Dla smoczych ludzi jazda na łyżwach to nie tylko sposób transportu. To również sztuka, do której podchodzą wyjątkowo poważnie. Ogromna piękna hala jest w całości wykonana ze śniegu i lodu, ale dzięki magii wewnątrz panuje przyjemne ciepło. To właśnie tutaj możesz zabrać swoją drugą połówkę, aby wspólnie spędzić czas w przyjemny i aktywny sposób lub obejrzeć występ teatralny na łyżwach w wydaniu smoczych ludzi. A po zakończonej zabawie lub sztuce? Możecie odwiedzić jedno z licznych stanowisk, gdzie czekaj na was pyszne lokalne potrawy, przekąski, słodycze oraz rozgrzewające napoje.
Victoria skinęła głową na jego wyjaśnienia, nie uważając, żeby potrzebowała w tej kwestii czegoś więcej. Nie zwróciła również szczególnie mocno uwagi na to, jaki kolor przybrały włosy Larkina, była bowiem świadkiem tego, jak zmieniały się pod wpływem jego emocji już wielokrotnie, więc było to dla niej coś normalnego. Traktowała to, jak oczywistą kolej rzeczy, jak coś, co po prostu istniało, chociaż jednocześnie czasami zastanawiała się, do czego miałaby co przypisać. Nie wydawało jej się jednak, żeby mogła o to aż tak bezczelnie pytać, żeby mogła naciskać na odpowiedzi, więc po prostu trzymała w tym wypadku dziób na kłódkę, nie czując się z tego powodu jakoś szczególnie źle. Zaraz też uniosła lekko brwi, kiedy jej młodsza siostra zaczęła dopytywać Larkina o kwestię stworzenia eleganckiej kolii, co z jakiegoś powodu niesamowicie ją rozbawiło. Lizzie sprawiała w tym momencie wrażenie, jakby znowu miała pięć lat i koniecznie chciała założyć na siebie biżuterię ich mamy, owinąć się jedną z jej pięknych sukien, stać się kimś, kim była tam gdzieś w głębi serca. Pytanie to brzmiało również niesamowicie śmiesznie, gdy spojrzeć na jej jednorożcową bluzę i całą resztę, ale Victoria wiedziała, że jej młodsza siostra na pewno prezentowałaby się idealnie w czymś odpowiednio delikatnym i stworzonym jedynie dla niej. - Sądzę, że musiałbyś to udowodnić - stwierdziła dość beztrosko, przenosząc spojrzenie na Larkina, by po chwili uśmiechnąć się w sposób, który nie pozostawiał najmniejszych nawet złudzeń, że żartuje. W tym właśnie momencie rzucała mu kolejne wyzwanie, nie zamierzając zasypiać gruszek w popiele. Skoro prowokowali się wzajemnie, skoro bawili się w podobne rzeczy, to nie zamierzała być tą, która odstąpi ostatecznie od działania i postanowi oddać mu pole. Nic z tego, tym bardziej że Lizzie dawała mu pole do popisu. Odjechała od nich na chwilę, żeby przygotować się do skoku, więc nie słyszała całej wymiany zdań, ale pokłoniła się lekko, kiedy tylko otrzymała gratulacje. Bawiła się całkiem dobrze, a dodatkowo była w stanie utrzymać potrzebną do gry kondycję, co zdecydowanie było w cenie. Nie chciała przez te dwa tygodnie całkiem zapomnieć, jak się lata, czy jak powinno się pracować ciałem, żeby nie zachowywało się jak jakieś zardzewiałe zawiasy. Wróciła do pozostałej dwójki, gdy zaczęli mówić o wyścigach i pokręciła lekko głową. - Czekam, aż mi udowodnicie, że jesteście szybszy, proszę bardzo. Pamiętajcie tylko, co obiecaliście, kiedy już się wywrócicie - powiedziała, wykonując taki gest, jakby chciała ich zachęcić do tego, żeby ruszyli przed siebie. Sama nie zamierzała gnać na złamanie karku, bo i też jej łyżwy służyły jednak do czegoś innego, niekoniecznie do biegania przed siebie na złamanie karku.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Dla Harmony z pewnością łyżwy są łatwiejsze w obsłudze niż rolki, ale ja mam co do tego wątpliwości, choćby takie, że chodnik jest chropowaty i daje przyjemne poczucie, że łatwiej na nim zahamować (i mniej przyjemnie uczucie, kiedy za blisko się z nim spotka). Nie wyrażam ich w żaden sposób, ba, w ogóle nie daję po sobie poznać, że taka myśl przebiegła mi przez głowę. — W takim razie kiedyś spróbuję nauczyć Cię na desce — mówię to z takim przekonaniem, jakby zamiast „Nie wyobrażam sobie jeździć na jednej, długiej płozie” powiedziała „Nie wyobrażam sobie nigdy nie jeździć na jednej, długiej płozie” i był to dokładnie szczyt jej pragnień. Poniekąd uważam to za sprawiedliwe – ja błaźnię się teraz przy niej, a ona może zrobi to przy mnie w przyszłości. Na to, że tak naprawdę niewiele o desce wiedział, metaforycznie machnął lekceważąco ręką. — Późno? — powtarzam po niej, zadzierając ku górze brew. Gdyby mi tego nie powiedziała, sam nigdy bym o tym tak nie pomyślał. — Ja mam eee więcej i zobaczysz, że przyszły sezon będzie mój — oznajmiam beztrosko, posyłając jej uśmiech w pełni odzwierciedlający ton głosu. Nie jestem ani trochę poważny, ale takie właśnie moje święte prawo i niepowtarzalny przywilej płynący z wychowania i charakteru. I niesamowicie sobie to cenię. O wieku nie mówię nie dlatego, że jest to dla mnie tak drażliwy temat, raczej dlatego, że za cholerę nie pamiętam, jaką powinienem podać jej liczbę. Czuję się na szesnaście (i z tego co zdarzało mi się słyszeć – na tyle też wyglądam) i gdyby nie fakt, że kiedy faktycznie tyle miałem, byłem po uszy zakochany i targałem zupełnie inny bagaż doświadczeń, trwałbym w przekonaniu, że tyle właśnie mam. — Nie mógłbym tak chyba — mówię po chwili zastanowienia, w czasie której próbowałem sobie wyobrazić, jak musiały wyglądać jej wczesne treningi. Ja nigdy niczego nie ćwiczyłem zbyt intensywnie – prawdopodobnie dlatego nie byłem w niczym więcej niż przeciętny, ale nie przeszkadzało mi to i dalej nie przeszkadza. Czasem tylko zastanawiam się, jak wyglądałoby moje życie pod nadzorem bardziej restrykcyjnym niż moich hipisowskich rodziców. — Tak się temu oddać — kończę myśl, kiedy uświadamiam sobie, że oddałem się przemyśleniom i niczego nie wyjaśniłem — kiedy ja miałem siedem lat, to głównie chodziłem z braćmi po drzewach i plątałem się po okolicy, a ty ciężko pracowałaś na sukces. Chyba jestem zbyt leniwy — chichoczę, nie skupiając się za bardzo na jeździe. Nawet nie jestem świadomy, jak szybko jedziemy. Może to był właśnie klucz do sukcesu – nie myśleć zbyt wiele i po prostu jechać przed siebie? I to klucz działający chyba nie tylko na lodowisku... — W każdym razie jak ktoś kiedyś spróbuje ci wcisnąć, że Puchoni są tacy pracowici – nie wierz mu — na jej entuzjazm reaguję zaskoczeniem i naprawdę dopiero w tym momencie dociera do mnie, że nieźle sobie radzę. Ja co prawda nie podskakuję (nie sądzę, by miało się to skończyć dobrze), ale poza ty całym sobą podzielam jej radość. Patrzę pod nogi, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście wygląda to tak dobrze i wtedy jak na zawołanie rozjeżdżają mi się bez kontroli, tak że gdyby nie barierka, niewątpliwie zaliczyłbym pierwszą glebę. Tak, nie myśleć było zdecydowanie dobrą zasadą. Na pierwszą porażkę reaguję machnięciem ręki. Wzruszam ramionami i tak jak planowaliśmy, oddalam się od barierki, ryzykując, że tym razem nic mnie nie uratuje (chyba że Harmony we własnej osobie). Staram się nie zastanawiać nad tym, czy boję się, czy nie, po prostu działam. — Myślałaś nad tym co byś robiła, gdybyś nigdy nie zaczęła? — pytam bezwiednie, bez zastanowienia, zerkając na nią krótko z żywym zainteresowaniem.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdy tylko wspomniał o nauce jazdy na deskorolce, spojrzała na niego wielkimi, szczenięcymi oczkami. Nauka jazdy na deskorolce brzmiała jak wyśmienita zabawa, a już szczególnie, gdy miał być to czas spędzony z przyjacielem. Co prawda coś tak przeczuwała, że na desce to ona będzie zaliczać glebę za glebą, ale to tylko wartość dodana do śmiechu. - Ojejku tak! Byłoby wspaniale! – uśmiechnęła się, podskakując raz jeszcze. – Obiecuję być pilnym uczniem i obić tylko własny tyłek, a nie twoją deskę! – zasalutowała rozbawiona i nawet uderzyła płosą w lód, jakby właśnie miała stanąć na baczność. Jak widać nawet wizja zbłaźnienia się była wspaniała w dobrym towarzystwie. - Późno – potwierdziła kiwając głową i zachichotała na jego reakcję, robiąc minę na pograniczu „tak, totalnie tak będzie i totalnie ci wierzę” a „zaraz wybuchnę śmiechem”. – Ależ oczywiście, że będzie! Dobrze, że nie startujemy w tej samej kategorii, bo musiałabym cię tu znokautować, żeby mieć jakieś szanse – i udała, że ociera pot z czoła, wszakże była to wielka ulga, że ten na pewno wspaniały debiut nie był w solistkach. Przy tym wszystkim nawet nieszczególnie zwróciła uwagę na wspomnienie o latach, w zawieranych znajomościach zawsze kierowała się słowami „wiek to tylko liczba”. Liczyła się energia drugiej osoby, jej charakter i jak dobrze im się rozmawiało, a zarówno wygłupy z Puchonem jak i poważne tematy przy herbacie były fantastycznymi momentami i wspomnieniami. - Hmmm? – mruknęła, patrząc na niego z zaciekawieniem, gdy się zamyślił. Szczerze, nie poświęcała nigdy większej myśli temu, jak bardzo oddała się łyżwiarstwu, w końcu ani razu nie czuła się na tym stratna. Stanowiła na tym etapie jedność z tym sportem, a przez to, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że treningi i zawody były ciężką pracą, nie czuła się, jakby to było wielkie poświęcenie. Najprościej rzecz ujmując, robiła to co kochała, a gdy coś się kocha, zebranie się do tego nie jest trudne. – E tam leniwy – machnęła ręką i pokazała na niego jazzowymi łapkami. – Przecież właśnie ćwiczysz do swojego sukcesu w debiucie! – zażartowała, szczerząc się głupkowato. – A tak serio to chyba to była po prostu dobra zabawa. Ty się wygłupiałeś na drzewach, ja na lodzie. Z tą różnicą, że łyżwy dają medale, a zdobycie medalu to jeszcze lepsza zabawa – uniosła z dumą nosek. I faktycznie tak było, że sport ten zaczęła z czystej miłości do niego i tej dziecięcej radości z zabawy jazdą. Zawsze chciała wypaść na złoto, ale to przecież także była część dobrego spędzania czasu, jak kiedyś mądrze powiedział jej trener „sport może być wyśmienitą zabawą tylko wtedy, kiedy ty sama jesteś w nim wyśmienita”. Jakoś tak naturalnie przyszło jej przestawienie się z myślenia o łyżwiarstwie jak o cudownym hobby na zrobienie z niego swojej kariery. - Dobrze, zapamiętam sobie i ci przypomnę następnym razem jak mi powiesz, że dużo czasu spędziłeś nad nauką! – wytknęła na niego język. Była tak zadowolona z tego, jak chłopakowi dobrze szło, że nie pomyślała o konsekwencjach wspomnienia mu o tym. Widząc, jak Viní traci równowagę, w pierwszej chwili zasłoniła usta ręką w szoki i równie szybko się pozbierała, wyciągając ręce, żeby go złapać, on jednak sam sobie poradził, co mogła skomentować tylko poklaskaniem w dłonie i pokiwaniem głową z uznaniem. - Nice save – przyznała i zaraz się zaśmiała. – To może być twój popisowy ruch na koniec układu – mrugnęła do niego zaczepnie. Jednak, mimo żartów, bacznie pilnowała wyjeżdżającego głębiej na lód Puchona. Nie pokierowała go jeszcze całkowicie na środek, ale jazda metr od barierki była już odważnym wyzwaniem. Czujnie zerkając na jego łyżwy, żeby w razie W reagować, kontynuowała wesołą rozmowę. Skoro metoda na odwracanie uwagi działała, nie było co z niej rezygnować. A to, że po prostu chciała z nim porozmawiać było już w ogóle główną przyjemnością we wspólnym wypadzie. Nie zastanawiała się wcale nad jego pytaniem, odpowiedziała tak szybko, jak tylko on skończył i tak powstrzymując swoją ekscytację, żeby nie przerwać Viniemu w połowie. - Tak! – wyćwierkała z entuzjazmem i aż jej się oczy zaświeciły na samo wspomnienie o tym. – Zanim pojawiło się łyżwiarstwo, wiedziałam, że będę podróżować! Wiesz, jak to na Seaverową krew przystało! – uśmiechnęła się w swój firmowy, promienny sposób. – Jak skończę z łyżwiarstwem, to pewnie właśnie tym się zajmę. Podróżowaniem! Odkrywaniem! – wymachiwała rękami, dając choć w ten sposób upust swojej pasji. – Chyba nie mogłabym siedzieć w jednym miejscu, kiedy na świecie jest tyle rzeczy do zobaczenia i odkrycia! – wiedziała bardzo dobrze, że nigdy nie przestanie pytać i szukać. Nawet jeżeli kiedyś zwiedziłaby cały świat i wszystkie jego zakamarki, znała odpowiedzi na wszystkie pytania… Znalazłaby nowe, odgrzebałaby je, żeby mieć kolejną niewiadomą do rozgryzienia. – A ty? – zapytała, nie chcąc zarzucać go całą litanią o wspaniałościach podróżowania, jeszcze by stąd na łyżwach uciekł. – Myślałeś już co po Hogu? – i była naprawdę szczerze ciekawa, co takiego chłopak sobie wymyślił lub też wymyślać dopiero zaczął.[/b][/b]
- A dlaczego nie? Poza tym, weź, już chwilę mnie znasz, więc chyba powinieneś wiedzieć, że ja zawsze mówię wprost to, co myślę, a nie bawię się w jakieś słowne układanki, które rozmówcy mają powiedzieć co najwyżej "domyśl się" - odparła i wyszczerzyła się w jego stronę. Pewnie nie było to nawet potrzebne, bo doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a jego pytanie było retoryczne, ale nie mogła powstrzymać chęci przed dodaniem czegoś jeszcze od siebie. Może i zbyt często tym chęciom ulegała, ale taki był już jej urok. - Nie chcę cię martwić, ale konkurencję po sławę to już i tak mamy ogromną. Tak patrząc na to, że jeszcze żadne z nas nie opanowało trudniejszych kroków, skoków i innych trików, to wiesz, może być ciężko. Starość nie radość, młodość nie wieczność, a obawiam się, że dla nas jest już za późno - powiedziała i pociągnęła nosem, przyjmując po tym minę zbitego szczeniaczka, zupełnie jakby faktycznie przeżywała cały ten dramat. W sumie gdyby tak na to spojrzeć to było to całkiem smutne, że w wieku tych około dwudziestu lat człowiek często był już "za stary" na zostanie profesjonalistą w sporej ilości sportów. Akurat łyżwiarstwo figurowe się do tego zaliczało. Dobrze, że oni aspirowali co najwyżej do niepołamania się na lodzie w trakcie wyścigu czy robienia innych wyzwań. - Czy to jest ten moment, w którym powinniśmy trząść ze strachu gaciami? - spytała. Pochyliła się przy tym trochę w stronę Larkina i przystawiła dłoń do ust, jakby chciała, żeby tylko on usłyszał to, co miała powiedzieć. W rzeczywistości mówiła jednak na tyle głośno, że Victoria bez trudu mogła wszystko usłyszeć, a co więcej Liz patrzyła prosto na siostrę, nie próbując zachować pozorów dyskrecji. Inna sprawa, że to było ostatnie, czego teraz chciała i nie o to chodziło. - Ale dobrze, w takim razie lecimy na okrążenia. To jak tam, dziadki, jesteście gotowe na porażkę? - rzuciła, tym razem do nich obojga i uśmiechnęła się słodko.
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Macham ręką lekceważąco i komentuję z rozbawieniem: — Uwierz mi, że do twojego tyłka jestem bardziej przywiązany, niż do tej deski — mówię szybko i absolutnie bez zastanowienia, a sens moich słów dociera do mnie z pewnym opóźnieniem. Kiedy w końcu się to dzieje i pojmuję, co właśnie powiedziałem, parskam śmiechem tak głośnym, że przykuwam uwagę tych kilku osób, które akurat przebywają na lodowisku. Zajmuje mi to chwilę, by się uspokoić. Nie wyglądam na zakłopotanego no i dobrze, bo absolutnie tak się nie czuję. — Sorrki, nie tak to miało zabrzmieć — prostuję przede wszystkim dla jej komfortu i dla dobra naszej relacji. Nie jestem pewien, co mogła sobie pomyśleć, a nie chciałbym, żeby nieprzemyślany komentarz jakkolwiek wpłynął na naszą relację. Kiwam głową, bo rozumiem, że dla niej wymagające treningi mogły i dalej mogą być o wiele przyjemniejszą opcją, niż dla mnie, laika, który nie czuje na myśl o sporcie ogromnej ekscytacji. Zresztą nie było tak, że to uczucie było mu zupełnie obce, miał tak, kiedy chodziło o muzykę. Dawno, całą wieczność i kilka żyć temu potrafiłem rozładowywać emocje na bębnach do takiego stopnia, że ścierałem sobie skórę dłoni. Krwawiąc, paradoksalnie czułem się dobrze – oczyszczony, spokojny. Skórę łatwiej ukoić niż serce. Dlaczego właściwie odłożyłem na bok pałeczki? Albo raczej: czemu nigdy do nich nie wróciłem? Znam odpowiedź, ale wolę udawać, że jest mi obca, że nie mam zielonego pojęcia. Uśmiecham się więc do Harmony i w odpowiedzi na wystawiony język naciągam palcem dolną powiekę. — To się jeszcze nie zdarzyło, powodzenia! — nie mam tak do końca racji, do magii leczniczej rzeczywiście potrafię przykładać się jak do niczego innego i poświęcać jej cały swój wolny czas, jeśli tylko jest taka potrzeba. Istnieje więc prawdopodobieństwo, że uda jej się mnie na tym przyłapać – ale przecież nie musi o tym wiedzieć. Uśmiecham się kocio, z zadowoleniem, kiedy chwali mój piękny nie-upadek i choć był to żart, to naprawdę czuję, że idzie mi lepiej, niż się spodziewałem. To znaczy... nie chodzi o to, że idzie mi tak dobrze, rzecz jest raczej w tym, że miałem tak złe przeczucia. Może Rem jeździ na łyżwach po prostu tak dobrze, że już roztacza wokół siebie jakąś magiczną aurę, która mnie w tym wspiera? Może nie robię jakichś wymyślnych figur, ale już samo sunięcie po lodzie w miłym towarzystwie jest dla mnie wystarczająco przyjemnym doświadczeniem. Właściwie mógłbym to nawet powtórzyć. — Byłabyś jak Lancaster Jones! — odpowiadam, chwytając jej entuzjazm i szybko się nim zarażając. Nie tłumaczę jej tego nazwiska, bo jestem pewien, że doskonale wie, kto w tamtym roku doprowadził do odkrycia Camelotu i w efekcie do zaproszenia uczniów Hogwartu do spędzenia wakacji w zapomnianym przez świat Avalonie. Większość jego poczynań śledziłem z gazet, kiedy jeszcze chory tkwiłem w domu, a potem nie miałem okazji zgłosić się na żadną wyprawę, ale wydaje mi się naprawdę mega wzorem do naśladowania. — Magiczna archeologia musi być super, na pewno mamy więcej możliwości, niż mugole — dodaję jeszcze, trochę do niej, a trochę do samego siebie, po prostu głośno się zastanawiając. Nigdy nie interesowałem się tym aż tak, więc tak naprawdę to nie wiem, ale zdaje mi się, że magia otwiera znacznie więcej drzwi, niż najlepszy wytrych świata. Jako osoba wychowana w świecie pozbawionym magii, nie potrafię nie dostrzec w tym niesprawiedliwości. — Och, no pewnie, nie zostało mi aż tak dużo czasu. Właściwie gdyby nie przerwa, to już byłbym po studiach — nie wiem, czy wie, no ale przecież wcale tego nigdy nie ukrywałem. Gdyby obscero nie zmiotło mnie z powierzchni ziemi na rok, to miałbym mniej czasu na to, żeby dorosnąć — Chcę być uzdrowicielem, właściwie od zawsze. Nie jestem pewny dziedziny, wiem tylko, że chcę leczyć. Szczerze mówiąc, najchętniej załapałbym się do pracy w mugolskim szpitalu i przemycał tam magię, ale na to nie ma akurat najmniejszych szans — wzdycham cicho, a w moim głosie wybrzmiewa gorycz, którą słyszę nawet ja sam. To nie jest sprawiedliwe, ani trochę. Tyle mugoli cierpi i umiera z powodu przypadłości, które dałoby się rozwiązać kilkoma eliksirami.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
W pierwszej chwili stanęła jak wryta, w drugiej już przygryzała wargę, żeby się nie zaśmiać a w trzeciej, gdy tylko Viní wybuchnął śmiechem i ona sobie na to wreszcie pozwoliła (i to z dużą ulgą, omal się przecież nie udusiła!). Wcale nie czuła się skrępowana takim komentarzem, przecież nie miała powodów, żeby uznać ten tekst za coś niebezpiecznego czy po prostu nie na miejscu. Ot, wręcz przecudownie nieprzemyślane dobranie słów. - I powinieneś być, toż to w końcu wyćwiczony tyłek jest! Po prostu masz gust! – kontynuowała żart, próbując jakoś zachować teatralną powagę, ale tylko bardziej prychała i aż złożyła się w pół ze śmiechu. Jak dobrze, że jej równowaga na lodzie była perfekcyjna, bo inaczej to pewnie ten perfekcyjny tyłek by sobie obiła. Nie było jej ani głupio sobie z tego żartować, ani niekomfortowo. Była absolutnie i całkowicie pewna siebie, a sama też nie mogłaby zliczyć ile razy w ten sposób ze znajomymi sobie pozwalała na zaczepne komentarze. Więc i tym razem nie popsuło to ani jej humoru, ani nie wprowadziło żadnego napięcia czy niezręczności, jeżeli już coś, to nawet tym bardziej rozbudziło już i tak entuzjastyczną atmosferę. Lancaster Jones? To brzmiało wspaniale! Aż uśmiechnęła się szerzej do Viniego i zachwyciła tą wizją. Ile by dała, żeby tak jak on odkryć takie zagubione dziedzictwo! Chociaż wspaniale bawiła się w tu i teraz, jej myśli zaczęły krążyć wokół wszystkich możliwych przygód. A gdyby tak odnalazła starożytną Shambalę? Albo zagubione skarpy czarodziejskich przemytników? Może odnalazłaby nigdy dotąd nieodkryte podziemne królestwo? A nawet pałace w chmurach! Wiedziała, że nawet gdyby miała nigdy tego nie dokonać, nigdy by też nie przestała. Wręcz mogła zobaczyć siebie godzinami ślęczącą nad mapami, zapiskami, podaniami i rozszyfrowującą starożytne runy, by następnie udać się w odległe dzicze, próbując rozgryźć sekrety ich przodków. Nie tylko tego chciała, ale najzwyklejszą, najbardziej pierwotną potrzebą ciekawego serca nie wiedziała, jak mogłaby żyć jakkolwiek inaczej. - I dużo więcej wiedzy! – zawtórowała, ekscytując się tym bardziej wszystkimi możliwościami, jakie stały przed nimi otworem w zakresie magicznej archeologii, wystarczyło tylko po nie sięgnąć! – Ile jest sekretów, których oni nigdy nie odkryją, bo nie maja dostępu do zaklęć… To trochę przerażające, nie sądzisz? – jakoś tak naturalnie spłynęła na dywagacje. Lubiła się zastanawiać nad rzeczami i zadawać pytania, można powiedzieć, że dziecięca ciekawość nigdy w niej nie umarła, a w dodatku nie wstydziła się rzucać na prawo i lewo teoriami, które jej w danej chwili przyszły do głowy. Nawet jeżeli się myliła, co z tego? Myśli były po to, żeby się nimi dzielić i wspólnie je rozwijać, by odkryć coś więcej. – Żyć w świecie, którego nie masz szans do końca poznać. Wiem, że my też jeszcze wielu rzeczy nie odkryliśmy, ale sam fakt, że moglibyśmy tak jak oni od startu nie mieć na to cienia szansy… Nie mogłabym tak – pokiwała głową z przekonaniem. Była zbyt ciekawa świata, miała zbyt wiele pytań i zdecydowanie zbyt silną pasję by je odkrywać, żeby móc tak po prostu pogodzić się z brakiem takiej możliwości tylko i wyłącznie ze względu na swoje urodzenie. - To by było coś wspaniałego! Naprawdę! – przyklasnęła na pomysł Viniego, wcale nie kryjąc swojego zachwytu czy też poparcia dla niego. Sama zupełnie nie rozumiała odcięcia się czarodziejskiego świata od ludzi. Wieki temu miało to sens, owszem, ale teraz? Miała wrażenie, że wszyscy by skorzystali na połączeniu się tych dwóch realiów. Czy było to naiwne myślenie? Możliwe, ale w jej sercu wcale tak nie wybrzmiewało, malowało się bowiem samymi pozytywami. – Ale nie wiem co by się musiało stać, żeby na coś takiego zezwolili – wzruszyła ramionami, bo choć nie ważne, jakby jej się ten pomysł podobał, świata nie byli w stanie od tak zmienić. – Wiesz, nie podpuszczam, ale jak wybierzesz coś ortopedycznego, to wiesz, będziemy się częściej widywać – dodała zaczepnie, udając, że chce go szturchnąć w bok, ale we właściwym momencie się hamując. JESZCZE pełnoprawnym uzdrowicielem nie był i lepiej było nie testować jego umiejętności w warunkach polowych. Chociaż nie wątpiła, że mógłby temu podołać. Szczerze podziwiała każdego, kto szedł w kierunku uzdrawiania. Nawet nie była sobie w stanie wyobrazić, ile wiedzy i praktyki wchodziło w zostanie kimś o tak odpowiedzialnym zawodzie. To już nie były tylko zaklęcia, od tak rzucone na rozwiązanie problemu. Oprócz świetnej ich znajomości trzeba było mieć jeszcze wiedzę leczniczą, a co się z tym wiązało i o samym ciele i tym jak pracowało. Dodatkowo wchodziła jeszcze kwestia eliksirów, które to często były głównymi punktami leczenia, a których pomylenie lub złe przyrządzenie mogło być gorsze w skutkach niż kiepsko dobrane leki. Ogrom tej całej wiedzy był dla niej przytłaczający już od samej próby pojęcia, jak dużo trzeba jej było mieć. - Nawet sobie nie wyobrażam, ile to musi być nauki – pokręciła głową z przerażeniem, a zaraz posłała Puchonowi uroczy uśmiech, jakby już w tym momencie chciała go zachęcić do dalszej pracy. – Jesteś naprawdę niesamowity! – i nie był to wcale pusty czy od tak rzucony komplement, a jej faktyczne przemyślenia na temat tego jak bardzo była to wymagająca profesja. Jazda szła chłopakowi coraz lepiej i naprawdę płynnie poruszał się na łyżwach, chyba już całkiem bezwiednie odnajdując na nich balans. - To co tam na początku mówiłeś o tym, że pod koniec tej lekcji chciałeś jeździć jak ja? – uśmiechnęła się do niego łobuzersko, przyklaskując w dłonie. – To jak, chcesz spróbować czegoś trochę trudniejszego?
Vinícius Marlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170,5 cm
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Nic już nie mówię, tak na wszelki wypadek, ale trudno mi się nie zgodzić z jej stwierdzeniem i, cóż, prawdę mówiąc, to postanawiam nawet zerknąć i ocenić, kiedy dziewczyna nie będzie akurat w stanie tego zauważyć. Odpowiadam jej za to kolejnym wybuchem śmiechu. Czuję się cholernie dobrze, naprawdę. Zapominam nawet o tym, jak irytuje mnie wszechobecne zimno Antarktydy, teraz wszak mi nie dokucza, mogę spokojnie skupiać się na samych pozytywach. Cieszę się, że mogę po prostu głupio śmiać się ze swoich równie głupich słów i niczym się nie przejmować. Potrzebowałem takiej beztroski i dopiero teraz w pełni zdaję sobie z tego sprawę. Dawniej taka radość i brak zmartwień były dla mnie codziennością; tęsknię za tym, bardzo. — Hmm, tak i nie — odpowiadam, marszcząc w zamyśleniu brwi. Nie wiem, jakiego pochodzenia jest Harmony, bo podobne kwestie nigdy mnie nie interesują, ale wnioskuję, że wychowała się, jak większość moich znajomych, w świecie magicznym. — Nie mają wiedzy o naszym świecie, ale za to doszli do setek rozwiązań, które pozwalają im zastąpić magię w codziennym życiu. I cały czas znajdują nowe! Właściwie są takie kwestie, w których są mocno do przodu. Technologia, wiadomo, ale chociażby takie kwestie jak sposoby wytwarzania leków i kosmetyków. Kiedy my dalej używamy pęcherzy żaby i oczu traszek, oni od dawna mają sposoby na to, by ominąć składniki odzwierzęce — weszliśmy na grząski grunt. Nie dlatego, że jest to drażliwy temat, a dlatego, że mógłbym mówić o nim godzinami. Wielokrotnie myślałem o tym, czy da się coś zrobić z masowym wykorzystaniem zwierząt do tworzenia eliksirów, kosmetyków i przedmiotów. O różdżkach nie wspomnę... i niestety za każdym razem kończy się na ścianie, której nie da się ani obejść, ani przeskoczyć. Jestem przekonany, że to stąd moja awersja do eliksirów, nie mogę przełamać się i zainteresować tematem, który tak kłóci się z moimi przekonaniami. Taki jestem i tak zostałem wychowany. Nigdy w życiu nie zjadłem mięsa, a na lekcjach kazano mi babrać się w zwierzęcych flakach. Z czarodziejami naprawdę momentami coś było mocno nie tak. Rozpromieniam się cały, kiedy tak entuzjastycznie reaguje na moją odpowiedź. Nie każdy ma takie zdanie, więc zawsze jest mi miło, kiedy trafię na osobę, której taki pomysł się podoba. Oczywiście sam też wiem, jakie są niebezpieczeństwa połączenia obu światów i rozumiem, dlaczego się na to nie zdecydowano, ale większa część mnie chciałaby, żeby moja rodzina mogła szerzej uczestniczyć w moim życiu. — Och, w takim razie muszę przenieść ją na początek mojej listy. Każdy powód jest dobry, zwłaszcza taki — uśmiecham się szeroko. Mam ochotę opowiedzieć jej historię mojego brata, ale waham się i w końcu odpuszczam, zamiast tego skupiając się na jeździe... która przerwała się gwałtownie pod wpływem jej komplementu. Nie wiem, czy była to bezpośrednia przyczyna, ale z pewnością wygląda to tak, jakbym dosłownie padł z wrażenia. — O nie, naprawdę nie. Niesamowici są prawdziwi uzdrowiciele, którzy ratują życia. Myślę, że moja nauka zajmuje mniej więcej tyle, co Twoje treningi. Ale dziękuję — mamroczę, próbując zebrać się na nogi. Te ślizgają się pode mną i zajmuje mi to więcej czasu, niż bym chciał. W końcu udaje mi się, oczywiście z pomocą dziewczyny. Mam nieco obolały lewy pośladek, ale w gruncie rzeczy nic się nie wydarzyło. — Potłuczony, ale gotowy! — oznajmiam, kiedy znów pewnie staję na lodzie — pokażesz mi coś, czym będę mógł się pochwalić? — patrzę na nią oczkami szczeniaczka, chciałbym nauczyć się czegoś fajnego. Jeden bajer mi wystarczy, potem możemy stąd iść. I tak czuję się już troszkę zmęczony.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Chociaż pochodziła z magicznej rodziny, ludzkie wynalazki nie były jej obce. Podróżując, jej rodzice pokazywali jej i świat pochłonięty zaklęciami i ten poza nimi, by mogła go poznać od każdej strony. Mugoli nie uważała za gorszych i nawet nie lubiła tego określenia, uważając, że skoro ludzie chcieli się ludźmi nazywać, to czemu miałaby tego nie respektować. Jeżeli więc Viní chciał rozwinąć ten temat na długie godziny, ona też mogła się mu całkowicie pochłonąć, choć pewnie od innej strony, niż ta którą znał chłopak. - Moi rodzice zawsze mi powtarzali, że nasze światy od zawsze żyją obok siebie i odcięcie się od jednego z nich, to jak zabrać sobie połowę perspektyw i połowę możliwości jego odkrywania. Nie mówię, że mamy żyć jak oni, wiele ich rozwiązań jest bardzo nieekologicznych… – aż ugryzła się w język, bo chciała dodać, że to tylko dlatego, że czarodzieje nie podzielili się swoimi sposobami. Wolała jednak nie ryzykować dzielenia się aż tak daleko idącymi poglądami. – Ale to, w jak zaawansowany sposób są w stanie rozumieć świat i różne procesy, moglibyśmy dużo z tego wyciągnąć. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się wesoło na to podsumowanie. Cóż mogła więcej powiedzieć, oczywiście, że żadnym problemem nie byłoby dla niej rozwodzenie się godzinami o ciekawostkach chemicznych i fizycznych, które dzieją się na ich planecie, ale nie miała pojęcia, czy by tym nie zanudziła Puchona. - W takim razie obiecuję być stałym klientem, wiesz, każda kontuzja dla ciebie! – wyszczerzyła do niego ząbki, a zaraz nie ukrywała zdziwienia, kiedy Viní po prostu rozłożył się na lodzie. – Nie wiedziałam, że komplementy mają na tobie aż taką siłę rażenia! – zażartowała i pomogła mu wstać, bo co jak co, ale zgramolenie się z lodu bez barierki nie zawsze było najprostsze. – Wszystko w porządku? – dopytała, znając doskonale ból po takich upadkach. Lodowisko, jakby na to nie spojrzeć, nie miało jednego z najmiększych podłoży. – No ale z tego co słyszę, niedługo będziesz należeć do tego grona. A skoro nauka zajmuje ci tyle czasu co moje treningi, to cóż, to całkiem niezły powód do dumy – powiedziała z pełnym przekonaniem, posyłając mu promienny uśmiech. Naprawdę nie wiedziała o co chodziło z tymi Puchonami i ich brakiem docenienia samych siebie. - Oczywiście, że pokażę! – zapewniła z entuzjazmem i zatrzymała się, by wszystko mu wytłumaczyć. – Co prawda w jedną jazdę nie nauczę cię skakać ani robić tych wszystkich kombinacji piruetów, wiesz… – stanęła na czubkach ostrzy, żeby szepnąć mu konspiracyjne. – Nie mogę sobie tak na start robić konkurencji – zachichotała i odsunęła się, żeby zaprezentować, co będą robić. – Ale mogę ci pokazać jak obracać się bardzo szybko na dwóch łyżwach. Wygląda zarąbiście, a jako że jest to na dwóch ostrzach, to łatwiej będzie utrzymać równowagę! Okej, zaczniemy od samego wejścia w obrót. Wbij prawy czubek płozy w lód i zegnij kolano tak, żebyś mógł wygodnia ruszać się góra dół. Z kolei lewa noga będzie tą wiodącą po lodzie. Lewa ręka maksymalnie na bok, prawa przed siebie i zgięta w twoim kierunku, o w ten sposób – i zaprezentowała wszystko na sobie w ustawieniu do najprostszego wejścia w piruet. – Teraz tak, żeby zacząć się kręcić, musisz nabrać prędkości, prędkość kreujesz uginaniem i prostowaniem prawego kolana i kierowaniem tego momentum w lewej nodze wiodącej po lodzie. Spójrz – i ponownie zaprezentowała co miał spróbować zrobić. – Z twoim talentem na pewno dasz radę! – zaklaskała w ręce, gotowa do wniesienia poprawek w jego formę, jeżeli tego by sytuacja wymagała.
Być może Victoria żartowała i być może Liz tak naprawdę nie miała zamiaru naprawdę otrzymać podobnej kolii, o jakiej mówili, ale w głowie Larkina powstała myśl, żeby jednak ją zrobić. Jako pierwszy element biżuterii w swojej nowej pracowni. Sztuka użytkowa, sztuka, która może zdobić codziennie, czy od święta dziewczynę… Myśl nie brzmiała źle i podejrzewał, że mógłby dodatkowo zapunktować w oczach Victorii, a nawet jeśli nie, to kto wie, może kiedyś dzięki temu prezentowi otrzymałby więcej zleceń na wykonanie podobnych kolii, czy naszyjników. Tak czy inaczej, uśmiechnął się do sióstr Brandon, a determinacja w jego spojrzeniu mówiła wszystko - miały czekać, aby się przekonać, że nie był gołosłowny i miał zdolności, jakimi się chwalił. - Pozostaje nam cieszyć się tym, co już potrafimy, kłaniając się zdolniejszym - zaśmiał się lekko na słowa Elizabeth, po chwili kręcąc głowa, gdy okazało się, że będzie ścigać się tylko z młodszą z sióstr. Spojrzał w stronę łyżew Victorii, ale powstrzymał się przed proponowaniem transmutowania ich w wersję hokejową, żeby mogła się z nimi ścigać. Ostatecznie już i tak zmusili ją do pokazu zdolności w skokach na lodzie. Teraz była pora na niego i Liz, żeby się wykazać. Już miał coś powiedzieć, kiedy młodsza z dziewczyn ruszyła przed siebie, pozostawiając go w tyle. Zaśmiał się cicho, spoglądając na chwilę w stronę Victorii. - Rozumiem, że będziesz kibicować siostrze? - zapytał, po czym ruszył za Liz, zamierzając prześcignąć ją już w pierwszym okrążeniu. - Liz, a co jeśli przegrasz? Dostanę swoje wiśniowe cukierki? - zawołał, zrównując się z Puchonką.
- Mam wrażenie, że oboje zapominacie o tym, że dla chcącego nic trudnego - stwierdziła, unosząc lekko brwi, słuchając tych ich wynurzeń, które w tym momencie brzmiały, jakby oboje zamierzali stwierdzić, że pozostało im jedynie położyć się i umrzeć. W końcu mieli już wszyscy w okolicy dwudziestu lat, więc nie było sensu w ogóle wypatrywać radości w życiu, a każdy sukces, jaki mogli jeszcze odnieść, był z góry skazany na porażkę. Zapewne, z czego zdawała sobie sprawę, brała to wszystko zdecydowanie zbyt poważnie, ale ostatecznie właśnie taka była. Wszystko w jej życiu miało swoje miejsce, było odpowiednio ułożone i nie można było powiedzieć, żeby do czegoś nie pasowało, w innym bowiem wypadku mierziło ją i po prostu nie wiedziała, co ma z tym fantem zrobić. Cieszyła się jednak, że najwyraźniej Larkin i Liz naprawdę dobrze się dogadywali, chociaż jednocześnie nie miała pojęcia, dlaczego tak naprawdę sprawiało jej to przyjemność. - Jeszcze z tej starości nie ogłuchłam, Lizzie - powiedziała, zakładając ręce na piersi, gdy jej siostra dała taki popis, a potem parsknęła na to, jak Puchonka wystrzeliła przed siebie. Wyglądało na to, że jej młodsza siostra naprawdę zamierzała wygrać ten wyścig, na co Victoria była skłonna przystać. Nie uważała również, żeby gonienie ich miało sens, skoro jej łyżwy były przystosowane do czegoś innego. Poza tym zamierzała wygrać inny zakład, że nie wywróci się ani razu. - Co tak wolno, dziadki? - krzyknęła za nimi, zastanawiając się, czy tym razem jej uda się ich podpuścić, czy byli odporni na podobne zagrania, zwłaszcza że to było wyjątkowo miernej jakości.
- No tak, tak, wiadomo, chcieć to móc, ale to wcale nie jest takie proste. Łatwo się mówi, słowa to zupełnie co innego niż czyny - oznajmiła i wydęła usta, dłużej się nad tym jednak nie rozwodząc. W gruncie rzeczy w każdej chwili mogła nieco się od nich oddalić i spróbować swoich sił w trudniejszych elementach, w tym właśnie w skokach, ale przed tym musiałaby przyczepić sobie do tyłka jakąś poduszkę. A najlepiej to w ogóle otulić w coś takiego całe ciało i tym samym ochronić je przed połamaniem, stłuczeniem i innymi urazami. Może nawet z pomocą odpowiedniego zaklęcia dałoby się coś takiego zrobić? To było do wypróbowania w przyszłości, bez dwóch zdań! Uśmiechnęła się tylko pod nosem na słowa Victorii. Wcale nie miała zamiaru insynuować, że starsza Brandonówna była niedosłysząca, chociaż wszystko zostało szybko przemyślane i zaplanowane. Kiedy też dogadali się (mniej więcej) co do ogólnych zasad wyścigu, nie czekała już dłużej, uznając to za niepotrzebną zwłokę i po prostu wystrzeliła przed siebie. Nie miała nic do stracenia, bo wcale nikt nic nie mówił o jakimś sygnale startowym, więc w sumie to nawet nie mogli jej posądzić o falstart. Och, jaka szkoda. Tak się skupiła na pędzeniu naprzód, że nic poza tym się nie liczyło - a już na pewno nie ludzie obok, dlatego z lekkim opóźnieniem zarejestrowała obecność Larkina, który znalazł się zbyt blisko i zagrażał jej pozycji. - Yyy, no jak by ci to powiedzieć... To już nie jest aktualna oferta - odpowiedziała i przez chwilę walczyła z uśmiechem, który chciał wypełznąć na jej twarz, ale ta walka nie trwała długo. Przegrała, oczywiście, że tak i jeszcze do tego parsknęła śmiechem. - Ale jak chcesz, to możesz iść do sklepu i kupić je sobie jako nagrodę pocieszenia - dodała, kątem oka zerkając w jego stronę. Nie zamierzała się bardziej do niego odwracać, tak samo jak nie zamierzała patrzeć w tył i szukać Victorii, bo wtedy szansę na spektakularną glebę zwiększyłyby się co najmniej dziesięciokrotnie, a na to nie mogła pozwolić, jeśli naprawdę chciała wygrać ten ich mały wyścig. Krzyki jej starszej siostry zaginęły gdzieś w szumie i emocjach.
W tym jednym musiał się z nią zgodzić - słowa to było coś zupełnie innego niż czyny. Nie miał jednak czasu, ani ochoty, zastanawiać się nad tym głębiej, tym bardziej że planował faktycznie wygrać ten ich mały pojedynek. Nie miał pojęcia, czy powinien liczyć do niego również Victorię, ale pewnie gdyby teraz na nią spojrzał, to od razu by przegrał, wywracając się albo za bardzo odbijając gdzieś w bok. Jeszcze tego by brakowało. Skoncentrował się na tym, żeby dogonić młodszą Brandonównę, by się z nią zrównać i w ten sposób wybić ją z równowagi, uśmiechając się do niej przy tej okazji. Sam nie wiedział, czy bardziej liczył na te cukierki, na wygraną, czy na coś jeszcze innego. - A to nie zwycięzca powinien zapewnić nagrodę pocieszenia? - zapytał, siląc się na to, by brzmieć na zdziwionego, ale zaraz roześmiał się cicho. Widział, że dziewczyna robiła wszystko, żeby z nim wygrać i chociaż mógł w tej chwili odpuścić, chociaż mógł zrezygnować z tego wyścigu, to nie zamierzał tego robić. Nic z tego. Założył sobie, że ją wyprzedzi i po prostu chciał to zrobić, nie zwracając już na nic uwagi. Domyślał się, że Victoria została daleko w tyle, ale skoro jej duch rywalizacji nie był aż tak wielki, żeby faktycznie się z nimi ścigać do upadłego, to nie zamierzał jej do tego nakłaniać. Zwłaszcza że miał teraz innego, równie niezmordowanego rywala. Liz nie dawała za wygraną, próbując pokazać im najwyraźniej, że były z nich faktycznie straszne dziadki, jednak na to nie mógł się ani trochę zgodzić. Wyglądało jednak na to, że Liz również nie zamierzała się poddać, więc przyspieszył jeszcze raz, a czując, jak ujeżdżają mu łyżwy, po prostu pozwolił na to, by go to pociągnęło. Sam nie wiedział, czy po to, żeby dziewczyna wygrała, czy z innego powodu, dla żartu albo czegoś podobnego, ale ostatecznie wylądował na lodzie. Mając, być może, nadzieję, że jego los kogoś zainteresuje.
Victoria, która obserwowała ich z pewnej odległości, pokręciła jedynie głową, gdy zaczęli się przekrzykiwać i zachowywać, jakby od tego wyścigu zależało ich życie. Tak nie było, ale ta dwójka najwyraźniej nie umiała zdać sobie z tego sprawy albo tego nie chciała. Wyglądali, jakby wkładali całe serce w tym wyścig, jakby naprawdę nic innego ich nie interesowało, jakby świat miał się skończyć, jeśli nie uda im się zrobić kolejnego okrążenia. Jechała za nimi powoli, odwracając się tak, że spokojnie mogłaby zostać uznana za zwycięzcę tego wyścigu, choć wiedziała, że byłoby to z jej strony co najmniej oszustwo. Lub też, jak zapewne wolała o tym myśleć, całkowicie sprytne wybrnięcie z sytuacji, która ani trochę jej nie przerażała. Nie miała jednak czasu, by faktycznie poddać się takiej chęci zwycięstwa, bo dostrzegła, jak Larkin ostatecznie się wywraca, więc podjechała do niego niespiesznie, wyciągając w jego stronę rękę, oferując mu w ten sposób pomoc. Wyglądało na to, że jednak w porównaniu z Lizzie oboje byli prawdziwymi dziadkami, choć zapewne z różnych powodów. Wszystkie one sprowadzały się jednak do jedynego słusznego wniosku: byli przegrani. - Tylko nie próbuj zremisować i teraz mnie wywracać - zastrzegła, nim odwróciła się, kiedy już pomogła mu wstać. - Wygrałaś, Liz! Mamy tutaj też pierwszy upadek - zakomunikowała, chcąc nakłonić siostrę do tego, żeby zwolniła, ale nie ulegało wątpliwości, że jej okrzyk był wymierzony w jeszcze jeden cel. Próbę doprowadzenia do tego, że Liz również się wywróci, bo zwycięzca ich małego zakładu mógł być tylko jeden. Victoria. W końcu imię zobowiązywało, czyż nie?
- A to ustalaliśmy takie zasady? - odbiła piłeczkę niewinnym głosem, uśmiechając się przy y pod nosem. Może ustalali, może nie, szczerze mówiąc niezbyt ją to w tej chwili obchodziło. Nie, jeśli miała zakład do wygrania i nic poza tym się nie liczyło. Okej, dobra zabawa była ważna, ale jeśli pojawiała się nutka rywalizacji, to ciężko było odpuścić. Kto by sobie zaprzątał głowę jakimiś głupotkami o tym, kto miał zapewnić nagrodę pocieszenia. Chociaż z drugiej strony, jeśli to faktycznie było w kwestii zwycięzcy, to może powinna trochę nad tym pomyśleć, skoro leciała po zwycięstwo. Była tak zaangażowana w wyścig, że nawet nie zauważyła, że Larkin już jej nie towarzyszy. Jego obecność zwyczajnie jakoś się rozmyła, a ona pędziła dalej, dopóki z jej małego świata nie wyrwał jej głos Victorii. Ale co to był za powrót do rzeczywistości! Automatycznie zerknęła w tył w stronę, z której wydawało jej się, że usłyszała siostrę, a ta chwilą nieuwagi słono ją kosztowała. Niechcący wjechała w młodego chłopaka - albo też on w nią wjechał - i runęła jak długa razem z nim na lód. Wiedziała, że przegrała zakład, ale zamiast jakiejś złości czy pretensji, że nieznajomy nie uważał, rozesmiala się w głos i przeprosiła, czym prędzej podnosząc się z powrotem do pionu. Niedługo też wróciła do Victorii i Larkina, w tą pierwszą już z daleka celując palcem wskazującym. - Ani słowa! To nawet nie była moja wina! Przyznaj się, że specjalnie tak to sobie obmyśliłaś, żeby wygrać - zbombardowała starszą Brandonównę, nie okazując jednak złości, a wręcz przeciwnie, z jakimś śladem rozbawienia mrużąc oczy i na nią patrząc. - Okej, czyli wygrany stawia wszystkim po gorącej czekoladzie, genialnie - dodała po chwili i zaklaskała, a następnie zrobiła w tył zwrot i rozpoczęła radosną jazdę w stronę bramek wyjściowych. Dopiero tam zaczekała na staruszków i razem z nimi udała się do stoiska.
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Niestety miała rację, mugolskie rozwiązania krzywdziły ich samych i planetę, na której żyli. Z drugiej strony nie potrafię nie zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem czarodzieje nie byliby w stanie odwrócić ogromnej części tych zniszczeń, gdyby tylko się do tego przyłożyli. Fakty były takie, że ruchy ekologiczne nie cieszyły się w mugolskim światku dużą popularnością. Wiem coś o tym, od lat próbuję działać na tym polu, ale nie mam siły przebicia. Dodaję jeszcze tylko, że Harmony „ma mądrych rodziców”, uśmiecham się do niej i porzucam ten temat, bo jak zwykle doprowadza mnie do mało przyjemnych wniosków. Ignorancja była zła, ale życie w tylko jednym z tych światów było pewnym przywilejem. Przywilejem, którego nie miałem i nie będę mieć możliwości doświadczyć. — W takim razie będę kolekcjonować je wszystkie — już wyobrażam sobie album z kontuzjami Harmony, których zapewne przy tak intensywnych treningach miała sporo i zdarzało się to często. Oczywiście życzę jej, by ta kolekcja była jak najmniejsza. Ze śmiechem na ustach kiwam głową, zapewniając ją, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i z chęcią przyjmuję pomoc, niezdarnie gramoląc się na z powrotem na nogi. Pocieram pośladek, który oberwał najmocniej, ale nawet się nie krzywię, mam na głowie ciekawsze sprawy niż ból i siniaki, bo przecież Harmony już szykuje się do pokazania mi jakiejś świetnej sztuczki. — Jasne, ja też nie chciałbym Cię nieopatrznie wygryźć z lodowisk — mówię, nonszalancko machając przy tym ręką. Absolutnie spodziewałem się, że nie zacznę nagle skakać jak baletnica i nie czuję rozczarowania, że na początek dostaję coś „łatwego”, takie są prawa kosmosu. No, chyba że chciałaby mnie zabić. Słucham jej, a moje oczy stają się coraz większe i bardziej puste, pozbawione myśli. No tak, kiedy tak o tym trajkocze, to nie rozumiem z tego absolutnie nic i zaczynam panikować... ale nagle pokazuje mi, co miała na myśli i nie jest to już tak straszne. Najpierw próbuję zastosować się do jej instrukcji, stojąc w miejscu. Wbijam czubek łyżwy w lód, chcąc się przekonać, czy na pewno to potrafię i naśladuję jej ruch, starając się nie wyglądać na przerażonego, chociaż wydaje mi się, że prawy pośladek podzieli los tego lewego. — Kreowanie momentum — powtarzam po niej, kręcąc z zadziwieniem głową. Z każdym kolejnym słowem wydawało mi się to nie łatwiejsze, a trudniejsze. No ale co mi tam, próbuję. Najpierw zapominam o tych wszystkich rękach, mam ich aż dwie, nie wiem jak mam nad nimi panować na raz. No i o dziwo nic się nie wydarza, kto by się spodziewał, ja na pewno nie. Stoję sobie z łyżwą wbitą dzielnie w lód, z miną skupioną jak na teście z historii magii. Za drugim razem wychodzi mi mniej-więcej pół obrotu.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Później jak będziesz gdzie je prezentować, nie zapominaj o creditsach dla współautorki! – zażartowała, wyobrażając sobie jakiś pokaz wszystkich złamań jak najlepszą wystawę sztuki nowoczesnej i doktora Marlow, opowiadającego o tym, co tym razem jego pacjentka odwaliła. Tak, wizja wprost wspaniała i warta spełniania. - To możemy się umówić, że ja cię nauczę, a ty tego nie zrobisz! – skwitowała wesoło, podając mu dłoń na przypieczętowanie tej pięknej umowy, nim zaczęła tłumaczyć. Cóż, dla niej samej to co mówiła było bardzo logiczne, tak jak dla tancerza zupełnie zrozumiałym było polecenie „otwórz biodro”, czyli dla każdego innego wcale. Tak, trochę o tym zapomniała i chyba wyratowało ją tylko to, że mina Viniego mówiła wszystko, czego ugrzęźnięte słowa nie mogły przekazać. - Przepraszam, przepraszam… Wkręciłam się – rzuciła głupiutkim żartem, prychając przy tym niepoważnie. Grunt, że się dobrze bawili i takie suchary przechodziły! I że na Antarktydzie tak szybko by wszystko nie wyszło… - Po prostu popatrz – i uśmiechnęła się, zapewniając tym samym chłopaka, że na pewno da radę. Zakręciła się najpierw powoli, później szybciej, prezentując jak najdokładniej tworzenie momentum. Zatrzymała się po kilku piruetach, przyglądając się uważnie Viniemu. Pozycję przybrał bardzo dobrą i… I się nie obrócił, stojąc w pięknej pozycji wejściowej. - Masz już połowę – zażartowała, nie mogąc powstrzymać chichotu. – Teraz do kreowania dodaj momentum! – skwitowała wesoło, samej obracając się raz jeszcze. Już z drugą próbą Puchon zakręcił się całe pół koła! Na co oczywiście zaklaskała i zaraz wzięła się za dokładanie szczególików do jego techniki, by sam sobie nie przeszkadzał w obrocie, a go ułatwiał. Bawiła się przy tym świetnie i naprawdę cieszyła, że chłopak dał temu więcej, niż jedną szansę. Uśmiech jej z buzi podczas nauki nie schodził, a wręcz rósł z każdą, coraz bardziej udaną próbą. - No to następnym razem deska! – podsumowała na koniec, gdy obydwoje stwierdzili, że na dziś im starczy tego dobrego. – To co, chcesz się napić czegoś rozgrzewającego? – zaproponowała, chętna do pobuszowania po kuchni. + /zt x2