, że wcale jej nie mam. A co do pierwszego kroku bez pewności, co dalej…
Pozwolił, by te słowa wybrzmiały, a wraz z nimi skończyła się płyta. Spojrzał subtelnie na dno swojego kieliszka, winny płyn zawirował leciutko i harmonijnie. - Co ty na to, żeby przenieść imprezę na kanapę? To chyba brzmi jak rozsądny i wyważony pierwszy krok.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia