Z pozoru niewyróżniająca się dziura w ziemi jest w rzeczywistości wejściem do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc na całym świecie. Po kilkudziesięciu minutach podróży zimnym korytarzem trafia się do wnętrza o wyjątkowo wysokim sklepieniu. Patrząc w górę odnosi się wrażenie, że nie widać jego końca, a ciemność rozświetlają miriady cząsteczek złotego pyłu. Ten z kolei potrafi przybrać kształt ważny dla czarodzieja. To jednak nie wszystko, ponieważ ta niespotykana emanacja magii potrafi rozmawiać! Rzuć 1xK6 i sprawdź, z kim!
Grasują tu lodowe wszy! Jeśli wchodzisz do tego tematu - rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - dostajesz wszawicy! Na chwilkę swędzi Cię głowa, a od następnego wątku masz białe włosy. Wszawicy możesz dostać kilka razy, ale biały kolor włosów utrzymuje się tylko miesiąc. Rzut literką na wszy jest obowiązkowy tylko za pierwszym razem.
Kostki:
1 - Pył przybrał kształt Twojego patronusa. 2 - Pył przybrał kształt Twojej drugiej połówki lub, jeśli jej nie masz, osoby, która wpadła ci w oko 3 - Pył przybrał kształt Twojego bogina 4 - Pył przybrał kształt członka Twojej rodziny. Wybierz, którego! 5 - Pył przybrał kształt Merlina, który dzieli się z Tobą swoją wiedzą. Upomnij się o 1 pkt z zaklęć! 6 - Pył przybrał kształt smoka lodowego okrutnego. Zdjęło cię tak duże przerażenie, że w trakcie trwania kolejnych 2 wątków, Twoja postać jest strachliwa i się jąka!
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob Lut 18 2023, 17:06, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Aurorem! - Norwood aż rozchyliła wargi i pokiwała głową na to stwierdzenie. - To bardzo odpowiedzialne zajęcie, wiem, bo mój tata jest aurorem! Więc mogę ci opowiedzieć co nieco o tym, jak wygląda jego praca. Albo możesz przyjść do mnie w odwiedziny, o, a wtedy sam ci wszystko opowie - dodała niezrażona Carly, uśmiechając się przy okazji ciepło, bo uważała, że to dobry pomysł. Nie widziała w tym również niczego dziwnego, złego, czy z jakiegoś powodu niemożliwego do wykonania. Wręcz przeciwnie, była pewna, że to było możliwe do zrealizowania, a pomoc młodszym pokoleniom w rozwijaniu swoich pasji było czymś, co zawsze doceniano. Nie uważała zresztą, żeby jej tata był jakimś potworem, czy głupkiem, który by tego nie zrozumiał. - Wszystko, czego się boimy, takie jest. Ja nie znoszę grzebać w ziemi i przy roślinach, bo tam są robaki, ale inaczej się nie da gotować, ani zajmować się zielarstwem. Życie jest nie do końca sprawiedliwe - stwierdziła, wzdychając ciężko, przykładając przy okazji dłoń do piersi, a później pokręciła głową. Przyznała koleżance rację, że ciekawe było, co ten pył mógł jeszcze ukazywać, zaraz jednak dodała, że wolałaby się jednak o tym nie przekonywać, a podróż powinna być teraz ich priorytetem. Faktycznie lepiej było znaleźć się w lodowcu wcześniej niż później. Nie chciały w końcu mierzyć się z kolejnymi paskudztwami tylko dlatego, że coś poszło nie do końca tak, jak pójść powinno, a złoty pył na ten przykład postanowił za nimi polecieć. Co to, to nie! - O, daj spokój! Babcia uczyła mnie piec i gotować, poza tym skrzaty w szkole, bo chyba mnie z jakiegoś powodu kochają. Chcesz więcej, to mogę upiec coś, co naprawdę lubisz, nie ma sprawy!
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Słysząc Carly, poczuła w sercu nadzieję. No i może odrobinę strach? Była świadoma tego, że posada aurora to nie lada gratka. Duża odpowiedzialność, ciągłe niebezpieczeństwo ale i coś… coś innego, coś ciekawego, jakaś odmiana od szarego, nudnego życia. Magiczny świat był taki wspaniały i krył w sobie tyle tajemnic. Chciała odkryć je wszystkie, ale była świadoma, że najpierw należy się odpowiednio przygotować. - O, to bardzo ciekawe! - odpowiedziała, czując wdzięczność, że dziewczyna jej nie wyśmiała. Wręcz przeciwnie, potraktowała ją bardzo uprzejmie i na poważnie. Niezmiernie ucieszyło to Val, która zupełnie nie spodziewała się takiej reakcji i nie mogła wręcz marzyć o takiej propozycji. Poznać prawdziwego aurora. To dopiero coś! - Chętnie posłucham o jego pracy. Może nawet przekonam mamę, żebym mogła do ciebie przyjechać - na samą myśl o tym, by poznać pana Norwooda zaświeciły się jej oczy. Kto wie ile przeżył i co ma do opowiedzenia. Gdy przysłuchiwała się słowom koleżanki, kiwnęła ze zrozumieniem głową. Nie zamierzała wyśmiewać jej największych strachów, każdy się czegoś przecież bał. I tak, życie jest niesprawiedliwe, myśląc mimowolnie o tym, że tata Scarlett był super, a jej ojciec okazał się aż takim dupkiem. Posłała w kierunku dziewczyny smutny uśmiech, odpowiadając: - Coś w tym jest - poprawiła zmierzwione włosy, zerkając raz jeszcze na lalkę. - Ale hej, strach ma wielkie oczy. Przecież na tym świecie nie ma niczego, czemu nie dałybyśmy rady. Dodała, zajadając się ciastkiem. - Nie dam ci spokoju, chyba już nigdy, bo one są naprawdę przepyszne! Ojeju, jeśli byłabyś taka kochana to wiesz co… uwielbiam banoffie! Jakby co, urodziny mam już w maju. Siódmego - mrugnęła porozumiewawczo okiem, a jej gardła wydobył się melodyjny śmiech. Reszta podróży minęła już w miarę spokojnie. Dziewczęta szły dziarskim krokiem pochłonięte rozmową, zupełnie niepomne tego, że za ich plecami zostawiają niezbyt przyjemne wspomnienia w postaci potyczki z boginem. Chociaż czy na pewno? To małe zwycięstwo zapisało się w pamięci Val jako dzień, w którym odwaga wygrała ze strachem, a ich więź jeszcze bardziej się zacieśniła.
/ztx2
+
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Praca Josha jako opiekuna Hufflepuffu polegała w głównej mierze na tym, że zadawał pytania, w głębi ducha licząc, że nie dostanie na nie odpowiedzi, aby później poczuć się, jakby ktoś zarzucał go zadaniami ponad jego siły, możliwości. Jednakże nawet, jeśli tak się czuł, zawsze starał się pomóc, szczególnie gdy widział, że jego zdanie ma znaczenie, jego wsparcie, czy po prostu obecność obok. Odnosił wrażenie, że cokolwiek męczyło Mer, miało za chwilę ujrzeć światło dzienne i sądził, że będzie na to przygotowany. Cóż, nie był. Mimo to nie odrywał ciepłego spojrzenia od swojego małego Borsuka, czekając aż zostanie ono odwzajemnione, czując się gorzej, kiedy tylko dostrzegł łzy. W jednej chwili był gotów przytulić do siebie Wyatt, ale czekał aż słowotok dobiegnie końca, aż cała sytuacja zostanie jasno przedstawiona, a on sam dobierze właściwie słowa. - Nie zamierzam mówić o tym całej kadrze czy uczniom, spokojnie - odpowiedział, czując jednocześnie, że jeśli nie będzie sobie radzić, będzie chciał pomówić z własnym mężem, ale nie musiał ostatecznie podawać imienia czy nazwiska. - Jeśli potrzebujesz się w tej chwili przytulić, służę ramionami. Czasem ten prosty gest pomaga uwolnić emocje i spokojnie, możesz się przy mnie wypłakać. Ani ja ani fomiś nie będziemy mieć z tym problemu - dodał jeszcze, rozkładając na moment ręce, jedną z nich drapiąc wspomniane stworzenie. Choć zaczął od mniej ważnych, jego zdaniem spraw, wyraźnie wciąż zastanawiał się nad wszystkim, co zostało powiedziane. W końcu pokręcił lekko głową, uśmiechając się odrobinę smutno, ale z widoczną troską, licząc na to, że nie powie czegoś źle. - Przede wszystkim, nie jesteś czymś, a kimś. Osobą, bez względu na tradycyjne określenie czy chłopakiem, czy dziewczyną. Jesteś osobą, która ma swoją wartość, a której zdecydowanie nie określa to, jakiej płci jest, czy też się czuje. Jesteś po prostu sobą i jeśli nie czujesz się dobrze, kiedy utożsamiają cię z płcią żeńską, to jest to w porządku. Jeśli wolisz, żeby inni nie używali konkretnych zaimków wobec ciebie, to też jest w porządku i masz prawo im o tym powiedzieć - zaczął mówić spokojnie, ale stanowczo, pokazując swój sposób patrzenia na sytuację, choć jednocześnie miał wrażenie, że rozumiał jej ojca. Nie znał mężczyzny tak dobrze, ale podejrzewał, że był w stanie zrozumieć jego milczenie. Mogło mieć dwa źródła - jednym mogła być złość, wywołania niezrozumieniem, chęć wygarnięcia dziecku, że nie powinno wydziwiać, - drugim mogła być niepewność, czy nie zrobiło się czegoś źle, jako rodzic. Właśnie tę obawę podzielał miotlarz, choć był jedynie opiekunem Hufflepuffu. - Twój ojciec z pewnością musi sobie wiele przemyśleć i pozostaje mieć nadzieję, że będzie pamiętał, że mimo wszystko, jesteś jego dzieckiem - stwierdził prosto, zaraz krzywiąc się lekko na wspomnienie własnego ojca. - Czasem rodziców może przerażać w ich odczuciu inność ich dzieci, ale nie jest to coś, czym należy się zamartwiać. Daj mu trochę czasu, a jeśli chodzi o wakacje, możesz spędzić je z Hogwartem. Zawsze znajdzie się alternatywa, jak nawet pobyt pod moim dachem. Chris nie będzie mieć nic przeciw kolejnej zbłąkanej duszy w naszym domu, więc… nie martw się tym, a skup się na sobie. Powiedz mi, czego się boisz i czego pragniesz?
Gdy tylko skończyło mówić mocno zacisnęło zęby, próbując jakoś powstrzymać płacz. I początkowo słyszało to, czego się obawiało - ciszę. I choć Mer miało w głowie gonitwę myśli na temat tego, że właśnie podzieliło się z kimś swoim sekretem, nie zdążyło zacząć zadręczać się podejrzeniami, że u profesora nie znajdzie wsparcia. Nie zdążyło, bo mężczyzna spokojnym tonem przerwał ciszę zapewniając, że jeno sekret jest bezpieczny. Czuło niewysłowioną wdzięczność i ulgę z powodu zarówno odpowiedzi jak i jej treści. Lekko wzruszyło ramionami nie za bardzo wiedząc, czy faktycznie chce się przytulać, ale kiedy podeszło bliżej skorzystało z oferty. - Dziękuję - mruknęło, ni to markotnym, ni jakoś szczególnie wesołym tonem, ale na pewno spokojniejszym niż jeszcze kilka chwil temu. - Faktycznie pomaga - dodało, odsuwając się, ocierając wilgotne policzki i znów wyciągając rękę w kierunku głowy fomisia. Może i nie okazywało tego zbytnio, ale Mer bardzo cieszyło się z tego, że profesor poświęca jenu uwagę i przede wszystkim rozmawia. I miało wrażenie, że dowiaduje się od niego bardzo ważnych rzeczy, których wcześniej samo nie potrafiło sobie uświadomić. Tego, że bycie sobą jest w porządku i że ma prawo do tego, by komunikować swoje potrzeby. - Zaimki... Nie przeszkadzają mi jakoś mocno, ale czasem miło byłoby usłyszeć że... Coś zrobiłom czy gdzieś byłom. Albo samodzielnie to głośno powiedzieć, bez tej obawy, że... Że zostanę odtrącone przez bliskich. W zasadzie chyba pierwszy raz na głos tak o sobie mówię i... - westchnęło głęboko, uzmysławiając sobie własne uczucia. - I jest mi lepiej. Czy Mer tego chciało, czy nie, rozmowa musiała w końcu przejść na temat jeno ojca. - Dobrze by było - odparło z nadzieją w głosie. - Ale i tak niepokoi mnie ta cisza. Zawsze mieliśmy dobry kontakt i wie pan, z tymi wakacjami... W lato zawsze robiliśmy coś wspólnie. Tylko ja, mój brat i nasz ojciec. Może nie wyjeżdżaliśmy za granicę, ale zwiedzanie Wielkiej Brytanii czy nawet wspólne spędzanie czasu w domu... I mam wrażenie, że nawet jeśli wrócę do domu, nie będzie tak jak dawniej - westchnęło. - Dziękuję, ale nie chcę sprawiać kłopotu - dodało, mając na myśli spędzanie wakacji u profesora. - Mam nadzieję, że do wakacji coś się zmieni, ale chyba i tak zdecyduję się na szkolny wyjazd. Może to już czas, żeby powoli zaczynać żyć po swojemu? - zastanowiło się, równocześnie myśląc nad pytaniami, jakie zadał jenu profesor. - Najbardziej boję się tego, że mogłom zniszczyć to, co zostało z mojej rodziny. Chcę tylko żeby znów było normalnie. I chcę żeby pan wiedział, że jestem panu ogromnie wdzięczne.
Josh odnosił wrażenie, że za duża ilość osób studentów potrzebowała ciepła dorosłej osoby, ojcowskiego ciepła. Jak chociażby Brewer, z którym czuł, że powinien znów za niedługo porozmawiać, Coon, który także zdawał się nie mieć właściwego kręgosłupa. Teraz widział, że nawet jego Borsuk potrzebował czegoś więcej niż tylko podpisów pod usprawiedliwieniem. - Jeśli będziesz potrzebować podobnego wsparcia, zapraszam do gabinetu. Jestem waszym opiekunem i traktuję was jak swoje dzieci, więc nie krępuj się - powiedział cicho, kiedy już wypuścił Mer z objęć. Uśmiechał się przy tym lekko, starając się zwrócić uwagę na każdą reakcję Wyatt, starając się zrozumieć, czy gdzieś jeszcze tkwił problem, czy wszystko sprowadzało się do własnej tożsamości i akceptacji przez najbliższych. Prawdę mówiąc, był to też moment, w którym mężczyzna uświadomił sobie, że zdecydowanie potrzebne było mu dodatkowe przeszkolenie z zakresu psychologii. Wszystko opierał na własnych przekonaniach i doświadczeniu z raczej marną relacją w rodzinie. Słuchał Wyatt, czując, że tak naprawdę łączyło ich więcej, niż początkowo podejrzewał. Brak akceptacji ze strony ojca bolał tak samo, niezależnie od tego, czy chodziło o bycie czarodziejem, czy nieutożsamianie się z jakąkolwiek płcią, czy bycie innej orientacji, niż rodzic zakładał. W końcu uśmiechnął się znów łagodnie. - Nocowaliśmy już u siebie jednego ze studentów, więc spokojnie. To nie byłby problem, a przyjemność. Mamy do opieki kaczki dziwaczki, pufka i puszka pigmejskiego, pół kuguchara i lelka wróżebnika. Przyda się pomoc w zwierzyńcu - zapewnił spokojnie, po czym westchnął ciężko. - Tak naprawdę nigdy nic nie będzie tak, jak było wcześniej. Zarówno pobyt w Hogwarcie nigdy nie będzie jak pierwsze miesiące w nim, tak i spędzanie czasu z rodziną, po przekazaniu trudnych do zrozumienia wieści. Dla bliskich powinniśmy zawsze liczyć się jako osoba, bez rozgraniczenia na płeć, czy to, jak o sobie mówimy. Jeśli twój ojciec jest choć trochę lepszy od mojego, to wakacje będziesz mieć przyjemniejsze, a jeśli nie, propozycja pozostanie aktualna - powiedział spokojnie, na moment spoglądając w stronę złotego pyłu. - Chciałbym, żebyś zapamiętało - kontynuował powoli, specjalnie sięgając po właściwe zaimki. - Że nie jesteś winne temu, co mogło teraz stać się z twoją rodziną. To na rodzicach spoczywa odpowiedzialność za rodzinę. Nie możesz czuć się odpowiedzialne za ich emocje. Masz dbać o siebie, a od rodziców, rodzeństwa, krewnych i przyjaciół zależy to, jak oni będą się czuć. Dla ciebie to ty jesteś najważniejsze i masz trwać przy sobie, w prawdzie ze sobą - dokończył, kładąc na moment dłoń na ramieniu Mer, spoglądając z powagą na Puchonkę.
Przytaknęło skinieniem głowy, gdy profesor zaoferował nu wsparcie w przyszłości. Czuło się nieco zmieszane tym, że w takim dość ważnym etapie życia znajduje oparcie w kimś, z kim nie jest połączone więzami krwi, jednak z drugiej strony wypełniała je swego rodzaju ulga i myśl, że przez pełnienie takiej, a nie innej funkcji, profesor faktycznie jest jak rodzina. Rozmowa, jaką właśnie odbywali tylko umacniała w Mer to przekonanie zwłaszcza, że chociaż wciąż było sfrustrowane, czuło się już spokojniej. O wiele spokojniej, jakby zrzuciło z siebie ogromny ciężar, jakby wreszcie naprawdę zaczynało być sobą. W końcu głośno powiedziało o sobie tak, jak już długo o sobie myślało. - Naprawdę macie tyle zwierzaków? - rzuciło jakby pogodniejsze. Nigdy nie miało żadnego własnego zwierzęcia poza Rileyem, sową, którą dostało tuż przed wyjazdem do Hogwartu. Szybko zostało sprowadzone na ziemię gdy usłyszało, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Westchnęło głęboko spodziewając się, że od razu usłyszy od profesora Walsha o kwestiach rodzinnych, jednak on jako pierwszy poruszył temat szkoły. Mer nieco ściągnłęo powieki. - W sumie... Nigdy tak o tym nie myślałom - odparło. - Chodzi o to wszystko. Że wszystko się zmienia. Prędzej czy później po dobrych rzeczach pozostanie nostalgia, a po tych gorszych... Wiem, że mówiłom różne rzeczy, ale jak tak teraz o tym myślę, to nawet rozwód moich rodziców nie wydaje się już tak okropny jak siedem lat temu. Źle mi z tym czasem, ale sądzę, że jako dziecko nie miałom wpływu na decyzje, jakie zapadły. Teraz jest trochę inaczej, bo jednak mogłom się powstrzymać, spróbować zastanowić się nad tym, co mówię, problem tylko w tym, że to zastanawianie się wybitnie mi przez większość czasu nie wychodzi, bo potrzebuję wyrzucić z siebie emocje i orientuję się w swoich słowach dopiero gdy słyszę swój głos - rozgadywało się coraz bardziej i słychać było w jeno głosie coraz większą swobodę. - Chyba... Chyba chcę wszystkiego zbyt szybko - stwierdziło, drapiąc się po karku. I zaraz poczuło, jakby coś ścisnęło nu serce. Gdy usłyszało, jak profesor używa preferowanych przez Mer zaimków, pojawiło się w niem wiele emocji na raz. Znów miało ochotę się rozpłakać, jednak tym razem ze szczęścia. Na chwilę pochyliło głowę, żeby otrzeć policzek. - Dziękuję, panie profesorze - odparło z wdzięcznością. - To naprawdę wiele dla mnie znaczy i... Spróbuję się jakoś ogarnąć, może bardziej skupię się na rzeczach, na których mi zależy.
Josh wiedział, że czasem dzieciaki naprawdę potrzebowały wsparcia i wychodził z założenia, że będąc ich profesorami, albo jak on - opiekunami, mieli wręcz obowiązek im go udzielić. Dodatkowo jego zdaniem, czasem łatwiej było powiedzieć o swoich problemach komuś obcemu, komuś, kto jeszcze nie miał w pełni wyrobionego zdania na ich temat. Chciał być dla dzieciaków oparciem, przez co nie raz zastanawiał się nad dokształcaniem z zakresu psychologii. Teraz miał dodatkową zachętę, słysząc historię Mer. - Tak. Ja początkowo chciałem tylko latające, ale jak widać z takich mamy tylko lelka wróżebnika, moją słodką Fruzję. Chris lubi stworzenia, ja lubię sprawiać mu przyjemność i tak się zaczęło nasze mini zoo, które chciałbym powiększyć, choćby o kulinigi i z ich wełny robić swetry - odpowiedział, uśmiechając się przy tym szeroko. Nie zamierzał kryć się ze swoimi planami, nawet jeśli były one co najmniej szalone, gdy spoglądało się na niego z boku. Inna sprawa, że zaczynał zwierzęta traktować jak dzieci, których nie planował adoptować. Dość miał problemów z Puchoniątkami. Słuchał dalej słów Wyatt, zastanawiając się, jak wiele emocji musiało w sobie tłumić. Chciał okazać swoje wsparcie już teraz, w tym momencie, choć wiedział, że tak naprawdę sam będzie musiał przywyknąć do świadomości, że jedno z jego podopiecznych nie postrzega siebie w “tradycyjny” sposób. Miał nadzieję, że nie zrobi w przyszłości niczego, co mogłoby urazić Mer, ale teraz, w jaskini, uśmiechał się ciepło, wierząc, że jakoś w ten sposób pomaga. - Skupienie się na sobie i na tym, czego się chce, jest dobrą drogą do odnalezienia i zrozumienia siebie. Jeśli chodzi o przeszłość, wypowiedziane słowa, zrobione rzeczy… Na to nie masz już wpływu i możesz tylko wyciągać naukę z tego, co się wydarzyło. Pamiętaj także, że masz teraz siedemnaście lat, prawda? Więc siedem lat temu, jak mogłoś być dojrzałe? Dziećmi kierują emocje, które później, jako dorośli próbujemy hamować. To, coś wtedy czuło, było prawdziwe. Słowa, nawet jeśli za mocne, za bolesne, mówiły to, coś czuło w tamtym czasie. Rodzice powinni to zrozumieć i wyciągnąć wnioski. Jednak ich emocje nie są twoimi emocjami i nie jesteś za nie odpowiedzialne - powiedział znów spokojnie, czując ukłucie żalu, że sam nie usłyszał podobnych słów dawno temu, kiedy jego rodzice się rozchodzili, kiedy jego matka wyjechała, kiedy nie wracała do niego, a ojciec nie chciał słyszeć o magii. Teraz miotlarz chciał dawać dzieciom to, czego sam nie dostał, gdy był w potrzebie. - A teraz chodź, lepiej wracać do lodowca i napić się czegoś rozgrzewającego. Mój fomiś też potrzebuje odpoczynku na dziś - zaproponował, po czym uśmiechnął się ciepło do Wyatt i ruszył w stronę wyjścia z lodowca, a fomiś poszedł za nim.