C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
U podnóża gór znajduje się wąwóz bez względu na porę dnia i roku pogrążony w mgle tak gęstej, że utrzymuje się na samym jego dnie. Spacerując w tym miejscu, nie sposób dostrzec własnych stóp. Przebywając w tym miejscu, należy uważać na zwodniki i bodaki, które okazjonalnie polują na tych terenach. Jeśli ma się odrobinę szczęścia, można natknąć się tu na moccusa.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Kompletnie nie miała pojęcia gdzie właściwie powinna pobiec ani co zrobić. Maxa wcięło, Merlin wie gdzie, a ona mogła jedynie w panice latać po okolicy i wołać jego imię. Gdyby tylko jakoś go zaobrączkowała czy dała mu coś, co mogłaby w tej chwili namierzyć. Tak byłoby o wiele prościej, ale nie. Zresztą w sumie kto spodziewał się czegoś takiego? Ona na pewno nie. Jak widać jednak gryfońskie życie lubiło pisać najbardziej pojebane scenariusze. Sama nie wiedziała ile już metrów czy może kilometrów przeszła, szukając swojego kumpla. Straciła kompletnie poczucie czasu i zapewne też orientację w terenie. W końcu nie miało dla niej najmniejszego znaczenia to, gdzie się znajdowała tak długo jeśli w pobliżu nie było tego cholernego Brewera. - Max! - wrzeszczała, rozglądając się wokół. - Ty chuju, złoty lumpie, bandyto wścieknięty, wyłaź! Niestety na tę chwilę ani prośby ani groźby nie przynosiły efektu, bo chłopaka nie było nigdzie ani widać ani słychać. No super. Początek wakacji, a ona już zgubiła gryfońskiego fumfla, z którym miała się bujać przez najbliższe dwa miesiące. I to jeszcze w jaki sposób. Zeżarła go książka. Huxley ją zabije jak się o tym dowie. Ciekawe czy rodzina położy wtedy na jej grobie białe lilie czy może chryzantemy złociste. Longwei się zapłacze... Bo raczej nie podejrzewała go o to, żeby w złości jebnął jej urną z całej siły o ziemię i powiedział, że dobrze jej tak. I chociaż naprawdę bliska była popadnięciu w panikę i poddaniu się to jednak nie potrafiła od tak usiąść na kamieniu i nic nie robić. Musiała chociaż łazić w kółko i starać się wydeptać nową ścieżkę w wąwozie. W ogóle czemu tu była? Kij wie. W sumie co jeśli Max jej w ogóle nie słyszał? Albo nie mógł odpowiedzieć? Dotychczas dzielili ze sobą jedną wspólną komórkę mózgową, która przechodziła od jednego do drugiego i chyba teraz postanowiła ona nawiedzić właśnie Mulan, która stwierdziła, że chyba mogłaby spróbować latać jak popierdolona po lesie rzucając Homenum Revelio i licząc na to, że w pewnym momencie wyłapie dzięki temu Brewera. Albo kogokolwiek. Brzmiało jak plan!
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Jak widać jedna wspólna komórka mózgowa nie była w tym momencie zbyt użyteczna, bo chociaż bardzo się starali, nie umieli się odszukać. Prawda była taka, że Max nie miał nawet pojęcia, czy Mulan ruszyła na jego poszukiwania, czy obecnie kłóciła się z książką, próbując go wyciągnąć z upartego tomiszcza, które po prostu go zeżarło. Obiecał sobie, że więcej nie pójdzie do tej pojebanej chatki, bo Merlin raczył wiedzieć, co jeszcze mogłoby go tam spotkać i za chwilę okazałoby się, że wyląduje w leży okolicznego smoka. Nie podobało mu się to ani trochę, tym bardziej że wlókł się przed siebie, starając się zorientować, dokąd powinien pójść, żeby trafić do wioski. W swoim obecnym stanie wolał nawet nie próbować się teleportować, bo równie dobrze mógłby skończyć bez nogi, ręki albo resztek mózgu, co utrudniałoby mu dalsze funkcjonowanie. Dowlókł się w końcu do wąwozu, który wydawał mu się znajomy i zdawało mu się, że kiedy go minie, znajdzie w końcu wyjście z gór w stronę wioski, gdzie chciał odpocząć i faktycznie zająć się ostatecznie ranami, które jedynie zdążył po drodze wstępnie zaleczyć. Miał już serdecznie dość i pewnie siadłby chociaż na chwilę, gdyby nie to, że przed nim we mgle zamajaczyła mu znajoma sylwetka, a on aż zacisnął z całej siły palce na różdżce. Po tym, jak został pożarty przez książkę i wydalony na okoliczne mokradła, spodziewał się ataku z każdej strony, podejrzewając, że wszystko chce go oszukać i sprawić, że podda się bez gadania, czy coś podobnego. - Mushu? – zapytał, zbliżając się jeszcze nieco do dziewczyny, przedstawiając raczej obraz nędzy i rozpaczy, bo zdecydowanie nie pomyślał o tym, żeby spróbować się wysuszyć, czy zrobić coś podobnego. Do tego spotkanie z kelpie całkiem nieźle go poszarpało, więc zapewne wyglądał, jakby wylazł wprost z żołądka jakiegoś smoka, czy czegoś innego, równie pochrzanionego, by nie nazwać tego inaczej. – Jak jesteś kolejnym kelpie, który próbuje sobie ze mną pogrywać, to obiecuję, że wysmaruję twoim mózgiem najbliższą ścianę – dodał zaraz, starając się nie odczuwać zbyt wielkiej ulgi, bo jeszcze nic nie było przesądzone w temacie tego, co się za chwilę wydarzy.
______________________
Never love
a wild thing
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie spodziewała się szczerze powiedziawszy tego, że jednak jej zaklęcia wkrótce wykryją obecność innego człowieka w okolicy. I naprawdę poszczęściło jej się, bo w mgle dostrzegła ludzką postać oraz usłyszała znajomy głos, który należał do Maxa. Od razu jej ulżyło. Przynajmniej udało im się odnaleźć. -Tak, to ja, ty psidwaku z połową mózgu! - zawołała, idąc w jego kierunku. Nie miała najmniejszego pojęcia na temat tego, co mu się przydarzyło, ale z pewnością nie było to nic przyjemnego. Przynajmniej tyle mogła wywnioskować na podstawie obrażeń widocznych na ciele chłopaka. Na co on do Merlina się natknął? -Nie obraź się chłopie, ale wyglądasz jakby coś cię zeżarło, wypluło, a potem jeszcze dodatkowo podeptało - skomentowała, przyglądając mu się uważnie. Oczywiście, że ta wredna książka musiała wywalić go gdzieś, gdzie czekał na niego srogi wpierdol. - W zaklęciach leczniczych jestem średnio chujowa, ale powiedz jeśli tylko czegoś potrzebujesz. Chociaż porównując ich umiejętności to nawet poobijany i wykończony Brewer zapewne był w stanie sam się sobą lepiej zająć niż należąca do kręgu nie bardzo zorientowanych Mulan. No, ale może jednak mimo wszystko była jakoś w stanie mu pomóc? - W ogóle gdzie cię wywiało, koślawy gumochłonie? - zagadnęła raz jeszcze, ostrożnie obejmując chłopaka w pasie i starając się wybadać czy będzie potrzebował jej asysty... i czy aby na pewno podobnym gestem nie przysparza mu bólu.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Być może, co należało zdecydowanie wziąć pod uwagę, mimo wszystko byli jakoś ze sobą połączeni. Być może faktycznie dzielili się mózgiem, co pozwalało im na odnalezienie się w krytycznych sytuacjach, dokładnie takich, jak ta obecna, ale mimo wszystko Max zaczął się całkiem poważnie zastanawiać, czy nie powinien jednak pomyśleć o jakimś namierzaniu. Biorąc pod uwagę, że co chwila zdarzały mu się różne rzeczy, że odpierdalał tak, że wręcz szkoda gadać, że zachowywał się, jakby był bardziej, niż zjebany, to przydałaby mu się zapewne jakaś obroża lokalizacyjna, żeby jego znajomi byli w stanie złapać go we właściwej chwili, we właściwym momencie i we właściwym miejscu. Przydałoby mu się załatwić również smycz, żeby na pewno nigdzie im nie uciekł, zaś w razie konieczności dało się go dzięki temu ku sobie przyciągnąć. - Jak robisz mnie w chuja i za chwilę mnie wpierdolisz, to wpakuję Ci różdżkę w sam środek żołądka, żebyś mnie wyrzygała - zastrzegł właściwie od razu, wiedząc doskonale, że większość magicznych stworzeń od razu przechodziła do ataku i nie wdawała się w żadne, debilne, dyskusje, ale mimo wszystko nie mógł powstrzymać się przed tą wymianą zdań, która rzecz jasna nic nie wnosiła w jego życie. Była w chuj zjebana, jak i on sam, nic zatem dziwnego, że kolejna uwaga Mulan spowodowała, że Max zaśmiał się nieco gardłowo, zakaszlał, a potem splunął, mając wrażenie, że jednak nie czuł się na tyle świetnie, by iść gdzieś dalej. Nie miał najbardziej zielonego, ani czerwonego, ani chujowego pojęcia, gdzie właściwie się znajdował i jak daleko było stąd do wioski, wiedział jednak na pewno, że teleportując się zgubiłby po drodze rękę, nogę albo mózg (choć to ostatnie było wątpliwe, biorąc pod uwagę, iż zapewne go nie posiadał), więc pozostawało mu takie zjebane kuśtykanie do celu. Jęknął cicho, gdy Mulan do niego podeszła i oznajmił, że zdecydowanie pomoże mu, jeśli będzie w stanie zmienić jeden z okolicznych kamieni w wygodniejsze miejsce do siedzenia, a jeśli umiała rzucać jakieś podstawowe zaklęcia na ból, to również z chęcią je przyjmie, bo prawda była taka, że w obecnym stanie chujowo mu się myślało, a poskładanie się w całość, kiedy nie miało się właściwie pojęcia, jakie zaklęcie chciało się rzucić, zakrawało już na skończone, zjebane szaleństwo. - Prosto na jakieś jebane mokradło, gdzie oczywiście, bo jakby inaczej, siedzi sobie pieprzone kelpie - powiedział, parsknąwszy z irytacją. - Jak spróbuję zajebać tę książkę, to pewnie wypieprzy mnie prosto do legowiska smoka, żeby było jeszcze więcej zabawy!
______________________
Never love
a wild thing
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Może nawet byli jakimiś bratnimi duszami czy coś w tym guście skoro tak potrafili się odnaleźć, gdy tylko zachodziła taka potrzeba. Łączyła ich jakaś czerwona, gryfońska, nić przeznaczenia, która twierdziła, że powinni razem być półgłówkami, aby stworzyć całego główka lub też coś podobnego. Z tego mogłaby wyjść naprawdę ciekawa historia jakby tylko ktoś ją uprzednio spisał. - Wiem, że jem sporo, ale bez przesady. Nie wpierdoliłabym cię w całości - odpowiedziała na tę jakże kreatywną groźbę, uśmiechając się pod nosem. Oto i cały Max, czujny jak ważka i nie dałby się zrobić w bambuko gdyby tylko jakiś bagienny potwór chciał go zajść od partyzanta. Szkoda tylko, że stan jego wyszczekania nie oddawał w pełni stanu jego organizmu. No co tu dużo mówić, ale cokolwiek go zeżarło to musiało go jakoś przeżuć przed połknięciem, bo nie wyglądał on za dobrze. Co jak co, ale akurat jeśli chodziło o transmutację do dobrze chłopak trafił. Już po chwili jeden z okolicznych kamieni został zgrabnym ruchem Huang przemieniony w wygodny fotel, w którym dziewczyna pomogła mu się usadowić. Gorzej było w kwestii zaklęć leczniczych, do których aż tak się nie przykładała. Mogła mu co najwyżej opatrzyć przy ich pomocy drobniejsze rany i rzucić jedno ze słabszych zaklęć przeciwbólowych. I oto po raz kolejny wszechświat jej udowadnia, że jednak powinna się bardziej przykładać na lekcjach u Huxleya. - No nie gadaj... Spotkałeś kelpie? Ładna była? Gdzie? - oczywiście, że Mulan skupiła się tylko na jednej kwestii, gdy tylko usłyszała co właściwie się przydarzyło chłopakowi, ale po chwili odchrząknęła i spoważniała. - Znaczy... no przejebane stary. I jak chcesz możemy spróbować razem podpalić to głupie tomiszcze - zaproponowała, bo razem jednak zawsze raźniej. Może tylko tym razem powinni się przewiązać w pasie liną czy czymś, żeby ich znowu nie rozdzieliło.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Wszechświat najwyraźniej uznał, że pasują do siebie idealnie, jak dwie połówki jabłka, tylko nie było w tym niczego romantycznego, wręcz przeciwnie. Mogli razem robić najdurniejsze rzeczy na świecie i doskonale się przy tym czuć, ale nie miało to najmniejszego nawet związku z jakimiś wzniosłymi, czy innymi przemyśleniami, wręcz przeciwnie; po prostu byli Głupim i Głupszym, przy czym trudno było stwierdzić, co dokładnie kryło się pod tymi pojęciami oraz które z półgłówków było bardziej ćwiartką. Dopełniali się jednak idealnie i Max nawet nie zamierzał się jakoś głęboko zastanawiać nad tym, co to właściwie oznaczało, po prostu bawiąc się życiem, bawiąc się tym, co miał, ciesząc się, że mimo wszystko otaczali go przyjaciele. Czy coś. - Jeszcze lepiej, będziesz mnie zżerała kawałek po kawałku – parsknął. Nie zamierzał jednak z tym dyskutować, skupiając się już w pełni na tym, że z większą przyjemnością mógł się rozsiąść na stworzonym fotelu, mogąc w końcu odpocząć i jakoś spokojniej spojrzeć na wszystkie rany, jakie zostały mu zadane. To było tak schrzanione, że nie wiedział nawet, jak dokładnie podejść do tej kwestii, jak na to spojrzeć i cieszył się jedynie z tego, że Mulan względnie była w stanie go ogarnąć, żeby mógł po chwili zabrać się za rzucanie właściwych zaklęć, by zatamować krwawienie, zadbać o rozcięcia i upewnić się, że siniaki, jakie zostały na jego ciele po szarpaninie, również się zaleczą. Musiał się przekonać, czy czegoś nie złamał, ale obrażenia na ciele na nic takiego nie wskazywały, więc wierzył w to, że został zbity na miazgę, choć na szczęście zdołał się jakoś uwolnić. - Była tak piękna, że nie mogłem się wyrwać z jej ramion – stwierdził słodkim głosem, spoglądając na Mulan, jakby chciał powiedzieć, żeby bardzo mocno pieprznęła się w łeb, po czym wskazał jej kierunek, z którego przyszedł, wzruszając przy tej okazji ramionami. – Gdzieś tam są moczary, bagno, jakieś gówno tego typu. Dokładnie tam siedzi kelpie, jeśli chcesz iść na randkę – dodał, a jego ciemne oczy błysnęły, ni to groźnie, ni to z rozbawieniem. Potem spojrzał na swoje poszarpane spodnie, na których zostały ślady krwi, których się nie pozbył, skupiając się w pełni na własnych ranach, licząc na to, że nie skończy z jakimiś kolejnymi bliznami, bo naprawdę wystarczyły mu te, które miał do tej pory. - Znając życie, jak spróbujemy ją podpalić, to nas wypieprzy do morza – stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, na znak, że wcale mu to nie przeszkadzało, mógłby popływać w słonej wodzie.
______________________
Never love
a wild thing
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie dało się zaprzeczyć temu, że byli ze sobą niezwykle kompatybilni pod wieloma względami. Te dwie niecnoty to kłopoty i tak dalej. Przy nich każdy pomysł nawet najdurniejszy wydawał się być niezwykle kuszący i warty sprawdzenia na każdy możliwy sposób. - Mogłabym z ciebie zrobić zapasy na zimę. No dobra... na miesiąc, ale zawsze coś - odparła dalej, uderzając w ten specyficzny żartobliwy ton i uśmiechając się przy tym jak pojebana, co dziwnie do niej pasowało. Przynajmniej tyle dobrego, że Brewerowi nie stało się nic na tyle poważnego, że sam nie mógłby się tym zająć po małej asyście. Może i nie była jakąś szczególnie wielką pomocą, ale przynajmniej odegrała jakąś małą część w doprowadzeniu Maxa do porządku, a zdecydowanie było co robić. - Dzięki za podpowiedź. Może wezmę ze sobą brata, bo jestem pewna, że też chętnie by ją poznał - odpowiedziała, nie bardzo przejmując się tym w jaki sposób aktualnie spoglądał na nią kumpel. Nie mogła nic poradzić na fakt, że oboje z Longweiem byli pojebani jeśli chodziło o magiczne zwierzęta i nawet jeśli mieliby to przypłacić wpierdolem to i tak chętnie zobaczyliby kelpie. - Spróbować zawsze można jeśli chcesz - odparła z podobnym uśmiechem i upewniwszy się, że Max zdołał już nieco odsapnąć i zregenerować siły, pomogła mu podnieść się z fotela. Chyba na dzisiaj starczyło im już podobnych przygód. Może lepiej będzie wrócić do domku? Albo po prostu znaleźć jakąś bardziej przyjazną miejscówkę.
Ostatnio zmieniony przez Mulan Huang dnia Pią 22 Lip 2022 - 18:58, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zmarszczył nos, rzucając jej ostrzejsze spojrzenie, jednocześnie jednak uśmiechając się lekko, jakby chciał jej powiedzieć, żeby jednak nie przesadzała z tym, jak bardzo był gruby. Nie mogłaby zrobić z niego jakiś zasranych zapasów na pół życia, ale może to była mimo wszystko drobna sugestia, że powinien ruszyć dupę i skoncentrować się na nowo na zwyczajnej, nie tak pochrzanionej, jak obecna, aktywności fizycznej. Zawsze był silny i nie miał problemów z tym, żeby komuś po prostu przyłożyć, ale mimo wszystko z jakąś durną kelpie miał sporo problemów, więc być może Mushu miała pośrednio rację i powinien się ogarnąć. - O, możecie poznać ją bardzo blisko, tego jestem pewien – stwierdził, prostując się, gdy rzucił kolejne zaklęcie, spoglądając uważnie na swoje poszarpane spodnie. – Może się przekonacie, czy woli chłopców, czy dziewczynki, bo jakoś nie jestem reprezentatywną próbą. Poszedłbym z wami, ale wiesz, jeszcze się okaże, że jest zakochana tylko we mnie – dodał z przekąsem, choć jego ciemne oczy błysnęły znowu, jakby zamierzał do czegoś sprowokować dziewczynę, jakby właśnie podstawiał jej pod nos szansę, z której musiała koniecznie skorzystać, jeśli nie chciała przegapić możliwości, jakie się przed nią roztaczały. Był pewien, że ten akurat półgłówek z przyjemnością połknie haczyk, bo był równie durny, co on, nic zatem dziwnego, że już po chwili wyszczerzył się do przyjaciółki. - Pytasz. Zakopię ją na dnie jakiegoś jeziora albo podrzucę prosto do kelpie, może zechciałaby zeżreć tę durną książkę – odparł, nim się podniósł, będąc pewnym, że teraz w spokoju da radę dotrzeć do wioski. Wciąż jeszcze był obolały, bo nie mógł rzucić na siebie niezliczonej liczby zaklęć w takim stanie, ale zdecydowanie zdołał sobie z tym wszystkim poradzić, pozwalając na to, żeby magia ostatecznie stawiała go na nogi. A im się nigdzie nie spieszyło, mogli się więc wlec jak durne ślimaki w stronę domków, omawiając wspaniałe plany zniszczenia wszystkiego, co stanie im na drodze.
Palomides był synem króla Babilonu - bohatera, który uratował rzymskiego Cesarza i choć z takim zapleczem genetycznym można by pomyśleć, że będzie on jednym z najdzielniejszych i najbardziej odważnych Rycerzy Okrągłego Stołu, to jednak mężczyzna wolał poświęcić swoje życie czemuś zupełnie innemu. Od kiedy tylko zobaczył złotowłosą Izoldę, stał się zajadłym wrogiem Tristana i większość życia spędził na walce z nim o rękę księżniczki Irlandii. Gdy piękna Izolda zmarła, rycerz w końcu zabrał się za dzielne uczynki i wyruszył na poszukiwania Ujadającej Bestii.
Zasady
Przechodząc przez wąwóz mgieł, nagle czujecie ogromny niepokój w sercu i macie wrażenie, że magia nie działa tu tak, jak powinna. Nie musicie długo czekać, aż wasze przeczucia okażą się słuszne. W mroku i mglistej gęstwinie dostrzegacie parę świecących, żółtych ślepi, a zaraz potem wielka bestia zaczyna was atakować. Rocca - istota przypominająca dzika z ostrymi szablami, o rozmiarach niedźwiedzia i prędkości lamparta. Zwierzę nie jest najbardziej przyjazne ani z wyglądu, ani z charakteru, a co gorsza jego ciało odpycha wszelką magię ofensywną.
• Rocca może zostać pokonany tylko dzięki zaklęciom zwykłym bądź zaklęciom transmutacyjnym wczesnoszkolnym lub prostym. Użycie czegokolwiek innego po prostu nie zadziała, a zaklęcie odbije się od zwierzęcia i trafi w was rykoszetem.
• Wyzwanie to jest dla par lub solistów. Pary mogą walczyć razem. Wtedy każdy z was rzuca kostką, sumujecie wyniki i dzielicie przez 2 - to jest wasz wynik w tej rundzie.
•UWAGA! Osoby poniżej 17 roku życia, muszą być w towarzystwie osoby dorosłej/nauczyciela!
• W tym wyzwaniu rzucacie dwoma kośćmi k100:
Atak:
Ta kość pokazuje skuteczność waszego ataku. By skutecznie zaatakować Rocca, musicie otrzymać przynajmniej 70. Próbujecie do skutku. Jeśli atakujecie w parze, wasza średnia musi mieć przynajmniej 70!
Obrona:
Tą kością rzucacie o raz mniej niż kością na atak. Jest ona indywidualna dla każdego i pokazuje to, jak dobrze jesteście w stanie obronić się przed kontratakiem bestii:
1-30 Bestia was nokautuje, a jej kły boleśnie rozdzierają skórę, zakażając krew toksyną, przez którą będziecie odczuwać niesamowity ból w całym ciele, gdy tylko zbliżycie się do jakiejkolwiek magicznej zwierzyny lądowej! Czas działania trucizny determinuje ilość kości wyrzuconych z tego przedziału (1 kość - miesiąc, 2 kości - dwa miesiące, 3 kości - trzy miesiące itd.)
31-70 Jest znośnie. Rocca rzuca się na was, ale na szczęście unikacie kłów. Obrywacie za to z potężnego kopyta, które łamie wybraną przez was kość. UWAGA! Żadna kość nie może być złamana więcej niż raz!
71-90 Zręczny unik, który nie przynosi Ci żadnej rany, a jedynie zmęczenie. Odejmij 5 od następnej kostki na atak.
91-100 Jesteś niczym ninja - pogromca Rocca. Zgrabnie unikasz ciosu bez najmniejszego draśnięcia. Byle tak dalej!
• Punkty eventowe za to wyzwanie są rozdawane następująco:
• Pytania jak zawsze proszę kierować na pw do @Maximilian Felix Solberg lub na discorda: Caaarl#7023
______________________
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niedługo po zakończeniu krwawego wesela Paco postanowił udać się z Maximilianem na przechadzkę po mglistym wąwozie. Nie spodziewał się, że na swej drodze napotkają słynnego Palomidesa, a chociaż roztaczająca się wokoło aura niewątpliwie wpływała na jego emocje, nie był w stanie zidentyfikować ich jako drzemiącego w sercu nie pokoju. Rzucona na niego przez Dagoneta klątwa nie pozwalała bowiem traktować rzeczywistości poważnie, a na wszelkie zagrożenia Morales reagował z przymrużeniem oka. – Mam nadzieję, że tym razem nikt nie będzie kazał nam wróżyć. – Szturchnął ramię swojego młodszego kochanka, kiedy kierowali się w dół skalistej ścieżki. – Kiedy życie daje ci flaki, ugotuj z nich rosół… albo flaki. – Dodał również ni to do siebie, ni do swojego kompana, śmiejąc się pod nosem z własnego, a raczej nie do końca własnego żartu. Nadal przemawiał przecież przez niego królewski błazen, który najwyraźniej próbował nauczyć go poczucia humoru. Problem w tym, że z poczuciem humoru było dokładnie tak jak z racją i dupą: każdy miał swoje… a Dagonetowi równie daleko było do króla komedii. - Guziec w Avalonie? – Mruknął nagle zaskoczony, spostrzegając łypiące na niego ślepia. Pewnie w normalnych okolicznościach od razu stanąłby do walki, ale teraz ponownie sprzedał Solbergowi kuksańca. – To taka dzika świnia z Afryki. – Nie ma to jak dobry moment na dowcipkowanie. Nie dość, że zbyt późno dobył swojej różdżki, to jeszcze nie wiedział że na Roccę nie podziałają żadne ofensywne zaklęcia. Wypuszczony z kawałka magicznego drewna Expelliarmus uderzył w Moralesa rykoszetem. Szczęście w nieszczęściu, że mężczyzna od razu rzucił się po utraconą broń, jednak ten manewr kosztował go wiele bólu. Rozwścieczone zwierzę rzuciło się bowiem w jego stronę z niebywała prędkością, taranując jego lewą rękę kopytem. – Kurwa mać. – Syknął z bólu, bo w tej chwili zdecydowanie nie było mu do śmiechu (chociaż Dagonet czuwał w jego myślach, przekonując że to całkiem zabawny zbieg okoliczności). Tak naprawdę jedyne o czym myślał to pociągnięcie bucha otępiającego avalońskiego zioła. Wiedział, że go potrzebuje, ale najpierw musieli uporać się z prychającą na nich złowrogo bestią.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Atak: 54 > 74 (2 ataki) Obrona: 55 ale spadam próg niżej przez grób Izoldy, więc jak 30 Zyski/Straty/Konsekwencje: ból w całym ciele, gdy tylko zbliżam się do jakiejkolwiek magicznej zwierzyny lądowej (+2 pkt eventowe, mam już łącznie 3), klątwa Dagoneta
Wąwóz mgieł był całkiem ciekawym miejscem. Longwei musiał przyznać, ze chmury zawieszone nisko, dodawały aury tajemniczości, ale także grozy temu miejscu. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien może zapytać Mulan, czy już tu była i sprawdzała, jakie stworzenia ukrywają się we mgle, czy jednak nie miała okazji i mogliby tu wrócić. Jego rozterka trwała chwilę, skrócona nagłym poczuciem niepokoju, że coś jednak jest nie w porządku, że coś powinno być inaczej, choć nie wiedział co. Wszystko się jednak wyjaśniło, kiedy tylko dostrzegł świecące żółte ślepia i dostrzegł szarżujące na niego zwierzę. - Drętwota – rzucił zaklęcie, ale to jedynie odbiło się od stworzenia, które dobiegło do niego. Longwei krzyknął, gdy szable Rocco przecięły jego ubrania i skórę. Czuł, że to nie jest zwykłe rozcięcie, że coś jakby zostaje wpuszczone w jego ciało, ale nie miał czasu zastanawiać się nad tym. -Volate ascendere – wypowiedział kolejną inkantację, celując różdżką w stworzenie, po chwili obserwując, jak to zostaje wyrzucone w powietrze. Nie czekał dłużej na jakikolwiek znak od rycerza, który słynął z polowań na podobne bestie, tylko teleportował się z wąwozu mgieł, szukając pomocy u uzdrowiciela.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Atak: 78 - 10 za cechę → 89 - 10 za cechę Obrona: 60 Zyski/Straty/Konsekwencje: złamana kość lewego przedramienia, 4 punkty eventowe
Może nie powinien pchać się do tego wąwozu. Może nie powinien robić wielu innych rzeczy, ale Max, jak to Max, nie umiał nigdy wysiedzieć na dupie, nie umiał tak po prostu trwać w miejscu, czekając na chuj wie co. Spacer miał być spacerem dla zdrowotności, ale jak to w życiu bywa, a zwłaszcza w życiu kogoś takiego, jak aspirujący uzdrowiciel, wszystko się po prostu mogło łatwo spieprzyć. Dokładnie tak było w tej chwili, kiedy wkroczył do wąwozu i nagle doznał jakiegoś popieprzonego, zdecydowanie nieprzyjemnego uczucia, którego nie był w stanie nawet wytłumaczyć. Ot, przeczucie, czy chuj wie, co właściwie, coś, co go męczyło, prześladowało i najwyraźniej zamierzało zaatakować, jak wywnioskował po ślepiach, które się w niego wgapiały. Chuj dupa i kamieni kupa. Nie spodziewał się, że za chwilę wyskoczy na niego jakiś dzik, niedźwiedź, czy czym było tak naprawdę to zjebane gówno, nie spodziewał się, że będzie musiał z tym walczyć i jebnął w jego stronę pierwszym lepszym zaklęciem, nie koncentrując się nawet na tym, co robił, po prostu próbując jebnąć przeciwnika między oczy. Chuja to jednak dało, bo zaklęcie się od niego odbiło i Max został po kłuty własnym czarem, co spowodowało, że łeb na chwilę przestał mu pracować i zapewne właśnie dlatego Rocca rzucił się na niego, choć jakimś cudem i zrządzeniem losu Brewerowi udało się uniknąć kłów tego szalonego stworzenia. Dostał jednak z kopyta w lewe przedramię i usłyszał, jak trzaska jego kość, co skomentował soczystą kurwą. Zaraz też odwrócił się za stworzeniem, żeby z cieniem złości rzucić w jego stronę incendio, warknąwszy wściekle, kiedy tylko futro stworzenia zajęło się częściowo ogniem. Najwyraźniej to było dobre rozwiązanie, bo Rocca wydając z siebie jakieś pojebane odgłosy, których nie dało się właściwie opisać, spierdoliła chuj wie gdzie. To zaś, w tej pieprzonej sytuacji, było najlepszym, co mogło się stać, bo Max miał dzięki temu okazję, żeby samemu wziąć nogi za pas i zająć się swoją złamaną ręką, która ani trochę mu się nie podobała. Może nie sterczała pod dziwnym kątem, ale z całą pewnością nie nadawała się do tego, żeby zostawić ją w takim stanie, w jakim była obecnie. Nie, ani trochę.
Atak: 4 → 97 Obrona: 9 + 10 (gibki jak lunaballa) Zyski/Straty/Konsekwencje: klątwa z magiczną zwierzyną lądową (miesiąc); 4 punkty eventowe
Victoria nie rozpatrywała swoich poszukiwań w kategorii szaleństwa. Była przekonana, że to, co robi, jest całkiem dobre i efektywne, chociaż nie miała pojęcia, dokąd właściwie zmierza. Tak jak powiedziała jednak Julii, była pewna, że coś w tych wszystkich podszeptach, sugestiach i Merlin raczy wiedzieć czym jeszcze, się kryło. Być może nie chodziło faktycznie o prawdziwego świętego Graala, a o coś innego, równie trudnego do odszukania, być może było to coś, co przypominało kolejną, nie do końca mądrą zabawę, a może w końcu było to jedynie błazeństwo, na jakie pozwalali sobie mieszkańcy Avalonu. Jakakolwiek nie byłaby jednak prawda, Victoria była przekonana, że w tym wszystkim istniało jakieś drugie, ukryte dno. Kiedy zatem usłyszała o bestii przebywającej w wąwozie, skierowała się tam bez lęku, zaczynając odczuwać go dopiero gdy znalazła się na miejscu. Czaił się na dnie jej serca, w sposób uparty, jakby chciał ją przekonać, że powinna stąd odejść. Nie byłaby jednak sobą, gdyby zachowała się w tak niemądry sposób i po prostu czekała, aż w końcu spostrzegła złociste ślepia, a potem rozpoczęła się walka, której spodziewała się od samego początku. Jej zaklęcie odbiło się jednak od stworzenia, wracając do niej, przez co musiała mierzyć się z jego skutkami i zapewne właśnie to spowodowało, że rocca dosięgnęła jej i znokautowała ją, rozdzierając skórę na jej przedramieniu. Krew bryznęła na jej ubranie, a ona aż zawyła z bólu. To jednak zmobilizowało ją do działania. Postanowiła sięgnąć po proste mobilicorpus, które pozwoliło jej zdobyć przewagę na bestią i ostatecznie posłać ją tam, gdzie chciała, żeby ta się znalazła. To zaś był jej triumf, który pozwolił Victorii wyjść bez szwanku, większego, z tego starcia. Nie wiedziała jeszcze, że została otruta i konsekwencje tego starcia odczuje za pewien czas. Na razie liczyła się wygrana i to, że jedyne, co musiała zrobić, to wybrać się do znachora, by ten załatał dziurę, jaka ziała teraz w jej ręce.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Atak VII: 85 (Julka) + 60 (August) = 145 Obrona: 53, 38, 57, 81, 76, 36 (z uwzględnieniem cechy eventowej) Zyski/Straty/Konsekwencje: 1pkt eventowy, 4 złamania, trauma na całe życie
Znacie to uczucie, kiedy idziecie na wesele, na którym nikogo nie znacie i budzicie się po nim w jakichś chaszczach po trzech dnia jak Pan Jezus? Julka znała i wciąż nie potrafiła zrozumieć, jak to się stało, że wyjęło jej z życiorysu aż trzy długie dni. Czy stanowiło to dla niej jakąś lekcję na przyszłość? Być może, ale po czynach ciężko było dojść do takich wniosków, bo pałkarka, zamiast przystopować i zrobić coś ze swoim chaotycznym życiem, pogrążała się jeszcze bardziej. Zapis runiczny, który to tak dzielnie zdjęła z kamienia przy grobie Izoldy, rozszyfrowała jej matka. Wskazówka mówiła o Palomidesie, jednym z rycerzy Króla Artura, któremu serce skradła właśnie Izolda. Runy mówiły też o jakiejś ujadającej bestii. Brooks nieszczególnie się tym przejęła, zakładając, że bestia, tak jak i Palomides, już dawno wącha kwiatki od spodu i przyjdzie im grzebać w kościach jak jaskiniowcy. W domku zaczepiła więc Augusta, opowiedziała mu wszystkim i wspólnie doszli do wniosków, że nadszedł czas na dalsze poszukiwania świętego Graala.
Pomimo nadprogramowego spanka czuła się wymięta. Podkrążone oczy schowała za okularami przeciwsłonecznymi. Do tego musiała jakoś załatwić sprawę rozwodu z upiornym zamaskowanym jegomościem, bo najwidoczniej została mu poślubiona, o czym przypominała jej krwawa obrączka wokół palca. Mogła mieć tylko nadzieję, że to nie skomplikuje jej dziwnej relacji z łysym Krukonem, który to tak dzielnie teraz deptał z nią przez avaloński wąwóz. Gdy zaczęła się pojawiać mgła, gęstniejąca z każdym krokiem, poczuła, że cała ta wyprawa może nie była takim doskonałym pomysłem, jak jej się wydawało.
- Wiem, że mówiłam to milion razy… ale dziękuję. Że się mną zająłeś, kiedy odgrywałam śpiącą królewnę. – Rzuciła mimochodem, wytężając wzrok i starając się dostrzec cokolwiek w tej mlecznej zawiesinie, przez którą szli.
Kto pyta, nie błądzi, kto szuka, ten stracony. Przynajmniej wszystko na to wskazywało, bo Carly naprawdę szukała guza. Wiedziała, że święty Graal mógł okazać się jedynie legendą, niczym więcej, jedynie zabawną historią dla biednych dzieci z wymiany, którym po prostu nudziło się momentami na tej wyspie, ale to nie znaczyło, że zamierzała się zatrzymywać. Pewnie powinna zdecydowanie bardziej uważać, w co się pakuje, ale Carly z reguły nie zastanawiała się nad tym, jak bardzo źle skończy, jeśli postanowi przekroczyć pewne granice, chociaż, o ile było to możliwe, posyłała najpierw na stracenie innych, by wiedzieć, czy powinna brać udział w tych wszystkich wydarzeniach, jakie miały miejsce dookoła niej. Dlatego też spróbowała bezczelnie wypytać o tę wielką świnię, która siedziała w wąwozie, starając się przygotować do rozmowy z nią, pokonania jej i ugotowania, czy co innego należało z nią zrobić. Bo, że pozbyć się jej z tego łez padołu należało, to była o tym przekonana, tylko wolała nie wejść na nią ot tak, prosto z mostu, bo pewnie skończyłoby się to bardzo, ale to bardzo źle. Toteż, jak to na kogoś rozmiarów Carly przystało, wyglądała zza załomów wąwozu, by w końcu spojrzeć wprost w oczy bydlęcia - już od dłuższej chwili czuła prawdziwy niepokój, który zbierał się jak wściekły gdzieś na dnie jej żołądka, a teraz eksplodował, kiedy pisnąwszy, rzuciła pierwsze lepsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy, ale spudłowała, jak złoto. Nie była świetna w czarach, choć też nie nazbyt tragiczna, więc w stronę potwora poszybowało avis, tylko że ptaszki rozbiły się z furgotem o okoliczne skały, a rocca postanowiła zjeść Carly. Zjeść może nie, ale dziewczyna dostała z kopyta, czując jednocześnie, jak w osłabionej wciąż lewej ręce, pęka jej kość przy nadgarstku, co skwitowała wrzaskiem, płaczem i krzykami, zakończonymi kolejnym rzuceniem tego samego zaklęcia. Tym razem pokierowała odpowiednio ptaszkami, które jak wściekłe zaczęły wbijać się w stworzenie, co wcale mu się nie spodobało i postanowiło przepaść, zanim miała okazję odkroić mu kawał udźca, albo zrobić coś podobnego. Na dokładkę nie zostawiło po sobie niczego ciekawego, a Scarlett pozostało jak najszybciej wrócić do wioski, żeby ktoś mógł zająć się jej ręką! Sama nawet nie próbowała tego składać, bo doskonale wiedziała, jak to może się skończyć.
z.t
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Atak: 70 XD Obrona: nie rzucam Zyski/Straty/Konsekwencje: 4 pkt eventowe
Cóż... Jeśli chodziło o rzucanie się do walki ze śmiertelnie niebezpiecznymi stworzeniami to miał już całkiem spore doświadczenie. A to że nadal żyje chyba o czymś świadczy. Kolejną próbą miało być pokonanie żyjącej w tej okolicy bestii, która była ponoć odporna na większość zaklęć. Odporna skóra to dosyć upierdliwa umiejętność, ale dało się ją obejść. Na przykład celując we wnętrze paszczy bądź inne wrażliwe miejsca. Miał więc zamiar skupić się na zaklęciach które nie za bardzo dało się odbić, a najwyżej zablokować. W sumie to nawet jedno konkretne chodziło mu po głowie, które o dziwno nie zaliczało się do zaklęć ofensywnych a zwykłych. Sam wąwóz zdecydowanie zasłużył na swoją nazwę. Mgły były tak gęste że po spojrzeniu w dół, nie był w stanie dostrzec własnych stóp. Po jakimś czasie wędrowania po tym miejscu zaczął odczuwać narastający niepokój oraz zaczął mieć naprawdę dziwne przeczucia. Zupełnie jakby magia w pobliżu delikatnie bzikowała. Nie musiało też minąć zbyt wiele czasu żeby zrozumiał czemu tak było. Para wielkich żółtych ślepi zbliżała się ukazując mu oblicze ogromnego dzika, który poruszał się zadziwiająco szybko jak na bydle o takiej masie. - Flagrantera - Nie za bardzo chciał kombinować z zaklęciami, skoro większość z nich mogło zostać odbite. Dlatego też postawił na gigantycznego węża z ognia, którym z całej siły przypierdolił w tę przerośniętą wieprzowinę ciskając ją w skały wąwozu. Nawet kilka kamieni na nią spadło... Widocznie to wystarczyło żeby mu dała spokój, a on... Chyba zaliczył tę próbę. I w sumie po powrocie do domku chyba zje jakąś wieprzowinę.
Atak: 31, drugi: 94 Obrona: 84 Zyski/Straty/Konsekwencje: 4 pkt. eventowe (łącznie mam 10pkt) + z poprzednich: przerzut w dowolnym kolejnym wyzwaniu, stany lękowe i skurcze
Jamie dotarł w końcu do wąwozu mgieł, gdzie rzekomo mógł znaleźć kolejne wskazówki dotyczące Świętego Graala. Wiedział przynajmniej, czyim śladem miał się kierować, kogo miał szukać. Palomides powinien gdzieś tam być, a przynajmniej tak myślał Jamie, kierując się w głąb wąwozu. Nie rozglądał się zbyt uważnie i pewnie z tego powodu nie dostrzegł na czas świecących ślepi. Wpierw usłyszał dziwny dźwięk przypominający ni to krzyk, ni to kwik. Nie wiedział do końca, co mu w tym nie pasowało, ale gdy odwrócił głowę dostrzegł szarżujące zwierzę. Było szybkie, niczym gepard, ale z wyglądu przypominało dzika. Jedno, czego Jamie był pewny to że nie chciał spotkać się z jego szablami. Wyjął różdżkę, od razu próbująć rzucić w zwierzę prostym zaklęciem ofensywnym. W efekcie to jedynie odbiło się od zwierzęcia, które zbliżyło się dostatecznie, żeby zaatakować. Wykonanie uniku nie było proste i choć Norwood nie mógł powiedzieć, żeby nie należał do wysportowanych osób, tak w tej jednej chwili nie był pewny czy uda mu się uciec przed ciosem. Szczęśliwie odskoczył dostatecznie daleko, żeby wyprowadzić kolejny atak, czując jednocześnie, że mimo wszystko był zmęczony. Stworzenie było szybkie i zwinne, co utrudniało rzucenie zaklęcia. W końcu Jamie rzucił prostym, zwykłym zaklęciem, które odłamało fragment zbocza wąwozu, zasypując, choć na chwilę, niby dzika. Dzięki temu, Jamie mógł odetchnąć spokojniej i wycofać się z wąwozu. Nie wiedział, dlaczego to tutaj kazał mu Dagonet iść, ale przynajmniej wiedział, z czym przyszło mierzyć się Palomidesowi, kiedy postanowił zwlaczyć wszystkie bestie. Z lekką zadyszką Jamie wrócił powoli do domków, zastanawiając się, czy będzie w stanie znaleźć więcej wskazówek prowadzących do Graala. /zt
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Atak: 93 za ósmym razem Obrona: 6 i 41, 39, 35, 72, 97, 1 +10 do każdej obrony Zyski/Straty/Konsekwencje: dwa razy pocięty po torsie, połamane żebra, bark i miednica, 7 miesięcy klątwy, 1pkt eventowy (7pkt)
Przeprawiając się przez nieprzyjazną okolicę, jaką był wąwóz mgieł, nie mógł powiedzieć, że czuł się jakoś pewnie, nie wiedział jednak, czy to przez aurę tego miejsca, czy też przez nagły atak sumienia, które akurat teraz postanowiło go dopaść. Nagle, ni stąd ni zowąd pojawiła się przed nim dziwaczna kreatura, wprost z najgorszych koszmarów. Bestia miała z przodu pyska dwa ogromne kły, które sprawiły, że serce Rosjanina zaczęło bić coraz to szybciej. Spróbował zatrzymać szarżującą na niego bestię za pomocą prostego zaklęcia, to jednak nie zrobiło na jego przeciwniku najmniejszego wrażenia, a dla Borisa skończyło się to dość poważnymi obrażeniami w postaci ran ciętych na jego podbrzuszu. Na szczęście jednak nie były one na tyle głębokie, by stanowić poważne zagrożenie dla życia czarodzieja w sile wieku, dlatego też miał szansę, by przeciwstawić się swojemu przeciwnikowi, który raz po raz okazywał się odporny na borisową magię, a rozjuszony działaniami aurora, atakował go nieustannie, łamiąc przy tym wiele kości. Ból, który odczuwał Zagumov był okropny i z każdą chwilą się nasilał. Nie mogąc wstać, postanowił kontynuować pojedynek z pozycji klęczącej. Próby pokonania zwierzęcia dalej nie były efektywne, ale już tym razem udało mu się uniknąć dodatkowych przykrości, raz unikając o mały włos atak kłami, a za drugim razem już spokojnie dezorientując bestię bez najmniejszego problemu, pomimo nieustającego bólu, udało mu się ujść cało. Punkt zwrotny całego zajścia miał nadejść już wkrótce, jednak nie dokładnie w taki sposób w jaki by sobie tego Boris zażyczył. Co prawda w końcu udało mu się powalić bestię, jednak ta, chwilę przed tym jak zaryła w glebę, zahaczyła pierś Rosjanina i utworzyła kolejne głębokie wcięcie. Był już to koniec zmagań na ten wieczór, ponieważ mężczyzna po odpoczęciu dosłownie przez minutę napił się jednego z niesionych przez siebie eliksirów wiggenowych oraz zastosował zaklęcia lecznicze, które pomogły mu w pewnym stopniu dojść do siebie na tyle, by móc się udać z powrotem do bezpiecznego i wygodnego łóżka.
Atak: 49 , drugi 70 Obrona: 32 Zyski/Straty/Konsekwencje: 4pkt eventowe (mam łącznie 8pkt), złamana lewa ręka
Zabawne, że kolejny rycerz, który miał coś wspólnego z Graalem był powiązany z bestiami, które należało pokonać. Larkin, idąc do wąwozu mgieł, zastanawiał się, czy to znaczy, że spotka rycerza wielkiego jak dąb, który będzie opowiadał o swoich zwycięstwach nad stworzeniami, czy też przyjdzie im ze sobą walczyć. Jakkolwiek nudno brzmiała pierwsza wersja, wolał zdecydowanie bardziej ją, niż cokolwiek innego, ale niewiele miał do powiedzenia w tym temacie. Wystarczyło, że zrobił kilka kroków pośród mgły, aby poczuł, że coś jest nie tak, jak być powinno. Czuł się obserwowany i nie było to przyjemne. Nie zamierzał jednak wycofywać się, gdy był tak blisko, a przynajmniej sądził, że jest tak blisko zdobycia kolejnej wskazówki. Miał nadzieję, że się nie pomylił. W pewnej chwili dostrzegł żółte ślepia spoglądające na niego i gdy nagle zwierzę ruszyło do ataku, nie wiedział, tak naprawdę, z czym przyszło mu się mierzyć. Wielkością przypominało niedźwiedzia, choć wyglądało jak dzik. To, czego był pewny, to że chciałby spróbować odtworzyć go w formie rzeźby. Mugole zapłaciliby za nią fortunę, twierdząc, że wyrzeźbił jakiegoś tam ich boga, czy inna postać z jakiejś mitologii. Gdyby wiedzieli, że magiczne stworzenia istnieją naprawdę, pewnie mieliby większy do nich szacunek. Jednak Swansea nie miał czasu na zastanawianie się nad tym. Próbował rzucić na zwierzę immobilus, ale zaklęcie jedynie odbiło się od bestii, która zdążyła dopaść go. W jednej chwili uderzył go bokiem głowy, doprowadzając do pęknięcia kości lewego ramienia, wyrywając z ust LJ przekleństwo. Nie zastanawiając się nad tym, czy to ma jakikolwiek sens, wycelował różdżką w ogromnego dzika, rzucając proste zaklęcie aquamenti, którego od jakiegoś czasu obiecał sobie nie używać w walce, ale przecież nie walczył z czarodziejem, a próbował się ratować. Liczył na to, że woda oszołomi bestię i będzie mógł odsunąć się od niej, ale rocco nagle zostawił go w spokoju. Zdezorientowany, Larkin przyłożył koniec różdżki do swojej złamanej ręki, mamrocząc locus, przeklinając znów, gdy złamane kości złożyły się magicznie. Choć ręka jeszcze bolała, była już sprawna i mógł wrócić do domków.
/zt
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Atak: 87 → 26 → 27 → 24 → 75 → 98 Obrona: 35 → 53 → 62 → 43 → 100 Zyski/Straty/Konsekwencje: Jest znośnie. Rocca rzuca się na was, ale na szczęście unikacie kłów. Obrywacie za to z potężnego kopyta, które łamie wybraną przez was kość. UWAGA! Żadna kość nie może być złamana więcej niż raz! (4 złamane kości - lewego przedramienia, palce lewej dłoni, kość udowa prawej nogi, kość prawej stopy) 2 pkt eventowe
Wybrali się na poszukiwania wielkiej bestii, a przynajmniej tak mówiono. Christopher zupełnie nie wiedział, co kryło się pod tym pojęciem i zamierzał podejść do tej sprawy bardzo ostrożnie, ostrzegając również Josha, żeby mimo wszystko nie próbował żadnych szaleństw. Ostatecznie bowiem nie mieli najmniejszego pojęcia, co może spotkać ich w wąwozie, jednak Christopher nie spodziewał się niczego miłego. Wręcz przeciwnie, był przekonany, że gdzieś tam czeka na nich problem o wiele większy, niż te, jakie mieli tutaj do tej pory. - Poczekaj - powiedział cicho, kiedy znaleźli się u wejście do wąwozu i zdał sobie sprawę z tego, że coś jest nie w porządku. Nie bał się, bo nie należał do tego typu osób, ale miał świadomość, że nie są tutaj sami, że ktoś albo raczej coś, najpewniej ich obserwuje, czając się gdzieś wśród mgieł, wśród cieni i kamieni, jakie ich otaczały. Zupełnie, jakby rocca była wielkim pająkiem, potężną akromantulą, która w ciemnościach tkała swoją sieć. Próbował dostrzec bestię, nim ta dostrzeże ich, ale było to naprawdę trudne, zupełnie, jakby stworzenie to chciało pozostać niedostrzeżone aż do ostatniej chwili. I dokładnie tak było. Kiedy Chris dostrzegł żółte ślepia przeciwnika, było już tak naprawdę za późno na cokolwiek, pozostawało im jedynie się bronić, co szło nie najlepiej, a rzucane zaklęcia odbijały się od stworzenia, dodatkowo trafiając w nich. Przynajmniej dwa pierwsze, proste, żądlące ataki, okazały się skazane na porażkę. Dlatego też Chris próbował przejść do czegoś innego, do jakiegoś innego rodzaju obrony. Nie miał jednak wiele czasu na myślenie, bo rocca atakowała ich zawzięcie, nieustannie trafiając go kopytami - przez co miał złamaną kość lewej ręki przedramienia, palce lewej dłoni, kość udową prawej nogi i najpewniej kość stopy, co powodowało, że ledwie był w stanie rzucać kolejne zaklęcia. Ostatniego ciosu uniknął dziwnym zrządzeniem losu, chyba jedynie dlatego, że po prostu leżał na ziemi i dopiero po chwili dotarło do niego, że rocca ostatecznie dała im spokój. Cóż z tego, skoro znajdowali się w zdecydowanie fatalnym stanie i nie powinni przebywać tutaj ani chwili dłużej. Mruknął więc jedynie nieco nieprzytomnie imię męża, zastanawiając się, czy w tym stanie będzie w stanie poskładać się samodzielnie do kupy, ale uznał, że zdecydowanie lepiej będzie, kiedy zobaczy go jakiś znachor. Widać w te wakacje miał niebywałe szczęście do notorycznego łamania każdej kości w swoim ciele.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Ostatnio zmieniony przez Christopher Walsh dnia Pią 19 Sie 2022 - 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Atak: 3 > 98 > 94 > 75 > 13 > 32 > 87 Obrona: 43; 64; 10; 20; 76; 5 Zyski/Straty/Konsekwencje: spadam o jeden próg w dół przez poprzedni etap + 1pkt eventowy, ból przy magicznych stworzeniach przez 5 msc , złamana ręka (wyleczona na koniec)
Oczywiście, że musieli udać się do wąwozu mgieł, gdzie można było znaleźć bestię. Żaden z nich nie mógł wpaść na pomysł, że w wąwozie, z którego nie ma za bardzo ucieczki, którego dno zasnuwa mgła, może być bardziej niż po prostu niebezpiecznie. Żaden z nich nie wziął tego pod uwagę i niemal radośnie weszli do środka, pomijając prośbę Chrisa, aby jednak Josh uważał i nie robił nic pochopnie. Może ta uwaga nie była potrzebna, a może to właśnie przypomnienie o tym sprawiło, że miotlarz mimo wszystko zwolnił kroku, skupiając się bardziej na nieprzyjemnym uczuciu, które zaczęło im towarzyszyć. Wrażenie bycia obserwowanym było na tyle silne, że Josh ostrożnie wyjął różdżkę, chcąc być gotowym do ewentualnej walki, choć liczył na to, że nie będzie ona konieczna. Niestety nie mieli tyle szczęścia, a gdy dostrzegli rocco, było już za późno. Atakowali wspólnie, ale zaklęcia odbijały się od stworzenia, które w końcu ich dopadło, atakując wściekle zarówno kopytami, jak i szablami. W czasie, gdy Chris miał łamana kość za kością, Josh kończył poszarpany. Miał wrażenie, że za każdym razem, gdy szable rocco rozrywały jego skórę, wpuszczały coś do środka. Coś, co wywoływało w nim dodatkowy ból, który utrudniał skupienie na rzucaniu zaklęć. Ból, którego nie zagłuszył nawet dodatkowy, promieniujący od złamanego barku. W końcu jakimś sposobem udało im się pokonać bestię, a Josh upadł obok Chrisa na ziemię, aby zaczerpnąć tchu. Wycelował różdżką w kolejne złamania męża, rzucając odpowiednie zaklęcie, aby wyleczyć je, żeby mogli w odrobinę lepszym stanie zjawić się u uzdrowicielki. W końcu złapał męża mocno za rękę i teleportował ich razem przed chatę znachorki Avalonu, ciesząc się, że nie musieli wracać do Munga.
/zt x2
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Już dawno powinniśmy się nauczyć żeby nie chodzić na żadne wesela, poszukiwania graala i inne głupoty które podsyłają nam organizatorzy tej wycieczki. Brooks ledwo obudziła się do życia po swojej trzydniowej drzemce w lesie. Ja już miałem dość, szczególnie że dobrze były znane moje preferencje co do spędzania wakacji - siedzenie i granie w karty. Jednak skoro Julka natrudziła się już żeby odszyfrować te runy i byliśmy już w tych grobach uznałem że możemy iść. Jak to dwójka rozsądnych Krukonów podejmujemy same dobre decyzje. Nie wiem dlaczego przyznałem jej racje, że pewnie potwór już dawno nie żyje. Patrząc na ostatnie wydarzenia wszystko było możliwe w tym bardzo bezpiecznym Avalonie. Za każdym razem jak Julka znowu zasypiała w naszym domku patrzyłem na to lekko zaniepokojony jakby znowu mogła zapaść w jakąś magiczną śpiączkę. A nie mam ochoty na kolejne czuwanie aż do końca wakacji. Nie przejmowałem się obrączką na palcu Brooks bo rogaty ziomek z wesela miał tyle oblubieńców i oblubienic, że raczej nie miałem tym co się martwić. Kiedy znajdujemy się w wąwozie ja również już widzę jak marny był ten pomysł. I to wcale nie będzie kopanie kości. Dziś będzie nam bliżej do takiego archeologa jak Indiana Jones. - Zrobiłabyś to samo - mówię na jej podziękowania z pewnością w głosie, bo o tym świadczyły jej wszelkie drobne gesty. Czujnie rozglądam się dookoła, ale gówno widzę przez mgłę. - Wiesz co, chyba... - zaczynam zdanie które miało znaczyć że powinniśmy stąd spadać jak najszybciej. Ale w tym momencie znikąd wyskakuje na mnie... coś. Krzyczę kiedy jego kły smagają mnie raz, a potem jeszcze raz, zaś moje zaklęcia odpychające nie działają. Najwyraźniej w końcu nadszedł czas kiedy to ja muszę być ratowany przez Julkę, nie odwrotnie.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Zapuścił się do wąwozu mgieł w raczej nieokreślonym celu, żeby sobie obczaić, co ciekawego może się tam skrywać i zupełnie nieświadomy faktu, że po okolicy buszuje Ujadająca Bestia, od której lada moment może dostać solidny wpierdol; nagły niepokój wypełniający serce podczas marszu nie sprawił, że postanowił zawrócić, bo pomylił to przeczucie z odczuwanym i tak codziennie bólem istnienia. I dopiero kiedy mglisty mrok przed nim rozświetliła para świecących, żółtych ślepi, zesrał się ze strachu zreflektował się, że powinien spierdalać natychmiast, szpagatami. Nogi jednak odmówiły mu posłuszeństwa i nie był w stanie się ruszyć, a z wrażenia zapomniał o sprytnej i przydatnej umiejętności teleportacji; wyłaniający się z mgły imponujący, szablozębny dzik, szybki jak skurwysyn, zasadził mu znienacka kopytem kopa w nos zanim Bogdan zdążył chociaż pomyśleć o jakiejś sensownej inkantacji. Złamanie bolało, towarzyszący mu upadek w krzaki również, bardziej jednak miał ochotę przeżyć niż przeżywać tę kontuzję, dlatego zignorował cieknącą po twarzy krew i łzawiące oczy, podniósł do pionu siebie oraz różdżkę i zwykłym Volate Ascendere wypierdolił stworzenie wysoko w powietrze, z nadzieją że sponiewiera się trochę przy upadku i, nie zwklekając ani chwili, ewakuował się z wąwozu.
|zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Po krwawym weselu psychika młodego chłopaka wciąż była nieco nadszarpnięta. Gdyby nie łapacz snów, pewnie znów uzależniłby się od eliksiru czuwania i innych używek, byle tylko postawić się na nogi i nie musieć tracić kontaktu z rzeczywistością, co groziło nieprzyjemnymi koszmarami. Starał się jednak z dnia na dzień wracać do siebie i żyć, jakby nigdy nic - co w jego przypadku oznaczało "jak zawsze". Spacer po wąwozie brzmiał jak dobra metoda spędzenia dnia, choć sama miejscówka miał w sobie coś zagadkowego i lekko niepokojącego. Solberg, którego wciąż męczyły stany lękowe, widocznie lekko drżał, gdy znaleźli się na miejscu, ale dobry nastrój pomagał mu zachować trzeźwy umysł tak samo zresztą, jak bliskość kochanka, który zdawał się być w wyśmienitym humorze. -Ja pierdolę.... - Prychnął na całą tę filozofię. No mądrego, to czasem miło było posłuchać, nie ma co. -Ktoś Ci kiedyś mówił, że milczenie może być złotem? - Zapytał z przekąsem, szturchając Salazara lekko pod żebra. Długo jednak nie utrzymał tego lekkiego humorku, bo łypiące na nich ślepia przywołały inną parę krwistych oczu, patrzących na niego zza krzaków w Zakazanym Lesie. Max od razu dobył różdżki, wolną dłonią mocno ściskając rękę Paco, choć instynktownie starał się naprowadzić go za siebie, by móc w stanie obronić partnera przed czyhającym niebezpieczeństwem. -Ten guziec raczej nie wygląda jakby mu było do śmiechu. Spadajmy stąd. - Mruknął poważnie, bo nie miał zamiaru dopuścić do powtórki z rozrywki. Od razu puścił zaklęcie, ale jego petrificus odbił się i wrócił prosto w stronę Maxa, który na szczęście zdołał się uchylić. Sal nie miał za wiele szczęścia również, bo sam stracił różdżkę próbując... Rozbroić dzika? Ciekawa opcja, ale Solberg nie chciał rozmyślać teraz o tym. Ponownie uniósł swój magiczny kijaszek i bez zbędnego pierdolenia rzucił na Rocca Reducio i zmniejszył go do rozmiarów jamnika. Przynajmniej tak łatwiej było go zdeptać bez pomocy magii, gdyby zwierz nadal chciał się rzucać. -Wszystko w porządku? - Gdy mieli zwierza z głowy, doskoczył do Paco, by zobaczyć, czy nic mu się nie stało. Słyszał przekleństwo partnera, ale nie miał pojęcia z czym tak naprawdę jest ono związane. Najważniejsze jednak, że obydwoje żyli i byli przytomni.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Możliwe, że żarty nie były obecnie jego najmocniejszą stronę, ale klątwa królewskiego błazna miała również wiele zalet. Miał bowiem zbyt dobry humor, żeby obrażać się na kpiące prychnięcie młodszego kochanka. Ba, zamiast tego zaśmiał się głośno w odpowiedzi na jego kąśliwą uwagę. – Nie mów, że srebrem byś pogardził… – Pokazał chłopakowi język, ale zaraz jęknął z bólu, kiedy ręka Maximiliana wylądowała pod jego żebrem. - Ej, ej, a to niby za co... – Wyrzucił z siebie, gotów na kolejne słowne czy niesłowne przepychanki, które niestety zostały przerwane przez grubawą i łypiącą na nich wściekle świnie. Szczęście w nieszczęściu, iż Solberg miał nieco więcej zdrowego rozsądku i od razu sięgnął po swoją różdżkę. – Nudziarz… – Paco westchnął głośno, idąc w ślady swojego partnera, ale nawet nie przemyślał rzuconego w stronę dzika zaklęcia. Niekoniecznie planował go co prawda rozbroić, raczej odepchnąć na bezpieczną odległość, ale już ciśnięty przez Felixa Petrificus uzmysłowił mu, że czary ofensywne zdadzą się na nic. - Chyba nie… – Chciał się podzielić z nastolatkiem swoim spostrzeżeniem, ale najwyraźniej wyjaśnienia nie były mu konieczne. Wręcz przeciwnie, działał znacznie szybciej od niego, a pomniejszona Rocca nie wyglądała już wcale a wcale na taką groźną. – Szanuję minimalizm. – Prychnął żartobliwym tonem, acz na wszelki wypadek skierował kawałek magicznego drewna w stronę przeciwnika. Niewerbalnie przywołał stadko ptaszysk, z których jeden pochwycił w dziób zredukowanego do rozmiarów jamnika wieprza, przenosząc go daleko poza mglisty wąwóz. Przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Lepiej było pozbyć się zagrożenia na dobre, zwłaszcza kiedy nie mieli pewności jak długo utrzyma się rzucone przez Felixa zaklęcie. Adrenalina pozwoliła mu przełknąć ból, ale ten wrócił ze zdwojoną mocą, uwalniając z jego ust już nie jedno, a całą wiązankę przekleństw. – Chyba zaczynam się sypać… – Wycedził przez zęby, siadając na pobliskiej skale. Kto by pomyślał, że w takiej sytuacji zbierze mu się na dowcipkowanie. Pieprzony Dagonet. Nawet nie ryzykował próbą uzdrowienia ręki, zdając sobie sprawę z tego, że jego różdżka nieszczególnie nadawała się do magii leczniczej. Pozwolił sobie za to odpalić blanta z avalońskiego ziela… ponownie zapominając, że nie powinien tego czynić w obecności Solberga. – To na ból. – Próbował się wytłumaczyć, nie będąc w stanie przyznać, że pokusa okazała się silniejsza od niego, a gryzący płuca dym smakował niczym ambrozja.