Słyszeliście może legendy o magicznych studniach, do których wystarczyło wrzucić sykla, żeby spełniło się dowolne marzenie? Cóż, ta studnia nie działa w ten sposób, chociaż również nagradza tych, którzy postanowili wrzucić do środka nieco złota. Robi to jednak zupełnie losowo!
Wrzuć sykla i rzuć literką, aby sprawdzić, czym obdarowała Cię studnia. Po nagrody zgłoście się w odpowiednim temacie. Każdy może rzucić tylko raz :
A jak Amulet Uroborosa B jak Bezdenny Plecak C jak Czarodziejskie Ołówki D jak Dyktafon… Magiczny Dyktafon E jak Eliksir Felix Felicis F jak Fałszoskop G jak Garnek na jednej nóżce H jak Historyczna Mapa I jak Inteligentna perkusja J jak „Jak to nic?!”
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Nie dało się ukryć że wiedział jaki Alexander potrafił być dla większości. A o osobach które miały być jego asystentami słyszał głównie plotki o tym że szybko rezygnowały z pracy. Jednak nawet jeśli miał on, jak to Keaton poetycko ujął, "kij w dupsku" to nadal za mało żeby go zniechęcić. Rzadko odpuszczał jak już się na coś zawziął. - Przy odpowiednim podejściu da się z nim dogadać. - A Drake podejście do tego już delikatne miał. Poza tym chyba delikatnie już u Kruczego Ojca zapunktował paroma ostatnimi wydarzeniami. Zwłaszcza tym rzuceniem Mory na jego dłoń po tym jak niemalże wsadził ją w czerwone płomienie żeby uratować Bloodwortha, który niemal w nie wskoczył. Oczywiście uderzyła go słabiej niż wyżej wymienionego mężczyznę, ale nie zmieniało to faktu że gdyby nie interwencja gryfona, to ta rozchodziłaby się powoli po ciele. A to mogłoby zwiastować zgon albo jeszcze gorzej. W końcu nie wiadomo jaką klątwą Mordred stworzył tę ścianę płomieni. -Prawda. Stworzeń o większym uroku nie widziałem od dawna.- Dziki same w sobie miały urocze mordki. A głupkowata i niezdarna natura połączona z umiejętnością mowy i skrzydełkami stwarzała niecodzienny urok. Naprawdę... Gdyby mógł, to jednego by adoptował. No... Gdyby mógł. Ciotka by dostała szału gdyby coś podobnego sprowadził do domu. I tak już ma po dziurki w nosie boginów w starym gabinecie jego jak się okazuje nie biologicznego, ale martwego staruszka. Tych cholerstw czasem ciężko było się pozbyć, a te były wyjątkowo uparte. - Ta. Razem z driadą skopałem mu dupę. - Odpowiedział tak jakby było to już jakąś stałą częścią w jego życiu. Często wpadał na niebezpieczne stworzenia. I wyjątkowo często okazywało się że był to smok. Może to że imię ma wielkie znaczenie i magiczną moc jest prawdą? Dlatego tak ściąga do siebie te przerośnięte gadziny? Temat szybko zszedł na żądlaki. - Byłem, ale nie doleczyła mnie do końca. Nadal delikatnie boli i jest to nieprzyjemne. - Na komentarz o monecie się uśmiechnął i podszedł bliżej studni. - To, albo znowu wyskoczy na mnie jakiś spokrewniony ze smokiem gad. Wrzucił więc monetę do środka nasłuchując jak odbijała się od kamiennych ścianek, a następnie po kilkunastu sekundach chlupnęła w wodę. Na odpowiedź studni nie musiał wiele czekać. Dosłownie wypluła w jego twarz mapę historyczną. - No ładnie... Może kiedyś się przyda. Też wrzuć monetę. Może podzieli się czymś ciekawym - A nawet jeśli dostanie coś bezużytecznego, to przynajmniej będzie miał ładną pamiątkę.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Dla niektórych kij w dupsku może być czymś normalnym, a w przypadku profesora Voralberga - wydaje się być dla mnie czymś, co mu zwyczajnie zawadza. Nie można mu odmówić jednak tego, jak podchodzi do zaklęć i tego, jaki talent wobec niego posiada. Jestem świadom tego, że dla wielu zaklęcia są czymś kompletnie naturalnym, przychodzącym praktycznie poprzez własną siłę woli, skoncentrowane na różdżce i znajdującej się w niej rdzeniu. Profesor, rzecz jasna, przewyższa wiedzą absolutnie każdego ze studentów i uczniów, posiadając fach w ręku ponad dwukrotnie dłużej od nas. - Nie zaprzeczę. - mówię. Dotarły wcześniej do mnie też informacje na temat tego, co wydarzyło się w wagonach. Sam fakt, że własny opiekun postanowił zareagować, działa poniekąd pokrzepiająco - choć kto wie, ile jest w tym ziarna prawdy, skoro człowiek był nieprzytomny, zalkoholizowany do całości, a przede wszystkim pijany na tyle, że nie komunikował? O tym, co dokładnie wydarzyło się podczas wyprawy czarodziejów, wiem praktycznie tyle, co nic pomnożone razy sto. I raczej - dla własnego bezpieczeństwa - wolałbym, aby tak pozostało. Im człowiek mniej wie, tym lepiej śpi, ale czy jak nadal z tą niewiedzą wpadnięcie w ramiona Morfeusza znajduje się pod znakiem zapytania, ma to jakikolwiek sens? I chociaż połączenie dzika ze skrzydłami i zagadkami wydaje się być nierealne, tak świat czarodziejski chowa w sobie wiele nieodkrytych jeszcze przez ludzkie oczy struktur. Zdaję sobie z tego sprawę; zdaję sobie sprawę też z tego, że unikanie niebezpieczeństw jest tym, do czego muszę dążyć. Dla mnie spotkanie ze smokiem - o którym wspomina Lilac - zakończyłoby się co najmniej tragicznie. Czasami, jak w tym momencie, zazdroszczę innym normalnego życia. Zazdroszczę tego, iż mogą przeżywać tego typu przygody i się z nich wylizywać bez większego trudu. W końcu jestem tylko człowiekiem - z podwalinami czarodziejstwa. I tylko podwalinami - bo reszta pozostaje zepsutą całością. - S-Serio? Dlaczego? - mrużę oczy, zastanawiając się, kim jest ta znachorka, skoro nie potrafiła do końca wyleczyć zadanych przez żądlaki obrażeń. Z tym chyba nie powinno być problemów, przynajmniej nie dla kogoś, kto zna się na rzeczy, prawda? - To znaczy się, powinna to wyleczyć do końca... jak ona w ogóle leczy? - dopowiadam jeszcze. Coś mi to zapala lampkę w głowie, że jeżeli coś się stanie, to żeby do niej nie iść. Nie żebym lubił patrzeć na to, jak ktoś grzebie tam, gdzie nie trzeba. - Miejmy nadzieję, że akurat do tego nie dojdzie- - głębszy wdech towarzyszy mi podczas mówienia tej kwestii. Dla własnego bezpieczeństwa i tego, że jednak względem walki mogę co najwyżej być mięsem armatnim, wolałbym uniknąć spotkania z agresywnym smokiem. I, oczywiście, kiedy moja moneta nie zadziałała, tak ta ze strony Lilaca postanowiła dosłownie wypluć mu w twarz mapę historyczną. Cud siada na ramieniu i zaczyna się nudzić, decydując na zawiązanie odstających przy szyi miodowych kosmyków w nieznany słupek. - Podejście drugie... - nie chce mi się wierzyć, że cokolwiek studnia postanowi wypluć, gdy kolejna moneta - z pozoru nieważna - staje się jednością z czymkolwiek, co znajduje się tam na dole. O dziwo coś postanawia się zadziać, na co natychmiastowo się odsuwam - i bardzo dobrze - bo studnia dosłownie wypluwa w moją stronę garnek. Pal licho, jak wyplułaby tak taką mapę czy cokolwiek innego, ale żeby takim przedmiotem powodować zamach na jakiekolwiek życie? Patrzę lekko zszokowany na to, jak wiele brakowało, abym dostał nim prosto w twarz i prawdopodobnie padł tym samym na ziemię. Chyba jakiś łut szczęścia postanowił się wreszcie do mnie odezwać; podnoszę się wraz z elfikiem i patrzę na ten nieszczęsny gar. - Co to za zamachy g-garnkami w biały dzień- - mówię pod nosem, aby następnie podejść do wyposażenia kuchennego i go podnieść bez większego zastanowienia. - S-Serio? - może studnia chce mi coś powiedzieć. A może powinienem go założyć i uznawać, że moim bogiem jest latające spaghetti czy co to tam istnieje w tym mugolskim świecie. Może to był durszlak? Cholera wie. - Chcesz? B-Bo jeżeli nie, to chyba dam go Dori, bo mnie się... no, kompletnie nie przyda. - owszem, mógłbym go opchnąć, ale myślę, że Puchonka będzie z niego bardziej zadowolona. Tyle mogę dla niej zrobić. - A ta studnia powinna pomyśleć nad innym mechanizmem "nagradzania" osób... - cholera wie, co by się stało, gdybym to nie ja tutaj był, a na przykład jakiś drugoklasista, z brzdękiem pustym uderzony prosto w łeb metalowym gównem.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
przed pożarm jakos e Rudzielec przez długi czas nie wychodził ze swojego domku. Tam było przynajmniej cicho i spokojnie. Mimo że wakacje powoli dobiegają konca,to już tęsknił za szkołą, zamkiem i znajomymi - momentami było tu dla niej za głośno i ruchliwie. Dlatego wyszedł dziś wyjątkowo rano by zaczerpnąć świeżego powietrza i skorzystać z jeszcze, całkiem ładnej pogody, która w końcu nie będzie utrzymywać się długo, nadchodzic nie długo bedzie jesień.A Wiktorowi nie było do śmiechu ubierać się ciepło na cebulkę i wychodzić na długie spacery.. Chyba, że na zajęcia. Chłopak szybko zacisnął powieki i pokręcił głową. Zejdź na ziemię, Wik- powtórzył sobie kilka razy w myślach. Podszedł do studni, wychylił się delikatnie, nie chcąc przypadkiem spaść w dół - nie zakończyło by się to dla niego najlepiej. Zawsze jednak Wiktora pasjonowało echo. Wrzucił sykla a studnia obdarowała go Eliksirem Felix Felicis. Choć wiadomo, że jak się krzyknie do studni to głos będzie się kilka razy odbijał od ścian, to jednak lubił mimo wszystko bawić się echem. Wpierw powiedział głośno kilka słów, śmiejąc się sam do siebie, słysząc swój głos, nieco zmieniony- później jednak uspokoił się i zaczął cicho spiewać (jakaś piosenka kołysanka ), nadal wychylając się ostrożnie za barierkę. Ot, taka zabawa Po chwili znikł idąc w nie znanym kierunku. z/t były 2 kostki na literę jedna na pożar to j druga na studnia e
Nie odpowiedział na retoryczne pytanie dotyczące artystów, gdyż nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Jemu podobała się twórczość Vivwern i nie miał nic przeciw graniu wciąż w tym samym stylu. Dopóki dobrze się tego słuchało, mogło grać, jak grało. Nie widział też problemu w eksperymentowaniu, choć rzeczywiście były zespoły, których przestawał na jakiś czas słuchać, wracając dopiero, gdy albo wróciły do wcześniejszego stylu, albo on sam się przekonał do nowej odsłony. Kiedy z głośnika poleciał znajomy kawałek, Jamie uśmiechnął się kącikiem ust, przymykając na moment oczy, ciesząc się zwyczajnie muzyką, spoglądając nagle na Julie spod półprzymkniętych powiek, gdy zdradziła znów coś o sobie. - To sprawia, że chętnie trenowałbym z tobą - powiedział prosto, nie zamierzając tego ukrywać. Owszem, chętnie po prostu wziąłby udział w treningu z nią, albo wręcz ćwiczyłby z nią sam na sam przez to, jak świetnym graczem była, ale muzyka była dodatkową zachętą. Nowe powitanie, czysta karta, a i tak nie można było cofnąć tego, co się usłyszało i Jamie nie wiedział, czy powinien się mimo wszystko śmiać, czy próbować zachować powagę. Ostatecznie nieznacznie się uśmiechał przez cały czas, jednocześnie analizując wszystko co mówiła Julia, zastanawiając się jaką była osobą. - Miałem dwa, ale już zdechły ze starości. Obecnie nie ma nikogo tak często w domu, żeby jakieś sprowadzić - odpowiedział, spoglądając na chwilę w bok, przypominając sobie swoje pupile. Były ważnymi członkami rodziny, a dla niego miały szczególne znaczenie, o czym nie zamierzał mówić, a przynajmniej nie w tym momencie. - Studiuję. Od września wróciłem do Hogwartu, teraz będzie drugi rok. Kto wie, może w tym sezonie uda nam się spotkać na boisku - odpowiedział, a w jego spojrzeniu pojawił się cień wyzwania, nim uśmiechnął się szerzej, wspierając się dłońmi o studnię. - A ty? Psy czy koty? Wspólny spacer czy posiłek? Jakie hobby poza zbijaniem przeciwników tłuczkiem? - zadał kolejne pytania, próbując prowadzić rozmowę w podobnym tonie, jak zaczęła Brooks, mając wrażenie, że słyszy z tyłu głowy głos Carly, która go dopinguje. Miał problemy w prowadzeniu rozmów, gdzie nie wydawał się bucem, więc teoretycznie powinien korzystać, gdy miał okazję być względnie normalny. A jednak nie potrafił powstrzymać się przed cichym prychnięciem. - Mogłem mignąć ci na korytarzu, choć możliwe też, że kiedyś mijaliśmy się, gdy ja kończyłem trening a ty zaczynałaś - dodał jeszcze, wracając do jej wcześniejszego pytania. Cisnęło się na usta, że zwykle ludzie pamiętają go przez ładną buźkę, ale zdołał się powstrzymać. Nawet jeśli dobrze im się rozmawiało przez cholerną krew wili, mógł nie zwracać na to uwagi.
Na szczęście tamten dzień w pociągu skończył się w miarę dobrze. Udało im się odnaleźć ukryte miecze, niektóre osoby się ubawiły a jeszcze inne upiły. Troszkę szkoda że Fairywyn wyleciał przez to na zbity pysk z roboty, ale z perspektywy Drake'a to chyba sam sobie był winny. Chociaż gdyby nie to, to prawdopodobnie nie uzyskałby od niego pomocy w poszukiwaniu księgi mrocznych druidów. Pomyśleć że zgodził się udać do leża smoka za dwie flaszki ognistej... Zdecydowanie był to typ człowieka który dla flaszki mógł zrobić wszystko. - W ogóle jeśli chodzi o świńksy... Niby zostały odkryte niedawno na Avalonie, ale jak się tak zastanowić to w Hogwarcie mamy sporo podobnych do nich gargulców. - Które też jakby na to nie spojrzeć były uskrzydlonymi świniami. Mogły to też być niesamowicie podobne do nich istoty, które żyły w tamtych czasach, ale żeby się tego dowiedzieć musiałby przeczytać jakieś naprawdę wyjątkowo stare wydanie historii Hogwartu. - Szczerze nie mam pojęcia. Może nie wiedziała jak dokładnie zdawkować lek na tak wielkie cielsko. - Tak. To był moment w którym jego rozmiary byłą małą wadą. Nie żeby przejmował się tym jakoś bardziej. - Na szczęście szybko mi się polepsza... Jak do niej przyszedłem zaleczyła mi rany po żądłach i dała do picia napar. Chyba z wróżkowego pyłu. - Możliwe że Drake musiał go wypić nieco za mało, dlatego nadal pobolewało. Mapa Historyczna może kiedyś mu się przyda. Prawdopodobnie podczas jakiejś kolejnej z wypraw w zaginione i zapomniane przez Boga miejsca. W połączeniu z lunetą która dłuższy czas temu wpadła mu w rączki może będzie z tego jakiś pożytek. - W porządku? - Spytał się zaraz po tym jak studnia postanowiła dokonać na Keatona napadu za pomocą garnka. - Wiesz... Jak chcesz mogę go zabrać, ale u mnie raczej nie będzie miał zbyt długiego żywota. Niestety nie jestem najlepszy w gotowaniu. - Właściwie rzecz biorąc to był w tej dziedzinie tragiczny i na drodze do opanowania tej sztuki w takim stopniu by samodzielnie w dorosłym życiu mógł sobie gotować cokolwiek co ma lepszy smak od tojadowego, stała ogromna liczba przeszkód. - Do tyle dobrze że nie zrzuca ich z nieba. - Może i był twardy, ale garnkiem w łeb to nawet on nie chciałby oberwać.
Gdyby Jamie odpowiedział na pytanie retoryczne, to okazałby się bardzo dziwnym rozmówcą. Na szczęście był normalny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. I ucha. Julka nie znała odpowiedzi na pytanie, które sama zadał, bo właściwie była lekko rozdarta. Z jednej strony wiedziała, co lubiła i nie miała nic przeciwko piosenkom tworzonym w tym samym stylu. Z drugiej zaś nie chciała patrzeć na artystów jak na produkty, a to było nieuchronne. Jeżeli któryś muzyk znajdzie złoty środek, to będzie szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Tak jak spełniony zdawał się Norwood, słuchając piosenki. Krukonka uśmiechnęła się delikatnie na ten widok i nawet lekko podgłośniła muzykę.
- Każdy tak mówi, dopóki ze mną nie potrenuje – odpowiedziała zaczepnie, podnosząc z ziemi kilka drobnych kamyczków, które to zaczęła wrzucać do studni. Ciekawe czy studnia rozpoznaje, co do niej wpadło, czy też nagradza wszystkich, którzy wrzucili cokolwiek? Czekała więc, czekała… i nic. A szkoda, nie miałaby nic przeciwko butelce zimnego, kremowego piwa, zwłaszcza w tak przyjemnym towarzystwie. - To trochę wymówka, nie uważasz? Kiedy masz psa i go kochasz, to zawsze znajdziesz dla niego czas. Zawsze. – Dodała z pełnym przekonaniem. Sama w domu bywała sporadycznie, bo dzieliła czas między Hogwart, Londyn i Dolinę Godryka, a mimo to potrafiła wygospodarować czas na dwa długie spacery z Williamem. Z kolei kruk i kot towarzyszyły jej także w szkole. Wymagało to trochę poświęcenia, ale czy na pewno? Czy kolejny rozdział ulubionej książki albo coś równie trywialnego, jak rozwiązywanie sudoku czy piwo na mieście były ważniejsze od chwil spędzonych z kudłatym przyjacielem? Oczywiście, że nie! Zwłaszcza że to wszystko można było robić z psem na kolanach.
Pałkarka z głową zadartą do góry wlepiała rozbawione spojrzenie w chłopaka, który to nie tylko odpowiadał, ale i podjął inicjatywę, tak dla odmiany zasypując ją pytaniami. Pokiwała głową, kiedy to Jamie stwierdził, że może uda im się spotkać na boisku. Nie miałaby nic przeciwko, pod warunkiem, że to Krukoni byliby górą!
- Mam i psa i kota, więc nie i to i to. Wspólny posiłek po wspólnym spacerze, czyli piknik, najlepiej w jakimś spokojnym i ładnym miejscu. A jakie hobby? Hmm... pracuję nad własną miotłą, choć idzie mi to jak krew z nosa. No i szukam okazji do tego, by zrobić sobie krzywdę, w tym jestem prawdziwą mistrzynią. A Ty, Jamie? Czym tym się nie zajmujesz, kiedy akurat nie studiujesz ani nie dotrzymujesz towarzystwa rozgadanym Krukonkom?
Zwiększenie głośności muzyki spotkało się z uznaniem w postaci błysku w spojrzeniu Jamiego, ale nie powiedział nic. Nie było takiej potrzeby, a zamiast tego wyraził chęć wspólnego treningu. Chęć, której nie zgasiła nawet zaczepka Brooks. Przygryzł jedynie wargę w uśmiechu, całym sobą mówiąc, żeby go sprawdziła. Aż go nosiło na myśl o wyczerpującym treningu z Julią i nie miało znaczenia, jak ten trening miałby wyglądać. Był gotów od razu chwytać za miotłę i lecieć na boisko, czy jakieś pole, gdzie mogliby się wzajemnie sprawdzić.
Rozmowa zeszła na temat pupili i Jamie z zaciekawieniem przekrzywił głowę, słuchając jej słów. Częściowo się z nią zgadzał, a częściowo nie. Co było po nim widać, gdy znów odwrócił głowę, marszcząc brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Tu nie chodzi tylko o czas, żeby chwilę się pobawić. Co z tego, że kocham psy i marzę o Duchu i mógłbym mieć w rodzinnym domu jednego, jeśli pojawiam się tam tylko po to, żeby spać? Byłbym egoistą sprawiając sobie psa, byle go mieć, byle czuć się lepiej, nie mając dla niego wystarczająco wiele czasu. Wolę poczekać na więcej wolnych chwil. Jeśli to wymówka, niech i tak będzie – powiedział w końcu twardo, wyraźnie nie zamierzając zmienić w tej kwestii zdania, choć nie było ona aż tak istotna dla ich rozmowy. Dla niego posiadanie psa wiązało się z posiadaniem niemal partnera, kogoś, komu będzie się poświęcać czas, z kim będzie się chciało przebywać, bawić. Nie mógł sprowadzić do pustego niemal, rodzinnego domu żywej istoty, która mogłaby obserwować pola zza szyby. Bywały dni, gdy on i Carly spali w Hogwarcie, a ojciec nie wracał do domu, wykonując zadanie, jako auror. Pies byłby wtedy zupełnie sam, a jeszcze mógłby się zatruć, gdyby zjadł coś nieodpowiedniego z pracowni ojca, do której drzwi nigdy nie działały poprawnie, aż w końcu je zdemontowali.
Kolejne informacje dotyczące Brooks zapisywały się w pamięci Ślizgona, który czuł się z każdą chwilą bardziej odprężony, niż to było na początku ich rozmowy. Tak było dobrze, gdy nie zastanawiał się nad tym, czy zaraz nie zostaną otruci kwiatowym pyłkime, albo nie pojawi się jakaś dziwna zbroja. Brak tej ostatniej akurat zawdzięczali Krukonce, co wciąż niejako go bawiło. Pokiwał lekko głową na jej słowa, pochylając się w końcu odrobinę w jej kierunku.
- To powiedz jeszcze, jak długo miałbym być twoim rozpraszaczem, a możemy iść na piknik – powiedział zupełnie poważnie, czując, że piknik z nią mógłby być całkiem ciekawy i z pewnością nie nudny, czy irytujący. – Kiedy nie studiuję… Trenuję, albo czytam o ziołach, próbuję nowe eliksiry. Należę do tych nudnych, co stale ćwiczą i nie bawią się, jak powtarza moja siostra – udzielił jeszcze odpowiedzi, krzywiąc się odrobinę przy ostatnich słowach.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Właściwym osobom nie trzeba było wiele, by znaleźć szczęście. Niekiedy wystarczał puszczony nieco głośniej dobry kawałek, stanowiący połączenie popowego rocka z rapem. Pod tym względem byli do siebie podobni, bo i Brooks miała bardzo minimalistyczne podejście do życia. Na co komu atrakcje za miliony, jak można było rozmawiać i słuchać dobrej muzyki? Albo trenować w doborowym towarzystwie, co jak widać, stanowiło dla chłopaka niewypowiedziane wyzwanie, które gotowa była rozważyć. Zwłaszcza że była pewna swego. Kolejny raz Jamie o trening nie poprosi, o ile nie był masochistą.
Ciekawsze od quidditcha było jednak w tym momencie rozmawianie o zwierzakach, które Krukonka uwielbiała niemal tak bardzo, jak latanie na miotle. Nie dotyczyło to rzecz jasna magicznych stworzeń, bo tych się bała i unikała ich jak ognia.
- Wystarczy przestać traktować zwierzęta jak dzieci, które wymagają od nas ciągłej opieki. Mnie też nie ma często w domu, ale w tym czasie William sobie biega po okolicy, bawi się z kotem i innymi zwierzakami. Żyje jak zwierzak, nie jak ozdoba zamknięta w salonie. W każdym razie rozumiem, o co ci chodzi.– Wzruszyła ramionami. I w żadnym wypadku nie dowalała się chłopaka. Szanowała jego spojrzenie na tę sprawę, nie każdy jest gotów pozwolić na to, by zwierzak latał sobie w samopas, narażony na potencjalne niebezpieczeństwa, kryjące się poza murami domu.
Nie szukała w zwierzakach partnera. Bardziej traktowała swoje futrzaste i pierzaste pociechy jak przyjaciół, którzy mają prawo podróżować własnymi ścieżkami, tak jak robiła to i sama Julka. Źle by się czuła z myślą, że za całe terytorium mają kilka pokoi i kuchnię, kiedy dla niej cały świat stoi otworem.
Zbroi już nie było, więc jedynym powodem, dla którego tyle o sobie mówiła, była tylko i wyłącznie osoba Ślizgona. Nie myślała jednak o tym, kompletnie pochłonięta normalnością i naturalnością tej rozmowy. Jak gdyby wcale się nie poznali przed sekundą.
- No to jesteśmy umówieni – odpowiedziała ciepło, ignorując tę wstawkę o rozpraszaczu i wrzucając resztę trzymanych w dłoni kamyków do studni. I ponownie, zero skarbów! – Kto ma wziąć koc, ja czy ty?
Skoro te najważniejsze sprawy były już ustalone, ponownie mogli skupić się na wzajemnym poznawaniu. Krukonka dowiedziała się trochę więcej o pozaszkolnych pasjach chłopaka.
- Nudno to by było, gdyby nikt nudny nie był. Zresztą, czym jest nuda? Dla osób, które kochają książki, może to być latanie na miotle, z czym się nie zgadzam. Nie dogodzisz każdemu, zwłaszcza młodszym siostrom – Puściła mu oczko, po czym się roześmiała, widząc ten dziwny grymas na twarzy Jamiego. Chyba w oczach każdej młodszej siostry, starszy brat był nudziarzem. Julka podobnie sądziła o swoim bracie, który jak na ironię, miał chyba najciekawszą pracę na świecie, bo był niewymownym w Departamencie Tajemnic.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam; myślę, zastanawiam się. W końcu, jakby nie było, sami sobie kreujemy los, chociaż nie jest to do końca prawdą niemożliwą do zanegowania w wyniku przypadkowych zdarzeń, praktycznie losowych. Magia skrywa w sobie więcej tajemnic, aniżeli umysł ludzki jest w stanie pojąć, sprowadzając osoby z tego świata albo w stronę lepszego życia, albo kompletnej straty. Czasami jednak bywa, że jest przekleństwem, a czasami - że jest darem. Wszystko zależy tak naprawdę od tego, w jaki sposób podejdzie się do tematu. W końcu, gdy staram się jakoś zwracać na to uwagę, nie wiem, co byłoby dla mnie lepsze. Kontynuowanie tej farsy? Za niedługo pewnie rozpocznie się rok szkolny, w którym ubranie maski i wyjście na scenę będzie tylko jedną, niewielką trudnością w obliczu wyzwań, jakie szykują kolejne miesiące. - A to prawda. Pomijając kwestię, że są one posągami... no cóż - gdzieś na drodze logiki można wykryć pewnie ich b-bliższe kuzynostwo. - kamienność tych istot pozostawia wiele do życzenia, ale w końcu, zwracając uwagę na wszelkie podobieństwa, podpięcie ich pod świnksy nie jest jako tako złe. Inaczej: pewnie można uznać ich "żywe" krewniaki za ożywione, bardziej podchodzące pod tkanki i elementy, gargulce. Historii aż nadto jednak nie znam, a ta prędzej skrywa się za zasłoną mgły, którą zapewne trzeba byłoby w jakiś sposób "odgonić". - To też jest całkiem możliwe. - mruczę pod nosem. Różnica we wzroście jest zauważalna, w tym także we wadze - nie jem dużo. I chociaż cień przeszłości w postaci nieco lepszej sylwetki nadal się odznacza poprzez ubrania, tak jest to już praktycznie znikome. Po takim czasie musi być. - T-Tyle dobrze. Przynajmniej wie, jak się podjąć leczenia- - mówię to, a następnie - otrząsam się po tym, jak wrzucone monety do studni owocują potencjalnym zamachem na moje życie. Kiwam głową w potwierdzeniu, że nic się nie stało; patrzę na elfika i jemu również nic złego nie zagraża. Całe szczęście. I spoglądam na ten nieszczęsny element wyposażenia kuchennego, który na pewno w moich rękach się nie przyda. Myślę z początku o Doireann, choć, gdy Drake proponuje możliwość wzięcia, trochę mnie to zaczyna wahać. Pierwotnie zadecydowałem o tym, że chcę go przekazać Sheenani, ale nie wiem, czy przypadkiem nie ma ona takiego samego. Może... może załatwię coś lepszego? Co jest dobrego w tym, że oddaje się komuś nie wiadomo jakiej jakości garnek, tym bardziej, iż wiem o jej pasji do gotowania? Ciężko jest mi podjąć jakkolwiek decyzję, ale równie ciężko jest mi się wstawić w interes własnego samopoczucia. - J-Jasne, weź go sobie. - mówię, przekazując przedmiot Gryfonowi. - Nie jesteś najlepszy? To znaczy się, przypalisz nawet wodę? - podnoszę spojrzenie, zerkając trochę w kierunku studni, aby mieć stuprocentową pewność, czy ta przypadkiem nie postanowi ponownie zawitać, ale tym razem chociażby dodatkową pokrywką. - Uch. - na samą myśl mnie skręca. Wolałbym nie oberwać w głowę, a przywodzi to na myśl niezbyt radosne wspomnienia - powiązane, rzecz jasna, z framugą drzwi. - Ale wiesz, magia pozwala praktycznie na wszystko. - tylko tym, którzy mają nad nią kontrolę; i tylko tym, którzy nie noszą w sobie czegoś, co ją osłabia. Gdzieś równowaga jednak musi istnieć. - Zamiast tak agresywnie wypluwać t-te nagrody, to mogłaby je, nie wiem, wyczarować tuż nieopodal. - westchnięcie wydobywa się spomiędzy moich ust. Chyba nie chce mi się już gadać o garnku. - Ta mapa... pokazuje coś konkretnego? - wskazuję na posiadany przez Lilaca przedmiot.
Słuchał słów Julii, patrząc wprost na nią, zastanawiając się nad jej słowami. Tak patrząc, mógł uznać, że zachowuje się egoistycznie, skoro nie miał zwierząt przez to, że bał się, co może im się przytrafić, gdy będą same w domu. Jednak z drugiej strony pozostawał również lęk o to, co mogłyby zjeść. Nie, zdecydowanie nie byłby w stanie sprowadzić do domu psów i zostawić je właściwie same. Nie potrafiłby, a słysząc, że Brooks mimo odmiennego zdania rozumie, o co mu chodzi, nie kontynuował tematu. Nie było takiej potrzeby, jeśli nie chciał doprowadzić do niepotrzebnej sprzeczki, a nie chciał, skoro miał do czynienia z kimś, kogo w jakimś stopniu podziwiał. O wiele ciekawszym tematem było umówienie się na wspólny piknik. Coś, czego nie spodziewał się zupełnie, a jednocześnie nie widział powodów, dla których miałby odmówić. Byli umówieni i jemu to w pełni odpowiadało, co było widać w jasnych oczach pełnych zadowolenia. - Wezmę koc a ty coś do jedzenia. Mógłbym zorganizować ciastka, ale obawiam się, że Carly mogłaby dorzucić do nich jakieś dodatki, po których nie bylibyśmy w pełni sobą - powiedział spokojnie, dodając zaraz, że on zabierze coś do picia, od razu dopytując o to, czego Julia wolałaby nie pić. Owszem, zawsze zostawała opcja transmutacji napoju, ale z tej dziedziny magii nie był najlepszy, więc wolał od razu mieć coś odpowiedniego. Pokręcił głową, przeciągając dłonią po swoich włosach, gdy tylko oboje niejako śmiali się z Carly. Owszem, w oczach młodszych sióstr z pewnością bracia byli zawsze nudni, ale też wiedział, że zwyczajnie dziewczyna chciała, aby przestał jej stali pilnować i rozluźnił się. Trudno było to jednak zrobić, gdy ta co chwilę wpadała w tarapaty, za jakie uznawał jej etapy zakochania w każdym, kto tylko na nią spojrzał. - Wnioskuję, że ty też jesteś młodszą siostrą, albo taką masz - zapytał jeszcze, spoglądając na nią spomiędzy zmrużonych nieznacznie powiek. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy i jej byłoby trudno z czymkolwiek dogodzić, czy wystarczyłoby kilka godzin latania na miotle, odbierając sobie kafla i celowania w siebie tłuczkami. Albo spędzania czas w inny sposób, choć nie wiedział jeszcze do końca, co lubiła. Poza zwierzętami, spacerami, wschodami słońca i morzem. Właściwie to już tworzyło wiele możliwości spędzenia wspólnie czasu, ale tak daleko w przód Jamie nigdy nie wybiegał. - Pozostaje mieć nadzieję, że piknik nie będzie nudny - dodał jeszcze, zanim oznajmił, że będzie się zbierał, sprawdzić, czy siostra nie wpadła w kolejne tarapaty.
+
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Każdy miał prawo traktować zwierzęta po swojemu i niechęć do angażowania się w taką relację, kiedy nie miało się na zwierzaka czasu, wcale egoizmem nie było. Ba, było wręcz przeciwnie i można to było traktować jako rozsądek i wrażliwość. Julka nie miała problemu z tym, żeby zostawiać Williama samego. Pies miał do dyspozycji ogromne połacie zieleni Doliny Godryka i całe mnóstwo kudłatych przyjaciół, z którymi to szlajał się, szukając kłopotów. Zupełnie jak jego Pani!
Dziś, tak dla odmiany, kłopotów nie znalazła. Trafiła za to na sympatycznego blondyna o czarującym spojrzeniu, który w zaledwie kilkanaście minut dowiedział się o niej więcej, niż tego by chciała. W końcu nie każdy wie, że gwiazda quidditcha kochała się w nauczycielu i uwielbia wschody słońca, najlepiej takie oglądane nad morzem. No i kocha pikniki. Ta informacja była wyjątkowo istotna, bo nim się zdążyła połapać co się właściwie dzieje, już była na taki piknik umówiona. I do tego miała odpowiadać za jedzenie, co przy jej kulinarnych umiejętnościach było najgorszym pomysłem na świecie. Chyba będzie musiała podejść do Gwizdka albo wziąć coś na wynos, bo trucie Jamiego i samej siebie nie wchodziło w grę.
- Carly chyba lubi uprzykrzać ci życie. – Skomentowała z uśmiechem jego słowa o tym, że siostra-kucharka mogłaby chcieć poprawić tę randkę dodatkiem magii w ciasteczkowym wydaniu. Magii to już miała ostatnio powyżej uszu, a dzisiejsze spotkanie z plotkującą zbroją tylko ją utwierdziło w tym, że czasem warto poszukać spokoju.
- Jestem młodszą siostrą. Dużo młodszą – Potwierdziła podejrzenia chłopaka, spoglądając w przymknięte niebieskie oczy. – Jak dwa jeziora. – Przyszło jej jeszcze na myśl, zanim to odwróciła wzrok i spojrzała na własne trampki, które zdążyły się już nieco zazielenić od wilgotnej trawy.
Wszystko, co dobre, kiedyś musiało się skończyć. Tak było i tym razem, kiedy to chłopak stwierdził, że musi się zająć siostrą, która najwyraźniej miała podobną skłonność do wpadania w kłopoty, jak i Brooks. – Nie będzie, skoro będę na nim ja. – Puściła jeszcze chłopakowi oczko, zanim to wróciła do kręcenia się wokół studni i słuchania muzyki.