Przestrzeń obejmująca otwartą nieco zapuszczoną kuchnię w stylu babcinym, salon zagracony starymi, skapciałymi meblami, ślad po kilku usuniętych ściankach działowych i w kącie jedyny nowy mebel w całym domu - łóżko. Po lewej stronie za drzwiami można się znaleźć w toalecie, która choć sprawna, również wymaga trochę pracy.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
C - "Ciepłolubny!" Naprawdę nieźle znosisz gryfońskie temperatury, ale jest w tym pewien haczyk - najwyraźniej szybko się do nich przyzwyczajasz! Gdybyś mógł, to najchętniej nie wychodziłbyś z zamku, bo już w nim jest ci zimno - na zewnątrz pewnie zmieniłbyś się w magicznego bałwanka. Trzęsiesz się jak galareta i żadne zaklęcia nie potrafią cię porządnie i długotrwale rozgrzać. Ciepło jest ci tylko w dormitorium... i przy innych Gryfonach!
Dość pewnie oparł się na klamce, z impetem uderzając o drzwi wejściowe, bo te wcale nie ustąpiły pod jego naporem, choć pewien był, że będą otwarte. - BAZYL?! - wydarł się pukając do drzwi, bo przecież było to znacznie łatwiejsze od faktycznego korzystania z kluczy, nawet jeśli te miały przy sobie najpiękniejszy możliwy brelok. Zaklął cicho po włosku, wpierw z konieczności poszukania kluczy, a zaraz i przez to, że ledwo puścił klamkę, a ta zadyndała smutno, pozwalając na to, by dolna śrubka odbiła się od ziemi i potoczyła się w stronę trawnika. Jęknął cierpiętniczo, przydreptując z jednej nogi na drugą z nerwów i zimna, by zaraz podnieść zbuntowaną śrubkę i przykucnąć przy zamku. Wcisnął śrubkę na miejsce i przykleił ją zaklęciem trwałego przylepca, by ta choć tymczasowo siedziała w miejscu, a może nawet po to, by szczęśliwym trafem wypadła ponownie akurat wtedy, gdy to Bazyl szarpnie za klamkę. Cofnął się o krok, miną "not bad" oceniając swoje dzieło, zanim nie zaczął grzebać w przegródkach swojej torby, będąc pewnym, że gdzieś tam schował klucze, by w końcu i tak odnaleźć je w kieszeni swojej kurtki. Wpakował się do środka, ale wcale nie zdjął z siebie grubego futra, bo i szybko zdał sobie sprawę, że w środku wcale nie jest mu dużo cieplej, niż na zewnątrz. Rozejrzał się wokół na trzęsących się nogach, od kominka przeskakując spojrzeniem do starego krzesła, z którego już dawno odpadła cała farba i zanim zdążył dobrze się zastanowić impulsywnie rzucał już "Deprimo" na wysłużony mebel. Przez drobną sekundę zamrugał tępo wpatrując się w roztrzaskane kawałki drewna, aż w końcu chichnął i zakręcił różdżką drobny wirek, by magią posłać powstały w ten sposób opał do kominka. Zesztywniałymi od zimna rękami mocował się chwilę, by odpowiednio poukładać kawałki nóg i oparcia w ciasnej przestrzeni, po czym podpalił całość prostym Incendio. Owinął się dodatkowym kocem niczym peleryną, wygrzebał z wciąż nierozpakowanych pudeł butelkę Rożowego Druzgotka, którą przyciągnął ze sobą jeszcze z mieszkania Marli i z takim towarzystwem zasiadł przy samym kominku, zatapiając się w lekturze podręcznika Transmutacji. Przynajmniej na pierwsze osiem minut, po których znalazł się na wizbookowym profilu Archiego Darlinga, przywiedziony ciekawską myślą, że sprawdzi jak ten bawi się podczas swojej nowej trasy koncertowej.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Po kwadransie dało się słyszeć jakieś ociężałe kroki po schodach prowadzących do piwnicznej części domu, a potem, z jękiem i zgrzytem, ocierając się o parkiet, stare drzwi uchyliły się, a w nich, nikt inny, jak nawoływany chwilę wcześniej Bazyl, w szarym dresie, żonobijce i z kartonem różnych rupieci w rękach. Zmarszczył brwi, czując zapach palącego się drewna, bo przysiągłby, że nie rozpalał w kominku, może ta chata już się fajczy?! Rozejrzał się i mimowolnie uśmiechnął z rozczuleniem, widząc ten kokon futra, koców i innych szalików (w tym jednego w barwach hufflepuffu). Upuścił z grzmotnięciem ciężkie pudło i wycierając dłonie w uda skierował kroki pomiędzy innymi pudłami i przełażąc przez oparcie starej kanapy - nie będzie przecież nadkładał sobie drogi - ukucnął obok gryfona, obejmując cały kokon z warstw, kulący się nad wizzbookiem przy wesoło trzaskających w kominku resztek krzesła. - No hej. - mruknął w to, co uznał za okolice jego szyi, zaciskając mocniej ramiona - Dalej Ci zimno? - zapytał z nutą troski w głosie, bo przekleństwo, jakie dopadło Coona w związku z konsekwencjami stanu zamku po ataku wydawały się być aż nazbyt przewlekłe. Musiał z trudem godzić się z brakiem crop-topów, paradowania nago po domu i innych przyjemności, które miał nadzieję, że będzie miał na pęczki, kiedy już zamieszkają razem. Przecież nie zmusi go do nagości, jak ten trząsłby się z zimna nawet jakby wczołgał się do tego kominka tuż obok odrapanych z lakieru, osmolonych podłokietników. Pogładził rozczochrane włosy i poprawił tkwiącą w nich spineczkę, przytrzymującą pojedyncze, niesforne loki, nieco krótsze od całej reszty fikuśnego bałaganu. - Z piwnicy już prawie wszystko wyniesione. - poinformował zarządce remontu - Dlatego tu jest taki pierdolnik. - zerknął na ilość rupieci rozstawionych po kątach- Wystarczy odmalować, posprzątać i możesz wybierać meble. - uniósł brwi. Miał nadzieję, że sam nie będzie musiał robić, bo poza aspektem praktycznym i wygodą, to nie potrafił zdecydować między meblem A i meblem B. Podniósł się z kucków i wygiął do tyłu, aż mu coś chrupnęło w plecach. - Myślałem o tym czy... - poklepał się po kieszeniach, w poszukiwaniu papierosów, które znalazł na kominku, więc zaraz znów ukucnął, by odpalić jednego od jakiejś tlącej się w nim drzazgi- ...poinformować rodziców o tym, że zmieniam adres.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
W pełni zatonął w wizbookowej rzeczywistości, by wzdrygnąć się gwałtownie przy nagłym hałasie opadających na ziemię rzeczy, ale łypnął tylko w stronę Bazyla, posyłając mu szeroki uśmiech wyłaniający się z kłębowiska grzejących go warstw materiału, zanim nie wrócił spojrzeniem do książki, nie potrafiąc oderwać myśli od newsów, do których je przykleił. - E-ej - zaśmiał się na nagły ścisk, a zaraz i zachichotał głupio w niekontrolowanym przejęciu, nim nie udało mu się wyplątać dłoni spod koca, by przytrzymać nimi Bazyla przy sobie na choćby jedną drobną sekundę dłużej. - Mhm, chcesz wypróbować jakiś nowy sposób na rozgrzanie mnie? - zasugerował, bo nawet jeśli zdążyli już odkryć jak nieskuteczne wobec trzymającej go klątwy są ich standardowe sposoby na podgrzanie temperatury, to nie znaczy, że chciał rezygnować z przyjemności, która się z tymi próbami wiązała. - Ty za to wyglądasz gorąco... - burknął zazdrośnie, spojrzeniem obłapiając Bazylową żonobijkę, gdy sam łasił się jeszcze do gładzącej go po włosach dłoni, zanim nie zaskomlił cicho na znów zbudowany między nimi dystans. Łypnął w stronę pudeł, by przeskoczyć spojrzeniem do ognia - znów do pudeł i znów do ognia - by skończyć tę podróż na szukającym fajek Bazylu. - Spalmy to wszystko - zaproponował zabójczo poważnie, zdecydowanie nie mając w sobie wewnętrznej siły na przeglądanie wszystkich tych pudeł, pudełek, skrzyń i worów. - Zróbmy jakieś Accio galeo- czekaj, a teraz myślą, że mieszkasz w Hogwarcie nadal? - podpytał, przeskakując tokiem myślowym do słów, które w pierwszej chwili zlał zupełnie, co dało się przewidzieć przez tępe spojrzenie patrząca przez chwilę gdzieś przez Bazyla. - Może- Może lepiej poczekaj aż trochę tu posprzątamy i naprawimy kilka rzeczy - wyrzucił z siebie, poddając się tej drobnej panice, więc i gwałtownie wstał, zrzucając z siebie koc i zaraz też grube futro. - Przecież jak im powiesz, że masz dom, to się tu wproszą w odwiedziny i będą wszystko osądzać i oceniać i w ogóle nie mamy miejsca, by zjeść obiad, a trzeba w takiej chwili podać obiad, bo bez obiadu tak, to już w ogóle się nie uda i powiedzą, że mam na Ciebie zły wpływ albo coś o wysokich progach i że mam krótkie nogi - rozgadał się, drepcząc po mieszkaniu, by rzucić się do przeglądania zawartości jednego z pudeł. - Merlinie, same zapleśniałe książki, co za nuda - przymarudził, rozwijając jeden ze znalezionych między tomiszczami pergaminów, krzywiąc się mimowolnie na tytuł przepisu na zupę z plumpki. - Liczyłem na mapę skarbów...
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Pacnął tyłkiem na ziemię koło Rivera, przysuwając się do niego na tyle blisko, by objąć go bliżej i ścisnąć między nogami. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, przyglądając mu z miną, sugerującą bardzo konkretnie, że byłby w stanie wymyślić jakieś nowe sposoby rozgrzewania jego ciała i nie trzeba było go do tego namawiać. Zupełnie nieświadomie nawet sięgnął do troczków dresu, zawiązanych pod pępkiem, zaciągając się petem z przymrużonymi oczami. Pokręcił głową na boki, jakby rzeczywiście rozważał taką opcję, chociaż z drugiej strony uważał, że dobrze byłoby przynajmniej przejrzeć te pudła. Jakieś rzeczy można było zawsze oddać do sierocińca, jakieś wystawić do ogrodu, inne może oddać znajomym. Mnóstwo rupieci było zwyczajnie rupieciami, ale taki fotel, gdyby się komuś chciało go odświeżać, albo miał wystarczający talent do transmutacji - którego Bazyl nie miał wcale - mógłby posłużyć jeszcze przez jakiś czas. - Mhm. - odpowiedział, jak zwykle wylewnie. Kontaktował się z rodzicami rzadko. Tym rzadziej, odkąd ojebał babkę Sophię z pióra tajemnic i zwinął się, rezygnując ze spędzenia u tej wiedźmy wakacji. Kilka listów jeszcze matka namawiała go, by przeprosił, ojciec domagał się tłumaczeń, ale w końcu oboje zrezygnowali. Okazywało się, po raz kolejny w życiu Bazyla, że brak odpowiedzi jest najlepszą karą i rozwiązaniem wszystkich problemów. Trudno dziwić się, że stosował tak sukcesywnie silent treatment. Zamrugał ze zdziwieniem, gdy szop zerwał się na nogi, gubiąc swoje warstwy, niby motylek z kokonu i pobiegł zaglądać do kartonów. Wciąż tkwiąc, porzucon na podłodze, z kocem i futrem między nogami, palił peta unosząc jedynie brwi coraz wyżej i wyżej. - Halo. - spróbował wciąć mu się w słowo. Bezskutecznie.- Halo halo. - powtórzył, podnosząc się ociężale, bo już mu coś w plecach strzykało od tych kartonów. Odłożył peta na krawędź kominkowego gzymsu - Nigdzie się nie wproszą, nie będziemy im dawać żadnego obiadu, a Ty masz najpiękniejsze, najzgrabniejsze, długie nogi, jakie widziałem. - zakomunikował, podchodząc i obejmując go od tyłu, by zatrzymać to dreptanie choć na moment i przynajmniej pocałować w szyję, bo przecież nie doczekał się nawet powitalnego całusa w nagrodę za tak ciężką pracę - Jak dla mnie mogą tu nigdy nie przychodzić. Chyba, że się bardzo, bardzo uprzesz, że chcesz ich zapraszać. - westchnął. Nigdy nie rozmawiali o kwestii informowania swoich rodzin o ich związku. Tym bardziej o wspólnym mieszkaniu. Nie był pewien, czy chce poruszać ten temat, bo jednak nie był wybitnie bogaty emocjonalnie, a rozkminianie takich rzeczy przychodziło mu z trudem. - Czekaj czekaj, tu gdzieś miałem mapę skarbu... - mruknął zagadkowo, gmerając w jednym z pudeł, z którego wyciągnął flamaster i podchodząc powoli do Rivera, podciągnął żonobijkę pod brodę patrząc na niego chytrze. Flamastrem zaczął rysować szlaczkiem przerywaną linię po brzuchu w kierunku swojego podbrzusza, po czym zarechotał głupio, widząc konfuzję na twarzy chłopca- Naprawdę się tym nie przejmuj. - wyrzucił flamaster do innego z otwartych pudeł i pozwalając by podkoszulek opadł zasłaniając drogę do jedynego słusznego skarbu, który Rivera powinien interesować, ujął gryfońską twarz w dłonie- Proszę mnie teraz pocałować, a potem wybrać, które meble oddajemy, a którymi będziemy palić w piecu przez resztę zimy. - zakomenderował z powagą, przyciągając go za twarz do pocałunku.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Nakręcał się szybko, jeszcze szybciej w swojej głowie niż samej paplaninie, oczami wyobraźni widząc już ten dramat w postaci Bazylowych rodziców, którzy wpierw czepiają się go jako współlokatora, czarodzieja i w ogóle człowieka, a później, jakby to miało nie wystarczyć na zdeptanie mu samooceny, też jako potencjalnego partnera. Nie zdążył jednak w pełni spanikować, wciąż potrafiąc złapać głębszy wdech, gdy Bazyl przyhamował go skutecznie, a on swoją paplaninę mógł zamienić na zadowolony chichot zdobytą pieszczotą. - No na pewno nie teraz - przyznał, instynktownie poprawiając wpiętą we włosy spinkę, nie mając ochoty pokazywać się rodzicom Ślizgona z przypalonymi włosami i z telepkami z zimna. - Ale prędzej Twoich niż moich - dodał, dramatycznie odchylając się w tył, by wspierając się o Kane'a wyciągnąć szyję po pocałunek, niezależnie od tego czy jego własny trafić miał w usta, nos, policzek, szczękę czy szyję. W pełni o własnych siłach stanął dopiero gdy dał zwabić się na gadkę o skarbie, bo i łyknął ten teatrzyk bez zastanowienia, ciekawskim spojrzeniem brnąc za flamastrem, aż nie prychnął na granicy rozbawienia i oburzenia z żartu na jaki się nadział. - Mhm, nagle nabrałem ochotę na przygodę - podłapał, od razu tworząc w głowie piracką wizję poszukiwań, więc i ułożył dłoń w hak, by zaczepić nim o Bazylowe spodnie, próbując przyciągnać go do siebie bliżej. - Czekam na rozkazy, kapitanie - dodał cichszym pomrukiem, nie tracąc ekscytacji w oczach nawet wtedy, gdy w końcu faktycznie dostał swoje rozkazy, nieco odmienne od tych, na które teraz liczył. - Spalmy wszystko - szepnął mu dramatycznie w usta, niemal czując jak w ciemnych oczach zatańczyły płomienie i przyjemna wizja ciągłego ciepła, które przez ostatni czas zdawało się istnieć niemal wyłącznie w dormitorium Gryffindoru - czego Coon oczywiście Bazylowi nie mówił, nie chcąc by ten przypadkiem wpadł na pomysł wygonienia go tam z Krzemienia. - Jestem królem pchlego targu! - pochwalił się, przystając na palcach, by cmoknąć Bazylowe usta raz jeszcze - i jeszcze drugi i trzeci i czwarty - niby w błyskawicznej serii zaklęć, nim nie przytrzymał go sobie za kark do głębszego pocałunku, mimowolnie opadając w nim nieco w dół, jakby roztapiał się pod błogością kradzionej dla siebie pieszczoty. - Znajdę nam najpiękniejsze meble za pół darmo, więc nie potrzebujemy niczego - zapewnił równie beztrosko co lekkomyślnie, jeszcze zerkając na Bazyla przez ramię, gdy wracał po koc, by narzucić go sobie na ramiona, powolnie zaczynając czuć ściągające mu skórę zimno. - Tapetę mamy tutaj paskudną i trzeba ją zdjąć. Koniecznie. W ogóle nie pasuje do tego drewna. Myślę, że jak się tak partia po partii ogrzeje Fovere, to powinna bez problemu dać się odkleić... - rozgadał się, kręcąc się w kółko, gdy rozglądał się po pomieszczeniu, próbując wyłapać co można poprawić jak najniższym kosztem. - Bo kafelki w łazience, to samym Reparo ogarniemy, nie? W sensie... Trzeba będzie je rzucić jakieś sto tysięcy razy, ale to tak samo jak Chłoszczyść na ten dywan... - ciągnął dalej, patrząc pod nogi na niemal wdeptany w ziemię materiał, na którym trudno było domyślić się oryginalnych kolorów. - Czy lepiej go wyjebać? Ale wiesz... przydałoby się coś miękkiego na ziemi - zasugerował, niby na Bazyla nie patrząc, a jednak kącikom ust pozwalając na zadowolone zadrżenie.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Bazyl miał szczerą nadzieję nigdy nie musieć O'Cathainów tu gościć. O ile obraz ich postaci, w głowie Rivera, dyktowany był zwyczajnym zmartwieniem o to, by wypaść dobrze przed rodzicami swojego partnera, o tyle Bazyl, od czasu wyrzucenia Unki z drzewa genealogicznego, chciał mieć z nimi coraz mniej i mniej wspólnego, bo ich po prostu nie znosił. A im starszy się stawał i im dłuższe były przerwy pomiędzy ich spotkaniami, tym lepiej zdawał sobie sprawę z tego, że czuje się dużo lepiej i szczęśliwiej, nie musząc ich oglądać. Jednocześnie poczuwał jakiś obowiązek poinformowania ich, że ma już dom, wprawdzie nie swój, tylko swojego dudusia, ale dom niemniej prawdziwy i nie będzie już wracał do Belfast na żadne święta, urodziny, wakacje czy cokolwiek innego, choćby skały srały, a feniksy płakały. - Nie musimy zapraszać żadnych. - zapewnił z przekonaniem, tonem Bazyla-który-wie, czyli tonem zapewniającym, że tak właśnie jest jak on mówi. Pochłonął podarowane mu czułości, nim zagrał Riverowi na nosie, ale też nieukrywając - rozbestwił się okropnie i rozochocił codziennymi igraszkami. Nawet nie tyle, co rzeczywiście pragnąc ciagłych zbliżeń, co godząc się ze swoją seksualnością, którą przecież przez większość swojego życia tak strasznie okaleczał, wprowadzając szeregu zasad, które w banalny sposób okazywały się zupełnie niepotrzebnymi przeszkodami, kiedy trafi się już na odpowiednią osobę. Zaśmiał się gardłowo przy zamkniętych ustach, pozwalając pociągnąć się za gumkę. - Przedstawie Ci ich całą listę w mojej kajucie, marynarzu. - zapewnił, nim wgryzł się w jego wargi łakomie, podłapując go pod pośladkami, by pchnąć na oparcie stojącej do nich tyłem sofki i wcisnąć między jego nogi na kolejnych kilka, jednocześnie leniwych, ale gorących pocałunków, które wydawały się być w jakiś sposób ich własnym, niespisanym językiem komunikacji. Sam się wsparł o to oparcie, kiedy gazela pokopytkowała po swoje futra, koce i inne materiały generalnego ocieplania. Pokiwał głową z uznaniem, bo choć nie mógł mieć pojęcia o tym, czy River rzeczywiście miał zdolności kupowania niesamowicie pięknych i tanich bibelotów, to jednak taki tytuł mu całkowicie i niezaprzeczalnie do Gryfona pasował, więc nawet przez sekundę by nie zwątpił w to, że River podoła tak lekko rzuconej obietnicy. - No dobra, to pozbędę się wszystkiego. - westchnął, rozglądając się po meblach. Część krzeseł już nawet założył, że zawiezie do Munga, resztę można zredukować i może rzeczywiście zrobić wielkie, oczyszczające, wchodzinowe ognisko na tyłach ogródka. - Na dole odeszła lekko, bo wilgoć. - przyznał, odpychając się od mebla i podchodząc do jednej ze ścian- I tak się ledwie trzyma. - wystarczyło za któryś brzeg pociągnąć, by z pierdnięciem rwanego papieru pozbyć się tego okropnego reliktu przeszłych wieków. Kane miał wielkie trudności ze zrozumieniem, dlaczego czarodzieje obecnych czasów wciąż z taką zapamiętałością trzymali się stylu i estetki sprzed dwóch wieków.- Myślałem, żeby pozbyć się kafelków w łazience. Pod spodem jest bardzo ładna cegła... - przyznał, marszcząc brwi- -Poza tym wannę to bym jednak zostawił na zewnątrz. - wskazał na żeliwną, starą wannę stojącą w salonie i służącą za jakiś pojemnik na szpargały, jednak gdyby tak postawić tu nową i było wokół niej miejsce, to nawet pasowała do koncepcji wystroju.- O nie, wyjebać. - aż zadarł wyżej brodę- Wygląda, jakby się tu jeszcze pchły z czasów Ignatii Wildsmith mogły znaleźć. - wzdrygnął się- Dywan kupimy nowy. Może jakiś naturalny. - zmarszczył brwi na ten chytry, rakuni uśmieszek, bo zaraz mu się nie spodobało, że ten sobie fantazjuje bez jego przynajmniej werbalnego udziału- To co, ja zajmę się meblami, Ty tapetą, łazienkę zrobimy razem i dół będzie z głowy. - zaproponował, sięgając po sweter, by zabrać się za rozwalanie mebli na części mniejsze i wysyłanie ich lotem koszącym na dwór.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
- Cegła jest ładniejsza od kafelków? - zapytał zdezorientowany, bo jemu samemu takie kafelki bardzo się podobały, może nieco przez skojarzenie z mieszkaniem ciotki we Włoszech, w którym każdą powierzchnię pokrywał jeśli nie kamień czy wapno, to właśnie pięknie zdobiona ceramika, w której wzory mógł wpatrywać się codziennie od nowa. - No chyba tak - przytaknął sam sobie zaraz, zdając sobie sprawę z tego, że przecież Bazyl daje mu decydować o tak wielu rzeczach z bezgranicznym wręcz zaufaniem i akceptacją jego głupoty, więc jeśli ten już obstawiał za jakąś opcją, to musiał mieć ją już dobrze przemyślaną. - TO JEST WANNA? - wydarł się mimowolnie, podążając wzrokiem na żeliwną balię, która miał za przytarganą z nieznanego sobie powodu ogromną donicę. - Chcesz się ze mną kąpać w salonie? - zapytał uradowany, chichocząc cicho pod nosem, gdy rozproszył się na moment przeglądaniem tkwiącego w wannie dobytku, znajdując tam zaraz naprawdę bogato zdobioną pozłacaną ramkę pozbawioną jednak szkiełka i jakiegokolwiek tyłu. - Zawiesimy w niej Twoją pierwszą apelację czy co tam się pisze w wizengamocie! - wyrzucił z siebie, na moment zapominając o tapecie, dywanie i kafelkach, by unieść uroczyście ramkę w górę. - W imieniu pozwanego, Rivera Aventurina Coona, na podstawie udzielonego mi pełnomocnictwa i przepisu z artykułu 2004 paragrafu 69 zaskarżam powyższy wyrok za krzywdzący. Obywatel Coon ab-bsolutnie nic nie może p-poradzić na swój mącący w głowach innych urok - zaimprowizował obniżonym teatralnie tonem, powoli zaczynając znów szczękać zębami z zimna, więc i zaraz nieco mocniej opatulił się swoim kocem, w końcu faktycznie zabierając się za ogrzewający stary klej zaklęcia i pełne fascynacji odrywanie odchodzących już w niektórych miejscach samoistnie tapet. - Nie wolałbyś przenieść łóżka na górę? Łóżka razem z wanną - zagaił, łapiąc się na tym, że zamiast dalej uwalniać ściany od kiczowatych kwiecistych wzorków, zaczyna układać płaty tapety w ogromną marynarską czapkę, więc i poderwał się gwałtownie, porzucając swoje dzieło tam, gdzie zaczął je tworzyć, po czym zabrał się za ostatnią partię do ściągnięcia. - Bo ja tak sobie myślę, że jakby jednak ktoś miał nas odwiedzić, jeśli byśmy zaprosili jakichś znajomych, ale mieli kogoś przenocować, to tak trochę- Tak trochę niezręcznie z tym łóżkiem i wanną na dzień dobry... - zaczął wyjaśniać, zwijając tapetę w kulkę, by beztrosko wrzucić ją do kominka w drodze do łazienki. - Biorąc pod uwagę rzeczy, jakie mi tu będziesz robił, to tak trochę dziwnie potem... no wiesz - zmieszał się nieco, bardziej skrępowany samą świadomością swojego zawstydzenia, niż faktycznie omawianym problemem, bo i nigdy nie myślałaby o sobie, że coś takiego potrafiłoby wprawić go w zakłopotanie. Uciekł więc spojrzeniem do potłuczonych tu czy tam kafelek, różdżką skrobiąc jeden z nierównych krawędzi. - Umiesz je zdjąć?
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
To było wbrew pozorom bardzo trudne pytanie. Bazyl nie miał pojęcia, czy coś było ładniejsze od czegoś innego. Wydawało mu się, że zarówno kafelki były okej, jak i cegła, przy czym łatwiej i szybciej było wybić terakotę, niż naprawiać wszystkie spękania i próbować znajdować nowe elementy tak, by pasowały do starych. Dom miał naprawdę solidną historię i niektóre z zestawów ozdobników pewnie były produkowane jeszcze za czasów carskiej Rosji, oceniając po rzemieślniczym kunszcie, bogatości zdobień i absolutnym braku funkcjonalności. - Myślisz, że nie? - uniósł brwi- Może... - przypomniała mu się nagle ich koszmarna doniczka, w której teraz próbowała rosnąć figa abisyńska i to, że czasami połączenie rzeczy, które wydawały się zupełnie do siebie nie pasować, okazywało się czymś cudownym- Może wywalimy te, których już nie da się naprawić i po prostu będą takie... trochę takie, a trochę takie? - gdybał sobie na głos, pomiędzy trzaskiem rozwalanych mebli. Zanim otworzył wielkie drzwi na taras, które zatrzeszczały z bólem zawiasów, wyciągnął z jednego ze swoich kartonów czapkę, którą nasadził Riverowi na głowę, by mu uszka nie zmarzły od przeciągu. Posłał zaklęciem kupę rozdrobnionych elementów wyposażenia na jeden, solidny stos pośrodku ogródka, a im wyższy rósł, tym okazywało się, że w tym domu jest naprawdę całkiem sporo miejsca. Na łóżko. Dywan, Wannę i co tylko jeszcze River sobie w życiu zażyczy. Zaśmiał się bezgłośnie, absolutnie rozczulony przemową do pozłacanej ramki, wziął ją w rękę i odłożył do pudła z wyraźnym napisem WAŻNE. - Poszkodowany Basil Kane domaga się zasądzonego odszkodowania w postaci całuska. - wystawił się po krótki pocałunek, nim z czułością nie musnął palcami szopiego podbródka. Chciał jednak skończyć z tymi meblami w ogrodzie, a nie znał jeszcze szatańskiej pożogi, więc potrzebował dobrego kwadransa, by rozhajcować ogień na tyle by pochłonął gruz, stare sprężyny i inne rupiecie. Kiedy wrócił do środka, zabrał się za tapety od drugiego końca pomieszczenia, bo choć rzeczywiście River skupił się na składaniu największej czapki z tapety w Dolinie, to przecież wcale mu to nie przeszkadzało. Nie byli w pracy, nie mieli deadline'ów, mógł się bawić, fikać, robić kulki z kleju i cokolwiek chciał. Ten dom był miejscem właśnie po to. - Oczywiście, że chce się z Tobą kąpać w salonie. Albo w sypialni. Albo w ogrodzie. - zaczął wyliczać lekkim tonem - Jeśli tak chcesz, to możemy przenieść na górę. Wtedy będziesz musiał wymyślić co będziemy mieli tu. - wskazał ręką zakątek z jedynym solidnym meblem. Uśmiechnął się jednak chytrze, z pewnym chochliczym rozbawieniem- Troszkę wstydzisz się? Hm? Tak troszeczkę? - podpuszczał go, mrużąc oczy w uśmieszku- Możemy wszystko schować i nikt nie będzie znał naszych małych sekretów... - pokręcił głową, rzucając na zwoje opadłej tapety reducio. Kiedy w końcu przeszli do łazienki, objął szopa od tyłu i oparł mu brodę o bark, obserwując jej stan. - A może całkiem wyjebmy łazienkę. Na co ona komu. - palnął najpierw, ale zaraz przypomniało mu się, że przed sekundą ledwie River wspomniał jakichś gości, a goście mogą właściwie chcieć mieć jakąś namiastkę prywatności- Spróbuj Reducto. - przesunął palcami wzdłuż opatulonego w bluzę i koc ramienia, by objąć długopalczastą dłonią szopią rączkę trzymającą różdżkę- O tak i w górę. - powiedział mu do ucha i zakręcił jego nadgarstkiem, prezentując ruch, jaki należało wykonać.- Tylko uważaj na oczy. I lekko, jak piórko, bo wywalisz dziurę w ścianie. - zaśmiał się cicho, wolną dłonią przysłaniając mu lekko oczy nad brwiami i puszczając go, by sobie spróbował uczynić dzieło zniszczenia, całkiem taki przecież opatulony, przytulony i bezpieczny w jego ramionkach.
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
- Nie wstydzę - zaprotestował błyskawicznie, może nawet nieco zbyt szybko, zbyt głośno, ze zbyt szybko wykwitającą czerwienią na policzkach z oburzenia, że został przyłapany na czymś tak niegodnym Gryfona. - Po prostu, no wiesz, nie chcę budzić niepotrzebnej zazdrości... - wyrzucił z siebie, wymachując dłonią kółka w powietrzu, jakby ten gest naprawdę miał pomóc mu nabrać na wiarygodności i zaraz ukrył się w łazience, próbując ściągnąć uwagę Kane'a na kafelki. Wsparł się nieco o niego, bardziej wyobraźnią niż faktycznie ciałem czując ciepło jego obecności i zaraz też otarł się o niego policzkiem, wykręcając głowę na drobnego całusa w Bazylkową głowę. - Nie umiem Reducto - napomknął w proteście, wcale nie czując się gotowy na tak odpowiedzialne zaklęcia, ale Bazyl już zaraz unosił jego dłoń i majtał nadgarstkiem, więc przygryzł tylko wargę w skupieniu, próbując spamiętać odpowiedni gest, zanim nie zaśmiał się mimowolnie przy zakryciu mu oczu tym daszkiem ze ślizgońskiej dłoni. - Reducto! - spróbował, za pierwszym razem z niezachwianą pewnością, że mu się uda i z absolutnie nieistniejącymi wynikami, by zaraz powtórzyć zaklęcie raz jeszcze z ledwie słyszalnym pyknięciem powstającej na kafelku rysy. - Mówiłem, że nie umieeem - jęknął dramatycznie, wykręcając się w tył, by w swojej porażce schować się na chwilę w Bazylowej szyi, podgryzieniem próbując uciszyć poczucie beznadziei. I gdzieś między jednym całusem a drugim podgryzieniem olśniło go nagle, więc i gaspnął gwałtownie, z przejęciem szukając dwukolorowych oczu. - Przecież po Evanesco to nawet sprzątać nie będzie trzeba - zauważył, przypominając sobie nagle o zaklęciach transmutacyjnych, z którymi radził sobie znacznie lepiej od tych zwykłych i wykręcił się szybko z powrotem do nadszarpniętych czasem kafelków. Wstrzymał oddech, by wzebrać w sobie pokłady koncentracji, po czym serią zaklęć pozbył się od razu pierwszych pięciu drobnych kafelków. - Widzisz? - zagaił Bazyla z szerokim uśmiechem, jakby to on niedowierzał w jego możliwości, a nie on sam. - Jak będziesz przynosił za dużo papierów z pracy, to zrobię z nimi to samo.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Oczywiście, że Kane'owi nawet przez myśl nie przeszło, by użyć zaklęć transmutacyjnych, bo każdy, kto kiedykolwiek widział go w akcji wie, że Bazyl i transmutacja to najgorsze z możliwych połączeń. Gorsze nawet od płatków owsianych i ciepłego mleka! - Moglibyśmy kiedyś poćwiczyć jakieś bardziej sensowne zaklęcia. - zauważył - Nie chciałbyś? - z jednej strony nigdy nie czuł się w odpowiedzialności za czyją ścieżkę edukacji, River też nie funkcjonował w jego życiu jako osoba, od której wymagałby niewiadomo jakich wyników w dziedzinach magiczcnych, ale może to była jedynie kwestia odrobiny motywacji, a u ślizgiona z takim przerostem ambicji kwestia motywacji nie stanowiła najmniejszego problemu. - No i patrz jak wymiatasz. - pacnął go w głowę - To wyevanescuj te najbardziej poorane, resztę ponaprawiamy i zobaczymy jak to będzie się miało, hm? - cmoknął go w ucho- Żadnych papierów w domu. - zapewnił rozbawiony, chociaż to akurat nie mogła być szczera obietnica, bo przecież, na brodę Merlina, na bank będzie znosił jakieś teczki. Już teraz się powstrzymywał, by nie wynosić rzeczy z archiwum, szczególnie tych, które nie tylko musiał przejrzeć w ramach organizacji, ale jeszcze tych, które go po prostu, po ludzku interesowały. - To Ty tu hyc myk pyk a ja przelecę chłoszczyściem parter. - puścił go niechętnie - Będzie Ci łatwiej zaplanować co i jak chcesz tam poustawiać. - zauważył z pewną ulgą w głosie. Lżej mu było z myślą, że Gryfon zajmie się wystrojem, bo już samo zdobycie tego domu było strasznym wysiłkiem umysłowym. Nie mógł zdecydować, czy lepiej taki pośród kamienic wewnątrz miasteczka, czy taki bardziej na uboczu. Może taki przysadzisty, a może lepiej piętrowy. Bazylowi potrzebna była tylko biblioteka, łóżko i żeby było gdzie dupe umyć, a jednak bardzo chciał przypasować w gusta Rivera, zupełnie nieświadom wtedy faktu, którego się nauczył względnie niedawno. Mianowicie, że River pokocha dosłownie wszystko, co Bazyl mu podaruje. Może kwadrans później ognisko w ogrodzie ze starych mebli i rupieci już dogasało, czyniąc z pobliskiego śniegu szarą breję. Parter był może nie na tyle sterylny, na ile Kane by tego chciał, ale było czysto. I pusto. Przestrzeń, jaka miała teraz posłużyć za kanwę wizjonerstwa Coona miała w końcu formę, z której rzeczywiście można było coś wyłuskać. Jedynie ta mosiężna balia wciąż stała gdzie stała, na co Bazyl uśmiechnął się, unosząc brwi. - No co, jakoś ją polubiłem tutaj. - wzruszył ramionami, chwytając krawędź koszulki i zadzierając ją, by przetrzeć twarz z kurzu, jednocześnie odsłaniając nigdy nie zbadaną mapę skarbu, która jak pozostała sekretem kapitana, tak nim była, bo któż to może wiedzieć, dokąd prowadzi...
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
Pokiwał głową nieco odruchowo, nieco niepewnie, nieco jeszcze przetwarzając co Bazyl właściwie mu proponuje, by w końcu zapewnić "chciałbym", mimowolnie zaczynając już wyobrażać sobie jakie nagrody mógłby dostawać za poprawne wykonanie nowego zaklęcia. Ledwo został sam, a przy trzecim rzuconym Evanesco zawiesił się kompletnie przez zalewającą jego umysł mieszankę fantazji i ich wspólnych przeżytych już doświadczeń. Niby jeszcze walczył, niby próbował, znikając kilka kolejnych kafelków, a jednak wspomnienia zderzyły mu się z życzeniami i na moment zrobiło mu się cieplej niż przy rozbuchanym w salonie kominku, więc w końcu pozwolił sobie rozproszyć się na tyle, by wyjrzeć do Bazyla zza progu łazienki. - Mnie też potem poustawiasz? - podpytał z nieskrywaną w głosie nadzieją, niezbyt teraz pamiętając o zimnie jakie ciągle tylko czyha, by zaatakować go na nowo w pierwszej lepszej chwili nieuwagi. - Och - gaspnął, bo i dostrzegając stos książek wystających z pudła przypomniał sobie o czymś gwałtownie, więc machnął różdżką przejęty, by ściągnąć na siebie uwagę Bazyla. - CHCĘ ZROBIĆ BIBLIOTECZKĘ - pochwalił się głośno swoim planem, uśmiechając się szeroko, zanim nie zniknął znów w łazience. - Nigdy niczego nie zbudowałem niby, ale to nie może być takie trudne. Chcę ją wbudować w ścianę. Tak calutką. Mógłbym jakieś zaklęcia ogarnąć, żeby wnęki były głębsze i na samy środku zostawię taką dużą półkę na GRAMOFON, a po bokach od niego będą takie węższe na winyle, co myślisz? - wyrzucił z siebie, niby rozgadując się głośno do Bazyla, a jednak to na swoje odbicie w lustrze patrzył wyczekująco, zanim nie rzucił jeszcze kilku Evanesco, nie wytrzymując dłużej w samotności, więc i wracając z powrotem do salonu. I był pewien, że chciał powiedzieć coś jeszcze, a jednak wszelkie myśli uciekły mu z głowy, gdy tylko spojrzenie opadło mu na odsłoniętą mapę skarbu, którą najchętniej już by zaczął studiować. - Toooo możee... - podjął, rakunimi łapkami dobierając się do zakurzonej żonobijki, by ściągnąć ją z Bazyla całkowicie, beztrosko rzucając ją na podłogę. - Przetestujmy jej wytrzymałość, by sprawdzić czy ona też nie potrzebuje remontu, hm? - zaproponował, przysiadając na krawędzi żeliwnej bali, by za spodnie przyciągnąć Bazyla bliżej, między swoje nogi. - A potem zadbamy o to, byś się rozluźnił po całym tym sprzątaniu - dodał ciszej, nie tracąc dwukolorowych tęczówek z widoku, gdy rozcierał drobne całusy na Bazylowym mostku całym sobą wierząc, że samym spojrzeniem doprosi się, by ślizgońska ręka trafiła do jego loczków.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Zabrał się akurat za przeglądanie swoich pudeł, których robiło się więcej za każdym razem, jak jakieś wyjmował jedno z drugiego, bo to przecież magiczne kontenery przeprowadzkowe, przy czym problem polegał na tym, że w całej swej poukładanej porządności nie pomyślał o tym, by je jakoś mądrze podpisać, więc musiał teraz wyjąć każdy, zajrzeć co w nim schował i podpisać dopiero wtedy, by wiedzieć, co z tymi kartonami dalej robić. Nie miał aż tak wielu rzeczy osobistych, trochę ciuchów i bibelotów, sprzęt bardzo podobny do tego, który kiedyś, dawno temu opisywał Riverowi w ciemni. Miał za to okropnie dużo książek i to takich, które już po okładce widać było, że są absolutnie najnudniejsze pod słońcem. A jednak dla Kane'a na tyle cenne, by ciągać je za sobą do szkoły, do domu, a teraz także i do Krzemienia. Zareagował żywo, gdy River wychylił się z łazienki, by opowiedzieć mu swoją wizję, na którą pokiwał głową, bo owszem, co jak co, ale biblioteczka była nieodzowna. - Radzisz sobie z gliną, z drewnem też sobie poradzisz. - zapewnił zachęcającym tonem, wyjmując z torby bidon z wodą. Gramofon to już ponad jego wyobraźnie, ale rozłożył ręce z miną, którą chciał zapewnić Gryfona, że może cokolwiek zechce - Możesz sobie tu wstawić nawet samonawadniający się kącik domowego hodowcy plumpek, jeśli będziesz miał taką fantazję. - zapewnił, pociągając solidnego łyka i dwubarwnym spojrzeniem śledząc ten niby niewinny krok Coon'a, który znał aż za dobrze. River-coś-kombinujący miał taką sprężystość w krokach, jak lis przemykający między paprociami. Uśmiechnął się, unosząc ramiona i pozwalając roznegliżować się, jako, że z ich dwójki, przy okazji przekleństw związanych z efektami ataku smoków, to nagle on był tym gorącym hotówą. - Mmm... - udał zamyślenie, patrząc na niego z tej perspektywy, którą przecież lubił najbardziej, dając się przyciągnąć, bo przecież sam wiedział i czuł, że prędzej czy później znudzi im się ten remont na rzecz zainteresowania samymi sobą nawzajem.- A masz jakiś pomysł... - ujął palcami wpiętą we włosy Gryfona spineczkę, by delikatnie ją z nich wysunąć i odłożyć na półeczkę z boku ozdobnej wanny- ...jak ją przetestować? - po czym wplótł dłoń w miodowe loki i zacisnął ciasno palce, odchylając głowę chłopca po to, by wgryźć się w nią pocałunkiem tak łakomym, że sam w sobie zdradzał, ileż Bazyl czekał na ten moment.