C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Osoby: Longwei Huang & @Maximilian Brewer Miejsce rozgrywki: wspólne mieszkanie na Tojadowej Rok rozgrywki: 5 listopad 2022 r. Okoliczności: Longwei wraca z Kornwalii, gdzie ze współpracownikami próbowali uratować okaleczone smoki
Nie potrafił powiedzieć, jak się czuł, jednocześnie nie chcąc nawet nazywać tych emocji, jakie się w nim kotłowały. Negatywne, smakujące gorzko, choć jednocześnie mógł mówić, że mieli wiele szczęścia. Zdołali uratować jednego smoka, jednak pięć pozostałych zostawili w rękach hodowców, którzy mieli gdzieś dobro stworzeń. Zupełnie, jakby testowali na nich czarnomagiczne zaklęcia, czekając, aż bestie zwyczajnie zdechną. Longwei podzielał myśli części swoich kolegów - chciałby cisnąc avadą między oczy hodowców. Chciałby wrzucić ich bez różdżek pomiędzy te smoki, które krzywdzili, aby zrobili raz coś dobrego - nakarmili je sobą. Był wściekły do tego stopnia, że nie zwracał zupełnie uwagi na swoją dłoń. Uzdrowiciel dał mu eliksir i twierdził, że wkrótce wszystko wróci do normy, ale to nie miało znaczenia. Smoki nie wrócą do normy w ciągu jednego dnia. Miał ochotę teleportować się do Kornwalii, żeby rozprawić się z nimi raz a porządnie. Pragnął zemsty w imieniu smoków, ale jednocześnie wiedział, jak lekkomyślne byłoby jego zachowanie. Z pewnością hodowcy odkryli już ich obecność, więc byliby przygotowani na ponowne pojawienie się intruzów. Jednocześnie Longwei był rozczarowany i rozgoryczony samym sobą, tym, że nie był w stanie zrobić nic więcej ponad uspokojenie jednego smoka i odkrycie, że klatki były chronione dodatkowymi zaklęciami. Chciał zapomnieć o tym dniu. Wrócił do domu późnym wieczorem, starając się zachowywać cicho, nie chcąc przeszkadzać Maxowi w tym, czym się zajmował. Otwarł cicho drzwi, wchodząc do środka, starając się przedostać do swojego pokoju, ale zorientował się, że jego współlokator nie był pochłonięty żadnym zajęciem, które pozwoliłoby mu nie zwrócić na niego uwagi. - Wróciłem - odezwał się więc spokojnie, uśmiechając lekko, jak zawsze, choć tym razem uśmiech nie dotarł do ciemnych oczu, w których wciąż błyszczała złość przemieszania z rozgoryczeniem. Na dłoniach wciąż miał rękawiczki, które zwykle zdejmował po powrocie do domu, ale nie tym razem. Nie chciał z jakiegoś powodu pokazywać dłoni Maxowi, szczególnie że jeden uzdrowiciel już się jej przyglądał. Niestety była to prawa ręka, więc cokolwiek chciał zrobić, musiał sięgać lewą ręką, co stanowiło problem samo w sobie. - Przebiorę się tylko z tego - mruknął, gestem wskazując strój, w którym wrócił do domu, strój, w jakim był w Kornwalii. Zbyt skołowany po nieudanej akcji, nie przebrał się na wzgórzach, pozostawiając w szafce swoje zwykłe ubrania, do domu wracając w stroju roboczym. Pachnącym siarką, popiołem i skórą — zapachem, który w tym momencie jedynie przypominał o pozostawionych w klatkach rannych bestiach.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawda była taka, że Max nie do końca wiedział, co miał ze sobą zrobić. Czuł się dziwnie, w sposób, którego nie umiał jednoznacznie określić, co było dla niego samego w chuj irytujące. Teoretycznie zdołał oswoić się z myślą, że przyjaciele byli dla niego ważni, że jednak mieli znaczenie w tym jego całym, pojebanym życiu, ale nie umiał pogodzić się do końca z emocjami, jakie to wszystko w nim budziło. Czuł się wiecznie dziwnie, wiecznie jakiś pogubiony, nie potrafiąc zrozumieć do końca, co się z nim dzieje. I to go wkurwiało, bo zapewne każdy inny, normalny człowiek, nie miałby z czymś podobnym żadnego problemu, tymczasem on miał i nawet nie umiał powiedzieć, czy troska, jaką mimowolnie zaczął czuć, była normalna, czy było to już na swój sposób jebnięte. Może było, może nie było, w każdym razie czekał na powrót swojego współlokatora, obawiając się, że będzie musiał mu jakoś pomóc. Ostatecznie Longwei faktycznie miał zwyczaj pakowania się w różnego rodzaju problemy, z którymi nie do końca sobie radził, a wolałby nie zostawiać go gdzieś samego i rannego. Pewnie właśnie dlatego siedział i palił, kiedy ten się pojawił, jakiś dziwny, jakiś nieswój, jakiś nie taki, jak być powinien. Max ledwie dostrzegalnie uniósł brwi, a później skinął głową i przeszedł do kuchni. Nie mieszkali ze sobą zbyt długo, ale zdążył już z jakiegoś jebanego powodu podchwycić od Huanga zwyczaj parzenia herbaty, kiedy tylko znajdowali się w jakimś chujowym położeniu. A to zapewne właśnie takie było, biorąc pod uwagę, jak ten się zachowywał, co oznaczało, że najpewniej coś, co mieli zrobić, wyszło w chuj nie tak, jak wyjść powinno i teraz musieli się z tym mierzyć. Brewer westchnął, wywracając oczami, jakby chciał powiedzieć sam sobie, że powinno go to chuja obchodzić, a potem faktycznie zabrał się do przygotowania herbaty i ostatecznie usiadł na kuchennym blacie, wiedząc doskonale, że jego współlokator do niego dołączy. Zdołali wypracować sobie jakąś dziwaczną rutynę, która powodowała, że kiedy mieli problemy, po prostu o nich rozmawiali. Prawie o wszystkich, bo były takie rzeczy, o jakich Max milczał nadal, nie zamierzając plątać w nie drugiego mężczyzny, mając świadomość, jak trudne i chujowe były i jak do niczego nie prowadziły. - Więc, co się spierdoliło? Potrzebujesz pomocy? - zapytał prosto, kiedy Longwei zjawił się w kuchni, przesuwając po blacie kubek z herbatą, tak, żeby nie miał najmniejszych nawet wątpliwości, że ta została naszykowana właśnie dla niego. Miał nadzieję, że mimo wszystko jego współlokator coś z siebie wydusi i nie zostaną w jakimś pojebanym bagnie, które nie wiadomo dokąd miałoby prowadzić. Oczywiście, Huang nie musiał się mu z niczego spowiadać, ale w sytuacji, w której okazywał, jak trudne było to, co się wydarzyło, w chuj ciężko byłoby zapomnieć o tym, że coś się naprawdę zjebało. Oczywiście, Max byłby w stanie, przynajmniej pozornie, zrobić to, gdyby jego przyjaciel sobie tego zażyczył, ale mimo to liczył na to, że jednak pogadają, że jednak zdoła jakoś pomóc, choćby miało to być mało warte.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nauczyli się żyć obok siebie i rozmawiać o tym, co się działo, jeśli któryś z nich miał problem. Dzięki temu unikali niepotrzebnych sprzeczek oraz poznawali się bardziej, choć początkowo Longwei miał wrażenie, że Max nie był do tego przekonany. Mimo to, z każdym kolejnym dniem było łatwiej wspólnie mieszkać, choć dopiero tego dnia, Huang nie wiedział, co ma zrobić. Praca była pracą i nie powinien przenosić problemów ze wzgórz do domu, ale sytuacja w Kornwalii zachwiała jego pewnością siebie, a do tego był częściowo okaleczony, jak myślał o swojej dłoni. Wyrzucając sobie brak zdolności i pomysłów, przebierał się jedną ręką, przeklinając po mandaryńsku, gdy miał problem zdjąć z siebie koszulę. W końcu wyszedł z pokoju w samych spodniach z dresu z koszulką w dłoni, wyraźnie będąc zirytowanym. Pierwszy raz czuł się tak, jak musiał zwykle czuć się Max - nie miał ochoty rozmawiać o tym, co się stało, ale wystarczyło, że zauważył przygotowaną herbatę, że dostrzegł faktyczną chęć rozmowy u przyjaciela, aby odetchnął głęboko. Nie mógł zapierać się, skoro sam nie raz prowokował Gryfona do zwierzeń, do zrzucenia z siebie ciężaru problemów. Pokręcił głową do własnych myśli, robiąc ostatecznie krok w stronę przyjaciela. - Możesz mi pomóc się ubrać? - powiedział, wyciągając w kierunku Maxa swoją koszulkę, czując się zażenowany własnym stanem, który był spowodowany jedynie jego własną głupotą. Zaraz też, dla wyjaśnienia, złapał zębami za rękawiczkę, aby wyjąć z niej zupełnie czarną dłoń, którą pomachał do młodszego mężczyzny. - Czarna magia. Dostałem na to eliksir i ma wrócić do normy za jakiś czas, ale chwilowo nie mam w niej zupełnie czucia - wyjaśnił, przygryzając na moment policzek od środka, gdy znów czuł rosnącą w nim złość. Przywykł do tłumienia emocji, chowania ich, choć wiedział, że nie powinien tak robić. Jednocześnie wiedział, że w tym przypadku Max nie był zdolny mu pomóc. - Jeszcze przed wakacjami trafił do nas chilijski zębacz w naprawdę kiepskim stanie. Mieliśmy informację, że jest z nielegalnej hodowli i właśnie do niej trafiliśmy dziś. Próbowałem dotknąć jednego smoka, ale klatka była otoczona barierą i stąd moja ręka jest w takim stanie - wyjaśnił cicho, po czym uśmiechnął się, choć wyraźnie był to sztuczny uśmiech, niemający nic wspólnego z typową dla Puchona łagodnością.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę mówiąc, Max nie do końca wiedział, co miał zrobić. Nigdy do tej pory nie widział Longweia w takim stanie, więc ostatecznie działał i reagował dość mocno instynktowanie, starając się powtarzać jego zachowania. Wychodził z założenia, że czymś podobnym nie może niczego zepsuć, a może to być coś, do czego Huang po prostu był przyzwyczajony. Coś, co go uspokajało, coś, co pozwalało mu głęboko oddychać i stać pewnie na nogach, nawet w takich durnych chwilach, w takich popieprzonych czasach, gdy nie można było być pewnym, co cię dokładnie czeka za dwie chwile. Zapewne, kiedy pracowało się ze smokami, takie odczucia można było mieć dosłownie co chwila, ale to była już zupełnie inna kwestia i Max nie chciał się nad tym za mocno zastanawiać, czy jakoś specjalnie tego komentować, wiedząc, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Ostatecznie więc robił co robił, licząc na to, że jakimś cudem zdoła pomóc drugiemu mężczyźnie, wędrując w tym wszystkim tak po omacku, jak tylko się dało. Spojrzał na niego, kiedy tylko Longwei wszedł do kuchni, marszcząc lekko brwi, mając ochotę zapytać go, co on właściwie odwalał, paradując przed nim w ten sposób. Chciał nawet zapytać go, czy to jest jakieś zaproszenie, ale ugryzł się w język, mimo wszystko orientując się, że to nie była pora na takie chrzanienie, potem jednak uniósł brwi, kiedy padło pytanie ze strony jego współlokatora, wywołując u niego prawdziwą konsternację. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie odebrał od niego koszulki i nie pomógł mu się faktycznie ubrać. Zapewne w innych okolicznościach zacząłby z tego żartować, ale w tej chwili jego uwagę przykuła przede wszystkim jego ręka. Wyglądała dziwacznie, wyraźnie uszkodzona w wyniku… - Czarna magia – wpadł mu w słowo, a potem parsknął cicho pod nosem. – Naprawdę próbowałeś wsadzić łapę do klatki ze smokiem w jakiejś podejrzanej hodowli? – zapytał, nie zamierzając wcale grać w tej historii roli dobrego policjanta, który troszczy się o przesłuchiwanego. Longwei nie był głupi, więc zapewne sam doskonale wiedział, jak pokpił sprawę i jak nieodpowiedzialny był, skoro zrobił coś podobnego, ryzykując zdecydowanie wiele. Zaraz jednak zapytał go, co się tam stało, skoro wrócił do domu tylko z absolutnie niesprawną ręką, która zdecydowanie nadawała się do tego, żeby obejrzał ją jakiś znawca klątw, a nie pierwszy lepszy uzdrowiciel. Max wiedział, że sam nie miał takiej wiedzy, by mu pomóc, a skoro ten nie wiedział nawet, jakie właściwie przyjął lekarstwo, a tak wnioskował z jego słów, to sprawa komplikowała się dodatkowo. Mógł być na niego zły i może nawet trochę był, ale z drugiej strony to właśnie była jego praca, od której nie mógł uciekać, nie mógł się wykręcać i musiał iść w to wszystko, jak w dym. Najwyraźniej jednak gubił w tym wszystkim krok, pędząc gdzieś na złamanie karku, zapominając, że on również był ważny. Że powinien być dla samego siebie najważniejszy na świecie.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Prawdę mówiąc, Longwei nie brał nigdy pod uwagę, że jego podobny wygląd mógłby zostać odebrany jako jakiekolwiek zaproszenie przez Maxa, jednak zwykle starał się nie przebierać przy nim. Teraz, prosząc o pomoc w ubraniu się, czuł się naprawdę zażenowany swoim zachowaniem i nieco skrępowany. Mimowolnie cieszył się, że Max, zamiast jakkolwiek to skomentować, po prostu odebrał od niego koszulkę, pomagając i skupiając się na rozmowie. Nawet Huang, zwykle opanowany, miał granice wytrzymałości, a po tym, co działo się w Kornwalii, nie miał cierpliwości do żadnych niemądrych żartów. Zaraz też uśmiechnął się nieznacznie kącikami ust, gdy przyjaciel zadał mu pytanie, zupełnie jakby nie znał odpowiedzi. - Smoki przez wielu uznawane są za przygłupie ogromne bestie, ale tak naprawdę są niesamowicie inteligentne i… Trochę przypominają mi psy. Zawsze staram się je uspokoić dotykiem, gdy tylko mi na to pozwolą, a ogniomiot tak się zachowywał… - powiedział, po czym westchnął, sięgając zdrową ręką po herbatę, aby po prostu obejmować kubek, zaczynając swoją niezbyt przyjemną opowieść od chilijskiego zębacza, o tym jak go znaleźli i zajmowali się nim na wzgórzach. Wspomniał o tym, że część z nich starała się złapać trop nielegalnej hodowli i w końcu wiedzieli, gdzie ich szukać. Nie mówił już ogólnikami, zamiast tego opisywał wszystko dokładnie, uznając, że ostatecznie Max mógł wychwycić w historii coś, czego on nie zauważył. - Dzisiaj znaleźliśmy sześć smoków i każdy z nich był w złym stanie. Najgorzej wyglądał walijski zielony i jego udało nam się zabrać na wzgórza. Nie było wokół klatek żadnego jedzenia… Smoki były zdenerwowane, nawet jak próbowaliśmy je uspokajać. Ogniomiot trochę się wyciszył, gdy mu śpiewałem…. - powiedział cicho, uśmiechając się łagodnie i wzruszył przy tym ramionami. - No i chciałem go zapewnić, że wrócę, wyciągnąłem rękę, ale coś mnie zatrzymało. Najdziwniejsze, że nie czułem bólu, a dłoń po prostu zrobiła się czarna i niezdatna do użytku. Na wzgórzach dostałem eliksir i podobno ma minąć… Jak tak się nie stanie, to pewnie pójdę do Munga - dodał, spoglądając na przyjaciela z wyraźnym smutkiem na twarzy, choć zdecydowanie nie miało to nic wspólnego z jego ręką. Dodał jeszcze, że walijski zielony dojdzie do siebie za niedługo.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max, chociaż był człowiekiem skrajnie popieprzonym i nie do końca uznającym istnienie jakichkolwiek zasad, potrafił czasami się zamknąć i podejść do czegoś poważniej. Widział doskonale, że Longwei nie jest w nastroju do żartów, że to, co się wydarzyło, było dla niego zbyt poważne, żeby strugać z tego idiotyczne historyjki, więc trzymał język za zębami. Starał się w pełni skoncentrować na tym, co ten mówił, a gdy dowiedział się ostatecznie, co się wydarzyło, przestał błądzić myślami w mało właściwych rejonach. Można było powiedzieć, że metaforycznie przypierdolił sobie w ten głupi łeb i w ten właśnie sposób się uspokoił. Poza tym wyraźnie koncentrował się również na ręce swojego współlokatora, słuchając go jednym uchem, próbując zorientować się, czy przychodziło mu do głowy coś, co mogło wywoływać podobne efekty. Brak bólu i coś, co przypominało spaleniznę, aczkolwiek tutaj nie był do końca pewien. Wizualnie, owszem, ręka wyglądała mniej więcej, jak kawałek spalonego drewna, ale nie był w stanie nic powiedzieć, póki nie mógł jej dotknąć. - W takim razie nie hodują ich po to, żeby służyły im za ozdoby, nie chcą ich sprzedać, ani nic takiego, potrzebują składników, które mogą z nich pozyskać - powiedział bez większego namysłu, przedstawiając po prostu teorię, jaka przyszła mu go głowy. Cały czas przyglądał się jednak uważnie ręce Longweia, zastanawiając się, czy nie byłby w stanie jakoś jeszcze mu pomóc. Uśmiechnął się lekko, gdy ten wspomniał, że śpiewał smokom, co brzmiało niesamowicie nieprawdopodobnie, a jednocześnie w zestawieniu z osobą, która to robiło, wydawało się dziwacznie naturalne. Dokładnie tak miało być, nie inaczej, czy coś tam. I pewnie, gdyby nie to, że Huang był tak podenerwowany, Max pozwoliłby sobie na durne żarty również z tego tytułu, ale miał pewność, że to skończyłoby się gorzej, niż mogłoby mu się w ogóle wydawać. - Mogę spojrzeć na twoją rękę? - zapytał, podnosząc na niego uważne wejrzenie, gotów wycofać się z tego pytania, gdyby tylko zorientował się, że Huang zdecydowanie nie życzył sobie czegoś podobnego. Wcześniej sprawiał wrażenie, jakby zamierzał się wymigać od rozmowy i Max go rozumiał, sam w końcu wielokrotnie nie miał ochoty mówić o tym, co się z nim działo, nie chciał opowiadać o każdej pierdole, jaka go spotkała, ale jednocześnie wiedział, że to akurat było niesamowicie wręcz ważne i nie chciał zostawić Longweia samego z tą całą masą myśli, jaka na niego spadła. - Macie jakiś trop? Bo teraz pewnie już wiedzą, że ich znaleźliście, skoro zabraliście jednego smoka - dodał, przekrzywiając lekko głowę, zdając sobie dopiero teraz sprawę z tego, że praca jego współlokatora była ciężka i niebezpieczna nie tylko z uwagi na to, że na każdym kroku mógł go wpierdolić jakiś smok. Była niebezpieczna również z uwagi na różnych, zjebanych ludzi, którzy nie byli w stanie pojąć niektórych rzeczy.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Słowa wypowiedziane przez Maxa pokrywały się z ich przypuszczeniami, jednak słysząc je, Longwei nie potrafił powstrzymać złości, która odbiła się w jego ciemnym spojrzeniu. Sądząc po obrażeniach stworzeń, tak długo, jak wystarczało ich łusek, czy zębów, były utrzymywane przy życiu, a później stawały się workiem treningowym dla czarnomagicznych zaklęć. Gniew, jaki odczuwał na samą myśl o tym, był wielki i choć mężczyzna starał się wierzyć, że potrafiłby nad sobą zapanować, tak nie był pewien, czy nie sięgnąłby po zaklęcia zakazane, aby pozbyć się “hodowcy”. Dostrzegł uśmiech Maxa, gdy tylko powiedział o śpiewaniu i wiedział, że w głowie jego przyjaciela musiały pojawić się różne komentarze, nawet jeśli ich nie wypowiedział. Być może kiedyś wrócą do jego metod oswajania smoków i wówczas usłyszy wszystkie przytyki. Nie spodziewał się jednak pytania o pozwolenie, co wyraźnie odbiło się na twarzy mężczyzny. - Przecież mówiłem, że będę dostarczać ci materiału do treningów uzdrowicielskich - odpowiedział prosto, robiąc krok w jego stronę, aby wygodnie podać mu swoją uszkodzoną rękę. Sam również przyglądał się chwile całkowicie czarnej dłoni, nie wiedząc, co miał o tym sądzić. Bardziej martwił się stanem smoka niż tym, czy jego ręka będzie w pełni sprawna i jak długo będzie musiał uczyć się ubierać samemu, skoro nawet rzucać zaklęcia miał problem. - Mamy. Szykujemy się do kolejnej próby uratowania smoków i złapania hodowców, ale to nie jest takie proste. Potrzebujemy mieć ze sobą pożywienie na następny raz, a także coś przeciw czarnej magii. Ja muszę kupić odpowiedni strój, bo wątpię, żeby zwykłe skórzane ubranie mogło ochronić mnie przed ogniem - odpowiedział, po chwili kręcąc głową. Nie potrafił nie wyrzucać sobie, że zostawili pozostałe pięć smoków na łasce pseudohodowców, że nie wrócili tam, ale miał świadomość, jak nieodpowiedzialne byłoby atakowanie, gdy nie mieli żadnego wsparcia i nie wiedzieli, ilu czarodziejów było w to zamieszanych. Prawdę mówiąc, do tej pory nie zastanawiał się nad tym, czy cokolwiek groziło mu poza pracą. Zakładał, że może zostać ranny jedynie przy zajmowaniu się smokami, ale świadomość, że samozwańczy hodowcy gdzieś krążyli, że wiedzieli o tym, iż Ministerstwo depcze im po piętach, powinna sugerować, że równie dobrze i ludzie mogą chcieć go oraz pozostałych zaatakować. Jednak nawet teraz nie zakładał, że może kiedykolwiek stanąć naprzeciw drugiego człowieka w innej sytuacji, niż przy odbijaniu rannych smoków. - Jaka diagnoza, panie doktorze? Będzie sprawna? Czy to coś nowego, wymagającego obserwacji? - zapytał w końcu, wyraźnie próbując żartować.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Maxowi trudno było powiedzieć, co dokładnie działo się w tej chwili z jego przyjacielem. Nie znał go nadal na tyle dobrze, by rozpoznawać to, co siedziało w jego głowie, co czuł, jak reagował na pewne sytuacje, ale był w stanie dostrzec, że w jego postawie był fałsz. Próbował niewątpliwie ukryć coś, co go męczyło, co być może zdawało mu się być sprzeczne z tym, kim był. To było możliwe, aczkolwiek Brewer nie wiedział do końca, jak miałby go o to zapytać, jak miałby to z niego wyciągnąć, jak miałby tak naprawdę spróbować dowiedzieć się, co kryło się pod tą postawą, jaką aż za dobrze rozpoznawał. Sam robił to samo, budował mur, udawał, zakładał maski, potrafił się uśmiechać, kiedy było trzeba, ale pod tym wszystkim kryło się bagno, jakie nieustannie zdawało się wrzeć, które buzowało, które drżało i zdawało się gotowe do tego, by w każdej chwili wybuchnąć. Istniały sprawy, jakich do tej pory nie rozwiązał i miał wrażenie, że części z nich nie rozwiąże tak naprawdę nigdy. Czas podobno leczył rany i w istocie powoli zasklepiał niektóre z nich, powodował, że zaczynał o nich zapominać, że spychał je na bok, na dno swojej świadomości. Były jednak sprawy zbyt świeże, żeby się ich pozbył i zapewne dokładnie tak było w przypadku Longweia. To, co się wydarzyło, budziło jego gniew, ale Maxowi wydawało się, że było w tym coś jeszcze, coś nowego, coś, czego nie umiał nazwać i nie wiedział, czy znał właściwe określenie tego, o co chodziło. - Wolałbym rany po odgryzionej ręce – powiedział cicho, zamykając na chwilę oczy. Nie był głupi, wiedział, że czarna magia potrafiła doprowadzić do o wiele większych krzywd, niż cokolwiek innego, poza tym pamiętał to, co wydarzyło się w Avalonie i chociaż zdołał przekonać samego siebie, że był to tylko sen, że to było coś, co się nie wydarzyło, powracało do niego wspomnienie tych zaklęć, tego cholernego drzewa, tego burdelu, jaki powstał, gdy wplątali się w krwawe wesele i tę chwilę, gdy był pewien, że Longwei umarł. - Powinniście zabrać ze sobą kogoś, kto może zająć się ludźmi, kiedy wy będziecie zajmować się smokami – stwierdził cicho i zabrzmiało to dziwnie złowieszczo, ale przyglądając się zranionej dłoni Huanga, nabierał pewności, że nie mierzył się z czymś prostym, a wręcz przeciwnie, z czymś, co mogło go przerosnąć, choć nie musiał zdawać sobie z tego obecnie sprawy. Koncentrował się wyraźnie na tym, co działo się ze smokami i chociaż mówił o ochronnym stroju, nie brał chyba pod uwagę tego, co wydarzy się, kiedy wpadną na hodowców, przed którymi mimo wszystko próbowali uciec, robiąc to, co robili. Max wiedział, jak to jest mierzyć się z takimi ludźmi i nie było w tym niczego przyjemnego. - Nie wiem – przyznał cicho. – Nigdy nie widziałem niczego podobnego i nie kojarzy mi się to też z obrażeniem, które widziałbym w książce albo o którym bym czytał. Musiałbym poszukać czegoś na ten temat, może znajdę coś, co będzie chociaż podobne – stwierdził, unosząc ponownie spojrzenie na swojego rozmówcę, marszcząc przy okazji brwi, bo naprawdę nie podobało mu się to, w co ten się wpakował. I chociaż Max bardzo tego nie chciał, pomyślał o pożarze, o problemach, o konsekwencjach czegoś, czego nie dało się w ogóle przewidzieć. A nawet jeśli się dało, to on nie był w stanie nic poradzić i nie był w stanie zdążyć, nie był w stanie zatrzymać tego, co nadchodziło.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Każdy z nich skrywał jeszcze wiele, mniej lub bardziej świadomie nie chcąc dopuścić do tych spraw drugiego mężczyznę. Nie znali się tak naprawdę długo i choć zdołali wiele przejść, pozostawały obawy przed wciąganiem w swoje problemy tego drugiego. Jednocześnie w Longweiu tkwiło przekonanie, że powinni o wszystkim rozmawiać, stopniowo się poznawać, skoro zostali związani w trakcie rytuału, skoro stali się małżeństwem, choć nie wiedział, czy zostało to wpisane w karty Ministerstwa. Mimo to rozmowa o rzeczywistej gotowości do zabicia, czy potraktowania w taki sam sposób człowieka, w jaki ten potraktował smoki, nie była odpowiednia. Huang z trudem przyznawał się samemu sobie do tych pragnień i nie chciał widzieć w spojrzeniu Maxa tego samego niezrozumienia, czy niechęci, jakie zdarzało mu się widywać w czasie nauki, gdy bronił groźnych bestii zamiast ludzi. - Ja tam lubię mieć sprawne dwie ręce, więc staram się, żeby jej żaden nie odgryzł, ale następnym razem, mogę się bardziej postarać, jak chcesz - odpowiedział, próbując żartować, choć wyraźnie mu się to nie udawało. Było nawet gorzej niż normalnie, ale na to nie mógł już nic poradzić. Pił powoli herbatę, próbując nie zastanawiać się nad niczym, jednocześnie kolejny raz analizując wszystko, co widział w Kornwalii, każdą ich decyzję. Nie potrafił tak naprawdę przestać i nawet zwierzęta musiały to czuć, bo na chwilę świnks z gdziekonem na grzbiecie pojawił się w kuchni, aby zaraz wycofać się i zacząć buszować po salonie. - Wiesz, że większość czarodziejskiej społeczności poparłaby tych hodowców. W końcu składniki do eliksirów są ważniejsze od tego, żeby nie wymarł jakiś gatunek. Co też interesuje innych czy smok cierpi, przecież to wielka nierozumna bestia… Nasz departament jest duży, ale rozrzucony po świecie. Obawiam się, że będziemy musieli sami uważać i na smoki i na ludzi - odpowiedział prosto, nieco beznamiętnie, spoglądając znów na twarz Maxa. Wiedział, że miał rację, ale nie wierzył, aby Ministerstwo zgodziło się wysłać razem z nimi kilku aurorów do schwytania hodowców. Potrzebowali ruszyć większą grupą, a on sam musiał skupić się na treningach dodatkowych w domu, na powtórce z zaklęć ofensywnych i defensywnych. Nie chciał nigdy ruszać czarnej magii, ale w tym momencie zastanawiał się, czy i jej nie powinien zacząć studiować, aby rozumieć, z czym mogli się mierzyć. - Choć też brzmię jak hipokryta. Moja różdżka zawiera krew syreny, która pewnie nie wyglądała lepiej, niż te smoki… - dodał cicho, niemal szeptem, z wyraźną goryczą w głosie. Nie był jednak w stanie odrzucić jej, nie używać, gdy dzięki niej nie miał problemów z wieloma zaklęciami. Westchnął cicho, upijając znów spory łyk herbaty, nim dopytał o stan ręki. Obserwował, jak marszczy brwi, jak wyraźnie przejmował się jego stanem i tym, co jeszcze mogło się stać i poczuł, że powinien jakoś go uspokoić. Nie chciał, żeby uzdrowiciel martwił się tym, co może go spotkać, o ile nie zrozumiał opacznie jego reakcji. - Nic nie szkodzi, może ktoś od nas już wie, jakie to były zaklęcia i jak się bronić, więc poradzimy sobie. Nie musisz się martwić - powiedział łagodnie, uśmiechając się pierwszy raz całkowicie spokojnie, wierząc, ze swoim spokojem zdoła odprężyć też Maxa. Jednocześnie poczuł się lepiej, gdy mógł wyrzucić wszystko z siebie, za co podziękował przyjacielowi.
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Żartowanie sobie w takiej chwili nie wydawało się najmądrzejsze i raczej prowadziło do odwrotnych skutków, niż te, jakie były zamierzone. Prawdą było, że Max często uciekał się do podobnych zachowań, że starał się w ten sposób rozładować napiętą atmosferę, ale zdawał sobie sprawę z tego, że w tej chwili było to absolutnym szaleństwem. Longwei starał się do czegoś dostosować, starał się odwrócić ich uwagę od tego, co się wydarzyło, jednocześnie jednak nie umiejąc sobie z tym poradzić, nie wiedząc, co zrobić z własnymi obawami. Z własnymi uczuciami, które najwyraźniej go w tej chwili naprawdę przytłaczały, co akurat Maxa ani trochę nie dziwiło. Nie byli w końcu przygotowani na dosłownie wszystko, co los im ofiarował i bardzo często po prostu lepiej było od czegoś podobnego spierdalać. W tej jednak chwili nie było takiej opcji, nie było możliwości, by zostawić za sobą to wszystko, co się zjebało, nie kiedy dotyczyło to wykonywanej przez Huanga pracy. Na dokładkę powodowało, że ten czuł się tak paskudnie i chyba obwiniał się za to, że nie udało im się osiągnąć niczego więcej, że nie udało im się zrobić czegoś, co naprawdę pomogłoby tym smokom. - Pierdolisz - stwierdził stanowczo. - Poparłby ich mały odsetek kretynów, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że składników również nie można pozyskiwać z byle gówna, bo wtedy mają o wiele gorsze właściwości, a nie raz i nie dwa nadają się do kosza. Poza tym możemy być obojętni względem magicznych stworzeń, ale raczej większość czarodziei nie marzy o tym, żeby wszystkie z nich zamknąć w klatkach i uznać, że mogą sobie zdechnąć, bo jesteśmy najlepszym gatunkiem na świecie - odparł na jego wywody, przy okazji unosząc nieznacznie brwi i wywrócił oczami, mając wrażenie, że Huang nieco się zapędzał w tych swoich stwierdzeniach i tym spojrzeniu na życie. Jakby żal przysłaniał mu w pełni logiczne myślenie, więc należało nim zdecydowanie potrząsnąć, zanim zapadnie się w to gówno, jakie sam sobie kreował z niewiadomego powodu. Zapewne właśnie dlatego Max niemalże zmusił go do tego, żeby na niego spojrzał, w pełni świadomie, i dość dosadnie wyjaśnił mu, że aurorów może nie obchodzi los smoków, ale niewątpliwie obchodzą ich ludzie, którzy używają czarnej magii. Którzy, co by nie mówić, mogli jej po prostu użyć przeciwko innym pracownikom Ministerstwa Magii, żeby osiągnąć dokładnie to, co sobie zamierzyli w swoich popierdolonych głowach. A jeśli tak miało być, to nie istniał sposób na to, żeby opiekunowie smoków poradzili sobie z jakimiś zjebami, które naprawdę nie wahały się przed użyciem czegoś, co mogło kogoś zapierdolić na miejscu. - I gdybyśmy tak myśleli, to wszyscy bylibyśmy hipokrytami. No i chuj, nic z tym nie zrobisz, a skoro już wybrałeś jakąś drogę, jako swoją ścieżkę, to myśl o niej poważnie - stwierdził jeszcze, może nieco bardziej markotnie, niż wcześniej, a potem westchnął i skinął głową. - I tak czegoś poszukam, bo wygląda to dziwnie. Zwłaszcza jeśli nie czujesz żadnego bólu - wyjaśnił, mimowolnie zastanawiając się nad kwestią uszkodzenia nerwów, ale nie był co do tego w pełni przekonany, wiedząc, że magia, a zwłaszcza czarna magia, była czymś zupełnie niezrozumiałym, co nie zawsze łączyło się z tym, jaką wiedzę posiadali mugole. Choć bywało to do siebie bardzo, ale to bardzo podobne.
______________________
Never love
a wild thing
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei wpatrywał się w orzechowe tęczówki drugiego mężczyzny, stopniowo wyciszając chaos myśli we własnej głowie, przyjmując słowa przyjaciela. Zdawał sobie sprawę z tego, że przemawiała przez niego gorycz, ale nie zdołał w trakcie teleportowania się pod drzwi mieszkania ze wzgórz, opanować się na tyle, aby myśleć w pełni trzeźwo. Teraz było tak, jakby Max wyłączał kolejno wszystkie nielogiczne pomysły, wszystkie przerysowane wizje w głowie Huanga, zostawiając go ostatecznie spokojniejszego, choć nie mniej przybitego wynikiem przeprowadzonej w pracy akcji. Jednak musiał przyznać mężczyźnie rację, co też zrobił, pochylając na moment głowę. - Raport już poszedł od nas wraz z zaznaczeniem, że mamy do czynienia z czarną magią. Mam nadzieję, że Ministerstwo samo uzna, że potrzebujemy w tym zakresie wsparcia, choć… Mamy małe braki kadrowe, więc nie wiem, na jakim etapie to utknie. Zobaczymy, gdy zbierzemy kolejne dane i będziemy mogli znów ruszyć do hodowli, bo jestem pewien, że zmienią teraz swoją lokalizację - powiedział w końcu powoli, przyznając, że bez właściwego szefa departamentu mogą naprawdę mieć problemy ze zdobyciem wsparcia do czasu, aż rzeczywiście ktoś z nich ucierpi od czarnej magii, nie zaś od smoka. Musieli bardziej uważać, a on sam powinien trzymać ręce przy sobie, co jak przyznał, nie było takie proste. - Zaklęcie miało powstrzymać smoka przed zniszczeniem klatki z pewnością, ale też odstraszyć od prób rzucania się na opiekunów, gdy ci podejdą bliżej. Po dotknięciu krat od razu ciało smoka zaczęłoby czernieć, jak moja dłoń, a bez czucia nie mogłyby pewnie wykonać żadnego ruchu. Podejrzewam, że jest to coś, jakby trucizna, ale też nie znam się na tym… - stwierdził, przyglądając się swojej dłoni, nim ostatecznie odwrócił się plecami do blatu, opierając się o niego wygodnie. Milczał jeszcze chwilę, dopijając herbatę, nim spojrzał na Maxa, a jego ciemne spojrzenie było pełne determinacji. - Zamierzam wrócić do treningów zaklęć, aby być przygotowanym, gdybyś miał rację i mielibyśmy mieć więcej nieprzyjemności ze strony ludzi. Przepraszam z góry, jeśli nieco zniszczę mieszkanie. Naprawię albo pokryję koszty naprawy - poinformował przyjaciela, uznając, że lepiej było uprzedzić, niż stawiać czoła awanturze o zniszczoną ścianę i konieczność remontu.
+
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie wiedział, na ile jest w stanie pomóc w tym wszystkim Longweiowi, na ile jest w stanie nad nim zapanować, ale wydawało mu się, że mimo wszystko nieco mu pomagał, że łagodził jego wściekłość. O ile to było tym uczuciem, bo dopatrywał się w nim również goryczy, co w obecnej sytuacji nie było ani trochę dziwne, choć musiał przyznać, że to, co się wydarzyło, wydawało mu się również w chuj popierdolone. Nie sądził, żeby faktycznie istnieli ludzie, którzy mogą zajmować się podobnymi rzeczami, którym faktycznie może zależeć na tym, żeby hodować smoki dla własnej korzyści, ale jednocześnie odnosił wrażenie, że jeszcze bardzo mało wiedział o świecie, w jakim przyszło mu żyć. Nie mógł i nie chciał uciec z tego czarodziejskiego pierdolnika, więc musiał się do niego dostosować, odkrywając jednak, że nie wszystko było takie różowe, jak mogło być. Nie był również w stanie dać żadnej sensownej rady Huangowi, co go oczywiście wkurwiało, więc pozostawało mu być przy nim, wysłuchiwać go i uspokajać w miarę możliwości. Innych opcji nie miał i chociaż było to żałosne w chuj, nie zamierzał z tego mimo wszystko rezygnować. - Zawsze możesz przy następnej okazji spróbować rzucić to pojebane zaklęcie z namiarem, może ci się uda - powiedział, marszcząc lekko brwi, zdając sobie sprawę z tego, że to zapewne nie było wcale takie proste, jak mogło się wydawać. Potem jedynie pokręcił głową, nieco rozbawiony faktem, że Longwei w ogóle przejmował się takimi pierdołami, jak dokonanie zniszczeń w mieszkaniu. Mimo wszystko rzucenie kilku dodatkowych czarów nie powinno być dla nich aż tak skomplikowane, choć Max musiał przyznać, że zwykła magia szła mu jakoś dziwnie mozolnie, jakby zwyczajne czary nie chciały go słuchać, jedynie te, które dotyczyły uzdrawiania. Przynajmniej teraz, co odkrył całkiem przypadkiem ledwie przed chwilą, co pozwalało mu na to, by w końcu nieco pewniej stanął na nogach i przestał nieustannie wkurwiać się na samego siebie, zastanawiając się, w którym dokładnie momencie zjebał sobie całe życie. - Jeśli nie puścisz nas z dymem, to możesz robić, co chcesz. Mnie pewnie też przydałoby się przećwiczyć niektóre zaklęcia, bo jestem z nich chujowy, więc jak będziesz potrzebował pomocy, wiesz gdzie mnie szukać - mruknął, zerkając na Longweia, orientując się, że ten nie miał już zbyt wielkiej ochoty na dalsze pogaduszki. Dlatego też zaproponował mu, żeby po prostu się położył i odpoczął po tym wszystkim, co się tego dnia odpierdoliło, wiedząc doskonale, że mężczyzna musiał być tym wszystkim zmęczony. Nie chciał się za mocno wpierdalać w jego życie, więc ostatecznie faktycznie zostawił go samego, by ten mógł złapać głębszy oddech, a później po prostu położyć się spać.