Z pozoru niewyróżniająca się dziura w ziemi jest w rzeczywistości wejściem do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc na całym świecie. Po kilkudziesięciu minutach podróży zimnym korytarzem trafia się do wnętrza o wyjątkowo wysokim sklepieniu. Patrząc w górę odnosi się wrażenie, że nie widać jego końca, a ciemność rozświetlają miriady cząsteczek złotego pyłu. Ten z kolei potrafi przybrać kształt ważny dla czarodzieja. To jednak nie wszystko, ponieważ ta niespotykana emanacja magii potrafi rozmawiać! Rzuć 1xK6 i sprawdź, z kim!
Grasują tu lodowe wszy! Jeśli wchodzisz do tego tematu - rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - dostajesz wszawicy! Na chwilkę swędzi Cię głowa, a od następnego wątku masz białe włosy. Wszawicy możesz dostać kilka razy, ale biały kolor włosów utrzymuje się tylko miesiąc. Rzut literką na wszy jest obowiązkowy tylko za pierwszym razem.
Kostki:
1 - Pył przybrał kształt Twojego patronusa. 2 - Pył przybrał kształt Twojej drugiej połówki lub, jeśli jej nie masz, osoby, która wpadła ci w oko 3 - Pył przybrał kształt Twojego bogina 4 - Pył przybrał kształt członka Twojej rodziny. Wybierz, którego! 5 - Pył przybrał kształt Merlina, który dzieli się z Tobą swoją wiedzą. Upomnij się o 1 pkt z zaklęć! 6 - Pył przybrał kształt smoka lodowego okrutnego. Zdjęło cię tak duże przerażenie, że w trakcie trwania kolejnych 2 wątków, Twoja postać jest strachliwa i się jąka!
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob 18 Lut 2023, 5:06 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ferie spędzane na Antarktydzie były wręcz zaskakująco przyjemne. Ariadne nie umiała tak po prostu, jak zwyczajny człowiek, odpoczywać, ale tak czy siak czuła znacznie mniej stresu. Ostatni miesiąc tak bardzo wymęczył dziewczynę, że odbijało się to na jej zdrowiu, kiedy jasna cera zmieniała się w bladą, a worki pod oczami przypominały o ciągłych niedoborach snu. Najpierw tajemnicze klątwy, później ataki smoków - wszystko ostatnio waliło się na łeb, na szyję, a Wickens zdążyła się od swojego szefa dowiedzieć, że wcześniej w Wielkiej Brytanii wcale nie bywało lepiej. Dlatego zdecydowała się w ogóle na ten wyjazd. Wyspana (!) i uśmiechnięta, opuściła grotę numer jeden późnym wieczorem, ale trwał dzień polarny, więc słońce nadal świeciło jasno. Znała już mniej więcej okoliczne wybrzeże. Dalej nie przyjrzała się kilku ciekawszym miejscówkom, a od Smoczych Ludzi usłyszała dzisiaj przy obiedzie o Jaskini Złotego Pyłu, co bardzo młodą aurorkę zainteresowało. Rzekomo mogła tam odnaleźć prastarą magię, która przybiera interesujące kształty. Tubylcy nie mówili dokładnie o co chodzi, ale ich tajemniczość tylko nakręciła jasnowłosą. Jeszcze się w czasie swoich wędrówek ani razu nie sparzyła, więc nie przewidywała żadnych kłopotów. Na spokojnie, wolnym spacerem, wybrała się na poszukiwania "dziury w ziemi", jak określono wejście do jaskini. O dziwo, całkiem łatwo było tam trafić i Ariadne z ekscytacją schodziła coraz niżej i niżej lodowym korytarzem. W końcu westchnęła z podziwem, bo wnętrze rozświetlał migoczący pył, który wirował pod bardzo wysokim sklepieniem groty. Pył poruszył się gwałtownie, gdy tylko weszła do środka, a zaraz potem zaczął błyskawicznie wirować, cząsteczki oddalać się od siebie i zbliżać, rozbłyskać bardziej i mniej intensywnie. - Szefie...? - Ariadne zmrużyła mocno oczy, próbując dostrzec w co układa się ta magia. Z pewnością przyjmowała posturę pokaźnego mężczyzny w garniturze, który górował nad Wickens w dosłownym i przenośnym sensie. Pył utworzył olbrzymi kształt i zawisł nad dziewczyną. - Panno Wickens, jestem strasznie zawiedziony pani zachowaniem. - mężczyzna zagrzmiał dziwacznie odległymi zmieszanymi ze sobą głosami Deana Cassidy i Borisa Zagumova. Pył zafalował i stał znacznie wyraźniejszy. Teraz mogła zobaczyć coś w dłoniach trzymanych przez zjawę. - Odbieram pani odznakę. Faktycznie, w dłoniach mężczyzny znalazła się nagle aurorska odznaka Ariadne. Jasnowłosa zaniemówiła z szoku, nie wiedząc jak zareagować. Miała świadomość, że to nie jest nic prawdziwego i szef Biura Aurorów nie pojawił się magicznie w jaskini na Antarktydzie... ale może to była po prostu wizja przyszłości? O nie! - Nie! Proszę, nie... - jęknęła, padając na kolana, bo nogi się pod nią nagle ugięły z przerażenia.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor zgodnie ze swoimi ustaleniami skierował się na wyznaczone miejsce spotkania, czując pod kurtką lekki chłód wietrznego, zimowego dnia. Jednak nie przeszkadzała pogoda, która, pomimo wydłużających się, niepomyślnych warunków, przypominała mu o tym, że świat przybrany w biel śniegu prezentował się w swoje ładnej formie. Wszak były ferie czyż nie czas coś zwiedzić rudzielec z groty udał się do jaskini, mając nieprzyjemne wrażenie, że nadal ma dość długi jęzor. Dłonią, przejechał przez włosy, pozbywając się nagromadzonych w nich płatków śniegu. Puchonowi uciekł uśmiech gdy dotarł na miejsce i rozejrzał się po jaskini w dodatku miał wszy akurat teraz kiedy się umówił z koleżanką. Zamiast tego pojawiło się straszne i duże przerażenie na widok smoka lodowego okrutnego. Miejsce wyglądało dość ciekawie lecz można się gubić w zakamarkach jaskiń plątających korytarze tworzących nieprzeniknione labirynty. Krawczykowi chodziło tylko o znalezienie jakiegoś miejsca, które będzie na tyle bezpieczne, by nikt nikomu nie przeszkadzał podczas spotkania. Oddalone od grot wzgórza prezentowały się naprawdę dobrze, a pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
W przeciwieństwie do wymęczonej niefortunnymi splotami wydarzeń przedstawicielki aurorskiego biura, Meksykanin odnosił wrażenie, że ostatnimi czasy jego życie zaczyna układać się coraz korzystniej; zupełnie jakby obecność Maximiliana łagodziła nadszarpane pracą nerwy, dodając mu jednocześnie ogromną dawkę szczęścia i energii. Przed feriami udało mu się przechwycić kilka intratnych zleceń, dodatkowo zatrudnił paru wykwalifikowanych podwładnych, jednak obowiązków zawodowych nie ubywało, dlatego bez zawahania zgodził się na propozycję wyjazdu wystosowaną przez młodszego partnera. Szkoda tylko, że nie wiedział dokąd tym razem wybiera się paczka jego szkolnych przyjaciół… Nienawidził mrozu, nic więc dziwnego, że Antarktyda nieszczególnie przypadła mu do gustu, przynajmniej jeżeli mowa o pogodowej aurze. Skoro jednak znalazł się już na drugim końcu globu, zamierzał skorzystać z okazji i zwiedzić rejony, które Smoczy Ludzie uznawali za godne podziwu. Włóczył nogami przez zaspy, niekiedy spoglądając na sporawą mapę, na której zaznaczył zawczasu zaplanowane punkty wycieczki. Nie ruszał się bez tego kawałka pergaminu praktycznie nigdzie, bo i pośród wszechobecnej bieli niezwykle łatwo było stracić orientację. Nawet teraz zawahał się, próbując sobie przypomnieć kształt mijanego kilkanaście minut temu lodowca, ale wreszcie jego oczom rzuciła się ogromna dziura w ziemi, która odpowiadała opisywanemu przez tubylców wejściu do jaskini złotego pyłu. Ostatecznie odetchnął więc z ulgą, powoli wędrując skalistymi schodami w dół, a potem zimnym i ponurym korytarzem wykutym w lodzie. Nie miał pojęcia jak długo maszerował, nim sufit rozbłysnął świetlistą, złotawą łuną, ale to nie pradawna magia tego miejsca przykuła jego uwagę. Początkowo skupił się bowiem na znajomej sylwetce panny Wickens. Przestąpił o krok bliżej, otwierając już usta, by zaczepić kobietę, kiedy drogę zastąpił mu gnający szaleńczo testral. Paco poczuł jak serce podskoczyło mu do gardła, acz bez zawahania, instynktownie sięgnął po różdżkę, tak jak zwykł reagować na każde inne zagrożenie… o ile jednak za pierwszym razem odskoczył od skrzydlatego konia jak rażony prądem, tak gdy spojrzał na przywiązany do jego sznur po raz drugi, zrozumiał że padł ofiarą mirażu. Domyślił się również, że podobny los podzieliła jego przypadkowa kompanka podróży. – Bogin! – Wykrzyknął, starając się tym samym otrzeźwić owładniętą strachem Ariadne. Nie zdziwiłby się jednak wcale, gdyby reprezentantka czarodziejskich organów ścigania sama zorientowała się w sytuacji, tuż po tym jak jej oprawca w mgnieniu oka zmienił kształt. - Riddikulus. – Morales wolał natomiast dmuchać na zimne, dlatego nie czekał na reakcję kobiety, ciskając promienistą wiązką w bestię, która uwielbiała żerować na ludzkich lękach. Na wszelki wypadek nie odkładał jeszcze tarninowego kawałka drewna, nie mając pewności czy nie roi się tutaj więcej podobnych zjaw. Zwolnił za to uścisk na rękojeści, zdekoncentrowany niesamowicie upierdliwym swędzeniem głowy, którą zaczął intensywnie drapać paznokciami. No tak… pieprzone wszy…
Jiliane B. Lanceley
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : piegi na nosie i policzkach, tatuaż na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, zaskoczyły ją listy od nieznajomego. Nie wiedziała, kto tak naprawdę mógł to być, ale jej wyobraźnia w jednej chwili podpowiedziała, że z pewnością chodziło o jakiegoś nauczyciela, albo asystenta. Ostatecznie uczniowie i studenci nie mogli tak szybko wiedzieć, że od ferii ktoś nowy dołączy. Choć oczywiście mogła się mylić, a takie wieści w Hogwarcie rozchodziły się szybciej, niż przypuszczała. Ubrana grubo, skierowała się do jaskini, o której nieznajomy wspomniał w liście. Teoretycznie nie było to najlepsze rozwiązanie, być może powinna nawet powiedzieć komuś o tym, co właściwie robiła, ale tak naprawdę nie znała jeszcze wielu osób. Nie wiedziała, czy mogła kogokolwiek zapytać o to, kim mógł być Wik, a już tym bardziej nie wiedziała, komu mogłaby pokazać jego listy. Tym bardziej, że sama nie wiedziała, jak czuła się względem nich. Zaciekawiona, owszem, ale nie była pewna, czy było jej miło, czy raczej niepewnie, skoro ktoś odważył się pisać do niej, bez poznania wpierw. W końcu dotarła do jaskini, gdzie dostrzegła jakąś postać, do której postanowiła się zbliżyć, zastanawiając się, czy to miał być autor listów, czy jednak ktoś zupełnie przypadkowy. - Widziałeś może, żeby wchodził tutaj jakiś starszy mężczyzna? - zapytała nieznajomego chłopaka, rozglądając się po jaskini.
Chociaż przez większość ferii Mer było pewne, że ani na chwilę nie ruszy się z groty mieszkalnej, w końcu przywykło do mrożącej temperatury Antarktydy i wytknęło nos na zewnątrz. Z resztą - ileż można było podziwiać wnętrze klitki mniejszej niż łazienka w jeno domu rodzinnym? Może jeszcze byłoby znośnie, gdyby jeno współlokatorki także miały podobne podejście do chłodu, jednak dziewczyny najwyraźniej dobrze bawiły się na Antarktydzie zważywszy na to, że mało kiedy je widywało. A że chciało się czymś zająć i pozbyć się gonitwy myśli z głowy, podjęło próbę wyjścia na spacer. Dzień był wietrzny i Mer żałowało, że przed wyprawą nie pomyślało o zakupie gogli, bo czując na odsłoniętej części twarzy mrożące podmuchy wiatru odruchowo mrużyło oczy, przez co miało ograniczone pole widzenia. Choć Mer nie przepadało za taką pogodą, postanowiło pozwiedzać okolicę mając nadzieję, że natknie się na coś ciekawszego niż zaspy czy śnieg. No i że będzie miało wystarczająco szczęścia by uniknąć możliwej zamieci, w której mogłoby przecież stracić orientację, zgubić się, wpaść w panikę i zamarznąć w miejscu, w którym nie zostałoby odnalezione. To byłoby głupie, ze względu na fakt możliwości wezwania pomocy chociażby przez wystrzelenie iskier z różdżki. Przechodząc się wybrzeżem Mer przypomniało sobie, jak ktoś opowiadał o magicznych jaskiniach, jednak nie mogło sobie przypomnieć, co te jaskinie miałyby magicznego robić. Ale wkrótce miało się dowiedzieć, bo oto znalazło otwór w ziemi, który o dziwo nie wyglądał w żaden sposób podejrzanie. Bez dłuższego zastanawiania się Mer ruszyło wgłąb podziemnego tunelu, chwaląc siebie w myślach za tą decyzję, bo przecież wewnątrz w końcu nie wiało! Docierając do jaskini o wysokim sklepieniu Mer od razu się uśmiechnęło, wszechobecny błysk przypomniał jenu teledysk, który widziało w trakcie ferii świątecznych. - Nice! - rzuciło radośnie, rozglądając się wkoło i czując się wprost wspaniale. Wszechobecny pył nie tylko lśnił - poruszał się i próbował przybrać jakiś kształt tuż przed Mer, które przechadzało się po jaskini. I zaczynał - w sensie pył - przybierać kształt człowieka, kogoś, kogo Mer znało, ale nie w rzeczywistości. - Na brodę... - wykrztusiło Mer, zdając sobie sprawę z tego, że objawił się jenu nie kto inny jak sam Merlin. Korzystając z okazji Mer wdało się w pogawędkę z pyłową projekcją czarodzieja, jednak nie trwała ona zbyt długo, głównie z powodu rozproszenia, w jakie wpędzało je swędzenie na głowie, przez co ciągle czuło, że musi się drapać. Dodatkowo odniosło wrażenie, że z tunelu prowadzącego do jaskini dobiegają czyjeś kroki.
Zwiedzał na fomisiu okolicę, docierając do okolicznej jaskini. Stworzenie, które miotlarz wynajął, nie zachowywał się, jakby w jaskini mogło czekać na nich coś niebezpiecznego, więc Josh postanowił skorzystać z okazji i wejść do środka. Nakłonił fomisia i jadąc na jego grzbiecie, przyglądał się korytarzowi, zastanawiając się mimowolnie, czy było stworzone przez naturę, czy smoczy ludzie wykorzystywali do czegoś tę jaskinię, jak miejsce dla swoich stworzeń na czas burz śnieżnych, czy innego rodzaju schron. W końcu zeskoczył z grzbietu fomisia, gdy tylko trafił do wnętrza, od razu spoglądając w stronę sklepienia, podziwiając jego formacje, dostrzegając również dziwny pył. Złote cząsteczki wirowały, kłębiły się, tworząc różne kształty. Przyglądał im się z zaciekawieniem, kiedy dobiegł go znany głos, oznajmiając mu tym samym, że nie jest sam w jaskini. Odwrócił się w stronę Meredith, uśmiechając się lekko pod nosem, drapiąc przy tym fomisia za uchem. Podał stworzeniu przysmak, a sam skierował się w stronę drugiego Puchona, zamierzając wykorzystać okazję, dowiedzieć się, jak się czuła. - Dzień dobry Mer - odezwał się nieco głośniej, nie chcąc niepotrzebnie wystraszyć Wyatt. - Czy to był przed chwilą Merlin? - zapytał, mając wrażenie, że rozpoznał sylwetkę stworzoną z pyłu, nim ta się rozmyła, ale zaraz spojrzał w bok, kiedy złote cząsteczki ponownie zbijały się w wyraźny kształt, aż ich oczom ukazał się ojciec miotlarza. Walsh wpatrywał się chwilę w niego, nie wiedząc, czy powinien się cieszyć, że go widzi w ten, czy inny sposób, czy powinien rozgonić pył. Nie czuł się dobrze, ale nie powiedziałby, że czuł się z tego powodu źle. Zacisnął jednak mocniej dłoń na futrze stojącego obok niego niedźwiedzia, starając się wrócić do siebie. W końcu odchrząknął, odwracając głowę od złotego pyłu, który z jakiegoś powodu pokazywał różne osoby, spoglądając znów na Mer. - Masz swojego fomisia, czy zwiedzasz okolicę na własnych nogach? - zagadał z zaciekawieniem, próbując udawać, że nie dostrzega złotego pyłu, który zbliżył się odrobinę do niego, nim w końcu rozwiał w bezkształtną chmurę.
Wszystko wskazywało na to, że Mer nie ma omamów słuchowych, bo kroki stawały się coraz bardziej wyraźne, jednak nie brzmiały tak, jakby należały do człowieka. No i Merlin, z którym rozmawiało o magii i zaklęciach zaczął robić się dziwnie niewyraźny, swoją drogą zaczęło zastanawiać się, czy czarodziej znałby odpowiedzi na inne pytania - które nie były stricte związane z czarodziejskim światem, a na które Mer nie potrafiło uzyskać odpowiedzi. Z resztą nikogo póki co nie pytało, bo wiedziało, że nie są to do końca standardowe i proste pytania. Poinformowało za to jedną osobę i od tamtego czasu czuło się jeszcze gorzej, bo owszem, pojawiła się swego rodzaju ulga, ale też, o dziwo, rozczarowanie. Widocznie jednak miało jakieś oczekiwania względem swojego ojca. Z natłoku myśli i pogawędki z Merlinem wyrwał je znajomy głos. - O! Dzień dobry, panie profesorze - przywitało się z uśmiechem, spoglądając to na mężczyznę, to na fomisia, na którym przyjechał do jaskini. - Tak, w rzeczy samej, opowiedział mi co nie co o zaklęciach, magii... No, ucięliśmy sobie dość ciekawą pogawędkę. To raczej dobre doświadczenie, wątpię, żeby taka okazja jeszcze kiedyś się powtórzyła - nieco wzruszyło ramionami zauważając, że złoty pył zmienia kształt. Lśniąca materia zmieniła swą formę, ukazując tym razem człowieka, którego Mer nie znało. Lekko przechyliło głowę i znów drapiąc się po potylicy doszło do wniosku, że chyba to ktoś z bliskich profesora Walsha, a sam mężczyzna raczej nie przyjął tego zbyt entuzjastycznie. A więc złoty pył miał również takie właściwości. Mer nieco posmutniało; z jednej strony szkoda nu było, że wizyta w jaskini mogła pogorszyć nastrój profesora, z drugiej czuło ulgę, że pył nie zamienił się w któreś z jeno rodziców, a z trzeciej z kolei zaczęło rozmyślać, czy gorsze byłoby zobaczenie matki, która porzuciła rodzinę, czy ojca, z którym ostatnio chyba zepsuło swoją relację. Westchnęło cicho patrząc, jak złoty pył nie może zdecydować się, jaki powinien przybrać kształt. - Nie mam fomisia, trochę trudno było mi zaoszczędzić na ferie, skoro moja decyzja zapadła w ostatniej chwili, ale też jest świetnie - odparło, siląc się na pogodny ton, w końcu zgłosiło się na wyjazd tuż przed zakończeniem zapisów. - Poza tym, od czasu spotkania z ognistymi pingwinami mam lekką awersję do tutejszej fauny, chociaż pański fomiś wydaje się bardzo cywilizowanym i grzecznym stworzeniem - skomentowało. - Mogę go pogłaskać? W ogóle, panie profesorze - ciągnęło dalej, przechadzając się po jaskini. - Jak najlepiej przygotować się do swojego pierwszego meczu? Ta decyzja o zapisaniu się do drużyny Puchonów też była dość pochopna i nie wiem, czy dam radę przeżyć, w końcu mój pierwszy nabór sprzed kilku lat skończył się w skrzydle szpitalnym. A to był tylko nabór! W ogóle, zdarzały się w przeszłości śmiertelne wypadki w szkolnych rozgrywkach Quidditcha? Przyznam szczerze, że trochę się boję, bo raczej średnio idzie mi w sporcie i mam nadzieję, że nikogo nie rąbnę pałką w głowę - rozgadało się, jak zwykle w stresie, w temacie zagrożeń zdrowia i życia. @Joshua Walsh
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor pożałował, że tak od razu napisał list bez większego poznania się z koleżanką. Ale było za późno, żeby się wycofać. Cóż jeżeli coś się stanie to będzie jego wina nie chciał narażać na niebezpieczeństwo dziewczyny. Ale nie zrobił tego z dwóch powodów, po pierwsze nie każde zapraszanie powinno kończyć się no właśnie ciekawe jak. Po drugie, przy dziewczynach nie miał oporów i robić z siebie durnia, ale jakoś nie wypadało. Zamiast tego odważył się , wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - Nikogo nie widziałem tylko ja jestem Wik- kontynuował nie czekając na odpowiedź. - Wiem, że to brzmi bardzo nieprawdopodobnie, ale to ja aa pisałe. eem lisy-nie wiedział przez chwilę co powinien powiedzieć, bo sam nie wiedział, czemu w ogóle to robi. Nie oczekiwał potwierdzenia, od razu nie sądził, by była na tyle nierozsądna i umawiać się z nie znajomym. Niezależnie od tego czy jak będziesz chciała pomocy w czym kolwiek w szkole i nie tylko. Chociaż w żadnej mierze nie jestem bohaterem i nie łudzę się, że nim zostanę. -I nie można czekać aż zrobią to inni, jeżeli samemu się nie działa - skończył wreszcie. Czas zrobić coś samemu, a nie czekać aż zajmie się tym ktoś inny. Jak widać nikomu się nie spieszyło.
O wiele łatwiej przychodziło rozpoznanie bogina, kiedy wiedziało się jak on WYGLĄDA. A Ariadne ostatni i jedyny raz w swoim życiu natknęła się na to stworzenie w trzeciej klasie, kiedy najbardziej bała się egzaminów. Cały "sens" boginowego strachu nie uległ więc w ciągu lat żadnej zmianie. Bez wątpienia bardzo obawiała się porażki oraz rozczarowania nie tylko bliskich, ale głównie siebie oraz całego świata. Sama nałożyła sobie tę wielką odpowiedzialność na ramiona. Utracenie tego, jak daleko już doszła i jak wiele osiągnęła... bolało. Tym razem bogin pokazał się pod postacią szefa odbierającego odznakę aurora. W pierwszym momencie dziewczynę zmroził terror i paniczne pytania pojawiające się w głowie skutecznie zagłuszyły głos zdrowego rozsądku. Na szczęście pojawił się nowy - Salazar. Pył gwałtownie zareagował na obecność drugiej osoby i sylwetka górująca nad Ariadne nagle... całkowicie zniknęła. Jakby nigdy w tej jaskini pyłu nie było. Rozejrzała się kompletnie zdezorientowana i wyglądało na to, że Morales chyba coś widział, bo odskoczył na bok, jakby pędził prosto na niego Błędny Rycerz. W jednej chwili przestała rozumieć, co się w ogóle działo. Położyła odruchowo dłoń na piersi, gdzie pod materiałem grubej kurtki wyczuwała twardość odznaki. To dodało jasnowłosej odwagi. - Riddikulus! - zawołała w ślad za Meksykaninem, celując na oślep, bo nie orientowała się gdzie jest bogin, który rzucił się na starszego mężczyznę. Gdzieś chyba dostrzegła kawałek sznurka. Jaskinia zrezygnowała z robienia dalszych psikusów dwójce czarodziejów, kiedy zaczęli ciskać w pył zaklęciami. Powrócił do swojej zwykłej, rozproszonej formy. Wirował trochę jakby wścieklej wysoko ponad ich głowami. - To bogin? - dopytała, bo część faktów na to wskazywała, a część nie. Po Riddikulus nie zmienił się bowiem w nic zabawnego, co bez wątpienia sprawiłoby, że Ariadne oraz Salazar udusiliby się ze śmiechu. Dziewczyna odetchnęła głęboko, jeszcze kilka sekund pozostając czujną wobec ewentualnego dalszego zagrożenia. Potem nagle się nerwowo zaśmiała. - Merlinie, jakiego ja mam głupiego bogina! - wydusiła z wielkim zażenowaniem, kręcąc głową i przykładając sobie wolną rękę do czoła. Wolałaby cokolwiek innego, jakieś smoki czy coś... Z kolei nie miała pojęcia, co widział Salazar. Chyba że bał się samej niewidzialności. To dopiero byłoby ciekawe. Pomimo ciekawości palącej trzeźwia, pamiętała o manierach i nie chciała wścibsko wypytywać. To, że Wickens miała banalny strach, nie znaczyło, że inni nie borykali się z czymś o wiele gorszym. Ten temat mógł okazać się niezwykle grząski oraz nieprzyjemny, a z Salazarem łączyła takie wspomnienia, że to nie pomogłoby ich relacji. Odchrząknęła i schowała swoją białą różdżkę. - Może to taka jaskinia testująca odwagę. - zastanowiła się cicho. - Najwyraźniej zdaliśmy?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
W przeciwieństwie do młodziutkiej pani z odznaką, Meksykanin nie tak dawno temu musiał zmierzyć się z widmowym, przewiązanym sznurem testralem, kiedy to na wspólnej wyprawie – co zabawne, z innym aurorem – zostali zaatakowani razem z Deanem przez bogina. Nic więc dziwnego, że mężczyzna zareagował błyskawicznie, chwytając różdżkę w dłoń i nie pozwalając emocjom przejąć kontroli nad zdrowym rozsądkiem. Wystrzelił w wychudzonego konia świetlistym promieniem, uśmiechając się nawet półgębkiem, kiedy uzmysłowił sobie że Antarktyda po raz kolejny ściągała na niego nieprzyjemne wizje. Podobną został przecież potraktowany w towarzystwie Christophera, przy niesławnym łuku triumfalnym, kiedy to wcielił się w rolę świadka katastrofalnego obrazu czarodziejskiego świata znikającego pod rozszalałą, powodziową falą. Nie miał pojęcia czy otaczająca mroźne tereny magia próbowała go przed czymś ostrzec, czy może jako miłośnik gorącego słońca i piaszczystych plaż, nie przypadł po prostu tutejszej aurze do gustu. Chyba wolał się nad tym nie zastanawiać, a ostatnie wydarzenia potraktować jedynie jako kolejną przeszkodę, którą należy pokonać. Bogin nie był pierwszą, na pewno też nie ostatnią, a ze względu na niebezpieczny fach, Paco przywykł do podbramkowych sytuacji i można by rzec, że zdążył oswoić się z drzemiącymi w sercu lękami. Nawet w zderzeniu z uosobieniem własnego strachu wydawał się nienaturalnie spokojny i opanowany. - Nie jestem pewien. – Przyznał jednak uczciwie na pytanie towarzyszki, która prawdopodobnie dokonywała właśnie podobnie zaskakującej analizy. Gdyby stworzony z pyłu kształt rzeczywiście był boginem, pod wpływem Riddikulusa powinien się zmienić, a nie rozpłynąć w powietrzu. Coś tu nie grało, dlatego przez krótką chwilę Morales ściskał jeszcze pomiędzy palcami kawałek tarninowego drewna, ukrywając go za paskiem spodni dopiero, kiedy złotawa chmura ponownie zawisnęła nad ich głowami. – Większość lęków nie znajduje racjonalnych podstaw. – Wtrącił swoje trzy knuty, nie wiedząc czy w ten sposób stara się Ariadne pocieszyć czy może odsunąć wymalowane na jej twarzy rozczarowanie. Podobnie jednak do niej, nie zadawał niekomfortowych pytań. – Powinienem się przywitać. – Upomniał za to samego siebie i podszedł nieco bliżej kobiety, wyciągając do niej rękę, żeby następnie z uprzejmością ucałować grzbiet jej dłoni. – Co cię tu sprowadziło? Tylko nie mów, że ciekawość. Podobno to pierwszy stopień do piekła. – Pozwolił sobie zażartować, opierając się leniwie plecami o ścianę jaskini, żeby lepiej rozejrzeć się po jej magicznym wnętrzu. Miał wrażenie, że unoszący się wokoło pył porusza się gwałtownie i nerwowo. – Nie zdaliśmy, a przynajmniej nie liczyłbym na żadną nagrodę. – Westchnął w końcu głośno, wymownym gestem pokazując pannie Wickens złotą poświatą, która nagle zaczęła powracać do pierwotnych kształtów. Wyłaniający się z niej testral nie rzucał się już jednak do ataku, przeciwnie, usadowił swój zad na skalnej posadzce, łypiąc na Salazara swymi pustymi, białymi ślepiami.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Miotlarz uśmiechnął się szeroko, gdy tylko usłyszał od Mer o wspaniałej pogawędce z Merlinem, która być może rozjaśniła coś w głowie jego małego Borsuka. Być może był to objaw powolnego starzenia się, że cieszył się, gdy jego podopiecznych spotykało coś miłego, coś z czego naprawdę się radowali, ale w tej chwili znów czuł charakterystyczne ciepło, które odbijało się w jego spojrzeniu. - Aż żałuję, że przerwałem, czy raczej, że moja obecność zmusiła pył do zmiany - odpowiedział, spoglądając znów na postać swojego ojca, uznając, że nie ma powodu, aby samemu próbować z nim rozmawiać. Nie wszystko można było ot tak rozwiązać, a pogawędka z imitacją ojca nie zmieniłaby niczego, za to boleśnie uświadamiała Walshowi, że powinien zamknąć ten ostatni rozdział - powiadomić ojca o ślubie, powiedzieć z kim i zwyczajnie odejść. Może jeszcze załatwić sprawę wyczyszczenia pamięci ojca, ale nie był to temat, o którym chciał myśleć, mając przed sobą jednego z podopiecznych. Wystarczył jednak początek wypowiedzi Wyatt, żeby pożałował swojego pytania. Musiał pamiętać, że nie każda osoba, z którą dobrze mu się rozmawia to student, który zwyczajnie również zarabia, albo dziecko z jednego z większych rodów. - Rzeczywiście, będąc uczniem, może być ciężko uzbierać odpowiednią sumę na wyjazd, a później jeszcze zdecydować, co ostatecznie kupić.. Właściwie nie powinienem pytać i tak, śmiało, głaszcz go. To pieszczoch, więc dodatkowe drapanie za uchem przyjmie raczej z radością - odparł od razu, niejako wchodząc w słowo Mer, uśmiechając się przy tym lekko, wyraźnie czekając, aż wyrzuci z siebie wszystko, na koniec śmiejąc się cicho, ciepło. Pokręcił lekko głową, mając wrażenie, że jeszcze bardziej cieszył się z wyjścia z lodowca, skoro miał możliwość porozmawiać z kolejną zagubioną duszą, która nie była pewna swoich decyzji. Nie był pewny, czy był już w Hogwarcie, kiedy odbywał się wspomniany nabór, ale obawy brzmiały wystarczająco przekonująco, aby zastanowił się dwa razy nad swoją odpowiedzią. - Byłoby dobrze trochę poćwiczyć na miotle na błoniach, żeby zaznajomić się ze sprzętem. Może ktoś z drużyny mógłby ci pomóc… Co do uderzenia pałką w głowę… No byłby to faul, ale też nie pierwszy raz, choć wolałbym, żeby Puchoni z tego powodu nie zostali zawieszeni, więc pamiętaj - mocny uścisk na pałce i zawsze celuj w tłuczek, nie w tłuka - służył radą, demonstrując, jak powinna mocno trzymać pałkę do quidditcha, zaciskając dłoń w pięść. - Tak naprawdę największym przeciwnikiem dla siebie, jesteśmy my sami. Jeśli nastawisz się, że w trakcie meczu na pewno coś się stanie, na pewno coś sobie albo komuś zrobisz, to z pewnością tak się stanie. Spróbuj nie przerabiać w myślach wszystkich czarnych scenariuszy, tylko w trakcie meczu skupić się na tu i teraz. Obserwuj tłuczki, staraj się chronić przede wszystkim siebie i resztę drużyny i wszystko będzie dobrze - dodał jeszcze, mówiąc całkowicie poważnie. W trakcie meczu mogło wydarzyć się naprawdę wszystko i wiedział, że przeważnie mieli tego świadomość. To z kolei powodowało, że myśleli absolutnie o wszystkim, tylko nie o tym, co w danym momencie robili. Myśleli o tym co się stanie jeśli, nie dostrzegając obecnej chwili i często, gdy już się ocknęli, tracili punkty, albo częściowo zdrowie, lądując w Skrzydle Szpitalnym. - Ach, no i zapraszam częściej do mnie na lekcje. Zawsze też można przyjść pogadać, albo poprosić o dodatkowy trening, a poza tym… Na wieczór przed meczem posłuchać ulubionego zespołu i nie objadać się.
- Nie szkodzi - odparło, nieco wzruszając ramionami gdy mężczyzna oznajmił, że przykro mu z powodu zmiany pyłu w inną postać. Nie dopytywało jednak o szczegóły dotyczące nowej postaci, podobnie nie przejmowało się również tematem dotyczącym skromnych, uczniowskich funduszy. - Czy ja wiem, czy pan nie powinien, panie profesorze… Gdyby nie to, że tydzień przed wyjazdem poniosło mnie w Miodowym Królestwie... - mruknęło, niezbyt radośnie wspominając tamte zakupy. Po prostu chciało najeść się słodyczy do takiego stopnia, żeby bolały je zęby i brzuch, żeby tylko skupić myśli na czymś innym. - Właśnie wtedy wpadł mi do głowy pomysł z zapisaniem się na wyjazd, bo… No cóż, nie za bardzo widziało mi się zostawać w szkole, ani tym bardziej wracać do domu. Ale przynajmniej tutaj jest całkiem sympatycznie - dodało dziarskim tonem, drapiąc fomisia po głowie. Miało tylko nadzieję, że nie robi tego zbyt mocno, bo właśnie uświadomiło sobie, że chyba powiedziało zbyt dużo. I w myślach krzyżowało palce, żeby tylko profesor Walsh nie podłapał jeno słów i nie zaczął drążyć tematu, bo w sumie nie wiedziało, czy chce dzielić się z nim swoimi perypetiami i obawą, czy w trakcie wakacji będzie mile widziane w domu. - Nie faulować, okay, w takim razie chyba wyobrażę sobie smocze pingwiny w roli tłuczków - zaśmiało się nerwowo, w myślach (na szczęście!) dodając, że w sumie mogłoby wyobrazić sobie też swojego ojca. - Akurat pierwsza z moich tutejszych przygód była z nimi związana i cóż, nie są zbyt przyjacielskie. A co do meczu, to chyba dobrze będzie jak wezmę się do ćwiczeń od razu po powrocie do Hogwartu, najlepiej, a przynajmniej tak mi się wydaje, dobrze byłoby skupić się na koordynacji. Ale też chyba dobrze by było, gdyby wszyscy założyli podwójne ochraniacze, tak na wszelki wypadek - znów zażartowało, jednak teraz nie wydawało się tak nerwowe jak chwilę temu. - Swoją drogą, dlaczego lepiej się nie objadać na wieczór przed meczem? W sumie takie spotkanie na rozluźnienie brzmi nieźle, dobrze mi idzie z działalności artystycznej, więc mogę wziąć ze sobą gitarę, skoro mówi pan, że muzyka może pomóc…
Ciastka, jak wiadomo, miały w sobie niesamowitą moc. Potrafiły zwabić niczego niespodziewających się Puchonów oraz całą masę innych dziwnych ludzi, który lgnęli do woni słodkości, którzy nie umieli usiedzieć w miejscu i po prostu lecieli jak pszczoły do miodu, kiedy podstawić im pod nos ciastka maślane, pierniczki, cynamonki i wszystko inne, co dało się wyczarować z kawałka masła, mąki i innych sekretnych składników. Zapewne właśnie w ten sposób udało jej się zwabić Valerie na ten wspólny spacer, na tę podróż nie wiadomo dokąd, nie wiadomo po co, nie wiadomo, w jakim właściwie celu. La prawda była taka, że tego ostatniego akurat do szczęścia nie potrzebowała, po prostu chcąc spędzić interesująco ten dzień. Ferie się kończyły, więc zamierzała wykorzystać ten czas dokładnie tak, jak jej się podobało. - Merlinie, no nic tutaj nie ma! - powiedziała, kiedy uszły już spory kawałek od lodowca mieszkalnego, zatrzymując się, biorąc pod boki, a później sięgnęła do plecaka, by wydobyć z niego niesione ciastka i podsunęła je pod nos swojej towarzyszce. - Ja naprawdę nie wiem, jak oni tutaj spędzają czas. Chodzą tylko na spacery? Jestem pewna, że coś tutaj jest, o na ten przykład, ta dziura w ziemi. Wygląda tak, jakby inni tam chodzili, więc może coś tam znajdziemy? - dodała, nim ostatecznie wsunęła do ust jedno z ciastek, przyglądając się jaskini, która znajdowała się w ich pobliżu, dochodząc do jedynego słusznego wniosku, że faktycznie coś tutaj musiało się dziać. Przynajmniej na to wskazywały ślady, jakie otaczały tę dziurę pośród niczego, ten przecinek w lodzie, który po prostu sobie tutaj był. Tylko na pewno coś w sobie zawierał, jakąś zagadkę, czy coś podobnego, była o tym przekonana, bo jakżeby inaczej. - Sprawdzimy, czy żyje tam stado fomisiów? - zapytała młodszą koleżankę, a w jej ciemnych oczach pojawił się znamienny błysk, świadczący o tym, że jeśli było trzeba, to ona wskoczyłaby nawet do przerębla, by sprawdzić, co się w nim kryje.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Jiliane B. Lanceley
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : piegi na nosie i policzkach, tatuaż na lewym nadgarstku
Spojrzała nieco zaskoczona na chłopaka, zastanawiając się, co się tak naprawdę dzieje. -Ty jesteś Wik? - spytała, unosząc wysoko brwi ze zdziwienia, krzyżując ramiona na piersi. Nie wiedziała, co tak naprawdę miała teraz zrobić, kiedy ten, który wysyłał jej listy okazał się… nastolatkiem. Doprawdy, czy można było mieć takiego pecha, żeby nie móc trafić na nikogo odpowiedniego? Słuchała wyjaśnień chłopaka, czując mieszaninę irytacji i rozbawienia, przez co aż odwróciła spojrzenie, starając się skupić na złotym pyle, który wyraźnie nie wiedział, jaki kształt przybrać. Co on właściwie chciał od niej, wyciągając w ciemno na spotkanie w jakiejś dziwnej jaskini. To naprawdę przechodziło jej pojęcie, ale uznała, że spróbuje nie krzyczeć po nim. - Ty naprawdę… Nie mogłeś po prostu podejść i porozmawiać? Przecież nawet się nie widzieliśmy, kiedy wysłałeś pierwszy list! - zareagowała, śmiejąc się cicho, kręcąc przy tym głową. - Ile masz lat i w czym mógłbyś mi pomóc? - zapytała jeszcze, ruszając przed siebie kilka kroków, przenosząc swoją uwagę na jaskinię.
Val onieśmielało towarzystwo starszych od siebie osób. Nawet jeśli bardzo dobrze kojarzyła ich z lat, gdy nie byli jeszcze studentami. Do Scarlett miała jednak pewną słabość, może ze względu na błysk w jej oku, przyjazne usposobienie albo to, jak ochoczo karmiła Lloydównę ciastkami. A Merlin jeden wiedział, jak bardzo pragnęła teraz zajeść cały smutek blachą świeżo upieczonych cynamonek, oblanych lukrem i takich parujących i… Wyrwana z zamyślenia spojrzała na starszą od siebie Puchonkę. Kiwnęła głową, mając nadzieję, że to nie było pytanie. Ostatnio bardzo trudno było jej się na czymkolwiek skupić. Działo się tak mniej więcej od czasu pamiętnego, “płomiennego” wyznania Wika w kuchni. Z wdzięcznością przyjęła od niej ciastko, wysłuchała co ma do powiedzenia, po czym przełknęła kęsy wypieku. Na Merlina jak to możliwie, że to tak rozpływa się ustach? Uśmiechnęła się do niej, choć smutek wciąż bił z lekko zaczerwienionych oczu. A potem odpowiedziała: - Jestem pewna, że jest tu jakaś tajemnica do odkrycia. Pyszne to jest - wskazała na ciastko, biorąc kolejny kęs. Gdy skończyła, uśmiechnęła się promiennie do starszej koleżanki, słysząc jej propozycję. - Stado fomisiów? Skarb? A może coś innego. Jest tylko jeden sposób, aby się tego dowiedzieć - odpowiedziała, łapiąc ją za rękę. Nie wiedzieć czemu, ostatnimi czasy odzywał się w niej jakiś dziki zew przygody. Na co dzień stateczna i przewidywalna, garnęła się wręcz do coraz do niebezpiecznych eskapad. Skąd mogła wiedzieć, że stała u wejścia do tajemniczej jaskini złotego pyłu, od której nie tak dawno temu usłyszała od Mer? Wskoczyły na raz. Upadek na szczęście był gładki i nikt nic sobie nie zrobił. W środku było ciemno i zimno. Trochę strasznie. Bardzo fascynująco. Val wyjęła różdżkę i szepnęła lumos. - No to co, idziemy? Czekała je chyba dosyć długa wędrówka do celu. Czymkolwiek on nie był, gdziekolwiek się nie znajdował, teraz nie było już odwrotu. Mogły iść jedynie naprzód.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Oczywiście, że jest! Wszędzie są tajemnice do odkrycia, tylko trzeba się po nie schylić - powiedziała właściwie od razu Carly, uśmiechając się przy tej okazji, starając się udawać, że wcale nie widziała tych lekko zaczerwienionych oczu. Prawda była taka, że była niesamowicie ciekawa, co tak wpłynęło na młodszą dziewczynę, że sprawiała wrażenie, jakby obecnie próbowała gasić w sobie jakieś smutki. Powodów zapewne było całkiem sporo, przynajmniej potencjalnie, ale Norwood, jak to ona, upatrywała podstaw tego stanu przede wszystkim w zawodzie miłosnym. To z reguły był pierwszy strzał i najczęściej był strzałem w dziesiątkę, chociaż prawdę mówiąc, nie miała bladego pojęcia, jak to było możliwe. - A dziękuję, jestem pewna, że jak jeszcze lepiej poznam twoje gusta kulinarne, to będę w stanie przygotować coś, co będzie smakowało ci jeszcze lepiej! - zapewniła, zanim nie zakręciła się w kółko jak jakaś fryga, sprawiając wrażenie, jakby nie była w stanie usiedzieć w miejscu z ekscytacji. Chciała koniecznie przekonać się, co dokładnie znajdowało się przed nimi, chciała sprawdzić, czy kryło się w tym coś więcej i robiła wszystko, żeby faktycznie to odkryć. Podobało jej się również to, że Val najwyraźniej zamierzała jej w tym towarzyszyć, zamiast się smucić, czy robić coś podobnego. Wiadomo było, że jedzenie i zabawa były pomocą na wszystko i nie należało od tego w żaden sposób uciekać. Siedzenie w miejscu, zwieszanie nosa na kwintę i myślenie, że to coś zmieni, nie było absolutnie żadnym rozwiązaniem. A co! - Idziemy! Jestem pewna, że za chwilę zawojujemy cały świat - skomentowała, nm zacisnęła palce na jej ręce i faktycznie ruszyły w niebezpieczną podróż, po chwili wędrując dalej w świetle lumos. - Wygląda, jakbyśmy szły do jakiejś tajemniczej siedziby. Wiesz, miejsca, gdzie sobie wróżą, czy coś podobnego - stwierdziła, rozglądając się po korytarzu, w którym się właśnie znalazły, nie przejmując się ani trochę tym, że wyglądało to, jakby szły na jakieś potworne cmentarzysko.
Życie dla Val skrywało wciąż wiele tajemnic. Ta największa została jej wyjawiona, gdy miała zaledwie 11 lat. To ona skierowała jej los na tory, którymi podąża po dziś dzień. Jednak Carly miała rację, wciąż było tak wiele do odkrycia! Bądź co bądź nie zgłębiła jeszcze wszystkich sekretów czarodziejskiego świata. Pal licho zakochanie, to było wiele ciekawsze. Zawojować świat? Valerie była w gruncie rzeczy nieśmiała, a takie marzenia wydawały jej się jeszcze bardziej szalona niż chęć, która od niedawna kiełkowała w jej sercu. Nic nie odpowiedziała, jedyne co zrobiła to posłała w kierunku Scarlett onieśmielony uśmiech. Tunel wygląda na ciemny i długi, a Lloydówna w najśmielszych oczekiwaniach nie mogła przewidzieć, co znajduje się na jego końcu. Ręka, w której dzierżyła źródło światła delikatnie drżała. Bynajmniej nie z zimna i wcale nie ze strachu. Val poczuła, jak adrenalina zaczyna buzować w jej krwi. Znała to uczucie, coraz częściej ostatnio go doświadczała. I chyba trochę od niego uzależniła. - Może wywróżą mi szczęście w miłości - odpowiedziała nieroztropnie Carly, bo gdzieś tam w tyłu głowy wciąż echem odbijały się te dwa piękne słowa wypowiedziane, wypowiedziane (w jej rozumieniu) w ramach okrutnego żartu. Chyba nie zauważyła, że powiedziała za wiele, bo była zbyt zaaferowana nieprzeniknioną ciemnością. I tym, co za nią. Złapała ponownie rękę starszej koleżanki, aby dodać sobie otuchy. - Nie ma stąd chyba innego wyjścia. Idziemy? - spytała, a w jej oczach zalśniły coś niebezpiecznego. Podobało jej się to napięcie, fascynowała ją ciemność, kusiło to, co nieznane. Dziewczęta ruszyły dziarskim marszem, które umilały cichymi rozmowami, bo chyba obie odnosiły wrażenie, że to miejsce jest w jakiś sposób święte. I że panująca tu cisza nie powinna być bezceremonialnie zbezczeszczona krzykami czy głośnym śmiechem. To szept wydawał się odpowiedni, tylko on był tutaj właściwy. Po około czterdziestu minutach marszu w końcu doszły do celu swojej wędrówki. Gdy Val spostrzegła, że korytarz prowadzi do wysokiej groty zatrzymała się i spojrzała na Carly. - Kto idzie pierwszy. Ty czy ja? - zapytała, a jej w jej tęczówkach widać było niemałe podekscytowanie. Policzki miała rumiane, a na twarz wstąpił łobuzerski uśmiech. Adrenalina przejmowała powoli stery.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Tajemnice były wszędzie, istniały zawsze i można było się na nie natknąć na każdym kroku. Dokładnie z takiego założenia wychodziła Carly, która nie znosiła nudy, nie znosiła siedzieć w miejscu i po prostu uwielbiała nastawiać ucha na to, czy na tamto. To, że przy okazji pakowała się w niebezpieczne sytuacje, że wpadała w bagna albo musiała salwować się ucieczką, było dodatkowym skutkiem ubocznym poznawania całego świata. Najlepszym przykładem tego, co się działo w jej życiu, gdy nie była ostrożna, było zabranie do domu smoczego jaja. Zaraz po tym, jak wybrała się na jakiś rytuał krwi, bo wydawało jej się to niesamowicie frapujące. Tak to już z Norwood było i trudno było powiedzieć, dlaczego tak właściwie. Jakimś cudem pakowała się w kłopoty, z których z reguły potrafiła wyjść z gracją, jakiej inni mogli jej zazdrościć. - O, kto wie! Może będą w stanie powiedzieć ci coś więcej na ten temat. Mnie to na pewno takiej nie wywróżą, zbyt samodzielna jestem! - stwierdziła, śmiejąc się cicho, a następnie zerknęła kątem oka na koleżankę, zaczynając już dodawać dwa do dwóch, a że była psem gończym na wszystkie plotki, to aż jej ucho i nos drżało. Wyciągać wszystkiego z Val nie zamierzała, ale słuchać uważnie już tak, bo nie było wiadomo, czy dziewczyna przypadkiem za chwilę znowu się z czymś nie zdradzi. Potwierdziła zatem, że powinny ruszać, a później rozglądała się uważnie, zastanawiając się cały czas, dokąd właściwie idą i co je czeka. Wkrótce jednak się tym nieco znudziła, bo nic się nie działo, a ona nastawiała się na niesamowitą przygodę. Dopiero kiedy dostrzegła przed sobą jaskinię, uśmiechnęła się z zadowoleniem, pewna, że trafiły w miejsce, które zdecydowanie dostarczy im rozrywki. Jakiego rodzaju, tego nie była w stanie przewidzieć, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Była pewna, że jeśli wdepną w coś naprawdę niebezpiecznego, to wystarczy zacząć krzyczeć, żeby inni przyszli im z pomocą albo użyć swojego niesamowitego uroku osobistego. - Idziemy razem! - zadecydowała, trzymając Val mocno za rękę i faktycznie zrobiła krok przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Dziewczyna zmrużyła oczy, próbując dojrzeć w ciemności coś ciekawego. Pierwsze co ją uderzyło to to, że jaskinia zdawała się nie mieć sklepienia. Musiała być niewyobrażalnie wysoka, na pewno nie dało się go dostrzec. Poza tym jej uwagę przykuło to, że ciemność rozświetlał magiczny złoty pył. Zajęło jej to chwilę, ale w końcu zorientowała się, gdzie tak właściwie są. - Ja chyba wiem, co to za miejsce. Mer mi o nim opowiadała. Ten pył pokazuje ci to, co chcesz zobaczyć - szepnęła koleżance na ucho, zanim ta zdążyła zrobić krok do przodu. W tej chwili poczuła strach przed tym, czego tak naprawdę może pragnąć jej serce. Pierwsze co przyszło jej na myśl, to jej cudowny ojciec. Nie widziała go przecież od tylu lat, kompletnie nie wiedziała, co się z nim stało, a ta niewiedza była dla niej nieznośna. Czy to możliwe, aby magia ukazała jej teraz jak aktualnie wygląda? Merlin, który spotkał Mer z nią rozmawiał… więc może… może usłyszy od niego, że… Gdy Scarlett postąpiła krok naprzód, stało się coś, czego Val zupełnie się nie spodziewała. Złoty pył zawirował w powietrzu, by już po chwili przemienić się w robaki? - Yyy, nie słuchaj mnie. To chyba tak nie działa, no raczej nie chciałaś widzieć tych potwornych pełzaków - odpowiedziała Val, idąc do przodu. Podeszła powoli do pyłu, aby porządnie mu się przyjrzeć, a ten... Nagle zamienił się w jej największy koszmar. - Aaa!!! - Val odskoczyła wyciągając różdżkę. Choć był zrobiony z małych drobinek złota, co wyglądało i pięknie, i nierealnie, i strasznie stał przed nią inferius… Jak żywy, co znaczy martwy, bo one przecież nie żyją, prawda? Wtedy dziewczyna zrozumiała naturę tego, co tak nieprzyjemnie zaskoczyło i ją, i Scarlett. Odsunęła się kilka kroków w tył z różdżką skierowaną w stronę istoty. Przypomniała sobie lekcję obrony przed czarną magią o boginach. Te potworne stworzenia żerowały na czarodziejach, ukazując im ich największy strach. Paradoksalnie, z uglą przyjęła to, że to jednak nie był jej ojciec. - To chyba bogin, wiesz? - rzuciła w kierunku starszej koleżanki, zerkając na nią kątem oka.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Walsh uśmiechnął się z wdzięcznością, że mimo wszystko nie uraził Mer. Było to ostatnie, czego chciał, mimo wszystko wierząc, że nie znajdzie się w Hogwarcie uczeń, czy student, który nie będzie chciał z nim o niczym rozmawiać, uznając go za gbura. Choć taka opcja zawsze istniała, wiedział o tym i za dobrze pamiętał czasy, zanim na rok zniknął z Hogwartu, aby wyjechać do Australii, gdzie uporządkował sobie życie. Teraz starał się pomagać innym w osiągnięciu tego samego, jednocześnie wyciskając z nich siódme poty na zajęciach. Niestety, Josh wychwycił sposób odpowiedzi Wyatt, wspomnienie o domu, na co uśmiechnął się ciepło, samemu unosząc dłoń, aby podrapać fomisia, który pomrukiwał z zadowoleniem, wystawiając pysk w ich kierunku, domagając się dalszych pieszczot. - Każdy ma różne powody, żeby wydawać ostatnie galeony na wyjazd, zamiast wrócić do domu. Czasem dobrze o nich pomówić - powiedział spokojnie, jakby do zwierzęcia, zerkając na moment w stronę złotego pyłu. - Czasem zostawanie samemu ze swoimi myślami jest jak wystawianie się na tłuczki, bez pałki w dłoni, co zwykle zauważamy za późno - dodał, kręcąc głową, nim zaśmiał się, gdy fomiś wydał z siebie kolejny ni to pomruk ni to warkot, poganiając go do dalszego drapania. Nie wiedział, czy Mer będzie chcieć podjąć temat, sam nie zamierzał na to naciskać, ale nie mógł powstrzymać się przed daniem znać, że jest otwarty na rozmowę. Wszystko, byle pomóc w ten, czy inny sposób. - Zapamiętam, żeby unikać pingwinów - wtrącił z lekkim śmiechem, zaraz też słuchając wszystkich obaw Wyatt, powstrzymując się od śmiechu. To było nawet całkiem urocze, kiedy nowi zawodnicy przejmowali się zbliżającym się meczem, kiedy wyobrażali sobie wszystko, co najgorsze. Najczęściej właśnie ci zawodnicy zostawali najlepszymi graczami w drużynie. O ile oczywiście nie okazało się, że mieli rację i budzili się w Skrzydle Szpitalnym po tygodniu. - Dlaczego się nie objadać? Jeśli nie masz problemów ze stresem to w porządku, lekkie śniadanie też będzie dobre. Jeśli jednak stres to twój wróg, możesz skończyć z problemami żołądkowymi, Póki co widzę, że lepiej się lata na meczach po samej wodzie, niż po pełnym śniadaniu i kolacji - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami. Na jego porannych zajęciach zdarzało się, że dzieciaki wymiotowały, więc wolał zaznaczać innym, aby jednak nie objadali się przesadnie. Wszystko z umiarem.
Złoty pył. Carly zajęło nieco dłuższą chwilę, nim zdołała go dostrzec, uznając, że to, co widziała, było mimo wszystko fascynujące, że było w tym coś pociągającego, coś, co naprawdę chciała poznać, zobaczyć, dotknąć, a jeśli by się dało, pewnie nawet polizać. Taka już była, że potrzebowała takich doznań, a że okolica była piękna, niesamowicie pociągająca i miała w sobie jakąś tajemnicę, grało tutaj na dodatkowy plus. Nie wspominając o tym, co powiedziała Val, bo to jedynie rozbudziło ciekawość Norwood. Starsza Puchonka zaczęła rozglądać się bardzo uważnie po wnętrzu jaskini, zastanawiając się, co chciałaby tak naprawdę zobaczyć, o czym chciałaby się przekonać, gdy wtem drobinki złota zawirowały, a ona niemalże pisnęła z ekscytacji. Tylko po to, by wydać z siebie po chwili wściekły jęk, okrzyk, który na pewno poniósł się po całej okolicy, a ona jedynie zacisnęła mocniej palce na dłoni młodszej koleżanki. Ostatnim, co chciała oglądać, było to potworne robactwo, jakie wzięło się nie wiadomo skąd. I chociaż dla niektórych zapewne złote żuki byłyby piękne, Carly miała wrażenie, że zaraz zacznie się drzeć wniebogłosy. Nim do tego doszło, część pyłu zaczęła przyjmować jednak inną postać, co zapewne byłoby zabawne, gdyby nie to, że teraz obie się darły jak szalone. - Jak spotkasz Mer, to powiedz jej, żeby następnym razem sprecyzowała, co ona chce oglądać! - krzyknęła, ciągnąc za sobą Val, starając się uspokoić i zacząć spokojnie myśleć, ale z tym miała problem, gdy myślała o tych wszystkich złocistych gąsienicach, jakie ją otaczały. Wolała, zdecydowanie bardziej, tego wściekłego inferiusa, który akurat dla niej nie był przerażający, a nieco nawet zabawny. - Przydałby się jakiś złoty patronus! Albo fomiś! O Merlinie! Czym to odgonić? Może trzeba myśleć pozytywnie albo... albo gdzieś tu jest ta cała smocza trawa i ona nam pomoże? - zapytała koleżanki, nie mając bladego pojęcia, co powinny teraz zrobić, a brzmiała dokładnie tak, jakby zamierzała za chwilę zacząć głośno piszczeć i skakać w miejscu. Była pewna, że Jamie dałby jej za to w łeb, ale nie zamierzała się tym wcale przejmować, nie było go tu, a ona była w kropce!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Fomisiowi mocniejsze drapanie chyba nie przeszkadzało, co w sumie ucieszyło Mer, przynajmniej nie musiało obawiać się odgryzienia ręki lub przynajmniej części palców. Chyba. Ukradkiem zerknęło na profesora słysząc, że o problemach warto rozmawiać. Kiedyś to już słyszało, jeszcze w podstawówce, kiedy jeno rodzice się rozwodzili. Wtedy zamknęło się w sobie z tym problemem, przez co do dzisiaj nie otrzymało odpowiedzi na niektóre pytania. Zamiast je zadawać, wolało pogrzebać je pod sarkazmem i odrobiną ciemniejszego humoru, chcąc dać do zrozumienia i sobie i otoczeniu, że w zasadzie nic sobie z tego faktu nie robi. - Czasem tak - mruknęło, w odpowiedzi zarówno na komentarz dotyczący powodów jak i ten o tłuczkach. Dopiero po chwili zorientowało się, że na chwilę zastygło z nieruchomą dłonią za uchem fomisia. Powróciło w miarę szybko do drapania zwierzaka po głowie i przysłuchiwało się radom profesora. - W takim razie, chyba odpuszczę sobie jedzenie już kilka dni przed meczem - skomentowało, starając się brzmieć żartobliwie. Ale chociaż rozmowa przeniosła się na pingwiny i mecz, tak naprawdę Mer czuło panikę. Ale to była panika innego rodzaju - nie miało wrażenia, że w jeno żołądku zaciska się supeł. Nie do końca wiedząc, co ze sobą począć zaczęło przechadzać się w tę i z powrotem po jaskini. - Bo wie pan, profesorze - zaczęło, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że ta chwilka ciszy, trwała tak naprawdę kilka dobrych minut. To pewnie było niezręczne. - Nie wiem, jak to powiedzieć w prosty sposób i od czego zacząć, wtedy w Hogsmeade… W Hogsmeade był ktoś jeszcze. Przypuszczam, że to przez to co zaszło w szkole mój ojciec stał się trochę nadopiekuńczy, raczej wątpię, żeby ot tak wpadł tam na zakupy, przynajmniej taki kit próbował mi wcisnąć - uświadamiając sobie, że znów zaczęło trajkotać wiedziało, że już nie ma odwrotu i nie zamknie się, dopóki nie wyrzuci z siebie wszystkiego. - I było całkiem miło, dopóki nie wyrwało mi się kilka słów za dużo o tym, jak się czuję, a raczej jak się nie czuję - jeno gestykulacja stawała się coraz bardziej nerwowa. - W sumie to nie dziwię się dlaczego moja matka postanowiła zacząć sobie nowe życie i nie utrzymuje kontaktu, pewnie już wtedy wiedziała, że coś jest ze mną nie tak, i to bardziej niż wcześniej przypuszczała. Nie wiem, może potrafi przewidywać przyszłość, to miałoby całkiem sporo sensu, zważywszy na to, że mając siedemnaście lat nie mam pojęcia kim, a w zasadzie czym jestem! - ilość wypowiadanych słów na jednym oddechu wzrastała i dopiero po tym wykrzyknieniu Mer nabrało w płuca trochę powietrza. Przy tym, zatrzymało się jakby automatycznie w miejscu, zwieszając głowę i spoglądając pusto w przestrzeń, zupełnie jakby ktoś odłączył jenu zasilanie. - A raczej dalej nie wiem, bo to poczucie, że nie pasuję mam od zawsze - dodało nieco ciszej i spokojniej, znów przechadzając się w tę i z powrotem, jednak tym razem wolniej. - Do czasu dorastania nie robiło mi to różnicy, w sensie, to kim jestem, niektóre rzeczy trochę mnie mierziły, ale to było nieistotne, bo w zasadzie nie działa mi się żadna krzywda. Ten dyskomfort przyszedł dopiero z czasem i jakoś od roku mam wrażenie że już wiem, co konkretnie sprawia, że nie pasuję. Ale czekanie na odpowiedni moment oczywiście mi nie wyszło i przez to, że nie potrafię pomyśleć na czas, mój ojciec dowiedział się, że jestem… - urwało, znów się zatrzymując. Nie miało pojęcia, czy to słowo przejdzie nu przez gardło, kiedy spojrzało zaszklonymi nieco oczami na profesora. I wtedy znów pojawiła się ta panika, serce jeszcze bardziej przyspieszyło, a Mer uświadomiło sobie, że teraz już faktycznie nie ma odwrotu. Najwyżej wyrzucą mnie ze szkoły i zamieszkam pod mostem w Hogsmeade. - Że jestem niebinarne - mruknęło, jakby z wyrzutem do siebie. - Nie czuję się ani dziewczyną, ani chłopakiem. Czymś pomiędzy? Niczym? Nie wiem. Ale… W jakiś dziwny sposób jest mi lepiej, kiedy myślę o sobie w bezpłciowych zaimkach, kiedy dobieram słowa tak, żeby nie określać w żaden sposób swojej płci. Nie przeszkadzają mi żeńskie zaimki, pewnie z przyzwyczajenia, ale… Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mój ojciec… Że on w żaden sposób nie zareagował. Wiem, że pewnie trudno się cieszyć w takiej chwili będąc rodzicem, ale mógł powiedzieć cokolwiek, a nie się zachowywać tak, jak kiedy się z matką rozwodzili. Nie powiedział zupełnie nic, po prostu siedział i patrzył, ni to na mnie, ni to obok mnie. To było okropne i… Od tamtej pory się nie odzywał. Ja nawet nie wiem, czy mogę wrócić do domu na wakacje. Wypowiadając ostatnie słowa Mer spojrzało nauczycielowi w oczy. Nie miało pojęcia, jak mężczyzna zareaguje, ale pomimo całej tej paniki czuło się trochę lepiej, kiedy w końcu podzieliło się z kimś swoimi rozterkami. I miało wrażenie, że chyba w trakcie swojego wywodu nie zdołało wstrzymać łez, bo czuło, że jeno oczy są nieco bardziej wilgotne niż normalnie. - Tylko błagam, niech pan tego nikomu nie mówi - poprosiło.
Val zerknęła na Carly, która mocniej ścisnęła ją za rękę. Dziewczyna zdawała się nie myśleć logicznie, zupełnie tak jak ona. Najwidoczniej jej największym strachem były te potworne robaki, które wiły się na ziemi. - Patronus? Nie znam zaklęcia patronusa - powiedziała to, co oczywiste, szukając jakiegoś rozwiązania. Ściskając różdżkę w jednej dłoni, a Scarlett w drugiej w końcu postanowiła zrobić to, co robiła tak rzadko. Stanąć przeciwko swoim strachom i spojrzeć im w oczy. Wystąpiła znowu krok naprzód z wysoko uniesioną głową. Ciężko westchnęła, gdy złoty pył ponownie zawirował w powietrzu i przemienił się w inferiusa. Dla Val myśl o tym, by parać się czarną magią była obrzydliwa i wstrętna. A te stworzenia, które kpiły sobie z odwiecznych praw natury należało zwalczać z szacunku dla zmarłych. Jej ręka drżała, gdy wyciągnęła różdżkę przed siebie i myśląc o tym, by pyłowa zjawa zamieniła się w tańczącą kukiełkę, krzyknęła: - Riddikulus! Świetlista poświata z różdżki i przemieniła inferiusa w szmacianą lalkę, która tańczyła kankana. - Uff. Chyba jesteśmy bezpieczne. Nic ci nie jest? - zapytała z troską Scarlett. Zerkała co chwilę na zjawę, jakby w obawie, że znowu je przestraszy. W każdym razie wciąż trzymałą w ręku różdzkę, tak na wszelki wypadek. - To dziwne, nie sądzę, żeby Mer mnie okłamała. Ona widziała tu Merlina, a my musimy się mierzyć ze swoim największym strachem. Ach, to szczęście - westchnęła, po czym posłała starszej koleżance ciepły uśmiech. - Dobrze, że nie byłam tu sama.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Ja znam! - oznajmiła Carly, ale na tym jej wielkie wynurzenia akurat się skończyły, bo nic więcej nie była w stanie zrobić. Z jakiegoś powodu tym razem te robaki ją paraliżowały, być może chodziło o ten pył, z którego były wykonane, może o coś zupełnie innego, ale mimo wszystko dziewczyna nie miała najmniejszego nawet pojęcia, jak miałaby sobie z nimi poradzić. Były takie świecące, takie piękne, a jednocześnie tak obrzydliwe, że naprawdę miała wrażenie, że żołądek podchodzi jej do gardła, a to ani trochę jej się nie podobało. Nie wiedziała, co miała z tym zrobić, mając wrażenie, że w tym momencie znalazły się w pułapce. Miała zresztą zacząć coś robić, kiedy Val tak dzielnie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. To było dopiero coś, coś, za co należało ją pochwalić i chociaż Carly składała się również do rzucenia zaklęcia i ostatecznie to zrobiła, zmieniając robaki w ciasteczka i żelki, to jednak młodsza dziewczyna była ich bohaterką. Nic zatem dziwnego, że rzuciła się jej na szyję, mocno ją do siebie przytulając i gratulując tego, co zrobiła, zaraz też składając pocałunki na jej policzku, zupełnie jak jakiś dzięcioł, chcąc w ten sposób pokazać jej, jaka była wdzięczna i dumna. - Nic mi nie jest, ale tylko dzięki tobie! Rany, ale to było wspaniałe, jesteś dzielna, wiesz? - powiedziała, oddychając prędko, bo naprawdę musiała przyznać, że przeżyła teraz chwile grozy i nic nie dało się na to poradzić. - Też z tobą wszystko dobrze? Mam jeszcze ciastka! Zjedzmy je. Rany, musimy z nią później porozmawiać, bo ja nie wiem, skąd ona sobie wzięła tego Merlina. To chyba nie jest jej bogin? - dodała pospiesznie, mówiąc zdecydowanie zbyt prędko, co wskazywało na to, że była podenerwowana całą tą sprawą. Odetchnęła zaraz jednak bardzo głęboko, uśmiechając się do dziewczyny. - Oj, ja też. I mamy jednak nauczkę, żeby nie włazić do każdej możliwej dziury, bo się jeszcze okaże, że nas coś tam zje. A teraz jeszcze musimy wrócić! - zakomunikowała po chwili, sięgając po ciastka, żeby podsunąć je pod nos Val.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Val ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że znalazła w sobie odwagę by zainterweniować. Co więcej, okazało się, że jest szybsza niż starsza koleżanka, co jeszcze bardziej ją zdumiało. Może… może nie to nie jest jednak taki zły pomysł, przemknęło jej przez myśl. Gdy starsza dziewczyna złożyła soczysty pocałunek na jej policzku, poczuła się trochę onieśmielona. Co nie zmienia faktu, że było jej przy tym bardzo, ale to bardzo miło! Dotknęła swojego policzka, uśmiechając się promiennie. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że była z siebie dumna. - No, staram się być - odpowiedziała nieśmiało, zgodnie z prawdą, czując potrzebę, aby podzielić się z Carly swoją dziką tajemnicą. - Wiesz… nie wiem, ostatnio na feriach uświadomiłam sobie, że chyba chcę zostać. Ale nie śmiej się, to tylko taki pomysł - zaczęła, trzy razy się już w tym pogubiła, ale w końcu ciężko westchnęła i odrzekła. - Ja chcę zostać aurorem. Po szkole. Wstrzymała powietrze, oczekując, że otaczającą ich ciszę przerwie wybuch szczerego śmiechu. Jeśli tak się nie stało, posłała dziewczynie spojrzenie pełne wdzięczności. - Tak, wszystko ze mną w porządku. Niepotrzebnie najadłam się strachu. Inferiusy są przeokropne - odparła, biorąc od starszej Puchonki ciastko. Gdy przełknęła kęs wypieku, na Merlina, jakie one są smaczne (!), podjęła przerwany wątek. - No chyba nie, zgaduję, że po prostu nie miałyśmy szczęścia. Ciekawe co jeszcze może ukazać złoty pył - zastanowiła się na głos, przyglądając się szmacianej lalce tańczącej kankana. - Masz rację, czas na nas. Nie żeby miało się zrobić się ciemno, ale może nie wracajmy do groty zbyt późno - Val wzięła do ręki kolejne ciastko, czując jak rozpływa się w ustach - Boże, jakie to jest dobre. Gdzie się nauczyłaś tak piec?