Domki są nieduże, drewniane i jednoizbowe, choć dzielone ściankami, to nie mają drzwi, nie licząc tych wejściowych. Mieszczą się w nich piętrowe łóżka, niewielki stolik z dwoma krzesłami i jedna szafa, choć wewnątrz powiększana zaklęciem, tak by wszyscy w niej zmieścili swoje rzeczy. Całość oświetla żyrandol, na którym znajdują się magicznie zapalane świeczki, by je zapalić lub zgasić – wystarczy klasnąć. Łazienka jest skromna i naprawdę niewielka, oddzielona małą drewnianą ścianką, która bardziej przypomina zwykły parawan. Znajduje się tam drewniana balia, zaczarowana tak, że woda dostosowuje się temperaturą do korzystającego, i oczywiście toaleta, tak samo drewniana.
Lokatorzy:
1. Hawk A. Keaton 2. Doireann Sheenani 3. Archie N. Darling 4. Anthony 'Moose' Grant
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Kilkunastodniowe obserwacje staram się zebrać w jedną, logiczną całość. No, raczej logiczną - bo mimo wszystko ciężko jest przedrzeć się przez początkowy bałagan, nawet jeżeli człowiek chce w jakiś bardziej logiczny sposób ze sobą to wszystko powiązać. Może powinienem przy pisaniu czegoś "w locie" zadbać o to, aby tekst był bardziej czytelny i na pewno nie pisany na kolanie, a prędzej z jakąś lepszą podstawką. Biorę głębszy wdech. Na drewnianym stoliku rozkładam się z egzemplarzami dotyczącymi magicznych stworzeń, ażeby odnaleźć prawidłowe powiązania. Coś, co mnie interesuje, wydaje się nieść ze sobą prym nieustannie, a przynajmniej nie boli. Wzdycham; nie zawsze jest łatwo określić, na podstawie których cech dane stworzenie należy do poszczególnej rodziny, podrodziny bądź co bądź, gatunku. Mimo wszystko jest to coś, co pozwala na zdobycie doświadczenia w tym kierunku. Bo inaczej jest, gdy człowiek ma przed sobą standardowe bazy wiedzy, a inaczej, gdy samemu z obserwacji musi określić mniej widoczne dla ludzkiego oka rzeczy. Skupiam się głównie na Świnksach, które to "teoretycznie" jest północnoeuropejskim kuzynem sfinksa - i nic w tym dziwnego. Bardziej zastanawiające jest to, jak dochodzi do krzyżówek w postaci dzików i skrzydlatych istot. Staram się to dobrze określić na podstawie znalezionych podczas jednej schadzki po terenach avalońskich piór tego stworzenia, trzymając je w ramach naukowych, nie użytkowych, właśnie na drewnianym stoliku. Staram się dostrzec szczegóły na chorągiewce zewnętrznej, zwracając uwagę na grubość stosiny. Emarginacja zewnętrzna nie wydaje się być aż nadto naznaczona, wraz z częścią palczastą. Puchu przynasadowego za dużo nie ma, jak to w przypadku istot, które nie są w pełni okryte tego typu rodzajem "płaszcza" chroniącego przed chłodem. Zapisuję informacje do notatnika. Przynajmniej tyle mogę "pozyskać" podczas pobytu w Avalonie. Nauczyć się czegoś więcej, okiełznać dany temat bardziej. Pióra ponownie biorę do ręki, wyciągając niewielką, acz przydatną lupę, która umożliwia na lepsze przyjrzenie się budowie. Lotkę łatwo rozpoznać. Promienie wyrastające połączone standardowo za pomocą promyków mają przy tym pewnego rodzaju wydźwięk. Charakterystyczna budowa wydaje się "odznaczać" w przeciwieństwie do piór, jakie można zdobyć z innych części ptaków - czy to magicznych, czy też i nie. W przypadku sterówek stosiny bywają zagięte do tyłu i grube, a co się z tym wiąże - równie wytrzymałe. Te, które mam przy sobie, są wodoodporne, co umożliwia Świnksom na lot w warunkach niesprzyjających. Notuję. Raz po raz, byleby ładniej uporządkować informacje, aniżeli pozwolić nieładowi przejąć kontrolę nad tymi notatkami. Z czasem te stają się uporządkowane, dopełnione o dodatkowe informacje, a i też pozwalające na podjęcie się dodatkowych aspektów "łączących" latające zwierzęta z innymi, które są znane głównie w Wielkiej Brytanii. Jest to specyficzna praca, aczkolwiek niezmiernie przydatna. W końcu, gdy mam okazję pracować z feniksami, żadne z nich nie posiada dokładnie tych samych piór. Każde z nich wyróżnia się pod tym względem, posiadając cechy charakterystyczne nie dla gatunku, a dla danego osobnika właśnie. Taka "bardziej szczegółowa" analiza pozwala na zacieranie tego, co mogłoby się wydawać różnicami między osobnikami, a są tak naprawdę elementem wspólnym. Po czasie sprzątam stolik, uznając, iż na obecny moment dalsze brnięcie w tego typu informacje prędzej obciąży niepotrzebnie głowę. Zmęczenie odznacza się w sposób lekki, acz odczuwalny, w związku z czym nie chcę się przeciążać na żaden z możliwych sposobów. Zamiast tego pozostawiam to wszystko, z informacjami, które z czasem mogą się przydać; z informacjami, które dają doświadczenie w wybranym temacie.
| zt |
+
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Wczesny poranek nie jest tym, co większość osób zazwyczaj lubi. Po przestawieniu się na dłuższy odpoczynek, połączony - rzecz jasna - z koniecznością zadbania o siebie, ze względu chociażby na powracające powoli bóle głowy, staram się utrzymać pewnego rodzaju czas snu w ryzach. Nie jest on mimo wszystko stały, a prędzej losowy i dynamiczny, zmieniający się z dnia na dzień. Jednej doby jestem w stanie wyspać się normalnie, by później - kładąc się z powrotem spać wieczorem, czasami po północy - obudzić się parę godzin przed wyznaczonym czasem i nie wiedzieć, co ze sobą zrobić. Kiedy inni jeszcze śpią bądź ich nie ma - nie wnikam w to, gdzie spędzają wolny czas, wszak nie wątpię w fakt, że swoboda jest ogromna i w sumie można naginać z łatwością zasady - nie pozostaje mi nic innego, jak nalać sobie trochę wody. To, nawet jeżeli przekląłbym każdego boga i każde bóstwo, każdą losowość i każdą stanowczość, nie ma żadnego znaczenia. Kładąc się z powrotem, ciężko jest mi zasnąć. Innym razem - odczuwając skutki tego w sumie nie wiem, czy przypadkiem nie gorszy sposób - zasypiam na dłużej i nie mogę zmusić się do wstania. Dosłownie. Ciało wydaje się być obciążone albo siłą przyciągania w miejscu leżenia niebezpiecznie zbliża się do granic krytycznych, albo jakimiś metalowymi, wyjątkowo ciężkimi przedmiotami. Nawet rozrabiający dookoła elf, który potrzebuje uwagi, wydaje się być tym zaaferowany bardziej, niż mógłbym początkowo przypuszczać. Od jakiegoś czasu - w szczególności to budzenie się wcześnie i mierzwienie sobie włosów dłonią w nadziei na położenie się z powrotem spać - za każdym razem w małym okienku pojawia się gdziekon. Na swój sposób urokliwy, na swój sposób fascynujący. Początkowo otwierałem mu szybkę, aby mógł sobie wejść, ale z czasem ten się wycwanił i zaczął korzystać ze swojej sztuczki teleportacji, aby dostać się do środka. I nie inaczej jest tym razem. Po kryształach i ich ułożeniu jestem w stanie stwierdzić, że to jest ten sam, którego miałem okazję spotkać podczas spaceru - najwidoczniej ten mnie śledził i postanowił obrać sobie jako cel. Tak więc i każdego poranka decyduje się na skorzystanie z opcji lekkiego pogłaskania i ludzkiego dotyku, co jest dla mnie, na swój sposób, kojące. Z czasem ten się przyzwyczaił i dosłownie każdego poranka zaczął przychodzić. Stukać lekko w szybkę, jeżeli śpię. Jeżeli to nie działa - czeka do momentu, w którym wstanę. Nawet wie, o której około przyjść, żebym wygrzebał się na dobre z łóżka i wziął pod swoje skrzydła opieki pozostałą gromadę. I tak każdego dnia daję mu to, co jest konieczne do prawidłowego wzrostu. Samo żywienie tego gada wymaga nieco bardziej skrupulatnego jadłospisu, a więc i znalezienia skupiska owadów, którymi się żywi na co dzień. Nie jest to trudne bądź ciężkie, a i też zachęca do wyjścia z czterech ścian. A, jak wiadomo, poza domkiem rozkwita życie w tej malowniczej, urokliwej wiosce. Raz po raz, doba za dobą, gdy dzień pożera noc, ażeby następnie noc zmartwychwstała i odegrała się na dniu, a kolejnym cyklem księżyca i kolejnymi promieniami słońca pobudziła te tereny do życia, robię to, co uważam za słuszne. I nie mam pojęcia, naprawdę - nie mam bladego pojęcia - kiedy ten na tyle się do mnie przywiązuje, że z czasem poranki nie są jedynym elementem dnia codziennego, podczas których decyduje się na odwiedziny. Gdziekon po tym wielu dniach czuje się tak pewien, że bez problemu znajduje w moich rzeczach odpowiednie miejsce do spania. Ja nawet nie jestem świadomy tego, że wraz z powrotem do Wielkiej Brytanii zyskuję nowego przyjaciela-pasażera na gapę, o którym dane jest mi się dowiedzieć dopiero po czasie.
| zt |
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Zapach stęchłych książek z łatwością roznosi się wokół niewielkiego stolika; obrączki źrenic dokładnie określają ilość światła, który ma do nich docierać. Od czasu do czasu kurz unosi się w powietrzu, drażniąc nie tylko nos, ale też i dodając pewnego klimatu podczas spędzanego czasu w odmętach własnej świadomości. Palce raz po raz dotykają kolejnych stron trzymanej w dłoni książki, zabranej z domu, w celu przyswojenia czegokolwiek więcej poza zamknięcia we własnym umyśle i pozostaniem z pustką w głowie. Wzdycham, sięgam po szklankę z napojem alkoholowym, co może i nie jest dobrą opcją, ale wydaje się być obecnie przymusem. Nie uderza on aż nadto, prędzej subtelnie muskając świadomość i powodując, że rzeczywistość wydaje się być taka sama. Tylko po prostu ja i to, co krąży pod kopułą czaszki, nabiera barw, które są konieczne do działania. Okno pozostaje otwarte, a światło lampki napędzanej magią z łatwością narzuca na kolejne strony i tekst na pergaminie. Śledzę nieustannie powieść, starając się zabić wolny czas. Reszta osób śpi, w związku z czym moc nie jest specjalnie duża, ażeby nie uderzała po oczach i nie budziła niepotrzebnie pozostałych uczestników wycieczki. Wszelkich działań podejmuję się w ciszy, tak więc i zwracam uwagę na najmniejsze szczegóły. Na to, ażeby dźwięk przewracania na kolejną stronę nie posiadał w sobie znamion gwałtowności, na to, aby przypadkiem nawet i zwykłe westchnięcie nie było powodem do zdenerwowania się osób zmuszonych do dzielenia ze mną odrobiny przestrzeni. Czy to sięgając po jedno z jabłek w misce, choć ledwo co mi ten pokarm przez gardło chce przejść. I nie byłoby w tym nic dziwnego, dopóki nie słyszę podejrzanego dźwięku. Podnoszę wzrok z lektury, dotykając palcami okładki, ażeby rozejrzeć się dookoła. Patrzę, starając się wyłapać jakąkolwiek zmianę, ale nie ma w tym nic, co zwróciłoby moją uwagę - powracam ponownie do zapoznania z treścią książki. Po kilkunastu sekundach znowu coś postanawia wydobyć moją uwagę spod jarzma trzymanego w dłoniach egzemplarza. Nie wiem, o co chodzi, a gdy podnoszę spojrzenie, ponownie nic się nie pokazuje. Autentycznie. Nawet jak czekam, oczekując czegokolwiek najgorszego - jak na złość, gdy powracam do wcześniej wykonywanej czynności, nic się nie dzieje. Do czasu - konkretność w tym przypadku wydaje się być nie do końca prawidłowa, przynajmniej nie na początku. Nagle coś mnie dotyka, na co o mało co nie podskakuję z fotela, uderzając głową w wyimaginowany sufit. Całe szczęście, iż pomimo niewielkiej powierzchni całego domu, jakoś udaje mi się uniknąć uderzenia dłonią lub czymkolwiek innym o znajdujące się tutaj meble. Przybliżam do siebie książkę, uważając ją obecnie za jedyną możliwość obrony, jaką posiadam; spinam wszystkie mięśnie, a następnie patrzę przed siebie. Ogromne, wpatrujące się ślepia. Długie czułki bez charakterystycznej buławki, które nadają magnetyczności. Biały puch na tułowiu powodujący zwiększenie "objętości" magicznego stworzenia. Obecnie skryte skrzydła, które wydają się być równie duże. A, co najważniejsze - po czasie lgnięcie do światła znajdującej się w pomieszczeniu lampy. Uderzanie o nią, co wynika z tego, iż tego typu stworzenia lgną do światła, nawet jeżeli są daleko spokrewnione z wróżkami. - Och. - mówię do siebie, gdy zwierzę nieustannie decyduje się krążyć wokół źródła światła, pozostawiając po sobie widoczny na stoliku pyłek. - Czekaj, czekaj... krzywdę sobie zrobisz, nie, tak nie można... - mówię szeptem pod nosem i marszczę czoło. Zmniejszam ilość promieni, widząc, jak skonfundowana ćma wielkości pięści coraz to bardziej wprawia w niebezpieczne, wahadłowe ruchy, znajdujący się w pomieszczeniu przedmiot. Nadal jest przez niego kuszona, ale zdecydowanie mniej; w końcu przysiada na egzemplarzu książki. Przystaje w miejscu, chowa skrzydła, zachowuje spokój - i wpatruje się. Tym razem nie w kierunku lampy, a właśnie w moim: dosłownie tak, jakby czegoś ode mnie oczekiwała. Nigdy nie słyszałem o tym, jak oswaja się ćmy. Spoglądam na nią zatem z zastanowieniem, na pierwszy ogień podsuwając ostrożnie naczynie z alkoholem. Ta patrzy, przygląda się, przechyla nieco głowę, czujkami natomiast kieruje w stronę nietypowej woni - i tyle. Nic więcej, co mogłoby przykuć moją uwagę. Dopiero druga opcja, której to się podejmuję, w postaci wzięcia jabłka, oderwania kawałka i jego rozdrobnienia opuszkami palców, zdaje się przemawiać do ćmy puchatki białej w sposób bardziej racjonalny. Rozwija ssawkę, odwraca się w stronę pokarmu, a następnie z niego korzysta, stojąc w miejscu praktycznie nieruchomo. I przyglądam się. Zapamiętuję wszystko, co wydaje mi się konieczne celem oswojenia, ale to, co najbardziej mnie dziwi, to fakt, że ćma nie odlatuje za okno po skończonym posiłku. Zamiast tego, gdy światło gaśnie, decyduje się na zajęcie miejsca na samej górze, prawdopodobnie w ramach tymczasowego spoczynku. Przyczepia się, a następnie zwyczajnie nie rusza. Gdy światło zapalam ponownie, skuszona brnie ponownie w jego kierunku, uderzając niefortunnie i wprawiając parę przedmiotów w ruch. Kiedy znowu nastaje ciemność, rusza w stronę sufitu i pozostaje tam ponownie. Na obecną noc dalsze czytanie - no cóż - nie będzie już możliwe. Kładę się z powrotem, dopijając po cichu resztki alkoholu, mając tym samym nadzieję, że obecność procentów w organizmie pozwoli na łatwiejszy i bardziej spokojny sen. A może się mylę?
| zt |
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Kiedy wstaję - wcześnie lub późno, zależnie od rytmu zegara wewnętrznego, który narzuca poszczególne wartości - nie ulega wątpliwości to, iż tymczasowy gość lampowy nie postanawia opuścić lokum. Może i na początku, miałem ku temu nadzieje, ale t e r a z? Spoglądam każdego poranka (lub przed południem) na białą, ogromną ćmę na suficie, która może i wylatuje na noc, ale, w ramach odpoczynku, powraca właśnie do tego samego, jednego miejsca. Kiedy okno jest zamknięte, to uderza w nie swoim ogromnym ciałem wielkości pieści - ogromnym w stosunku do innych ciem - a następnie zagrzewa ulubiony, wybrany przez siebie kącik. Prawdopodobnie domek służy jej za potencjalny schron, w którym to nikt nie przeszkadza podczas momentu odpoczynku od wydarzeń zachodzących podczas księżyca wyglądającego zza chmur. Nie należę mimo wszystko do osób, które wyrzuciłyby bez zastanowienia tak nietypowego współlokatora. To prawda, czasami nagłe wzrosty aktywności powodują zastanowienie, czy przypadkiem nie dostanę przedwcześnie zawału, ale nie jest to nic, czego mógłbym żałować. Zresztą, poza tym jego obecność mi kompletnie nie przeszkadza. Ot, znajduje się na ścianie - i nic więcej. Podczas dnia nic się szczególnego nie dzieje. Oczywiście zapewniam puchatce białej odpowiedni dostęp zarówno do wymaganego przez ssawkę pokarmu, jak i należyty spokój, modląc się w duchu, by przypadkiem obecność zwierząt nie przeszkadzała im w zbyt dużym stopniu. Nawet jeżeli znam Doireann od dłuższego czasu, o tyle nie potrafię czytać jej w myślach i przewidzieć podejścia. Byłoby to zarówno zbyt proste, jak i zbyt karcące - przypuszczanie i snucie bezpodstawnych, krzywdzących wniosków, nie jest w mojej naturze. Sam Cud wydaje się być zaaferowany nowym gościem, w szczególności na początku, zwracając na niego bardziej szczególną uwagę. Jak żeby inaczej, podlatywał przy pierwszych kontaktach z nieznajomym pasażerem na gapę poprzez trzepot własnych, niebieskawych skrzydełek, aby przyjrzeć się bardziej i mieć pełen wgląd co do tego, z kim ma do czynienia. Dla istoty, która nigdy nie była w Avalonie i nie miała do czynienia z tego typu istotami magicznymi, jest to pewnego rodzaju nie tyle szok, co element zaintrygowania i potencjalnego kontaktu. Kiedy może i kiedy nadarza się ku temu okazja - dotyka puchatego tułowia, sprawdzając reakcję zwierzęcia - a gdy to rozprostowuje skrzydła, aby odlecieć na bezpieczną odległość i powrócić do drzemania, na krótki moment przestaje, skupiając się na innych aspektach, przy których to może wprowadzić chaos. Nie mam nad tym kontroli - chochlicza krew wydaje się przejmować prym w przypadku elfa, na co mogę jedynie przytakiwać. Bo i choć nie rozumiem jego mowy, tak przeczucie i intuicja w przypadku magicznych stworzeń i opieki nad nimi wysuwa się subtelnie do przodu, będąc w stanie przewidzieć - w szczególności po tak długiej znajomości - pozwala na podjęcie się z kilkusekundowym wyprzedzeniem naprawy sytuacji. Z dnia na dzień sytuacja ulega poprawie, a i Cud mniej "ziuga" do nowego sąsiada, akceptując jego obecność. Jest to ciężkie, w szczególności wtedy, gdy puchatka decyduje się na podjęcie kontaktu ze mną, wszak istota z niebieskimi skrzydełkami wówczas emanuje zazdrością, aczkolwiek udaje mi się spełnić oczekiwania obu z nich. Tak więc, gdy ćma wielkości pięści powraca do kontaktu z rzeczywistością i posiłkowania, staram się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Początkowo jest to trochę ciężkie - ta się odsuwa na wysunięcie dłoni, nadal sącząc podstawiony pod czułki pokarm w postaci owoców - aczkolwiek wraz z upływem kolejnych dni daje się bardziej przekonać. Zresztą, oswojenie w ogóle przekracza wszelką wiedzę, jaką posiadam - nie przypominam sobie o tym, aby w książkach były jakiekolwiek informacje dotyczące przyzwyczajania do siebie tego typu gatunku zwierząt. Jak przekonać do siebie ogromną, białą ćmę? Czy w ogóle istnieją na to odpowiednie metody? Nie wiem. W sumie nawet nie wiem, czy przypadkiem się czegoś nie naćpałem, że próbuję nawiązać kontakt z ćmą i ją bardziej zrozumieć. Po czasie i kolejnych dobach polegających na wstawaniu albo późno, albo za wcześnie, udaje mi się przekonać magiczną istotę do wejścia na dłoń. Różni się wagowo zdecydowanie od "zwykłych" ciem, z którymi to wcześniej miałem do czynienia, a i też - staram się ostrożnie z nią obchodzić. Nie chcąc uszkodzić żadnego z elementów tworzących jedną, enigmatyczną całość, tak oto dokarmiam każdego dnia puchatkę, nie wiedząc, co w sumie z tym fantem zrobić. Co dziwniejsze - kiedy biorę ją na zewnątrz, nie chce odlatywać, a prędzej pozostaje w jednym miejscu i czeka. Na co? Nie wiem, w jakim celu - także - ale nie rusza dalej i nie wznosi się w powietrze. Bo w to, że zyskuję nowego przyjaciela, nie wątpię. I być może na tym układzie - przynajmniej podczas pobytu w Avalonie - powinienem przystać.
| zt |
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Może był trochę, odrobinę zazdrosna, że wielkiórka wybrała jednak Archibalda niż ją, a przecież to Ruby osobą w tym duecie, która przepadała za wszelkimi zwierzakami. Mimo to patrzenie na Archiego, który powoli łapał ze zwierzakiem kontakt był doprawdy uroczy i nie zamierzała się wcale gniewać, bo w końcu i tak uznała, że ostatecznie wiewiór będzie jej, bo niby dlaczego nie. Szła sobie obok chłopaka, od czasu do czasu pocierając ramię, jakby to miało jej jakoś ulżyć i przeklinając w myśli swojego pecha. Przynajmniej te zadrapania nie były wcale groźne, a przynajmniej tak sądziła, bo zdążyła o nich zapomnieć. Niewiele sobie z nich robiła, w końcu miała kota i to absolutnie wrednego kota, któremu wiecznie coś nie odpowiadało, więc drapnięcia były u Ruby na porządku dziennym. Dotarli w końcu do domku, który był zaraz obok tego, w którym mieszkała Gryfonka i nagle zdumiona stwierdziła, że jakoś wcześniej nie zarejestrowała faktu, że mieszkają obok siebie. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu zamiast pójść do siebie, co byłoby całkiem logiczne i najpewniej właśnie tak powinna postąpić, wkroczyła do środka za Archiem, tłumacząc to sobie obecnością wielkiórki, bo niby czym innym. — Te domki naprawdę są identyczne — parsknęła śmiechem, bo oprócz innych rzeczy nie było tutaj nic, co jakkolwiek mogło się różnić od tego, w którym mieszkała i w którym profesor Williams przyszywał jej rękę. Usiadła sobie, a właściwie walnęła się na przypadkowe łóżko, jakoś łudząc się, że będzie wygodniejsze, ale szybko się przekonała, że wcale nie. Zdjęła temblak, który ją denerwował, ale raz w życiu starała się stosować do medycznych zaleceń, tez dlatego, że ta ręka nie dawała jaj żyć. — Jak tam nasz przyjaciel? — zapytała, przymykając oczy, a jednak zerkając na chłopaka spod półprzymkniętych powiek.
______________________
without fear there cannot be courage
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Idę do domku z duszą na jednym ramieniu, a wielkiórką na drugim - nie spodziewam się bowiem niczego dobrego po tej przyjaźni. Niby słyszałem coś o tym, że niektórzy przygarniają avalońskie zwierzaki w ramach jakiejś opieki nad zagrożonymi gatunkami, ale to zupełnie nie brzmi jak moja bajka, bo ja się po prostu nie znam na takich magicznych stworzonkach. Z każdym krokiem martwię się coraz mocniej, że kiedy borówki się skończą, to wielkiórka postanowi jednak zjeść mnie... ale do tej pory nie dzieje się żadna tragedia, a i Ruby nie wydaje się zestresowana. Ja jestem spięty i rozluźniam się trochę tylko wtedy, gdy kątem oka łapię słodki pyszczek mojej puchatej towarzyszki. - Prawda... Czujesz się jak u siebie, co? - Zauważam, patrząc jak dziewczyna bezczelnie rozkłada się na moim łóżku. Próbuję sobie żartować, ale ton mam żałośnie poważny, bo dalej jestem bardzo skoncentrowany na tym, żeby nie zginąć z łap wielkióra. - Wiesz co, nie wiem... nie wiem, czy my się już przyjaźnimy - śmieję się wreszcie lekko, przechodząc do łazienki i zerkając w nieduże lustro, by skontrolować zwierza. - Ale jeśli mamy się przyjaźnić, to musimy się umyć - oznajmiam, bo wielkiór ma jakieś zaschnięte błoto za jednym uchem i pełno pyłu w swojej sierści, na co aż nie mogę patrzeć. - Trzymaj kciuki... - proszę, już ciszej, bo próbuję zgarnąć zwierzaka na ręce... a ten nawet mi na to pozwala, więc zaraz stoję głupio z wiewiórką, którą trzymam na rękach chyba trochę jak kota. - Eee. E. Pomożesz mi trochę ją jakoś obmyć, nie wiem?
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Uśmiechnęła się lekko, bo w istocie czuła się jak u siebie, a przynajmniej nie widziała potrzeby w udawaniu, że wcale nie jest swobodnie. Potarła swoje ramię i podniosła się do siadu, unosząc brew, kiedy stwierdził, że wcale nie zaprzyjaźnił się z wielkiórką, chociaż ta wciąż siedziała na jego ramieniu. Ruby widziała to w znacznie innym świetle, ale nie odezwała się ani słowem. Nie chciała go spłoszyć – Archiego, bo o zwierzaka jakoś specjalnie się nie martwiła. Stworzenie wyglądało na bardzo zadowolone, w przeciwieństwie do zestresowanego chłopaka, który zachowywał się co najmniej jakby uraził hipogryfa. — Zapraszasz mnie do łazienki? — parsknęła, ale już się podnosiła, chociaż nie wiedziała czy kąpiel wiewióra to był taki dobry pomysł, skoro nie mieli pewności, że jest oswojony jakkolwiek i właściwie uważała, że nawet w jednym stopniu nie był, chociaż pozwalała Archibaldowi na wiele. Maguire lubiła zwierzęta, ale wiedziała, że ostrożności nigdy za wiele i może dlatego tak nieźle sobie radziła w obecności magicznych stworzeń. A może to po prostu wrodzony talent, czy coś w tym rodzaju. Podeszła do chłopaka i wyciągnęła rękę do stworzenia, delikatnie je głaszcząc. Była niemal pewna, że było to wielkiórcze dziecko, może porzucone przez matkę, ale za to też nie mogła poręczyć, bo avalońska fauna nie była jej znana zbyt dobrze. — Nie używaj mydła, może zaszkodzić — rzuciła i oparła się o ścianę, nie ingerowała za bardzo, bo miała wrażenie, że zwierzątko nie ufa jej tak jak Archiemu, chociaż powód nie był jej znany. Nie chciała jej spłoszyć, oczami wyobraźni już widziała panikę Ślizgona, kiedy wielkiórka nagle osiągnie wielkość psa. — Poradzisz sobie — dodała, mrugając do niego jednym okiem.