Stoły są wiecznie zastawione dla głodnych czarodziejów, oferując wszelkiego rodzaju owoce i potrawy, w szczególności avalońskie specjały gotowane przez najlepszych centaurzych kucharzy. Oprócz długich stołów, które pomieszczą kilkanaście ludzi, znajduje się tu też kominek, którego ogień nigdy nie gaśnie, ogrzewając duże wnętrze, a przed nim stoją miękkie fotele, zapraszające, by na nich spocząć po długim dniu.
______________________
without fear there cannot be courage
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Czaiła się. Chociaż doskonale wiedziała, że to nie było najlepsze określenie tego, co obecnie robiła, nie dało się tak naprawdę tego inaczej opisać. W końcu chciała żeby podsunięcie ciastek jej nowemu obiektowi westchnień nie wyglądało okropnie, nie wypadło, jakby była jakimś szalonym idiotą, jakby czyhała w ciemności, żeby tylko na niego napaść. Dlatego też uznała, że zaprzyjaźnienie się z kucharzami, czy chociaż wybłaganie u nich, żeby mogła upiec ciastka, będzie najlepszym wyjściem z sytuacji. Ostatecznie bowiem Harriel musiał coś jadać, co oznaczało, że prędzej, czy później musiał się tutaj pojawić, a wtedy ona wkroczy cała na biało, podając mu smakołyki, które bez dwóch zdań spowodują, że ten się uśmiechnie. Nie była pewna, czy miała rację, ale z jej wspaniałych obserwacji wynikało, że z chłopakiem coś było nie w porządku, że być może coś go dręczyło, ale nie była w stanie powiedzieć, co dokładnie. Nie zamierzała zaś nasyłać na niego swojego starszego brata, który niewątpliwie miał do Harriela o wiele lepsze dojście, niż ona – a przynajmniej tak chwilowo uważała, zapewne całkowicie zaślepiona zauroczeniem, które powodowało, że przez dłuższy czas zastanawiała się, jakie wybrać właściwie ciastka. To nie mogło być coś całkiem zwyczajnego, to musiało być coś, po czym chłopak by się naprawdę uśmiechnął. Jednocześnie jednak nie mogła po prostu upiec mu ciastek z niezbyt stosownymi ziołami, w których szykowaniu miała już całkiem sporą wprawę. Nie wszyscy o tym wiedzieli, ale Scarlett nie robiła z tego również tajemnicy, wychodząc z założenia, że kto chciał, to na pewno by do niej spokojnie trafił. Ślady za sobą zostawiała i nigdy nie zakazywała innym mówić o całym procederze, w jakim brała udział. Teraz jednak nie wchodziło to w rachubę, więc Carly bardzo uważnie dobrała słodycze, nad którymi siedziała przez dłuższy czas, chcąc, żeby były naprawdę odpowiednie. Jednocześnie jednak, jak przystało na najlepszego na świecie szpiega, próbowała zorientować się, czy Harriel aby na pewno nie pojawił się na stołówce. Kiedy w końcu go dostrzegła, uśmiechnęła się promiennie, poprawiła włosy i przesunęła dłonią po nieszczęsnej lewej ręce, która chociaż już się leczyła, wciąż zdawała się być niesprawna. Upewniła się, że wyglądała odpowiednio dobrze – jak zawsze – po czym chwyciła talerz, na którym miała przygotowane ciasta i pognała przed siebie, stosownie niezdarnie, odpowiednio, by niemalże wpaść na Ślizgona i prawie wpakować w niego trzymany talerz, aż cukier puder posypał się nieznacznie w górę. - Och, Merlinie! – jęknęła od razu, próbując unieść lewą rękę, by otrzepać wyimaginowany pył z chłopaka, by zaraz się skrzywić, zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie do końca wykonać tego ruchu.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Dni w pięknym Avalonie mijały mi... jakoś. Najzwyczajniej na świecie bardziej przeżywałem dzień za dniem, a nie cieszyłem się szczególnie całym avalońskim wyjazdem. Z resztą - trudno mi było to zrobić całkowicie otumaniony eliksirami spokoju. A kiedy tylko ich działanie przestawało działać - ogarnięty rozpaczą po stracie matki. Może na innych wakacjach - zobaczyłbym że jakaś niewiasta jest mną zainteresowanie i skrupulatnie wykorzystał taką sytuację. Jednak tym razem, pogrążony w tym swoim nieprzyjemnym letargu, zwyczajnie nie miałem zielonego pojęcia, że kogokolwiek obserwował moje marne życie. Może Irvetta i Farrisowie - ale to całkiem jasne, skoro musieli spędzać ze mną czas w domku. Na stołówkę chodziłem, by zjeść zaledwie parę kęsów, bo picie eliksirów na całkiem pusty żołądek byłoby jeszcze gorsze. Tak naprawdę - wbrew mojemu nastrojowi nie wyglądam aż tak źle. Włosy zaczesuję ostatnio mocno do tyłu. Uznaję, że to pasuje do moich bardziej obcisłych niż zwykle i znacznie ciemniejszych ciuszków niż noszę na co dzień. To że nudne granaty, czernie i czasem elegancka biel zastąpiła moje kolorowe koszule - sprawiało mam wrażenie że byłem jeszcze bardziej przygnębiony. Ale nie mogłem sobie od tak wrócić do poprzednich ubranek. To jakbym zapomniał o matce. Kiedy poprawiam ciemne okulary, jakaś dziewczyna pakuje się praktycznie na mnie z jakimiś ciastkami. Patrzę chwilę na nią kompletnie zdziwiony jej pojawieniem się tak blisko mnie. Zerkam na ciastka które sobie niosła, by sprawdzić czy wszystko wygląda w porządku i nie muszę nic zbierać. - O, przepraszam - mówię pośpiesznie, uprzejmie chociaż to ona z jakiegoś powodu na mnie wbiegła. Potem jeszcze mniej rozumiem, bo kiedy chce zakładam strzepnąć ze mnie to co na mnie ewentualnie wylądowało - dziewczyna jęczy zmęczona wręcz i opuszcza dłoń. - Coś Ci się stało? - dodaję zdziwiony, że ledwo na mnie wpadała i już coś jej jest. Ja to jednak jestem chodzącym pechem. Wskazuję jej na stolik obok nas żeby sobie przycupnęła, nawet jej krzesło odsuwam.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Być może właśnie to wszystko tak bardzo przyciągało Scarlett, która naprawdę mogłaby zostać uznana za jakiegoś szaleńca. Trudno powiedzieć, o co dokładnie chodziło, ale po prostu była zaciekawiona chłopakiem, chciała go lepiej poznać, a przede wszystkim chciała, żeby się uśmiechnął. Dokładnie! Brakowało mu choćby cienia radości z życia i chociaż dziewczyna była pewna, że miał ważne powody do tego, by nie czuć się zbyt komfortowo, by błąkać się gdzieś myślami, by robić podobne rzeczy, to jednak chciała, żeby choćby lekko się uśmiechnął. Jeśli zaś Carly coś sobie postanowiła, a w tym wypadku dokładnie tak było, to nie było łatwo zbić jej z tropu, nie było łatwo wyperswadować jej czegoś, do czego postanowiła już przyłożyć swoją rękę. Była uparta, w taki idiotycznie ośli sposób, zwłaszcza kiedy była zakochana, a teraz dokładnie tak było! Przynajmniej tak twierdziła, bo ostatecznie nie miała pojęcia, czym było to uczucie i jedynie z przyjemnością poddawała się kolejnym uniesieniom, wierząc w to, że przyniosą jej coś miłego, niemalże jak łaskotanie na żołądku. Widać była uzależniona od podobnych kwestii. - Nie, nie, to ja przepraszam! Przecież to ja na ciebie wpadłam! - odparła od razu, ale dała się odprowadzić do krzesła, na którym usiadła z cichym westchnieniem, odstawiając talerz na stół i nieco smętnie spoglądając na swoją rękę, która co prawda powinna już całkiem dobrze funkcjonować, ale jakoś Scarlett nie miała co do tego przekonania. Odnosiła wrażenie, że jej górna kończyna postanowiła przestać z nią współpracować i chociaż została zapewniona, że wszystko wróci z czasem do normy, była momentami bliska tego, żeby żałośnie i ostentacyjnie pojęczeć sobie z tego powodu. - Poszłam z bratem szukać tej wskazówki dotyczącej świętego Graala. Wiesz, wszyscy o tym mówią i nie chciałam, żeby mnie coś ominęło i to nie skończyło się dla mnie zbyt dobrze - dodała, wzdychając cicho i spojrzała na rękę, woląc nie przypominać sobie nawet o śpiączce, w którą zapadła, całkowicie oszołomiona tym, co się działo. Jedyny plus tej całej wyprawy był taki, że do jej kieszeni trafił flakon z amortencją, a to było coś, co Carly z wielką przyjemnością by wykorzystała, po prostu bawiąc się świetnie, obserwując to, do czego mogłaby doprowadzić. Poza tym, jeśli miała taką moc oddziaływania, jak ten dziwny zapach, który ciągnął ją do Izoldy, nim zapadła w sen, to była pewna, że kogokolwiek by nią spoiła, byłby jej. Albo kogoś, komu ów amortencję by podarowała. Nie zamierzała jednak tego wykorzystywać na Harielu, próbując wcześniej zupełnie innych metod i sprawdzając, które były najlepsze.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Mogła sobie tłumaczyć to, że byłem smutny i chciała mnie pocieszać, wywołać uśmiech na mojej twarzy. Ba - nawet jakby tak mi się tłumaczyła, ja przyjąłbym to wszystko z uprzejmym potakiwaniem. Bo mogła sobie wmawiać co chce, była w końcu młodziutka, ale ja wiedziałem jakie są moje atuty. Opierałem się na swoim ładnym wyglądzie i wrodzonej charyzmie odkąd pamiętam, wiem też że to jest podstawowa rzecz, która przyciąga uwagę dziewczyn. Szczególnie tych młodszych. Nie to, że specjalnie mi to przeszkadzało. Lubię atencję innych czy to w związku z moimi niesamowitymi talentami (których nie mam za wiele, ale sprawiam dobre wrażenie, że takie mam), czy w związku z wyglądem. Ostatnio jednak nie mam siły szczycić się ani jednym ani drugim. Tańczyć mi nie wypada, zaś moje wory pod oczami sprawiają, że nie wyglądam zbyt dobrze. Ciemne ciuchy również nie wyglądają na mnie tak dobrze jak moje zwykłe, kolorowe koszule i szerokie spodnie lat 80. No chyba że ktoś lubi poważnie wyglądających chłopaków - teraz byłem idealnym tego przykładem. Póki co uśmiecham się miło, bo faktycznie - to ona na mnie wpadła. Podjąłem się jednak uprzejmej eskorty, po czym przycupnąłem obok niej, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Nie żebym umiał jakkolwiek pomóc. Ale może moja obecność okaże się być lecznicza. Patrzę też pytająco na dziewczynę, chcąc dowiedzieć czy nie muszę nieść ją na barkach do uzdrowiciela czy coś w tym stylu. - Może coś tam słyszałem o tym... ale przyznam bałem się, że to może być coś strasznego, więc nie chciałem iść. I teraz sobie gratuluję. Przykro mi, że to Cię spotkało - mówię i zerkam na rękę dziewczyny, jakbym mógł zobaczyć jakieś rany. - No dobrze, daj zaniosę ci te ciastka gdzie tam chcesz i się zbieram - mówię dość apatycznie, jak to zwykle odkąd piję sobie eliksirki spokoju, i biorę do ręki talerzyk z ciastkami. Rozglądam się dookoła, czekając aż dziewczyna pokaże mi w którą stronę mam się kierować.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Niezależnie od wszystkiego, Carly nie zamierzała odpuszczać, taka już była, nawet jeśli okazywało się, że jej wyobrażenia nie miały żadnego, najmniejszego nawet, związku z rzeczywistością. Spotkało ją to już przy Maxie, ale nie wiedziała, czy na coś podobnego miała szykować się w przypadku Hariela, bo nie miała ochoty na leczenie znowu złamanego serca. Chociaż, prawdę mówiąc, była uzależniona od podkochiwania się w kolejnych chłopakach, zupełnie, jakby stanowiło to jakiś sport narodowy, za którym nie była w stanie nadążyć. - Bo to było straszne! Wyobraź sobie, że na mojego brata wyskoczył jakiś kościotrup! - powiedziała od razu i aż cała się otrząsnęła, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo paskudnie to brzmiało. Nie myślała wtedy za bardzo o tym, co się dzieje z Jamiem, bo sama miała ochotę zamknąć się w grobie Izoldy, ale teraz oczywiście spoglądała na całą tę sprawę inaczej. Pewnie właśnie dlatego uśmiechnęła się łagodnie, gdy przyznał, że jej współczuje, zaraz jednak niemalże zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy Hariel był taki niedomyślny, czy może jednak nie chciał zrozumieć, co się tutaj działo. - Tak naprawdę, to upiekłam je dla ciebie, więc są teraz we właściwych rękach - powiedziała prosto, patrząc na niego, poszukując spojrzeniem jego oczu, jakby chciała go tutaj do siebie natychmiast przykuć, nie zamierzając go nigdzie wypuszczać. Uśmiechnęła się do niego ciepło, odgarniając przy tej okazji włosy za ucho, uznając, że musiała być nieco bardziej dokładna i stanowcza w tym, co robiła i co zamierzała mu przekazać. Odnosiła bowiem wrażenie, że chłopak nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się dookoła niego działo, być może zbyt pogrążony w swojej niepewności, a może po prostu nie do końca zainteresowany. Carly nie należała jednak do dziewczyn, które chowały głowę w piasek i po prostu szła naprzód, nie czekając na to, co się wydarzy. O ile oczywiście uznała, że ma jakieś szanse i nie musi wcale wzdychać z odległości, co czasami jej się zdarzało. Chociaż być może chodziło jej wtedy o więcej dramatyzmu i możliwości umierania z wielkiej i zdecydowanie niespełnionej miłości, jaka zdawała się ją uskrzydlać, jednocześnie całkowicie niszcząc. Nie wiedziała, jak inni, ale ona bawiła się wtedy wyśmienicie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Szczerze rozumiem i totalnie współczuję - mówię ponownie i kładę na chwilę miękko dłoń na ramieniu dziewczyny. To była szczera prawda - rozumiałem, bo ja też zdążyłem walczyć z inferiusami, dementorami i czarodziejem który próbował zawłaszczyć sobie świat czarodziejski. Dlatego moje współczucie było bardzo szczere i pełne zrozumienia. Gdyby nie moje otumanienie na pewno zacząłbym od tego, że może dla mnie są te ciastka, próbując zastosować jakiś delikatny flirt. A tak gadałem coś jak ten komplety dzban. I dopiero jak dziewczyna powiedziała wprost dla kogo są ciasteczka spojrzałem na nią najpierw lekko nieobecnym wzrokiem, a potem zamrugałem z jawnym zdziwieniem. - Och... - mówię i przyjmuję ciasteczka. Bez krępacji przyglądam się dziewczynie. Czy ja ją znam? Całowałem się z nią kiedyś? Czegoś nie pamiętam? Jeśli tak - głupio mi było to przyznawać. Ta jednak filuteryjnie odgarnia włosy, uśmiecha się uroczo, więc zakładam że to raczej niemożliwe. Wtedy z pewnością widziałbym w niej jakiś ukryty żal. - Dziękuję bardzo! To siadajmy z powrotem i możesz mnie nakarmić. Od takiej ślicznej dziewczyny na pewno są przepyszne - mówię z powracającą pewnością siebie w słowa i uśmiecham się anielsko do koleżanki. - Czy... powinienem pamiętać Twoje imię? Wybacz że tak pytam. Ja jestem Harry - dodaję i przysuwam krzesło bliżej dziewczyny z nonszalancją. - Wybacz również moje nieogarnięcie. Ostatnio piję dużo eliksirów spokoju i bywam lekko rozproszony - tłumaczę jednak całkowicie szczerze, bo nie widziałem powodu by kłamać w tej kwestii. Chociaż liczyłem na to, że zna powód dla którego potrzebowałem takich wspomagaczy. Szeroko znana była kwestia śmierci mojej matki. Skoro mnie kojarzyła - założyłem też że wie kim jestem, widziała mnie z Irv albo Hope, zna moje lekkie podejście do życia, więc to co chce ode mnie to zwykły podryw.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Jego troska spowodowała, że Carly lekko się zarumieniła i może nawet zatrzepotała rzęsami, sprawiając teraz niewątpliwie wrażenie istoty znajdującej się w prawdziwych opałach. Wyglądało jednak na to, że pomimo tych wszystkich zabiegów, musiała wyłożyć kawę na ławę i zagrać w tę grę na nieco innych warunkach, szukając właściwej drogi do serca Hariela, by zagościć tam choćby na parę chwil, nim niczym jakiś piękny motyl, postanowi szukać sobie innego kwiatka. Nie była stała w swoich uczuciach, byle głupota mogła je zmienić, ale czuła się z tym doskonale, wolna niczym ptak, zdolna do tego, żeby robić dokładnie to, co chciała. Nie musiała kochać, chociaż jednocześnie zawsze twierdziła, że właśnie to czuła, wielką, niesamowitą miłość, jakiej nie dało się w żaden sposób pominąć, co było bujdą na resorach. - Mam nadzieję, że będą o wiele smaczniejsze, niż sądzisz na podstawie mojej urody - odparła, skromnie, zajmując z przyjemnością miejsce u jego boku, przyglądając mu się spod przymkniętych powiek, jednocześnie wskazując na ciastka i informując go, co znajdowało się w poszczególnych z nich, robiąc to w formie wyliczanki, próbując wyraźnie zgadnąć, które z nich powinna podsunąć mu jako pierwsze, by zaraz zaśmiać się ciepło i pokręcić głową. - Nie sądzę, żebyś miał pojęcie, kim jestem - stwierdziła zupełnie swobodnie. - Ale możesz spróbować zgadnąć - dodała, nieco przeciągając słowa, uśmiechając się do niego wciąż lekko, by zaraz zrobić nieco smutniejszą minę i skinąć głową. Byłaby skończoną kretynką, gdyby nie wiedziała, że coś się z nim działo, chociaż nie sądziła, że tak może to wszystko na niego działać. Wiedziała jednak, że wyskakiwanie z takimi oczywistościami nie były raczej mile widziane, a ona wyszłaby na kogoś chorego na głowę i jakiegoś debila, który nie robi nic innego, tylko uważnie śledzi osoby, które są dla niej ważne. To, że to robiła, mogła i zamierzała zostawić dla siebie, pochylając lekko głowę i nieco niepewnie przesuwając bliżej niego talerz z ciastkami. - Musi być ci teraz bardzo trudno - powiedziała cicho, spoglądając na niego ponownie, nieco w górę, spod rzęs, brzmiąc, jakby nie była pewna, czy powinna pytać go o coś więcej, czy może jednak sobie tego nie życzył.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Cudowne, się składa. Może ja byłem dość stały w uczuciach. Stosunkowo długo utrzymywałem bliższe relacje z kobietami i mężczyznami, którymi byłem. Problem był taki, że nie potrafiłem trzymać się tylko jednej osoby. Zazwyczaj dopóki nie wybuchało to jedną wielką łajnobombą gdzie wszyscy mieli dość mojego traktowania ich, albo zwyczajnie sami się zakochiwali i chcieli mieć mnie tylko dla siebie. A co tu dużo o mnie mówić - nie natrafiłem jeszcze na osobę dla której potrafiłem zrezygnować z wszystkich innych. Znaczy raz znalazłem i skończyłem ze złamanym sercem. - Ach, przestań, nie do twarzy ci ze skromnością - mówię i grzecznie słucham które ciastko jest jakie. Szczerze mówiąc wolałem znacznie bardziej alkohol od słodkości. Ale co tam - najważniejszy jest fakt, że wysiliła się na tyle by zwrócić na siebie moją uwagę. Dlatego biorę pierwsze lepsze ciasteczko które brzmi całkiem nieźle i podgryzam sobie powolutku. Kiwam lekko głową kiedy dziewczyna twierdzi, że jej nie znam, całe szczęście, że to nie jakaś moja koleżanka z imprezy. Jednak na propozycję, że mam zgadnąć kim jest, aż zaczynam kaszleć i pokazuję a ciasteczko, by na nie zwalić winę. - Zgadnąć? Jak? - pytam, bo szczerze mówiąc nie potrafiłbym wymienić większości imion dziewczyn z którymi się całowałem. A co dopiero zgadnąć imię jakiejś które nie znam kompletnie. Mimo że ta wyraża szczere współczucie, ja uśmiecham się ciepło i macham dłonią tak, by zakomunikować się, że nie powinna się martwić. - Racja. Ale chciałem się tylko usprawiedliwić, tak to wolę o tym nie mówić i tworzyć lepsze wspomnienia - oznajmiam i na podkreślenie tych słów moja ręka ląduje gdzieś na nodze, a ja przesuwam długimi palcami po jej kolanku.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie byli tacy sami. Carly, jeśli już kogoś kochała na zabój, to tylko i wyłącznie tę jedną osobę, ale nigdy nie trwało to zbyt długo. Dostrzegając cudze wady albo po prostu nudząc się tym, co dana osoba oferowała, szła gdzieś dalej, nie zastanawiając się nad tym, jak doszło do tego, że jej uczucie się wypaliło. Była jak zapałka, jak świeca na wietrze, nigdy nigdzie dłużej się nie zatrzymywała i pędziła przed siebie, choć jednocześnie wcale nie musiała w żaden sposób skonsumować swojego uczucia, żeby uznać, że to się właśnie skończyło. Była, jaka była i nie zamierzała się nad tym za długo zastanawiać, bo po prostu czuła się doskonale we własnej skórze i uważała, że było to najważniejsze w życiu. Nic innego nie liczyło się tak bardzo jak świadomość, że jest się dokładnie tą osobą, którą chciało się być. Koniec kropka! Zaśmiała się, kiedy wspomniał o jej skromności, a następnie nieznacznie przekrzywiła głowę, przyglądając mu się z zaciekawieniem, zastanawiając się jednocześnie, co on właściwie o niej myślał. Że była bardzo, ale to bardzo łatwa? Tutaj się całkowicie mylił, bo Carly lubiła sobie pogrywać, a nie rzucać się od razu na wypatrzonego mężczyznę, jak na kawał mięsa, chociaż oczywiste było, że była skłonna zmierzać do tego, co sobie akurat upatrzyła. Tak czy inaczej, Hariel miał jak najbardziej szansę na to, żeby przekonać się, dokąd mogły zaprowadzić go zagrywki dziewczyny, o ile był skłonny brać w nich udział. Jeśli nie - tam były drzwi, do widzenia. - Och, proszę, czy mam ci podpowiadać? Jestem przekonana, że ktoś tak błyskotliwy i chętny do poznawania świata, jak ty, sam będzie w stanie znaleźć odpowiedź na to pytanie - odparła, mrucząc nieco, przeciągając wyraźnie słowa, bawiąc się tym, by zaraz zerknąć na jego dłoń i filuternie się uśmiechnąć, jednocześnie nieznacznie marszcząc nos. Wyglądało bowiem na to, że Harielowi wystarczyło powiedzieć niektóre rzeczy wprost, żeby zaczął się czymś interesować, co było zdaniem Carly nieco zabawne, ale w końcu życie nie musiało składać się z jakichś sztywnych ram i zasad, czy coś tam, coś tam. - Jakie na ten przykład? Aż jestem ciekawa, co kryje się pod tym pojęciem - stwierdziła, sięgając po kolejne ciastko, żeby całkowicie bezczelnie podsunąć mu je prosto pod nos, z wyraźnym zamiarem nakłonienia go do tego, żeby zjadł je wszystkie i zdaje się, że nie przyjmowała w tym zakresie odmowy.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Cóż gdybym wiedział jak doskonale czuje się sama ze sobą - aż bym jej pogratulował. Osobiście wszyscy znali moją niemałą skromność i wysoką samoocenę. Ale często jest to piękny płaszczyk, którym okrywam siebie i innych. Bo o ile uważam, że jestem przystojny, świetna ze mnie partia na romanse i nieoceniony towarzysz - znałem też dobrze swoje słabe strony. Czyli jakakolwiek większa pożyteczność, mówiąc w wielkim skrócie. Czy umiałem z tym żyć - oczywiście, chociaż nie tak dobrze jak zazwyczaj by się wydawało. I chociaż z zewnątrz wiecznie uśmiecham się wesoło, to gdybym wiedział co myśli Carly już z góry bym ją ocenił jako młodą, kompletną trzpiotkę, która nie traktuje fair innych. W tym ostatnim kompletnie jak ja, nadal utrzymywałbym, że jesteśmy do siebie podobni. Czy miałem ją za łatwą? Nigdy nie poniżyłbym się do mówienia takich rzeczach o kobiety. Łatwa, nie łatwa, ja też byłem super łatwy i skoro dla mnie nie była to obelga, dla dziewczyn również nie powinna. Bardziej bym się oburzył, że sama Carly uważa że to słowo negatywne. I znacznie lubiłem kobiety łatwe i szczere, niż mamiące dziwnymi zagrywkami. Nie zakładałem, że Scartlett jest kimś kto może je mieć na szczególnie wysokim poziomie ze względu na swój wiek. A czy byłem skłonny brać w nich udział? Z pewnością to jak zwykle zależałoby od mojego humoru. - Ach, wiedziałem że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Błyskotliwy i chętny poznawania świata? To Camael, mój brat. Ale uprzedzam - ma żonę i adoptowanego chłopca, jakoś w twoim wieku, więc nie wiem czy coś z tego wyjdzie - rzucam przednim żartem i macham ręką, w której trzymam ciasteczko. - Jesteś Brandonówną czy coś? Tak wyglądasz trochę, może mam cię od nich kojarzyć? - zgaduję wobec tego kompletnie w ciemno. - Zawsze mogę mówić do ciebie kochanie i nie znać twojego imienia - zauważam jeszcze i chichoczę na ten głupi żarcik. - Mam szeroką gamę zainteresowań! Raz chodzę na bardzo niebezpieczne wyprawy, czasem tańczę. Najlepsze zajęcia oferuję sam na sam w domku - flirtuję sobie wesoło i kiedy podsuwa mi ciastko pod nos, łapię ją za nadgarstek, biorę kilka gryzów w taki sposób, by musnąć ustami koniuszki jej palców.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- O nie, mój piękny, na pewno nie mówiłam o profesorze Whitelightcie - powiedziała, wzdychając ciężko, śmiejąc się przy tej okazji, a później pokręciła przecząco głową, bo zdecydowanie nie miała żadnego związku z wymienioną przez niego rodziną. Owszem, pochodziła ze znanego rodu, co prawda nie tak wielkiego, ale zdecydowanie czystokrwistego, jej nazwisko od razu na to wskazywało, ale sama niestety stanowiła taką czarną owcę w rodzinie, będąc jak kukułcze jajo, przez które dziadkowie odwrócili się od jej ojca i postanowili nie mieć nawet cienia pojęcia o tym, kim dokładnie była ich wnuczka. - Podoba mi się ta opcja. Pozwolisz, że w takim razie ja również zapomnę twoje imię? - zapytała nieco prowokująco, dając mu jasno do zrozumienia, że nie oczekiwała od niego niczego wielkiego i niczego niesamowitego, po prostu dobrze się bawiąc tym, co miała w tej chwili. Oczywiście, gdyby się dowiedziała, że Hariel wolał grać nieco inaczej, niż ona, odwróciłaby się od niego w trymiga, ale chwilowo uznawała go za miłość swojego życia. W tym tygodniu, czy miesiącu, bo nawet Carly nie była na tyle niemądra i złośliwa dla samej siebie, by wmawiać sobie, że kiedy wrócą już do Hogwartu, jej uczucia będą niezmienne. Znała się za dobrze, by wiedzieć, że to była jedynie chwilowa fascynacja, a ta miała to do siebie, że zdecydowanie trwała jedynie chwilę, może dwie. Skoro jednak Hariel podjął jej grę i najwyraźniej mimo wszystko dobrze się bawił, ona również nie zamierzała tego w żaden sposób przerywać, a wręcz przeciwnie, mogła to pociągnąć. Dlatego też uśmiechnęła się do niego kącikiem ust, by następnie się pochylić i odgryźć kawałek ciastka tak, że musnęła przy tej okazji wargami jego wargi. - Ciekawa jestem, czy to wszystko da się połączyć - powiedziała, patrząc na niego z bliska, a później wstała, odrzucając włosy na ramię, unosząc lekko brwi, w niemym pytaniu, czy zamierzał faktycznie zabrać ją na wyprawę i pokazać, jakie mógł dostarczyć jej rozrywki. Bo ona zdecydowanie nie zamierzała siedzieć dłużej w stołówce.