Osoby: Larkin J. Swansea i @Victoria Brandon Miejsce rozgrywki:restauracja Soul Rok rozgrywki: 12 listopad Okoliczności: niedługo po wspólnej pracy nad miotłą
Nie mógł powiedzieć, żeby nie przejmował się tym, co miało się stać. Pozornie nic nieznaczącym obiadem, wyzwaniem, czy wytrzymają ze sobą w tak zwykłych okolicznościach. A jednak nie mógł powiedzieć, żeby nie traktował tego jak randki, nawet jeśli był przekonany, że dla Victorii było to tylko kolejne spotkanie z nim. Wspominając to, co działo się w trakcie wspólnej pracy, gdy od samego początku zaczęli się sprzeczać, aby zaraz potem w zgodzie pracować, nie mógł się doczekać początku obiadu. Miejsca w restauracji Soul zwykle były rezerwowane z dużym wyprzedzeniem, ale zdołał dostać stolik tylko dla nich. Była to odpowiednia restauracja dla nich - zapewniała odrobinę prywatności, a specyficzne oświetlenie sprawiało wrażenie kameralnej, choć zdecydowanie nie należała do najmniejszych. Elegancka, zapewniająca dobre jedzenie i miłą obsługę. Była po prostu idealna. Z dwudniowym wyprzedzeniem wysłał sowę do dziewczyny, informując ją o miejscu i godzinie obiadu, zastanawiając się, czy będzie próbowała w jakiś sposób się wykręcać. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca, więc czekał na Victorię przed wejściem do restauracji, ubrany odrobinę lepiej niż zwykle. Tym razem nie podwijał jednak rękawów koszuli, decydując się nie drażnić jej chociaż w trakcie jedzenia. Był ciekaw, czy jakkolwiek to skomentuje, choć znał ją na tyle, aby podejrzewać, że nie usłyszy pochwały, a jedynie zaczepkę. - Zastanawiałem się, czy postanowisz wystawić mnie do wiatru, czy jednak zdobędziesz się na wspólny obiad. Chodźmy, stolik już czeka - powiedział, gdy tylko dziewczyna dołączyła do niego, starając się nie lustrować jej bardziej, niż zwykle. Skłonił się przed nią, bawiąc dobrze w jej towarzystwie, a jasne oczy przyglądały się jej z cieniem wyzwania, zdradzając, że czekał na to, co za moment będzie się działo. Niczym na pojedynek czarodziei, czy partię szachów, gdzie nie można było w pełni przewidzieć następnego ruchu przeciwnika. - Mam nadzieję, że jedzenie przypadnie ci do gustu. Jest coś, czego nie lubisz, bądź nie możesz jeść przez wzgląd na uczulenie? - zapytał, gdy weszli już do środka i zostali zaprowadzeni do stolika.
Victoria nie traktowała tego spotkania jakoś szczególnie. Zapewne, gdyby tylko wspomniała o tym Zoe albo Elizabeth, nie miałaby nawet chwili spokoju i musiałaby mierzyć się z ich niemądrymi domysłami, które czasami powodowały, że aż kręciła głową z niedowierzaniem. Mimo to uznała, że nie wypada jej wybrać się na ten późny obiad prosto z pracy, wróciła więc wcześniej do domu, żeby pozbyć się trocin z włosów i przebrać w coś zdecydowanie stosowniejszego do tego wyjścia. Miała świadomość, że miejsce, które wybrał Larkin, należało do jednych z elegantszych lokali, więc nie zamierzała pokazywać się tam ubrana w byle co, na dokładkę jeszcze dając innym ludziom powód do jakichś idiotycznych plotek. Nie zamierzała się również spóźnić, nic zatem dziwnego, że na uwagę Larkina, kiedy tylko się przy nim zjawiła, uniosła lekko brwi. - To byłoby zbyt proste, po prostu nie pojawić się na spotkaniu, panie Swansea. Musiałabym wtedy uznać swoją porażkę, a na to nigdy się nie zgodzę – stwierdziła, uśmiechając się ledwie dostrzegalnie, ale w jej jasnych oczach pojawił się wyraźny cień wyzwania, które zostało przyjęte i nie zamierzała od niego uciekać. Wychodziła również z założenia, że skoro wcześniej zgodziła się na wspólny obiad, a teraz na dokładkę nakłoniła go do pomocy w pracy, nie mogła tak po prostu uciec od tego spotkania, zachowując się, jak skończony gumochłon. To nie tylko byłoby z jej strony niepoważne, ale również całkowicie śmieszne. By nie powiedzieć, że wręcz żałosne. Odgarnęła włosy za ucho, gdy weszli do restauracji, by uśmiechnąć się lekko, gdy oddawała swoją jasną pelerynkę, by nie przeszkadzała jej w czasie kolacji, a później delikatnie wygładziła delikatną spódnicę swojej jasnej sukienki. Musiała również przyznać, że choć przebywała na zewnątrz ledwie chwilę, zdążyła nieco zmarznąć i przez krótką chwilę wyrzucała sobie ubranie niemalże całkowicie odsłoniętych szpilek. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że pasowały po prostu do sukienki, którą na sobie miała, a nie znosiła ubierać się niestosownie do okazji. Zwłaszcza że widziała doskonale, że nie tylko ona podchodziła tak do tej sprawy, co nieco ją bawiło, a jednocześnie powodowało, że była przekonana, że ich wychowanie grało w tym jednak całkiem sporą rolę. - Ustalmy fakty[b] – stwierdziła, gdy usiadła i założyła nogę na nogę, przy okazji bawiąc się pierścionkiem. – [b]Uwielbiam jedzenie. Gdybyś zapytał o to kogoś z mojej rodziny, pewnie powiedzieliby ci, że sporą część życia spędziłam w kuchni, dostając po rękach od skrzatów, którym próbowałam wykraść ciastka, kanapki, kawałki pieczonych ziemniaków i pokrojonych owoców. Zjem wszystko, chociaż na część z tych rzeczy pokręcę nosem.
Nim się spostrzegł, już grali w grę, która nabierała jedynie na intensywności z każdym kolejnym spotkaniem. Miał wrażenie, że dziewczyna lubiła ich słowne przepychanki i wyzwania rzucane sobie raz za razem, które zdecydowanie zmieniały się, stawały się ciekawsze, śmielsze. Zaraz jednak przestał na moment myśleć, gdy tylko zobaczył, jak dokładnie ubrana jest Victoria. Wystarczyło, żeby zdjęła pelerynkę, aby mimowolnie przesunął po niej spojrzeniem, uśmiechając się przy tym samym kącikiem ust. Jego spojrzenie nie wyrażało zwykłego zadowolenia z jej wyglądu w tym momencie, ale podziw dla piękna. Nie małowała, nie rzeźbiła, ale potrafiła ubrać się tak, jakby sama była dziełem sztuki matki natury. Uwielbiał jej naturalne piękno, którego nie poprawiała większymi zabiegami, co mógł śmiało powiedzieć, obserwując ją od dawna. Była po prostu piękna, a on miał kolejną okazję do podziwiania jej. Zaraz też jego uśmiech poszerzył się, gdy tylko usłyszał odpowiedź Victorii. Doprawdy, niewiele jeszcze o sobie wiedzieli, ale mieli czas, żeby się poznać i zamierzał wykorzystać go w pełni. Miał swój cel, który chciał osiągnąć, do którego postanowił dążyć uparcie od wakacji. - Coraz bardziej mnie zaskakujesz - przyznał w końcu, opierając się wygodnie o oparcie krzesła, spoglądając wprost na dziewczynę, mając świadomość tego, jak w tym momencie wyglądali. Kusiło go zapytać, czy ubrała się specjalnie na randkę, czy zawsze dobierała ubrania do miejsca, do którego się wybierała, ale znał odpowiedź na to pytanie i bynajmniej nie był powodem, dla którego włożyła tę sukienkę. - Może w takim razie pozwolisz, że ja wybiorę coś dla ciebie, a ty wybierzesz coś dla mnie? Sprawdzimy, czy trafimy w swoje smaki, czy jednak będziemy kręcić nosami? - zaproponował niewielką zabawę, zaraz swobodnie przyznając, że nie spodziewał się, aby była takim kuchennym złodziejaszkiem. Do tej roli bardziej pasowała Elisabeth, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jeśli rzeczywiście Victoria dokonywała niewielkich kradzieży smakołyków z kuchni, musiała zawsze mieć dobrze opracowany plan. Uśmiechnął się odrobinę szerzej na tę myśl, przekrzywiając przy tym nieznacznie głowę. - Przestałaś podkradać, bo skrzaty zawsze przejrzały twój plan, czy wciąż jeszcze to robisz, ale nikt nie potrafi cię przyłapać?
Musiała przyznać, że podobało jej się to droczenie, to przeciąganie liny, chociaż nie umiała powiedzieć dlaczego. Podobnie sprawa miała się z Thomasem, aczkolwiek traktowali to bardziej na zasadzie rzucania sobie idiotycznych wyzwań, wierząc nieustannie, że to drugie nie wypełni postawionego przed nim zadania. W przypadku Larkina sprawa wyglądała jednak inaczej i była pewna, że gdyby tylko uznali to za stosowne, mogliby znowu zacząć dyskutować na temat koszuli, czy poprawnie zawiązanego krawata. Odnosiła również wrażenie, że tylko z nim potrafiła kłócić się tak gwałtownie, że była gotowa zniknąć sprzed jego nosa w samym środku wymiany zdań. Nie rozumiała tego, nie umiała sobie wytłumaczyć powodu, dla którego potrafili działać sobie tak na nerwy, jednocześnie czerpiąc przyjemność z dyskusji albo wspólnej pracy. Co do tego ostatniego miała pewne wątpliwości, bo wiedziała doskonale, że Larkin czuł się momentami źle, jakby zły na to, że nie rozumiała albo nie umiała zrobić niektórych rzeczy. - Dlaczego? Każdy człowiek ma wiele twarzy i nie wszystkie pokazuje wszystkim. Albo też nie wszyscy są w stanie zobaczyć, jaki ktoś jest naprawdę. To, że doceniam ład i perfekcję, nie oznacza jeszcze, że nie potrafię ich złamać - stwierdziła, zsuwając pierścionek, przekładając go na inny palec, wyraźnie zastanawiając się nad tym, o czym mówili, starając się właściwie ująć to, co miała na myśli. Każdy kij miał dwa końce i wiedziała doskonale, że prezentując się w ten, a nie inny sposób, tworzyła pewne skojarzenia, powodując, że drobne cechy jej osobowości, ginęły gdzieś w tle. - Zaryzykujesz? Uwierzysz, że nie wybiorę czegoś, po czym stąd uciekniesz? - spytała, wyraźnie rozbawiona, kołysząc lekko stopą, przyglądając się uważnie Larkinowi, jakby chciała mu powiedzieć, że powinien uważać. To, że była doskonałą w zaklęciach, nie oznaczało, że była głupia w zakresie innych dziedzin i złośliwie mogła faktycznie wybrać coś, co doprowadziłoby do różnego rodzaju problemów. Victoria uśmiechnęła się kątem ust, przymykając powieki, patrząc na Larkina, jakby chciała go zapytać, czy naprawdę sądził, że zdradzi mu tę tajemnicę. Wiedziała, że gdyby poznał prawdę, nic by z tym nie zrobił, ale były takie kwestie, takie małe sekrety, które chciała zachować jedynie dla samej siebie, ucząc na to, że nikt tak naprawdę nigdy ich nie odkryje. Miała również świadomość, że ta drobna głupota tworzyła rysę na jej idealnym obrazie, na tym nudnym, nieznośnym prefekcie, który stworzyła przez minione lata. Było ich, rzecz jasna, więcej, ale nie wszyscy o tym wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy z tego, że Brandon nie była aż tak krystalicznie czysta, jak zwykli przypuszczać i chociaż daleko było jej do prawdziwych zbrodni, naprawdę nie była cudownym dzieckiem, jakie nigdy nie popełniało błędów i robiło rzeczy, których później można było żałować. - Przecież znasz odpowiedź - zauważyła spokojnie, mając świadomość, że Larkin już dawno przyjął, jaka była prawda.
To, że byli w stanie ze sobą pracować było zaskoczeniem dla Larkina - pozytywnym zaskoczeniem. Otwierało możliwości na wspólne spędzanie czasu w całkowicie inny sposób niż do tej pory. Nie było idealnie, ale też nie był pewien, czy chciałby spędzać czas z Victorią i nie czuć ani trochę tej rywalizacji, nie sprzeczać się z nią, nie kłócić, nie szarpać między kolejnymi wyjaśnieniami. Widział efekt wspólnej pracy, widział zadowolenie w jej spojrzeniu i był zdania, że nie tylko on był gotów ponownie pochylić się z nią nad drewnem. Zaraz też zaśmiał się cicho, spoglądając śmiało na dziewczynę. Znów zaczynali taniec wokół siebie - taniec, którego być może tylko on był świadom, znając podejście do życia Victorii, gdzie wszystko musiało być mówione wprost, bez niuansów takich jak flirt. A jednak sama go stosowała, choć raczej nie w pełni świadomie, o czym Swansea musiał sobie nieustannie przypominać. - Przyznam, że ciekawi mnie stopniowe odkrywanie tego, co jeszcze skrywasz za postawą perfekcyjnej pani prefekt. Kolekcjonowanie elementów układanki pod nazwą “prawdziwa Victoria Brandon”. Kto wie, może z czasem poznam więcej twoich twarzy, które ukrywasz przed innymi - powiedział całkowicie swobodnie, przyznając się w ten sposób do fascynacji nią. Nie mógł się przed tym powstrzymać i nie wiedział nawet, czy było to konieczne. Ostatecznie nie robił niczego złego, a jedynie przyznawał się do tego, że chciał ją lepiej poznać. Pozostawało mieć nadzieję, że nie odstraszył jej swoimi słowami, ale był na to gotów. Jednocześnie wychodził z założenia, że ona tak naprawdę również chciała go poznać, a przynajmniej tak rozumiał jej pytania i przyglądanie mu się, gdy tracił nad sobą panowanie. Zakładał, że powstrzymywała się przed zadawaniem mu pytań i liczył na to, że kiedyś jednak się przełamie. - Wierzę, że tak naprawdę nie masz ochoty wywołać u mnie sensacji żołądkowych, a ponieważ nie jestem na nic uczulony, nie powinno być większego problemu - odpowiedział, unosząc nieznacznie brew, jakby chciał ją zapytać, czy się mylił. Mogli przepychać się, sprzeczać, kłócić tak bardzo, że najchętniej uderzyliby coś, albo kogoś, ale nie wierzył, żeby Victoria z pełną premedytacją wybrałaby coś, co mogłoby go częściowo skrzywdzić. Nie sądził, aby była aż tak mściwa, tak jak nie uważał, żeby zasługiwał na podobne traktowanie. Poza tym umówili się na obiad, wspólnie, nie została do niego zmuszona, a sądząc po jej stroju - nie chciała raczej uciec z restauracji przy pierwszej możliwej okazji. - Zakładam, że wciąż podkradasz. Masz ulubiony deser? - odpowiedział z lekkim uśmiechem, od razu ciągnąc temat, próbując dowiedzieć się o niej jak najwięcej, póki była w nastroju do odpowiadania. Nawet jeśli lubiła po prostu jedzenie, podejrzewał, że ma ulubiony deser, choć mógł się mylić. Patrząc na nią, stawiał albo na czekoladę, choć ją lubiła większość osób, albo o jakieś konkretne ciasto z owocami.
Nie zdawała sobie z tego ani trochę sprawy. Dla niej jej zachowanie opierało się o pełną przejrzystość i szczerość, nie miała tak naprawdę zbyt wielkiego pojęcia o zagadnieniach związanych z flirtem i innymi sprawami związanymi z tym, co powszechnie uznawano za różnego rodzaju związki. Miała świadomość tego, że była w tym beznadziejna, ale prawda była taka, że nie obchodziło jej to zbyt mocno, jej serce było bowiem niczym kamień i chociaż kochała swoją rodzinę, nie potrafiła tak naprawdę kochać nikogo innego. Być może nie była nawet do końca świadoma tego, że przywiązanie do przyjaciół, również uchodziło za miłość. Była jednak zupełnie świadoma tego, że stosowanie sztuczek, jakich używały inne dziewczyny i do których sama w pewnym momencie swojego życia próbowała się uciekać, było zupełnie nie dla niej. Nie nadawała się do tego, nie czuła się dobrze, nie czuła się przede wszystkim sobą. - Schlebiasz sobie – stwierdziła, unosząc nieznacznie głowę, robiąc to w zdecydowanie dumny, pewny siebie sposób, którego nie dało się w żaden sposób pominąć. Uśmiechnęła się przy tej okazji, dochodząc do wniosku, że jak na Krukona, Larkin był stosunkowo odważną jednostką, która była skłonna wsadzać ręce w paszczę lwa, wierząc w to, że to przeżyje. Nie miała pojęcia z jakiego właściwie powodu próbował zrobić coś podobnego, ale wyjątkowo nie poczuła się dotknięta tą uwagą, tą chęcią, nie poczuła się szczególnie dziwnie, przyjmując do wiadomości, że mężczyzna z jakiegoś powodu chciał bawić się w niezrozumiałe dla niej wyzwania i szaleństwa. Zaraz też uniosła lekko brwi, przy okazji przekrzywiając nieznacznie głowę. - Przyjmowanie czegokolwiek na wiarę jest bardzo ryzykowne, nikt ci o tym nie wspominał? – zapytała, przesuwając przy okazji palcami po brzegu stolika, jakby zastanawiała się poważnie nad tym, co zostało właśnie powiedziane. Oczywiste było, że nie chciała zrobić mu krzywdy, nie zrobiłaby czegoś, co naprawdę mogłoby mu zaszkodzić, czegoś, co mogłoby wysłać go do Munga albo w inny sposób wszystko zmienić, ale jednocześnie nikt nie powiedział, że Victoria była świętsza od papieża. Nieustanne przepychanie się z Larkinem, sprawdzanie granic jego wytrzymałości, było całkiem przyjemną rozrywką, którą trudno było jej porzucić i prawdę mówiąc, nawet nie chciała tego robić. To była całkiem przyjemna rozrywka i nawet te iskry złości, jakie potrafiły się między nimi pojawić zdawały się sprawiać jej przyjemność. Zupełnie, jakby te ogniki były tym, co pozwalało jej tak naprawdę żyć. - Mam – przyznała, zbywając jego wcześniejszą uwagę delikatnym uśmieszkiem i odwróceniem spojrzenia, jakby właśnie w tej chwili przyznawała się do tego, że faktycznie była małym złodziejaszkiem. To jednak nie było coś, co zamierzała mu zdradzać, nie zamierzała aż tak bardzo się odsłaniać, więc pozwalała na to, żeby mężczyzna sam zgadywał i sam sobie odpowiadał. – Skoro już zgadujemy, to powiedzmy, że mogę się założyć, że ty nie masz ani ulubionego dania, ani ulubionego deseru, bo smakuje ci jedynie sztuka i gorzka kawa – dodała, spoglądając na niego nieco wyczekująco, zastanawiając się, czy tym razem zdołała ponownie naruszyć granice dobrego smaku, w jakich ten się poruszał, czy jednak nie i Larkin miał dla niej nadal jeszcze cień cierpliwości, miał jeszcze chęć z nią rozmawiać.
Jednak czym innym był wyuczony a czym innym wrodzony flirt i w trakcie spotkań z Victorią, Larkin coraz bardziej nabierał przekonania, że dziewczyna podświadomie wiedziała, co robić, ale nie śmiał o to pytać. Zupełnie, jakby chodził wokół niej po okręgu, który stanowił ostatnią z granic, niepewny czy nie zostanie odrzucony, gdy tylko spróbuje ją przekroczyć. Obserwował więc dziewczynę i czekał na odpowiedni moment, aby postawić wszystko na jedną kartę, którym jednakże nie był ten wieczór, choć reakcja Victorii na jego zawoalowane wyznanie dawała mu wciąż nadzieję, że to, co robił, było właściwe. Uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem, nieznacznie przygryzając wargę, nim temat zszedł na dobór dania dla siebie wzajemnie. Nawet jeśli schlebiał sobie, uznając, że może poznać ją w pełni, właśnie dała mu na to pozwolenie i zamierzał to w pełni wykorzystać. - Może i jest ryzykowne, ale czy nie w ten sposób najwięcej się uczymy, droga Victorio? Masz tezę i potrzebujesz ją sprawdzić… Można długo teoretyzować, albo od razu sięgnąć po praktykę, w zależności od ryzyka, oczywiście. Jednak w naszym przypadku i tego spotkania nie boję się tego, co może się stać - odpowiedział cicho, nachylając się nieznacznie w jej stronę, spoglądając w jej błękitne oczy z wyraźnym wyzwaniem. Nie uważał jej za tchórza, żeby nie chciała sama spróbować, ale dokładnie to starał się zasugerować. Owszem, nie była święta i wiedział to doskonale, choć nie wszystko jeszcze widział, ale tańce na cmentarzu uświadomiły mu, jak wiele kryje się pod maską perfekcji. Podejrzewał, że było w niej nieco chochliczej złośliwości, która mogła zaowocować czymś niesamowicie ostrym do zjedzenia, albo niespotykaną mieszanką smaków, która mogłaby doprowadzić do sensacji żołądkowych. Jednak pomimo tego chciał zaryzykować i był również gotów wybrać coś dla niej, choć raczej nie sięgałby po skrajne dania, mając zamiar sprawdzić, czy ich upodobania smakowe były podobne. Po chwili wydał z siebie ciche “ha”, kiedy tylko dostrzegł, jak odwraca spojrzenie, ale nie próbował ciągnąć tematu, skoro tak bardzo Victoria próbowała go ominąć. Nie miał nawet czasu cieszyć się z tego drobnego zwycięstwa, bo już po chwili został uraczony kolejnym ciosem, który sprawiał, że zaczął się ponownie zastanawiać, jaki obraz jego miała w swojej głowie. Mimowolnie poczuł irytację, zupełnie, jakby dziewczyna nie traktowała go poważnie, co nie było w pełni prawdą, wiedział to. Nie mógł jednak nic poradzić na chłodniejsze chwilowo spojrzenie. - Oczywiście, syci mnie jedynie piękno, a proces tworzenia to moje delicje. Kawa ma być czarna, jak dni pozbawione natchnienia, gorąca, jak piec do wypalania gliny i gorzka, jak świadomość porażki przy nieidealnym dziele - powiedział, przerysowując swoją reakcję, nim oparł się policzkiem o zaciśniętą w pięść dłoń. - Czy według twoich założeń tak powinienem odpowiedzieć? Nie mam ulubionego dania, ale mam ulubiony smak, jeśli mogę tak powiedzieć. Deser… Mam ulubiony, a kawę piję zwykle zimną - dodał, decydując się mimo wszystko odpowiedzieć szczerze na jej zaczepkę, wciąż czując się mimo wszystko rozdrażniony, czym wiedział, że dawał jej przewagę.
- Praktyka bywa zwodnicza, panie Swansea. Drobny błąd w obliczeniach, który przegapiamy wprowadzając coś w czyn, czasami kosztuje nas o wiele więcej, niż lata obliczeń i ustaleń - zauważyła, uśmiechając się do niego kącikiem ust, zastanawiając się jednocześnie, jak długo byli w stanie się w ten sposób sprzeczać, dokąd byli w stanie dobrnąć, w tej wymianie zdań, która nie miała większego znaczenia. Dla innych ludzi coś podobnego byłoby niewątpliwie potwornie wręcz nudne, oni zaś pławili się w tym, zdawali się do tego lgnąć, tego właśnie oczekiwać, jakby po prostu tego właśnie wypatrywali, jakby nic innego nie było im potrzebne od życia. - Ciekawi mnie jednak, jak chcesz ocenić ryzyko związane z czymś, o czym nie masz pojęcia. Dokonasz długich obserwacji? Czy jednak postanowisz sprawdzić, czy ogień parzy? - zapytała, przekrzywiając głowę, mając świadomość, że powierzając w jej ręce wybór dania, naprawdę dość mocno ryzykował. Miał słuszność, zakładając, że w Victorii kryła się druga natura, że pod tą perfekcją, jaką okazywała światu, były również inne uczucia, inne pragnienia i inne pomysły, nie powinien się zatem ani trochę dziwić, że naprawdę korciło ją, by zagrać mu nieco na nosie. Potrafiła się bawić, kiedy tego chciała, a w tej chwili dostała do ręki zdecydowanie zbyt dobrą broń, by próbować jej uniknąć. Zapewne właśnie dlatego, kiedy przyszła pora na składanie zamówienia, uśmiechnęła się kątem ust do Larkina i poprosiła kelnera o pełną dyskrecję, bawiąc się w ten sposób doskonale. Kawałki wędzonego łososia z kwiatami aloesu uzbrojonego i hibiskusa ognistego, polane sosem imbirowym uznała za odpowiednio pikantne, krem cynamonowy był dokładnym przeciwieństwem wskazanej przystawki, a karjalanpiirakat polany sosem z języcznika migocącego dostatecznie zaskakujący w tym zestawieniu, żeby uznała to za zabawne. Nie zamierzała go rzecz jasna zabijać, ale ciekawiło ją, czy cokolwiek z tych dań mogło przypaść mu do gustu, czy jednak wszystkie był skłonny uznać za czyste szaleństwo, za którym nie chciał nigdy więcej podążać. Wywróciła oczami, gdy wydał z siebie triumfalne mruknięcie, by zaraz później uśmiechnąć się do niego bardzo bezczelnie, dość dumnie unosząc głowę, gdy uległ jej prowokacji. Dokładnie tak, jak sobie życzyła, dokładnie tak, jak sobie to wyobrażała, dokładnie tak, jak planowała. Nie miała pojęcia dlaczego, ale igranie z ogniem sprawiało jej wielką przyjemność, to droczenie się z nim, spoglądanie, co się stanie, jeśli spróbuje nieco podsycić płomień. Larkin zrobił to, czego się spodziewała, a jednocześnie odbił w jej stronę piłeczkę, robiąc to bardzo inteligentnie, posługując się jej własnymi metaforami i słowami, grając nim, jak wytrawny hazardzista. - Nigdy nie myślałeś o tworzeniu poezji? - zapytała cicho, znowu przekręcając pierścionek na palcu, a później zaśmiała się cicho, kręcąc głową. - Zareagowałeś zgodnie z moją teorią, więc zdaje się, że test praktyczny wypadł w tym wypadku wręcz idealnie. Lepiej nie dawaj mi broni, do ręki, bo nie zdążysz spróbować nawet przystawki - dodała, skinąwszy lekko głową na jego słowa, uznając, że przekona się sama, czy ulubiony smak, o którym mówił, znajdował się w wybranej przez nią gamie, czy wręcz przeciwnie. Być może podsuwała mu właśnie pod nos wszystko to, czego tak naprawdę nienawidził, co byłoby nawet zabawne, a dla niej intratne, bo mogłaby zjeść dosłownie wszystko sama.
Przyglądał się chwilę kobiecie, przesuwając palcami po swoich wargach, słuchając jej słów, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie krył również uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, gdy tylko rozmowa zaczynała wkraczać na abstrakcyjne wyżyny, gdy nie dało się powiedzieć wprost, o czym rozmawiają, czy temat wciąż dotyczy tego, od czego zaczęli. Brakowało mu podobnych dyskusji, brakowało mu tej wymiany zdań z Brandon bardziej, niż to przyznawał. - Wpierw oceniam konsekwencje porażki, jak wiele mogę stracić i czy warto ryzykować. Jeśli tylko uznam, że to, co mnie czeka po przegranej, nie jest czymś, czego nie zdołałbym odbudować, skaczę w ogień. Więcej mnie uczą porażki niż sucha teoria. Długie obserwacje prowadzę tylko w stosunku do tego, na czym najbardziej mi zależy, a więc czego utrata byłaby dla mnie trudna do naprawienia - odpowiedział cicho, nie odrywając od niej spojrzenia ani na chwilę, zastanawiając się, czy dziewczyna zrozumie, co próbował jej przekazać. Podejrzewał, że może zderzyć się z murem, ale i tak był ciekaw jej zdania, tego, jak ona postrzegała podobne ryzyko, czy kiedykolwiek próbowała coś, zanim rozważyła wszystkie możliwe rezultaty w teorii. Przyglądał się jej również, gdy wybierała dla niego dania, ciekaw, jak bardzo postanowiła mu dokuczyć tym razem. Zwykle przypominała dorosłą, dojrzałą kobietę zamkniętą w ciele nastolatki. Teraz dostrzegał, że poluzowawszy swój wewnętrzny gorset zdawała się być pełna życia. Choć wciąż potrafiła obrzucić go lodowatym spojrzeniem, choć z pewnością nie zgodziłaby się zapozować dla niego, widział wyraźnie, zmiany, jakie w niej zachodziły. Zmiany w tym, jak pozwalała się widzieć pozostałym. Chciał wierzyć, że dziewczyna, która siedzi przed nim, jest prawdziwą Victorią, nie zaś kolejną z masek i że nie jest taka dla wielu, ale wiedział, jak narcystyczne były to myśli. Otrząsnął się z nich, gdy tylko kelner zwrócił się w jego stronę i sam również poprosił o niepowtarzanie na głos nazw dań. Zdecydował się na crostini z gorgonzolą i nasionami mandragory, mając wrażenie, że to powinno jej zasmakować. Krem z soczewicy z odrobiną sproszkowanych korzeni raptuśnika brzmiał zaskakująco i sam byłby chętny skosztować zupy, a na danie główne wybrał pabellón criollo z posiekaną łodygą pykostrąków. Po chwili wahania wskazał również na crème brulée z malinami, uznając, że deser może im się również przydać, wierząc w to, że zdołają zjeść wszystko, co dla siebie wzajemnie zamówili. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie, nie mówiąc nic, jakby zastanawiał się nad jej słowami, nim ostatecznie pochylił lekko głowę, oddając zwycięstwo Victorii. Dał się łatwo podpuścić, co wiedział, ale nie mógł nic poradzić na to, że potrafiła doprowadzić go w kilka sekund do takiego stanu. Gwałtowne wybuchy irytacji, ognia, którego nie dało się tak łatwo ugasić, który pchał do dalszej szarpaniny słownej. Jednocześnie właśnie to sprawiało mu niesamowicie wiele przyjemności i wyglądało na to, że nie tylko jemu. - Jeśli kiedyś będę tworzyć poezję, to raczej dla tej jedynej, jeśli poezja będzie jej miła. A dlaczego pytasz? Chciałabyś ją czytać, czy raczej nie wpisuje się to w zakres twoich zainteresowań? - zapytał, odpowiadając w końcu na jej pytanie, zbywając milczeniem przyznanie jego porażki. Wierzył, że nawet jeśli zdenerwowałaby go mocniej, niż przed momentem, nie wyszedłby. Przy okazji ostatniej, tak silnej sprzeczki, to ona teleportowała się mu sprzed nosa, nie on, więc w tym przypadku mogłoby być podobnie, ale nie chciał na ten temat rozmawiać.
- Brzmisz, jakbyś z góry wiedział, co byłoby dla ciebie trudne do utracenia - zauważyła, w sposób wręcz oczywisty nie będąc w stanie odczytać jego intencji i ukrytego znaczenia w jego wypowiedzi. Nie była dobra w dostrzeganiu podobnych subtelności i chociaż należała do domu Kruka, chociaż była niezwykle inteligentną jednostką, wykształconą i wszechstronną, nie rozumiała za grosz ludzkich uczuć, a wszystkich tych gier i podchodów nie była w ogóle w stanie pojąć. Nie podobało jej się również granie roli kobiety, która mimo wszystko potrafi się w tym odnaleźć, więc siedziała spokojnie na swoim miejscu, prowadząc po prostu niezobowiązującą rozmowę, na poziomie zdecydowanie zbyt abstrakcyjnym dla innych, czerpiąc z tego przyjemność. Nie mając jednocześnie cienia podejrzenia w stosunku do tego, jak Swansea traktował ich spotkanie. - Co by się stało, gdybyś dokonał błędnej oceny? Gdybyś zaryzykował i skoczył w ogień, a później stracił coś, czego naprawdę chciałeś, na co naprawdę liczyłeś? Zastanawiałeś się nad tym kiedyś? - zapytała, stawiając przed nim zapewne trudny orzech do zgryzienia albo też stawiając pytanie, które nie miało żadnej odpowiedzi, na które nie dało się po prostu zareagować i które nic by nie zmieniło. Obie opcje były możliwe, ale chciała przekonać się, czy Larkin mimo wszystko spróbuje z nią dyskutować, czy jedynie odrzuci to prostym machnięciem ręką. Zamilkła, gdy zjawił się przy nich kelner, zachowując spokój i pełną kulturę, gdy składali zamówienie, a później podziękowała za wszystko, koncentrując ponownie swoją uwagę na towarzyszu. Była zadowolona z wykonanego przez siebie ruchu i chociaż wiedziała, że jak na razie w tym pojedynku udało jej się zbić tylko jednego, marnego piona, wysuwała się właśnie na prowadzenie w potyczce. Owszem, ugięła się i podjęła jego wyzwania, jednocześnie pozwalając sobie na to, by nieco z niego zażartować, ale nie miała nic przeciwko temu. Sam wszedł w te krzewy malin, więc musiał liczyć się z tym, że zostanie ukąszony przez żmiję, jaka wcale nie życzyła sobie jego obecności. Ryzykował, to było pewne, a ona bezczelnie go podpuszczała, dostrzegając coraz wyraźniej, że drzemał w nim prawdziwie ognisty temperament. Nie był tak głupi, jak kiedyś w sposób iście arogancki zakładała, był błyskotliwy i potrafił równie gładko atakować, co powodowało, że chciała przekonać się, jak długo i jak daleko mogła zabrnąć ta potyczka. - Wpisuje się w ogólnie pojętą sztukę, a jeśli dobrze rozumiem, nie chcesz zostać zamknięty w jednym, prostym wyobrażeniu i próbujesz łamać schematy. Nigdy nie widziałam twoich prac w rodzinnej galerii, ale widziałam je na szkolnych korytarzach, nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, czytałam coś, co napisałeś, ale nie miałam o tym pojęcia - wyjaśniła, wyraźnie pozostając obojętną na kwestię poezji, która była jej raczej obca i przywodziła jej na myśl jej własne potknięcia i problemy, gdy próbowała spełnić oczekiwania związane z zajęciami z działalności artystycznej. Próbowała pisać, to kiedyś było jej pasją, ale zdała sobie sprawę z tego, że wszystko, do czego się uciekała, było dość suche i nie posiadało polotu, tej elegancji, jakiej szukała, a jaką zaczęła odnajdywać w twórczości mioteł. I tego zamierzała się trzymać, wiedząc, że pisarz był z niej żaden, podobnie jak prawdziwy znawca sztuki, tak więc wiersze, czy sonaty na pewno nie zrobiłyby na niej wielkiego wrażenia.
Uśmiechnął się kącikiem ust, przechylając nieznacznie głowę, dostrzegając, że nie zrozumiała, o czym mówił. Przez to rozmowa była, o dziwo, jeszcze ciekawsza. Były chwile, kiedy zastanawiał się, czy będzie im dane wrócić wspomnieniami do tych rozmów, aby odtworzyć je w pamięci, z właściwym już sensem, ale wątpił, aby ktokolwiek z nich miał tak dobrą pamięć. Choć oczywiście zawsze można byłoby skorzystać z myślodsiewni… Zaraz jednak zmarszczył brwi, słysząc jej pytanie, trafiające idealnie w to, co męczyło go od wakacji. - Teraz mierzę się z czymś takim… Nie jestem pewny, czy obliczenia, których dokonałem są właściwe i czy moje założenia pokrywają się z rzeczywistością. Można powiedzieć, że stoję nad przepaścią z zawiązanymi oczyma i nie wiem, czy na dole czeka na mnie bezpieczny materac, czy też roztrzaskam się o ziemię - przyznał szczerze, bawiąc się myślą, że mówił o niej, wiedząc, że Victoria tego nie wychwyci. Podejrzewał, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że był nią zainteresowany bardziej, niż to przyznał niewiele wcześniej. Chciał ją poznać, tak, ale chciał mieć możliwość oglądania jej każdego dnia, toczenia licznych słownych pojedynków. Co mogłoby się stać, gdyby zaryzykował już teraz? Straciłby możliwość dalszych rozmów, straciłby swoje natchnienie, iskrę zapalną do tworzenia. - Równie dobrze można jednak zapytać o to, co się stanie, jeśli teraz się mylę teraz tracę coś, czekając na moment, gdy będę mieć pewność… Ale jak to wygląda w twoim przypadku, panno Brandon? Teoretyczne analizy aż do trzykrotnego upewnienia się w obliczeniach, czy pozwalasz sobie czasem na podjęcie ryzyka? - zapytał, ciekaw jak ona podchodziła do podobnych spraw. Moment zamawiania dań był całkiem ciekawy, nawet zabawny, gdy nie wiedział, co tak naprawdę może się okazać, gdy już zaczną próbować jedzenia. Nie wiedział ostatecznie jakie smaki lubiła Victoria, ale skoro lubiła jeść, lubiła jedzenie jako takie, zakładał, że lubiła eksperymentować w kuchni. Był ciekaw, czy sama potrafiła cokolwiek przygotować, ale jednocześnie miał wrażenie, że znał odpowiedź - nie. Podejrzewał, że nie miała czasu na naukę gotowała, skupiając się na tworzeniu mioteł. Kiedy kelner odszedł i ich rozmowa na moment zawrzała, Larkin musiał przyznać, że atmosfera zdawała się gęstnieć. Nie liczyło się już tak naprawdę nic i nikt, nawet to, że tak właściwie byli widoczni dla wszystkich. Jeśli tylko ktokolwiek interesował się dużymi rodami, z pewnością ich rozpoznawał, ale to nie interesowało rzeźbiarza. - Przeceniasz mnie, co jest nawet zabawne, gdy tylko przypomnieć sobie, jak spoglądałaś na mnie w trakcie mojej nauki - zauważył, unosząc nieznacznie brew ku górze, wyraźnie rzucając jej wyzwanie. - Chciałem osiągnąć coś więcej, ale wszystko opiera się o tworzenie rzeczy materialnych. W naszej rodzinie, gdy tylko odkryje się talent dziecka do czegoś, od razu stara się to szlifować. Ja wykazywałem zainteresowanie dwoma dziedzinami - malarstwem i rzeźbiarstwem. Jak widzisz, nie interesowałem się żadnym tworzeniem pięknych zdań, które miałyby otwierać cudze serca i umysły - odpowiedział, wzruszając ramionami, mając ochotę powiedzieć, że już widzi, że nigdy nie będzie zmuszony do tworzenia wierszy, ale zdołał się przed tym powstrzymać. - Mógłbym się nawet założyć, że szybciej wywołałbym twój śmiech, niż szybsze bicie serca, gdybym spróbował stworzyć wiersz na twój temat, a odwrotny efekt, tworząc rzeźbę.
Słuchała go uważnie, aczkolwiek nie pytała o to, o czym dokładnie mówił, odnosząc wrażenie, że nie było to coś, co powinna i mogła robić. Nie chciała mimo wszystko uchodzić za wścibską, nie chciała na niego za bardzo naciskać, mając świadomość, że nie miała do tego najmniejszego prawa. Prawda była taka, że nie znali się na tyle dobrze, by mogła robić coś podobnego, a ich wcześniejsze kłótnie zdecydowanie nie były dobrą podstawą do tego, żeby teraz próbować coś zmienić, żeby zrobić coś innego, coś, czego żadne z nich się nie spodziewało. Skoro zatem Larkin nie chciał jej powiedzieć, o czym dokładnie mówił, z czym dokładnie się mierzył, to nie miała powodów do tego, by próbować to z niego wydobyć, uznając, że najwyraźniej była to sprawa dość osobista, a ona nie lubiła wciskać się w coś podobnego. Byłoby to, jej zdaniem, naprawdę niestosowne, by nie powiedzieć, że w dużej mierze obraźliwe i absolutnie niepotrzebne. - Pytasz o radę, czy po prostu ciekaw jesteś odpowiedzi? - zapytała, unosząc lekko brwi, a później odchyliła się nieznacznie w tył, rozglądając się po sali. Miała świadomość, że nie byli tutaj do końca anonimowi, że inni mogli ich rozpoznać, że mogli nawet próbować się im przysłuchiwać, ale prawdę mówiąc, niewiele ją to obchodziło. Owszem, wiedziała, jaką moc miała plotka, wiedziała, z własnego doświadczenia, do czego coś podobnego doprowadziło, ale od tej pory wiele się zmieniło i przestała na podobne kwestie zwracać uwagę, uznając, że ludzie zawsze musieli mieć coś, na czym się skupiali. Nie przejmowała się zatem ani trochę tym, że w tej chwili mogła robić za obraz oddany wprost do podziwiania. - Nie lubię ryzyka. Zawsze, kiedy pozwalam sobie na coś podobnego, spalam się. Widziałeś, co dzieje się, kiedy pozwolę na to, żeby emocje kierowały moimi decyzjami, a za coś podobnego uznają poddawanie się chęci przekonania się, czy ogień parzy, a woda jest mokra. Gdyby było inaczej, zapewne Tiara Przydziału uznałaby, że o wiele lepiej nadaję się do Gryfindoru, jak widać jednak od gorącego serca, gorętszy mam umysł - stwierdziła ostatecznie, być może nieco pokrętnie, ale uważała, że to była nie tylko najdokładniejsza, ale również najszczersza odpowiedź, na jaką było ją w tej chwili stać. Była również przekonana, że wyjaśniała właściwie wszystko i nie było powodu do tego, by dalej drążyli ten temat, by kręcili się dookoła niego w jakiś niezrozumiały sposób. Uśmiechnęła się łagodnie, kiedy kelner wrócił do nich, by zaproponować im również coś do picia, zapowiadając, że za chwilę podadzą im przystawki. Skinęła lekko głową na jego sugestie, co do wyboru napitku, a później ponownie spojrzała na Larkina, by pokręcić głową, gdy zaczął wyrażać swoje zdanie. Jej spojrzenie nieco stwardniało i przez krótką chwilę przypominała znowu tę dziewczynę, która była skłonna krzyczeć na niego na środku korytarza, którą irytowała jego obecność, która nie mogła się skupić na niczym innym, jak na jego błędach. Zaraz jednak machnęła ręką, jakby w ten sposób chciała pokazać mu, iż były to już bardzo dawne dzieje. - Nie przeceniam. Doceniam. Kiedyś nie pasowałeś do mojej wizji idealnego czarodzieja, ale kiedyś byłam bardzo głupią gęsią - przyznała prosto, wyrażając się o sobie odpowiednio krytycznie, nie mając z tym najmniejszego nawet problemu, by zaraz przekrzywić lekko głowę. - Nie sądzę. Nie rozumiem sztuki tak, jak ty, czy Lei. Owszem, doceniam to, co jest w stanie stworzyć, ale nie jestem w stanie tego poczuć, więc nie liczyłabym na żadne szybsze bicie serca. Gdybyś podarował mi najnowszego Nimbusa albo pozwolił na szaloną przejażdżkę powozem zaprzężonym w sześć testrali, wtedy zapewne doczekałbyś się szybszych uderzeń serca. Mój tata uważa, że żeby żyć, potrzebuję adrenaliny i być może ma rację.
Nie odpowiedział na jej pytanie, uznając, że sama zna odpowiedź. Czekał na to, co dziewczyna może powiedzieć, jak ona zapatrywała się na kwestie podejmowania ryzyka. Chciał wiedzieć w tym temacie wszystko, aby uwzględnić to we własnych planach, ale już po chwili uśmiechał się lekko. Jej odpowiedź mogła wydawać się chaotyczna, ale rozumiał, co chciała przekazać. Nie różnili się tak bardzo od siebie, co było nieco zaskakujące, gdy brało się pod uwagę widoczne różnice. Pokiwał powoli głową, dając tym samym znać, że rozumiał, o czym mówiła i przyjmował jej odpowiedź. Miał również potwierdzenie, że gdyby próbował już teraz wcielić swój plan z wakacji w życie, zaprzepaściłby wszystko. Nie ciągnął jednak tematu, który naturalnie został urwany przez kelnera, pozwalając im swobodnie przejść dalej z rozmową, do kolejnej zabawy w zagadki i przepychanki. - Przyznaję, że przez twoje wyobrażenia w tamtym czasie, można było nabawić się kompleksów, czy niepotrzebnego zwątpienia w siebie. Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wtedy idealny czarodziej to był ten, który był wybitny z każdej dziedziny magii, umiejący bezbłędnie rzucać wszystkie zaklęcia, prawda? Ktoś taki, jak ja, skupiający się na działalności artystycznej musiał być naprawdę niewiele lepszy od charłaka. Ciekawi więc jaka jest teraz wizja idealnego czarodzieja w twoich oczach - mówił spokojnie, wpatrując się w Victorię, czekając na jej reakcję, ciekaw czy tym razem on dostrzeże złość w jej spojrzeniu za jego śmiałe słowa, za ukrytą krytykę dawnej niej, czy jednak rzeczywiście już się tym nie przejmowała. - Co się tyczy sztuki… Wciąż uważam, że nawet jeśli się na niej nie znasz, nawet jeśli nie rozumiesz, to wciąż ją czujesz. To jest dokładnie tak samo, jak z patrzeniem na świat. Nie musisz znać praw rządzących naturą, aby uśmiechnąć się na widok źrebaka z klaczą, czy wzruszyć się obserwując akt dobroci między gatunkami. Spoglądając na obrazy czy rzeźby, możesz poczuć coś podobnego, jeśli nie próbujesz przeanalizować tego, co autor próbował przekazać. Czasem naprawdę czerwone drzwi są tylko drzwiami, które mają po prostu wywołać jakieś wspomnienia odbiorcy, poruszając w ten sposób jego serce - mówił dalej, przerywając na moment, kiedy przyniesiono im napoje. - Domyślam się, że Nimbus, czy inna światowej klasy miotła mogłaby podbić twoje serce, ale powiedz mi, czy widząc swój portret w naszej galerii, nie poczułaś nic? Spojrzałaś na niego i uznałaś, że jest w porządku i odwróciłaś spojrzenie, czy zatrzymał cię na dłużej? - zapytał tuż przed tym, jak podano im przystawki, na które spojrzał z zaciekawieniem, ale nie kosztował, czekając na odpowiedź Victorii i jej reakcję wpierw.
Victoria wykonała bliżej nieokreślony ruch głową, kiedy tylko padły kolejne słowa, a później westchnęła bezgłośnie. Widać było jednak, że nieznacznie się zarumieniła, bo mimo wszystko odczuwała pewien wstyd, czy dyskomfort, gdy wracała wspomnieniami do czasu, gdy była naprawdę niemądrym podlotkiem. Owszem, nie zmieniło się wiele, wciąż jeszcze była dzieckiem i wiele mogła sobie zarzucić, ale mimo wszystko odnosiła wrażenie, że myślała już logiczniej i poważniej, niż przed dwoma laty, dorastając i dostrzegając, że świat składał się z bardzo licznych barw. Wciąż oczywiście bywała niesprawiedliwa, wciąż uważała, że może jest lepszym czarodziejem, bo jednak znała się na takich dziedzinach magii, które innym mogły wydawać się czystym szaleństwem, ale mimo to starała się walczyć z tym narcystycznym podejściem do życia i szło jej to coraz lepiej. - Taki, który zna się na tym, co robi. Cokolwiek by to nie było, na czymkolwiek by się nie skupiał, chyba że naprawdę poświęca się praktykowaniu jedynie czarnej magii. Jestem w stanie docenić intelekt kogoś, kto rozumie tę dziedzinę magii, ale nie jestem w stanie pojąć człowieka, który naprawdę zamierza ją praktykować, więc jego miejsce jest przynajmniej za kratami, by nie powiedzieć, że gdzieś indziej, o ile faktycznie używa tych zaklęć po to, żeby dla własnej przyjemności męczyć innych. Ale to zdecydowanie coś, co zajęłoby nam więcej czasu, gdybyśmy chcieli to dokładniej omówić - wyjaśniła, kręcąc lekko głową, zdając sobie sprawę z tego, że musiałaby w tej sprawie poruszyć również kwestie związane z używaniem czarnomagicznych zaklęć do obrony, zwłaszcza w czasach albo sytuacjach tak niepewnych, jak te, których w ostatnim czasie zdarzało się im doświadczać. Nie zamierzała jednak rozwijać teraz tego tematu, tym bardziej że znajdowali się w restauracji i na upartego każdy mógł ich podsłuchać, gdyby tylko tego chciał. Nie chciała później prostować jakichś plotek, więc ostatecznie ucięła temat, przyglądając się po prostu Larkinowi. Ujęła sztućce, by zacząć jeść, kiedy on jeszcze mówił, wyraźnie zastanawiając się nad jego kolejnymi uwagami, by ostatecznie pokręcić głową. Milczała przez dłuższą chwilę, koncentrując się po prostu na własnym talerzu, szukając jednocześnie słów, w jakich mogłaby wyjaśnić mu to, co czuła, co wiązało się w jej mniemaniu ze sztuką, adrenaliną, z czymś, co było pociągające i fascynujące. Trudno było przełożyć to na słowa, tym bardziej komuś, kto jako tako nie posiadał żadnych naprawdę niesamowicie głębokich uczuć, za którymi mógłby i chciał podążać. Pod tym względem byli zupełnie różni i podejrzewała, że to właśnie w dużej mierze było między nimi prawdziwą kością niezgody, jakiej nie można było się wcale tak łatwo pozbyć. - To zupełnie różne rzeczy, Larkinie. Sztuka jest dziełem i podziwiam to, co artysta jest w stanie z siebie wydobyć, co potrafi pokazać, jak potrafi oddać własną duszę. Nie podziwiam w niej piękna, jakie może zaoferować mi Paskuda, która jest mi po prostu bliska. Doceniam kunszt i zastanawiam się, dlaczego drzwi są czerwone, nie dlatego, że coś oznaczają, że są symbolem, ale dlatego, że z jakiegoś powodu artysta uznał, że takie właśnie mają być - powiedziała w końcu, odkładając na moment sztućce, bezwiednie sięgając po kieliszek, którym zaczęła kołysać, zastanawiając się, jak wyjaśnić to, co wiązało się z jej portretem. - Nie. Ale to nie to, o czym ty myślisz. Doceniam zdolności twojej siostry, ale przede wszystkim zaczęłam się zastanawiać, czy to naprawdę jestem ja, czy wyobrażenie Lei o tym, jaka jestem w głębi serca.
Przyglądał się jej dłużej w milczeniu, zastanawiając się nad jej słowami, nim ostatecznie pokiwał lekko głową. Domyślał się, o co chodziło jej w temacie czarnej magii i częściowo mógłby się z tym zgodzić. Był zdania, że dla kogoś, kto specjalizuje się w zaklęciach defensywnych i ofensywnych, znajomość czarnej magii była również wskazana, choć niekoniecznie praktykowana. Ostatecznie, aby przed czymś móc się bronić, należało wpierw to zrozumieć. W podobny sposób podchodził do pozostałych dziedzin sztuki, ale skoro dziewczyna nie chciała o tym rozmawiać, co również było zrozumiałe, biorąc pod uwagę miejsce, w jakim się znajdowali, zamierzał to uszanować. Uniósł jednak nieznacznie brew, chwytając się początku jej wypowiedzi. - Czyżbym w takim razie mógł kiedyś zostać w twoich oczach dobrym czarodziejem? - zapytał z zaciekawieniem, zastanawiając się, jak Victoria widziała go w tej chwili. Sam miał sobie do zarzucenia wiele niedociągnięć, wiele błędów. Wciąż nie był na tym poziomie, jaki chciał osiągnąć, ale wierzył, że to się z czasem zmieni, bądź on sam zmieni kierunek, skoro rozmyślał o otwarciu własnej pracowni, czy raczej sklepu. Przyglądał się jej, jak zaczyna jeść, samemu w końcu sięgając po sztućce, aby spróbować specjału, jaki dla niego wybrała. Widział, że zastanawia się nad tym, jak powinna odpowiedzieć na jego pytania, więc postanowił zacząć jeść, dając jej tymsamym czas. Kosztując wędzonego łososia, musiał przyznać, że był zadowolony z zapachu, aby po chwili zmarszczyć brwi, czując mieszaninę ostrego smaku imbiru z goryczą aloesu - było niespotykane, ale ciekawe, smaczne. Zaraz też uniósł spojrzenie na VIctorię, słuchając jej odpowiedzi, zastanawiając się, czy naprawdę można było tak postrzegać świat i sztukę, ale nie mógł kłócić się z tym, co czuła Brandon. Ostatecznie to ona wiedziała lepiej w tym zakresie, choć wciąż tkwiło w nim przekonanie, że po prostu nie rozumiała tego, co przeżywała w obliczu dobrych obrazów. O ile na naprawdę dobre spoglądała. - Czyli nieustannie analizujesz to, co masz przed sobą. Szukasz odpowiedzi, choć nikt nie kazał zadawać pytań. To nawet ciekawe, wiesz? Zakładałem do tej pory, że każdy potrafi po prostu spoglądać na piękno, widzieć je i nie poddawać dyskusji. Cóż, mam nadzieję, że uda mi się kiedyś nauczyć cię po prostu podziwiać dzieła, bez tych wszystkich pytań w głowie. Nie musisz rozumieć sztuki, żeby ją czuć - stwierdził prosto, sięgając na moment po wodę, zastanawiając się nad jej późniejszymi słowami. Rozumiał częściowo jej niepewność, ale nie wiedział, jak powinien odpowiedzieć, aby nie odebrała źle jego słów. - Obraz Lei nie jest jej wyobrażeniem ciebie, mogę cię o tym zapewnić - stwierdził w końcu powoli, ostrożnie ważąc słowa. - Nie widziałem cię co prawda w takiej sytuacji, jak na portrecie, ale zdarzyło mi się widzieć ten wyraz twarzy u ciebie. Jesteś piękną kobietą, o czym pewnie wiesz, a Lei udało się oddać to na jej obrazie. To oraz tajemnicę, co jeszcze może się kryć w tobie, miękkość, którą zwykle chowasz przed wszystkimi, ale i pewność siebie. Na tym obrazie jesteś ty, nie wyobrażenie artysty na twój temat - dodał, wpatrując się w nią, nie pozwalając sobie na odwrócenie wzroku choćby na chwilę. Mówił całkowicie szczerze i poważnie, bez niepotrzebnych uśmiechów, które mogłyby zostać źle zrozumiane.
- Być może – przyznała, przyglądając mu się z uwagą, choć wyraźnie było widać, że zamierzała coś jeszcze powiedzieć. Ostatecznie przeczesała włosy palcami, zastanawiając się, jak ująć w słowa to, co chciała mu przekazać, będąc pewną, że nie odbierze tego dobrze, ale miała świadomość, że od dawna sprawiała mu wielokrotnie przykrość. To nie była miła realizacja, ale jak uważała, zdecydowanie konieczna do tego, żeby nie tkwili nieustannie w miejscu, że nie kręcili się w kółko, tkwiąc w zawieszeniu, jakie żadne z nich zapewne nie chciało. Jednocześnie uważała, że pomimo swoich przywar i momentami ognistego charakteru, Larkin nie był tak głupi i naiwny, by nie być w stanie przyjąć kilku słów krytyki. Ona taka była, on jednak zdawał się poważniejszy w tej kwestii, mniej egoistyczny i mniej narcystyczny, co z całą pewnością było dla niego dobre i pozwalało mu łatwiej iść przez życie. - Ale żeby do tego doszło, musiałbyś się o wiele bardziej postarać. Uważam, że masz wiele talentu, który marnujesz albo z jakiegoś powodu uważasz, że nie powinieneś czegoś próbować. Widziałam, co potrafisz zrobić, gdy wykorzystujesz transmutację, ale uważam, że to wciąż z twojej strony za mały poziom. Stać cię na o wiele więcej – przyznała ostatecznie, patrząc na niego uważanie, zastanawiając się nad tym, jak może zareagować na tę uwagę, jak może zareagować na słowa, które wiele osób by zraniły i jedynie zniechęciły. Prawda była taka, że Victoria chciała mimo wszystko przyłożyć ostrogę do jego boków, że chciała pchnąć go naprzód, wiedząc, że Larkina na to stać, na kolejny ruch, na kolejny krok, na to, żeby przestał kryć się tylko za swoim nazwiskiem, którego dodatkowo nie wykorzystywał tak, jak mógł. Miała nieodparte wrażenie, że mężczyzna walczył z czymś, o czym nie mówił, o czym być może nawet nie chciał myśleć i nie wiązało się to raczej z tajemnicą, jaką się z nią podzielił. Zamilkła później na długą chwilę, koncentrując się na tym, co powiedział Larkin, zastanawiając się nad tym wszystkim, co się działo. Dostrzegała w nim godnego rozmówcę, była w stanie w wielu kwestiach się z nim zgodzić, w innych zupełnie nie, ale pierwszy raz od dawna nie czuła, że miała ochotę na niego krzyczeć. Być może faktycznie dorosła, być może wiele się w niej zmieniło, ale była ciekawa jego zdania, była również ciekawa, czym i w którym momencie go zirytuje, czy zdoła go zezłościć, jak dawniej, jak ledwie kilka chwil wcześniej. Kusiło ją to, choć jednocześnie doceniała rozmowę, jaką teraz toczyli. Zaraz jednak pokręciła głową na znak, że nie wierzyła w to, by coś podobnego było możliwe, była bowiem wyprana z uczuć, o jakich mówili wszyscy inni, które dla innych ludzi były całkowicie naturalne i zwyczajne. Nim jednak to skomentowała, Swansea odezwał się ponownie, wprawiając ją w osłupienie. Nie zwróciła nawet uwagi na pojawienie się kelnera, nie mówiąc o tym, że zdawało jej się, że nie słyszy tego, co dzieje się dookoła, jakby utknęła na chwilę w bańce, jakby zamknęła się w niej i odcięła dosłownie od wszystkiego, co ją otaczało, starając się zrozumieć, co chciał powiedzieć jej mężczyzna. Nie była w stanie odczytać jego intencji, choć jednocześnie przecież wiedziała, że nie miał nigdy niczego podobnego na myśli, niczego, nad czym powinna się naprawdę zastanawiać, a jednak tkwiła w zawieszeniu. - Dziękuję – powiedziała w końcu, marszcząc lekko brwi i spojrzała na własne dłonie, przekręcając pierścionek, wyraźnie niepewna tego, co powinna zrobić. Nie zgadzała się z Larkinem, wiedząc, że nie było w niej niczego miękkiego, jedynie ostre krawędzie, jedynie chłód, który spowodował, że nie umiała długo trzymać maski, na którą liczyli inni, ale to nie miało aż takiego znaczenia. Przynajmniej tak sądziła.
Krytyka nigdy nie była łatwa do przełknięcia, a szczególnie gdy płynęła od strony VIctorii. Jednak jej słowa brzmiały zupełnie inaczej od tych, jakie kierowała do niego pośród szkolnych murów. Teraz był w stanie przełknąć ją bez prowokowania kłótni, choć nie było to proste, co dziewczyna mogła dostrzec w jego na moment chłodnym spojrzeniu, przyciemnionych włosach. Pokiwał po chwili głową, wracając do normy i uśmiechnął się lekko do dziewczyny, samym kącikiem ust. - Wygląda na to, że jeszcze sporo pracy przede mną, jeśli chciałbym zdobyć twoje uznanie. Dziękuję - powiedział w końcu szczerze, zastanawiając się przez moment, czy powinien tłumaczyć jej się z tego, jak pracował, jaki był, ale zrezygnował z tego dość szybko. Na rozmowy o pracy kiedyś znów przyjdzie pora, na tłumaczenie jego spojrzenia na rzeźbienie i to, co robił poza byciem artystą. Podejrzewał, że częściowo chodziło o to, o czym rozmawiali jeszcze w Avalonie, o jego temat pracy dyplomowej, który z takim zapałem jej tłumaczył. Miał również wrażenie, że nie tyle wiedział, o co jej chodziło, ile czuł to, gdy spoglądał na swoje prace, na swoje osiągnięcia, których wiele nie było. Doceniał jej krytykę, że zdecydowała się ją powiedzieć, niż milczeć, zostawiając go w zawieszeniu, ale wiedział, że potrzebował zdecydowanie bardziej nad sobą panować, aby nie irytować podobnym spięciem. Aby nie wracał, jak dzieciak, do przeszłości i słów ojca, że jego starania to wciąż za mało, skoro zdecydował się zupełnie zmienić dziedzinę sztuki. Zupełnie jak w walce, tańczyli wokół siebie, wymierzając mniej lub bardziej celne ciosy. Jedne raniły, inne zaskakiwały, co rusz przechylając szalę zwycięstwa w jedną, czy drugą stronę. Ledwie chwilę wcześniej on mierzył się ze swoimi myślami, próbując przyjąć ocenę Victorii, a teraz obserwował dziewczynę, jak wyraźnie analizuje jego słowa. Dostrzegał jej zmarszczone brwi, jak znów obracała pierścionkiem na swoim palcu i czuł ogromną ochotę położenia dłoni na jej ręce, aby powstrzymać ją przed tym nerwowym ruchem. - Knuta za twoje myśli - powiedział w końcu cicho, przekrzywiając nieznacznie głowę. - Nie zgadzasz się z moimi słowami, zgadłem? Wyglądasz, jakbyś reagowała jedynie na słowa, które można byłoby uznać za komplement, ale zupełnie nie wierząc w pozostałe - rozwinął, dziękując po chwili kelnerowi, który przyniósł dla nich zupy. Intensywna woń cynamonu sprawiła, że aż cofnął na moment głowę, nim odsunął talerz na bok, woląc skupić się w pełni na Brandon.
Victoria doskonale wiedziała, że krytyka nie była nigdy niczym miłym. Bolała, było trudno ją przełknąć, a jednak zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie dzięki temu mogła czasami stać się kimś lepszym, mogła sięgnąć tam, gdzie do tej pory nawet nie spoglądała. Była również pewna, że Larkin spogląda na tę sprawę podobnie, a kiedy tylko dostrzegła, jak nieznacznie się zmienia, zdała sobie sprawę z tego, że musiała być blisko w swoich założeniach. Najwyraźniej nie było to dla niego łatwe i być może nawet w jakiś sposób go uradziła. Jednocześnie jednak uważała, że powinien się z tym liczyć, skoro oczekiwał od niej szczerości i czymś podobnym kierował się w rozmowach z nią. Nie ukrywał przed nią tego, jak ją postrzegał, więc uważała, że może mu się po prostu zrewanżować, że może po prostu zrobić dokładnie to samo, odbić piłkę w jego stronę, a co za tym idzie, być może dać mu do myślenia. Dostrzegała, że się zmienił, że dojrzał i wydawało jej się, że zmierzał we właściwym kierunku, choć wciąż jeszcze do końca go nie widział. - Przede wszystkim powinieneś zdobyć własne uznanie – powiedziała cicho i na krótką chwilę zamknęła oczy, by spojrzeć gdzieś w bok, nie koncentrując się w tej chwili na swoim rozmówcy, pozwalając na to, żeby jej słowa po prostu wybrzmiały pomiędzy nimi. To była jedna z tych rzeczy, jakich zdążyła się nauczyć w ciągu mijających lat, która stawała się dla niej coraz bardziej oczywista, w miarę jak dorastała, w miarę, jak zaczynała spoglądać na siebie z większą uwagą i w końcu dotarło do niej, że goniąc za wielkością w sposób, jaki robiła do tej pory, nie będzie w stanie spojrzeć na samą siebie w odbiciu. I była pewna, że nie tego oczekiwali od niej rodzice. Pozwalała na to, by panowała między nimi cisza, gdy skoncentrowała się na jedzeniu, rozważając również jego słowa, ale miała przekonanie, że mimo wszystko nie chciała się w to wszystko teraz zagłębiać. Ich rozmowa skręciła ostatecznie w stronę, w którą nie chciała zmierzać i zagryzła na chwilę dolną wargę, uśmiechając się przy okazji smutno, nim ostatecznie spojrzała na Larkina. To nie była jego wina, że tak myślała, że czuła, że w tej chwili się mylił, czy może z jakiegoś powodu kłamał, mając nadzieję, że zdoła w ten sposób wywołać u niej uśmiech. - Sam się z nimi nie zgadzasz – powiedziała prosto, spoglądając na niego i odsunęła na bok talerz. – To nie ja nazwałam się Lodową Księżniczką, prawda? Ale przyznaję, że miałeś w tym rację. Lód być może jest piękny, przejrzysty, krystalicznie czysty i może wzbudzać podziw, ale jest również zimy i niebezpieczny, można się o niego zranić i patrzyć z niedowierzaniem na krew płynącą z rozcięć. Uśmiechnęła się do niego zadziwiająco łagodnie, wyglądając przy tej okazji niezwykle łagodnie. Jakby te słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia, jakby stwierdzała prosty fakt, niemający dla niej najmniejszego wrażenia. Przez krótką chwilę w jej oczach czaił się jedynie smutek, który zmyła, przymykając powieki i odchylając się w tył na krześle, sięgając ponownie po kieliszek. Rzadko kiedy czuła, jak na jej sercu osiada jakiś ciężar, ale teraz wypełniło się dziwnie ciężką pustką, której nie umiała nawet opisać. Odetchnęła głębiej, by zaraz wdać się w krótką rozmowę z kelnerem, starając się zapanować nad tymi odczuciami, potem zaś wyraźnie dała znać całą swoją postawą, że nie chce o tym rozmawiać i po prostu zapytała go o coś całkowicie innego, coś, czego nie można było nawet uznać za nazbyt osobiste, po prostu pozwalając na to, by ich dalsze spotkanie toczyło się innym torem. Dalekim od niebezpiecznie grząskiego gruntu, na jaki wkroczyli.