W tym miejscu przed wiekami druidzi trzymali zwierzęta, które znajdowały się pod ich opieką. Najprawdopodobniej były to głównie pegazorożce. Stodoła stała nieużywana przez cały ten czas, jednakże po pożarze domków w Ellan Vannin wysprzątano ją i powiększono zaklęciami w taki sposób, by mogła służyć za schronienie uczestnikom wakacyjnego wyjazdu.
To miejsce jest wspólną sypialnią wszystkich osób zapisanych na wakacje, fabularnie zamieszkujecie je przez niecały tydzień – wówczas kończą się wakacje
Ubolewał przejęty nad losem biednego prosiaka, zastanawiając się czy na tym zadupiu jest jakiś weterynarz czy skoro zamieszkiwały go tylko stworzenia, to powinien iść z biedakiem to tej wilowatej znachorki, która zdawała się średnio ogarniać co robi, kiedy ostre (znajome) polecenie wypierdalania sprowadziło go na ziemię. Ledwo podniósł wzrok, Fredka już ciągnęła go za chabety z krzaków, wyzywając przy okazji od głupich wieprzy. Tego się zupełnie nie spodziewał; tego, że go opierdoli to tak, ale tego że pobiegnie za nim w krzaki i zacznie ewakuować - nie. Z wrażenia na jej widok zgłupiał do reszty i dał się jej poprowadzić w stronę stodoły, potykając się o własne nogi jak ostatnia łamaga, bo jakoś trudno mu było jednocześnie zapierdalać, być ciągniętym za rękę i trzymać kwiczącego świnksa w miarę stabilny sposób. - Płakał - wyjaśnił, tak jakby to był wystarczający powód do ryzykowania spaleniem sobie dupska w krzakach - Zobacz jaki ma ryjek - podsunął go bliżej Fredki, a kiedy się zorientował, że roztkliwia się nad świnią jak stara baba nad niemowlakiem, dodał bojowo: - No co, kurwa, miałem go zostawić żeby się usmażył? A ty sama jesteś durna, też wlazłaś w te krzaki po głupiego wieprza - wytknął jej, tak w głębi duszy równie rozczulony poszkodowanym świnksiątkiem co faktem, że dziewczyna wyciągała go (prawie) z pożaru. A wcale nie musiała. Mogła lecieć ratować Tomasza, przypilnować żeby nie przypalił sobie tych pięknych loków. - Jest? Ja pierdolę, to nie mogli zrobić od razu ognioodpornych domków - psioczył pod nosem, wchodząc do stodoły, w której tłoczyło się już całkiem sporo osób, pośród których nie rozpoznał na razie żadnego ze swoich nielicznych ziomków; wcisnął się w jakiś kąt, żeby zrobić przejście kolejnym osobom napływającym do środka i przyjrzał się Fredce. Coś go przy tym ścisnęło między żebrami, na pewno stres związany z pożarem. Albo kolka. - Nic ci nie jest?
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Kiedy Boyd tłumaczy się z tego dlaczego zamiast uciekać chodził sobie po krzakach. Rzucam mu spojrzenie wyrażające dezaprobatę. Może i mały prosiak był całkiem uroczy ale to chyba nie znaczyło że powinien ryzykować dla niego życie. Albo poparzenia, może bez nadmiernego dramatyzmu. Zerkam na świnksa kiedy mi go podstawia go pod mordę i kiwam tylko głową, odsuwając się od prosiaka. Jeszcze mnie poliże czy dotknie brudnym nosem. Również puszczam gwałtownie nadgarstek swojego byłego kiedy wytyka mi że poszłam go ratować. Gdyby nie atmosfera i pożar, sama spłonęłabym rumieńcem. Tak jedynie uderzam mocno pięścią w zdrowe ramię Callahana. Miesiące przyzwyczajeń nauczyły mnie celować zawsze w tą nie-tytanową stronę. - Stare nawyki. Na szczęście ty się takich kompletnie pozbyłeś - mówię jedynie i wzruszam ramionami. Wcześniej na rytuale, teraz w obliczu ognia. Boyd może pamiętał że mam dar który może się objawiać w trudnych sytuacjach. Ale już któryś raz wyraźnie pokazywał, że to już stanowczo nie jego interes. Jest mi teraz głupio i totalnie żałuję, że nie pobiegłam szukać Tomka, by ratować jego loki. Przynajmniej nie czułabym się tak frajersko jak teraz. - Nie wiem czy jest. Tak sobie gdybam czy ratują nam życie czy zapędzają do wielkiego łatwopalnego budynku, żeby ciała były w jednym miejscu - rzucam w stronę Gryfona kiedy wchodzimy do środka. Chociaż miałam ochotę uciec już od mojego towarzysza, nie bardzo wiem po co - żeby jak stać samotnie przy ścianie zamiast obok niego? W obliczu ognia wokół nawet morda Boda była jakimś pocieszeniem. - Nic. Tylko ledwo oddycham, zero jebanej kondycji - mruczę tylko i staram się złapać oddech. Patrzę na Boyda znacząco, jakbym na coś czekała.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie mógł pomagać przy gaszeniu pożaru - czasu minęło za dużo, zdecydowanie za dużo, gdy starał się pomóc fauniątkowi w odnalezieniu matki. Gdy sekundy mijały nieubłaganie, tworząc tym samym kolejne minuty, okazało się to być zgubnym wysiłkiem. Przynajmniej w teorii - bo intencje miał dobre, a przede wszystkim czyste. W końcu nie potrafiłby przejść obok dziecka obojętnie, niezależnie od tego, czy te pojawiłoby się obok i nie prosiło o pomoc, a zamiast tego stało, czy jednak pociągnęłoby za nogawkę. Spanikowanemu dorosłemu starałby się pod tym względem także pomóc, bo w końcu sytuacja mogłaby się zdawać prosta - przynajmniej na papierze. Nigdy nie wiadomo, jak ktoś zareaguje i czy przypadkiem nie wpadnie w koło błędnych myśli. Instynkty opiekuńcze potrafiły uaktywnić się w nim bez najmniejszej przeszkody, aby nieść pomoc każdemu. Owszem, mógł siebie przeklinać za wszelkie zło tego świata w tymże przypadku, bo przecież p o w i n i en wykryć, iż coś jest nie tak. Nie robił tego i nie nakładał na własne ramiona żadnego ciężaru, na jaki to nie miał de facto wpływu, znając realia i wiedząc, jak człowiek w obliczu takiej katastrofy może jedynie przyczyniać się do niwelowania negatywnych skutków. I to starał się robić. Wzrokowo sprawdzał stan każdego z "ocalałych" z tego pożaru, oczywiście w ramach własnych możliwości i tego, że mimo wszystko panował chaos ciągnący za sobą kolejne elementy, nad którymi to nie miał wpływu. Jakoś się to powoli uspokajało pod względem pożaru, ale nie pod względem stanu obecnych tutaj osób. Nie bez powodu starał się zadbać o ich komfort zdrowotny, jak i psychiczny. Każdą ze swoich bluz czy koców, jakie posiadał, pożyczał, gdy okazywało się, że ktoś nie miał okazji chwycić za cokolwiek, co okryłoby ciało w bardziej prawidłowy sposób. Starał się wykryć nieprawidłowości i zapewnić jakiekolwiek wsparcie, którego wymagałaby jakakolwiek osoba. Jedno jest pewne: doskonale zdawał sobie sprawę, że - jako asystent z kadry nauczycielskiej - było to jego obowiązkiem. I chociaż w wyniku częściowego niewyspania i praktycznie "wyrwania" z objęć Morfeusza ciało mogło chcieć odmawiać posłuszeństwa, tak jego własna upartość na to nie pozwalała. Wzrok czekoladowych tęczówek Felinusa zatrzymał się na Wiktorze, którego nie rozpoznał z daleka, ale, gdy ten przedostał się do bezpiecznego miejsca - względnie - stodoły, mimo iż zapewne kunszt transmutacyjny niektórych osób pozwoliłby na bardziej godne warunki, zauważył bez problemu narastający problem z poruszaniem się ucznia Hogwartu. - Wiktor! - powiedział głośniej, ale na pewno nie krzyknął - zwyczajnie chciał zwrócić na siebie uwagę wychowanka Hufflepuffu. Naturalnie lgnął do pomagania innym, a więc i - jeżeli chłopak nie dawał rady - użyczył mu ewidentnej pomocnej dłoni w zakresie zajęcia jakiekolwiek "stabilnego" miejsca tuż przy stodole lub w niej. Nie zamierzał pozwolić, by ten chodził tak z uszkodzoną kończyną, w związku z czym nie bez powodu postanowił podjąć się odpowiedniego wysiłku. Aby ten mógł w spokoju usiąść. - Co się konkretnie stało? - oczywiście chodziło mu o to, w jaki sposób doszło do urazu. - Znieczulę, nie będzie bolało... - rozpoczął na początek od prostego zaklęcia, które - względem swoich mugolskich odpowiedników - nie wiązało się jakąkolwiek kardiotoksycznością. Zresztą, teraz i tak - poza ogólnym działaniem środków typu amidowego miał jeszcze parę innych czynników na uwadze, jak chociażby to, czy nie doszło do zatrucia toksycznymi substancjami z wdychanego dymu - czy to tlenkiem węgla, czy to cyjanowodorem, czy to karboksyhemoglobiną. Też, na tę okazję zawsze nosił przy sobie wszelkie potrzebne eliksiry, a wiggenowy - jako iż potrafił wzmocnić zdrowie - wydawał się być obecnie najrozsądniejszym z całego inwentarzu.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor poprawiając nad paloną bluze wyjął dłonie spod jej materiał, odczuwając na sobie chłód. Każde wypowiedziane słowa zaczęły sprawiać rudzielcowi coś na rodzaj kłującego bólu w gardle no raczej z wywalonym jezykiem trudno co kolwiek powiedzieć . Czuł ogólne zmęczenie senność oraz silny głód. Zresztą już powoli się do tego stanu przyzwyczaja, jednak z drugiej strony ktos by się przydał do pomocy własne teraz i tu. - Sam nie wiem, jakos tak szybko to się stało chciałem tylko zregenerować siły i zjadłem czekolade. Czy ty nie byłeś ze mną w domu szkolnym i czy przypadkiem nie prowadziłeś kółka jakiegoś-nagle dostał słowotoku no może trochę mój widok jest szpetny no yyy... sam widzisz. Przecież o tej porze i tak nie znajdzie nic co by mu pomogło no chyba że rany pożarowe i skrecona kostka. -Jak masz cos na tą przypadłość i skręconą kostkę i oparzenia rąk po rytuale to chętnie wszystko przyjmę w dowolnych ilościach-chciał lekko uśmiechnąć się do starszego chłopaka co troche mu to utrudniało całkiem zapomniał jak ma się zwracać do niego @Felinus Faolán Lowell skoro wszyscy znali Rudzielca, po czym dodał sok i odpoczynek by się przydał i wrócę do normalność.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Starał się dojść jak najszybciej do bezpiecznego miejsca, nie wiedział jednak początku jak się tam dostać. Dopiero po ujrzeniu większej grupy lokalnych mieszkańców i rozpoczęcia wędrówki razem z nimi udało mu się dojść do budynku, w którym mógł liczyć na pomoc. Zapewne znajdowały się tam już, to jest w stodole, osoby, które potrzebowały pilniejszej opieki od niego, dlatego też postanowił poszukać wzrokiem swojego współlokatora i przyjaciela. Nie musiał wodzić oczyma długo po zebranych w tamtej okolicy osobnikach o magicznych zdolnościach, ponieważ już po chwili wyróżniająca się sylwetka ułożyła się w linii jego wizji. Nie był on jednak sam, ponieważ towarzyszył mu inny, młody czarodziej @Wiktor Krawczyk, postanowił jednak bez chwili zawahania podejść do nich, bo w końcu lepiej było nie zwlekać z opatrzeniem ran. -Felinus, wszystko w porządku?- zapytał się asystenta nauczyciela uzdrawiania z Hogwartu. Chciał upewnić się, że nic mu się nie stało poważniejszego podczas gdy płomienie obejmowały ich dawne miejsce zamieszkania. -Nic Panu nie jest?- zapytał się odruchowo po pewnym momencie rudowłosej osoby przebywającej w towarzystwie jego znajomego. Musiał w końcu stwarzać pozory, że jako przedstawiciel Ministerstwa troszczył się o wszystkich poszkodowanych, nawet jeżeli były mu to obce osoby, o które Boris aż tak bardzo się nie martwił. -Coś jest chyba nie tak z moją prawą nogą- powiadomił Lowella, zaraz po wymienieniu uprzejmości z nowopoznaną mu osobą. Nie chciał zajmować się swoimi obrażeniami samemu, ponieważ nie był pewien swoich zaklęć, zwłaszcza po tym, jak miał dość spore trudności z wyczarowaniem nie tak dawno patronusa, którym powiadomił chłopaka o swoim stanie.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
W natłoku myśli i w natłoku wydarzeń łatwo o czymś zapomnieć - i chociaż pierwszy szok przeminął, tak ciało, przyzwyczajone do dymu, jak i oparzeń, które są obecnie opatrzone, tak odznacza się poprzez spojrzenie błękitnych oczu i westchnięcie - bo, w końcu, jakby nie było, niecodziennie zdarza się być świadkiem i jednocześnie ofiarą takiego wydarzenia. Gdzie płomienie szalały, gdzie człowiek nie miał tyle szczęścia, gdzie zwyczajnie wszystko... gdzieś przepadło. Stało się jedynie kurzem, popłochem, resztkami przeszłości przeniesionymi z formy widocznej, rozpoznawalnej do momentu, w którym nie da się odróżnić deski odpowiadającej za domek od stolika, który się w nim znajdował. Patrzę na to, myślę o tym i... ciągle mnie to przeraża. Jak łatwo można zginąć poprzez parę błędów i jak łatwo można stać się tylko i wyłącznie wspomnieniem, w mgnieniu oka. Może nawet i by było mi to przeznaczone bardziej, może i nawet byłoby lepsze od nieustannego brnięcia do przodu i modlenia się o jakiś cud, żeby wszystko było w p o r z ą d k u. Nigdy nie będzie - śmiech pustych nadziei, choć niesłyszalnych normalnie, wydaje się nieść prym wobec słów i wobec myśl, które starają się znaleźć jakikolwiek schron. Stukot rzeczy, którymi się bawią - w ramach odstresowania zapewne - Cud i Cud Numer Dwa, dociera do moich uszu, ale nie skupia w pełni uwagi umysłu w celu pochylenia się nad nim i zwrócenia na to wszystko trochę większej ilości własnego jestestwa. W tym też i tracę rachubę. Pamięć nie działa w taki sam sposób, jak parę dni temu, a na domiar złego nie mogę ustalić, kiedy dokładnie zaczęła szwankować. W tym popłochu - nikłym, niewielkim, acz odczuwalnym - gdy chwytam za torbę, nie zauważam nawet tego, że jest ona lżejsza. Na ramię dołączają magiczne stworzenia, porzucając wcześniejszy obiekt zainteresowań. Zamiast się nad tym skupiać, ruszam w swoim kierunku, chcąc przerwać tę nieszczęsną passę siedzenia w jednym miejscu, które przypomina o poprzednim wydarzeniu. Niech Merlin ma nas wszystkich w opiece.
Percival:
Zwierzaki, no cóż - wygrzebując parę rzeczy z torby Hawka, wygrzebały parę błyskotek, które zostały przez niego zdobyte z Wieży Merlina. Nie ma ich obecnie, a te znajdują się porozwalane dość blisko siebie, żeby można było za nie wszystkie chwycić. Być może wróciłeś na krótki moment do stodoły, a może coś wyrwało Cię z dobrej passy siedzenia - nie ma to żadnego większego znaczenia wobec faktu, że odnajdujesz bezpańską obecnie kwotę.
Rzuć kostką k6 aby dowiedzieć się, ile tak naprawdę galeonów możesz za to wszystko dostać.
1 - pochylasz się nad zagubionymi przedmiotami i jesteś świadom tego, że możesz za nie otrzymać bez najmniejszego problemu 80g. Nie jest to aż tak duża kwota, ale w sumie wystarczająca, aby móc z niej pokorzystać w czarodziejskim świecie. Może jakaś oszczędność, może na jakieś piwo?
2, 3 - wygląda na to, że ktoś w pełni zgubił własny skarb z Wieży Merlina. Efekt? Ląduje on w Twoje dłonie i najwidoczniej, skoro jest bezpański, zyskuje nowego właściciela - bo jeżeli nie Ty, to zapewne ktoś inny go prędzej czy później weźmie. Możesz cieszyć się kwotą w postaci pełnych 100g.
4, 5 - nie dość, że udaje Ci się znaleźć cudzy skarb, to jeszcze przy okazji parę monet o większych nominałach. Są one co prawda wepchnięte między deski, no ale... Efektem Twoich poszukiwań jest uzyskanie kwoty w postaci 130g, które dość mocno zasilą Twój stan portfela.
6 - ktoś musi mieć pecha, aby ktoś inny miał szczęście - nie dość, że zyskujesz komplet błyskotek z Wieży Merlina o wartości stu galeonów, to jeszcze naliczasz monety o łącznej wartości osiemdziesięciu galeonów. Efekt? Stajesz się właścicielem łącznie 180g.
Nie bez powodu zaczął od razu od odkażenia potencjalnych ran i tym samym zaleczenia później - po uzyskaniu pewności, że na pewno wszystko jest w porządku pod względem tkanek - odpowiednimi zaklęciami nieszczęśliwego skręcenia wynikającego bezpośrednio ze zdarzenia w postaci skręcenia kostki. Te tańczyły zapewne nadal, choć przygaszone poprzez odpowiednie zaklęcia. Ale tego, co się zdarzyło, nikt już nie zdoła cofnąć. Domki zamieniły się w pył i niebezpieczne miejsca, gdzie deska z łatwością może kogoś powalić, jak i we wspomnienia, które zostały już rozniesione częściowo na wietrze. Miał szczęście. Siła wyższa zapewne trzymała go przy życiu i bez jakichkolwiek obrażeń, pomijając wzięcie ze sobą małego fauna i szukanie jego matki. Równie dobrze mógłby skończyć znacznie gorzej. - Tak, byłem. I prowadziłem jako przewodniczący kółko. - lekko się uśmiechnął, odpowiadając na jego pytanie. Jako że noga była na ten czas znieczulona, Wiktor nie mógł poczuć tak naprawdę bólu. Inaczej: nerwy nie przesyłały go w żaden sposób do mózgu. Może i kończyna mogła się wydawać obecnie "obca", tak jednak nie zamierzał, aby ten efekt trwał wiecznie. - Na pufkozę mam eliksir wiggenowy, skręconą kostkę obecnie nastawiłem i po prześwietleniu - tutaj rzucił odpowiedni urok, który prześwietlił tkankę - wygląda na to, że wszystko jest w porządku. - podał mu odpowiednie - przynajmniej na ten czas - lekarstwo. Było w porządku - dopóki nie usłyszał o rytuale, z którego to sam zrezygnował. I choć starał się dostrzec wszelkich młodych, na których to czarna magia ma znaczący wpływ, tak jednak mu się nie udało. W tym czasie przybył także patronus, w którego to słowa się wsłuchał; wiedział, na co się konkretnie przyszykować. - Rytuale? - podniósłszy spojrzenie, było to co najmniej niepokojące. Lowell wolałby uniknąć sytuacji, w której musiałby podjąć się bardziej stanowczych środków, wykazując się brakiem zrozumienia. Chciał zrozumieć, ale chciał też i chronić. - Podwiń rękawy. - jeżeli, rzecz jasna, dostęp do rąk był utrudniony, musieli się podjąć takiego wysiłku. Pooka, którą uratował, zachichotała nagle, wraz z przyjściem Borisa, który najwidoczniej też nie miał wiele szczęścia. - Z czym miałeś kontakt? Boli cię to jakoś? - zapytał się Puchona, zanim to przeszedł do Borisa; mógł leczyć ich obu jednocześnie. Rany wyglądały paskudnie i chociaż przypominały oparzenia trzeciego stopnia - co powinno zostać zaciągnięte pod leczenie już tydzień temu - były powiązane tak naprawdę z czymś innym. Jedyne, co mógł zrobić, to pobrać tkankę i nałożyć warstwę chłodzącą. - Obecnie nie mam na to żadnego lekarstwa, ale postaram się je załatwić w najbliższym czasie. - obiecał. - Tak, ze mną jest wszystko w porządku. - przytaknąwszy, przeszedł tym samym do Szefa Biura Aurorów, aby przyjrzeć się jego obrażeniom. Nie bez powodu - wszystkimi się interesował i nad wszystkimi chciał sprawować taką opiekę, aby czuli się bezpiecznie. Pooka ponownie się zaśmiała, chociaż nadal nie miała w pełni odzyskanej sprawności. - Usiądź sobie. - mruknąwszy, dopiero po podwinięciu materiału, jeżeli ten miał długie spodnie, mógł określić, do czego dokładnie doszło. Robił to, rzecz jasna, ostrożnie - bo brał pod uwagę możliwość przypalenia się materiału do skóry. I, zgodnie z treścią ze strony świetlistego strażnika, doszło do poparzeń. - Znieczulę ci to na początek i zaraz odkażę, i zaleczę. - zawsze mówił, czego się podejmuje, uznając to za coś całkowicie normalnego. W tym momencie użył odpowiedniego zaklęcia, a następnie zaczął przemywać rany strumieniem wody, aby też te oparzenia ochłodzić, pomijając najbardziej podstawową funkcję w postaci usuwania zarazków. Zranienia i uszkodzenia skóry zaczął leczyć bardziej profesjonalnymi zaklęciami, ażeby pod koniec, gdy ślad był znikomy - pomijając zaczerwienienie - zastosować Fringere. - Teraz powinno być lepiej. Co w ogóle się stało? Widziałeś kogoś jeszcze rannego? - zapytał się, chcąc wiedzieć, czy przypadkiem nie okaże się, że do zaleczenia ma jeszcze parę innych dusz.
Oczywiście Fredka nie wyglądała na przejętą biednym prosiakiem i tylko spojrzała oceniająco, ale nie przejął się tym za bardzo, bo po pierwsze to się tego spodziewał a po drugie miał na głowie ważniejsze kwestie, jak spierdalanie przed ogniem. I próba zachowania jakiegoś poziomu w rozmowie z eks dziewczyną, żeby nie wyjść przy niej na jeszcze większego debila niż do tej pory. I obrywanie ciosem w ramię, które oprócz tego, że zabolało, bo Moses miała zaskakująco srogie pierdolnięcie jak na taki patykowaty bicek, oczywiście wywołało w nim nutę nostalgii. Wcale nie wyzbył się tych starych nawyków i aż się skrzywił, kiedy mu to wytknęła. - Bo nie zapierdalałem za tobą na tym całym weselu? Spanikowałem w chuj na twój widok, może ty się nie przejęłaś tym spotkaniem ale ja nie mam widocznie takiej zajebiście silnej psychiki - powiedział, uznając że nie ma co świrować że zupełnie go nie ruszył jej nagły powrót i lepiej wyjaśnić wszystko wprost - Zresztą, miałaś już towarzystwo - przypomniał jej, starając sie nie brzmieć jakby coś wytykał, bo co, miała przecież święte prawo do chodzenia na rytuały i w ogóle wszędzie z kim tylko se chciała. On tak samo. Mogliby też chodzić ze sobą nawzajem, ale przecież ustalili kulturalnie i zgodnie, że nie chcą. - Aha, czyli zaciągnęłaś mnie siłą do masowego grobu, fajnie - skwitował, trochę ubawiony tą wizją - Ee, no ale dzięki że mnie wyciągnęłaś stamtąd i ten... pomyślałaś w ogóle... no... o mnie - dodał uprzejmie, ale nagle totalnie zakłopotany i wcale już nie było mu do śmiechu. Czy istniała gorsza tortura niż utknięcie w otoczonej pożarem stodole ze swoją byłą, z którą ani się nie potrafiło normalnie rozmawiać ani olać? Wątpił. A moment. Jest to utknięcie ze swoją byłą na kolejny rok w szkole. - Spoko, w zamku będziesz popierdalać tam i z powrotem - z Pokoju Wspólnego Puchonów do Wieży Frajerów Krukonów - po schodach to ci się poprawi - stwierdził optymistycznie, a żeby odciągnąć myśli od tej rewelacji, skupił się na chwilę znowu na świnksie i chciał go potraktować jakimś zaklęciem uzdrawiającym. - Eee... Chuja widać, poświecisz mi Lumosem?
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Pakowałem się powoli, w duszy żegnając się z Avalonem. Jak na to, że byłem tu tak krótko, to zdążyłem przeżyć naprawdę dużo. Przede wszystkim nabyłem sobie dwie blizny, lecz to nic w porównaniu z tymi wszystkimi Wenerami, które niektórzy zdążyli tu nabyć. Nie komentowałem tego głośno, ale jakoś w całym tym swoim absurdzie bardzo mnie to bawiło. W każdym razie miałem się już powoli zbierać. Wzrokiem szukałem Ruby i Hope, lecz nie mogłem znaleźć ani jednej, ani drugiej. Cały czas myślałem o naszej przygodzie w zamku oraz o rozmowie między mną, a Ruby w jej pokoju, jeszcze przed pożarem. Westchnąłem tylko i zapaliłem szluga, ukrywając się przed wzrokiem opiekunów. Idąc w ustronne miejsce, kątem oka ujrzałem coś błyszczącego, wystarczająco, żeby wzbudzić moje zainteresowanie. Zbliżywszy się bliżej, w kącie znalazłem sakiewkę, w której za to było naprawdę MNÓSTWO galeonów! Ucieszywszy się z swojego szczęścia, nawet nie pomyślałem o tym, żeby zapytać czy to kogoś zguba, tylko po prostu wziąłem ją jako swoją własną i odszedłem z miejsca zgubienia jak najszybciej, nucąc bliżej nieznaną melodię.
zt
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Zaciskam usta, bo irytuję się straszliwie, że całkiem niechcący się tak palnęłam jakieś gówno. Mogłam siedzieć cicho i nic nie wypominać mu jak dureń. Kiedy ten tłumaczy się, że spanikował mimowolnie rzucam mu oskarżycielskie spojrzenie. Ja też zamiast porozmawiać jak człowiek zaczęłam tam zapierdalać w podskokach, ale kiedy zaczęło nam grozić niebezpieczeństwo - wypatrywałam go natychmiast. On mnie nie. - Co ma z tym silna psycha? - pytam tylko bo nie wiem czy chodzi mu o zapominanie o innych ludziach podczas zagrożenia czy wypieranie mnie z pamięci tak prędko przy Jess, żeby potem troszczyć się tylko o nią. Kręcę jednak głową i podnoszę rękę do góry. - Ech, no nieważne, wybacz. Nie chciałam żeby było ci głupio... Serio, kurwa - mamroczę w końcu pod nosem. Bo naprawdę nie chciałam być takim żałosnym pajacem, po prostu nie mam tego odpowiedniego... filtru przekazywania informacji jak mają inne, mądrzejsze dziewczyny. I tak pierdolę zamiast zamknąć japę i z dumą twierdzić, że ja tam nie zauważyłam co robił cały rytuał bo była zajęta dzikimi harcami z Tomaszem. Co do tego ostatniego przekrzywiam lekko głowę, ale nie komentuję przywołania Tomka. W końcu on też miał, ale i tak chciała iść go ratować. Taka to była różnica w moim frajerstwie. Rechoczę sobie niezbyt elegancko na tą wizję masowego grobu, jakby to był świetny dowcip. A nie wiem czy przypadkiem to nie jest szczera prawda i zaraz wszyscy spłoniemy. - Spoko- odpowiadam dość beznamiętnie na jego podziękowania i wzruszam ramionami. Nie chce kontynuować kolejnej rozmowy o tym, że już drugi raz biegam po Avalonie i go szukam. - Hm... Kawalerka którą kupił se Tadek i ma ją w piździe, jest dalej pusta więc tym chyba posiedzę. Zesrałabym się znowu siedząc z piątką dziewczyn w dormie - zagaduję starając się podchwycić jakąś normalną konwersację, która nie jest dla mnie maksymalnie żenująca. - Co tej świni? A kurde widziałeś Brooks? I... resztę? - pytam i o ile najpierw świecę mu grzecznie tym lumosem na prosiaka, to kiedy przypominam sobie o mojej jedynej psiapsi i moim nowym super ziomku, którego imienia nie chciałam wymawiać, zaczynam trochę machać tą różdżką, by zobaczyć ich znajome mordy.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
KONIEC! Nie wierzył w to, co sie stało z jego dłońmi dopiero teraz uświadomił sobie, że to zaniedbał. -Co będzie z moimi dłońmi?da się coś zrobić. Nikogo nie było, pewnie wszyscy uciekali z pożaru do stodoły. Odetchnął z ulgą, po prostu by patrzył z szerokim uśmiechem wziął eliksir i go wypił. To mój błąd nie mówiąc nic nikomu o tym wszystkim ale każdy wpadł w szał poszukiwań gralla i jak tu komuś powiedzieć. Sam chciałem spróbować skoro inni poszli to ja tez, mam tylko nadzieję, że da się wyleczyć dłonie. Chce tylko spokojnie odpocząć jestem nadal senny i głodny i nic mi się nie chce. -Zgłoszę się w szkole do pielęgniarki jak cię to uspokoi dodał do asystenta.
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Nie dostał odpowiedzi od towarzysza Felinusa, więc postanowił nie wtrącać się im w rozmowę, a jedynie poczekać na swoją kolej, bo w końcu jego obrażenia nie zdawały mu się aż tak poważne, chociaż mógł to być efekt adrenaliny krążącej wciąż w jego żyłach. -Dobrze słyszeć- pocieszył się na duchu słysząc te słowa, chociaż widział, że przynajmniej z zewnątrz Lowellowi nic poważnego się nie stało. Liczył, że cała reszta znajduje się w podobnej, a nawet lepszej kondycji. Nie chciał w końcu się tłumaczyć rodzicom i pozostałym członkom rodziny, czemu ich pociecha nie wróci do domu z pozornie niegroźnego wyjazdu. -Dzięki- poczuł ulgę, gdy czarodziej zastosował odpowiednie zaklęcia. Czuł się pewniej, wiedząc, że i takie osoby jeżdżą z uczniami i innymi osobami o zdolnościach magicznych na różnorakie "eventy" organizowane odgórnie przez Ministerstwo Magii. -Nie, oczy zaszły mi łzami przez dym i skupiłem się bardziej na tym, żeby nie skończyć jak nasze domy.- przyznał się w pewnym sensie, że dbał tylko o własne bezpieczeństwo, gdy znajdował się w bezpośrednim zagrożeniu. Musiał jednak zgrywać porządną osobę, żeby postronni czarodzieje nie zadawali zbędnych, dla Borisa, pytań. -Ktoś został z przyjezdnych w tyle, czy na razie wszyscy są tutaj?- wolał przełożyć swoją poprzednią myśl na słowa, tak by mieć werbalne potwierdzenie o dobrym stanie innych, a także po to, żeby to zagadnienie nie przelatywało przez jego myśli w wolnej chwili, ponieważ wyrzuty sumienia mogłyby już mu za mocno ciążyć po poprzednich wpadkach.
Westchnął tylko ciężko kiedy Fredka drążyła temat, bo obawiał się, że jedyne co mógłby jej odpowiedzieć, to coś bardzo żałosnego, co skierowałoby tę rozmowę na jeszcze bardziej niezręczne tory. Coś w stylu, że miał potężne podstawy do podejrzewania, że gdyby jej usilnie nie wymazał z pamięci natychmiast po przypadkowym spotkaniu i nie skupił na Jess, to pewnie wszystko by wróciło i nigdy by się nie odkochał, a całe ich rozstanie, jak to się ładnie mówi, chuj by strzelił. Taka z niego była miękka uczuciowa faja. Całe szczęście, dziewczyna w końcu się zreflektowała, że ta gadka nie prowadzi do niczego dobrego, zgodnie więc machnęli ręką na dalsze roztrząsanie tych przkrych kwestii i dla odmiany próbowali dowcipkować z nieciekawej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Chociaż tyle dobrego z tego wyszło, że najwyraźniej jeszcze potrafili się śmiać ze swoich błyskotliwych żartów. Jakoś normalnie gadać chyba też. - No, masz rację dormitoria to gówno straszne. Hehe, czyli zostajemy sąsiadami - próbował zabrzmieć jakoś beztrosko, ale wizja mijania Fredki w klatce schodowej kamienicy i świadomość, że przez większość czasu siedzi sobie piętro niżej nie napawała go wiele większym entuzjazmem niż perspektywa zajmowania sąsiadujących ławek szkolnych. Naprawdę, jedynym dobrym rozwiązaniem byłoby wypierdolenie na drugą półkulę. - Tadek to w ogóle żyje? Wypierdolił znowu za granicę? - zapytał od niechcenia, odnajdując we wspólnym znajomym jakiś neutralny temat... no, powiedzmy, że neutralny, biorąc pod uwagę niegdysiejsze zamiary typka wobec Fredki. Ale teraz nie miało to znaczenia. Podziękował kulturalnie pod nosem, kiedy dziewczyna rozjaśniła różdżką okolicę i wyjął swoją, żeby potraktować prosiaka Fringere. - Poparzyła się w chuj, ja nie wiem czy nie bardziej humanitarnie by było ją dobić - mruknął, przerywając na chwilę zaklęcie, bo chociaż ekspert był z niego żaden, to gołym okiem widział, że świnks bardziej niż świnię przypomina skwierczący bekon. Kwiczący żałośnie. -Ej kurwa, mi świecisz czy sobie - burknął zirytowany nagłą ciemnością, sięgając po dłoń Fredki żeby skierować światło z powrotem na pacjenta. - Widziałem Brooks, jak zapierdalała na miotle nad wszystkimi, musi być tam głębiej w tłumie. Reszta, z tego co wiem, była z nią w domku, więc raczej ewakuowali się razem - dodał, domyślając się zaraz o kogo jej chodzi - Czekaj no, zaraz ich poszukamy tutaj, tylko coś zrobię żeby ten prosiak zamknął mordę w końcu - zaoferował, rzucając ostatnie zaklęcia łagodząco-chłodząco-przeciwbólowe-jakiekolwiek i naprawdę był gotowy iść na poszukiwania Tomasza, żeby Fredka nie musiała się o niego martwić. Chociaż on sam najchętniej popchnąłby typa prosto w ogień, żeby kurwa spłonął.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Zaciskam lekko zęby kiedy Bogdan wzdycha, bo widzę że nie na rękę mu te tematy. I w sumie nie wiem czego ja wymagam, bo to nie tak że rozstaliśmy się rzucając ubraniami i drogocennymi pamiątkami z naszego związku. Obydwoje zauważyliśmy, że jesteśmy pogubieni, nie wiemy co chcemy od życia i w zgodzie jak nigdy rozeszliśmy się w swoje strony. Po prostu nie przemyśleliśmy faktu, że możemy spotkać się tak prędko i czuć się do siebie żal... o coś co sami byliśmy sobie winni. Pewnie że byliśmy po prostu za młodzi na próby rozpoczęcia samodzielnego życia. Na szczęście nadal byliśmy sobą, więc może póki co niezręcznie, ale próbowaliśmy jakoś naprawić naszą dawną luzacką znajomość. O ile ta kiedykolwiek istniała. Jednak kiedy słyszę że będziemy sąsiadami otwieram szeroko oczy. No tak, jak mogłam zapomnieć takie niuanse. Ale na pewno życie tuż obok swojego exa nie jest niczym niesamowitym. Musimy po prostu... żyć w zgodzie... czy coś... I nie ogarniać się z nikim na środku klatki schodowej. - Eeee... super. Mam nadzieję, że ściany są super dźwiękoszczelne - zarzucam bardzo nieeleganckim żartem i aż parskam na tą niezręczność śmiechem, zakrywając twarz dłonią. Prędko jednak odganiam dłonią mój kiepski żart i marszczę brwi przy pytaniu o Tadka. - A gdzieś wyjebał. Żyje, ale chyba ucieka od nowych zobowiązań - mówię i wzruszam ramionami. Kiedy słyszę, że Boyd mówi, że uśpienie prosiaka będzie bardziej humanitarne patrzę na niego z oburzeniem. - Lecz go jebańcu, a nie pierdolisz! Chyba umiesz coś z tego uzdrawiania!- krzyczę przerażona wizją śmierci biednego świnksa. Ale faktycznie chwilę tylko trwam w moim świeceniu Boydowi, różdżką oczywiście, a po chwili słyszę tekst który zazwyczaj mówi mój ojciec kiedy naprawia swój stary ogniomiot. Na kolejne słowa Bogdana zaczynam już bardzo starannie świecić mu lumosem, bo aż mi głupio kiedy tak podkreśla słowo reszta, a ja udaję że nie wiem o co biega. - Nie no, spoko, na pewno wszystko jest ok skoro tak mówisz, weź uratuj tego prosiaczka - bełkoczę i nawet wyciągam rękę, by położyć ją na zdrowej łapce świnksa, jakby to go miało pocieszyć.
Powinni być z siebie dumni, że rozstali się w taki dojrzały i cywilizowany sposób, ale przez niemądry umysł Bogdana i tak przemykały myśli prowadzące do wniosku, że dużo łatwiej by było, gdyby poprzedziła to jakaś wielka awantura i konkretny - konkretniejszy niż fakt, że nie byli gotowi - powód zerwania. Mógłby się wtedy gniewać na Fredkę, miałby doskonały powód żeby jej unikać na zawsze i był przekonany, że wtedy nie byłoby mu tak bardzo żal, że wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Próbował nawet szukać jakiegoś punktu zaczepienia do wkurwienia, przypomnieć sobie coś okropnego co zrobiła, że przeważyło czarę goryczy, no ale nie potrafił. Skoro więc nie mieli za co się gniewać, a nie chcieli tkwić w dziwnej niezręczności, musieli się po prostu dogadać. A wiadomo, że nie ma na to lepszej taktyki niż nieeleganckie żarty i próby obrócenia w dowcip bardzo niewygodnego faktu mieszkania prawie-razem. - Od razu ci powiem że nie są... wiem bo mam Marlę i Murpha za ścianą - uświadomił ją, sprzedając przy okazji pikantną plotkę o głośnych uniesieniach przyjaciół - Sorry, będziesz musiała zapraszać bolców tylko jak ja będę w robocie - dodał i zarechotał z całej tej rozmowy, tak jakby wizja, że Fredka będzie sobie fikać z jakimś innym typem, a on będzie musiał tego słuchać była super przezabawna. - A racja, bo go zaręczyli z jakąś piętnastolatką... przejebane - podsumował jeszcze nędzny, w jego mniemaniu, los Tadka, i skupił na świnksie. Nie zdziwił się nawet, kiedy Fredka, która kwadrans wcześniej szkalowała go za wyciąganie świni z krzaków, nagle zmieniła zdanie i wszczynała prawie awanturę, żeby zmusić go do pomocy poszkodowanemu - i musiał przyznać, że znacznie go to zmotywowało do podjęcia prób uratowania go. A świnksa najwyraźniej naprawdę pocieszyło, bo chociaż po jego zaklęciach łagodzących kwilił trochę mniej, to ostatecznie uspokoił się kiedy dziewczyna pogłaskała go po raciczce. - Oooooo chuj, masz chyba ręce które leczą, patrz, przymknął się... albo po prostu potrzebował pocieszenia - podekscytował się trochę tym postępem; kto by pomyślał, że taki z nich będzie dream team. Niby coś tam umiał z uzdrawiania, ale nie miał na podorędziu żadnego eliksiru, które pewnie byłyby teraz bardzo przydatne; zrobił więc co mógł i oznajmił: - Dobra, kurwa, nic więcej nie zrobię. Jak wyspa przestanie się jarać to go wezmę do tej znachorki i pewnie będzie mogła więcej, a ty go nie puszczaj przypadkiem, bo znowu zacznie ryczeć - poinstruował ją zapobiegawczo i zastanowił się -E, tylko nie wiem co z nim potem zrobić. Co, kurwa, takiego gówniaka przecież nie wypuszczę byle gdzie. Myślisz że eee mogę oddać jakimś randomowym świnksom? Czy do jakiegoś schroniska...? - głośno myślał, chociaż nie sądził, żeby Fredka znała odpowiedź.