C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie wygląda jak idealne miejsce na wakacje, prawda? Pozory jednak mylą. Choć w nawet najpogodniejszy dzień słońce nie smaży tu zbyt mocno, to nie docierają tu silne podmuchy wiatru, dzięki czemu nie jest tu zimno, sama mgła jest z kolei zupełnie... ciepła! Bez przerwy unosi się nad wodą, ogrzewając jej powierzchnię. W tym miejscu często można zobaczyć trytony, które chętnie wygrzewają się na licznych skałach. Wieczorami z kolei rozbrzmiewa ich pieśń, którą słychać aż spod wody.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Po tygodniach negocjacji pomiędzy Panią Jeziora oraz Ministrem Magii, podobno nawet twarzą w twarz, lasy, rzeki i góry Avalonu stały się otwarte dla ogólnoświatowej magicznej społeczności, po uzyskaniu oczywiście odpowiednich gwarancji zapewnianych przez samą Międzynarodową Konferencję Czarodziejów.
Jednymi z pierwszych osób, które swe stopy postawić będą mogły na Wyspie Jabłoni są członkowie oficjalnej wycieczki, w której udział biorą również uczniowie Hogwartu. Pierwszy etap pokonujecie statkiem - magiczną kogą, która przez parę godzin mknie przez morskie fale, by w końcu przybić do białych brzegów Avalonu, na których czeka was wasz przewodnik.
Dalej wzwyż i dalej wgłąb
Zielony Rycerz - bo to oczywiście jest osoba, a raczej zjawa czekająca na brzegu - wita was w Avalonie szeroko rozpostartymi ramionami. Za jego plecami widzicie wynurzającą się z mgieł wyspę o wręcz rajskim krajobrazie, naznaczonym zielonymi puszczami, górskimi szczytami oraz strużkami dymu wzbijającymi się w niebo parę wzgórz stąd. - Przejdźmy się nieco - powiedział duch-rezydent Camelotu, który najwidoczniej nie był aż tak przywiązany do jednego miejsca, jak spodziewać się tego można było po innych zjawach. Zaczął sunąć parę centymetrów nad ziemią wzdłuż wybrzeża, kierując się w kierunku słupów dymu. - Wasze Ministerstwo zapewne uprzedziło was o tym, że w Avalonie zachowywać się trzeba należycie godnie - rozpoczął podniosłym tonem, z wyraźnym rozrzewnieniem spoglądając na krajobraz wyspy - Powtórzę jednak - niezależnie od waszych czynów czy zamiarów, jesteście tutaj gośćmi, a więc są wymagane od was odpowiednie maniery - ostrzegł Rycerz, wschodząc na pierwsze ze wzgórz. Drogę przeszła wam kaczka idąca tyłem - goniła ją zaś włochata, latająca świnka, wykrzykująca proste zadania matematyczne. - Jeśli będziecie przestrzegać tych zasad, tajemnice Wyspy Jabłoni stać będą przed wami otworem - kontynuował po rozpoczęciu wspinaczki na kolejne ze wzgórz. Nad waszymi głowami przeleciał piszczący wesoło smok, mniejszy nawet od wiwerny i o ważkowych, błoniastych skrzydłach, zrzucając w dół srebrzysty pyłek - Wiele tutejszych stworzeń i roślin nie przeżyło po milenium w Brytanii, nie oznacza to jednak że nie są niebezpieczne. Uważajcie więc - poradził Rycerz, wskazując na skupisko niewielkich wierzb, które zajęte były dźganiem przelatujących owadów za pomocą swoich witek.
W końcu przeszliście przez wzgórza, a waszym oczom ukazał się dość urokliwy widok - niewielka wioska, wyjęta wręcz z ilustracji z książki z baśniami. Na wąskich uliczkach pomiędzy drewnianymi domkami stukały kopyta centaurów i raciczki faunów, kilka wodnych nimf rozmawiało z jakimś trytonem, a para niewielkich trolli zajęta była przenoszeniem całego morza za pomocą paru wiader do dziury wykopanej parę metrów od brzegu. - Oto Ellan Vannin - przedstawił wioskę Zielony Rycerz, ustępując ze ścieżki prowadzącej w dół, prosto w kierunku zabudowań - Witajcie w Avalonie, który, tak jak zaoferował swoją przyjaźń Kiedyś, teraz oferuje ją na Zawsze!
Avalon, choć znajdowała się w nim od raptem kilku chwil, zdecydowanie był najpiękniejszym miejscem na ziemi i dosłownie niecierpliwie przebierała nogami, czekając aż zakończy się przemowa powitalna Zielonego Rycerza i aż będzie mogła rozejrzeć się po okolicy i zapoznać ze wszystkimi mieszkającymi na niej magicznymi istotami, których podobno było tu całkiem sporo. Planowała zwiedzić każdy skrawek wyspy, zajrzeć w każdy kąt i nazbierać jak najwięcej pięknych wspomnień, bo kto wie kiedy kolejny raz będzie jej dane znowu tu zawitać. Jednym uchem słuchała słów przewodnika, natychmiast zapominając co mówił, bardziej skupiona na podziwianiu mgły unoszącej się nad plażą, a może po prostu zastępującą piasek? Tak czy inaczej, efekt był niesamowity. Ludzie powoli rozchodzili się na różne strony, część schodziła już ścieżką w stronę miasteczka, więc Zoe rozejrzała w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, z którą mogłaby podzielić się niepohamowanym entuzjazmem. Znalazła taką, a jakże! Mimowolnie uśmiechnęła się szeroko, gdy dostrzegła stojącego całkiem niedaleko @Longwei Huang i, pomachawszy do niego energicznie, w paru susach dopadła jego boku i bezceremonialnie złapała pod ramię jak dobrego przyjaciela. - LONGWEI!! Jak miło cię widzieć!!! Nie dość, że to ty, to jeszcze w takich przepięknych okolicznościach. Powiedz, czy nie umierasz z zachwytu jak na to wszystko patrzysz? A to dopiero początek... Przysięgam, jak zobaczę pegazorożca to po prostu padnę. Padnę i nie wstanę i niech mnie zdepta - zarzuciła go słowotokiem, nawet nie próbując opanować emocji. - Longwei... uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na pierwszy oficjalny spacer po Avalonie? - spytała na koniec bardzo uroczyście niczym rycerz proszący damę do tańca na balu. - O ile ci oczywiście nie przeszkadza moje gadanie i, od razu uczciwie przyznam... przyciągam strasznego pecha. Ostatnio jak sobie poszłam w las, to mnie pobił jednorożec, a jeszcze kiedy indziej prawie pożarł ten no... mimik. Ale poza tym to dobra zabawa gwarantowana! - uprzedził lojalnie, starając się przy tym jednak zachęcająco uśmiechnąć, z nadzieją że mężczyzna się nie zniechęci i przystanie na jej propozycję.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Longwei nie potrafił przestać omiatać wszystkiego wokół spojrzeniem. Widział, że Mulan kierowała się w głąb wyspy i właściwie chciał iść za nią, żeby zobaczyć, czy przypadkiem trafili do tego samego domku, kiedy usłyszał, że ktoś go woła. Odwrócił się, aby zobaczyć po chwili uśmiechniętą twarz dziewczyny, która nie tylko była urocza, ale i zwariowana. Uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, mrużąc przy tym oczy, naprawdę ciesząc się z tego spotkania. - Przyznaję, że wyspa jest piękniejsza niż w legendach - powiedział wesoło, od razu przesuwając spojrzeniem za jednym z centaurów, który przechodził przez wioskę. To było naprawdę magiczne miejsce. Nie dziwił się więc, że dziewczyna tak reagowała. Nie wycofał również ramienia, pozwalając jej trzymać go, gdy w końcu zaczęli stawiać spokojne kroki przed siebie. - Wolałbym, żebyś jednak nie została zadeptana przez pegarożca, ale z wielką przyjemnością zobaczyłbym je z tobą. A tym jak wiele mówisz, nie przejmuj się, ja zwykle mówię mniej, więc się uzupełniamy - przyznał jeszcze, zgadzając się na wspólny spacer. Nie widział powodów, dla których miałby nie chcieć jej towarzystwa, a jej gadulstwo nie było niczym nieprzyjemnym. Było właśnie tym, co sprawiało, że uważał ją za uroczą, a także wartą poznania. - Tym razem żadnych prezentów do znalezienia dla babci, kuzynki, wujka, czy siostry? Pamiętam, że masz dużą rodzinę, a prezent z Avalonu byłby czymś naprawdę wielkim - zapytał z zaciekawieniem
Z wielkim zadowoleniem stwierdziła, że Longwei zareagował na jej (odrobinę tylko) natarczywe towarzystwo z entuzjazmem, bo miała ogromną ochotę wreszcie znów porozmawiać z nim twarzą w twarz, a nie tylko wymieniając wiadomości; nie zniosłaby, gdyby miało się teraz okazać, że ten woli ją spławić. - Totalnie! Niektórych rzeczy po prostu chyba się nie da wyrazić słowami... - przytaknęła i przyszło jej do głowy, że jest szalenie wdzięczna tym wszystkim, którzy stanęli w szranki z tym Jak-Mu-Tam-Czarnoksiężnikiem, uratowali księżyc i przyczynili do odkrycia tej fantasycznej krainy. Zerknęła na rozmówcę, ciekawa czy i on należał do tego zacnego grona. - Brałeś udział w wyprawach tego całego Labradora Jonesa? - zapytała, kierując swoje kroki naprzód bez konkretnego celu i nie przestając rozglądać się z zachwytem wymalowanym na twarzy; pewnie będzie musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim przyzwyczai się do pięknych widoków i towarzystwa najmagiczniejszych stworzeń na tyle, by móc się w stu procentach skupić na rozmowie. Z trudem oderwała wzrok od otaczających ją scen rodem z baśni i przeniosła trochę nieprzytomne spojrzenie na rozmówcę. - Prezenty... Masz rację, przecież nie wypadałoby ... Zobacz, czy to nimfy??? ... wrócić z t a k i e j wycieczki bez upominków. Będę musiała kupić wszystko dla wszystkich, żeby nikt się nie pogniewał. Chyba będziemy musieli się rozejrzeć za jakąś... Hurtownią pamiątek, bo ze zwykłego sklepu zgarnęłabym cały asortyment - zachichotała, odruchowo przyjmując za oczywisty fakt, że Longwei i w tej czynności będzie jej towarzyszył. - Proponuję rozejrzeć się też za unikatowymi modelami smoków! ...albo samymi smokami - zaproponowała dziarsko - I za czymś do jedzenia. W sumie... Zjadłabym jabłko.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Szczęśliwie dla niej, Longwei także wolał rozmawiać twarzą w twarz, niż pisać jedynie w notesie. Wiedział też, że powinien z niego nieco bardziej korzystać, ale prawdę mówiąc, nie wiedział za bardzo jak. Nie był to jednak czas na rozmyślania o wizbooku, o tym czy powinien wrzucać tam także swoje zdjęcia, czy jedynie skupiać się na smokach, gdy miał towarzystwo w postaci Zoe. Dziewczyna potrafiła swoim słowotokiem zagadać każdego i Huang był pewien, że znaleźliby się tacy, którym to przeszkadzało, jednak nie jemu. Czasem Brandon potrafiła wypowiedzieć na głos to, o czym i on myślał, a dzięki temu sam nie musiał szukać odpowiednich słów do opisania czegoś. Jej towarzystwo było odświeżające, może nawet odprężające, więc z przyjemnością stawiał powoli kroki, kierując się w głąb wioski. - Lancastera - poprawił ją łagodnie, po czym pokręcił głową. - Nie, nie brałem w tym udziału. Nie wydaje mi się, że mógłbym im jakkolwiek pomóc, a jednak byłem przydatny w pracy. Przez zniknięcie księżyca także smoki nie były w pełni sobą, były bardziej rozdrażnione niż zwykle, więc zostałem w Dolinie - odpowiedział jej, wyraźnie nie brzmiąc na zawiedzionego, choć słyszał, że podobno spotkali smoka. Jeśli czegoś żałował, to właśnie tego - braku możliwości spotkania się z wielkim gadem. Nie, zdecydowanie nie był pod tym względem normalny, ale o tym także nie musiał mówić na głos. - Tak, to nimfy. Są też centaury i fauny, widziałaś? - zaśmiał się, dyskretnie wskazując kolejne istoty, które nie zwracały na nich większej uwagi, choć wyraźnie dzieci spoglądały na nich z zaciekawieniem. Jak wiele czasu minęło, odkąd czarodziej postawił stopę na tej wyspie? Pewnie będzie potrzeba mniej, aby tutejsi mieszkańcy przywykli do turystów. - Wiesz, obawiam się, że może tutaj nie być sklepu jako takiego, ale jasne, wystarczy poszukać czegoś odpowiedniego. Ja nie muszę dla nikogo więcej kupować pamiątek, bo rodzice nie przepadają za takimi rzeczami, a Mulan także tu przyjechała, ale dla siebie chętnie bym coś kupił - zgodził się, z rozbawieniem odkrywając, jak bardzo Zoe przywykła do jego osoby, skoro wyraźnie zakładała, że będą gdzieś razem chodzić. - W takim razie zapraszam na obiad. Chodź, poszukamy miejsca, gdzie można coś zjeść i zobaczmy, czy mają w ofercie rajskie jabłka - zaproponował, odbijając na inną ścieżkę, która nie prowadziła do domków przeznaczonych dla nich na czas wakacji.
Zachichotała tylko, machnąwszy ręką, kiedy Longwei uprzejmie poprawił ją poprawnym nazwiskiem pana odkrywcy, które w jej ustach zabrzmiało jakoś inaczej, chociaż dałaby sobie głowę uciąć, że poprawnie; z kolei wyznanie, że mężczyzna nie brał udziału w wielkiej eskapadzie spotkało się z jej żywym zainteresowaniem (jak właściwie wszystko co mówił) - choć może samo w sobie nie było szczególnie ekscytujące, ale miłą odmianą wydało jej się to, że potrafił ocenić (i przyznać), gdzie było z niego więcej pożytku, i tam też się udać. - O, to bardzo rozsądnie z twojej strony! W sensie, że nie poszedłeś tam tylko po to, żeby szukać wrażeń czy dla poklasku... podejrzewam, że część osób właśnie tak zrobiła, żeby móc się potem pochwalić, nawet jak bardziej przeszkadzali niż pomagali - stwierdziła z aprobatą, choć wzdrygnęła się na wspomnienie braku księżyca - Nie dziwię się, że smoki były nie w formie, atmosfera była taka okropna, i ci dementorzy... straszne! Żyć się człowiekowi odechciewało, a jak się nie potrafi patronusa, jak ja... no to w ogóle strach wyjść na ulicę. Potrafisz? Na pewno potrafisz, skoro sobie radzisz ze smokami to musisz być nie bylejakim zaklęciarzem - płynnie przeszła do innego tematu, zaraz jednak gubiąc nieco wątek, bo oddała się zachwytom nad otaczającymi ich magicznymi stworzeniami. Cieszyła się na ich widok jak dziecko odwiedzające po raz pierwszy zoo, wręcz musiała powstrzymywać, by co pięć sekund nie ściskać natarczywie ramienia towarzysza i nie podskakiwać w miejscu z ekscytacją na widok coraz to nowszych okazów. - Aaaach, nie wiem gdzie patrzeć! Chcę mieć oczy dookoła głowy. WIEM. Musimy znaleźć jakiś szemrany sklep i kupić mi takie zaczarowane oko, jak miał Szalonooki Moody, wtedy dopiero będę mogła porządnie się przyjrzeć tym cudom. Myślisz, że byłoby mi do twarzy? Może też się w takie zaopatrz, totalnie by ci się przydało też w rezerwacie! - wpadła na iście genialny pomysł, parskając śmiechem na samo wyobrażenie tego jak fenomenalnie by wyglądali i pokiwała głową z wielkim entuzjazmem, gdy Longwei przystał na jej propozycję jedzenia. A wręcz sam zapraszał - zwyczajnym grzechem byłoby z takiej możliwości nie skorzystać. - Fantastycznie! - przyklasnęła z radością - Szalenie jestem ciekawa, czy rzeczywiście smakują tak rajsko albo czy mają jakieś magiczne właściwości... - dodała, a przez myśl jej przeszło, że gdzieś obiło jej się o uszy jakoby były afrodyzjakiem, postanowiła jednak nie dzielić się tą myślą z Longweiem, uznając, że mógłby to potraktować jak jakąś dwuznaczną sugestię. A przecież nic takiego nie miała na myśli i chciała wyjść na damę. Znaczy, b y ł a damą, tak. Taktycznie zmieniła temat. I ton - na bardzo poważny. - Uwaga, ważne pytanie. Gdybyś był owocem, to jakim i dlaczego?
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Trzeba przyznać, że przy Zoe, Longwei nie był w stanie przestać się uśmiechać. W pewnym momencie położył dłoń na jej dłoni, którą co rusz ściskała na jego ramieniu, aby samemu zacisnąć na moment palce na jej palcach. Chciał pokazać jej, że nie musi się przy nim powstrzymywać przed okazywaniem swojego entuzjazmu. Była to całkowicie naturalna i zrozumiała reakcja i nie widział powodu, dla którego miałaby jakkolwiek wstrzymywać się przed byciem w pełni sobą, przed pokazywaniem tego, co czuje. Wolał, aby podskakiwała jak piłka, śmiała się głośno i mówiła wiele, niż nagle zachowywała się zupełnie inaczej. - Prawdę mówiąc... Nie potrafię wyczarować patronusa. Mam z tym problem i wydaje mi się, że wszystko leży we wspomnieniach - przyznał się, nie chcąc, aby miała mylny jego obraz w swojej głowie. Nigdy nie miał problemu z przyznaniem się do błędu, czy świadomością swoich wad i zalet. Zwykle jednak nie mówiło się o tym głośno, nie każdy chciał na taki temat rozmawiać, ale kiedy już wychodziło na jaw coś podobnego, Longwei nie krył się za uśmiechem, a przyznawał do błędów, czy pewnych braków umiejętności. - W pracy ze smokami ważniejsze jest podejście do nich, wiedza o nich, niż zdolność wyczarowania ognistej klatki, w której mogłabyś próbować go zamknąć, choć po prawdzie niewiele ona pomoże - dodał jeszcze, uśmiechając się szerzej, mrużąc przy tym oczy z wyraźnym rozbawieniem. Nie wiedział, jak bardzo wyidealizowany jego obraz musiała mieć w swojej głowie, ale zaczynało się robić coraz ciekawiej. Obawiał się jedynie, że okaże się nudny w porównaniu z tym, co o nim myślała. Pozostawało wierzyć, że jeśli rzeczywiście tak się stanie, Zoe wciąż będzie chciała kontynuować znajomość. Byłoby szkoda przestać rozmawiać z tak błahego powodu. Pokręcił głową w rozbawieniu, gdy usłyszał o oku jak u Szalonookiego Moody'ego. Takie coś rzeczywiście mogłoby być przydatne, z pewnością ułatwiałoby ucieczki przed atakami smoków, ale wyglądaliby z tym co najmniej komicznie. Zdecydowanie wolał znaleźć inne ciekawe pamiątki z wyprawy, albo zacząć robić zdjęcia. Do zdjęć zawsze mogli wrócić, nie tracąc nic z urody. - To musimy się dowiedzieć, gdzie można tutaj zjeść cokolwiek, albo czy jest miejsce, gdzie możemy zerwać jabłka prosto z drzew, a później po prostu iść tam. Albo zrobić teraz spacer, rozłożyć swoje rzeczy w domkach i wybrać się już na spokojnie, gdy w pełni przywykniemy do tego powietrza... Albo i teraz i później, bo właściwie, dlaczego nie - zaproponował, odrobinę plącząc się w swoich słowach, przez co już po chwili miał całe czerwone uszy, choć próbował nie dać po sobie poznać swojego zmieszania. Szczęśliwie padło pytanie, które wymagało od niego skupienia. - Prawdę mówiąc, nie wiem...? Wydaje mi się, że mógłbym być arbuzem. Z zewnątrz raczej twardy, zwykły, a w środku orzeźwiający i, cóż, słodki? Łagodny i pasujący każdemu, jeśli już zdecyduje się spróbować - odpowiedział po chwili ostrożnie.
- Ojej... Nie masz szczęśliwych wspomnień? - palnęła prosto z mostu, szczerze przejęta jego słowami i naprawdę zmartwiona wyobrażeniem, że Longwei mógł się uważać za nieszczęśliwego człowieka; może nie wyglądał ani nie brzmiał na takiego, ale doskonale wiedziała, że pierwsze wrażenie często bywa mylne i wiele można było zwyczajnie ukryć. No po prostu serce jej pękało na myśl o tym, że Longwei mógł cierpieć... A zaraz potem zabiło mocniej, kiedy poczuła jak jego palce zaciskają się na jej dłoni gestem zdecydowanie - w jej ocenie - dalekim od przyjacielskiego. Całe szczęście, że nadal trzymała ramię mężczyzny, bo byłaby się przewróciła z wrażenia. Trochę zgubiła wątek rozmowy, kompletnie zbita z pantałyku, ale pokiwała głową z zaangażowaniem, kiedy gdzieś w połowie jego wypowiedzi zaczęła z powrotem kontaktować. A mówił bardzo mądrze i zgodnie z jej własną filozofią - Masz absolutną rację! I wspaniałe podejście. Ja to w ogóle jestem przeciwna jakiemukolwiek przymusowi czy przemocy wobec zwierząt. W końcu... to one były tu pierwsze, a my tylko korzystamy z ich planety, nie? No, wobec ludzi oczywiście też, chociaż niektórzy czasem zdają się aż o to prosić - stwierdziła, natychmiast myśląc na przykład o takim Patolu, bo czasem zastanawiała się czy skoro rozsądne argumenty do niego nie przemawiały, to czy porządny cios w czerep nie załatwiłby sprawy i nie sprawił że dziad nabrałby trochę ogłady - ale tego w życiu nie powiedziałaby na głos. Chciała w końcu zrobić dobre wrażenie na Longweiu, który sam zdawał się być ucieleśnieniem ideału mężczyzny... A w dodatku ewidentnie zdawał się ją lubić. A może nawet lubić. Przejęta tą myślą, ledwo zrozumiała jego chaotyczną odpowiedź, w której składał jej ze trzy różne propozycje splątane w jedno długie zdanie, czym jednak absolutnie się nie przejęła, w końcu sama często brzmiała równie niezrozumiale. Zwłaszcza, że kiedy przestał mówić, wyglądał na lekko zakłopotanego i, cóż, był to całkiem uroczy widok. Uśmiechnęła się szeroko i z wielką aprobatą. - A zatem: spacer, domki... Ciekawe swoją drogą jakich mamy współlokatorów, myślisz że będą koedukacyjne? Liczę że wyląduję z Augustem... E... To mój przyjaciel, żaden chłopak - sprostowała szybko, żeby nie studzić ewentualnego zapału Longweia i w ogóle pożałowała natychmiast że zaczęła cokolwiek mówić - No... Albo z kuzynkami, wiadomo. A ty? Aha, ale co ja mówiłam. Spacer, domki, a wieczorem możemy się... umówić - zaproponowała wesoło i nawet odważnie nazwała rzecz po imieniu, a co tam. - Może zamiast jabłek powinniśmy poszukać arbuzów, teraz narobiłeś mi na nie ochoty - zachichotała, pod wrażeniem trafnego porównania do owocu i szczerymi słowami Longweia o samym sobie. Dokładnie tak samo go odbierała. - Twardy i słodki, idealne połączenie... Dobra, a ja? Jakim owocem bym była? - oczywiście sama mogłaby znaleźć odpowiedni, ale była bardzo ciekawa opinii rozmówcy.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- Nie do końca – odparł, uśmiechając się łagodnie kręcąc lekko głowa, gdy tylko dostrzegł jej zatroskane spojrzenie. – Mam właściwie same szczęśliwe wspomnienia, które są jednak mocno powiązane z mniej przyjemnymi. Przykładowo dzień, kiedy pierwszy raz w mojej karierze obserwowałem, jak z jaja wykluwa się młode antypodzkiego opalookiego. Jednak tego samego dnia ich opiekun został zaatakowany przez matkę, gdy nie zdążył odłożyć młodego, przed jej wybudzeniem się. Wciąż jeszcze leży w Mungu, gdzie leczą jego obrażenia. Potrafię dzięki tym wspomnieniom wyczarować coś, jakby tarczę, ale mój patronus nie ma jeszcze pełnej formy, nie wystarcza do odstraszenia dementora – wyjaśnił spokojnie, nie będąc świadomym, do jakiego stanu doprowadzał Zoe zwykłym uściskiem jej dłoni. On sam nie widział w tym geście niczego ponad tym, czym był – zwykłym uściskiem dla podniesienia na duchu, dla zapewnienia, że jest obok, czy, jak w ich przypadku, dla pokazania, że cieszy się z tego, jaka ona była i jak bardzo ekspresyjnie okazywała swoją radość. Jej towarzystwo było wyjątkowo orzeźwiające.
Uśmiechnął się, spoglądając na Zoe z zaciekawieniem, kiedy wyraziła swoje zdanie w sprawie stworzeń i zaklęć używanych przeciw nim. Cieszyło go jej spojrzenie na tę sprawę, co było widać w jego ciemnym spojrzeniu, ale nie komentował tego dalej. Nie chciał w tak przyjemny dzień wchodzić w dywagacje na temat wprowadzenia zmian w opiece nad magicznymi stworzeniami. Nie chciał również przypadkiem wspomnieć o swoich planach na stworzenie magicznego uniwersalnego siodła dedykowanego dla wszystkich magicznych stworzeń. Było to coś, co wolał zachować dla siebie.
Niewiele trzeba było czekać, aby Longwei znów uśmiechnął się szeroko, mrużąc przy tym oczy, wyraźnie rozbawiony. Wystarczyło, aby Zoe zaczęła się tłumaczyć ze swojej znajomości z jakimś chłopakiem, którego imię brzmiało niesamowicie znajomo. Mężczyzna ledwie widocznie zmarszczył brwi, przesuwając palcami wolnej dłoni po swoich ustach, aż w końcu spojrzał z ukosa na dziewczynę.
- August… Edgcumbe? Jeśli tak, to zdążyłem już go poznać – powiedział spokojnie z cieniem dumy w głosie, choć po chwili dotarło do niego, że może to być dziwne, że zna studentów z Hogwartu. Z drugiej strony, skoro jego siostra sama studiowała, miał prawo znać cześć z jej znajomych… Nawet jeśli po prostu znali się z widzenia, prawda? – Pomógł mi kiedyś, gdy zaatakował mnie dementor i tak się poznaliśmy. Wydaje się być całkiem w porządku, więc nie dziwi mnie, że się przyjaźnicie. Z resztą, nie wydajesz się kimś, kto cierpi na brak znajomych. W każdym razie dobrze, mamy zaplanowany teraz czas, więc możemy ruszać na spotkanie z naszymi współlokatorami… Ja pewnie będę mieć kogoś z grupy opiekunów – wyjaśnił swoją znajomość z Augustem, płynnie przechodząc do odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie, mając nadzieję, że nie trafi jednak na kogoś, z kim będzie mu ciężko wytrzymać. Wtedy musiałby szukać noclegu w domku siostry, a to mogło być dziwne. Z drugiej strony był przekonany, że Mulan nie odmówiłaby mu miejsca na noc, za co już teraz był jej wdzięczny, nawet jeśli miałoby się okazać, że nie będzie tego potrzebował.
- Dobrze, więc jesteśmy umówieni na wieczór i mam nadzieję, że to nie będzie nasze jedyne spotkanie. Będzie miło zwiedzać wspólnie wyspę – zgodził się na jej propozycję, od razu chcąc się upewnić, czy może liczyć na jej towarzystwo od czasu do czasu, czy wolała poza tym spacerem i wieczorem, wychodzić gdzieś ze swoimi znajomymi. Nawet nie byłby przesadnie zdziwiony, gdyby tak było.
- Idealne połączenie? – spytał, spoglądając na nią z wyraźnym niezrozumieniem tego, co chciała powiedzieć, ale niemal od razu zamyślił się, kiedy zapytała, jakim byłaby owocem. To nie był prosty wybór, a ilość owoców, jaka nasunęła mu się na myśl sprawiła, że sam nabrał na nie ochoty. W końcu spojrzał na Zoe, uśmiechając się ciepło. – Malina. Słodka, urocza, orzeźwiająca.
Trzyma się z dala od dalekich podróży. Podróży w nieznane miejsca, przyprawiające o gęsią skórkę, o niewygodę i serce pełne strachu. A jednak płynie statkiem na Wyspę Jabłoni. Wolałaby zostać w domu, zamknąć się w pokoju, mając nadzieje, że świat jutro się skończy, a wszystko to było tylko ułamkiem życia obcej dziewczyny, nienależącego w żaden sposób do niej. Przez zimne fale magiczna koga mknie gnana przez morskie wiatry samego Posejdona. Jest w tym pewna wolność, którą Britney odczuwa, mieszająca się z niepokojem, lekkim szaleństwem i strachem, ale pigułki pomagają. Sprawiają, że oddech wpada do jej płuc swobodniej, a umysł otępiale patrzy się na wodę z dala od innych, jak tylko się da na statku pełnego uczniów, opiekunów i obcych dorosłych, chcących zakosztować wakacyjnej swobody. Jeszcze przychodzą do niej myśli, że może nie powinno jej tu być, że chce wracać, ale gdzieś w głębi duszy czuje błogość, że matka jest tak daleko, że tym razem te wakacje mogą wyglądać inaczej, bo w końcu nigdzie nigdy nie była. Przerażenie walczy z ekscytacją i nie wiadomo kto wygra. Postawienie stóp na ziemi jest kojące, gdy statek dobija do brzegu. Przewodnik duch jest czymś całkowicie dobrze jej znanym, w końcu w Hogwarcie nie można było narzekać na brak zjaw, niektórych całkiem przyjemnych. Widok wyspy zapiera dech w piersiach i na kilka chwil Britney zachwycona widokiem wstrzymuje powietrze, a gdy puszcza, łapiąc łapczywie oddech, zastanawia się, czyżby właśnie nie doświadczała ataku paniki. Dłoń kładzie na klatce piersiowej, starając uspokoić się, chłonąc widok niesamowitego miejsca, a jednocześnie z zamiarem stłumienia strachu nieznanego. Tak ciężko skupić było się na słowach Zielonego Rycerza, gdy na drodze kaczka ze świnią robiły sobie test matematyczny, a nad głową przeleciał smok ze skrzydłami ważki nieszczególnie wielki, ale za to głośny. Britney przygryzła wargę ze zdenerwowania, wspinając się za innymi na kolejne wzgórze, bojąc się, że na kogoś wpadnie, przez to, że zagapi się na, chociażby te wierzby dźgające robale. - Oh, niesamowite. - Szepcze do siebie, kiedy przed jej oczami Avalon ukazuje wioskę wyjętą z książek fantasy. To rekompensuje jej całą podróż i na chwile zapomina, że ktoś właśnie trącił ją ramieniem może to przypadkiem, kiedy oczarowana przyglądała się domkom i uliczką wypełnionym stukotem kopyt centaurów, faunów, cudownych nimf dyskutujących z trytonem, a także trolli, które przelewały wodę do dziury wykopanej parę metrów od brzegu nie wiedzieć w jakim celu. - Ellan Vannin. - Powtórzyła za ich przewodnikiem, mając nadzieje, że to miejsce zapamięta na zawsze, a nazwa będzie jak kotwica otwierająca drzwi w jej wyobraźni do tej chwili, mówiąca o tym, że nieznane wcale nie musi przerażać, a może i zachwycać.
| zt
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
- Och, rozumiem... Tak... Jak to mówią, nie ma dnia bez nocy, chociaż tak teraz myślę, to bez sensu, bo dlaczego niby dzień ma być dobry a noc zła? Ja na przykład lubię noce - skomentowała, zbaczając trochę z tematu, do którego jednak zaraz powróciła, bo przecież kwestia wspomnień Longweia była dla niej bardzo istotna - Musimy się w takim razie postarać, żebyś dorobił się takich szczęśliwych chwil, że n i c nie będzie w stanie ich zrujnować - w mitycznym Avalonie jest na to, wydaje mi się, naprawdę spora szansa, prawda? A nawet jak się nie uda... Cóż... Miło będzie próbować - zaświergotała wesoło, zachęcona jego zalotnym dotykiem, z głębokim postanowieniem, że naprawdę spróbuje mu w tym pomóc na tyle, na ile będzie mogła. A jeśli to prawie-złapanie z rękę było zgodne z tym, jak je interpretowała, to nie powinna mieć z tym problemu... No bo czy jest coś wzbudzającego większe szczęście niż płomienne uczucie? No, dla Longweia pewnie smoki - ale o tym nie miała przecież pojęcia. Była przekonana, że jej skromna osoba mu wystarczy. Z miłym zaskoczeniem przyjęła informację, że przyjaciel jest ich wspólnym znajomym i nawet nie zdziwiło jej to, że jeden był studentem a drugi nie - zwyczajnie się ucieszyła. - Oooo, fantasycznie! Nie ma nic lepszego, niż dowiedzieć się, że twoje ulubione osoby lubią się nawzajem! - zawołała z entuzjazmem, notując w pamięci że musi koniecznie wypytać Augusta o jego wrażenia na temat Weia. Na razie jednak zareagowała z przejęciem na opowiadaną historię - Zaatakował was d e m e n t o r? O Merlinie. To dopiero zapoznanie... No, ale to dobrze wróży, skoro przyjaciół poznaje się w biedzie, nie? Wiesz, ja to wcale nie mam ich aż tak wielu! Nie chodziłam do szkoły kilka lat i, co jest bardzo przykre, nie wszystkie znajomosci to przetrwały. Ale ta z Augustem na szczęście tak - zwierzyła się beztroskim tonem, chociaż treść słów była trochę gorzka - Mam nadzieję, że nie trafisz na żadnego starego ramola albo nudziarza - dodała, powstrzymując się przed wyjściem z cisnącą się na usta propozycją w stylu "jakbyś się nudził, to wpadnij do mojego domku" - w końcu nie chciała AŻ TAK przejmować inicjatywy. Na szczęście już po chwili Longwei zróbił to sam, co było wręcz miodem dla jej uszu. Byli umówieni na wieczór . Jej pierwsza prawdziwa randka. I, jak wynikało z jego sugestii, nie ostatnia. - Oczywiście! Z wielką przyjemnością. Bardzo chętnie - potwierdziła z wrażenia kilka razy, cała zarumieniona na samą myśl o tym, jak fantastyczny wieczór ich czeka. Zachichotała wdzięcznie, słysząc do jakiego owocu ją porównał - bardzo, bardzo jej się spodobała ta odpowiedź. - Ty komplemenciarzu! Muszę cię częściej pytać o takie rzeczy - skwitowała niby żartobliwie, ale w środku prawie umierała z przejęcia na samą myśl o tym, jakim kwiatem - i jak pięknymi przymiotnikami - mógłby ją nazwać, gdyby tylko podjęła temat. Postanowiła jednak, że zrobi to innym razem. - Tooo... na dziewiątą? Jak w tej piosence - uśmiechnęła się lekko, gdy przyszedł jej do głowy stary przebój, którego melodię nucił często dziarski pan ogrodnik z posiadłości Brandonów.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Dlaczego dzień ma być dobry, a noc zła? Uśmiechnął się lekko, kręcąc przy tym głową. Nie o to chodziło, a przynajmniej nie jego zdaniem. Miał już to wyjaśniać, gdy okazało się, że po prostu zostanie mu zapamiętać, że dziewczyna lubi noc i kiedyś spróbować sprawić jej przyjemność. Było w niej coś takiego, że chciało się odpłacić jej za to, co robiła, za każdy uśmiech, dobre słowo, przyjaźń. - Oczywiście, że będzie miło i czuję się zaszczycony, że masz ochotę mi w tym pomóc - odpowiedział swobodnie, będąc zwyczajnie miłym. Naprawdę cieszył się, że miała ochotę mu pomóc, choć przecież nie musiała, nie był to jej problem. Jednak nie potrafił jej odmówić, gdy widział, że wyraźnie zależało jej na tym. Zostawało jedynie zgodzić się i płynąć z prądem. Właściwie był to jedyny sposób, żeby nie zgubić się w trakcie rozmowy z Zoe. Dziewczyna była tak żywiołowa i tak entuzjastycznie podchodziła do wszystkiego, że można było zgubić wątek. Longwei odnosił czasem wrażenie, że Zoe tak naprawdę potrzebowała jedynie towarzystwa, słuchacza, a on nie miał nic przeciwko zajmowaniu tego zaszczytnego miejsca. - Kiedy stare znajomości umierają, zostaje miejsce na nowe. Wiem, co mówię. Studiowałem w Chinach, więc i moje znajomości trochę się rozwiały. A co do domku… Myślę, że sobie poradzę. W razie problemów mogę iść do siostry, albo spać pod gołym niebem. Zawsze też można wybrać się na nocną wycieczkę, prawda? - odpowiedział, uśmiechając się znów tak, że aż mrużył przy tym oczy. Nie ,dawał sobie sprawy z tego, jak można było odbierać jego słowa, jak można było rozumieć wszystko, co mówił. Przywykł do tego, że mówił wprost, co myślał, a także nie ukrywał się za sugestiami. Z tego powodu, gdy mówił, że chciałby się z kimś spotkać, dokładnie to oznaczały jego słowa, nic więcej. Nie wiedział więc dlaczego Zoe zdawała się radośniejsza, jakby bardziej zadowolona i uznawał, że chodzi po prostu o ich spotkanie i możliwość kolejnych rozmów nieprowadzonych przez wizengera. - W takim razie muszę powiększyć moja znajomość roślin, żeby wiedzieć, jak odpowiadać - odpowiedział na jej słowa, dodając zaraz, że to nie był pusty komplement dla chwilowej radości. Nie chciał, żeby uznała, że zwyczajnie mówił coś, byle trafić w to, co chciała usłyszeć. Nigdy nie kłamał, starał się unikać tego, jak ognia, ewentualnie manewrować prawdą tak, żeby niekoniecznie całą wyszła na jaw, ale nie mówił czegoś, z czym nie mógłby się zgodzić. - Dziewiąta. Powinniśmy załapać się nawet na zachód słońca - zgodził się z nieznacznym zamyśleniem, czy nie była aby zbyt późna godzina. Choć z drugiej strony, Zoe była chyba studentką, a nawet jeśli nie, to byłaby w jego towarzystwie, więc byłaby z opiekunem. Tak patrząc na planowane spotkanie, wszystko było w porządku.
______________________
I won't let it go down in flames
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Longwei zdawał się rzucać sugestię za sugestią, po prostu nie sposób było odczytywać jego słów inaczej niż jako jawne znaki, że jest zainteresowany tą znajomością w sposób nie tylko koleżeński. Był przy tym, trzeba przyznać, stonowany i subtelny, co Zosi szalenie się podobało. W końcu, nie licząc jednego feralnego zauroczenia w pewnym graczu qudditcha, nie miała zupełnie doświadczenia i nie była pewna, czy poradziłaby sobie z odważniejszym f l i r t e m. - Mam miejsce akurat na jedną osobę - odparła, uśmiechając się zawadiacko, chociaż uściślenie, że miała na myśli smutną pustkę w swoim sercu zostawiła dla siebie - Koniecznie musisz mi opowiedzieć, jak jest w Chinach, wiesz, ja ledwo wyściubiam nos z Norfolk, a podróże w nowe miejsca uważam że są szalenie ekscytujące... nawet jak odbywają się w czyichś opowieściach! A dzieciństwo gdzie spędziłeś? - zainteresowała się nie tylko jego wojażami, ale też szczegółami pochodzenia, zwyczajnie ciekawa, bo takie kwestie w przypadku osób o zagranicznych nazwiskach nie były wcale oczywiste. Oczy aż jej rozbłysły niczym gwiazdy, kiedy usłyszała zaowalowaną proopozycję nocnej wycieczki - jeśli taki spacer pod rozgwieżdżonym niebem nie był czymś, co mogłoby zwalić każdą dziewczynę z nóg, to ona nie wiedziała, co innego mogłoby. - Prawda! - potwierdziła tylko energicznie, starając się rzucić mu jakieś powłóczyste spojrzenie pod rzęs, którymi strzelały non-stop bohaterki najróżniejszych powieści i cóż... trzymała kciuki, żeby Weiowi trafiło się jakieś okropne towarzystwo, od którego będzie wolał spotkania z nią. Takie pod gołym niebem na przykład. I całe szczęście, że nie miała świadomości jakie prozaiczne kwestie zaprzątają głowę Longweia, kiedy ona rozmyślała o ciałach niebieskich i że na głos wypowiedział tylko słowa o zachodzie słońca - na tę wzmiankę kolejny przyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach. Randka z zachodem słońca! Karma ewidentnie istnieje, i wraca, i wynagradza Zosię za wszystkie jej dobre uczynki. - Cudownie. U w i e l b i a m zachody słońca - prawie rozpłynęła się w zachwycie - Napiszę ci, w którym domku mnie zakwaterowali - dodała, stwierdzając, że nie ma innej opcji niż dżentelmen odbierający damę o umówionej porze spod drzwi.
+
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Flirt, podtekst, randka – to były słowa znane Longweiowi jedynie ze słownika i z pewnością próbowałby jakoś wytłumaczyć zaistniałe i rosnące z każdym jego słowem nieporozumienie, gdyby tylko był świadom, że takie istniało. Niestety, żyjąc w błogiej nieświadomości, odwzajemniał każdy z uśmiechów dziewczyny, bawiąc się dobrze w jej towarzystwie. Zaraz też niemal zaśmiał się cicho, gdy usłyszał, że ma jedno wolne miejsce pośród swoich znajomych. - Dobrze, że tylko jedno – odpowiedział całkiem poważnie, rozumiejąc, że w takiej sytuacji nie straciła wielu przyjaciół w czasie swojej nieobecności w szkole. Z tego powodu nie było źle, wręcz można było się poniekąd cieszyć, gdyż miała w swoim otoczeniu miejsce na kogoś nowego, powiew świeżości, a jednocześnie nie musiała niczym się przejmować, otaczając się wciąż bliskimi sobie osobami. Zaraz też zapewnił, że przy następnym spacerze wszystko jej opowie, co tyczyło się jego, poniekąd, rodzimego kraju, na moment milknąc, gdy zastanawiał się, czy powinien ominąć tak zwykłą część prawdy, czy nie musiał się tym martwić. - Urodziłem się w Chinach, ale wychowywałem się i mieszkam w Dolinie Godryka. Ojciec jest Chińczykiem, matka Brytyjką, więc wpajane przez rodziców zasady mocno się przeplatają tak jak tożsamość kulturowa. Jest ciekawie – odpowiedział w końcu, uśmiechając się z cieniem zawstydzenia, który pokazał się w postaci nieznacznie zaczerwienionej szyi. Widząc jej radość na wzmiankę możliwym nocnym spacerze, jedynie upewnił się w przekonaniu, że musi znaleźć takie miejsce, gdzie dziewczyna będzie mogła oglądać gwiazdy. W ten sposób odwdzięczyłby się jej za dawną pomoc ze znalezieniem apteki w Hogsmeade. Dodatkowo lubił sprawiać innym przyjemność, a szczególnie kiedy się przyjaźnili. Nie widział w tym niczego dziwnego, czy nawet niestosownego. - W takim razie przyjdę po ciebie, gdy dasz znać. Będzie rzeczywiście prościej, niż szukać się na ternie domków. Do zobaczenia później, Malino – odpowiedział, próbując odrobinę zażartować, choć czuł, że raczej mu to nie wyszło, przez co w momencie poczuł się nieco zażenowany. Być może byłoby lepiej, gdyby jednak nie próbował żartować, skoro miał świadomość, że mu to zdecydowanie nie wychodziło? Odetchnął głębiej i wyswobodziwszy rękę z jej uścisku, uniósł nieco dłoń w geście pożegnania, żeby skierować się do swojego domku, gotów poznać tajemnicę współlokatorów, poznać ich, a także znaleźć domek swojej siostry.
Wakacje zwykle były leniwe. Bogate w wydarzenia, ale jednocześnie pozwalające odpocząć, zrelaksować się, odetchnąć. Larkin miał wrażenie, że coś jednak poszło nie tak w jego odpoczywaniu. Nie dość, że i tak co kilka dni wracał do pracy na kilka godzin, gdy właściciel otrzymywał więcej zleceń na stworzenie unikalnej bizuterii, to jeszcze dochodziły jego własne myśli. Wątpliwości co do obranego kierunku, co do planów na przyszłośc, a także emocjonalna kolejka górska, której może nie pokazywał zbytnio po sobie, a jednak nie potrafił całkowicie wyciszyć. Brakowało mu kogoś, żeby porozmawiać o tym wszystkim, ale jednocześnie nie miał ochoty poruszać tych tematów. Jedno jednak było pewne — potrzebował się napić, a w takich chwilach najlepszym kompanem była do tego siostra. Zaproponował jej, żeby zabrali ze sobą butelki z dowolnym alkoholem i wybrali się w jakieś miejsce, gdzie teoretycznie nikt nie będzie im przeszkadzać, żeby mogli spokojnie porozmawiać, jeśli będą mieć na to ochotę, albo po prostu się spić. Żeby w jakiś sposób zająć swoje dłonie, miał w kieszeni nóż do drewna i niewielki kawałek gałęzi jabłoni, który odciął od gałęzi, leżącej przy drodze. - Mhm, jak znam życie, będziemy mieć towarzystwo - mruknął, gdy tylko usłyszał charakterystyczny dla zbroi szczęk za nimi. Odwrócił się, spoglądając za nich i rzeczywiście, nawiedzona kupa złomu szła za nimi, co z pewnością nie mogło zwiastować niczego dobrego. - Dobra Lei. Dom cały w kwiatach, ciebie trudno złapać, więc z pewnością dobrze się bawisz, ale brata nie oszukasz. Wszystko w porządku? - spytał, odwracając głowę, aby spojrzeć na siostrę, czując, że coś zaczyna się zmieniać i bynajmniej nie było to nic dobrego. Nawet metamorfomagią nie był w stanie zatrzymać nagłego wzrostu i cieszył się, że nie szli po jakiejś leśnej dróżce, gdy zdał sobie sprawę, że był wielkości drzew. - Wygląda na to… Że i alkohol będzie trzeba sobie dorobić - mruknął, unosząc w górę dłoń, spoglądając na butelki, które zdecydowanie były teraz za małe, żeby mogły pozwolić się spić.
Z jej odpoczywaniem też coś było zdecydowanie nie w porządku – albo szwendała się przez kilka dni przez góry Onchu w poszukiwaniu arturiańskich zamków, przypłacając to srogimi zakwasami i koniecznością odsypiania tego wysiłku przez większość następnego dnia, albo pakowała się w inne miejsca, w które nie powinna, w efekcie musząc znosić noce pełne koszmarów. No, ale za to jak śpiączka po kontakcie z trującą rośliną odcięła ją na trzy bite dni, to odpoczęła sobie za wszystkie czasy – prawdopodobnie w zupełnym przeciwieństwie do swojego brata w tamtym czasie. — Och, wspaniale — powiedziała po szybkim zerknięciu przez ramię tonem, który jasno wskazywał na nieskończone pokłady sarkazmu zawarte w jednym słowie. — Jedna z nich postanowiła sypać moimi sekretami jak z rękawa kiedy Darren uczył mnie zaklęcia orchideus — zapauzowała, przeklinając samą siebie w myślach. Ktoś uczy jej orchideusa, a zaraz potem zaczyna dosłownie nadużywać tego zaklęcia? Kompletnie niepodejrzane. Odchrząknęła. — Polecam go omijać szerokim łukiem, łatwo go rozpoznać, wygląda jak skończony przygłup. Tak, zbrojom też się widać zdarza. Wygląd dobrze oddaje charakter. Uśmiechnęła się niewinnie i nieco przyspieszyła kroku, nie mając ochoty na rozmowę ze zbroją, tudzież duszą, która ją zamieszkiwała. Jak dotąd nie przyniosło jej to niczego dobrego. Zwolniła i spojrzała jednak na brata, kiedy ten się odezwał i to tonem, który cały kipiał podejrzliwością. Uniosła dumnie podbródek, pod maską pewności siebie gorączkowo zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie chciała go martwić, nie chciała też zadręczać go swoimi rozterkami. Właściwie znacznie chętniej posłuchałaby o jego postępach z Victorią, bo sama Brandon oczywiście nie była zbyt wylewna. Co za zaskoczenie. Już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, kiedy poczuła się, cóż, dziwnie i zdecydowanie nie tak, a chwilę potem mogła już patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy. Przede wszystkim jednak spojrzała na brata z zupełnym brakiem zrozumienia, pytająco, może trochę oskarżycielsko, bo jeśli ktoś z ich dwójki znał się na modyfikowaniu ciała za pomocą ich dwójki, to z pewnością nie była to ona. — Teraz to na pewno nie jest w porządku — oznajmiła na poły zaniepokojona, a na poły rozbawiona — to się dopiero nazywa mieć długie nogi. Projektanci byliby zachwyceni — dodała z towarzyszącym temu niezbyt głośnym i niezbyt długim parsknięciem śmiechem. Sama też spojrzała na butelkę i zaśmiała się raz jeszcze, widząc, jaka jest teraz malutka. Wielką ręką sięgnęła do torby i nie bez trudu wyciągnęła z niej różdżkę, która aktualnie była jak zapałka. — Mon dieu, ciekawe czy uda się w ogóle rzucić zaklęcie — szczerze zmartwiła się Leighton, ale zamiast się poddawać, spróbowała rzucić engorgio na swoją butelkę i na szczęście okazało się, że choć było bardzo trudno nakierować różdżkę w odpowiednią stronę, działała równie dobrze jak przedtem. Otworzyła zakrętkę, wypiła ten łyk cydru, który znajdował się teraz na jej dnie i napełniła ją zaklęciem aquamenti, podając ją zaraz bratu z towarzyszącym temu uroczym uśmiechem. — Cydr poproszę. Albo... albo nie. Zrób mi tu ginu, dasz radę od razu z tonikiem? — cydr kojarzył jej się... dobrze, ale i nieco boleśnie. Westchnęła cicho na oczywiste skojarzenie z Shawem i zajęła miejsce na piasku, odkrywając, że na tak wielkim tyłku tak małe ziarenka nawet nie są tak irytujące tym, że włażą wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe. Zawahała się przez moment, ale postawiła na szczerość. Nie przyszła tu przecież po to, żeby kłamać. — Nie jest w porządku, LJ. Masz rację, dom był cały w kwiatach. I dużo mnie nie było. I świetnie się bawiłam. I to się chyba skończyło — przygryzła wargę, odwracając wzrok w stronę morza. Napiła się solidnie przygotowanego przez brata trunku i dodała — Powiedz mi, że ty masz jakieś lepsze wieści.
Śpiączka Lei była czymś, co doprowadzało Larkina do szału i był gotów nieść ją do uzdrowiciela, gdyby ten sam nie zawitał do domków. Jak się okazało, w tamtym czasie wielu próbowało szukać wskazówki, gdzie ukryty jest Graal, ale niewielu, jak on, decydowało się nie robić niczego dziwnego. Powiedziano mu, że się obudzi, że trzeba czasu, więc czekał, choć nie można było powiedzieć, aby był spokojny. Szczęśliwie teraz wszystko było dobrze. Uniósł brwi, gdy w końcu rozwiązała się tajemnica tego, dlaczego jego siostra używała zaklęcia orchidea jak szalona. Właściwie widział już wcześniej, że coś było na rzeczy, kiedy wyraźnie nie podobał jej się pomysł, z udawaniem jej przy Darrenie. W tej chwili, jakaś część LJ chciała zmienić swój wizerunek, przybrać postać byłego prefekta, aby sprawdzić reakcje siostry, której oczy nie potrafiły kłamać. Powstrzymał się jednak przed tym. Ostatecznie nie miał zamiaru igrać z czymś, co być może miało być czymś więcej niż zwykłym zainteresowaniem ze strony Lei. Na wzmiankę o zbroi powiedział jedynie, że zapamięta, bowiem z ich ciałami zaczęło dziać się coś, co przeczyło wszystkiemu. Nigdy nie próbował zmian, które miałyby polegać na takim powiększeniu swojego ciała. Nigdy tak naprawdę nie poczuł się swobodnie ze swoją metamorfomagią, żeby próbować czegoś takiego, więc i na jego twarzy malowało się zdziwienie. - Nie patrz tak na mnie. Nigdy nie bawiło mnie górowanie nad innymi - mruknął, wiedząc jej wzrok i choć wyraźnie próbował cokolwiek zmienić w wyglądzie, nie potrafił się zmniejszyć. Magia Avalonu. Zaczynał rozumieć, o co chodziło Victorii przy ich ostatnim spotkaniu, gdy twierdziła, że każda brona próbuje zrobić z niej głupka. Mógł się przynajmniej cieszyć, że z Lei zostali tak samo powiekszeni. Podobnie do siostry, sięgnął po różdżkę, próbując znaleźć ja w kieszeni, niemal wypuszczając ja z dłoni. Szczęśliwie zdołał ją złapać, zanim ta upadła niżej, uderzajac się w policzek o jedno z drzew na drodze, nim ostatecznie wyszli na plażę. Odebrał od siostry butelkę, uśmiechając się do niej tak, jakby miał ja zapytać, czy naprawdę wątpi w jego umiejętności. Po chwili w butelce znajdował się gin, który po użyciu gusto combiato miał smak, jakby został połączony z tonikiem. - Aż tak zdolny nie jestem, żeby z jednej cieczy robić dwie, więc mamy gin, ale w smaku powinien ci odpowiadać - zaśmiał się, samemu biorąc pierwszy łyk, aby kiwając lekko głową, podać butelkę siostrze, słuchając przy okazji jej odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Jak dla niego, brzmiało to jak próba ucieczki, którą bardzo dobrze znał. Po tym, jak ostatnio zachowywał się jak idiota, gdy był gotów kupować obraz Lei, na którym tkwiła Brandon w cholernie atrakcyjnym wydaniu, wolał o niej nie rozmawiać. Nie dało się jednak nie zauważyć, że wychodził czasem z Victorią z domku, że to właśnie z nią ruszył na wyprawę po avalońskich zamkach. Nie mógł więc udawać, że nie było o czym mówić. Dotarli na plażę, gdzie LJ zdjął buty, aby włożyć stopy do zimnej wody, próbując się nie śmiać z tego, jak daleko od brzegu sięgały jego nogi, delikatnie obmywane przez fale. - Czyli nie chcesz o tym za bardzo mówić i wolisz posłuchać o moich postępach, o których z kolei ja wolałbym nie mówić, słuchając tego, co u ciebie - powiedział, spoglądając na siostrę, nim ostatecznie powiększył i swoją butelkę, dolewając do niej wody i robiąc także w niej cudowny gin o smaku toniku. - Może po prostu wyrzućmy to z siebie, bo kto wie, może to drugie znajdzie jakieś rozwiązanie? - zaproponował, pociągając większy łyk z butelki, zezujac na zbroję, która stanęła niedaleko nich, wyraźnie nie zamierzając zostawić ich samych. - Rozmawiamy ze sobą i nawet nie kłócimy się o wszystko. Okazuje się nawet, że docenia to, co robię jako artysta i zaproponowałem, że pomogę jej z drewnem do tworzenia miotły, na co się zgodziła. Powiedziałem jej o medaliku i dlaczego go noszę, a ona wyjaśniła mi swój lęk. Można powiedzieć, że jestem na dobrej drodze, żeby być kiedyś przyjacielem - wyznał swoją część i spojrzał na siostrę wyczekująco.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Jeśli LJ mimo wysiłków nie był w stanie poradzić nic na ich ogromny wzrost, to ona tym bardziej nie miała co próbować. Trzeba się więc było z tym po prostu pogodzić. Dostrzegała zresztą plusy tej sytuacji, po pierwsze powiększyli się oboje – na szczęście, bo gdyby jedno z nich miało normalne rozmiary, to wyjątkowo trudno byłoby im rozmawiać – a po drugie kiedy siedziała sobie wygodnie suchym tyłkiem na piasku, nogami bez problemu dosięgała morza, które oblewało jej stopy chłodną wodą i otaczało ciepłą mgłą, dając wyjątkowo przyjemne wrażenia. — Gin o smaku toniku, ale to sam, czyściuteńki alkohol. Barmani od teraz na pewno Cię nienawidzą — roześmiała się i choć początkowo wykazywała średnie zaufanie do zdolności brata, to zaraz musiała zwrócić mu honor, bo drink smakował idealnie, a kopał zapewne tak, jakby doiła z butelki czystą wódkę. I chyba tego właśnie było jej potrzeba, absolutnego upodlenia się, ale przy osobie, przy której mogła czuć się bezpiecznie. Oboje musieli tego potrzebować, zważywszy na to, że sam jej to zaproponował. Trzeba mu przyznać, że miał idealne wręcz wyczucie czasu. Powoli pokiwała głową, uśmiechając się mimowolnie, bo kiedy tak podsumował tę sytuację, to brzmiała ona absurdalnie. Rzeczywiście nie chciała o tym mówić, nie potrafiła opowiedzieć o tym, co się wydarzyło bez emocji. Jednocześnie ciężar gniótł ją niemożebnie i wiedziała, że naprawdę powinna znów z kimś o tym porozmawiać, zwłaszcza że rozmowa z Victorią miała miejsce ładnych parę dni temu i wszystko powinno się już nieco wyklarować. Bo powinno, prawda? W takim układzie zaproponowany przez brata kompromis wydał jej się nie tylko sprawiedliwy, ale i całkiem rozsądny. Oboje będą musieli wyjść poza strefę swojego komfortu, ale przynajmniej będą mogli szczerze porozmawiać. A Leighton naprawdę ceniła sobie zdanie Larkina w wielu różnych kwestiach, prawdopodobnie również sercowych – choć do tej pory nie miała okazji przekonać się o tym na własnej skórze. Upiła jeszcze trochę ginu i w zamyśleniu oparła brodę o wylot butelki, podczas słuchania go próbując przywołać wspomnienie rozmowy z Victorią i wywnioskować, czy cokolwiek, o czym wtedy mówiła, albo co robiła, mogłoby rzucać dodatkowe światło na stan jej relacji z Larkinem. Niestety była chyba wtedy zbyt skupiona na sobie i własnych problemach, by z należytą uwagą przyglądać się Brandon. — I przyjaźń ci wystarcza? — zapytała tak o, po prostu, bez sugerowania, że nie powinna, bez szczególnego zaskoczenia. Czemu miałaby się dziwić, skoro jej samej zdecydowanie wystarczała? Na tym polegał przecież jej problem. Właściwie chętnie zamieniłaby się z bratem na miejsca, on mógłby romantycznie się spełniać, a ona tkwiłaby w przyjaźni, z której prędzej czy później z pewnością udałoby jej się wyciągnąć odpowiednie korzyści. Westchnęła, czując na sobie jego wyczekujący wzrok. — Czy gdybyś wyznał komuś miłość... na haju i tuż po seksie... czy uważasz, że mógłbyś zrobić to przypadkiem i bez pomyślunku tylko ze względu na okoliczności? Czy to znaczyłoby, że naprawdę tak myślisz, a sytuacja była po prostu... khm, sprzyjająca? — odważyła się w końcu na niego spojrzeć, wlepiając w niego pytające spojrzenie zielonych oczu.
Zaśmiał się, gdy tylko Leighton wyraziła uznanie dla jego drinka. Dokałdnei tego teraz potrzebowali - spić się, rozluźnić oraz porozmawiac, choć ta ostatnia część brzmiała najtrudniej. Było to może o tyle zabawne, że właściwie nie miał nic do ukrycia, jeśli chodziło o jego relację z Victorią. Nie było też czym się pochwalić, choć jakieś postępy zostały poczynione, co też po chwili przyznał, otrzymując pytanie, które sprawiło, że wciągnąl ze świstem powietrze. Czy wystarczała mu przyjaźń? Nie. Czy miał cokolwiek do powiedzenia w tym temacie? Także nie. Westchnął ciężko, upijając spory łyk z butelki, nim spojrzał na siostrę, aby zdziwić się jeszcze bardziej, gdy tylko padły kolejne pytania dziewczyny. Wszystko wyglądało na poważniejsze, niż myślał. Upił jeszcze jeden łyk, kręcąc lekko głową. - Zacznę od pierwszego pytania - nie. Przyjaźń mi nie wystarcza, ale jest najlepszym wyjściem, zanim jej się oświadczę - odpowiedział całkowicie poważnie, uśmiechając się lekko pod nosem, spoglądając z ukosa na siostrę. Był pewny, że włosy zmieniły mu znów barwę, mieszając się między różową a rudą. Wiedział, że to właśnie Brandon jest tą, z którą chciał być na dłużej, z którą chciał się związać. Jednak wpierw potrzebował ogarnąć pozostałe aspekty dorosłości, jak praca i własny dom, a na to nie miał żadnych planów, więc zanim podejmie jakiekolwiek kroki w stronę związku, musiał czekać, powoli zbliżając się do Victorii. To było lepsze, niż oświadczanie się jej w tej chwili. - Co do wyznania miłości… Słuchaj, sama miałaś nie jeden dobry seks, tak? Byłaś też nie raz na haju. Wyznawałaś tym ludziom miłość? - spytał retorycznie, wyraźnie sceptyczny. Kręcąc głową, znów upijając łyk ginu. - Ja to jednak preferuję seks bez zobowiązań i nie zdarzyło mi się wyznawać nikomu miłości. Nawet jeśli było świetnie, więc… Darren? - odpowiedział, dopytując od razu, o kogo chodziło, choć wątpił, aby miało być inaczej. Zdecydowanie jego siostra miała więcej problemów niż on, choć jednocześnie miała przyjemniej. - Nie znam go na tyle, ale najprościej byłoby go spytać wprost. Seks i ziele sprawiają, że jest nam przyjemniej, więc… Jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do tego, to zwyczajnie może pomylić - zawyrokował, przeciągając dłonią po włosach, gubiąc się trochę w tym wszystkim.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Zakrztusiła się ginem, którego niefortunnie napiła się akurat w momencie, kiedy padła odpowiedź jej brata. Słowa zupełnie niespodziewane, nawet kiedy znało się go tak dobrze jak Leighton. Kaszląc intensywnie, spojrzała na niego z mieszanką zdziwienia, ale i troski, jakby zastanawiała się, czy to ten moment, kiedy zupełnie wszystko mu się pomieszało w sposób, który, nie ma co ukrywać, artystom zdarzał się nieco częściej niż zwykłym ludziom. — Zanim co — wychrypiała przez zaciśnięte gardło, zaraz wyrzucając z siebie kolejną serię kaszlnięć. Wczepiła palce w jego ramię, żeby dać mu znak, że nie musi odpowiadać, bo ona tak właściwie to wcale jeszcze nie skończyła. W końcu z załzawionymi oczyma odzyskała głos na tyle, by móc kontynuować. — LJ, postradałeś zmysły? Jak ty to sobie wyobrażasz? — pokręciła głową i w tym samym momencie odpuściła sobie dalsze drążenie, przynajmniej na tę chwilę. Doszła do wniosku, że choćby starała się ze wszystkich sił, po prostu nie będzie w stanie tego zrozumieć bez szerszego kontekstu. Wolała więc nie oceniać go zbyt pochopnie, sam pewnie wiedział, co będzie dla niego najlepsze. — No... tak — odpowiedziała powoli po tym, jak Larkin w kilka chwil z zaskakującą skutecznością rozgonił przynajmniej jedną z jej wątpliwości. Mimo wszystko nie spodziewała się, że jego rada będzie aż tak dobra... choć przychodząc tu, była nastawiona na rozmowę o sytuacji z Darrenem, to jednak nie wiązała z nią wielkich nadziei, również dlatego, że im więcej czasu mijało od schadzki w jaskini, tym więcej miała pytań, a mniej – odpowiedzi. Nachodziło ją tyle przeróżnych wątpliwości, że zupełnie straciła wiarę w to, że da radę jeszcze cokolwiek naprawić. I teraz, za sprawą kilku trafnie dobranych zdań, chyba powoli ją odzyskiwała. Dotąd nie stawiała siebie za przykład w tej sytuacji, bo uważała, że jako osoba uczuć najwyraźniej pozbawiona, nie mogłaby mieć podobnego problemu. Ale przecież było to głupie, bo między wierszami oskarżała Shawa o kłamstwo, a więc i podobną bezuczuciowość. Przykład był więc idealny. — Darren — potwierdziła cicho, niemalże szepcząc, jakby spodziewała się, że sprowadzi go tutaj samym dźwiękiem imienia — powiedział mi to, a ja nie byłam w stanie powiedzieć nic. I sam rozumiesz, wyszła katastrofa. Teraz nie wiem, jak to naprawić, nie widzieliśmy się od tygodnia, nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie dziwię mu się, żeby było jasne. Wzruszyła delikatnie ramionami. Prawda była bolesna, ale nie zamierzała z nią walczyć, wiedząc, że i tak nie wpłynie dzięki temu na rzeczywistość. — Myślę, że powinnam po prostu do niego pójść i pierwsza wyciągnąć rękę, ale kiedy o tym myslę, jestem przerażona. Co jak znowu mnie zatka i nie będę w stanie wydusić słowa? Zresztą... idąc do niego, powinnam chyba znać właściwą odpowiedź, a ja dalej nie wiem... Nie chcę go okłamać. — Ściągnęła brwi na tyle mocno, że utworzyła się między nimi pionowa zmarszczka, choć zawsze zwracała ogromną uwagę na to, by nie wspomagać czasu w znaczeniu jej twarzy podobnymi bruzdami. — Kochałeś kiedyś? Bo ja nie wiem co to znaczy, LJ. Nie mogę znieść tego, że jest nieszczęśliwy i tęsknię za nim, tworzę w głowie setki scenariuszy żeby jakoś wszystko naprawić, bo bez niego jestem po prostu nieszczęśliwa, ale... czy to w ogóle wystarczy, żeby móc mówić o zakochaniu?
Przyglądał się siostrze, gdy ta się krztusiła, rozumiejąc jej gest, że ma jeszcze nie odpowiadać, bo zwyczajnie ją zabije. Być może lubił magię leczniczą, ale nie był w niej na tyle biegły, żeby bez problemów uratować Lei przed zadławieniem ginem. Nawet nie wiedziałby, jak to wyjaśnić opiekunom. Czekał więc na jej słowa, które nie różniły się od tego, czego się spodziewał. Szok, niedowierzanie. Nie było to jednak najważniejsze w tym momencie. Nie, gdy on był pewien tego, co chce, gdy miał czas do tego doprowadzić, a Lei tkwiła w dziwnym zawieszeniu, jak odebrał jej pytanie. Czekał więc na odpowiedź, a gdy ta padła, pokręcił lekko głową, bawiąc się butelką w dłoniach. Czym jest miłość? Czy on był kiedyś zakochany? - Jeśli chodzi o to, co się stało, to moim zdaniem lepiej nie powiedzieć nic i zrzucić wszystko na szok, niż powiedzieć coś, czego będzie się żałować. Nie powiem ci też, czy to, co czujesz to zakochanie, Lei. Ja… Ja czuję to inaczej, choć też nie do końca – zaczął mówić, spoglądając jednie na krótką chwilę na siostrę, po czy odwrócił spojrzenie na wodę, nad którą unosiła się wciąż mgła. Nie chciał patrzeć teraz na Leighton, potrzebując odrobiny przestrzeni dla własnych myśli, nie chcąc także jej w jakiś sposób krępować spojrzeniem. Czuł też, że jego rysy znów się zmieniały, zapewne pod wpływem alkoholu i emocji, które wzbudzała rozmowa. - Czy kiedyś kochałem? Nie. Wydaje mi się jednak, że kocham teraz, ale nie tak, jak wszyscy opowiadają. Nie czuję jakiś… Motyli w brzuchu na jej widok. Po prostu nie mogę się nie uśmiechać, kiedy jest obok. Nikt nie wywołuje we mnie tak skrajnych emocji, nikt nie zapala mnie jednym słowem. Uwielbiam sprzeczki z nią i nie wyobrażam sobie, żeby miało kiedyś ich zabraknąć. Nie potrafię także znieść myśli, że będzie z kimś innym… To na pewno zaborczość, wiem, ale wydaje mi się też, że zakochanie. Gdy zwyczajnie chciałbym zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby jej pomóc ze wszystkim, z czym ma problem. Gdy chciałbym móc po prostu ją dotknąć, przytulić – zaczął odpowiadać cicho, gotów w każdej chwili zamilknąć, co też zrobił, aby pociągnąć solidny łyk z butelki, od którego paliło go w gardle i uśmiechnąć się do siostry, choć uśmiech nie dotarł do jego oczu. – Ona mnie nie kocha i wiem o tym. Mam jednak czas, żeby to zmienić. Powiedziałem, że się jej oświadczę, ale nie stanie się to w ciągu najbliższych miesięcy, więc spokojnie. Nie ma tematu. Jeśli chodzi o ciebie i Shawa… Musisz z nim pogadać i powiedzieć co czujesz w związku z jego wyznaniem. Jeśli nie wiesz czy kochasz, też to powiedz. Stawiaj na szczerość, jak w malarstwie. Jeśli cię wystraszył i to mu powiedz. Jeśli ma jaja, to nie będzie uciekał od tej rozmowy i przyjmie wszystko na klatę. Jeśli będzie cię unikał, albo będzie mieć pretensje o brak odpowiedzi, to jest zwykłym lamusem, na którego nie warto marnować twojego pędzla – dodał, wnosząc nieco chwiejnym ruchem toast, pociągając zaraz kolejny łyk z butelki. Opadł nieznacznie na plecy, wspierając się na przedramionach, patrząc w górę, w niebo, zastanawiając się wciąż nad tym, o czym rozmawiali, aby trącić lekko siostrę w ramię. - Chcesz, żebym sam spróbował z nim pogadać? Wyjaśnić nasze… Przyzwyczajenia wcześniejsze, które zmieniają prefekci Ravenclaw? – spytał szczerze, nie wiedząc nawet, czy chciałby gadać z Darrenem, czy wolałby tego nie robić. Chciał szczęścia Lei, to jedno było pewne.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Spała snem sprawiedliwego... nie wiedzieć ile. Tak naprawdę to dosłownie moment po tym jak drzewo teleportowało ją z mglistej polany, która była sceną krwawego kuriozum. Smith jednak nie miała o tym najmniejszego pojęcia - właściwie, to jeśli sama miałaby zgadywać, to na tamtejże polance wyzionęła swojego ducha. Umarła na tysiąc różnych sposobów. Z wykrwawienia, uduszenia, podtopienia... z samego bólu, który był tak różnorodny, że mogła rozsmakować się w całej jego palecie. Szok nadszedł pierwszy - kiedy szturchana przez ciekawskie trytony, przebudziła się z rozdzierającym wrzaskiem na... plaży. W pierwszym odruchu desperacko odczołgała się od umykających już trytonów i zaczęła badać dłońmi swoje ciało w przemoczonym dresie. Lewe ramię bolało cholernie - widocznie na nim spała. Nie miała na sobie jednak żadnych, nawet najmniejszych plam krwi - a do nogi przyczepił jej dziwny, czarny woal. W pierwszym momencie myślała, że to śmierciotula, ale materiał nie ruszał się - ot, był zwykłym kawałkiem tiulu. Dotknęła go ostrożnie, upewniając się, że jednak nie jest niczym więcej... i jednocześnie zobaczyła na swojej prawej dłoni coś, czego wcześniej na pewno nie było. Ranka wokół serdecznego palca, niby... parsknęła niewesołym śmiechem - niby obrączka. Czyli mogła uznać się za oficjalną małżonkę Skrwawionego Łba? Co to w ogóle do cholery znaczyło? Ewidentnie ta cała maskarada była na niby. Ale krwawa 'obrączka' i echo bolesnej śmierci już niekoniecznie. Zesztywniała - sama nie wiedziała czy z bólu, czy z nieruchu - uniosła się na równe nogi. Próba osuszenia się zaklęciem zadziałała dopiero za czwartym podejściem, tak Smith była rozbita. Zwinęła czarny woal - czymkolwiek był, być może artefaktem...? - i upchała go do swojego kaptura, po czym ciężkim krokiem ruszyła w kierunku wioski Ellan Vannin. Nawet nie pomyślała o tym, żeby wezwać swojego feniksa - w świetle poranka, ciepłego i rześkiego, wróciła do swojego domku. Zastanawiając się, czy zastanie tam Freddie - która też była na Rytuale. Będzie musiała jeszcze sprawdzić domek Thomasa i Augusta... i oczywiście Boyda, którego zgubiła podczas natarcia stworzeń ogarniętych krwawym szałem. Chyba już nigdy nie spojrzy na faunów tak samo.
Z tematu
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Kochała i Larkina, i Victorię i naprawdę nie potrafiła jasno opowiedzieć się po jednej ze stron. Ich relacja z jednej strony bardzo ją cieszyła, a z drugiej – była wrzodem na dupsku. W chwilach takich jak ta miała okropny problem z tym, wobec kogo powinna zachować większą lojalność. Gdyby rozmawiała nie z własnym bratem, a jakimś innym adoratorem i wielbicielem Brandon i to od niego otrzymałaby teraz informację, że ten zamierza jej się oświadczyć, to pierwszym, co zrobiłaby po tym spotkaniu, byłoby odnalezienie przyjaciółki, choćby miała w tym celu przeszukać przestrzeń pod każdym avalońskim kamieniem i oczywiście opowiedzenie jej o wszystkim ze szczegółami. Teraz jednak z oczywistych względów nie mogła tego uczynić i zapewne miała jak zwykle w przypadku tej dwójki dojść do wniosku, że najlepiej będzie jeśli uda, że po prostu o niczym nigdy nie słyszała. I ewentualnie pomęczy o to jeszcze brata w przyszłości. Fakt, że temat w pełni zszedł na nią, był jednocześnie miły i przytłaczający. Była mu szalenie wdzięczna za wsparcie i wyraźną chęć pomocy, wiedziała też, że sama nie da rady spojrzeć na pewne rzeczy z właściwiej perspektywy. Jednak bez względu na pożyteczność, wciąż była to rozmowa o uczuciach, a podobnych Leighton zwykła unikać jak ognia, udzielając wymajających odpowiedzi i zasłaniając się żartami lub kierując uwagę z powrotem na rozmówcę. Z wolna i bez przekonania pokiwała głową, niechętnie przyznając mu rację. Nie chciała usprawiedliwiać swojego zachowania, ale rzeczywiście pod tym względem było ono całkiem rozsądne – choć w tamtym momencie daleka była od kierowania się rozsądkiem i po prostu spanikowała. Ostatecznie wyszło o tyle dobrze, że mogła teraz w spokoju wszystko przemyśleć, zamiast chlapnąć coś, co może okazałoby się kłamstwem. Zaraz skrzywiła się, bo mimo wszystko liczyła, że brat będzie w stanie powiedzieć jej „tak, Lei, wszystko wskazuje na to, że wpadłaś po uszy” albo „nie, głuptasie, to za mało na miłość” i wszystko stanie się jasne, a tymczasem dalej pozostawała z wielką niewiadomą. Oczywiście racjonalna część Leighton doskonale wiedziała, że to nie takie łatwe i ze wszystkim i tak będzie musiała poradzić sobie sama. — Lepiej się do tego nadajesz, LJ. To nie fair, powinieneś być na moim miejscu, a ja powinnam móc dalej udawać, że uczucia nie istnieją — westchnęła ciężko. Kiedy opowiadał o Victorii, brzmiał tak... dojrzale. Chwilami głupio, jak wtedy w kapliczce, ale przede wszystkim słychać było, jak bardzo mu zależy. Znów czuła się przy nim jak dziecko, młodsza siostra, która nie potrafi nadążyć za uzdolnionym bratem. — To całkiem przyjemne, te motyle. Szkoda, że Cię ominęły — uśmiechnęła się delikatnie i objęła ramionami zgiętą nogę, opierając na niej brodę. Może wszystko było jeszcze przed nim? Brzmiał jakby przeskoczył etap zakochania i od razu przeszedł do miłości, ale to chyba nie musiało oznaczać, że pierwsza faza nieodwracalnie go ominęła. Może wystarczyło tylko, żeby lodowate serce Brandon trochę się na niego otworzyło i wszystko wybuchnie taką mnogością kolorów, jak stało się to w jej przypadku? — Brzmisz jak wariat. Chciałabym zobaczyć minę Victorii, gdyby nas teraz słyszała. Zeszłaby na zawał... — zatrzymała się, próbując to sobie wyobrazić, ale zaraz pokręciła głową — nie, to nie w jej stylu, za dużo emocji. Zamieniłaby cię w skunksa i zostawiła na wieczność w Avalonie. Upewnij się pięć razy, zanim odważysz się wyciągnąć pierścionek — zachichotała, unosząc butelkę do ust. Wybrał sobie wyjątkowo twardy orzech do zgryzienia, co oczywiście nieźle wpisywało się w jego krukoński charakter szukający we wszystkim wyzwania, w którym będzie mógł się sprawdzić. Paradoksalnie roześmiała się, kiedy Shaw został brutalnie nazwany potencjalnym lamusem. Cholernie rozczulały ją te momenty, kiedy Larkin wchodził w stu procentach w rolę starszego brata i gadał podobne rzeczy. Nie zdarzało się to często – i może na tym polegała wyjątkowość całej sytuacji. — Och, nie, nie. Muszę to załatwić sama. A już na pewno żadnej metamorfomagii — odwróciła ku niemu twarz, przyglądając mu się podejrzliwie przymrużonymi oczami. Zaraz jednak złagodniała. — Jeśli nie zrobię tego jak dorosła osoba, to znaczy, że wcale na to nie zasługuję. Chyba najwyższy czas skończyć ze studencką beztroską. Hej, LJ, myślisz, że dziadek bardzo by się wściekł, gdybyśmy założyli konkurencyjną galerię? — zmieniła temat ni z gruszki, nic z pietruszki, pchana najpewniej wypitym alkoholem. Krążące wokół Shawa myśli skierowały się siłą rzeczy na Nokturn, a stamtąd najprostsza droga wiodła już tylko do westybułu i odbytej tam rozmowy. I innych rzeczy, o których wolała nie myśleć w towarzystwie brata. — Och, właśnie, zapomniałabym. Zobacz, co znalazłam w lesie — potężną ręką zaczęła przegrzebywać torbę w poszukiwaniu rzeczy tak niewielkiej, że ujęcie jej w przerośnięte palce graniczyło z cudem. W końcu jednak wygrzebała z kieszonki mieniącą sie na różowo smoczą łuskę i położyła ją na dłoni brata. — Wygląda na to, że to łuska tutejszego smoka wróżkoskrzydłego. Podobno odpowiednio oszlifowana, pokazuje emocje osoby, która ją znajdzie i pomyślałam sobie... byłbyś w stanie zrobić z tego naszyjnik?
Zaśmiał się cicho, ciepło, gdy tylko Lei uznała, że on nadaje się bardziej do miłości. Nie uważał tak, był wręcz odmiennego zdania, ale nie mówił tego na głos. Nie wiedział, czy naprawdę kochał, czy dopiero zaczynał się zakochiwać, a uczucie pogłębiało się z każdym spotkaniem. Wiedział jedynie, że teraz w Avalonie naprawdę miał okazję zobaczyć prawdziwą Brandon, tę, z którą korespondował, a nie tę, którą widzieli wszyscy wokół. Cieszył się, że obdarzyła go zaufaniem na wielu płaszczyznach i liczył na to, że nie zawiedzie jej zaufania z biegiem czasu, że okaże się go godzien. Chciałby umówić się z nią na randkę, ale coś mu mówiło, że nie był to najlepszy moment. Nie, kiedy wciąż zdawała się patrzeć przez pryzmat przygód, których nie unikał, a nie to, jaki był przy nim. To wciąż nie był idealny czas na takie spotkania, a i on chciał być pewien swoich uczuć, choć jednocześnie był w tej chwili pewien, że to jej chciałby się oświadczyć. Być może po prostu chciał stworzyć odpowiedni pierścionek, a nie posiadał jeszcze wystarczającej wiedzy na jej temat, żeby coś takiego zrobić. - Gdyby teraz nas słyszała… Pewnie przestałaby ze mną rozmawiać. Nie uważam też, żeby to było za dużo emocji. Ona jest… Jak tafla lodu, pod którą kryje się życie, które jednak nie każdy może poznać. Myślę, że w niej kłębią się emocje, które jednak próbuje zadusić… Muszę po prostu poczekać, a na to mam dostatecznie wiele czasu. Kiedy sięgnę po pierścionek będzie to być albo nie być. Teraz przynajmniej nie zastawiam domku kwiatami, bo ktoś nauczył mnie zaklęcia - powiedział spokojnie, wzruszając lekko ramionami. Nie rozumiał. jak niektórzy nie mogą dostrzec tego drugiego oblicza Victorii, tak wyraźnie widocznego teraz w jej zmianie. Drzemała w niej jeszcze jedna Victoria, nie tylko ta, która poluzowała odrobinę swój ciasny gorset, ale ta, która była emocjonalna, która dawała się ponieść szaleństwu, która z gniewu i pożądania robiła rzeczy, jakich mogła później żałować, która czuła, pożądała, kochała. Tę Victorię chciał odkryć, to do niej próbował się przebić przez lodowy mur. Był starszym bratem zawsze i wszędzie, ale też wiedział czym jest potrzeba przestrzeni i starał się nie naruszać granic, których nie chciał, aby Lei naruszała. Próbował się więc nie wtrącać w nic, ale w chwilach takich jak ta, był gotów zrobić wszystko, byle jego siostra żyła spokojniej, byle była szczęśliwsza i choć wiedział, że Shaw od razu sięgnąłby po zaklęcia, był gotów uderzyć go prosto w jego nos, gdyby tylko jakkolwiek obraził Lei za to, że nie odpowiedziała mu od razu. Miał jedynie nadzieję, że do tego nie dojdzie, inaczej straciłby wiarę w kogoś, kto wydawał się całkiem w porządku. - A szkoda, już myślałem, że uda mi się sprawdzić, jak długo byłbym zdolny utrzymać twój wygląd - zażartował, dopijając swojego niby drinka, od razu uzupełniając butelkę wodą, zmieniając ją w gin. - Jeśli stawienie czoła uczuciom to koniec studenckiego życia, to mogłem nie kończyć szkoły… Jeśli chodzi o galerię… Jak dla mnie, zakładaj. Możesz nawet pod pseudonimem, jeśli zastanawiasz się, czy nazwisko nie zmienia wszystkiego. Ja dlatego w pracy zmieniam wygląd. Jakoś… Swansea pracujący jako zwykły jubiler? Ale jeśli otworzysz galerię… Chcę o tym wiedzieć. Ja myślałem o pracowni sztuki użytkowej… Rzeźbione puchary, krzesła, poręcze, wszystko to co zwykle pomijamy, a co może być piękne… Dlatego nie myśl o dziadku. Niech stary sam sobie galerię zapełnia, zamiast wzbogacać się na nas - powiedział unosząc nieco chwiejnie butelkę w górę w geście toastu. Zaraz też znieruchomiał, czekając na to, co też zdoła Lei wygrzebać tak wielka ręką, ale jego oczy otwarły się szerzej na widok łuski avalońskiego wróżkoskrzydłego. BYła przepiękna, a do tego twarda niczym kamień. Coś, co jako jubiler chciałby mieć w swoich dłoniach, aby spróbować zrobić z tego… Aż jego twarz zafalowała zmieniając gwałtownie rysy jego twarzy, gdy próbował opanować emocje, wzmagane stanem upojenia. Uśmiechnął się lekko do siostry, próbując utrzymać swój właściwy wygląd. - Muszę poczytać o obróbce smoczych łusek, ale myślę, że dam radę. Powiedz tylko czy naszyjnik dla ciebie czy dla kogoś, jak ktoś to podaj płeć. No i jaki kruszec do tego - srebro, złoto, metal inny? - zaczął dopytywać, biorąc łuskę ostrożnie w swoją wielką dłoń, przyglądając jej się z powagą, zastanawiając się nad szlifem, jaki powinien być, aby odpowiednio ukazywała emocje, nad księgami, które powinien w tym celu przeczytać. - W każdym razie tak, dam radę - dodał, unosząc spojrzenie na siostrę, po czym schował łuskę ostrożnie do kieszeni spodni.