Dla smoczych ludzi jazda na łyżwach to nie tylko sposób transportu. To również sztuka, do której podchodzą wyjątkowo poważnie. Ogromna piękna hala jest w całości wykonana ze śniegu i lodu, ale dzięki magii wewnątrz panuje przyjemne ciepło. To właśnie tutaj możesz zabrać swoją drugą połówkę, aby wspólnie spędzić czas w przyjemny i aktywny sposób lub obejrzeć występ teatralny na łyżwach w wydaniu smoczych ludzi. A po zakończonej zabawie lub sztuce? Możecie odwiedzić jedno z licznych stanowisk, gdzie czekaj na was pyszne lokalne potrawy, przekąski, słodycze oraz rozgrzewające napoje.
Przyznam szczerze, wcale mi się nie podoba to miejsce, w które nas zaciągnęli w ramach ferii i nie chodzi wcale ani o to przeraźliwe zimno ani mało dla mnie atrakcyjne widoki w postaci połaci śniegu ani nawet o to, że idąc na jadalnię prawie umarłem w tragicznych okolicznościach bo o włos demimoza spadł na mnie morderczy sopel. Nie podoba mi się zwłaszcza myśl, że dryfujemy na wielkiej krze, ani to że na każdym kroku spomiędzy lodu wyłania się jakieś durne jeziorko i Merlin jeden wie, co się w nim czai; po zakwaterowaniu w niesamowicie luksusowej grocie z jednym łóżkiem na trzech (podobno to jakiś lokalny hogwarcki zwyczaj, takie spanie na kupie na wyjazdach, nie wnikam, akurat trafiłem na dwóch super kawalerów w pokoju więc przeżyję) idę samotnie na spacer po okolicy, głównie po to żeby nie zmuszać mieszkających ze mną kolegów do wysłuchiwania narzekań, które same mi się cisną na usta i nie potrafię ich powstrzymać. W końcu docieram w okolice lodowiska, które jest tak piękne i efektowne że aż się prosi by zabrać na nie swoją drugą połówkę, aby wspólnie spędzić czas w przyjemny i aktywny sposób. Zabieram więc samego siebie, bo sam jestem moją drugą połówką. Chodzenie po oblodzonej ścieżce dookoła lodowca mieszkalnego to jakąś katorga, ale sunięcie po lodzie na łyżwach - fantastyczna rozrywka; całkiem się relaksuję, do primaczarobaleriny to pewnie mi daleko, ale jadę sobie całkiem zgrabnie i podziwiam budzące zachwyt widoczki, przynajmniej dopóki wizbook wciśnięty w kieszeń nie oznajmia, że w czarosieci pojawił się nowy wpis mojego ulubionego lokalnego portalu plotkarskiego, znaczy informacyjnego. Odpalam bezwiednie Psidwaczka i mam zamiar tylko zerknąć, ale ostatecznie z wypiekami na policzkach zaczytuję się w nowych skandalach; bawię się naprawdę przednio, przynajmniej dopóki z głośnym hukiem i zupełnie niechcący, jak ostatni gamoń nie zderzam się z kimś jadącym z naprzeciwka. Rewelacja.
Antarktyda! Czegoś podobnego Larkin się nie spodziewał, ale cieszył się, że był w stanie szybko zmienić sobie część ubrań na dostatecznie ciepłe. Z zachwytem przyglądał się lodowcowi mieszkalnemu, nie mogąc pozbyto się zachwytu, który odbijał się w jego spojrzeniu. Słuchał z podzielna uwaga słów mężczyzny, który ich witał, później zaś skierował się za pozostałymi do środka, odkrywając że dzielił pokój (i łóżko) z chłopakiem swojej siostry. Niezbyt było to wygodne, ale nie miał komu narzekać. Zostało wierzyć, że wszyscy mają tę samą niedogodność. Zgodnie z obietnicą, jaką złożył Liz - mieli wybrać się na lodowisko, a gdzie mieliby lepsza okazję, niż w tym miejscu? Chwilę trwało, gdy kręcił się po lodowcu, dopytując o to, co można i gdzie znaleźć, szukając odpowiedniego miejsca. Domyślał się, że poza lodowcem jeżdżenie po jakiejkolwiek tafli wiązałoby się z możliwością wpadnięcia do wody i wolał im tego oszczędzić. Szczęśliwie okazało się, że na terenie ich lodowca mieszkalnego było odpowiednie lodowisko do zabawy, albo pokazywania jak piękna może być jazda na łyżwach. Jak tylko znalazł miejsce, skierował się na poszukiwania Elizabeth i Victorii, ze zdziwieniem odkrywając, że nie miały wspólnych grot. Podejrzewał, że siostry będą spać razem, a tu niespodzianka. - Zadowolone ze współlokatorów? - spytał na przełamanie lodów, prowadząc je na lodowisko, gdzie kilku mieszkańców lodowca jeździło jak zawodowcy. - Macie łyżwy? Możemy transmutacją dodać jednorożce, jeśli ktoś byłby chętny - zapytał spoglądając ciepło na Victorię, aby pod koniec spojrzeć na jej młodszą siostrę przypominając sobie ich pierwszą jazdę. Miał nadzieję, że teraz będzie szło im równie dobrze, choć nie wykluczał tego, że tafla lodowiska mogła okazać się zbyt idealna dla niego. Ostatecznie łyżwiarzem był od dzwona, nie zaś zawodowym. - Kto pierwszy się wywróci, kupuje wszystkim coś do picia - zarządził, wchodząc na lodowisko i odjeżdżając kawałek od dziewczyn.
Pamiętała o swojej obietnicy dotyczącej wyjścia na lodowisko i nie zamierzała od niej uciekać. Nie spodziewała się co prawda, że padnie aż tak szybko, jednak nie czuła potrzeby, żeby protestować, żeby odmawiać, czy w jakiś sposób się wykręcać. Miała już świadomość, że raczej nie opuści lodowca mieszkalnego, więc z przyjemnością odnajdywała nowe miejsca, w których mogła spędzić czas, które mogła podziwiać, w które mogła się wybrać, gdy wszyscy inni pobiegną zdobywać okoliczne szczyty, szukać smoka albo robić podobne rzeczy. Spokojnie udzieliła odpowiedzi na pytanie Larkina, zauważając, że nie mieszkała z nikim szczególnie bliskim, by zaraz później spojrzeć na młodszą siostrę, mając nadzieję, że przynajmniej Lizzie miała możliwość spędzenia tego czasu w towarzystwie przyjaciół. To z całą pewnością było dla niej nie tylko dobre, ale po prostu miłe. - Osobiście wolałabym hipogryfy, są nieco bardziej lotne - stwierdziła, gdy Larkin wspomniał o jednorożcach, by zaraz odpowiednio faktycznie przetransmutować własne buty, upewniając się przy tej okazji, że będzie się na nich wygodnie opierało. Dodała do nich niezbyt wyraźny rysunek wspomnianego magicznego stworzenia, robiąc to z taką łatwością, jakby jedynie machnęła ręką, po czym uniosła lekko brwi, słysząc jego kolejne słowa. - Mam nadzieję, że w takim razie masz przy sobie odpowiednio wiele galeonów - powiedziała nieco buńczucznie na jego propozycję, którą jak wiele razy wcześniej, potraktowała jak wyzwanie. W przeciwieństwie do Larkina uwielbiała jeździć na łyżwach, była w tym naprawdę dobra i nie czuła oporów przed tym, by wykonywać proste i nieco bardziej skomplikowane figury. Nie bała się również upadku, ale z pewnością wiązało się to z jej lataniem na miotle, z grą, kiedy nieustannie spotykała się z tłuczkami i miała świadomość, że naprawdę spotkanie z lodem nie bolało aż tak bardzo, jak zderzenie z tymi przebrzydłymi piłkami. - Co dostanie ten, kto nie upadnie ani razu? - zapytała pozostałą dwójkę, a w kąciku jej ust pojawił się lekki, ledwie dostrzegalny uśmiech, wskazujący na to, że Victoria była bliska bezczelnego uznania, że była już zwyciężczynią tego małego konkursu.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Prawdę mówiąc, Carly nie miała aż tak negatywnych odczuć, co do miejsca, w którym właśnie się znajdowała, ale musiała jednocześnie przyznać, że było to niesamowicie nudne. Wszystko było w jednakowym kolorze, białe, przezroczyste, lodowe i jakieś takie nijakie, chociaż jednocześnie miało swój charakter i zdecydowanie niepowtarzalny urok. Tylko jakoś nie do końca ją to pociągało i wychodziła z założenia, że musi sobie jakoś polepszyć obecne warunki istnienia, że musi znaleźć sobie coś, co naprawdę będzie dla niej dostatecznie intrygujące i porywające, żeby nie leżała cały czas na łóżku. Mogła jeszcze siedzieć cały czas w kuchni, ucząc się gotowania nowych potraw, próbując czegoś, o czym jeszcze nie słyszała, czy robiąc coś podobnego, ale nawet ona miała swoje ograniczenia. Tym bardziej że postanowiła wyjechać, żeby odpocząć od tego, co działo się w domu, żeby zapomnieć o problemach i obowiązkach, a takie gotowanie akurat znajdowało się dość blisko tego, co robiła normalnie. W każdej możliwej chwili toteż wolała poszukać sobie czegoś innego. Znalazła zatem lodowisko, co z całą pewnością nie było najlepszym pomysłem, bo jakąś mistrzynią w tej dziedzinie nie była i zaczynała się zastanawiać, czy za chwilę po prostu nie wywróci się z fasonem. Jednocześnie jednak nie zamierzała się tak prosto poddawać, wychodząc z założenia, że przecież nie od razu ugotowano przepyszne dania i nie od razu odkryto, że coś jest niejadalne - chociaż oczywiście, czasami zdarzały się takie przypadki, że już po jednym kęsie wiadomo było, że nic z tego nie będzie. Wyglądało również na to, że z jej jeżdżenia także miały być nici, bo nagle zderzyła się z kimś innym, wywijając przy tej okazji całkiem pięknego orła, ale przynajmniej w tych wszystkich warstwach ciepłych ubrań nie nabiła sobie aż tak wielkiej liczby siniaków. O ile w ogóle. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie sapnęła rozpaczliwie i nie wydała z siebie dość żałosnego jęku. - Czy jesteśmy cali, czy trzeba wzywać natychmiast nosze? - zapytała przestrzeń dookoła siebie, na razie nadal zalegając na lodowej tafli.
Niesamowicie się ucieszyła na wieść, że na Antarktydzie mają lodowisko. Co jak co, ale trochę by się rozczarowała, gdyby na feriach nie było opcji pojeżdżenia na łyżwach, bo jednak był to typowo zimowy sport, a jazda w innej porze roku to już nie było to samo, nie było tego uroku. Dlatego kiedy tylko Larkin się do niej odezwał, w mgnieniu oka była gotowa na wyjście z lodowca mieszkalnego. A tutejsze lodowisko przerosło jej wszelkie oczekiwania - wielkie, zadaszone i w dodatku zjawiskowo wręcz piękne. No i najlepsze w tym wszystkim było to, że nie musieli potem szukać daleko jakiejś gastronomii, bo nieopodal znajdowały się stanowiska z różnymi przysmakami i napojami. Żyć, nie umierać! - Och, jak najbardziej! Mam w pokoju Carly i Minę, więc nie mogło być lepiej - odpowiedziała zadowolona, jednocześnie nadal rozglądając się po ogromnej hali. Z racji, że nie posiadała własnych łyżew, bo z nich wyrosła, a z transmutacji była totalnym ziemniakiem, to wystawiła z niemały rozbawieniem jedną nogę przed siebie, tym samym dając Victorii i Larkinowi do zrozumienia, że potrzebuje pomocy na tym etapie. Wyglądała niczym Kopciuszek oczekujący na księcia, który wsunie mu na stopę pantofelek, z tą tylko różnicą, że akurat ona czekała, aż jej buty zostaną przetransmutowane w łyżwy. - O tak, jednorożce będą najsuper! - Od razu się zgodziła na ten pomysł, po chwili dodając jeszcze, że Viksa z tą lotnością hipogryfów za bardzo się czepia i chyba chce im pokazać, jak się robi salchowy, lutze i inne skoki, skoro tak jej na tym zależy. Nie, żeby podpuszczała starszą siostrę, skądże. - Oho. Mam nadzieję, że wiesz, że twoja sakiewka będzie lżejsza jak już zejdziemy z tafli - zaśmiała się, słysząc odpowiedź Victorii na jego wyzwanie, bo właśnie tym ono w zasadzie było. Pozostawało jej jedynie mieć nadzieję i z całych sił się postarać, żeby to nie ona jako pierwsza zaliczyła glebę. Dodatkowa rywalizacja tylko ją nakręcała i zapewniała jeszcze lepszą zabawę. - Już nie bądź taka pewna siebie. Kto wcale nie upadnie, w nagrodę dostanie uścisk mojej dłoni, pasuje? - rzuciła propozycję, oczywiście nieco sobie kpiąc. Chciała zobaczyć jednak reakcje pozostałej dwójki i jednocześnie sprawdzić, co oni mogli zaproponować, choć osobiście uważała, że jej pomysłu nic nie przebije.
Zapewnienia Elizabeth, że ma grotę marzeń, były wystarczające. Miał ochotę zaproponować Victorii, że jak będzie się źle czuła w swojej, może przyjść do niego, ale wiedział, jak źle to zabrzmi, więc zdołał powstrzymać się przed tym. Nie chciał na początku wyjazdu zrażać do siebie pannę Brandon, która miała na tyle odwagi, aby przyznać się przed nim, że chciała, aby był w pobliżu. To wciąż było zaskakujące i miłe. Kiedy dotarli na miejsce, mimowolnie przyglądał się reakcjom dziewczyn, zastanawiając się, czy odpowiada im miejsce, czy cieszyły się mimo wszystko na czekającą ich zabawę, a dostrzegając błysk w ich oczach, nie mógł otrzymać lepszego potwierdzenia, że dobrze zrobił, porywając je w to miejsce. Po chwili uśmiechał się lekko, gdy zobaczył, jak Victoria z lekkością transmutowała swoje buty w łyżwy, nie spodziewając się po niej niczego innego. Zaskoczyła go za to dodając rysunek hipogryfa. Uśmiechnął się lekko kącikiem ust, dostrzegając wyciągniętą nogę Elizabeth, od razu podjeżdżając do niej. - Chodź, pokażemy jej, że jednorożce są lepsze od hipogryfów - rzucił do Puchonki, spokojnie transmutujac jej buty, dodając do nich odpowiednie wzory. Swoje przetransmutowane buty pozostawił bez rysunków, nie wiedząc, co takie miałby na nie nałożyć. Łabędzie, ale nie był aż tak wprawnym łyżwiarzem, żeby próbować. Spojrzał w stronę Victorii, a jego jasne spojrzenie zdradzało ekscytację nowym wyzwaniem, radość, że obie podjęły rzuconą rękawicę. Nie zamierzał jednak tak łatwo się poddawać, co zaraz oznajmił, zataczając powoli koło na lodzie. - Moja sakiewka już i tak jest lżejsza o sporą sumę, ale jeśli rzeczywiście pierwszy upadnę, przyjmę karę bez zająknięcia. To czego będziecie sobie życzyć? - odpowiedział, na koniec mrugając zaczepnie do Liz, przejeżdżając tuż obok niej, jakby zamierzał ja wywrócić. Spojrzał po chwili na Victorię, nie zdając sobie sprawy z delikatnej zmiany koloru włosów, które dostały pastelowo różowych pasm. - Kto wcale nie upadnie… Ten dostanie łyżwy tutejszej produkcji. Jeśli można je tu kupić, ale skoro potrafią tak dobrze jeździć, podejrzewam, że mają jakieś specjalne łyżwy - zaproponował, spoglądając na moment na Liz, do której uśmiechnął się lekko, porozumiewawczo. - Choć wątpię, droga Victorio, żebyś to była ty. Nie dasz rady zrobić flipa bez przewrócenia się - dokończył, spoglądając z wyzwaniem w spojrzeniu na starszą z sióstr.
Victoria uśmiechnęła się lekko na zapewnienia siostry, ciesząc się z tego, że Lizzie miała przyjaciół, że miała z kim spędzać czas, że po prostu wyglądała na szczęśliwą. Miała świadomość, że dziewczyna za chwilę miała zacząć studia, że nie była od niej sporo młodsza, ale mimo wszystko zawsze spoglądała na nią, jak na kruszynkę, którą powinna chronić z uwagi na swoje starszeństwo. Uwielbiała Liz, uwielbiała jej słuchać, uwielbiała to, jak jej obecność nieco ją zmieniała, jak stopniowo przełamywała jej nastawienie do życia, jednocześnie ucząc ją nowych rzeczy, co teoretycznie nie powinno mieć miejsca. A jednak było dokładnie na odwrót, nawet jeśli Puchonka nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. - A ty? - zwróciła się do Larkina. - Dzielisz przypadkiem pokój z jakimiś uroczymi muzami? - spytała nieco zaczepnie, zastanawiając się jednocześnie, kogo faktycznie mogli do niego przydzielić. Wywróciła później oczami, gdy zaczęli dyskusję na temat jednorożców, ostatecznie doprawiając je również do łyżew Larkina, nie patrząc nawet w ich stronę, starając się, by wszystko było odpowiednio majestatyczne i lekko różowe. Podobno prawdziwi mężczyźni nie bali się tego koloru, należało więc czym prędzej to sprawdzić i przekonać się, jak ten zareaguje na taką zmianę. Przyłożyła palec do ust, spoglądając na Lizzie, by dać jej do zrozumienia, że w tej akurat chwili mogłaby trzymać jej stronę i uraczyła jej wierzchnie okrycie uroczymi portretami jednorożców, które niewątpliwie pasowały do reszty jej stroju. Miała nadzieję, że to ucieszy dziewczynę, chociaż jednocześnie miała ochotę pokazać jej język, kiedy tak bezczelnie zachęcała ją do tego, żeby pochwaliła się im, co była w stanie zrobić. Nie było tego aż tak wiele, ale Victoria nie obawiała się skakać, tak samo, jak nie obawiała się wykonywać dziwnych kombinacji w czasie meczów. Złamania nie były jej właściwie w ogóle groźne, tym bardziej po tym, jak Viola rzuciła nią o drzwi w czasie pojedynku. - To chyba pora na koncert życzeń - powiedziała, spoglądając na swoją siostrę. - Skoro jest taki skłonny zubażać swoją sakiewkę, to chyba najlepszy moment o to, żeby poprosić o gwiazdkę z nieba, jak myślisz? - zapytała jeszcze, zupełnie, jakby nie zdawała sobie sprawy z obecności mężczyzny, po czym uśmiechnęła się lekko na propozycję Lizzie i ostatecznie oznajmiła, że ten, kto nie upadnie ani razu, będzie mógł poprosić ją o spełnienie życzenia. Zaraz jednak pokazała język Larkinowi, wywracając później oczami. - Wybierz coś trudniejszego - rzuciła jedynie, nim ostatecznie odsunęła się od nich nieco, by po prostu nieco się rozgrzać, by ruszyć przed siebie, żeby przekonać się, jak po przerwie pracują jej mięśnie, jak zadbany jest lód, po którym sunęli i jak stabilne są stworzone przez nią łyżwy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Już od momentu umówienia się na łyżwy nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Sam przyjazd tutaj napawał ją dodatkową dozą energii, co w jej przypadku groziło wręcz przegrzaniem systemów, jeżeli miała nie robić niż dłużej niż dwie godziny. Może i Antarktyda nie była ani najcieplejszym, ani najbardziej barwnym miejscem, jednak jej wystarczał wszechobecny lód. W Hogwarcie musiała naprawdę dokładnie planować swój czas, by móc poćwiczyć i zdążyć z nauką. Albo po prostu nie wyrabiała się z nauka… A tutaj? Tutaj wystarczyło, że włożyła łyżwy i mogła oddać się ćwiczeniom. W dodatku to @Vinícius Marlow zaproponował jej spotkanie na lodowisku, co w ogóle natchnęło ja takim optymizmem i entuzjazmem, że nawet nie spojrzała na wizzengerze na jaką dokładnie godzinę chciał się spotkać. Nim zauważyła, że wszystko robi zdecydowanie za szybko, zdążyła się ubrać w swój strój do ćwiczeń, trzy razy wypastować swoje łyżwy i pięć razy sprawdzić, że noże były w idealnym stanie. Choć ufała Monty’emu Millerowi swoim własnym życiem, tuż przed wyjazdem oddała mu buty na przegląd i naostrzenie, więc nic dziwnego, że stresowała się ich pierwszym założeniem po serwisie. Dopiero gdy chwytała kurtkę, by wybiec jak najszybciej na lodowisko, coś ją tknęło, by jeszcze raz spojrzeć na wiadomość. Wiadomość, w której wyraźnie napisane było, że mieli się spotkać o trzynastej. Tym samym sprawiając, że miała jeszcze ponad godzinę. Całe szczęście w dysponowaniu czasem na łyżwy Remy miała prawdziwy talent i postanowiła przeznaczyć ten czas na własne ćwiczenia. „I tak miałam zacząć układać nowy program”, dodała jako kolejny argument, by trochę bardziej się pomęczyć, po czym z szerokim uśmiechem ruszyła na miejsce spotkania. A gdy weszła na lodowisko, jej normalnie promienny uśmiech stał się tak wielki, że mógł zostać zaliczony do przyczyn topnienia lodowców. - WOW – wyrwało jej się na głos i to wcale nie cicho, gdy rozglądała się po całym obiekcie. Była na wielu lodowiskach, tych bardziej i mniej profesjonalnych, tych do treningów jak i wyszykowanych na zawody, ale nigdy nie widziała tak pięknego miejsca do jazdy. Zanim w ogóle zaczęła poprawną rozgrzewkę, jeździła po całej hali jak małe dziecko, rozglądając się dookoła z zachwytem i nie patrząc na nikogo innego. Czy wyglądała przy tym, jakby nigdy jej nogi nie stanęły na lodzie? Owszem. Czy wpadła w kogoś, czy w tym pełnym zachwytu nieładzie krążyła, próbując pojąć piękno lodowiska? Najprawdopodobniej. Ale czy się tym przejmowała? Oczywiście, że nie. Jedyne, czym się w tamtym momencie mogła przejmować to magiczne odrealnienie hali sportowej. Dopiero po kilku minutach przeżywania zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i zaczęła swoją rozgrzewkę. Nie łatwo było oderwać wzrok od sztuki, jaką było to pomieszczenie, ale gdy już to zrobiła, w pełni dała się pochłonąć swojemu sportowi. Pierwsze kilkadziesiąt minut poświęciła dokładnego rozgrzaniu mięśni, by następnie wszystkie swoje zmysły oddać skokom i elementom choreograficznym. Sunęła po lodzie tańcząc, skacząc, kręcąc piruety, w swoje głowie starając się złożyć te wszystkie elementy, wręcz z matematyczną dokładnością, w piękną całość. Oczywiście, że jednego przedpołudnia nie ułożyłaby programu, ale tak dała się porwać swojej pasji, doszlifowywaniu figur na lodzie i oddawaniu skoków, że trochę zaczęło jej się rozjaśniać, o czym chciałaby opowiedzieć swoim tańcem w nowym programie. Jej sport pochłonął ja na tyle, że nawet nie zauważyła jak szybko trzynasta się zbliżała.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Kiedy tylko pojąłem, że znajdujemy się na Antarktydzie, od razu wiedziałem, że Harmony będzie w siódmym niebie. Tutaj mogła jeździć dosłownie wszędzie, ba, jestem przekonany, że gdyby bardzo się uparła, całą okolicę mogłaby zwiedzić, nie ściągając łyżew nawet na chwilę. Dlatego też zaprosiłem ją na najwspanialsze lodowisko na świecie już drugiego dnia pobytu, licząc na to, że uśmiech nie będzie schodził z jej twarzy nawet na chwilę. Sam nie jeżdżę za dobrze, sporty zimowe to w ogóle nie jest moja bajka. Szczerze mówiąc, cała ta Antarktyda ani trochę mnie nie zachęca i w efekcie spotkanie z Gryfonką jest pierwszym, co zmusiło mnie do opuszczenia w miarę ciepłego lodowca, który zamieszkiwaliśmy. Zresztą mieszkanie w lodowcu już samo w sobie brzmiało dla mnie jak koszmar. Staram się nie marudzić, narzekanie nie jest w moim stylu, ale trudno jest mi z siebie wykrzesać potężne pokłady optymizmu. Widoki są piękne, kultura interesująca, a fakt, że trafiliśmy tu na wyjątkowe zaproszenie, bardzo mi schlebia, ale nie radzę sobie z panującym tu chłodem, mimo że łapię się każdego możliwego sposobu. Cicho liczę na to, że odrobina ruchu na łyżwach chociaż trochę mnie rozgrzeję, ale na wszelki wypadek w kieszeni mam paczkę lododropsów, które od wczoraj trzymały mnie przy życiu. Generalnie to wyglądam jak bałwan – tak okrągło w sensie. Pod potężną żółtą puchówkę wcisnąłem gruby sweter i ocieplaną zaklęciem podkoszulkę, a czapkę z wyszytym borsukiem naciągnąłem niemalże na same oczy. Z moim wzrostem muszę wyglądać jak żółta kula tocząca się po biegunie południowym i myśl ta bawi mnie niezmiernie. Idzie mi się w tym ciężko i pewnie równie trudno będzie mi się poruszać, ale wmawiam sobie, że przynajmniej w razie upadku (a tych spodziewam się dużo) będę miał dobrą amortyzację. — Harmony! — macham do dziewczyny już z daleka. Nie da się jej przeoczyć, nie kiedy jest na lodzie. Nikt inny nie porusza się tu tak pewnie i gładko jak ona. Podskakuję nieco, żeby łatwiej było jej mnie zauważyć, a chwilę potem mam już na nogach łyżwy. Nie tutejsze ligawce, a najzwyklejsze w świecie, mugolskie obuwie. — Powiedz mi, że po dzisiaj też tak będę umiał — staram się zachować powagę, mówiąc do niej, kiedy już do mnie przyjechała. Niezgrabnie staję na nogach, czując się jak na szczudłach i kroczek za kroczkiem drepczę w stronę tafli lodu. — Nie umiem wiele, ale jestem pojętnym uczniem, przysięgam. I zrobię wszystko, żeby było mi chociaż trochę cieplej.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Wydawało jej się, że dopiero chwilę temu była dwunasta, że ledwo co skończyła rozgrzewkę i nigdy by nie zgadła, że minęła już godzina, gdyby nie znajomy wido… Głos. Głos Puchona. To głos zdradził, kim był zakuty w ciepłe ubrania chłopak. Jak Remy tylko go rozpoznała, nawet nie spróbowała powstrzymać śmiechu. - Na Merlina, Viní! – wykrzyknęła radośnie, cały czas chichocząc. – Wspaniała stylówka! – skomentowała zaczepnie i szturchnęła go w ramię, by zaraz zrozumieć swój błąd i szybko wyciągnąć w jego stronę rękę, żeby złapał na niej równowagę. Pierwsza zasada uczenia początkujących łyżwiarzy, nie popychać ich, nawet w żartach. – Wybacz, wybacz, a tego akurat naprawdę nie chciałam – posłała mu kolejny ze swoich entuzjastycznych uśmiechów, ściągając mu czapkę z głowy. – Nie będziesz potrzebował tutaj tylu warstw, magia utrzymuje ciepło – zapewniła. Gdy chłopak zaproponował łyżwy, była tak tym faktem ucieszona, że zupełnie zapomniała jak nie lubił on zimna. Antarktyda była ostatnim miejscem odpowiednim dla Viní’ego i naprawdę czuła ulgę, że nie musieli się martwić temperaturą na lodowisku, bo chyba nie miałaby serca przetrzymywać go tutaj dłużej niż kilka minut. Odczekała chwilkę, aż Puchon zdejmie kilka warstw swojej zimowej zbroi i pomogła mu w wejściu na lód. Pierwszym krokiem było bezpieczne odstawienie chłopaka do barierki. - Nie obiecuję, że dziś zaczniesz skakać lutze, ale podoba mi się twój zapał – zażartowała i ustawiła się koło niego. – Jeździłeś kiedyś na rolkach? Zasady ruchu i upadania są takie same, byle nie na twarz – rzuciła wesoło i zaczęła jechać bardzo powoli do przodu. – Okej, to może na początek opanujmy ruch do przodu po prostej. Widzisz, jak mam ustawione ramiona względem bioder, biodra względem kolan i jak pracują same kolana i stopy? Postaraj się znaleźć swój środek balansu i powtarzaj moje ruchy. I nie bój się mnie złapać, jakbyś miał upaść, utrzymam nas. No, to akurat nie była do końca prawda. Remy wiedziała, że na ostrzach łyżew czuła się równie pewnie, jak na własnych nogach, ale to czy ich utrzyma zależało bardziej od siły upadku Viní’ego. Istniało ryzyko, że wywrócą się w takim przypadku razem, ale zdecydowanie bardziej wolała tę opcję, niż pozwolić chłopakowi upaść samemu. Po latach jazdy na łyżwach zwyczajnie wiedziała, jak się przewracać i jak ukierunkować ciało, żeby tylko się obtłuc a nie zrobić sobie coś poważnego. Tak więc wybór między wspólnym, lekkim upadkiem a krzywdą Puchona był bardzo prosty. Najwyżej będą się z siebie śmiali, leżąc na lodzie. - Na pewno zaraz załapiesz!
Oczywiście, że jednorożce były lepsze od hipogryfów i jeśli Victoria myślała inaczej, to była w ogromnym błędzie. Dość szybko się jednak okazało, że chyba wcale tak to do końca nie wyglądało, bo jej starsza siostra sama po kryjomu dorobiła Larkinowi na łyżwach te magiczne stworzenia. I postarała się o dużo różowego. Elizabeth nawet nie drgnęła powieka, kiedy podniosła wzrok z tafli lodu i ich łyżew z powrotem na mężczyznę, utrzymując na tyle rozbawiony wyraz twarzy, żeby nie wydało się to podejrzane. Nie mogła w końcu mieć tak totalnie poker face'a, bo to byłoby do niej niepodobne, zwłaszcza że jeszcze przed wejściem na lodowisko się śmiała. Po chwili dostrzegła, że i jej kurtka nieco się zmieniła i pojawiły się na niej jednorożce, co tylko bardziej rozpromieniło jej buźkę. Wyszczerzyła się do Victorii, trochę w tamtym momencie żałując, że nie miała większych umiejętności w transmutacji, bo chętnie odwdzięczyłaby się czymś podobnym. - Och, zdecydowanie - zgodziła się z siostrą i z błyskiem w oku zwróciła do Larkina. - Ale wiesz, to nie może być taka zwykła gwiazdka. My, jako Brandonówny, zasługujemy na coś naprawdę wow, więc musisz znaleźć taką, która sprawi, że nasze szczęki dosłownie opadną do ziemi - kontynuowała, jak to ona plotąc trochę trzy po trzy. Czy któreś z nich się tym przejmowało? Raczej nie i to było w tym najlepsze. Jak widać każde z nich miało zupełnie inną propozycję nagrody dla zwycięzcy tego ich małego wyzwania "kto nie upadnie" i teraz trzeba było jedynie liczyć na swoje umiejętności i trochę szczęścia, żeby tyłek nie zaliczył bliskiego spotkania z lodem. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc skierowaną w stronę Viks podpuchę, dorzucając rzecz jasna swoje trzy grosze. - Skoro sama chcesz coś trudniejszego, bo flip jest dla ciebie za łatwy... Co powiesz na axla? - rzuciła, obserwując ją z nieco uniesionymi brwiami. Zaczęła też sunąć po lodzie niedługo po niej, chcąc się trochę rozgrzać i sprawdzić, jak będzie się trzymać. Miała w końcu kilkumiesięczną przerwę, a nawet można powiedzieć, że była ona dłuższa, bo lodowa komnata w Hogwarcie nie była takich wielkich rozmiarów i pole manewru było tam ograniczone. - A ty, Larkin, co nam zademonstrujesz? - spytała nagle, kiedy znalazła się w jego pobliżu.
- W udziale przypadł mi Darren. Nie nazwałbym go muzą, ale przynajmniej jestem w grocie z kimś, kogo znam - odpowiedział, kręcąc lekko głową. Wolałby co prawda być z kimś, z kim miał więcej tematów do rozmowy, ale nie mógł przesadnie narzekać. Jeszcze trafiłby do tej samej groty, i łóżka, z kimś z kadry i wtedy zupełnie zastanawiałby się, co zrobić, aby zmienić sypialnię. Chociaż zawsze miał możliwość zmienić wygląd i udawać kogoś innego. Wkrótce przyszło mu udawać, że nie dostrzega nagłej zmiany koloru swoich łyżew, które z nieznanych przyczyn dostały napadu różowości. Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, starając się powstrzymać przed przywróceniem ich do poprzedniego wyglądu, jednocześnie chwaląc cicho kurtkę Liz. Sam złapał za kosmyk swoich włosów, aby naciągnąć go i obserwować, jak zmienia kolor na różowy, pasujący do tego, jaki został mu dodany do butów. Mógłby zrobić, żeby były tęczowe, pod jednorożce, ale musiałby je lepiej widzieć, a nie zamierzał mierzyć się z własnym lękiem, pytając o lusterko. Musiało wystarczyć dziewczynom, że podjął wyzwanie, samemu dodając sobie więcej różu, niż można było na nim kiedykolwiek wiedzieć. - Moje drogie, gwiazdki z nieba nie kupię za galeony, ale mogę zrobić wszystko, żebyście coś podobnego ode mnie dostały i oczywiście, Elizabeth, zasługujecie na to, co najlepsze - odpowiedział na wpół poważnym, na wpół żartobliwym tonem, uśmiechając się samym kącikiem ust. Sunął po lodzie spokojnie, nie spiesząc się nigdzie, starając utrzymać odległość od dziewczyn odpowiednią do rozmowy, ale żeby nie zajeżdżali sobie wzajemnie drogi. Zaraz też spojrzał na Victorię, gdy tylko skomentowała jego życzenie zbyt prostym. Nie wiedział, jak dobrze dziewczyna jeździła na łyżwach, czy kiedykolwiek trenowała łyżwiarstwo figurowe, ale wyglądało na to, że potrafiła więcej, niż podejrzewał, a na pewno więcej niż on. Nic więc dziwnego, że pokręcił lekko głową, odwracając się, żeby jechać tyłem, patrząc na Liz. - To jest maksymalny poziom moich umiejętności. Mogę się ścigać, mogę jechać tyłem i tyle. Żadnych skoków, czy innych figur, a skoro walczymy o to, kto pierwszy upadnie, zostaję przy tym, co potrafię - powiedział, unosząc lekko dłonie w obronnym geście. - Właściwie… możemy zagrać w berka.
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Chichoczę, że tak doceniła mój styl „na bezdomnego”, a kiedy szturcha mnie i w efekcie omal nie przewraca, śmieję się tylko głośniej. — Uważaj, czuję, że jak już się wywalę, poturlam się prosto do lodowca. Chyba że po drodze zatrzymam się na jakimś fomisiu Kiedy ściąga z mojej głowy czapkę, uwalniając spod niej burzę naelektryzowanych loków, patrzę na nią nieco podejrzliwie, bo jesteśmy wszak na Antarktydzie i trudno mi sobie wyobrazić, że mógłbym tu gdziekolwiek ściągnąć z siebie kurtkę. Szczerze mówiąc, to nie robię tego nawet w lodowcu, za wyjątek traktując łóżko i to tylko dlatego, że ostatnie czego mi tutaj brakuje to chroniczne zmęczenie wynikłe z niewyspania, które tylko zmniejszyłoby możliwości mojego organizmu do produkowania energii i ogrzewania mnie od wewnątrz. Nagle łapię się na tym, że zupełnie odpływam w głębinę swoich myśli, więc nie zastanawiając się już więcej zbyt wiele, rozpinam puchówkę i rzucam ją na ławeczkę, gdzie zostawiłem też swoje buty. Jest to niewątpliwie dowód mojego zaufania do dziewczyny... ale szybko przekonuję się, że ma rację. Na lód wchodzę mało zgrabnie, ale bez lęku – przecież mam ją przy swoim boku i wiem, że nie pozwoli mi upaść. — O tak, na rolkach akurat trochę tak. I na desce, ale to chyba nie ma przełożenia? — rolki mimo wszystko wydają mi się w jakiś sposób bezpieczniejsze, może dlatego, że chodnik, w przeciwieństwie do lodu, jest szorstki, a same kółka szersze od płóz. Szybko milknę i po prostu jej słucham. Z anatomią nie mam najmniejszego problemu, szybko łapię, w jaki sposób Harmony utrzymuje równowagę i nawet jestem w stanie przełożyć to na siebie, bo na ogół jestem całkiem świadomy swojego ciała. Patrzę na nią podejrzliwie, bo nie wydaje mi się, żeby taka mała istotka miała mnie utrzymać, nawet jeśli sam nie jestem zbyt duży, ale w końcu jadę przed siebie, nie myśląc o tym zbyt wiele. — Od jak dawna jeździsz? — pytam, bo w sumie nigdy nie miałem okazji. Widziałem ją w akcji i wiedziałem, jak bardzo kocha to, co robi, ale na tym moja wiedza się kończyła.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zaśmiała się na jego komentarz rozbawiona. Wizja turlającej się, żółtej kulki siejącej postrach wśród fomisiów była czymś, co z jednej strony stanowiłoby cudowną historię do opowiadania, gdyby stało się naprawdę, z drugiej jednak wolała nie ryzykować zdrowiem chłopaka aż tak bardzo. - To zdecydowanie tego więcej nie powtarzajmy – zgodziła się z chichotem. – Nie wyobrażam sobie jakbyś się tu doczłapał we śniegu z łyżwami wciąż na nogach. Całe szczęście nie musieli tego sprawdzać, przynajmniej na razie. Viní był dużo stabilniejszy na łyżwach niż zapowiadał, że będzie i jedyne co utrudniało mu płynną jazdę w przód to mało zaufania do płozy. Mogła to zauważyć bez pytania, widziała po drobnych drganiach jego nóg, że ostrożnie rozkładał ciężar na podeszwie. Nie było to nic nadzwyczajnego ani nieoduczalnego, większość osób, które dopiero zaczynały, bała się znaleźć to podparcie na ostrzu, bo z pozoru wcale nie było go dużo. - No to widzisz, jak na rolkach sobie poradziłeś, to i tu dasz radę – zapewniła go. – Poza tym, tak między nami, to rolki są trudniejsze – powiedziała wręcz teatralnie konspiracyjnym tonem i zaśmiała się z własnej zabawy. Ale faktycznie nie kłamała, rolki były dla niej dużo mniej proste w obsłudze niż łyżwy. – Przykro mi, chyba muszę cię zmartwić, ale to raczej nie ma przełożenia. Nie wyobrażam sobie jeździć na jednej, długiej płozie – prychnęła, wyobrażając sobie próbę zrobienia czegokolwiek balansując w poprzek na kawałku metalu. Z każdą minutą Puchonowi szło coraz lepiej w odnajdywaniu oparcia na nożach. Największy problem stanowił fakt, że jechał bardzo powoli i ostrożnie, skupiony na każdym ruchu nogą. Wiadomo, myśląc o niebieskich migdałach Remy też mogłaby wywinąć orła, chodziło jednak o to, żeby nie analizować ruchów za bardzo, bo to właśnie płynność i lekkość zapewniały równowagę. Dziewczyna więc zamierzała na tyle powoli przyspieszać i z odwracaniem uwagi rozmową, żeby Viní popracował trochę bardziej z automatu. Wykorzystała pierwsze jego pytanie, żeby trochę przyspieszyć, wyprzedzić go i jechać przed nim tyłem do kierunku jazdy, nie przerywając opowieści, ani możliwości patrzenia na siebie podczas rozmowy, a nie tylko na swoje plecy. Liczyła trochę, że sam fakt posiadania rozmówczyni naprzeciwko siebie oderwie wzrok chłopaka od własnych stóp. - Zaczęłam jak miałam siedem lat – odparła wesoło, do dziś nosiła dziecięcą, najszczerszą radość w sercu na wspomnienie o swojej pierwszej styczności z łyżwiarstwem i pierwszym treningu, zupełnie tak, jakby sama rozmowa o tym sprawiała, że przeżywała wszystko na nowo. – Wiem, że w teorii to trochę późno na zaczęcie kariery solistki figurowej – wywróciła oczami ze śmiechem, nieszczególnie rozumiała to wykluczenie później zaczynających, szczególnie, że samej jej się udało wejść w ten sport. – Ale miałam bardzo dużo samozaparcia, dużo styczności z tańcem wcześniej no i przede wszystkim trenera demona – zrobiła przerażoną minę na samo wspomnienie o nim, by zaraz zaśmiać się w głos. – No i tak to się potoczyło aż do teraz – obróciła się jeden raz, po czym, nie zaprzestając jazdy ani na chwilę, ukłoniła się nisko. – I chyba radzę sobie nie najgorzej. Gdy tak rozmawiali, a Harmony powolutku, lecz nieustannie zwiększała prędkość, bo kilku minutach doszli do momentu, w którym Puchon podążał za nią wzdłuż barierek w tempie, które jak najbardziej nadawało się do płynnej jazdy. Nogi też już mu inaczej chodziły, a ślizgi wyglądały na pewniejsze i wywoływane przez niego a nie podłoże. - No i widzisz! – zaklaskała w ręce i podskoczyła lekko z ekscytacji, po czym wskazała palcem na jego nogi. – Patrz jak już szybko jedziesz! – a skoro był w stanie utrzymać i tempo i równowagę, przyszła pora na następny etap. – Teraz spróbujmy metr od barierki!
Prawda była taka, że Victoria również bywała niepoważna i dokładnie tak było w tej chwili, bo po prostu dobrze się z nimi bawiła. Nie uważała również, żeby jednorożce były czymś niesamowicie złym, czy czymś, na czym nie mogłaby się skupić, ale wiedziała, że faktycznie jej osobiście nie pasowały. Wyglądało jednak na to, że w przypadku Liz i Larkina było zupełnie inaczej, bo sprawiali wrażenie, jakby byli stworzeni do tego, żeby paradować w ubraniach pokrytych rysunkami tych właśnie magicznych istot. Zaraz jednak przestała się na tym skupiać, unosząc lekko brwi, gdy Larkin wspomniał z kim przyszło mu mieszkać na tym wyjeździe. - Darren? To dość interesujące połączenie - stwierdziła, zastanawiając się jednocześnie, jak ta dwójka mogła na siebie reagować i czy przypadkiem nie było między nimi jakiegoś spięcia. Nie wiedziała, co prawda, jak dokładnie układały się teraz sprawy między Lei i Darrenem, i nie zamierzała o to pytać, bo to nie było coś, co powinno ją interesować, ale podejrzewała, że w tej materii to właśnie Larkin miał najlepszą i najnowszą wiedzę. Jeśli jednak nie zamierzał o tym mówić, nie zamierzała go do tego z całą pewnością zmuszać. Zaraz też kącik jej ust drgnął, gdy Liz zaczęła rozprawiać o tej gwiazdce z nieba. - Uważaj, Lizzie, bo zrobi dla ciebie diamentową kolię przypominającą gwiazdy - powiedziała do siostry, uśmiechając się do niej znacząco, jednocześnie nie zwracając uwagi na Larkina i jego zapewnienia, wiedząc doskonale, że ten faktycznie byłby w stanie wykaraskać się z takiego zadania, gdyby tylko ostatecznie zostało postawione mu przed samym nosem. Wbrew temu, co kiedyś uważała, był człowiekiem inteligentnym i potrafił radzić sobie w sytuacjach, które czasami mogły wydawać się całkowicie beznadziejne. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - powiedziała jeszcze do siostry, nim ostatecznie lekko się jej skłoniła i faktycznie ruszyła przed siebie, starając się nabrać rozpędu i szukając równowagi, jednocześnie czując, że znajdowała się na swoim miejscu. Nie tak dawno jeździła w Hogwarcie, pod okiem profesora, zdobywając swoją drogą najwięcej punktów w konkurencji, jaką przed nimi postawił, co w pełni jej pasowało i zagrzewało ją do tego, by dalej próbowała swoich sił. Nic zatem dziwnego, że teraz po prostu wracała do formy, uśmiechając się sama do siebie, nie słysząc już, o czym mówiła pozostała dwójka. Zbliżyła się jednak do nich, by ostatecznie bez większego problemu wykonać wspomniany wcześniej skok, nie czując na razie zmęczenia, ciesząc się wciąż doskonałą kondycją.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Nie miał w zwyczaju poddawać się emocjom, a już na pewno nigdy nie wycofywał się z podjęcia próby przez lęk przed porażką. Było jednak coś w relacji z Bee co sprawiało, że żołądek ściskał mu się z nerwów, gdy tylko zbyt uważnie przyglądał się myśli, jak kruche było to, co właściwie wspólnie stworzyli. Jedna umowa, kontrakt właściwie, wyraźne granice i stawianie na praktyczność. Tak myślał o tym przez ten cały czas, czy dokładniej - tak starał się o tym myśleć tym mocniej, im mocniej zaczynał czuć, że angażuje się zbyt mocno, zbyt poważnie, zbyt ciasno. Nie były to pierwsze dwa tygodnie ich rozłąki, a jednak tym razem było w tym coś innego - brak spojrzeń łączących się na korytarzu w pracy, brak spotkania choćby i na sam sen, a przede wszystkim świadomość dzielącego ich fizycznie dystansu nie innych państw, a kontynentów. Wszystko to sprawiało, że pierwszy raz od dawna poczuł prawdziwe ukłucie mieszanki tęsknoty, zazdrości i niepewności. Uczuć, które od dawna trzymał z dala od siebie. Instynktownie zrobił więc krok w tył i przez ostatnie dni odciął się od kontaktu z Bee, by obserwować samego siebie, samolubnie i bezczelnie wpatrując się w swoje wnętrze, by oddzielić swoją istotę od tego, co przestało być niezależne. I choć nie przyznał tego głośno, nie spisał tego w swoim dzienniku, to zdał sobie sprawę z tego jak bardzo poległ w swojej próbie - czego wynikiem była jego nagła obecność tutaj - na Antarktydzie. W pierwotnym planie miał zaskoczyć Bee w jego własnej grocie, a jednak pod odpowiednim numerem natrafił jedynie na innego blondyna, który przerwał mu kilkukrotnie już jego pierwszą wypowiedź. Napisał więc na szybko list, informujący Puchona o tym, że jeśli tylko ma ochotę się spotkać, to czeka na niego na lodowisku i zapłacił narwanemu współlokatorowi za dopilnowanie, by zarówno list jak i przymrożony bukiet kwiatów trafił w puchonie ręce. Sam faktycznie udał się na lodowisko, gotów czekać pod umówionym stoiskiem choćby i kilka godzin, nawet jeśli optymistycznie zamówił od razu dwa rozgrzańce, jednym z nich uciszając nagromadzone przez czas rozłąki obawy.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
Biegnąc w stronę lodowiska pierwszy raz zrozumiał, jak biało-szara była Antarktyda do tej pory - oczywiście zauważył, że jest jasno i wszyscy mówili o uderzającej po oczach bieli, a jednak Bee nie zwykł przykładać takiej wagi do kolorów, kiedy nie było to całkiem konieczne. Dopiero teraz, gdy ślizgał się na niewygodnej powierzchni tutejszego pustkowia, rozumiał jak brakowało mu kolorów; jak dobrze było zobaczyć złotawe przebłyski na niebie i odbijającą się w przeszklonych ścianach żółć. Nawet śnieg wydawał się cieplejszy, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. - Vincent - gaspnął, w pierwszej chwili kompletnie nie dowierzając, ale też nie pozwalając na to, by go to zatrzymało. Zębami pomógł sobie ze zszarpnięciem grubych rękawiczek, by po dopadnięciu do mężczyzny móc zarzucić mu ręce na ramiona z dłońmi bezpośrednio zahaczającymi o ciemne kosmyki włosów, dopiero później uciekając palcami do desperackiego zagarnięcia szorstkich od zarostu policzków. - Dzień dobry - wyrzucił z siebie, nieco niewyraźnie z braku tchu, którego resztek prędko pozbył się stęsknionym pocałunkiem, uparcie próbując go przedłużać pomimo absolutnego braku możliwości. Tęsknił za tym zapachem, którego nie był w stanie odwzorować przy żadnej świeczce; za tym ciepłem, które zawsze zdawało się bić od spokojnej sylwetki Beaulieu-Émeri; za tym przyjemnym mrowieniem rozchodzącym się po całym ciele, gdy ekscytacja plątała się z narastającym w puchonim ciele zadowoleniem. - Długo pan czeka? Bo ja- bo- przepraszam, nie sądziłem... czemu pan tu jest?... - Wydusił nieskładnie, nie za bardzo chcąc się przyznawać do tego, że mógł być tutaj dużo wcześniej, gdyby tylko bardziej przejął się leżącym na łóżku bukietem kwiatów. Nie miał pojęcia, że minął się ze swoim współlokatorem dosłownie o minuty i nie miał w sobie tyle odwagi, by zdradzić, że uznał bukiet za prezent Basila, a o swoim błędzie dowiedział się tylko i wyłącznie przez swoje wścibstwo, gdy jednak pochylił się nad listem na tyle, by dostrzec do kogo był zaadresowany. - ...wszystko w porządku?...
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Żałował, że nie wziął ze sobą żadnej książki, pierwszy raz od dawna zwyczajnie czekając, nie mając czym zająć krążących po głowie myśli, a jednak nie mógł też wcale stwierdzić, że robił to bezcelowo, skoro całym sobą czuł, że każda minuta dzieli go od spotkania z Bee. Nie potrafił zwątpić w to, że chłopak się pojawi, bo nawet jeśli faktycznie miałby być zły za ostatni brak kontaktu czy gdyby nawet zdecydował się na zerwanie ich umowy, to przecież i tak przyszedłby tutaj do niego, by wytłumaczyć to wszystko tym swoim uroczym niepewnym chaosem. Bo taki właśnie był Bee. Nie rozumiał jednak tego, że nawet jeśli wiedział to wszystko - nawet jeśli był niemal pewien, że Bee przyleci tu do niego jak najszybciej będzie mógł i jedynym powodem, dla którego mógłby nie rzucić mu się na szyje byłaby jego własna niepewność, nie brak chęci - to i tak czuł gdzieś w sobie to nieprzyjemne spięcie, ten ucisk lęku, ten strach, przed którym bezskutecznie próbował uciec nagłym krokiem w tył. Nic więc dziwnego, że by zająć ręce i odciążyć umysł sięgał wciąż po zamówione przez siebie rozgrzańce, zdążając domówić i trzeci, zanim Bee faktycznie zdołał się w ustalonym miejscu pojawić. Odzwyczaił się zupełnie od tego ospałego bujania, w jakie potrafił wprowadzić alkohol, więc i dał zaskoczyć się nagłą obecnością Puchona, obejmując go jednak zupełnie instynktownie, zanurzając twarz w znajomym słodkim zapachu miodu, kwiatów i owoców. W pierwszej chwili nie mówił zupełnie nic, próbując tylko złapać go mocniej, ciaśniej, pocałunkami odpowiadając na powitanie i wszelkie pytania, jak i swoje wątpliwości. Dopiero w równie niekulturalnym w miejscu publicznym jak i beztroskim pocałunku, przedłużonym poza granice możliwości tchu mógł w końcu się rozluźnić, dopuszczając do siebie myśl, że naprawdę zależało mu nieco zbyt mocno. - Wszystko w porządku - zapewnił w końcu spokojnie, rozbieganym z alkoholu i emocji spojrzeniem omiatając Puchonią twarz w poszukiwaniu choćby najdrobniejszej zmiany, by swoją obserwację zakończyć kilkoma tęsknymi całusami w czoło i w nos, na które normalnie pozwoliłby sobie raczej w zaciszu prywatnej groty. - Gdyby nie było w porządku, to by mnie tutaj nie było. Mogłem sobie pozwolić na powrót do Londynu, ale po co mam tkwić w Londynie, skoro mogę być tutaj? - zaczął tłumaczyć, ostatkami trzeźwej świadomości pilnując się, by nie powiedzieć chłopakowi zbyt dużo o swoich wątpliwościach czy obawach. - Nie jest tutaj tak zimno, gdy ma się coś na rozgrzewkę - zauważył, zupełnie zapominając o zimnie już w połowie pierwszego kufla, więc i ten trzeci pewnie podsunął dla Bee, od tego momentu zamierzając ogrzewać się już tylko bliskością Puchona. - Gorzej pewnie w nocy, hm? - podpytał czujnie, choć niezbyt subtelnie jak na swoje możliwości, zdecydowanie zbyt wyczekująco spoglądając w jasne oczy, by usłyszeć zapewnienia, których oczekiwał przez nagromadzone w osamotnieniu bezpodstawne oskarżenia.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- No, teraz to już nawet bardzo w porządku - zgodził się z rozbawieniem, unosząc zachwycone spojrzenie na ciemne tęczówki swojego partnera, to z nich próbując wyczytać w jakim właściwie Vincent jest nastroju - ile problemów związanych z pracą jeszcze siedziało mu w głowie i co myślał o Antarktydzie. Zaraz Bee i tak musiał przymknąć powieki pod przyjemnym ciepłem drobnych pocałunków, przez które uśmiechnął się pod nosem tylko szerzej, zaciskając palce mocniej na materiale vincentowej kurtki. - Antarktyda brzmi ciekawiej od Londynu - przytaknął ostrożnie, nie za bardzo wiedząc na ile może ryzykować założeniem, że może to jednak on był ważniejszym czynnikiem niż sama w sobie lokalizacja. Wychylił się po jeszcze jeden pocałunek, rozbijając go na kilka mniejszych, nim nie odsunął się wreszcie nieco w próbie zebrania myśli. - Mhmmm... mmm? - Zdziwił się, unosząc brew w zaciekawieniu. - No po trzech kuflach to chyba wszędzie byłoby już ciepło! Prawie trzech - poprawił się, upijając łyka rozgrzańca, którego do tej pory ani razu nie spróbował; po mocnym smaku alkoholu wiedział już też, że wcale nie popełnił w tej kwestii błędu. - W nocy, jak dla mnie, to jest przede wszystkim niezręcznie - przyznał, obracając w dłoniach kubek, żeby jakoś rozładować rozpierającą go energię. - Czyli co, ma pan tak całkiem wolne? Jak długo? - Zakładał, że beztroskie popijanie alkoholu musi świadczyć o urlopie, bo przecież Francuza nie ciągnęło do alkoholu nawet wtedy, gdy teoretycznie miał mieć wolny wieczór... - ...z kim pan jest w grocie?... - Palnął jeszcze, nim zdążył się powstrzymać, gwałtownie ulegając fali niepokoju, bo przecież wiedział, że nawet jak ktoś przylatywał tutaj później, to nie miał luksusu prywatnego pokoju.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
- Ty brzmisz ciekawiej od wszystkiego - mruknął cicho, bo już ledwo powstrzymując nadchodzący pocałunek, nie potrafiąc jednak odmówić sobie tej przyjemności zabłądzenia spojrzeniem po wytęsknionych ustach, gdy na jego samych wciąż widniał drobny uśmiech zadowolenia, czy może jednak tryumfu, że nie pozwolił sobie zwątpić w to, że chłopak w końcu się tutaj pojawi. - Mhmm, dlatego wolę ciepłe kraje - odbił beztrosko, właściwie wręcz z rozmarzoną nutą w głosie, na którą nie pozwalał sobie ostatnio zbyt często, mając zdecydowanie zbyt dużo na głowie, by fantazjować o kolejnych podróżach czy ponownym odwiedzeniu ukochanych przez siebie Indii. - Gdybym tylko był pewien, że to bezpieczne, to zabrałbym Cię na resztę Twoich ferii do, hm, Arabii - pociągnął dalej, sunąc dłonią po jego boku, sięgając w tył pleców, by naprzeć na nie w chęci ciaśniejszej bliskości. - Wynająłbym nam pokój w pałacu, który w całości schowany jest w chmurach i jeśli nie miałbyś ochoty na zwiedzanie, to cały tydzień spędzalibyśmy tylko na zmianę w pościeli i basenie - nakreślił mocniej, sięgając dłonią do jego szyi, by kciukiem tęsknie przypomnieć sobie linię jego żuchwy. Zaraz jednak sięgał już do kufla z Rozgrzańcem tkwiącego bezużytecznie w Puchoniej dłoni, próbując subtelnie podsunąć go wyżej, by Bee upił choć trochę więcej - w końcu sam, nawet rozluźniony alkoholem, posiadał resztki rozsądku i zdawał sobie sprawę, że dalsze picie nie jest dobrym pomysłem, jeśli ma jeszcze wejść na lód. - Nie tak długo. Trzy dni, góra pięć - przyznał już poważniej, na moment przypominając sobie o pracy, obowiązkach i odpowiedzialności, od której uciekł tak mocno pierwszy raz od miesięcy, jeśli nie lat. - Wrócisz ze mną? - spytał wprost, choć wiedział, że nie powinien, bo nawet jeśli go do niczego nie zmuszał, to znał już Bee na tyle, by wiedzieć jak łatwo wywrzeć na nim taką presję. Mruknął w zastanowieniu, pytanie chłopaka odbierając jako ciekawość czy przypadkiem nie trafił do groty z jednym z jego nauczycieli, co mogłoby prowadzić do niezręcznej sytuacji, gdyby udali się tam razem, więc i faktycznie postarał się wyciągnąć z pamięci nazwiska swoich współlokatorów. - Jeden z nich to na pewno Swansea. Drugiego nazwiska nie zapamiętałem, wybacz mi, Mon Mignon - odpowiedział po chwili, bawiąc się magiczną bransoletą na puchonim nadgarstku. - Nie zachowujesz się zbyt dyskretnie, jeśli martwisz się tym, że Twoi nauczyciele będą oceniać nasz związek.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Brzmię? - Uśmiechnął się szerzej, nie mając pojęcia czy Vincent faktycznie zyskał na bezpośredniości dzięki ilości wypitego rozgrzańca, czy może jednak to tęsknota sprawiała, że Bee chętnie doszukiwał się więcej czułości w ciemnym spojrzeniu i absurdalnie naturalnych w swojej pewności ruchach. Przysunął się chętnie, przylegając własnymi biodrami do tych francuskich, odginając się lekko tylko po to, by dalej przyglądać się swojemu partnerowi, każde słowo spijając z jego uch zachłannym spojrzeniem. - Chciałbym tak - przyznał, nie potrafiąc znaleźć słów poza cichym "wow", które wyrwało mu się zupełnie mimowolnie. - Może kiedyś się uda... albo coś prostszego, może tańszego, bo ja- ja nie potrzebuję aż tak. Raczej nie mam okazji do podróżowania, więc... m-może nawet po prostu Francja, w sensie, kiedyś, jakby pan też musiał do Francji, to mógłbym jednak z panem, na weekend albo coś, jakby pan pracował, to bym- no nie wiem, tak po prostu sobie myślę, że może taki wypad też byłby w porządku. Dla mnie. - Zakończył niezgrabnie, potrząsając lekko głową z rozbawieniem i faktycznie upijając nieco więcej grzańca, żeby pozbyć się niespokojnych myśli. Nie wierzył, że Vincent faktycznie miał kogoś innego w swoim ojczystym kraju, ale słowa Rivera i tak siedziały mu w głowie. - Pewnie - przytaknął natychmiast, w ogóle się nie zastanawiając nad odpowiedzią. - Z przyjemnością - dodał jeszcze, kradnąc Beaulieu-Émeri drobnego całusa, który samoistnie rozbił się na kilka jeszcze mniejszych, przypominających bardziej muśnięcia ciężkiego z tęsknoty uśmiechu. - Mmm?... A... nie martwię się... chyba i tak nie mogliby z tym nic zrobić, więc niech sobie widzą - zaśmiał się cicho, marszcząc brwi w braku zrozumienia. - Jest mi za dobrze z panem, żebym cokolwiek chciał ukrywać... pytałem tylko- nie wiem, nie podoba mi się, że śpi pan z kimś innym. I ja z kimś innym. Boooo tak ogólnie, to... no, nie wiem czy wypił pan wystarczająco na to wyznanie - urwał, podsuwając Vincentowi kufel dość gwałtownie, przynajmniej jak na siebie, wyczekująco obserwując, czy ten faktycznie dopije resztę grzańca. - Tęskniłem.
Jeśli coś jeszcze miała dodać do tej całej sytuacji z łyżwami i różnymi ich kolorami oraz wzorami, to było to, że kompletnie nie spodziewała się, że Larkin tak szybko je przejrzy i jeszcze w dodatku sam zmieni sobie kolor włosów na różowy! O Merlinie, o mało się nie zakrztusiła własną śliną, kiedy to zobaczyła i było to zarówno ze zdziwienia, jak i rozbawienia. Teraz zdecydowanie jedynie Victorii brakowało czegoś równie szałowego, ale niestety sama nie mogła nic na to poradzić. Musiała się więc zadowolić tym, co było. - Ooch, to byłoby cudowne! Serio umiesz coś takiego zrobić? - spytała oczarowana i w tamtej chwili jej oczy błyszczały zaintrygowaniem. Diamentowa kolia przypominająca gwiazdy, przecież to brzmiało jak coś, co mogłaby nosić sama Celestyna Warbeck. Nie, nawet Morgana Le Fay! Była pewna, że gdyby sama została właścicielką takiej ozdoby, to raczej trzymałaby ją w zamknięciu i podziwiała zza szyby, bo zbyt by się bała, że mogłoby się jej stać coś złego. Zaraz jednak przeniosła uwagę z powrotem na Victorię, która najwyraźniej zamierzała zrobić tego axla. Chociaż Ela tylko żartowała, chciała tą podpuchą zobaczyć, na ile jej siostra sobie pozwoli, to nie kryła swojego zadowolenia i śledziła ją wzrokiem, zafascynowana. - No to mamy tu idealną nauczycielką - powiedziała w odpowiedzi na słowa Larkina, wskazując ruchem głowy na Victorię, która właśnie wykonywała skok. - Jestem pewna, że nie będzie miała nic przeciwko, żeby nauczyć nas, zwykłych śmiertelników, jakichś fajnych sztuczek. A jeśli się okaże, że nie nadaje się jednak na nauczyciela, to mam jedną taką koleżankę, która zawodowo jeździ na łyżwach i myślę, że jak coś to też się zgodzi na udzielenie kilku lekcji. Brawo, Vics! - krzyknęła pod koniec, klaszcząc z zadowoleniem i szeroko się uśmiechając. Sama na razie jechała przodem, sporadycznie zmieniając kierunek jazdy na tył, chcąc się rozgrzać, co było nieco do niej niepodobne. Ona, która zawsze wręcz rwała się do zabawy i wygłupów... - O tak, wyścig! Lecimy na ilość okrążeń, czy od jednej bandy do drugiej? - spytała, gotowa wystartować już w tej chwili. I tyle było z tym pozornym spokojem.
Vincent I. Beaulieu-Émeri
Wiek : 40
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188
C. szczególne : Francuski akcent, spokojny głos, zapach (szampan, ananas, bursztyn, goździki)
Mruknął w zamyśleniu, ściągając brwi pod propozycją Puchona, bo i sam też myślał o takim rozwiązaniu przez ostatnie dni. Może i wcale nie miałby dla Bee zbyt wiele czasu, ale czy miał go wiele więcej gdy obaj byli w Wielkiej Brytanii? W ten sposób chłopak mógłby pozwiedzać jego ojczyznę własnym tempem i przynajmniej noce nie byłyby tak samotne w pustym mieszkaniu, nie wspominając już o tym, że może dawałby radę wygospodarować nieco czasu wieczorem na wspólną kolację. - W porządku, podoba mi się ten plan - przyznał, niemal oficjalnie, jakby wydawał prawną zgodę na towarzyszenie mu podczas służbowej podróży, a jednak sam dał nieco się tym rozbawić, śmiejąc się cicho, gdy nachylał się do Bee, by dłonią na jego policzku przyciągnąć go na pozostawienie kilku całusów po drugiej stronie jego twarzy. - Ale gdy tylko wyrwę się z pracy, to idziesz ze mną tam, gdzie Ci powiem, mając na sobie to, co Ci kupię - zadecydował powoli, nakreślając warunki ze spojrzeniem czujnie utkwionym w jasnym spojrzeniu. Uśmiechnął się z satysfakcją, zadowolony z tego, że chłopak nawet nie dopuścił do siebie zawahania, od razu więc przesunął swoje dłonie z bioder na lędźwia i może jeszcze nieco niżej, przyjemnie beztrosko-bezczelny w krążącym mu po ciele cieple. - To nie ma znaczenia - wtrącił się, wierząc w to bezgranicznie, bo przecież spanie w łóżku z kimkolwiek absolutnie niczego nie zmieniało i choć rozumiał żal, że nie mogą spać razem, to rozumiał też z czego to wynikało i nie zamierzał prowadzić walki z wiatrakami. Bee zresztą przez ostatnie miesiące nie zrobił absolutnie żadnego potknięcia, by Vinvent miał teraz kwestionować jego wierność i był całkiem pewien, że sam też odpłacił mu się tym samym. Dlatego też uniósł brew ciekawsko, bez cienia zmartwienia, gdy wychylał już końcówkę rozgrzańca, pod ciężarem przyjemnego wyznania przełykając ostatni łyk zdecydowanie głośniej niż planował. - Beethoven... - podjął, wstając w końcu w pełni z wysokiego stołka, o który się opierał, więc i nieco naparł własnym ciałem na trzymanego wciąż blisko Puchona, poważnie wbijając się w jego jasne spojrzenie - Spróbowałbyś tylko nie tęsknić - wymruczał, balansując na granicy pocałunku, nie do końca wiedząc jak słowami wyrazić rozpierające go uczucie. - Jeśli tylko chcesz, to możemy wracać i jutro - zaproponował ciszej, wspierając czoło o jego czoło, w ciasnej bliskości czując swój własny pachnący rozgrzańcem oddech. - Tu mogę mieć problem ze znalezieniem miejsca nadającego się do tego, by pokazać Ci, jak bardzo ja tęskniłem - dodał już niemal bezgłośnie, więc i pochylił się mocniej, przysuwając usta do puchońskiego ucha. - Ale wciąż zamierzam próbować.
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Mhmmm, czyli tak jak zawsze - zgodził się wesoło, czując ciepło każdego z pocałunków, który otrzymał na zaczerwienionym od nadmiaru wrażeń policzku. - Ale w takim razie będzie pan musiał też znaleźć czas na jakieś zakupy, booo w przeciwnym wypadku nie będę miał na sobie za dużo... - dodał jeszcze, niby doskonale wiedząc, że Vincent jest w stanie bezbłędnie zamówić absurdalnie drogie i pasujące ubrania, a jednak chętnie pławiąc się w wizji wspólnego kręcenia się po sklepie i dobierania outfitu, by dopiero później zorientować się, że zapomnieli o jakimś kluczowym elemencie. Chciał go więcej, nawet jeśli wiedział, że nie może. - ...Vincent - szepnął niemal automatycznie, a jednak tracąc oddech już pod samą zmianą pozycji swojego rozmówcy. Gaspnął cicho, wczepiając palce w vincentowe boki, gdy wpatrywał się wielkimi oczami w bordowe tęczówki, nie rozumiejąc jakim cudem w ogóle wytrzymywał bez tego widoku. - Wróćmy dzisiaj - palnął, gdzieś na granicy jęku, czym dopiero przypomniał sobie gdzie się znajdują. - Znaczy, jutro. Wróćmy jutro, żeby jeszcze dzisiaj mógł się pan nacieszyć trochę Antarktydą? - Poprawił się, uparcie próbując wtulić się w swojego partnera jeszcze raz, nawet jeśli było to już fizycznie niemożliwe. Jednocześnie bardzo też próbował się rozproszyć, by nie ulec tej bliskości zbyt mocno. - Nie wiem co chcesz zobaczyć najbardziej... dużo tu, eee, lodu. I fomisiów, to takie niedźwiedzio-foki. I jest też duszo wszy lodowych, co brzmi obrzydliwie, ale ogólnie to nic strasznego się nie dzieje, tylko się siwieje na jakiś czas... ja ich nie miałem, jak coś - zaznaczył szybko, chociaż złote kosmyki włosów raczej mówiły same za siebie. Odchrząknął, próbując jak najszybciej wymyślić jakieś propozycje, by Beaulieu-Émeri faktycznie skorzystał z tej krótkiej wycieczki i przyjemnie spędził czas. - I są psingwiny! Pewnie widział pan już psingwiny... i łyżwy, no, tutaj. I jest nawet targowisko takie z różnymi pamiątkami, myślałem co panu kupić... Ale to pan musi zdecydować co dzisiaj robimy w takim razie, bo ja już się tu trochę kręciłem, więc mi wszystko jedno. Możemy też tu posiedzieć i napić się jeszcze rozgrzańca, zamówić? - Podsunął niemal jednym tchem, chcąc zrobić cokolwiek, byle tylko z Vincentem. Liczyło się tylko to, by spędzić razem czas, nawet jeśli mieli przy tym tylko marznąc na lodowych polach.
- Powiedziałbym, że męczące połączenie, bo nie bardzo wiem, o czym z nim rozmawiać, ale też, na razie raczej się mijamy - odpowiedział całkowicie szczerze, nie widząc powodu, dla którego miałby pomijać prawdę. Nie miał nic do Darrena, ale świadomość, że był chłopakiem Lei, sprawiała, że nie czuł się dobrze, śpiąc z nim w jednej grocie. Wolał nie wiedzieć o nim zbyt wiele, żeby nie wpaść w protekcjonalne tony, dopytując przykładowo, dlaczego przyjechał na Antarktydę sam, zamiast wspierać Lei w jej pracy, czy też zwyczajnie pytając, dlaczego nie jest teraz z nią. Oczywiście, wolność w związku istniała, ale były chwile, gdy pamiętając o tym, jak sam kiedyś żył, jak było również z Lei, nie był pewien, czy podobne rozłąki były dobrym pomysłem, a im częściej widział Darrena, tym bardziej się nad tym zastanawiał. Zdecydowanie byłoby lepiej, gdyby nie musieli razem mieszkać. - Naprawdę o to pytasz? - spytał retorycznie, spoglądając na Elizabeth, po chwili uśmiechając się samymi kącikami w stronę Victorii, w myślach widząc je obie w bliźniaczych koliach, choć z pewnością dla Puchonki starałby się zrobić delikatniejszą. Nie wiedział, na ile rzeczywiście coś podobnego byłoby mile widziane, ale był gotów wykonać biżuterię dla nich obu zupełnie bez okazji. - Idealna nauczycielka, tak? Myślę, że mogłaby w ramach oderwania od tworzenia mioteł, zająć się łyżwiarstwem figurowym, ale wtedy my mielibyśmy większą konkurencję na drodze po sławę - skomentował pokaz Victorii, patrząc na jej młodszą siostrę, nie szczędząc sobie przerysowanego dramatyzmu. Tak naprawdę dobrze się bawił w tym momencie, co było również widoczne po jego włosach, które powoli traciły różową barwę, zmieniając się na wesoły, miodowy blond. Być może byłby skłonny nawet poprosić o zdradzenie sekretu wykonywania flipa czy axla, gdyby nie zaproponował sam wyścigów, które podłapała Elizabeth. - Możemy na ilość okrążeń. Co o tym myślisz? - spytał, spoglądając na Victorię, zastanawiając się, czy podobna zabawa była dla niej odpowiednia, czy też uzna ich za zbyt dziecinnych i nie będzie miała ochoty ścigać się z nimi. - Choć w razie czego możemy ścigać się sami, a Victoria będzie naszym sędzią, jeśli obawia się, że przegra - dodał jeszcze, szturchając lekko Elizabeth ramieniem, licząc na to, że podłapie prowokowanie jej siostry.