C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Osoby:@Marla O'Donnell & Eugene 'Jinx' Queen Miejsce rozgrywki: dom rodzinny Marli Rok rozgrywki: 12.2022 Okoliczności: Zdaje się, że święta w tym roku nie mogą być udane - w związku z wciąż świeżym konfliktem z Holly, Jinx postanawia na przerwę świąteczną nie wracać do domu. A przynajmniej nie własnego. Propozycja Marli, by w takim razie zawitał do Dublina, jest po prostu nie do odrzucenia.
Nie mam pojęcia, jak wiele wie Fiadh o mojej sytuacji, ale dopóki nikt nie patrzy na mnie oceniająco czy współczująco, dopóki ojczym Marli chętny jest do zagrania w eksplodującego durnia, dopóki czuję się tu chciany, jest mi to obojętne. Spodziewam się, że Marla musiała wytłumaczyć przynajmniej częściowo powód, dla którego poza Zostaw i parą kotów postanowiła sprowadzić do Dublina również mnie. Spodziewam się także, że odbyły się potajemne rozmowy pomiędzy matką Marleny a moją - w zasadzie mam nadzieję, że tak się stało, bo choć wciąż byłem zły na Holly i ani myślałem się do niej odezwać, to przecież wcale nie chciałem, żeby zaczęła siwieć z zamartwiania się. Po prostu chciałem, żeby przyznała, że przez ostatnie lata była cholerną egoistką i obiecała naprawić swoje błędne decyzje. To wcale nie tak wiele. Problem w tym, że upór odziedziczyłem po niej. Cieszyłem się, że mogłem spędzić ten czas z rodziną Marli. Nigdy nie byłem typem samotnika, więc naprawdę nie wiem, co sobie myślałem, gdy postanawiałem, że wolę zostać sam w naszym mieszkaniu niż pogodzić się z Holly - już wiem, że to mogłoby się skończyć jakimś durnym pomysłem. Poprawiam sobie na głowie reniferowe rogi i robię więcej miejsca jednemu z kotów, który wciska się na moje kolana, nie zważając że jestem w trakcie rozpakowywania prezentów. Ale nie mogę go winić, gryfoński szlafrok od Profesora Williamsa mi też wydawał się tak miękki, że od razu musiałem go wypróbować i na siebie narzucić. Zgaduję, że jako posłanie też jest super. - Widziałem na wizbooku masę tutoriali, jak zapakować prezenty, żeby nikt nie zgadł, co jest w środku, żeby niespodzianka była większa. Wiesz, nawet jak jesteś laikiem z transmutacji. Ktoś tak obudował kubek, że wyglądał jak kibel - przypominam sobie te niedorzeczne porady, które oglądałem tylko z nudów, bo przecież moje plastyczne zdolności pozwalały jedynie na mało eleganckie owinięcie wszystkiego papierem i klejenie na nim łat z wycinków, gdy okazywało się, że jednak obciąłem trochę za dużo. - Czasem w ogóle zapominam, że sowy mają jakiś system namierzający. Nigdzie nie mówiłem, że spędzam święta z tobą, a i tak podrzucili nam tu prezenty. Trochę creepy, jak tak pomyśleć... Może w Ministerstwie zamiast aurorów powinni zatrudniać sowy do odnajdywania kryminalistów - zauważam, wyobrażając sobie, jak w przyszłości ktoś nadaje Order Merlina za zasługi sowie. W sumie nie byłoby to takie dziwne i abstrakcyjne - podarowali go w końcu Marlenie, więc już poziom był bliski. - Ciekawe, czy jak animag zostaje sową, to też dostaje takiego skilla... - rozważam jeszcze, wpatrując się w przyjaciółkę, jakbym oczekiwał odpowiedzi, bo jest przecież specjalistką w dziedzinie transmutacji. - Dobra, chcesz otworzyć najpierw mój czy najlepsze zostawiamy na koniec?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
W pale mi się nie mieści, że Eugeniusz był taki chętny, aby spędzić święta w samotności. Przez chwilę chciałam się na niego obrazić, że nawet nie brał pod uwagę przyjazdu do Dublina i twardo postanowił siedzieć sam w mieszkaniu, ale gdy tylko przedstawiłam mu plan nie do odrzucenia, a on ochoczo się na niego zgodził, od razu zrezygnowałam z niepotrzebnych niesnasek. Grunt, że mój najlepszy przyjaciel mógł mi towarzyszyć w tak przepięknych okolicznościach. Czy mówiłam Fiadh czemu przyprowadzę ze sobą koty, psidwaka (o którym całkiem przypadkiem zapomniałam jej wspomnieć wcześniej) i moją lepszą połówkę? Być może napomknęłam jej coś między wierszami jaka to Holly jest egoistyczna i że absolutnie nie możemy pozwolić na to, aby mój psiapsi składał świąteczne życzenia swojemu odbiciu w lustrze. Ona jednak nie dopytywała, co oznaczało, że i tak skontaktowała się z jego matką, a dzięki temu oboje mogliśmy mieć upragniony święty spokój i kolejne wspomnienia godne odnotowania. Bo nie spodziewałam się niczego innego poza chaosem i głupimi pomysłami. Opadam ciężko na kanapę tuż obok Guinnessa, który mruczy coś niezadowolony i ucieka do Jinxa na kolana. – To chyba oglądaliśmy ten sam tutorial. Więc jak już zobaczysz prezent w kształcie kubka to możesz się domyślić co jest w środku – chichoczę wesoło, zapisując w głowie, żeby za rok faktycznie podarować mu kibel. – Nikomu nie musiałeś mówić, że tu będziesz, bo to oczywista oczywistość – oznajmiam z pewnością siebie i podziwiam szlafroczek od Huxa. – Ej bez kitu to świetny pomysł. Ale wyobraź sobie być takim zbirem, który trafia do Azkabanu przez sowę. Mi na jego miejscu byłoby w chuj głupio. Teoretycznie w sumie powinien, no bo przemieniając się w jakieś zwierzę ma się full pakiet i jego wszystkie umiejętności. Spytaj mnie za rok to ci powiem z własnego doświadczenia jak to wygląda – szczerzę się, podekscytowana na samą myśl, że jestem coraz bliżej osiągnięcia mojego celu. Gdy Jinx dopytuje kto pierwszy otwiera prezent, ja już jestem w trakcie rozrywania fikuśnego papieru, pod którym skrywa się podarunek dla mnie. – Wygląda na to, że ja! – mówię i wyciągam ze środka najpiękniejszą bluzę ever. Moje oczy błyszczą radośnie, kiedy przyglądam się temu małemu dziełu sztuki. – AAAAA, omg, jaki cudowny. Ja zawsze wiedziałam, że Zostaw jest fotogeniczny, ale że aż tak? – wpatruję się jak zaczarowana w podobiznę naszego psidwaka i jednocześnie zerkam na psiaka, który podgryza kapcie Fiadh przy sofie. Od razu zakładam bluzę na elegancką sukienkę, bo uważam, że to najlepszy świąteczny outfit. Zaraz potem przeglądam pakunek i wyciągam z niego dwa eliksiry, uszy dalekiego zasięgu i butelkę miodu. – Chyba nie ma co czekać na specjalną okazję i odpalamy ten trunek? – stukam paznokciem w szkło, rozglądając się za mamą. Ta na szczęście postanowiła wziąć sobie moje słowa do serca i dać nam trochę przestrzeni. Pewnie tylko pokręciłaby głową na nasze pijaństwo, ale po co psuć sobie nastrój jej komentarzami, które pewnie powiedziałaby jedynie po to, żeby uspokoić swoje sumienie i udawać przed moim przyjacielem matkę roku. Przywołuję różdżką dwa kryształowe kieliszki ze stołu i proszę Eugena, żeby nam je napełnił. – DZIĘKUJĘ, jesteś najlepszy, obiecuję nie używać tych uszu, gdy sprowadzisz do mieszkania jakąś lafiryndę i będziesz jej się ostro tłumaczył ze swojego frajerstwa – uśmiecham się niewinnie, bo oczywistym jest, że zrobię odwrotność mojej obietnicy. Muszę w końcu trzymać rękę na pulsie. – To co, zdrówko? Przyda ci się zanim odpakujesz tę muszlę klozetową, którą tak skrupulatnie ci zapakowałam – droczę się z ziomkiem, bo już nie mogę się doczekać jego reakcji na to, na co odkładałam wszystkie oszczędności.
______________________
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Marla jako jedna z nielicznych osób dostrzega geniusz, który czasem przeze mnie przemawia i jestem przekonany, że jest to jeden z powodów, dla których jesteśmy ze sobą tak blisko - gdyby go nie dostrzegała, to prawdopodobnie musiałaby sobie zadać pytanie, dlaczego przy rekrutacji na bff poprzeczkę ustawiła tak nisko. - Jeżeli będzie tak jak myślimy, to napiszę wtedy na pracy dyplomowej studium twojego przypadku z propozycją utworzenia elitarnego oddziału aurorów-sów - zapowiadam przyjaciółce, uznając że ktoś kiedyś na pewno unieśmiertelni ją jakąś biografią za wszystkie wielkie osiągnięcia, więc równie dobrze ja mogę to zapoczątkować. Śmieję się szczerze, widząc jak Marla zabiera się za odpakowywanie prezentu i nawet na chwilę wstrzymuje oddech w podekscytowaniu wcale nie mniejszym od przyjaciółki. Uważnie śledzę emocje na jej twarzy, chcąc wiedzieć, czy naprawdę jej się te drobiazgi spodobają, czy po prostu nie będzie chciała mi sprawić przykrości - bo niezależnie od efektu, oboje wiedzieliśmy, że zawsze bardzo się starałem wymyślić dla niej coś wyjątkowego. - Wiesz ile czasu zajęło mi ustawienie go i zajęcie, żeby nie spierdolił, zanim chwycę aparat? - wyjawiam, chichocząc już ze zmniejszonym ciężarem przejęcia. Przejmuję od Marli kieliszki i trunek, który różni się nieco od tego, co pijemy zazwyczaj, ale przecież właśnie taki był tego cel, żeby raz było odświętnie.- Oczywiście, że masz ich wtedy użyć, żebyś wiedziała, w którym momencie masz wkroczyć i mnie ratować - parskam, bo przecież przed sobą nie mamy sekretów. - A w ogóle ponoć jeden z tych eliksirów zamienia w syrenę i da ci nawet "jedwabisty, kuszący głos", więc jak się trochę ociepli, to robimy eksperyment w jeziorze, zobaczymy ile chętnych marynarzy uda ci się zwabić - wyjaśniam przyjaciółce motywację stojącą za tym zakupem, trącając ją żartobliwie łokciem. - Zdrówko. Żebyśmy mieli życie tak dobre jak Zostaw, którego największym zmartwieniem jest, czyje kapcie teraz pożreć - wznoszę toast, zbijając kieliszek z przyjaciółką i wypijając łyk słodkiego trunku. Przysuwam do siebie długi pakunek, nie za bardzo mając pomysł, co to takiego może być. No, może spodziewam się rzeczywistej wielkości kartonowej postaci Lady Morgany, która niewątpliwie uświetniłaby swoją osobą nasze mieszkanie, więc oczekiwania są duże. Tyle że to co znajduję w pudełku dziesięciokrotnie je przerasta. Moje oczy robią się chyba wielkości galeonów. - ...OCHUJAŁAŚ CHYBA ZUPEŁNIE, WIESZ ILE KOSZTUJE MIOTŁA? - Oczywiście musiała wiedzieć, skoro mi ją kupiła, więc było to jedynie pytanie retoryczne. - Powiedz mi że to zaraz nie transmutuje się jak lipna różdżka w jakieś gówno - wyrzucam z siebie jeszcze w niedowierzaniu, w pierwszym momencie bojąc się dotknąć witek w irracjonalnej obawie, że faktycznie się zaraz rozpłynie. - Albo właśnie mi to powiedz, Merlinie, jak ja teraz przy tobie wyglądam, jak wyrodny przyjaciel, ja jebie - narzekam dalej, czując jak w emocjach drży mi głos. Przejeżdżam wreszcie dłonią po drzewcu, bez problemu rozpoznając model który mam przed sobą. - Przecież to jest Varapidos, z Brazylii praktycznie nikt nie chce jej eksportować, co ty za to obiecałaś? Nerkę, płuco, cnotę Ricky'ego? - potrząsam głową, czując jak wzruszenie ściska mi gardło, więc też zaraz wyciągam ramiona do przyjaciółki, potrzebując ją mocno wyściskać z wdzięczności.- Marlena, ja cię kocham nad życie, wiesz?
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Unoszę brwi z niedowierzania. – Czy ktoś może odnotować w kalendarzu moment, w którym Eugene Geoffrey Queen jak gdyby nigdy nic oznajmia, że będzie pisał pracę dyplomową? – rzucam głośno w eter, żeby uwydatnić kuriozalność jego słów. – Co jak co, ale sową nie chciałabym być. Wyobrażasz sobie ile razy, gdybym oczywiście hipotetycznie została tym animagiem, przydybał mnie ktoś gdzieś na korytarzu i przypiąłby mi do nogi jakiś liścik? Z drugiej strony mogłabym przechwycić korespondencję Patola albo dyrektorki… – gdybam wesoło, oczami wyobraźni widząc multum okazji do jakiejś draki i żartów. Patrzę z czułością to na chłopaka, to na psa, to na swoją nową bluzę. Z równie wielką ekscytacją zareagowałabym na breloczek czy kupony do McMagic, bo dla mnie najbardziej liczy się pamięć i gest, a nie ilość wydanych pieniędzy, które nigdy nie były w moim mniemaniu wyznacznikiem zaangażowania. – Totalnie doceniam i jestem ciekawa co takiego zrobiłeś, żeby choć na chwilę usiadł na dupie. Ale już wszystko jasne, bo zastanawiałam się gdzie na kilka dni zapodziałam swój aparat, oskarżając w międzyczasie tego biednego psa, że go zeżarł – przypominam sobie z rozbawieniem. – O chuj, ale heca – chwytam za fiolkę z eliksirem i przyglądam mu się z uwagą. – Znając moje szczęście to jedynym marynarzem będzie Forester, którego zwabi mój anielski głos i zaproponuje mi miejsce w szkolnym chórze. Co ofc jest super, bo może w końcu ktoś doceni mój wokalny talent – rozmarzam się, gotowa na karierę w showbiznesie i zadebiutowanie na największych scenach w kraju. Zaraz potem stukamy się kieliszkami i pijemy wyborowy trunek. Przestaję oddychać, gdy Jinx odpakowuje swój prezent i dopiero gdy zaczyna krzyczeć, wypuszczam powietrze z płuc. Jego reakcja jednocześnie mnie bawi i wzrusza, bo zachował się dokładnie tak jak się spodziewałam – wszystkie styki w jego mózgu się przepalają z wrażenia. I jest to dla mnie tak satysfakcjonujące, że nie żałuję ani knuta i ani jednej dodatkowej godziny spędzonej w pracy. – Jesteś pewny? Bo wystarczy parę zaklęć i zamiast tego cacka będziesz trzymał w dłoni popiersie Marcy Fran – droczę się z nim i coś mnie ściska w sercu, kiedy słyszę, że czuje się tak bardzo niewarty tego prezentu. Wzdycham ciężko i przewracam oczami, już układając w głowie monolog wyciszający te durne i bezpodstawne myśli. Zaśmiewam się w najlepsze, gdy wymienia rzeczy, które według niego mają jakąś wartość na rynku. Dobrze, że nie zajmuje się zawodowo wyceną, bo bardzo szybko ogłosiłby swoje bankructwo. – Moja nerka czy płuco nie są w najlepszej kondycji, a cnota Ricky’ego nie istnieje. Mogłabym zażartować, że swoją, ale no nie będę aż tak paskudnie kłamać – żartuję sobie, przeganiam kota z kolan przyjaciela i wtulam się w niego, czując jak łzy napływają mi do oczu. Uważam, że mój prezent jest niczym w porównaniu do tego, co on mi daje każdego dnia – swoje wybitne dowcipy, słowa otuchy, wsparcie w każdej sytuacji i co najważniejsze samego siebie. – Ja ciebie też, Jinx. Życie bez ciebie byłoby chujowe – podkreślam jak ważna jest dla mnie nasza idealna relacja, bo autentycznie nie jestem w stanie wymienić ani jednej wady tej więzi, która nas łączy i jest nierozerwalna. – Pamiętasz jak za order dostałam dodatkowy hajs i chciałam go przejebać, ale ty zaskakująco rozsądnie powiedziałeś, że mam zainwestować? No to właśnie tak zrobiłam. I zanim zaczniesz ziapać, że miałeś na myśli inwestycję w siebie to spójrz jeszcze raz na miotłę i posłuchaj mnie uważnie. Nasza przyjaźń jest dla mnie świętością, a ty moją drugą szarą komórką. Nigdy nie miałam wiele, a to, co pomagało mi jakoś przetrwać to ludzie, którzy przy mnie byli. Ty zawsze jesteś. Więc ulokowałam te niewiele warte galeony w przyjaciela, w którego wierzę z całego serca i wiem, że osiągnie tyle, że innym opadną z wrażenia kopary i nic nie będzie się równało z uczuciem, że mogłam się do tego przyczynić – ściskam go z całej siły za rękę, a drugą gestykuluję, dając upust swym emocjom. – Teraz musisz tylko dopisać do testamentu, że w razie czego Varapidos idzie do mnie.