C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Przecinająca Avalon rzeka Grismerie zapewnia wiele spokojnych miejsc, w których można po prostu przysiąść i odpocząć, urządzić piknik lub spędzić czas z drugą osobą. Dzięki wartkiemu nurtowi jej krystalicznie czysta woda nadaje się do picia, brzegi natomiast porastają kwiaty i zioła, nawet te rzadko występujące w Wielkiej Brytanii, które każdy zielarz i eliksirowar z pewnością będzie chciał umieścić w swojej kolekcji. Na tereny przy rzece chętnie zapuszczają się skrzaty Pooka – nie dajcie się nabrać na ich fałszywe złoto.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Aurelia Leveret
Rok Nauki : VI
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Noszę pierścień Hannibala na palcu serdecznym lewej ręki.
W dniu zakończenia roku szkolnego mówiłam o braku nauki przez całe wakacje. Miałam spędzić czas na odpoczynek i zwiedzanie nowych terenów, a, jak się okazało, było naprawdę co. Chodziłam po krainie z legend, ba, mogłam tu przez krótki okres czasu mieszkać. Co robiłam, zamiast przeglądania tych wszystkich wspaniałości i zwiedzenia każdego kąta? Zachciało mi się, ugh, pouczyć. Znalezienie partnera w zbrodni okazało się stosunkowo łatwe. Już sama nawet nie wiedziałam w jaki sposób umówiłam się ze starszym gryfonem na spotkanie. Zjawiłam się na miejscu dobre kilkanaście minut wcześniej. Pozwoliło to na rozejrzenie się po okolicy i nacieszenie swoich oczu przeróżnymi roślinami. Zdołałam nawet dostrzec takie, które były uważane za rzadko spotykane! A tu patrz, rośnie kilka w jednym miejscu. Obiecałam sobie tutaj wrócić i pozbierać co nieco. Babcia na pewno bardzo się ucieszy, gdy dostanie ode mnie taki prezent. Sięgnęłam do swojej torby i wyciągnęłam notes. Wolałam sobie to zapisać, by w mnogości wydarzeń o tym nie zapomnieć. Po wsunięciu notesu, wyciągnęłam zeszyt w twardej okładce, do którego było doczepione wiele rycin, a spomiędzy kartek wystawały kolejne. Przekartkowałam do tematu, nad którym chciałam dzisiaj popracować. Poczytałam o Dispareo Oedema, jak poprawnie je rzucić i na co zwrócić uwagę. Sięgnęłam po różdżkę, i zaczęłam machać lewą ręką na boki, a prawą dzielnie trzymałam zeszyt na wysokości mojej twarzy. Widać było od razu, że zbytnio mi to nie wychodzi.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Jak będziesz tak machać różdżką, to prędzej wybijesz komuś oko, niż go wyleczysz – stwierdził Max, obserwując z uwagą młodszą dziewczynę, przekrzywiwszy lekko głowę. Podszedł do niej ledwie chwilę wcześniej, starając się zorientować, co ta tak naprawdę robiła, dochodząc do wniosku, że ta najpewniej usiłowała podążać za wytycznymi z książek, dotyczącymi tego, w jaki sposób poprawnie rzucać niektóre zaklęcia. To oczywiście było dobre i nie miał nic do zarzucenia tej metodzie, bo w końcu każdy z czegoś musiał się zacząć uczyć, ale to, co robiła właśnie Puchonka, było raczej metodą dość szaloną, a przynajmniej tak postrzegał to Max, który sprawiał wrażenie, jakby chciał zwinąć się w bok, niczym jakiś ślimak, przypatrując się temu, co ta miała do zrobienia. Było to, cóż, nieco zabawne, ale był tutaj po to właśnie, żeby pomóc jej zorientować się, gdzie popełnia błędy i pomóc jej jednak osiągnąć nieco lepsze efekty pracy. - Wygląda jak dispareo – dodał, ostatecznie siadając przed dziewczyną po turecku, sięgając po własną różdżkę i przekręcając ją w palcach, mając wrażenie, że na samo wspomnienie kawałku doskonale znanej mu inkantacji, drewno nieco się nagrzało. Zupełnie jakby już teraz i natychmiast miał zacząć rzucać zaklęcie, mające na celu zmniejszenie obrzęku, choć oczywiście nie miał tak naprawdę przeciwko komu go skierować, czy raczej, nie miał go na kim wykorzystać, bo ani on, ani Puchonka nie wyglądali, jakby mieli jakieś reakcje alergiczne, czy coś podobnego. Niemniej jednak jakoś trzeba było się podobnych rzeczy nauczyć, więc Max bez większego problemu uderzył z całej siły pięścią w kamień, przy którym się znajdował. Obrzęk był? Był. - Teraz będziesz miała przynajmniej jakiś obiekt badawczy. Może nie najlepszy, skoro to zaklęcie mimo wszystko lepiej sprawdza się w przypadku obrzęku gardła, pojawienia się duszności albo innego powodu, dla którego naprawdę twoje życie jest zagrożone, ale od czegoś trzeba zacząć. Mógłby jeszcze zjeść truskawki, ale wtedy musielibyśmy zająć się leczeniem mojej wysypki. Dobra, co w ogóle wiesz o tym zaklęciu? I błagam cię, bez notatek, jeśli chcesz kogoś wyleczyć, musisz działać szybko – powiedział, zerkając na swoją rękę, które zdecydowanie zaczynała puchnąć, ale tym się w ogóle w tej chwili nie przejmował, stosując swoje metody nauczania, które dla postronnych musiały być co najmniej chore, ale jemu w pełni odpowiadały.
Słysząc głos obok siebie, gwałtownie się obróciłam. Machnęłam przy tym tak różdżką, że faktycznie mogłabym z łatwością pozbawić kogoś oko. Biorąc pod uwagę jej długość, mamy gwarantowaną katastrofę. -Dlatego chce się uczyć, by móc wyleczyć wybite oko. - odparłam, szczerząc zęby do Maxa. Zamknęłam zeszyt i patrzyłam na nowo przybyłego jak na obrazek. Miał być moim nauczycielem, a w sumie nie wiedziałam, w jaki sposób ma to wszystko przebiegać. Czego będzie ode mnie wymagał? Na czym będziemy ćwiczyć? Te odpowiedzi przyszły szybciej niż się spodziewałam i nie do końca w sposób, który bym chciała. -Ała. - powiedziałam takim głosem, jakbym to ja się uderzyła. Zrobiłam dziwną miną, patrząc to na twarz Maxa, to na jego rękę. Opuchlizna zaczynała pojawiać się bardzo szybko, wręcz za szybko jak na moje rozumowanie. -Coś Ty chciał rozwalić ten kamień przy okazji? - mruknęłam, chowając zeszyt do torby i zbliżając się do Maxa. Chciałam od razu rzucać zaklęcie, by biedak się nie męczył, jednak brakowało mi pewności. Co jeśli zrobię coś źle i jeszcze mu bardziej zaszkodzę? -No, jest pomocny na obrzęki. Tylko nie mam pewności, czy takie też. Może najpierw coś przeciwbólowego? - zaproponowałam, bardziej licząc na jego pomoc w tej kwestii. -Wątpię, by Levatur Dolor tu coś pomógł, a innego nie znam. - westchnęłam cicho, kręcąc lekko głową na specyficzny styl nauczycia.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Dziewczyna z całą pewnością nie wiedziała jeszcze, że Max zaliczał się do grona nieco jebniętych osób, by nie powiedzieć o nim gorzej. Nie bał się wielu rzeczy, nie bał się ryzyka, nie bał się zrobić sobie krzywdy w imię nauki, co właśnie zaprezentował. Wcześniej jeszcze uśmiechnął się lekko, zdecydowanie pochwalając ten zapał do zdobywania wiedzy, który mimo wszystko mógł okazać się przydatny, gdyby przyszło do prawdziwych problemów, bo nigdy nie było wiadomo, jakie gówno mogło na człowieka wyskoczyć zza pierwszego, lepszego kamienia. I nigdy nie było wiadomo, kiedy człowiek zrobi sobie prawdziwą krzywdę. - W to musiałbym włożyć jeszcze więcej siły, moja droga - stwierdził, krzywiąc się ledwie dostrzegalnie, bo mimo wszystko nawet ktoś, kto trenował boks i wielokrotnie okładał się po mordach, odczuwał skutki bliskiego spotkania z kamieniem, które czerwieniły się coraz bardziej na jego palcach, rozlewając się plamą i opuchlizną, jakiej nic nie mogło zatrzymać. - Dlaczego nie? Każde zaklęcie, które może pomóc, w choć niewielkim stopniu, jest użyteczne i warto po nie sięgnąć. Złagodzony ból pozwala lepiej myśleć i nie koncentrować się aż tak bardzo na tym, co jest źle. Przeważnie ciało jakoś rekompensuje sobie odczuwanie takiego cierpienia, co niejednokrotnie nie jest wcale dobre dla organizmu. Nigdy nie miałaś tak, że się w coś jebnęłaś i miałaś ochotę walnąć w ścianę albo wrzeszczeć na całe gardło? - stwierdził, unosząc rękę, żeby spojrzeć na swoje puchnące powoli palce, po czym spróbował nimi poruszyć, wydobywając z siebie ciche syknięcie. Kość jednego z nich była najpewniej naruszona, ale Max nie należał do osób, które przejmowałyby się takimi sprawami. Był w stanie wytrzymać naprawdę wiele, żeby nie powiedzieć, że więcej, niż przeciętny mięczak, więc Aurelia nie miała się czym martwić. - Dobra, zacznijmy od początku. To, co widzisz na moich palcach, to opuchlizna, mówiąc dokładniej obrzęk, niektórzy używają również nazwy: guz, która pojawia się w miejscu uderzenia. Wiesz, czemu się pojawia? Czy wyjaśnić ci to nieco dokładniej? - powiedział, podsuwając jej dość bezceremonialnie własną dłoń pod nos, żeby uważnie przyjrzała się temu, co działo się obecnie z jego ciałem, żeby miała możliwość dobrze zapamiętać, co należy robić w sytuacji, takiej, jak ta, w której właśnie się znalazła.
Jako córka dwójki magomedyków, potrzebę doskonalenia się w tej dziedzinie magii miała praktycznie dziedziczoną. Krzywdę można było zrobić sobie bardzo łatwo, leczenie często przysparzało duże trudności. Zdążyłam już zauważyć kilka przypadków, gdzie magia pomimo swojej wielkości, wciąż pozostała mała w spotkaniu z chorobami. Rzucane kamienie pod nogi, lub te spotykające się z naszymi pięściami, były jedynie kroplą w morzu. Kroplą, którą musiałam dodać do wiaderka mojej wiedzy. -Wierzę na słowo. - rzuciłam, unosząc przy tym ręce w obronnym geście. Wolałam, by nie przyszło mu do głowy udowodnienie tego co powiedział i załatwienie sobie jeszcze drugiej ręki. -Mmm, to prawda. - kiwnęłam głową, ale po usłyszeniu ostatniego pytania zamrugałam i popatrzyłam na towarzysza z miną "że co proszę?". -Nie, jeszcze mi się nie zdarzyło. - co prawda kilkakrotnie skaleczyłam się przy pracy w ogrodzie, ale daleko mi było do opisywanego zachowania. Przyjrzałam się bliżej zranionej ręce, skrobiąc przy tym różdżką czubek głowy. Widok nie był mi obcy, chociaż z przebiegiem powstawania było już gorzej. -Em, to jest reakcja obronna organizmu. - skomentowałam krótko, bo i takiej odpowiedzi mnie nauczono. Moi rodziciele zazwyczaj nie wchodzili w szczegóły takich "prostych" rzeczy. Przecież powinnam była to wiedzieć od chwili urodzin, prawda? -Ale teoria może później, bo nie mogę spokojnie patrzeć, jak Twoja ręka zamienia się w baniak.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Maximilian w wielu kwestiach wychodził poza schematy, jakich trzymali się inni. Przekraczał je z prawdziwą przyjemnością, przekraczał je w sposób, który dla innych był co najmniej szalony, by nie powiedzieć, że mieli go za wariata. Był skłonny łamać sobie kości i zarażać się różnymi chorobami, by zrozumieć ich przebieg, by lepiej poznać ból, jaki w ich czasie powstawał, choć oczywiście nie ryzykowałby aż tak bardzo, żeby testować na sobie coś, co byłoby śmiertelnie niebezpieczne. Nie był jednak tchórzem, który mimo wszystko bałby się spoglądać na chorego, a to dla przyszłego medyka było co najmniej ważne. Nie wyobrażał sobie, że miałby spieprzać na widok krwi albo mdleć od nadmiaru bólu, w końcu nie mógł przewidzieć, co miało go czekać w najbliższym czasie, nie mówiąc w ogóle o szpitalnych korytarzach. - Szczęściara – stwierdził, uśmiechając się do niej zaczepnie. – Ale to dość naturalna reakcja organizmu, pojawia się często na przykład w wypadku bólu pleców. Kiedy ból w górnej części ciała staje się nieznośny, ciało zaczyna sobie to rekompensować i zaczyna się odczuwać ból w okolicach bioder. Przynajmniej w ten sposób mi to tłumaczono. Tak samo, jak to, że gdy cokolwiek cię boli, dobrze jest wyrzucić po prostu z siebie nagromadzone uczucia – wyjaśnił, czując, że dłoń zaczęła mu już pulsować, co nie było zbyt przyjemnym objawem. Nie poruszał nią, więc nie siniała, zamiast tego robiła się po prostu czerwona i widać było, że ciało zaczynało coraz bardziej nabrzmiewać, broniąc się w ten sposób przed tym, co się tak naprawdę działo. - Dobrze, pani doktor, co pani w takim razie ordynuje? – zapytał, przekrzywiając lekko głowę, wyraźnie podchodząc do całej tej sprawy niesamowicie spokojnie, zupełnie jakby nie zrobił sobie przed chwilą poważnej krzywdy, tylko po to, żeby dziewczyna miała na czym ćwiczyć. Nie chciał, żeby to ona dopuszczała się czegoś podobnego, bo mimo wszystko byłoby to z jego strony szalone, więc w spokoju mógł krzywdzić samego siebie, pozwalając na to, żeby inni na nim trenowali. Uśmiechnął się zachęcająco na znak, że był gotowy na przyjęcie na siebie nawet niepoprawnego zaklęcia, przekręcając w palcach drugiej ręki własną różdżkę, mając pewność, że przy jej użyciu będzie w stanie zapanować nad potencjalnymi problemami.
Podejście Maxa co raz bardziej mnie zadziwiało. Potrafił, w swój specyficzny sposób, przekazać wiedzę na tyle jasno, że nie miałam problemu ze zrozumieniem. Zdecydowanie wolałam to od tych przemądrzałych medykowych sformułowań, które nie wiem, czy oni sami w pełni rozumieli. Odwzajemniłam zaczepny uśmiech i pokazałam mu język. Wielokrotnie słyszałam, jak to w życiu mam łatwo i ile szczęścia mam, mogąc pozwolić sobie na prawie wszystko. Szkoda tylko, że nikt nie widział drugiego dna tego wszystkiego. Większość czasu w domu spędzałam samotnie, czasem nawet przy większych świętach. Potrafiło to mocno odbić się na moim postrzeganiu świata i innych ludzi. -Użyć zaklęcia, którego nie umiem. - zawyrokowałam, kiwając potakująco głową. Bez większych ceregieli, cofnęłam się o krok i wycelowałam różdżkę w ranną rękę. -Dispareo Oedema! - wykonałam przy tym książkowy ruch nadgarstkiem i posłałam widoczny promień magii. Udało mi się rzucić zaklęcie, to prawda, ale czy było skuteczne? Odczekałam kilka sekund, ale obrzęk taki jaki był, taki pozostał. No, może odrobine zelżał...wynik bardzo niezadowalający. -Em, spróbuje jeszcze raz. - zawyrokowałam, ponawiając czynność i uzyskując ten sam znikomy efekt. -Zdecydowanie robię coś źle. - poskrobałam się po głowie, obserwując rękę Maxa, jakby mi miała udzielić odpowiedzi.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Specyficzny sposób uczenia to zapewne mało powiedziane, ale Max po prostu płynął z prądem. Był, jaki był, nie potrafił przekazywać swojej wiedzy inaczej, a prawda była taka, że lubił to robić, chociaż nawet nie wiedział dlaczego. Najwyraźniej po prostu sprawiało mu to przyjemność i mógł się wtedy dobrze bawić, mógł robić coś, na czym mu zależało, mógł poszerzać własne horyzonty, mógł po prostu bawić się tym, czego w danej chwili potrzebował. Uśmiechnął się szerzej, kiedy dziewczyna pokazała mu język, dochodząc do wniosku, że zaczynał ją lubić i w gruncie rzeczy nie miałby nic przeciwko, gdyby mieli jeszcze poćwiczyć kiedyś te wszystkie zaklęcia albo zająć się zgłębianiem wiedzy teoretycznej dotyczącej medycyny. Dla niego, który za rok zamierzał zrobić wszystkie kursy dla uzdrowiciela, coś podobnego było niesamowicie ważne. - Ależ oczywiście, pani doktor. Jestem cierpliwym pacjentem, ale mam nadzieję, że później dostanę pieczątkę dla bardzo dzielnego chorego czarodzieja! - stwierdził, marszcząc w rozbawieniu nos, zdając sobie sprawę z tego, że musiał nieco zblednąć od bólu, jaki w tej chwili odczuwał, ale nie zamierzał o tym gadać. To mimo wszystko był również problem medyka, który obecnie znajdował się przed nim, a nie wiedział, czy powinien posiłkować się magią, tym samym podważając nieco kompetencje Aurelii i może zniechęcając ją do nauki. Obserwował ją jednak uważnie, kiedy rzucała odpowiednie zaklęcie, starając się dostrzec błąd, jaki popełniała, ale nie był najlepszy w czymś podobnym. Jemu samemu zaklęcia uzdrawiające wychodziły wręcz śpiewająco, jakby po prostu wiedziały, że tak musi być, że takie powinny być, że po prostu płynęły sobie z niego, jakby był jakimś magicznym instrumentem, na którym można było grać. - Nic na siłę i spokojniej. Ostatecznie medyk nie powinien gorączkować się, bo coś mu nie wychodzi, czy coś, nie? Ruch jest dobry, książkowy, to na pewno, ale pewnie musiałabyś zapytać jakiegoś dobrego zaklęciarza, co jest nie do końca tak. Jak dla mnie może chodzić o twoje skupienie? - stwierdził, zachęcając ją do tego, żeby po prostu jeszcze raz spróbowała i na pewno się nie poddawała, w czasie gdy trzymał wyciągniętą przed siebie dłoń.
Popatrzyłam na twarz Maxa, widocznie blednącą w oczach, co jeszcze bardziej mnie zestresowało. Oprócz nauki magii leczniczej dostałam darmową lekcję samokontroli i działania pod presją. Szczerze mówiąc, było to dla mnie bardzo potrzebne. Wyobrażenie chorego, leżącego grzecznie w szpitalu legło w gruzach. Byłam potrzebna w samym ogniu walki, czy to z kamieniami, czy bardziej groźnymi przeciwnikami. To wymagało czegoś więcej niż sama wiedza medyczna. - Dostaniesz naklejkę z uśmiechniętym gryfem, pasuje? - Żeby było śmieszniej, faktycznie taką miałam, chociaż nie przy sobie. "Pożyczyłam" kilka naklejek ze szpitala, przeznaczonych dla młodych pacjentów. Co miałam zrobić, skoro były takie urocze? Wysłuchałam porad Maxa i kiwnęłam lekko głową, próbując się wyciszyć. Skoro robię wszystko dobrze, to czego mi brakuje? -No dobra... - Rzuciłam, starając nie zabrzmieć na zniechęconą. Przecież nie mogłam taka być. Wiedza, że Max może raz, dwa zaleczyć sobie rękę, ale wciąż daje mi czas, nieco mnie podniosła na duchu. Skoro on we mnie wierzy, to dlaczego ja mam nie? -Dispareo Oedema! - Rzucone zaklęcie tym razem odniosło większy skutek niż wcześniej, opuchlizna się zmniejszyła, jednak wciąż pozostawała. Ponowiłam zaklęcie jeszcze raz, tym razem eliminując obrzęk w pełni. Westchnęłam z ulgą, widząc efekt swoich działań. -No wreszcie. - Wymsknęło mi się na głos, co skomentowałam chrząknięciem. -No dobrze, opuchlizna zniknęła, ale zaklęcie nie niweluje bólu. Teraz pasowałoby rzucić coś przeciwbólowego. Em...no, dobra, rzucę ten Levatur dolor. - Jak powiedziałam, tak zrobiłam, podnosząc wzrok na twarz Maxa, obserwując jego reakcję.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Cóż, to prawda, że dziewczyna dostawała właśnie jedną z ważniejszych lekcji dotyczącej życia uzdrowiciela - cokolwiek by się nie działo, niezależnie od tego, jak bardzo byłoby to popierdolone, musiała działać, musiała się skocentrować na tym, żeby pomóc, nie mogła spanikować, nie mogła od tego uciec, nie mogła zrobić czegoś, co zatrzymałoby ją w miejscu. Po prostu medyk musiał działać, nawet jeśli bał się, że sobie nie poradzi, nie było bowiem czasu na gadanie, na opieprzanie innych, czy podobne absurdy, liczyło się zdrowie, a przede wszystkim życie, pacjenta, który był mu podsuwany pod sam nos. - Doskonale, przykleję sobie na czole i wszyscy posikają się z zadrości stwierdził, zaciskając zęby na czubku języka, czując doskonale, jak ból narasta, jak się potęguje, jak powoduje, że wszystko, co go dotyczyło, staje się coraz trudniejsze do wytrzymania. Kurwa, był pewien, że złamał kość jednego z palców, ale na razie nie zamierzał o tym mówić, bo wiedział, że Aurelia nie była wyraźnie przyzwyczajona do tak ekspresyjnej i odważnej nauki, jaką jej w tej chwili zaproponował. Nie ulegało jednak wątpliwości, że to było dla niej zdecydowanie lepsze, niż leczenie całkowicie zdrowego człowieka, który się nie wkurwiał i nie cierpiał, w końcu w przyszłości, jeśli zostanie uzdrowicielem, będzie musiała się mierzyć z mnóstwem zjebanych problemów obolałych pacjentów. - Dobra, pani doktor, co dalej, hm? Bo trochę pokręciła nam się kolejność - powiedział, wspierając głowę na dłoni, powoli zaczynając nabierać ponownie kolorów, chociaż ból wciąż mu towarzyszył, a jeden z palców zdecydowanie nie sterczał tak, jak powinien. - Mieliśmy obrzęk, który powstaje w wyniku rozlania się osocza krwi w sąsiednich tkankach. Mugole używają do złagodzenia bólu kostek lodu albo specjalnych żeli chłodzących i w sumie to jest zajebisty sposób, żeby komuś pomóc, zanim się rzuci jakieś zaklęcie. Ale… co tak naprawdę powinnaś była zrobić, kiedy tylko pokazałem ci swoją dłoń? - zapytał, uśmiechając się do niej nieco zaczepnie, niczym kot.
Parsknęłam śmiechem na komentarz, wyobrażając sobie tą scenę. - Tak, byłoby Ci w niej do twarzy. - Pokręciłam głową, nabierając głębiej oddech, by się uspokoić. Musiałam przyznać, potrafił rozładować sytuację. Uśmiechnięty gryfon z gryfem na czole, przepiękne. -Och? - Rzuciłam, zbita z tropu. Wbiłam wzrok w rękę, zastanawiając się, o co mogło mu chodzić. Zdecydowanie wciąż jej brakowało dużo do nazwania wyleczoną. Wciąż pozostawały na niej ślady po uderzeniu, widoczne stłuczenie kostek i...och, razy dwa. - Sprawdzić, czy nic sobie nie złamałeś. - Odparłam przymykając oczy, widocznie zawiedziona sama sobą. Westchnęłam głośno, ponownie je otwierając. Rzucanie zaklęć to nie wszystko. - Byłoby zbyt prosto, nie? - Powiedziałam na głos, bardziej do siebie, więc trudno było wyłapać kontekst wypowiedzi. - Zamiast mądrzejsza to czuje się coraz głupsza. - Zamarudziłam, nie wiedząc już od której strony się mam za to zabrać. - Użyć Ferule i usztywnić? Zmniejszyć ból mięśniowy, występujący po uderzeniu? Sprawdzić, czy nie ma krwotoku wewnętrznego, na co nie wiem, czy już nie za późno? Nie wiem, a to tylko głupie uderzenie w kamień. Wiem natomiast, że nie chciałabym trafić na siebie z jakimś urazem. - Miałam taką minę, jakbym w każdym momencie mogła się rozpłakać. Chciałam pomóc, duma nie pozwalała mi prosić o pomoc Maxa, a z drugiej strony okazałam brak podstawowej wiedzy. Już widzę te zawiedzione miny rodziców.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Uśmiechnął się do niej lekko, dodając, że zdecydowanie liczył na otrzymanie tej naklejki, ciesząc się przy okazji, że ich nauka szła w takim, a nie innym kierunku. Dziewczyna ostatecznie mogła uznać, że jest jebnięty, bo robi sobie tak po prostu krzywdę i nawet by go to szczególnie nie zdziwiło. Doskonale bowiem wiedział, że w istocie trudno było zaliczyć go do osób w pełni normalnych. Nie przeszkadzało mu to, a jeśli nie przeszkadzało to również osobom w jego otoczeniu, to właściwie srał to pies. - Halo, koncentracja! Uzdrowiciel nie może się poddawać, nawet jeśli jego leczenie nie przynosi efektów - zauważył stanowczo, bo mimo wszystko było to coś niesamowicie istotnego, a później wysłuchał jej uważnie, kiwając przy okazji głową, po czym raz jeszcze przesunął nieco bliżej niej swoją dłoń, odkładając przy okazji na bok własną różdżkę, nie chcąc rzucać na siebie zaklęć, pozwalając na to, żeby to Aurelia go leczyła. - Tutaj jest złamanie, to niewątpliwe i widać na pierwszy rzut oka. Ale zanim zaczniesz rzucać zaklęcia, warto byłoby się upewnić, co z resztą dłoni, nie? - zauważył spokojnie, mając zadziwiająco wiele cierpliwości w tej nauce, co w jego przypadku było nieco dziwaczne, bo był w gorącej wodzie kąpany i nigdy, ale to nigdy, nie umiał usiedzieć spokojnie na miejscu. Teraz zaś wykazywał się nie tylko cierpliwością, ale i wielkim zrozumieniem, pozwalając, żeby dziewczyna uczyła się na własnych błędach. - Każdy z nas kiedyś od czegoś zaczynał naukę, wiesz? Też nie jestem jakąś tam alfą i omegą uzdrawiania, a czasami lepiej uczyć się na własnych błędach, bo potem przynajmniej będziesz wiedzieć, że jak wpadnie do ciebie jakiś idiota z rozwaloną dłonią, to trzeba sprawdzić wszystko. To swoją drogą dobra nauka czegoś zupełnie innego. Że nawet, jak ci się wydaje, że wiesz, co się stało, to lepiej zastanowić się, czy nie mogło wydarzyć się coś jeszcze. Wiem, że teoretycznie uzdrowiciel zawsze powinien wiedzieć, co się dzieje, no, ale dobra, jesteśmy aby na pewno wszechwiedzący? I powinniśmy zawsze ufać tylko temu, co pacjent nam powie? Wiesz, że często ludzie kłamią, bo boją się, że lekarz się o czymś dowie, no nie wiem, że paliłeś coś nielegalnego albo… coś - stwierdził, w ostatniej chwili darując sobie komentarz na temat seksu bez zabezpieczeń, bo nie pasowało mu to mimo wszystko do tego, o czym dokładnie teraz pierdolili, starając się jej coś uświadomić. Wspomniał jeszcze o tym, że kiedy zostanie uzdrowicielem na pewno nikt nie rzuci jej samej na głęboką wodę, oczekując, że zdoła wyleczyć dosłownie wszystko, po czym całkiem swobodnie zasugerował jej, że następnym razem może przyjść do niej z niewiadomą chorobą, żeby spróbowała sama odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło. - Obiecuję, że nie zjem cykuty - dodał uroczyście.
Koncentracja, tak, musze się skupić. Przystawiłam ręce do swoich policzków i lekko się trzepnęłam parę razy, próbując się opamiętać. Nie mogłam się przecież mazgając...chociaż tak bardzo chciałabym to zrobić. Z humorem jak z karuzelom również mogłam wyjść na osobę niezbyt zdrową psychicznie. Tak bardzo chciałam udowodnić swoją wiedzę Maxowi, pobliskim drzewom i sobie samej, że zapominałam o innych, bardzo ważnych rzeczach. Wzięłam głęboki wdech i wydmuchałam powietrze ustami, drgając przy tym ustami i wydając towarzyszący temu dźwięk. - No dobrze, obrzęk, złamanie. Dalej... - Złapałam delikatnie rękę Maxa i ją obejrzałam dookoła. Potrzebowałam znaleźć źródło problemu, wiedząc, że nie mogę robić tego wieczność. Zdążyła już upłynąć dobra chwila od urazu, i o ile ten okres był krótszy niż przecięty czas zjawienia się chorego do szpitala, tak nie udzieliłam nawet pierwszej pomocy. - Jeden z palców jest wybity, więc trzeba go wrócić na swoje miejsce. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że któraś, albo nawet któreś kości palców uległy złamaniu lub pęknięciu. Żadna z kości nie wystaje, a ręka nie jest widocznie zdeformowana, więc nie powinno być przemieszczenia odłamów kostnych. Do tego formułujący się krwiak od pękających naczyń krwionośnych oraz kilka zadrapań i zdarć naskórka od kontaktu skóry z kamieniem. - Przejechałam wzrokiem poza rękę, patrząc na nadgarstek i przedramię. - Mmm, wygląda w porządku, więc nie powinno być uszkodzenia nasad dalszych kości przedramienia lub kości nadgarstka. - Dużo w moich obserwacjach było gdybania, ale jakoś nie było mnie stać na mówienie, jakbym miała stu procentową pewnością, kiedy jej nie miałam. Popatrzyłam na Maxa, obserwując jego reakcję, i jeśli nie miał żadnych obiekcji, to po kolei zajęłam się każdą z wymienionych rzeczy.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max obserwował dziewczynę w milczeniu, wiedząc doskonale, że nie zmieni nic w tym, co się z nią działo. Musiała sama sobie poradzić z poczuciem porażki, czy z czym się właśnie mierzyła, ostatecznie bowiem nie mógł wejść do jej głowy, nie był w stanie pokonać tego, co się z nią działo, ani zrobić innej rzeczy, która mogłaby jakoś jej pomóc. Co więcej, nie mógł jej głaskać po głowie, bo to również nie przyniosłoby żadnego efektu, musiała radzić sobie sama ze świadomością, że nie wszystko poszło tak, jak pójść powinno. To, jakby na to nie patrzeć, również była dla niej nauka na przyszłość, być może nawet większa i ważniejsza, niż to, co się dotychczas wydarzyło. Ostatecznie bowiem, jakby na to nie patrzeć, życie na pewno nie zamierzało głaskać jej po głowie i nie zamierzało podsuwać pod nos samych łatwych do zdiagnozowania pacjentów. Czasami mogli trafić się jej ludzie bez ręki, czasami zaś szaleńcy, którzy wypalili tony lulka, licząc na to, że trafią do lepszego świata. - Nie powinno, ale czy tak jest na pewno? Uderzyłem co prawda w taki sposób, że byłoby to dość dziwne, ale uszkodzenie nadgarstka jest mimo wszystko możliwe, siła ciosu była na tyle duża, że uszkodziła palce, jeśli wygiąłem nieszczęśliwie rękę, to równie dobrze mogło stać się coś jeszcze. Otarcia nie są czymś groźnym, wystarczy je oczyścić, żeby nie zostały w nich drobiny piachu, kamieni czy czegoś podobnego. Wiem, że mamy tendencje do tego, żeby wszystko leczyć, ale skóra poradzi sobie sama, ostatecznie do tego została stworzona. Ważne jest tylko to, żeby nie pozwolić, żeby wdała się tam jakaś infekcja albo żeby brud przeżarł mi ciało. Wtedy to mamy poważny problem. Palec jestem w stanie sam sobie nastawić, wiesz, jak się to robi, czy nigdy ci się to nie zdarzyło? Cała reszta należy do pani doktor i jak się z tym uporasz, myślę, że możemy na dzisiaj skończyć, bo wystarczy ci ze mną wrażeń. Ale jak nie masz mnie dość, to mogę spróbować nauczyć cię czegoś jeszcze za jakiś czas - odparł, uśmiechając się do niej ponownie chociaż czuł faktycznie ból ręki i zaczynało go to zwyczajnie mierzić. Wiedział, że sobie z tym poradzi i nie jest to wcale tak groźne, jak mogłoby się wydawać, ale mimo wszystko cierpienie nie było przyjemne. Miał tendencje do pakowania się w chujowe sytuacje, więc doskonale wiedział, o czym mówi. Był pewien, że nie minie tydzień tego wyjazdu, a on już się w coś wpierdoli, znając życie, prosto w smoka.
Dzisiejsze spotkanie uświadomiło mi, jak wiele jeszcze przede mną. Teoria była ważna, bo bez niej nie miałabym podstawy, ale to było zdecydowanie za mało. Odnotowałam sobie w pamięci rzeczy, które po powrocie do domku powinnam wpisać do notatnika. W moich oczach pojawiła się determinacja, by następnym razem wypaść o wiele lepiej. Dla dobra swojego i nieszczęsnego pacjenta. - Nie miałam okazji nastawiać palców. - Kolejny błąd, brak praktyki. Można powiedzieć, że spotkaliśmy się tutaj by ćwiczyć praktyczne wykorzystanie teorii, ale coś czułam, że nie chodziło tu tylko o rzucenie zaklęć. Niektóre rzeczy można było zrobić po mugolsku, a w tym przypadku wydawało mi się, że nawet trzeba to było zrobić ręcznie. Zrobiłam co mogłam, by załatać rękę Maxa, pozostawiając ją na koniec w miarę dobrym stanie. Obstawiałam, że miał uwagi do niektórych rzeczy i jak się rozejdziemy, to poprawi moje błędy. Mimo to, musiałam przyznać, że nauczycielem był dobrym. Posiadał bardzo nietypowy typ nauczania, który sprawdzał się lepiej niż na samym początku myślałam. - Bardzo chętnie. - Odparłam z uśmiechem, ucieszona, że nie miał mnie jeszcze dość. Coś czułam, że szykuje się nam ciekawa relacja.
Domek jest bezpieczną przestrzenią, ale kiedy wypełnia się wieczorem po brzegi i szykuje wszystkich do snu, wydaje się być przepełniony chaosem, który Britney stara się ignorować. Kolejne noce przychodzą jej już łatwiej, leki pozwalają się wyciszyć, a jednak drewniany domek staje się powoli więzieniem. Dlatego chętniej zapuszcza się na tereny Avalonu te najbliższe i w miarę bezpieczne. Szuka spokojnych miejsc z dala od cywilizacji, ale dodających otuchy, a nie mrocznych, pełnych mgły, jak lasy baloru. Wyspa Jabłoni jest piękną, magiczną przystanią, ale gdzieś w głowie Johnson nie może pozbyć się wrażenia, że obłoki unoszących się oparów nie są zwyczajnym zjawiskiem pogodowym, a kryjącym w sobie pewną cząstkę czegoś niepokojącego. Na szczęście Grismerie nie wygląda na jedno z takich miejsc. Jest tu całkiem przyjemnie i urokliwie. Tylko te zbroje, które podążają jak bezpańskie psy, jakby coś ich przyciągało do turystów z Hogwartu. Sama ich obecność nie jest taka zła, ale ich magia, którą wokół siebie roztaczają, czasami sprawia, że człowiek tak dziwnie się czuje. Kroki zbroi cichną gdzieś w bujnych trawach, a Britney przyspiesza, odwracając się co jakiś czas za siebie w dziwnie żartobliwym humorze, jakby to było śmieszne, że właśnie ucieka przed metalową postacią. Z jej buzi wyrywa się co jakiś czas śmiech, tak bardzo dziwnie niepodobny do niej. Zajęta ucieczką wpada na mężczyznę, z pewnością Briteny przeprosiłaby go, po czym ze wstydu zamknęłaby się w sobie, a następnie uciekła, jednak magia żelaznego towarzysza, który chyba próbuje ją dogonić, rzucając jakieś zabawne teksty, całkowicie wytrąca ją z bycia sobą, czyli przestraszonej, zlęknionej Johnson. - Oj, czemu pan tu tak stoi, jak kołek. - Wyrywa jej się, aż w końcu dociera do niej, że to profesor Walsh, opiekun Hufflepuffu. - Oh... - Dodaje, na chwile poważniejąc, aż w nagle nieopuszczający ją dobry humor powoduje, że wybucha na nowo śmiechem, jakby w tej scenie było coś naprawdę zabawnego.
Dwudniowa śpiączka po poszukiwaniu Graala, czy raczej wskazówki do odnalezienia artefaktu, nie była tak naprawdę tym, czego pragnął. Wciąż nie wiedział, jak do tego doszło, że ocknął się w domku, nie mówiąc o tym, że nie podobało mu się, iż jego mąż wciąż jeszcze spał. Postanowił wyjść, odnaleźć kogoś, kto będzie mógł powiedzieć mu coś więcej o kwiatach, które porastały mogiły. Zupełnie nie spodziewał się, że nagle ktoś na niego wpadnie i to nie byle kto, a kolejna osoba z jego podopiecznych. Prawdę mówiąc, zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Puchoni nie postanowili być najbardziej energicznym domem w Hogwarcie, aby zamiast kojarzyć ich z ciastkami, zaczęto kojarzyć ich z imprezami. - Britney? Może, zamiast oglądać się za siebie, gdy biegniesz, będziesz patrzeć przed siebie? - spytał, unosząc brwi w geście dezaprobaty. - Nie mówiąc o tym, że powinnaś kierować się do domku, zamiast biegać po okolicy. Coś się stało? - spytał, przyglądając jej się uważnie, stopniowo tracąc na surowości w spojrzeniu na rzecz zmartwienia. Pewnie nawet zapytałby jeszcze o coś, gdyby nagle nie wyskoczyła obok nich zbroja, próbując go najwyraźniej wystraszyć. Josh skrzywił się, widząc ducha kolejnego rycerza, wiedząc już, że tak szybko się od niego nie uwolni. - A ty co, próbujesz mnie straszyć, czy być zabawny? Idź szukać innej ofiary - powiedział twardo w stronę zbroi, ale ta wyraźnie nic sobie z tego nie robiła, znikając na chwilę między domkami, aby zaraz znów wyskoczyć zza rogu, na co Josh wywrócił oczami.
Już od bardzo, bardzo dawna samopoczucie Britney nie przechodziło takiej fali pozytywnych uczuć, a jednak coś jest nie tak, nie powinno tak być i... Na pewno zapadnie się pod ziemie przy następnym spotkaniu z profesorem Walshem, ewentualnie będzie musiała na ściemniać szkolnej pielęgniarce, że potrzebuje pilne zwolnienia na lekcje wychowawcze i latania na miotle; jakby mogło to jakiś sposób przejść. Teraz jednak gdzieś cały lęk i wstyd zniknął, w jakiś dziwny sposób mieszając się z uczuciami Dinadana. Brakowało tylko tego, żeby puchonka weszła w zbroje. Silna potrzeba robienia psikusów, a także śmiania się ze wcale niezabawnych sytuacji, wręcz przejmowała jej ciało i umysł, że za nim odpowiedziała opiekunowi domu Helgi Hufflepuff, znowu wybuchła niekontrolowanym śmiechem, kiedy to zbroja wyskoczyła na profesora Walsha, widocznie upatrując sobie go jako cel swoich niby to psikusów. - Patrzeć przed siebie? Aaaa no tak... - Klapnęła się w czoło, przechodząc właśnie coś w rodzaju oświecenia, że to jednak nie wina profesora Walsha, który stał jak kołek na polanie, a jej, bo nie patrzyła przed siebie. - Ale przecież ja nie tak dawno z tego domku wyszłam. - Zmrużyła czoło, rozmasowując sobie bolesnego plaskacza, sprzedanego sobie przed chwilą, całkowicie nie rozumiejąc, dlaczego miałaby się kierować do domku, skoro tak świetnie się bawiła. Nie tylko Dinadan kombinował jakby tu uprzykrzyć swoimi psikusami życie nauczycielowi miotlarstwa, ale także Britney, patrząc na profesora zdecydowanie za długo, jak na nią mierząc go spojrzeniem trochę osoby pod lekkim, głupkowatym transie lub spożyciu eliksiru rozweselającego, właśnie wyobrażała sobie, że wyczarowuje Walshowi wampirze zęby, zmienia kolor włosów na różowy, albo rzuca rideo, powodując silny napad śmiechu. Jakaś jej część chciała sięgnąć po różdżkę, którą miała niemalże przy lewym boku wciśniętą za pasek, ale ta jej racjonalna część i przestraszona oprzytomniała, tak więc Britney tylko złapała się za bok, chcąc niby to poprawić sobie bluzkę. Na jej twarzy wypełznął uśmiech, mało jednak podobny do uśmiechu złośliwego Irytka, a bardziej podobny do upojenia tym dziwnie nieznanym jej stanem. Spojrzała gdzieś w stronę zbroi, która na nowo chyba próbowała wykręcić profesorowi jakiegoś psikusa. - Ta zbroja jest taka zabawna. - Powiedziała, mając nadzieje, że uwaga profesora Walsha zostanie skierowana na metalowego gościa, który pomógłby jej w planie, chociażby rzucenia jakiegoś zaklęcia, które spowodowałoby zawiązanie sznurówek obu butów nauczyciela, albo przylepieniu się ich do podłoża. Nie wiedziała czemu myśli o takich rzeczach. Obecnie uważała zbroje za najlepszego przyjaciela i partnera w psikusówych zbrodniach.
Przyglądał się dziewczynie, zastanawiając się, czy była to wina zbroi, czy dziewczyna, choć nie powinna, była pijana, albo przyćpana. Nie podobało mu się jej zachowanie, a także śmiech. To nie była Britney, jaką znał. Próbował jednak nie dać po sobie znać, jak bardzo nie podobało mu się to, co widział. Nie odpowiedział też na jej marudzenie z powodu konieczności powrotu do domu. W końcu jednak nie wytrzymał, mając wrażenie, że dziewczyna walczy z ciągłym śmiechem. - Spróbuj ignorować zbroję. Zakładam, że to jej zawdzięczamy twój obecny stan - powiedział spokojnie do dziewczyny, uśmiechając się delikatnie, mając nadzieję, że ta nie wpadnie na żaden głupi pomysł. Miał dużo cierpliwości do dzieciaków i potrafił śmiać się z samego siebie, jednak były chwile, kiedy nie tolerował żadnych żartów i to była jedna z tych chwil. Nic więc dziwnego, że po chwili wyjął różdżkę, aby odepchnąć od nich zbroję, gdy znów próbowała go wystraszyć. - Można spróbować ją spytać, duchem, którego rycerza jest. Miałem już okazję spotkać jedną, przez którą nie czułem emocji, czy raczej czułem, ale pozostawałem niesamowicie opanowany. Ta mnie irytuje, a ciebie bawi. Ciekawe, jakie jeszcze tu są - powiedział spokojnie, proponując gestem, aby przeszli się wzdłuż rzeki. Był ciekaw tego, jak dziewczyna odnajdywała się na tych wakacjach, ale nie miał ochoty rozmawiać o tym pod wpływem magii zbroi, choć był przekonany, że z tym będzie trudniej. - Byłaś już może na tutejszych zamkach? - spytał Britney, kiedy ruszyli dalej. Skoro nie chciała wracać do domku, zamierzał dotrzymać jej trochę towarzystwa, upewniając się, że jej humor był wynikiem towarzystwa nawiedzonego żelastwa.
Spotkanie z Victorią na placu przed mostem prowadzącym do Hogsmeade - zaraz po powrocie dziewczyny z Beauxbatons i równie blisko do odejścia Darrena z Hogwartu - wydawało się być teraz dla Shawa wydarzeniem dość odległym. Zaledwie półtorej miesiąca świadomości, że nie był już studentem szkoły magii wystarczyło mu do ostatecznego przyjęcia tego do wiadomości. Nie tęsknił już za korytarzami wypełnionymi szeptem obrazów, nie zastanawiał się czy zbroja z korytarza na drugim piętrze w końcu znalazła swój hełm, który zgubiła podobno podczas spaceru po lochach paręset lat wcześniej, nie musiał głowić się - nawet jeśli niedługo - nad hasłami do pokoju wspólnego oraz wieży Ravenclawu. Shaw nie spodziewał się aż tak szybkiej odmiany, jednak najwyraźniej wir zmian, nowych obowiązków i parę innych czynników spowodowały, że wspomnienia z Hogwartu leżały teraz na ostatnim miejscu jego listy czynności podczas avalońskich dni. Darren doskonale jednak pamiętał o tym, że w rozmowie z Brandonówną pojawił się temat pojedynków - pola, na którym jakiś czas temu Shaw odniósł niejakie sukcesy. Wątpił, że Victoria podniosła się na tym polu jakoś szczególnie we francuskiej szkole, z tego co jednak pamiętał, to jeszcze przed wyjazdem Krukonka mogła popisać się znacznymi umiejętnościami. Dodatkowo Darren potrzebował wręcz na zabój czegoś, co pozwoliłoby mu zająć myśli lub różdżkę - a pojedynek z kimś potrafiącym cisnąć czymś więcej niż Jęzlepem był z pewnością sposobem przynajmniej przyzwoitym. Mężczyzna dał więc znać studentce, biorąc ze sobą nad jedną z polan rzeki Grismerie jedynie różdżkę - niczego więcej mu nie trzeba było. Korzystając z tego że przyszedł pierwszy, za pomocą zaklęć układał nadbrzeżne kamienie w kształt areny w środku której mieli toczyć koleżeńską potyczkę... tylko po to, by po paru chwilach, skrajnie niezadowolony z każdego rezultatu, jednym machnięciem różdżki posyłać je z powrotem w rzeczne głębiny.
Trudno powiedzieć, czy spodziewała się tej prośby, zaproszenia, czy jakkolwiek nazwać tę propozycję, jaką złożył jej Darren. Wiedziała, że jest od niej o wiele silniejszy, ostatecznie zwyciężył w lidze, jej zaś nie udało się pokonać Violi i nawet nie przeszła do finału szkolnej ligi. To zaś powodowało, że Victoria ćwiczyła zawzięcie, z każdym dniem, jak się zdawało, coraz to mocniej, żeby nie musieć mierzyć się ze swoimi ograniczeniami. Dawniej poświęcała się w większości wiedzy na temat zaklęć użytkowych oraz tych stosowanych w pojedynkach, z uwagi jednak na pracę, jaką wykonywała, coraz bardziej fascynowała ją transmutacja, w której dostrzegała możliwości, jakich inni zdawali się nie widzieć. Ta dziedzina magii również doskonale nadawała się do pokonania przeciwnika, a na tym przecież najbardziej jej zależało. Nigdy również nie odmawiała możliwości nauczenia się czegoś nowego, a propozycja Darrena dokładnie tym była - szansą, jaką po prostu się przyjmuje, jeśli ma się ochotę dowiedzieć czegoś, o czym nie miało się do tej pory pojęcia. Nie było również sensu ukrywać tego, że Victoria zawsze była gotowa się z kimś zmierzyć, a co za tym idzie, poznać własne ograniczenia i przekonać się, jak daleko może jeszcze sięgnąć, by zwyciężyć. Kwestie osobiste chwilowo postanowiła odsunąć na bok. Nie była osobą zbyt emocjonalną, aczkolwiek rozumiała konieczność zajęcia myśli, gdy nie wszystko układało się tak, jak powinno, czy jak się chciało. Skoro zaś przyjaciółka dopadła ją, nim wybrała się na ten pojedynek, miała jako takie pojęcie o tym, skąd mogła wziąć się taka, a nie inna propozycja u Darrena. Nadal jednak uważała, że to nie było miejsce dla niej, na nadmierne wytrącanie się, zwłaszcza że sama posiadała poziom emocjonalnego drewna. Posiadała przy tym jednak również ducha walki i tego nie można było jej odmówić, nic zatem dziwnego, że nie musiała zastanawiać się dwa razy nad tym, czy chce zmierzyć się z chłopakiem, czy nie. Zbliżyła się do niego niespiesznie, obserwując, co właściwie robił, by uśmiechnąć się ostatecznie pod nosem i zupełnie swobodnie zaproponowała mu pomóc w wyznaczeniu właściwych linii dla ram ich pojedynku. Nie miała z tym najmniejszego nawet problemu, zastanawiając się mimo wszystko, czy magia Avalonu, która ostatnimi czasy zdawała się karać ją za jej głupotę, nie wtrąci się i tym razem w ich zmagania. - Zanim zaczniemy, chcę ci tylko powiedzieć, że z mojej strony istnieje jedno ograniczenie. Proszę… Nie próbuj wrzucać mnie do wody, bo mnie utopisz - powiedziała, spoglądając nieufnie w stronę rzeki, od której trzymała się wyraźnie na bezpieczną odległość. Wolała mimo wszystko wyjawić przed nim swój lęk, to, do czego mogło to doprowadzić, zanim sprawy pójdą za daleko. Wciąż balansowała na cienkich linach, gdy mowa była o jej strachu przed wodą, ale starała się sobie z nim radzić najlepiej, jak to było możliwe. Nie chciała i nie mogła wpadać w taką panikę, jak w czasie rozmowy z Larkinem.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren mógł się tylko spodziewać, co Victoria już usłyszała, a czego nie. Oczywiście, biorąc pod uwagę jej relację ze Swansea bezpiecznym założeniem było to, że wiedziała wszystko, a przynajmniej niezbędną większość. Najgorsze w tym jednak było to, że Shaw nie miał nawet zielonego pojęcia, czego po Brandon się spodziewać - kiedy więc Krukonka zdecydowała się na tylko i wyłącznie skupienie się na sparingu, mężczyzna musiał odetchnąć z lekką ulgą. Kiwnięciem głowy Darren dał znać, że chętnie przyjmie pomoc dziewczyny w rozłożeniu "areny" - która ostatecznie była tutaj przecież kompletnie zbędna, a kamienie, kamyczki i otoczaki rozkładał jedynie po to, by zabić czas i odegnać myśli. - Jasne - zgodził się ponownie na prośbę o trzymanie się z dala od zaklęć, które mogły spowodować wylądowanie Brandonówny w rzece. Nie miał zielonego pojęcia o tym, że czuła ona jakąkolwiek fobię przed wodą - wykrywanie takich rzeczy szło Darrenowi wyjątkowo słabo - więc Shaw założył po prostu, że chodzi może o zapobieganie przeziębieniom albo niechęć do wyciągania kijanek i planktonu z ubrań, nawet jeśli pochodzić miały z baśniowego Avalonu. A może po prostu Victoria nie potrafiła pływać - co było raczej oczywiste, biorąc pod uwagę jej ostatnie słowa - ale Darren musiał przyznać, że nieco przesadzała. Grismerie nie była ani na tyle głęboka ani porywista, że nawet w najgorszym przypadku nie dałby rady jej wyciągnąć Locomotorem albo mniej delikatnym Carpe Retractum. Do tego takie panikowanie zupełnie nie pasowało mu do Victorii, przynajmniej gdyby chodziło tylko o nieumiejętność pływania - chyba że dziewczyna nauczyła się koloryzować w Beauxbatons. Odrzucając jednak od razu taką możliwość, Shaw postanowił mieć na uwadze awersję Krukonki do wody, co ograniczało nieco jego arsenał zaklęć, ale nie na tyle by załamywać nad tym ręce. - Nie ma problemu - machnął ręką, idąc w kierunku jednego z końców areny, która ostatecznie przybrała kształt rozciągniątego owalu lub prostokąta z zaokrąglonymi przeciwległymi, krótszymi ścianami - Ty za to nie zamień mnie przypadkiem w coś zbyt śliskiego - odparował, pamiętając dobrze sprzed roku, że umiejętności transmutacyjne Brandon były jednymi z czołowych w całej szkole. Po paru lekcjach z Nessą Lanceley Shaw zdawał już sobie dobrze sprawę, że dobrze użyte zaklęcie transfiguracyjne było równie niebezpieczne, co te zawarte w czarnomagicznych księgach, a granice ich użyteczności kończyły się tam, gdzie wyobraźnia rzucającego. - Gotowa? - spytał, podnosząc Mizerykordię do twarzy w klasycznym, przedpojedynkowym geście.
Być może gdyby sprawa dotyczyła jej rodziny albo z jakiegoś powodu uznałaby ją za zdecydowanie niedopuszczalną, zareagowałaby gorzej. Nie była jednak przyzwyczajona do tego, żeby się wtrącać i nawet dawniej, kiedy Alise albo Jess próbowały jej się z czegoś zwierzać, kiedy o czymś opowiadały, zachowywała się wyjątkowo chłodno, przyjmując rzeczy takimi, jakie były. Dlatego też teraz zamierzała się skoncentrować na tym, co najważniejsze, a nie na szukaniu niepotrzebnie dziury w całym, czy dopytywaniu o sprawy, które były zdecydowanie zbyt intymne, żeby móc tak po prostu roztrząsać je ze wszystkimi. Poza tym Darren na pewno nie widział w niej swojej przyjaciółki, której chciałby płakać w ramię i to szanowała. Pomogła mu ostatecznie z areną, uznając to za ciekawy element składowy ich obecnej rywalizacji, będąc jednocześnie ciekawą, czy ten krąg będzie ich jakoś dodatkowo trzymał w ryzach. Nie zamierzała się jakoś szczególnie ograniczać, przyjmując jedynie prośbę chłopaka, dochodząc do wniosku, że skoro ona o coś prosiła, to równie dobrze mogła przyjąć do wiadomości jego stanowisko i się do niego zwyczajnie zastosować. Nie chciała mu dokładnie tłumaczyć swojej niechęci do wody, fobii, która potrafiła po prostu ją udusić i cieszyła się, że Darren nie dopytywał. - W porządku. Skoro ustaliliśmy już zasady, nie ma sensu zwlekać - stwierdziła, uśmiechając się lekko, a w jej jasnych oczach zapaliły się wyraźne ognie, zwiastujące, że nie zamierzała się ani trochę oszczędzać. Ani siebie, ani swojego przeciwnika, skoro zamierzali przekonać się, jak może wyglądać starcie między nimi. Zajęła swoje miejsce na ich prowizorycznej arenie, by unieść również różdżkę, postępując zgodnie z wszystkimi zasadami, licząc nie tylko na dobry pojedynek, ale również na dobrą zabawę. Nie czuła się źle z myślą, że znowu miałaby coś złamać, przeżyła to, jak Viola nią rzuciła, jak pękła jej kość, jak mimo wszystko okazała się od niej słabsza. - Gotowa.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Kuferek: 121 Zaklęcia, 3 Zielarstwo :v Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: - Litera:J Potencjał magiczny: 100 - zasada z blokadą na setce Średnia potencjału: 98 Progi: 118 pkt/148 pkt/188 pkt Kostki: obrona 86, zaklęcie dobre Pozostałe przerzuty: 3/3
Szczerze mówiąc to Darren wcześniej nawet się nie zastanawiał nad tym, jak bardzo wdrażał w swoim życiu zasadę nie robienia drugiemu, co jemu niemiłe. W tym przypadku było to to wtykanie nosa w nie swoje sprawy - i choć jako prefekt, zarówno zwykły, jak i naczelny, stosował się do tego prawa z wręcz negatywnym skutkiem na ogólne trzymanie się szkolnego regulaminu - to podobne zachowanie Brandon sprawiło, że dziewczyna urosła w jego oczach o co najmniej trochę. Może też dlatego Darren tak nie znosił wróżbiarstwa - istniała możliwość, że mężczyzna wierzył w to, że przepowiednie, horoskopy, tablice numerologiczne i pozycje planet niosły ze sobą jakąś tajemniczą, magiczną prawdę - a zaglądanie komuś do przyszłości, do jego najbardziej prywatnych chwil o których nie wiedziała nawet rzeczona osoba, nieważne czy za pomocą fusów, trzeciego oka czy szklanej kuli, było przecież największym i najbardziej obrzydliwym wyrazem "wtykania nosa w nie swoje sprawy". Pochłonięty takimi dryfującymi na granicy świadomości rozmyślaniami, Shaw ledwo dosłyszał "gotowa" wybrzmiewające z drugiej części areny. Kamienie, które wyznaczały jej granice nie były zaczarowane w żaden sposób - być może było to rozczarowujące, ale Darren nie widział sensu w zamykaniu ich w jakiejkolwiek, ochronnej bańce, kiedy po jednej stronie znajdowało się rozlewisko rzeki Grismerie, a po drugiej ciągnęły się polany i lasy Avalonu. Jedynymi widzami ich zmagań mogła być co najwyżej jakaś kaczka-dziwaczka albo świnks, choć ten drugi raczej nie powstrzymałby się przed zadaniem im jakiejś zagadki. Mężczyzna w okamgnieniu wrócił świadomością na ziemię, ułamek sekundy zbyt późno jednak by przejąć w pojedynku jakąkolwiek inicjatywę. Zamiast wyprowadzania ofensywnych zagrań i przejścia do stłamszenia Victorii od początku, musiał ograniczyć się do jedynie wezwania wirującego dookoła parasola z wiatru za pomocą ruchu różdżki oraz niewerbalnej inkantacji Aerudio.
Gdyby tylko Darren podzielił się z nią myślą dotyczącą wróżbiarstwa, zgodziłaby się z nim bez większego zastanowienia. Nie znosiła tych tematów, nie chciała w nie wchodzić, a poza tym była zwolenniczką twierdzenia, że samemu kształtowało się swój los i nikt, ani nic, nie było w stanie tego zmienić. Brandon stąpała bardzo twardo po ziemi, nie znosiła różnych wzniosłości, różnego rodzaju twierdzenie, że poza tym, co widzi i zna, istnieje coś jeszcze, że można dostrzec tam przyszłość, że można ją zmienić, tylko, jeśli się ją zna. Wychodziła z założenia, że sama jest panią swojego losu i zapewne dlatego tak bardzo oburzały ją istniejące wciąż kwestie dotyczące aranżowanych małżeństw i innych bzdur. Nie miała jednak czasu, żeby się nad tym jakoś mocniej zastanawiać, a i nie było sensu, żeby faktycznie się nad tym pochylać. Trzeba było brać się do dzieła i ruszać przed siebie, nie wahać się, nie czekać, bo czarodziej, który zostawał w tyle, często kończył niezbyt przyjemnie. Wiadome było, że na razie nie zamierzała sięgać po coś wielkiego, ot, preferując małą rozgrzewkę, dogadując się nie tylko z sobą, ale również z własną różdżką, którą trzymała pewnie i mocno. Pierwsze zaklęcie, jakie posłała w stronę przeciwnika, nie było nazbyt skomplikowane, ot, Avenore, które sypnęło gradem rozpędzonych, lodowatych kulek. Victoria uśmiechnęła się lekko, gdy Darren tak zgrabnie je odbił, nie pozostawiając jej złudzeń co do tego, że musiała się zdecydowanie bardziej postarać, jeśli nie chciała wyjść na prawdziwego nieudacznika.