Ponoć w tym miejscu niegdyś znajdowało się miasteczko, które zostało zatopione podczas magicznych wojen. Teraz są to bagna, które nie cieszą się najlepszą sławą - jest to niebezpieczne miejsce, które tylko wydaje się martwe. Niektóre duchy opowiadają o bogactwach, jakie zaginęły w tej okolicy, ale raczej nie ma wiele stworzeń, które dałyby się skusić magicznym błyskotkom na tyle, by wchodzić na bagna. Należy bardzo, bardzo uważać, ponieważ nie działa tutaj teleportacja!
Obowiązkowe kostki:
1, 2 - Dostrzegasz jakiś błysk przy zawalonym drzewie - czyżby udało ci się znaleźć jakieś bogactwo, o którym mowa w legendach? Nie możesz niestety wydobyć przedmiotu zaklęciem ani żadną inną magią... niezależnie od tego czy się zbliżysz, czy może zignorujesz błysk, zaraz dowiadujesz się skąd pochodził: było to światło odbite od zębiska oillipheista. Bagnisty bury wyskakuje z bagna burego i rzuca się do ataku, a ty... wykonujesz dorzut k100!
Atak smoka:
1 i 100 - Smok pojawia się tylko na kilka sekund i już znika... ale nie spływa na ciebie ulga, a prędzej ból. Oillipheist przed ucieczką zdążył złapać twoją rękę lub nogę - tracisz kończynę bezpowrotnie. No chyba, że masz ochotę zaryzykować prośbą do MG o poszukiwania podgryzającego twoje ciało smoka? Pamiętaj, że przede wszystkim już teraz potrzebujesz jak najszybszej pomocy medycznej! Dorzuć też jedną literkę, jeśli wybierzesz utratę ręki - samogłoska oznacza, że tracisz dominującą magicznie rękę, zaś spółgłoska, że drugą. 2-20 - Masywna bestia nie wykazuje śladów litości. Atakuje i zanim masz szansę jakkolwiek się obronić, tracisz nogę lub rękę przez masywne kły oillipheista. Masz jednak, wbrew pozorom, szczęście! Smok nie był głodny i zostawia twoją kończynę, a sam od razu ucieka. Możesz pozbierać swoje szczątki, ale żeby odzyskać kończynę potrzebujesz jak najszybszej pomocy - udaj się na wątek do uzdrowicielskiej chaty. Alternatywnie możesz poprosić o wątkową pomoc kogoś, kto ma minimum 31 punktów z Uzdrawiania. Tak czy tak, czeka cię dużo bólu, który przez kolejne dwa wątki zupełnie nie odpuści. 21-40 - Cóż, oillipheistów jest jednak kilka, a wszystkie równie poddenerwowane. By stoczyć z nimi walkę potrzebujesz 30 punktów z OPCM lub CM - możesz zsumować je z tymi, które posiada twój towarzysz, o ile ten jeszcze nie uciekł. Dopiero wtedy masz szansę wydostać się z bagien, wzbogacony raptem o kilka zadrapań i zwichnięty nadgarstek dominującej magicznie ręki. Jeśli nie uda ci się uzbierać 30 punktów z OPCM lub CM, to padasz ofiarą bolesnego ataku i tracisz przytomność. Budzisz się na skraju bagien, w poszarpanych ubraniach i z ogromnymi ranami po pazurach na plecach. Potrzebujesz dwóch wątków z kimś, kto zna się na Uzdrawianiu - możesz też udać się do uzdrowicielskiej chaty i napisać tam dwa posty, albo dowolnie to podzielić. Niestety podczas przegranej walki tracisz też różdżkę - jest zupełnie zniszczona! 41-60 - Smoczysko jest poddenerwowane, ale nie chce angażować się w walkę - wpada na ciebie, przewraca cię i tylko zahacza kłem, a później ucieka. Niestety oprócz rany na ręku, jaką zostawił jego ząb, masz też problem w postaci skręconej kostki. Żeby wydostać się z bagien potrzebujesz pomocy innej postaci - jeśli nie masz kogo wezwać... cóż, rzucasz na atak smoka raz jeszcze! Jeśli drugi raz wypadnie ta sama kostka, to kostka będzie nie skręcona, a złamana, a ciebie zgarnie stąd obcy czarodziej, który zwiedzał okolice Avalonu. Musisz napisać posta w uzdrowicielskiej chacie, by się wyleczyć, albo napisać wątek z kimś, kto jest dobry w Uzdrawianiu. 61-80 - Młody oillipheist jest przede wszystkim wystraszony. Wpada na ciebie i właściwie od razu ucieka, zostawiając po sobie tylko niespodziankę w postaci ciemnej łuski, która wbija się w twoje ciało. Możesz zachować ją na pamiątkę, chociaż pewnie i tak nie zapomnisz o tym spotkaniu - zostanie ci po tym przecież też trochę bólu i elegancka blizna... 81-99 - Okazuje się, że to mały smoczek i jego pierwszy stały ząb! Uczepia się twojej nogi i faktycznie próbuje podgryzać, ale poza kilkoma draśnięciami nie robi ci większej krzywdy. Musisz co prawda jak najszybciej się go pozbyć, bo chyba nie ma sensu czekać na to, aż w okolicy pojawi się smocza matka?...
3, 4 - Znajdujesz jakąś bardzo podniszczoną, zbutwiałą skrzyneczkę, która była wciśnięta pomiędzy gałęzie. Chociaż wygląda, jakby była w tragicznym stanie, to bardzo ciężko dostać się do środka... Udaje ci się tylko, jeśli posiadasz 20 punktów z Zaklęć lub 10 punktów z Zielarstwa - wtedy odpuszcza albo zamek, albo magiczne drewno, a ty dostajesz się do środka. Jeśli nie masz tylu punktów, możesz zabrać skrzyneczkę ze sobą i znaleźć kogoś z odpowiednimi statystykami, kto zrobi to za ciebie!
Zawartość skrzyneczki:
Mechanika jest prosta - rzucasz jedną Literką, gdzie A oznacza 10 galeonów, B to 20 galeonów... i tak dalej, aż do J, czyli 100 galeonów.
5, 6 - Czy bagna nie miały być opuszczone? Podczas zwiedzania ich dociera do ciebie głos... wołanie o pomoc! Rzucisz się na ratunek, czy zignorujesz obcy płacz?
Jeśli pomagasz:
Znajdujesz zapłakaną wilę z zakrwawioną nogą, która siedzi na przewróconej kłodzie. Tłumaczy, że została zaatakowana przez oillipheista i potrzebuje pomocy - możesz uzdrowić ją na miejscu, jeśli posiadasz przynajmniej 20 punktów z Uzdrawiania, albo zabrać ją do znachorskiej chaty. Jeśli ty (albo twój towarzysz, który spełnia warunki) pomożesz od razu, wila ześle na ciebie błogosławieństwo, dzięki któremu możesz w tym miesiącu napisać dowolną samonaukę krótszą o 500 znaków, a także otrzymasz jeden przerzut do dowolnej avalońskiej lokacji oprócz tej. Jeśli nie możesz jej uzdrowić, albo nie chcesz ryzykować i zdecydujesz się zabrać wilę do znachorki, musisz dorzucić jedną literkę na nagrodę. Jeśli postanowisz zostawić wilę na pastwę losu - sprawdź spoiler "Jeśli nie pomagasz".
Literka nagrody:
Samogłoska - Wila daje ci w nagrodę swoją bransoletkę. Kiedy będziesz ją nosić, urok potomków wili będzie na ciebie oddziaływał ze znacznym osłabieniem! Spółgłoska - Wila jest wdzięczna, ale bardzo osłabiona podróżą. Dziękuje ci i obiecuje, że dobro na pewno do ciebie wróci... Ale to byłoby na tyle. Chyba? Znajdujesz potem na swoich ubraniach kilka srebrzystych włosów, które możesz sprzedać w dowolnym sklepie różdżkarskim za 30 galeonów.
Jeśli nie pomagasz:
Płacz o pomoc zmienia się w okropny krzyk, który narasta na sile. Bagnista woda zaczyna się podnosić i falować, aż wreszcie cię porywa. Niezależnie od tego jak dobrym jesteś pływakiem - nie masz szansy uciec z tej okropnej pułapki. Wreszcie zostajesz wyrzucony na jakieś niskie gałęzie pobliskiego drzewa i tam możesz złapać oddech... a także przygotować się do ucieczki, bowiem dostrzegasz wściekłą wilę, której nie pomogłeś. Wzburzone bagno roi się od szczerzących zębiska smoków i teraz musisz rzucić kostką na znajdujący się przy rzutach 1 i 2 atak smoka. Dodatkowo - do końca pobytu w Avalonie nie masz możliwości skorzystania z usług tutejszej znachorki... co jest problematyczne, bo nałykałeś się bagnistej wody i przez następny wątek będą męczyły cię mdłości.
Uwaga! Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym. Próbować można raz dziennie.
Autor
Wiadomość
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Hope zdecydowanie podzielała wrażenie Ruby, z tą jedną różnicą, że nie miała czasu nie tylko dla przyjaciółki, a właściwie dla czegokolwiek, czym zajmowała się do tej pory. A może problem leżał nie w czasie, a chęciach? Brakowało jej sił – tak po prostu, po ludzku. Ostatnia klasa Hogwartu była dla niej maratonem, w który włożyła niewyobrażalnie dużo wysiłku, a po drodze zaliczyła jeszcze kilka lepszych i znacznie więcej gorszych chwil, które dodatkowo ją osłabiły. Nie czuła się gotowa ani na studia, ani na pracę, perspektywa dorosłego życia paraliżowała ją strachem. — Jak nic wlecimy w jakieś drzewo i tyle będzie z naszej świetlanej przyszłości. Nie to żebym w ciebie wątpiła, oczywiście — machnęła ręką, śmiejąc się cichutko. Cieszyła się z tego trajkotania Rubensa, sama ostatnio nie była w najlepszym nastroju na paplanie, zdecydowanie częściej niż kiedyś wybierała milczenie i obserwację. Trochę przestawała w tym wszystkim rozpoznawać samą siebie i nie miała pojęcia, czy to przejściowy stan, czy może zmieniała się permanentnie i taka już pozostanie. To, co się w niej nie zmieniło, to pakowanie się wszędzie tam, gdzie szła Ruby, choćby brzmiało to jak najkoszmarniejszy, najniebezpieczniejszy pomysł na świecie. I choć „krzaki” nie brzmiały znowu tak tragicznie, to wspomnienia jak do tej pory kończyło się zbaczanie z wytartych ścieżek, nie napawały optymizmem. Mimo niepewnej miny pokiwała głową z entuzjazmem i od razu skręciła we wskazanym kierunku. — Ufam ci, niestety — mruknęła z rozbawieniem, przeciskając się przez gąszcz i w końcu wychodząc na przepiękne bagna. Westchnęła bezgłośnie, bo miejsce wyglądało zupełnie jak coś, czego można się było spodziewać, ale bardzo taktownie milczała, bo przecież nie liczyło się „gdzie” tylko „z kim”. — Pamiętasz jak popłynęłyśmy w cholerę na jakąś wyspę i potem okazało się, że ludzie tam UMIERAJĄ? — zagadnęła Ruby, opierając dłonie na biodrach — no to tutaj bardziej śmierdzi, ale przynajmniej nie ma żadnych tabliczek, więc chyba nic nam nie grozi — dodała zaraz, nie zastanawiając się nad tym, że może brak ostrzegawczych znaków wynikał nie z braku niebezpieczeństwa, a braku ludzi, którzy mogliby poustawiać je w odpowiednich miejscach. Już miała powiedzieć coś jeszcze, ale zamarła z rozchylonymi wargami, wyraźnie nasłuchując. Zmarszczone brwi wyrażały bezgraniczne zdziwienie. — Też to słyszysz? Jakby ktoś płakał. Ruby, tu jest jak w jakimś horrorze — pożaliła się przyjaciółce jękliwie — wchodzimy na jakieś dzikie, opuszczone tereny, pewnie wiąże się z nimi jakaś mroczna legenda, o której pojęcia zielonego nie mamy, ledwo stawiamy tu stopę, a już coś zawodzi niemożebnie. Teraz pójdę to sprawdzić, okaże się, że to jakieś duchy albo potwory, które w ten sposób łapią naiwnych ludzi i umrę. A jak nie pójdę i nie umrę, to zabiją mnie wyrzuty sumienia, więc i tak umrę. Jasny gwint. No to idę. Stój tutaj lepiej, co? — rozgadała się na dobre i wyciągnęła różdżkę, gotowa pójść sprawdzić, co tak płacze.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Spojrzała na Hope, z błądzącym uśmiechem w kąciku ust. Wzruszyła jednak ramionami, odwracając się do przyjaciółki, rozkładając ręce i idąc tyłem, wcale nie przejmując się tym, że zaraz może wejść w jakieś drzewo. Co rzecz jasna zrobiła i odbiła się z jękiem, bo tak się właśnie kończyły jej wspaniałe pomysły. — Co ja ci poradzę, że przyciągamy pecha, ale przynajmniej mamy co opowiadać! — rzuciła, pocierając obolałe ramię, którym rąbnęła drzewo, ale rzecz jasna sobie nic z tego nie robiła. Machinalnie jednak przeniosła dłoń na swoje żebra, pamiętając o swoim ostatnim wypadku i jakby będąc bardziej uważną na obrażenia w tej części ciała. Nigdy nie sądziła, że połamanie żeber jest aż tak bolesne. Nawet jeśli jeszcze przed wakacjami skończyła łykać te paskudne eliksiry, to jednak wspomnienie zostało. Rozejrzała się po bagnistym terenie, próbując coś wymyślić, ale prawda była taka, że nigdy nie miała planu b, a jeśli już to głosił on „nie spieprzyć planu a”, tak więc kompletnie nie wiedziała co zrobić. Nie wyglądała jednak jakby specjalnie ją to obchodziło, w przeciwieństwie do Hope. Ale chyba właśnie taka była ich przyjaźń – Ruby zajmowała się wymyślaniem różnych głupot, a Hope była tą od martwienia się, czasem i na zapas. Uważnie stawiała kroki na przewalonych drzewach, przytrzymując się omchlonych konarów, bo ostatnie czego chciała, to wylądować w tym paskudnym bagnie. Griffin miała rację, okropnie śmierdziało, ale przecież nie mogły się ot tak wycofać. Wydawało jej się, że coś błysnęło w gęstej wodzie, więc oczywiście musiała to sprawdzić. Chyba właśnie to były te gryfońskie cechy, Maguire zamierzała sprawdzić jakieś błyskotki, które pewnie były tylko zwidami, za to Hope podążała za głosem. Co za wspaniałe pomysły. — Co? — odwróciła się do dziewczyny, ale ta już zmierzała w tylko sobie znaną stronę — Nie zgub się! — zawołała do niej przez ramię, ale sama szła dalej w kierunku swojego czegoś, bo co to jest nie miała pojęcia. Im bliżej była, tym bardziej coś jej nie pasowało. Zmarszczyła brwi, ostrożnie kucając na jakimś w połowie zanurzonym konarze, przyglądając się swojemu znalezisku. Problem w tym, że owe znalezisko nagle zaczęło się ruszać. Nagle oczy Ruby przypominały swoją wielkością galeony, bo całkiem szybko pojęła co kryło się w odmętach bagna. — Hope?! — zawołała, stawiając krok w tył, ale smok był coraz bliżej — HOPE?! — krzyknęła dużo głośniej i bardziej piskliwie. Cofnęła się jeszcze bardziej, przełykając nerwowo ślinę i chcąc spierdalać gdzie pieprz rośnie. Musiała jednak najpierw znaleźć swoją najlepszą przyjaciółkę. Odwróciła się, próbując odszukać ją wzrokiem, ale to był błąd. Smok bowiem okazał się być naprawdę agresywnym osobnikiem. Ruby zdążyła wrzasnąć z całej piersi, a potem czuła tylko ból, który i tak był przyćmiony krążącą w szaleńczym tempie adrenaliną we krwi.
Machnęła ręką, nie odwracając się nawet, na znak, że przyjęła do wiadomości, że ma się nie zgubić i dołoży wszelkich starań, żeby wypełnić polecenie – o ile było to możliwe. Jedną z cech Hope było to, że kiepsko radziła sobie w terenie, dlatego oddalanie się od drugiej osoby było pomysłem beznadziejnym, absolutnie wręcz koszmarnym i dziewczyna była tego doskonale świadoma – ale oczywiście jej to nie powstrzymało. Najgorszym momentem było zanurzanie się w gęstej ciszy. Jasne, przerywał ją urywany płacz, dźwięki stawianych kroków, coraz mocniejsze bicie serca i oddech, a mimo to czuła się tak, jakby cicha samotność otulała ją ciaśniej niż mgła, muskała skórę, pozostawiając na niej gęsią skórkę, osiadała w płucach nieprzyjemnym ciężarem. Obejrzała się przez ramię, ale odeszła na tyle daleko, że Ruby nie było już widać zza drzew, nie pozostało jej więc nic innego, jak opanować drżenie ręki i iść naprzód. Dość szybko okazało się też, że płacz nie był tylko jej wymysłem, czego obawiała się do samego końca – jego źródłem była wyjątkowo piękna kobieta z wyjątkowo paskudną raną. Hope w pierwszym odruchu stanęła jak wryta, starając się jakoś dopasować imię do tej niecodziennie pięknej twarzy, aż w końcu zdała sobie sprawę z tego, że nie jest to możliwe, bo ma do czynienia z najprawdziwszą wilą. Zbliżyła się do niej ostrożnie, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. — Potrzebujesz pomocy? — zapytała niezbyt bystro, choć i tak lepsze było to, niż „wszystko w porządku?”. Kucnęła przy kłodzie, oglądając z bliska jej ranę. Na widok krwi poczuła nieprzyjemny przewrót w żołądku, ale dzielnie zacisnęła zęby. — Mogłabym ci to co najwyżej zabandażować… — powiedziała z zawstydzeniem, bezradnie rozkładając ręce, po czym tchnięta nagłą myślą, ożywiła się znacznie — jesteś w stanie iść? Zabiorę Cię do znachorki, ona na pewno coś poradzi. Mogłabym przenieść cię zaklęciem… jeśli się zgodzisz. — Marszcząc brwi, spojrzała pytająco na kobietę. Na Merlina, tylko prawdziwa wila mogła wyglądać tak spektakularnie, w tak nieszczęśliwym dla siebie momencie. Początkowo rzeczywiście spróbowały iść, ale bagna były wyjątkowo niesprzyjającym kuśtykaniu miejscem, wszystko skończyło się więc na mobilicorpus, choć widać było, że taki środek transportu godzi w wilową dumę. Wszystko to sprawiło, że do Ruby wróciła naprawdę późno, po drodze oczywiście gubiąc się dwa razy. Gdyby nie wila, która nieco ją nakierowała, pewnie błądziłaby po bagnach znacznie dłużej. Dopiero kiedy zbliżyła się na tyle, by móc usłyszeć okrzyk Ruby, doskonale wiedziała, w którą stronę należy iść. Z sercem na ramieniu, przyspieszyła kroku. — Ruby, jeśli to jakiś żart, utopię cię tutaj. Nikt cię tutaj nie znajdzie. — Zagroziła przyjaciółce, bo to wcale nie było takie nieprawdopodobne, że próbowała ją po prostu nastraszyć, żeby zwabić okrzykiem i zobaczyć, jak głupią minę w skali od jeden do dziesięciu akurat będzie miała Hope. — Co to j…a pierdole! — cisnęła w smoka zaklęciami, nie skupiała się nawet na tym, jakimi – chyba znalazła się pośród nich drętwota, icalius i relashio, choć to ostatnie wyjątkowo łagodne, bo bała się, że trafi przyjaciółkę. Wszystkie odbiły się jednak od łusek smoka, zapewne ledwie go tylko łaskocząc — UWAŻAJ — wydarła się na cale gardło, rozpaczliwie, bo wiedziała, że nic to nie pomoże. Zaraz po okrzyku rozległ się pisk. Gdzie podziała się gryfońska odwaga? — RUBY — była na skraju absolutnej paniki, która odebrałaby jej zmysły. Miała ochotę dopaść do dziewczyny i jakoś ją stąd zabrać, albo po prostu usiąść i się rozpłakać, ale dotarło do niej, że są tutaj zupełnie same i jeśli czegoś teraz nie zrobi, niechybnie obie tutaj zginą. Rzuciła accenure wokół Ruby, zabezpieczając ją przed dalszymi atakami, smoka z kolei kilkukrotnie spróbowała spętać incarcerousem W końcu przypomniało jej się o zaklęciu conjunctivitis, które podobno równie dobrze działało na smoki, co na ludzi. Rzeczywiście kupiło jej trochę czasu, na tyle, żeby rzucić się do Ruby. — Nie mam pojęcia jak Ci pomóc. Jezu, Ruby, tyle krwi… Boże drogi, jak ja nas stąd… — zaczęła kląć po mugolsku, znów bliska łez. Musiała zawołać po pomoc, innej opcji nie widziała. Pierwszą osobą, która przyszła jej na myśl, był Tommy, za bardzo bała się wołać po profesora Williamsa – choć podobny strach w sytuacji jak ta, był chyba skrajnie idiotyczny. — Expecto… — zaczęła słabo, po czym pociągnęła nosem i spróbowała jakoś się ogarnąć — expecto patronum — powtórzyła z większą siłą, wyczarowując langustnika, któremu przekazała chaotyczną wiadomość: „zaatakował nas smok, potrzebna pomoc. Ruby jest ranna. Jesteśmy na jakichś bagnach. Idź za patronusem, pospiesz się”. Starała się nie patrzeć na przyjaciółkę, zbyt przerażona, że widok takiej ilości krwi calkiem odbierze jej siły – wolała nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby tu teraz zasłabła. — Trzymaj się, Ruby, nawet nie myśl o tym, żeby przestać się trzymać. Zabiję cię, jak umrzesz — smok wracał do siebie i znów wyglądał, jakby miał je zaatakować, uniosła więc różdżkę, gotowa bronić się wszelkimi znanymi jej sposobami. Przedtem jednak wypuściła w powietrze snop czerwonych iskier z nadzieją, że przebiją się przez gęstwinę drzew i dodatkowo wskażą drogę.
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Wszystko działo się za szybko – zbyt szybko smok ją zobaczył, zbyt szybko rzucił się ataku. Paradoksalnie jednak miała wrażenie, że czas zwolnił, a ona razem z nim. Patrzyła przerażona na wielkie cielsko wynurzające się z bagien, nie potrafiąc nawet stwierdzić co to za smok. Wpatrywała się w łuski i ślepia, nie będąc w stanie zareagować, nie mogąc się ruszyć, choćby i drgnąć, a co dopiero sięgnąć po różdżkę. Świat stanął w miejscu, zostawiając ją sam na sam z ogromnym gadem, nie pozwalając jej wykonać żadnego ruchu. Jej podświadomość wrzeszczała, kazała uciekać, krzyczeć, rzucać zaklęcia – ale Ruby stała zamrożona w miejscu, czując się tak, jakby jej ciało nie należało dłużej do niej. Zawsze myślała, że o takich rzeczach jedynie się czyta. Kiedy głównego bohatera mrozi strach, choć wszystkie zmysły nakazują dać nogę. Nie potrafiła, nie poruszyła nawet palcem, nie mrugnęła. Patrzyła tępo przed siebie, a myśli w szaleńczym tempie przemykały przez jej głowę. Umrze tu. Była tego pewna, tak samo jak była pewna, że nie zdoła uciec. Zaschło jej w gardle, w oczach pojawiły się łzy. Była tylko ona i smok, szumiąca w uszach krew i gorący oddech zbliżającego się smoka. Była pewna, że to wszystko trwało zaledwie sekundy, choć w jej odczuciu była to cała wieczność. Nagle coś wyrwało ją z letargu. Nie coś, a głos jej najlepszej przyjaciółki. Nie spojrzała na nią, nie obejrzała się za siebie. — HOPE UCIEKAJ! — wrzasnęła jedynie, będąc przekonaną, że dla niej było już za późno, że nadzieja już dawno umarła, a ona zaraz umrze razem z nią. Chciała jednak, żeby Griffin sama się uratowała, nawet jeśli ceną miała być Ruby. Nie zdążyła się poruszyć, sięgnąć po różdżkę. Nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy stwór rzucił się do ataku, a ona w odruchu niemal bezwarunkowym zakryła swoją twarz rękami. Odbierający świadomość ból, błoto mieszające się z łzami i krwią. Wszędzie widziała krew, obraz był zamazany wciąż wypływającymi słonymi kroplami z jej oczu, rozmazywał się, ilekroć chciała odzyskać ostrość widzenia. Nie była pewna czy to jej krew, nie pamiętała już nawet gdzie się znajduje. Krzyczała, z całej piersi, choć płuca paliły ją żywym ogniem. Z początku nie zrozumiała co się stało, nie miała pojęcia, że właśnie straciła rękę, bo przecież cały czas ją czuła, fantomowo. Brudna woda przybierała szkarłatny kolor i dopiero, kiedy jej nieobecny wzrok skierował się na tę scenerię – dotarło do niej co tak naprawdę się wydarzyło. Nie miała ręki. Każdy kolejny oddech stawał się coraz bardziej płytki. Powoli traciła zdolność oddychania, a prawdziwa panika wdzierała się szponami w jej świadomość, zgniatając ją w żelaznym uścisku, nie pozwalając myśleć. Nie była bohaterką książki, nie zachowywała jasności umysłu – panikowała, bardziej niż kiedykolwiek. Wpadała w histerię, nie mogła nabrać powietrza, dusiła się i wykrwawiała. Nagle pomyślała o tych wszystkich rzeczach, których jeszcze nie zrobiła, o wszystkich słowach, których nie zdążyła wypowiedzieć. Z każdą sekundą była coraz bardziej przekonana, że właśnie tu, na tych cholernych bagnach skończy się jej życie, a ona w końcu posłuży za karmę smoczej bestii. Nie rejestrowała zaklęć rzucanych przez przyjaciółkę, tępo patrzyła na krwawiący kikut, na coraz bardziej czerwoną wodę. Świadomość raz po raz z niej uciekała, słyszała głos Hope, choć nie rozumiała co ta do niej mówi. Nagle jednak w przypływie przytomności i adrenaliny, pociągnęła Griffin za rękę. — Powiedz mojej rodzinie, że ich kocham — powiedziała dużo słabszym głosem niż zamierzała. Było jej słabo, mdliło ją, miała ochotę zasnąć, choć walczyła z sennością resztkami sił, z których coraz bardziej opadała.
Absolutnie nic nie mogło popsuć mojego doskonałego humoru. Avalon jest idealną wakacyjną destynacją, gdzie moja dusza historyka była totalnie ukontentowana. Miałem idealny plan – jebnąć się na łóżku z piwerkiem i stosem książek z zamiarem ogarnięcia co tu jest do zrobienia i zobaczenia. Syk otwieranej puszki był niczym najpiękniejszy soundtrack, towarzyszący mi w tak podniosłej chwili, którą przerwał srebrzysty langustnik, który głosem Hope poinformował mnie o jakimś ataku smoka, pomocy… Ruby jest ranna. Zamieram przez tę rewelację, bo znam Gryfonki wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że wzywają pomoc w ostateczności. Ruby jest zbyt dumna, aby przyznać, że nie poradzi sobie z czymś sama, nigdy w życiu nie pozwoliłaby Griffin posyłać po mnie patronusa, co oznaczało, że moja siostra jest na jakichś zasranych bagnach nieprzytomna albo niemalże martwa. Zgarniam różdżkę ze stolika i biegnę za langustnikiem, intensywnie procesując otrzymane informacje. Boję się co zastanę na miejscu, boję się, że się spóźnię, boję się o te dwie głupie gówniary, które nie wiem co sobie myślały, zapierdalając w takie miejsce bez kurwa ani jednej szarej komórki. Nie wiem co obezwładnia mnie bardziej – strach czy wściekłość. Gdy w końcu docieram do celu, co zajmuje mi jakieś pięć dekad (przynajmniej takie mam wrażenie, bo przedzieram się przez mętną wodę niczym paralityk), a moje oczy rejestrują leżącą i wykrwawiającą się Ruby, wystraszoną Hope i smoka, już nie mam żadnych wątpliwości. Jestem kurewsko przerażony. I to tak jak jeszcze nigdy w życiu. Krew odpływa mi z twarzy, w sekundę upodabniam się do ducha i w ostatniej chwili chwytam się myśli, że jestem tu potrzebny i moja panika nikomu się nie przysłuży. Na pewno nie mojej pozbawionej ręki siostrze. – Hope – wymawiam drżącym głosem imię jej przyjaciółki, chcąc zaznaczyć swoją obecność i kiwam dłonią, żeby ostrożnie się cofnęła, tym samym wystawiając się jako główny cel smoka. Trybiki w mojej głowie przeskakują z prędkością światła, bo chcę jak najszybciej wpaść na jakiś sprytny plan, który zakładał mnóstwo nieprawdopodobnych opcji – bestia ucieknie, Rubs zaraz się ocknie ze zdrową ręką, a ja nie zesram się w gacie. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale ciskam w potwora każde jebane zaklęcie jakie znam, gotowy poświęcić swoje życie. W międzyczasie krzyczę do Griffin, aby pobiegła do Ruby i jej pomogła, co najmniej jakby była uzdrowicielem z wieloletnim stażem i mającym odpowiednie kompetencje, aby nagle wyczarować jej nową kończynę, a nie nastolatką, która była świadkiem jak jej bff zostaje pozbawiona jednej z ważniejszych części ciała. Cokolwiek nad nami czuwa, ostatecznie staje po naszej stronie. Smok odchodzi, zwabiony hałasem w odległej części bagien, na co mam ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Nie mam jednak na to czasu. Biegnę do Rubeusa, padam tuż obok, odgarniam jej włosy z twarzy i staram się nie patrzeć na zakrwawiony kikut, który powoduje u mnie mdłości. – Ruby, jestem tu. Proszę, wytrzymaj jeszcze trochę, zaraz ktoś cię obejrzy. Słyszysz? RUBY – z szaleństwem wymalowanym na mordzie błagam ją, żeby walczyła z bólem, którego nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. – Szybko, musimy ją zanieść do uzdrowiciela – w ostatnich podrygach adrenaliny w końcu zaczynam działać. Wspólnymi siłami organizujemy z Hope jakieś prowizoryczne nosze, na które przenosimy Ruby i kiedy ta na nich leży, spoglądam na prefektkę. – Wszystko w porządku? – upewniam się, mając na myśli jakiekolwiek obrażenia wymagające natychmiastowej interwencji. Dopiero teraz dostrzegam też piękną, białowłosą istotę, niemalże przytuloną do pobliskiego drzewa i gdy dowiaduję się, że to wila również potrzebująca pomocy, zaciskam dłonie w pięści, aby powstrzymać niepotrzebny wybuch złości. Nie mam najmniejszej ochoty pomagać teraz nikomu więcej, egoistycznie myśląc tylko o swojej poszkodowanej siostrze, którą obiecałem zawsze chronić – i jak zwykle nawaliłem. Kiedy ponownie patrzę na dziką istotę, coś we mnie pęka. Przecież nie mogę jej tu zostawić. Ostatkiem sił ogarniam sytuację i przysięgam, jestem na skraju omdlenia z nerwów i strachu i tylko w pionie utrzymuje mnie fakt, że ciąży na mnie odpowiedzialność za nich wszystkich. Jakimś cudem przedzieramy się przez bagna w stronę wioski, a gdy opuszczamy podmokły teren, teleportuję nas pod chatkę znachorki, gdzie desperacko błagam o pomoc.
Franklin Fairwyn macha do was ręką, żebyście podeszli bliżej niego. Widać, że jest wyraźnie pobudzony tą wyprawą i odzyskał tę dawną ikrę z czasów, kiedy był aktywistą i buntownikiem. Wie jednak, że nie będzie to ani przyjemna przygoda ani beztroska wyprawa w nieznane. – Proszę, abyście bezwzględnie słuchali moich poleceń. To, co zastaniemy na miejscu, będzie wymagało od was czujności, ostrożności i dyscypliny. Nie życzę sobie żadnej samowolki, jasne? – mierzy was uważnie wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że trafił na rozsądnych ludzi, z którymi nie będzie miał dodatkowych problemów. Potrzebował zgranej drużyny, na którą mógł liczyć i był daleki od oceniania waszych kompetencji na podstawie wieku czy wyglądu. Ufał, że trafiła mu się mądra grupa i wspólnymi siłami uratujecie świat. – Tu macie prowiant, spakujcie go i za.. – spojrzał na zegarek – ..dwie minuty wyruszamy – oznajmił, po czym rozdał wam picie i jedzenie, a następnie sprawdził zawartość swojego plecaka i upewnił się, że ma wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Chociaż tak naprawdę ciężko ocenić czy jest się dobrze przygotowanym, gdy wyrusza się na prawie że pewną śmierć... – Dobrze, łapcie garnek, szybko! – krzyknął do was po upływie czasu, a po chwili czujecie charakterystyczne dla podróżowania świstoklikiem wirowanie i stopniową zmianę lokalizacji. Wasze lądowanie nie należy do najprzyjemniejszych. Pierwsze, co rejestrujecie to przemoczone buty i specyficzny dla bagien zapach, który przeplata się ze smrodem dymu i spalenizny. Wielkie drzewa, które jeszcze niedawno osłaniały to miejsce, aktualnie płoną, a skala zniszczeń jest ogromna. To wam uzmysławia, że to robota albo wielu smoków albo jednego ogromnego i nie napawa was to optymizmem, bo to właśnie jego idziecie spacyfikować. Fairwyn próbuje zamaskować zaniepokojenie, ale czujecie, że coś jest ewidentnie nie tak. Dziarskość i animusz mężczyzny przygasa, co dodatkowo potęguje wasz niepokój. Po chwili jednak sprawdza czy jesteście cali i bez zbędnego gadania pokazuje kierunek, w jakim musicie się udać. Przecież nie zostaniecie i nie będziecie czekać aż Starszy Smok łaskawie pojawi się sam? Początkowo słychać tylko chlupotanie waszych butów i ciche szmery rozmów. Ciężko przewidzieć co będzie dalej, bo nie wiecie dokąd zmierzacie. Brodzicie w bagnach po kolana, ale im dalej idziecie tym jest głębiej i po godzinie intensywnego marszu jesteście zanurzeni do pasa, co znacznie utrudnia wam poruszanie się, a zmierzch, który właśnie zapadł, niczego nie ułatwia. Praktycznie nic nie widzicie, jeżeli oświetlacie sobie drogę lumosem widoczność i tak jest ograniczona przez mgłę i dym. Czujecie coraz większe zmęczenie, więc Fairwyn zarządza przerwę przy drewnianych kłodach. Nie mija nawet kilka sekund, a wasz odpoczynek zmienia się w piekło. Drewniane kłody to zamaskowane błotoryje, a nad sobą słyszycie ryk smoka. Bagnisty bury, który upodobał sobie to miejsce, nie jest zadowolony z waszej obecności. Stworzenia są bardziej agresywne niż zwykle, w końcu są blisko swojego pana - Starszego Smoka i zrobią wszystko, aby się was pozbyć. Chaos, który się zaczyna, tylko potęguje wasz strach. Gatunek ludzki przez tyle lat wyrobił sobie naturalną reakcję na zagrożenie: walka lub ucieczka. Wy natomiast jesteście postawieni pod ścianą. Żeby uciec, musicie walczyć.
Scenariusze
Zanim podejmiecie jakiekolwiek decyzje, zapoznajcie się ze wszystkimi scenariuszami tego etapu. Pomoże wam to zorientować się w sytuacji całej grupy i tym samym ułatwi podjęcie dalszych kroków. Kostkami rzucajcie obowiązkowo w tym temacie i każdy rzut dokładnie opisujcie tj. którą opcję scenariusza wybieracie, czy to dorzut itp. Kolejność rzucania oczywiście macie dowolną - chyba że opis scenariusza mówi inaczej, zwróćcie na to uwagę zanim cokolwiek zrobicie.
Miejsce, w które trafiacie, bardzo szybko odnajdujesz w pamięci. Już tu byłaś, w końcu ciężko zapomnieć spotkania z ukochanym bratem i walki jaką tu stoczyliście. Jesteś więc czujna, bo doskonale wiesz jaka bestia traktuje bagna jako dom. Twój organizm jest jednak czuły na najmniejszy wysiłek fizyczny, czujesz się wyczerpana przez chorobę, którą bezmyślnie zignorowałaś i nie doleczyłaś. Wizja odpoczynku więc bardzo cię cieszy, ale twoja intuicja - dodatkowo wspomagana bransoletką z ayuhacką - podpowiada ci, że wcale miło i radośnie nie będzie. Głos w głowie szepcze ci, aby nie siadać na pieńkach i z różdżką w pogotowiu obserwujesz otoczenie. A raczej nasłuchujesz, wszak niewiele widać Jako pierwsza zauważasz nad wami przerażające ślepia, w które kilka miesięcy temu miałaś okazję spojrzeć. Możesz albo uskoczyć przed smokiem albo spróbować odbić jego pierwszy atak, odwrócić jego uwagę. W przypadku pierwszej opcji rzucasz k100 - wynik poniżej 40 oznacza, że ukrywasz się przed bagnistym. Z tej taktycznej pozycji na szkielecie pobliskiego drzewa dostrzegasz linę, która o dziwo nie spłonęła. Jesteś bystra, szybko połączysz kropki i ogarniesz, że to może być świstoklik, który was stąd zabierze. Wynik powyżej 40 oznacza, że twoja kryjówka wcale nie jest taka doskonała. Zatapiasz się głęboko w bagnie i gubisz dwie rzeczy ze swojego ekwipunku. W przypadku drugiej opcji, czyli ataku na smoka rzucasz literę na jakość twojego zaklęcia. Od A do D oznacza, że ogłuszasz smoka i dajesz całej grupie chwilę na oddech i ograniczenie ewentualnych obrażeń, E-J natomiast oznacza, że tylko rozwścieczasz gada, który rusza na ciebie jakby nie było jutra. Rzuć k100 na poziom obrażeń, wynik powyżej 60 oznacza, że pilnie potrzebujesz pomocy.*
* Jeżeli Camael użyje pierścienia kameleona (pod warunkiem, że nie ma kości z progu 4-6) to smok ma trudności z zauważeniem cię, pomocy potrzebujesz wtedy dopiero mając powyżej 80.
Opanowanie to twoja mocna strona, w końcu codziennie wysłuchujesz w gabinecie naprawdę traumatycznych historii, kolekcjonujesz ludzkie cierpienie i przynosisz innym ukojenie. W Mungu nie ma miejsca na panikę, więc w teorii powinnaś zachować spokój. Jedynie w teorii, bo ciężko porównać sterylne mury szpitala i przytulny pokoik do bagien pogrążonych w ciemności, na których pojawia się smok, a kłoda drewna obok ciebie to tak naprawdę trzy przytulone do siebie błotoryje. Rzuć trzema kostkami k100 (każda z nich oznacza innego błotoryja) i jeśli wynik kostki jest większy niż 65 to udaje ci się jednego z nich ogłuszyć, w przeciwnym wypadku zostajesz dotkliwe pogryziona. Jeśli zostaniesz ugryziona raz, jesteś w stanie poradzić sobie z tą raną samodzielnie. Natomiast w przypadku dwóch lub trzech ugryzień, będziesz potrzebowała eliksiru wiggenowego. Gdy go zażyjesz, od razu poczujesz się lepiej fizycznie, jeżeli nie, stajesz się bardzo łatwym celem dla bagnistego burego - dorzuć literkę, samogłoska oznacza, że udaje ci się umknąć przed ogniem, spółgłoska to znak, że zostajesz poparzona na całym ciele (jeżeli Irvette wybrała opcję, że atakuje smoka i wylosowała literki z zakresu A-D otrzymujesz możliwość przerzucenia swojej literki 2 razy).
•@Camael Whitelight Morale: ★★★★★★★★☆☆ Czujesz się nieswojo, może to nie jest głęboka woda, ale brodzisz w bagnach, na których robi się coraz głębiej i niebezpieczniej. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Ruszasz przed siebie, potykasz się o korzeń i wpadasz w głęboki dół, praktycznie cały zanurzasz się w bagnie. Desperacko przebierasz rękami i nogami, ale muł ogranicza ci ruchy. Cóż, na pewno nie jesteś w czepku urodzony. Rzuć kostką k6 na to jak sobie radzisz. Kostka 4-6 powoduje, że jesteś przerażony. Przytłacza cię głębokość, potrzebujesz pomocy i kogoś, kto wyciągnie cię na powierzchnię, abyś mógł złapać oddech. Przy wynikach mniejszych tj. 1-3 radzisz sobie ze strachem i zawzięcie starasz się znaleźć wyjście z sytuacji. Gorączkowo machasz dłońmi i przypadkowo natrafiasz palcami na gałąź. Podciągasz się i udaje ci się nie utonąć w bagiennym gównie. Widzisz obok siebie niespaloną linę, której nie powinno tu być. Musisz jednak podjąć szybką decyzję co dalej, bo zacięta walka trwa. Możesz albo przyjrzeć się linie i po chwili zastanowienia zorientować się, że to świstoklik, który uratuje wasze życie albo skupić się na pomocy Rhode, która zawzięcie walczy z błotoryjami (jeśli wybierasz tę opcję, musisz rzucić przed nią - wtedy w zależności od jej rzutów albo podarujesz jej wiggenowy, albo dodasz do jednej z jej kostek k100 +30).
To nie jest pierwsza wyprawa, w której bierzesz udział. W swoim krótkim życiu przeżyłaś już wiele, niejedno widziałaś. Przeprawa przez bagna nie robi na tobie najmniejszego wrażenia, bo w porównaniu do twoich codziennych treningów to przyjemny relaks. Błotoryje nie sprawiają ci żadnych problemów - dzięki cesze gibki jak lunaballa (zwinność) elegancko unikasz ich ataku. Natomiast kiedy tylko dociera do ciebie ryk smoka, twoja żądza zabicia go wzrasta. Jesteś niczym tykająca łajnobomba. Musisz wybrać czy atakujesz smoka i pozbywasz się największego zagrożenia czy pomagasz innym przetrwać to piekło. Przy pierwszej opcji rzuć literą - kostki od A do F oznaczają, że ranisz bagnistego (jeśli Irvette wybrała atak i wylosowała pomyślną kostkę, twój próg to od A do G włącznie). Gdy literki są niepomyślne, nie trafiasz, a rozsierdzony smok szarżuje na ciebie. Rzuć k100 na poziom obrażeń, wynik powyżej 60 oznacza, że pilnie potrzebujesz pomocy.* W przypadku drugiej opcji albo dzielisz się z Rhode wiggenowym, albo ratujesz tonącego Camaela.
* Jeżeli Camael użyje pierścienia kameleona (pod warunkiem, że nie ma kości z progu 4-6) to smok ma trudności z zauważeniem cię, pomocy potrzebujesz wtedy dopiero mając powyżej 80.
• Kod dla każdego z Was do wklejenia w poście
Kod:
<zgss>Ekwipunek:</zgss> wpisz zabrane ze sobą przedmioty <zgss>Wylosowane kości:</zgss> podlinkuj wszystkie losowane kości <zgss>Efekty i urazy:</zgss> wypisz wszystkie efekty i urazy
Franklin Fairwyn
Poniżej znajdziecie pięć różnych scenariuszy, opisujących zachowanie NPC w postaci Franklina. Musicie wybrać jeden z nich, pierwsza osoba, która napisze w tym etapie zamieszcza w poście poniższy kod.
Kod:
<zgss>Wybrany scenariusz NPC:</zgss> wpisz numer
Każdy scenariusz coś daje (czasem jedynie pozornie) i coś zabiera, w niektórych efekty poznacie dopiero w przyszłym etapie; naradźcie się i wybierzcie mądrze. Powodzenia!
• scenariusz 1 Wasza wyprawa od samego początku wygląda tragicznie. Na szczęście Fairwyn trzyma różdżkę na pulsie i ratuje waszego pięknego nauczyciela transmutacji, który właśnie zanurza się w bagnistej wodzie. Franklin nie zwraca uwagi na resztę grupy, biegnie jak szalony do tonącego Camaela i jak najszybciej wyciąga go z wody, nie zważając na kąsające go po nogach błotoryje. Jeśli wybierzecie ten scenariusz, Camael może zignorować swoje kostki 4-6 i realizować scenariusz kostek 1-3. Fairwyn jednak jest mocno ranny, a jakie tego będą skutki - zobaczycie w drugim etapie.
• scenariusz 2 Wasz opiekun nie zastanawia się nawet sekundy. Kiedy słyszy nad sobą ryk smoka, jego jedyną myślą jest to, aby dać całej ekipie większe szanse na przetrwanie. Każdy, kto postanowił zaatakować smoka otrzymuje przerzut literki.
• scenariusz 3 Franklin, przyzwyczajony do chaosu, który panuje w Mungu, bardzo szybko rozumie co się dzieje - zamiast odpoczywać musicie walczyć. Widzi też, że Irvette znacznie szybciej dostrzega zagrożenie niż wy. W zależności od jej decyzji postanawia jej pomóc. Jeśli wybiera ucieczkę to może odjąć sobie 30 od swojego k100, natomiast jeśli wybiera atak, zyskuje dwa dodatkowe przerzuty na literkę.
• scenariusz 4 Mężczyzna jest czujny - szybko rejestruje, że Rhode stoi obok błotoryjów, a nie pieńków drzew. W niemalże wyuczonym odruchu postanawia jej pomóc i razem z nią atakuje błotoryje. Przy wyborze tego scenariusza, Rhode może sobie dodać do każdej kostki k100 +20.
• scenariusz 5 Fairwyn niewiele wam pomógł w walce, bo bardzo szybko musiał zająć się waszymi obrażeniami. Każdy, komu z rzutu kostek wynika, że potrzebuje pomocy, zostaje przez niego wyleczony. Minusem jest to, że jest wyczerpany i w dalszej wędrówce może już nie być taki pomocny jak teraz.
Ekwipunek: bransoletka z ayuhacką, opaska chatterino, pochłaniacz magii, rękawice ochronne i różdżka ofc Wylosowane kości:G i 36 Efekty i urazy: Wkurwiam smoka atakując go i obrywam od niego ale na tyle, że nie wymagam pilnej pomocy
No i przyszedł ten moment. Podzielono ich na grupy i wysłano w różne części Avalonu - rajskiej wyspy, która ironicznie przyniosła wiele złego. Irv jeszcze bardziej pogorszył się humor, gdy wleźli na jakieś bagna, a gdy dotarło do niej, że przecież już tutaj była i to nie sama, blada dłoń rudowłosej dziewczyny mocniej zacisnęła się na różdżce, którą trzymała. Dobrze, że przynajmniej ten cały Franklin wyglądał, jakby miał mózg, a nie papkę w łepetynie, jeszcze tego brakowało, żeby ich przewodnik był skończonym idiotą. Czuła, że to miejsce aż krzyczy, że mają stąd uciekać. Była zła i cholernie osłabiona, ale przecież nie była tu sama. W razie czego chyba mogła liczyć na innych, prawda? Jedyną nieznajomą jej osobą była starsza od niej kobieta, której Irv przedstawiła się, na wypadek jakby miały trafić do jednej krypty. Chociaż takich rzeczy de Guise nigdy nie zakładała. -Nie podoba mi się tu. Nie siadałabym na tych pieńkach. W ogóle bym niczego nie dotykała. Gdzieś tu czaił się smok... - Powiedziała spokojnie do zgromadzonych i choć nie podnosiła głosu, była bardzo wyraźnie słyszalna. Oczy dziewczyny przybrały charakterystyczną, ciemną barwę, gdy uważnie rozglądała się po otoczeniu. W końcu stanęła w miejscu, wpatrując się w punkt między drzewami. Dwoje błyszczących ślepiów patrzyło prosto na nią. Na nich. -Kryjcie się! - Ostrzegła innych, a gdy wydawało jej się, że zauważyła zębiska, gotowe do pożarcia jej ciała, posłała pierwsze zaklęcie. Chciała dobrze, ale wyszło....Cóż, chujowo. Gad nic tylko się wkurwił, ruszając na dziewczynę z całą swoją złością i raniąc ją. Może nie specjalnie dotkliwie, ale Irvette i tak była osłabiona przez chorobę, więc upadła na ziemię. Miała tylko nadzieję, że inni nie dadzą się od razu pożreć.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Rhode O. Fairley
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Amerykański akcent / Papieros w ręce / Blizna na łuku brwiowym / Całe ciało pokryte licznymi piegami, widocznymi szczególnie latem
Ekwipunek: Różdżka + używa eliksiru wiggenowego od Brooks Wylosowane kości:Nieudolne odparcie błotoryjów Efekty i urazy: Trzy rany od błotoryjów - uleczone zaklęciem i eliksirem
Krok za krokiem. Światło sączące się z różdżki było niewielkim ratunkiem, oświetlało nie więcej niż odległość plecy osoby idącej na przodzie. Starała trzymać się blisko Camaela, obecność kogoś znajomego była dla niej pewnego rodzaju otuchą - chociaż nie wiedziała co tutaj robi, a nie było to miejsce na zadawanie pytań, to widząc jego profil w blasku lumos czuła się lepiej. Sprawniej. Jeśli wyjdą stąd żywi, to może do niego napisze, zaprosi gdzieś, by obgadać to przy szklance szkockiej. Jeśli? Jej własne zwątpienie ją szokuje. Brodziła już w bagnie po kolana. Czuła, jak woda wlewa jej się do butów, jak chlupocze z każdym krokiem, jak drży przez nią z zimna. Ktoś powiedział coś o odpoczynku, żeby przystanęli na moment i zorientowali się w sytuacji, zamiast iść na oślep. Ostrzegawczy głos towarzyszki zwrócił uwagę Rhode, ale było już za późno. Być może od początku nie mieli szans, albo te kilka sekund opuszczonej gardy wystawiło ich jak na tacy, ale nagle zrobił się chaos. Rozproszyli się we wszystkie strony, zaklęcia świsnęły gdzieś obok, ryk smoka poniósł się echem, a coś przy jej nodze poruszyło się nagle, klapiąc paszczą. Coś, co jeszcze chwilę temu uważała za obalone kawałki drzewa, okazało się mieć zęby. Zęby te zacisnęły się na jej łydce, raniąc głęboko. Ból ściął ją z nóg, miała wrażenie, że czuje jak kły rozszarpują jej mięśnie, ślizgając się o kości. Na oślep rzucała zaklęcia ogłuszające, próbując trafić błotoryja. W ciemności jaka zapadła, ciężko było cokolwiek zauważyć - co jakiś czas rozlegały się krzyki i blask zaklęć rozświetlał teren, ale oprócz tego panowała czerń. Jednolita ciemność. Kolejna bestia zaatakowała, a Rhode nie była już w stanie powstrzymać okrzyku bólu. Po omacku próbowała przeć do przodu. Ściana palącego bólu była tak ogarniająca, że nawet nie zarejestrowała trzeciego ugryzienia. Adrenalina w jej krwi buzowała, a umysł miał tylko jeden cel: uciekać, znaleźć namiastkę bezpieczeństwa i spróbować się uleczyć. W jakiegoś rodzaju amoku wpadła na kogoś, kto mówiąc coś w pośpiechu wepchnął jej do dłoni fiolkę. Słowa. Eliksir, wypij eliksir, wiggenowy, teraz! Robi, co głos każe. Niemal w ułamku sekundy, gdy tylko znajomy smak eliksiru wiggenowego przechodzi przez jej przełyk, czuje ulgę. Ból się zmniejsza, rany regenerują się w większym lub mniejszym stopniu - najważniejsze jednak, że jej umysł się uspokaja. Nie płonie już żywym ogniem. Odzyskuje nad sobą kontrolę. Na tyle, na ile może, stojąc wciąż w błocie, ocenia swoje obrażenia - po jej prawej stronie nagle słychać jednak jakiś rumor. Słyszy głos Fairwyna, a zaraz później Camaela, które przerwane są odgłosami walki. Rusza w ich stronę. Oświetlając sobie drogę, zdążyła zauważyć, jak Fairwyn się słania, pochwytuje go pod ramię i stara się odciągnąć, szukając czegoś, co posłuży im za chwilowy azyl. Nie marnując ani chwili więcej, jedną ręką podtrzymując Franklina, kierując różdżką wpierw na siebie, później na niego, wypowiada szeptem: — Vulnera Sanetur — potężne zaklęcie uzdrawiające doprowadza ją do pełnej sprawności, a jeśli chodzi o uzdrowiciela, cóż, miała nadzieję, że chociaż stopniowo mu pomogła.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ekwipunek: Różdżka Fairwynów z owijką ze smoczej łuski - krew syreny, palma, 11 i ¾ cala (+8 Zaklęcia&OPCM), Peleryna-Niewidka (+ 2 pkt zaklęcia, +2 pkt transmutacja), Eliksir Wiggenowy x1 (po oddaniu), Amulet z jemioły (+2 Zaklęcia i OPCM), Wylosowane kości: nie dotyczy Efekty i urazy: tracę 1x wiggenowy, bo daję go Rhode.
Stojąc i czekając na to, co nieuniknione, była zaskakująco spokojna . I, jak zawsze, skoncentrowana. Niektórzy umilali sobie czas rozmowami, które miały na celu odciągnięcie myśli od starcia ze smokami. Nie ona. Brooks analizowała w głowie każdą możliwą sytuację, żeby być gotową na każdą ewentualność. Wiedziała, że z pewnością coś się zmaści i pójdzie nie tak, jak to sobie wymarzyła, ale chciała mieć pewność, że nie pominęła niczego istotnego. Po raz enty upewniła się, że niczego nie zapomniała. Różdżka znajdowała się w jednej kieszeni kurtki przeciwdeszczowej, a eliksiry w drugiej. Wcześniej przelała je do plastikowych buteleczek, żeby się przypadkiem nie stłukły, gdyby jej przyszło wywinąć orła na jakimś kamulcu. Zadbała też o zaklęcia chroniące odzież i obuwie. Była tak gotowa, jak tylko mogła, a to poprawiło jej nieco samopoczucie.
Gdy pojawili się organizatorzy tej cudownej wycieczki krajoznawczej, ex-Krukonka została przydzielona do jednej z drużyn, razem z królem transmutacji (nie, nie Patolem), rudą ślizgonką i jakąś obcą jej babeczką. Wylądowali na bagnach, o czym wiedziała, zanim jeszcze wyostrzył jej się wzrok. Podziękowała sobie w myślach za te zaklęcia chroniące czarne vansiki, sięgnęła po różdżkę i zaczęła nasłuchiwać. Ich obecność nie została niezauważona i już po chwili w stronę grupy ruszyły jakieś bagniste stworki, a do tego usłyszała smoczy ryk, od którego zjeżyły jej się włosy na karku. Julka szybko oceniła sytuację i w pierwszej kolejności zajęła się błotoryjami, które postanowiły, że w sumie ta laska z grzywką to się doskonale sprawdzi w roli kolacji. Różdżka poszła w ruch i w połączeniu z kocimi ruchami pałkarki wyciągnęła ją z opresji, bo z tego starcia wyszła bez szwanku. Jej towarzyszka niedoli nie miała jednak tyle szczęścia. Brooks rzuciła drętwotę w kierunku ostatniego atakującego ją stwora i z głową schowaną we własnych ramionach, popędziła w jej kierunku, starając się nie zwracać na siebie uwagi. - Eliksir, wypij eliksir, wiggenowy, teraz! – wyrzuciła z siebie, dysząc jak Hogwart Express, zanim to, schowana za jakąś na wpół spróchniałą kłodą, narzuciła na siebie pelerynę niewidkę. Dopiero wtedy wychyliła się za niej, sprawdzając jak się sprawy mają. Póki co wszyscy żyli, a to już mały sukces. Dostrzegła również przewodnika, w kierunku którego ruszyła towarzyszka, bardzo mądrze sobie przyświecając lumosem i ryzykując, że przyciągnie do siebie więcej stworów.
- Kurwa! – Warknęła pod nosem, po czym, schowana pod niewidką, ruszyła w kierunku Irvette, gotowa jej pomóc w walce ze smokiem.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Wto Wrz 05 2023, 18:41, w całości zmieniany 1 raz
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Ekwipunek: eliksir wiggenowy x3 x2; różdżka (+7 CM); pierścień kameleona (+3 transmutacja) Wylosowane kości:6 → ignoruję ze względu na wybrany scenariusz NPC, który mnie ratuje Efekty i urazy: trauma; tracę jeden wiggenowy na rzecz Fairwyna
To nie było najprzyjemniejsze lądowanie, a przecież miał niemałe doświadczenie w podróżowaniu świstoklikami. Od razu zarejestrował wodę, przemaczającą wpierw jego buty, następnie spodnie. Nozdrza drażnił mieszany zapach bagna ze spalenizną i był pewien, że ten drugi nie opuści ich jeszcze na długo. Zmarszczył brwi, starając się zrozumieć sytuację, próbował sobie przypomnieć, czy znajome już szarpnięcie świstoklika było inne niż zazwyczaj, a odpowiedź znalazł na twarzy Fairwyna. Coś było nie tak. Powiódł oczami po swoich towarzyszach, w nauczycielskim już przyzwyczajeniu kontrolując czy wszyscy byli, czy wszyscy żyli. Nie narzekał, choć przewodnik prowadził ich w głąb bagna, w skupieniu użył pierścienia, narzucając na wszystkich zaklęcie kameleona, pięć metrów, musiał pilnować pięciu metrów. Woda się podwyższała, a on robił wszystko, by nie spanikować. Było niewiele rzeczy, które go prawdziwie przerażały, ale woda była jedną z nich. Przełknął ślinę w iście nerwowym odruchu i zacisnął usta w cienką linię. Milczał, nie powiedział ani słowa odkąd znaleźli się w tym miejscu. Oddychał miarowo, pilnował tego bardziej niż odległości między uczestnikami wyprawy. Czuł jak poziom wody wciąż się podnosi, najpierw zalała jego biodra, następnie klatkę piersiową. Nic nie mógł poradzić na wzrastające tętno, na szybszy, choć niby pilnowany oddech. Nie powinno go tu być, los z niego drwił po raz kolejny, być może ostatni. Nie trzymał różdżki w dłoni, nie ufał wodnemu żywiołowi w najmniejszym nawet stopniu. Drżące dłonie zaciskał w pięści i nie mógł ukryć westchnienia ulgi, gdy Fairwyn zarządził przerwę. Pewne było tylko jedno – musieli się stąd wydostać. Ciemność zasłaniała ich z każdej strony, nauczony swym kocim doświadczeniem nie sięgnął po lumos, w ciemności widziało się znacznie więcej, gdy światło jej nie zakłócało. Nikt nie mógł się przygotować na chaos, który ogarnął ich mały świat w ciągu kilku sekund. W pierwszej chwili nie wiedział do kogo brodzić w bagnie jako pierwszego. Szybko jednak decyzja okazała się zbędna, gdy potknął się o niewidoczny w ciemnej wodzie korzeń. Świat zniknął, a on razem z nim. Tylko to zarejestrował, gdy wodna toń pochłonęła go i zamknęła się nad jego głową. Towarzyszyła mu jedynie błoga cisza, zagłuszająca odgłosy walki nad powierzchnią i bezdenna panika, która rozrywała niemal go od środka. Czyjeś ręce, ciągnące go w górę, głęboki i prawdziwie desperacki oddech, szarpiący jego płucami. Wystarczyła chwila nieuwagi, moment rozproszenia, by bagna zamieniły się w piekło dla każdego z nich. Może jednak mieli iskrę szczęścia? Chwytając się gałęzi nad powierzchnią, dostrzegł coś tak bardzo niepasującego do scenerii, w której się znajdowali. Przeniósł jednak spojrzenie na Fairwyna, który uratował mu życie, i który ucierpiał za niego. — Cholera, Franklin, trzeba było mnie zostawić! — gadał nieco od rzeczy, otumaniony wciąż własną paniką, był przytomny jednak na tyle, by wcisnąć Fairwynowi eliksir wiggenowy. Nie potrafił silnych zaklęć uzdrawiających, ale w chaosie dostrzegł zmierzającą ku nim Rhode, miał ogromną nadzieję, że ona potrafiła więcej i szybko przekonał się, że w istocie tak było. Na powrót przeniósł wzrok na linę, uświadamiając sobie czym naprawdę była. — ŚWISTOKLIK, SZYBKO! — krzyknął do reszty, do swoich byłych uczennic, których w mroku nie widział. Ich jedyny ratunek. Trzeba było wiedzieć, kiedy zaprzestać walki, zanim ta okaże się całkiem przegrana.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.